|
|
|
|
|
|
Sob Kwi 04 2020, 15:27 | | First topic message reminder :Sala Balowa Ogromne pomieszczenie sprawiające wrażenie lodowej jamy. Podłoga błyszczy, jakby była wykonana z najprawdziwszego lodu. Bogate kryształowe żyrandole w kształcie łodzi zwisające z sufitu odbijają promienie słoneczne, które wydają się odbijać od jasnoniebieskich „lodowych” ścian i podłogi. Okna od sufitu do podłogi skierowane na dolinę i górskie szczyty – niezapomniany widok. Tak bardzo niezapomniany, że nowocześni gospodarze wzbogacili się o taras ze szkła, na którym można wyjść nawet w najzimniejszy dzień, albowiem temperatura na nim wynosi zawsze tyle samo stopni, co w środku. Nie ma tu zbyt wiele mebli, można powiedzieć, że jest to jeden wielki parkiet. W kącie znajduje się podwyższenie – miejsce dla orkiestry, a dzięki ozdobnym kryształowym kinkietom echo nie odbija się od ścian. Sufit jest oczywiście zaczarowany, by przedstawiać niebo, dokładnie takie samo jak na zewnątrz. Podwójne drzwi są zwykle otwarte, a za nimi znajduje się imponujących rozmiarów jadalnia. |
| |
Archangielsk, Rosja 29 lat błękitna majętny aktor |
Pią Kwi 10 2020, 00:39 | | Hersilia znika, ale ja nadal tam stoję. Głupie – ciągle mi się to zdarza. Moje ciało jest jak uśpiony wulkan; wiem, że mogę wybuchnąć lada chwila. Dlaczego? A czy to ma jakieś, kurwa, znaczenie? Jestem zmęczony. Myślę o tym poranku u Ermakova, kiedy cały świat zdawał się jeszcze spać. Wtedy byłem spokojny, wszystko wydawało się takie łagodne i proste, jakby czas na komplikacje miał nadejść dopiero chwilę potem. To jeden moment i trzymam się go kurczowo, bo gdyby nie on, to wszystko we mnie tonęłoby dalej w ciszy i ciemności pustych dni, które mam w zwyczaju obchodzić promilem wódki we krwi, odkąd Szura umarł. Jeden moment, co? Jeden pieprzony moment dla pieprzonego Ilyi Kuragina,najsmutniejszego-uśmiechu-Avoski, czy jak to, kurwa, szło. Tęsknię za spokojem, Boże. Naprawdę za nim tęsknię. Kiedyś alkohol mnie wyciszał, pozwalał zasnąć bez żalu, pozwalał uśmiechać się łagodnie i mówić bardziej otwarcie. Dzisiaj czuję, że zawartość kieliszka, który wciąż trzymam w dłoni, spływa w dół gardła jak w bezdenną studnię. Nie daje mi nic, może trochę łagodnej mgły, która pozwala nie czuć tak intensywnie. Ale i to gównoprawda, bo stoję tutaj nadal, wpatruję się w scenę, którą Hersilia już opuściła i wszystko we mnie krzyczy. Kiedyś postrzegałem świat za pomocą zmysłow, teraz to dla mnie seria tych samych barw; nie wiem już nawet, czy patrzę naprawdę na kształty, na ludzi, a może to tylko emocje, może mnie tu nie ma i ich tu nie ma, może wyobrażam sobie Hersilię tak irytująco, niepokojąco piękną, może widzę siebie upokarzającego się po raz kolejny – może samo to wyobrażenie to już jakaś forma upokorzenia dla mnie, bo przecież wiem, że wszystko, czego dotknął Szura, będzie zatrute, ja jestem zatruty, ona też jest zatruta i nie można neutralizować jednej trucizny drugą, więc dlaczego wszystko we mnie krzyczy? Dlaczego coś mnie pali w krtani, dlaczego serce mi tak bije? Jestem słaby. Śnię. I zaraz się budzę – jakiś głos, żart, znajomy, ciepły. Nie jestem pijany, jeszcze nie. Patrzę na kieliszek w jeszcze-nie-znajomych dłoniach; muszę się najebać. - Ovdei – chrypię, przypominając sobie brzmienie tego słowa. Boże, tak długo cię nie widziałem, chociaż sam nie jestem pewien, dni ostatnio ciągną mi się jak miesiące. Lubię twoją muśniętą starością twarz, ten przyjazny uśmiech, nawet ten żart, chociaż nie do końca rozumiem, o co ci chodzi, jest sympatyczny. Kiwam ci głową. - Właśnie szedłem – rzucam lekko i przez chwilę stoję nieruchomo, zanim ruszamy jakoś niezręcznie (to znaczy ja) w stronę ogrodów. Zerkam tylko ukradkiem na swojego towarzysza, szukając papierosów w kieszeni marynarki. – Dawno cię nie widziałem – stwierdzam. Rzadko pamiętam, że nie wszyscy Kuragini (i cały świat razem z nimi), nie są moi wrogami. Gdy jednak udaje mi się przywołać tę myśl, Ovdei, jesteś jedną z niewielu osób, których twarze mi się przypominają. Nie wiem jeszcze, czy to zdoła ukoić mój ból, ale wychylam kieliszek od ciebie duszkiem i wsuwam między wargi papierosa. Uczyńmy ten wieczór chociaż takim, podczas którego łatwo zapomnę. Pieprzyć Kogana. Ovdei i Ilya z tematu do ogrodów |
| |
Kruzhylivka, Ukraina 28 lat brudna zamożny pisarka (ps. Kazimir Terekhov), właścicielka wydawnictwa "Tsaplya" |
Pią Kwi 10 2020, 13:48 | | W otaczającym ją zewsząd splendorze można było utonąć. Nadya, doskonale rozumiejąc własną niemoc wobec rwącego duszę nurtu rozbudzonej fascynacji, nie stawiała mu żadnego oporu. Gubiła się wśród barw i krojów zachwycających kreacji, wśród szelestu eterycznych tiulów, finezyjnych koronek i misternych altembasów z niezwyczajną sobie uległością wobec dotkliwej materialności. Podążała rozpalonym wejrzeniem za subtelnym lśnieniem pereł i ostentacyjnym błyskiem diamentów, wkomponowanych w linie obojczyków i dekoltów, uwieszonych na eksponowanych szyjach, których bladość pachniała odurzającą słodyczą perfum; robiła to półprzytomnie, poddając się podszeptom pokusy. Spieniona kipiel rozmów, śmiechów i muzyki zamykała się ponad jej głową, uniemożliwiając złapanie oddechu, chwytała się więc przezornie bliskiej obecności Abramova, która pozostawała niezmiennie pokrzepiająco dlań wyrazista, niewzruszona, pomimo sztormu wrażeń. – Z jaką łatwością wczułeś się w dzisiejszy scenariusz, doprawdy – odpowiedziała, z figlarnym poniekąd uśmiechem obracając jego słowa wedle swojego kaprysu. Nie potrzebowała pocieszających karesów, przeczących stawianym sobie przez nią samą zarzutom; nie zamierzała się przed nimi bronić i nie poszukiwała w tym u nikogo wsparcia. Podrażniła ją myśl, że tak właśnie mogła zabrzmieć, potrafiła jednak dostrzec czystą intencję Lva i z wdzięcznością ją docenić. Poderwana do czujnej obserwacji, jak urzeczona przyglądała się stojącej na scenie kobiecie, w której głos zaplątał się, mimo młodości wieczoru, alkoholiczny podźwięk. Odegrana przezeń farsa spowodowała w Nadyi zaintrygowanie, zakrawające o krzywą odmianę zachwytu, któremu ulegała przez wznieconą czułość na wrażenia, ale przede wszystkim – przez podatność wynikłą z pisarskiego fachu. Żałowała, że nie rozpoznawała tożsamości heroiny i że, nawet jeśli byłoby inaczej, nie znajdowała się zapewne w kręgach dających jej prawo do zawarcia z nią znajomości. Lubiła wprawdzie pisać o kobietach – kobietach żywych, prawdziwych, targanych szczerością i mocą uczuć, które pochopnie nazywano, na modłę przeszłych czasów, histerią, a w których dostrzegała objawy dotkliwego rozdarcia wrażliwej tkanki duszy. W sali zaszumiało od aliażu wzburzenia i rozbawienia, z którymi Nadya znalazła się w otrzeźwiającym dysonansie. Przechyliła łagodnie głowę, chwytając słowa Lva wśród szmerów krytycznych uwag i prześmiewczych komentarzy. Potoczyła wejrzeniem po ukrytych za maskami obliczach, zaaferowanych jednomyślnie zaszłym skandalem, po grymasach zniesmaczenia i złośliwych uśmiechach; towarzystwo jednym rytmem kołysało się w przyboju dostarczonych im emocji i poczuciu własnej wyższości, pozornej porządności i nobliwego wysublimowania. – Jakkolwiek mi zagrasz, maestro – odparła przekornie, podając mu rękę, by wyjść z nim bez wahania na parkiet. Była może trochę niespokojna, ale pozbawiona jakichkolwiek burzących nastrój obaw; wiedziała, że Lev przeprowadzi ją przez taniec pewnie i że z wyrozumiałością dla jej niedoskonałych umiejętności wprowadzi ją w zawiłości melodii, własnymi zdolnościami nie dając jej wprawdzie nawet szansy na potknięcie. |
| |
Moskwa, Rosja 31 lat błękitna majętny sędzia Magicznego Sądu ws. karnych, teoretyk i filozof prawa, przedsiębiorca |
Pią Kwi 10 2020, 15:26 | | — Czajkowski odwołał — odpowiedziała poważnie — a myśl o tym, że mógłbyś dobrze bawić się bez mojego towarzystwa, złamała mi serce.Ż a r t. Kto by się spodziewał, że feldmarszałek miewała poczucie humoru? Wykazywała się nim czasem, rzadko wśród rodziny, najczęściej w towarzystwie Grishy; skłamałaby, gdyby powiedziała, że to nie on, w pewnym stopniu, nauczył ją dowcipu. Nie zawsze leżał on w jej naturze. Samą siebie określiłaby raczej jako sztywną, co zresztą potwierdziliby wszyscy jej współpracownicy, kontrahenci, wszyscy Aristovie, co ujawniało się w całej jej postawie i w tonie wypowiedzi – wyglądała i brzmiała jak osoba, która zawsze przemawia na serio. A jednak spotkania z Mitrokhinem umiały wydobyć z niej odrobinę humoru. Uśmiech – przy nim też zdarzało jej się uśmiechnąć, choć nie teraz. Śmiertelnie poważna mimika kontrastowała z niepoważnymi słowami (może dlatego uważano powszechnie, że Stanislava nigdy nie żartowała: zwyczajnie strach było się roześmiać). Grisha już ją znał. Wiedziała, że nawet gdyby nie drgnęła jednym mięśniem w twarzy – zrozumiałby, co miała na myśli. Choć jeszcze parę chwil temu planowała zabawić na przyjęciu tyle tylko, by zaznaczyć swoją obecność, teraz, znalazłszy towarzysza, z którego towarzystwa można czerpać przyjemność, a nie tylko je ścierpieć – postanowiła, że mogła zostać trochę dłużej, niż planowała. Jej przyjazd (i zostawienie w domu jej psów – były niepocieszone, że pani postanowiła jednak wybrać się na przyjęcie) nie był może konieczny, ale zwyczajnie wypadał. Stasia opuściła w tym roku już wystarczająco wiele przyjęć i okazji do szlacheckich zjazdów, wymawiając się obowiązkami, pozwalając, by ród Aristovów reprezentowało jej rodzeństwo i kuzyni – nie zawsze odpowiednio. Na ostatni bal w roku mogła się wybrać. Z kieliszkiem szampana oczekiwała zmiany melodii, jednak zamiast dźwięków orkiestry – gwar rozmów przeciął brzęk tłuczonego szkła. Stana uniosła lekko brew, słuchając bełkotliwej gadki pijanej kobiety (dziwny akcent, znajomy – skąd?). Delikatnie ścisnęło ją zażenowanie, ale nie drgnęła. Wszyscy spodziewali się, że w końcu ktoś, pod wpływem alkoholu, zbłaźni się i zapewni każdemu spragnionemu plotek i skandali pożywkę (część przyszła tu tylko na żer). Dziś stało się to wyjątkowo wcześnie, ale i tak Aristova postanowiła zbyć występ taktownym milczeniem. Toastu nie wzniosła: jako sędzia musiała dbać o bycie kojarzoną z polityczną neutralnością. Z takim nazwiskiem nie było to łatwe. Zerknęła na Grishę, spodziewając się zobaczyć na jego twarzy wyraz pobłażania – ale coś było nie tak. Wydawał się zakłopotany. Zmarszczyła zaniepokojona brwi. — Wszystko dobrze? — zapytała dyskretnie, ściszonym głosem. |
| |
Archangielsk, Rosja 35 lat błękitna majętny amnezjator i klątwołamacz w Ministerstwie Magii |
Pią Kwi 10 2020, 16:00 | | Odzwyczaił się od bankietów, gal i celebracji, po brzegi wypełnionych pompatycznością wielkich dynastii, gwarem, skandalem i plotką, na które trzeba było uważać, z którymi należało żyć w obopólnej zgodzie. Od śmierci Varvary nie bywał na balach, osiadł w Petersburgu w chłodnym cieniu ludzkiej pogardy i cierpkiego sprzeciwu, jedynie po to by teraz, z maską, która bardziej niż do tajemniczego galanta, upodabniała go do upiora w wyjątkowo groteskowej, rosyjskiej operze, powracać do dawnych imperatywów, obowiązków i przyzwyczajeń. - Nonsens. - odparł, uśmiechając się uprzejmie, nieco mgliście, z właściwą mu niegdyś żartobliwością, od której zazwyczaj stronił się w towarzystwie. Skinął łagodnie głową i chociaż dawne, podsycone gniewem milczenie kobiety wciąż pozostawało dla niego enigmatycznym dylematem, nie kontynuował poruszonego tematu, pozwalając mu rozpłynąć się w gwarnej atmosferze sali balowej. Naraz również jego życzliwy uśmiech poszerzył się nieznacznie - od dnia, w którym spotkał ją po raz pierwszy, aż do dzisiejszego wieczoru, pierwszej nocy nowego roku, śmiał twierdzić, że Svetlana niewiele się zmieniła, że pomimo wszystkich trosk, fiask i życiowych niuansów wciąż trwał w niej ten sam, dziecięcy pierwiastek, pełen przekory i rozkosznej, kobiecej wyrozumiałości. - Cóż, martini trąca stereotypem. - przyznał bez cienia skruchy w głosie, wyciągając w stronę kobiety wysoki, zdobiony kieliszek, w którym beztrosko dryfowała zielona, nabita na metalową wykałaczkę oliwka. - Ale pobudza apetyt. - ściągnął brwi, krótkotrwałym zaskoczeniem reagując na jej śmiech, od którego, najwyraźniej, zdążył się odzwyczaić, a który dzwonił jeszcze cicho w jego głowie, odbijając się od świadomości owym przyjemnym, perlistym tonem. Podążył wzrokiem pośród zgromadzonych, nieubłaganie odwracając się w stronę podwyższenia, kiedy mrukliwy zgiełk przełamał huk pękającego naczynia. Pojedyncze odłamki szkła rozbłysły na jasnej, bladoniebieskiej podłodze, mieniąc się przez chwilę równie mocno, co inkrustowane diamentami ściany przestronnego pomieszczenia. Westchnął cicho, ponuro i jakoby z przyzwyczajenia, przez chwilę przyglądając się pijanej kobiecie, po czym wyławiając z trzody podchmielonych gości Ilyę, zatrważająco rozpoznawalnego w swoich opieszałych, acz nerwowych ruchach, gwałtownym hauście wlewanego do gardła alkoholu - anonimowa błazenada balu chroniła być może przed wścibskimi oczami dziennikarzy, ale nie sprowadzała Gavrila do przaśnego poziomu beztroskich prymitywów, którzy nie potrafią rozpoznać w tłumie własnego brata. Surowy wyraz, który wkradł się na jego lico odruchowo, podsycając bezsprzeczną niechęć względem zaistniałej sytuacji, złagodniał dopiero, kiedy mężczyzna odwrócił się z powrotem w stronę Svetlany, unosząc nieznacznie brwi, w teatralnym geście zdumienia. - Mam nadzieję, że to nie aluzja do mojego wieku. - odparł, pozwalając kącikowi ust drgnąć w krótkim mirażu uśmiechu; wyciągając dłoń w jej stronę, w kulturalnym, subtelnym zaproszeniu do tańca. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pią Kwi 10 2020, 21:50 | | Ujął jej rękę, wędrując w stronę zwieńczenia obecnych planów - parkietu, na którym już dryfowały sylwetki, pochłonięte od tańca, wprawione w misterny lub tkany improwizacją układ choreografii. Ścieżki melodii, po których wiódł ich wytrwale orszak muzyków, otrząśnięty po skandalicznym występie Mitrokhiny, stały się wyraźniejsze, opasające ich szczelniej, miażdżące zarodki rozmów, kłębiących się w pozostałych fragmentach sali. Abramov, z niewymuszoną radością nurkował w bogactwie dźwięków; z gracją poddawał im ruchy własnego ciała, subtelnie prowadząc Nadyę. Na swoje szczęście-nieszczęście, odwiedzał liczne bankiety, opływające w skandale oraz alkohol, w którym, bez najmniejszego umiaru, zwykły zanurzać się wargi. Liczne, często niechlubne wspomnienia, okrywał cieniem w szczelinach swego umysłu - było, zdarzyło się i wsiąknęło nieodwracalnie w przeszłość, którą niechętnie roztrząsał. Myśli, spaczone od licznych trunków, wtłoczonych w naczynie ciała, wiodły ku rozmaitym ekscesom; rozpuście; zdradach; konfliktom. Alkohol zmieniał, często drastycznie ludzi, wykrzywiał, wypracowany przez liczne lata ideał, naruszał kruchą perfekcję i wydobywał skrywane skrzętnie słabości. Zaletą tak licznych spotkań w obrębie hermetycznego świata, był jednak rezon, poczucie stabilizacji w równie niezdolnym do przewidzenia przebiegu wielkiej imprezy. Czuł się swobodnie, wyzbyty z presji; był tylko jednym z tak licznych, dziś zgromadzonych gości. Zapomniał nagle o wszystkim. Myśli zniknęły, rozpierzchły się, nieistotne; skupienie, utrzymał wyłącznie na samym tańcu, który przebiegał z zasługującą na słowa pochwał zgodnością. Nastała zmiana - kolejny, z granych utworów, okazał się stonowany, postaci zwolniły - nie wykazały pośpiechu, utkwione jakby na pograniczu snu oraz jawy. Klimat, przyjemnie rozbudzał mężczyźnie zmysły, podobnie jak bliskość Nadyi, zacieśniająca się silniej niż kiedykolwiek dotąd - niemniej, wciąż wpasowana w nadrzędną treść konwenansów. Zapomniał: dlatego spoglądał na nią, z niejednoznacznym refleksem, osiadającym na oczach, niepokojącym, nienasyconym, zarazem rażącym i pięknym. Zapomniał. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Sob Kwi 11 2020, 10:05 | | Ona natomiast – była przyzwyczajona do blichtru i splendoru, w którym oboje się roztaczali. Jej ojciec wyprawiał nader często przyjęcia z okazji kolejnej, wschodzącej gwiazdy, którą przyjął pod swe skrzydła. Obserwowała kobiety i mężczyzn, którzy przechadzali się korytarzami domostwami, a także ogrodach, w których zazwyczaj spędzała czas ona. Robiła to z ukrycia, nie chcąc być odnalezioną przez kogokolwiek. Nie pasowała do tego towarzystwa. Dokładnie tak jak i teraz. Iluzja ciszy była tą, która otumaniała zmysły Svetlany. Rozkochała się w subtelności swego świata, który stworzyła na potrzeby życia. Bezpieczny azyl, przystań, do której powracała nieustannie. Tu przyjmowała na blade lico maskę – stając się kimś innym. Nierozpoznana. Inna. Nie stało jednak nic na przeszkodzie, by odszukać kilka sylwetek. Paradoks rozbrzmiał gorzkim śmiechem w ścianach czaszki jasnowłosego dziewczęcia. Ilya Kuragin. To samo nazwisko, co jej partnera. Mężczyzny bliskiego sercu, a jednocześnie skutego prętami przyjaźni. Musieli być spokrewnieni. Zachodziła jedynie w głowę – jak to możliwe, że wcześniej nie powiązała ze sobą zabawnie skonstruowanej siateczki powiązań. Skarciła się za to w myślach, wszak obecnie chciała skupić się jedynie na Gavrilu, który zaskarbił sobie bezsprzecznie pełnię atencji dziewczęcia. - Chcesz rozbudzić mój apetyt? – zapytała żartobliwie, a wargi na nowo rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, w którym zawarta była naturalna nuta figlarności. Dopiero teraz pojmując, że tęsknota za nim jawiła się w nieco obszerniejszej scenerii, aniżeli tylko wymiana listów. (Cóż za żałość, że brzydził się takich jak ona.) - Wiesz, tak sobie pomyślałam… – zaczęła mówić powoli, nim usta zroszone zostały przez przyjemny posmak martini. Jasne spojrzenie utkwione było w postaci dawnego przyjaciela, który stał się filarem dla niej samej, by przetrwać ten prozaiczny wieczór. - Nie miałbyś ochoty wybrać się ze mną na kawę? Moglibyśmy nadrobić stracony czas i porozmawiać, tak jak robiliśmy to dawniej – chciałabym ci o czymś opowiedzieć, poradzić się, spróbować zaufać. Ostatnich fraz nie odważyła się jednak wypowiedzieć na głos, toteż wolała ze spokojem przygotować się na mentalną spowiedź, do której przystąpić powinna już wkrótce. Kurtyna iluzji opadła. Gwar rozmów i perlistych śmiechów zaczął tworzyć chaos w podświadomości Lebedevy. Modliła się, by nic nie uległo zmianie w jej wyglądzie; stanęłaby wtedy na piedestale obok kata, który z precyzją mistrza ściąłby młodzieńczą głowę. Męska dłoń wybawiła ją z opresji. - Uważasz, że jesteś stary? – spytała pobłażliwie. Gdyby wiedział… Och, na Welesa, gdyby wiedział. Smukłe palce Svetlany złączyły się z tymi należącymi do Kuragina, a przyjemne ciepło objęło jej wnętrze. Nagła bliskość, a także siła, z którą przyjął jej sylwetkę do siebie wymusiła na dziewczęciu uległość, lecz nie tę wzgardzoną przez społeczeństwo. Taniec był dowodem na sprzeczność dwóch, wykreowanych przez egzystencję natur. Kobiecej i samczej. Wszyscy byli niemal wyrzeźbieni pod jedno dyktando, choć to właśnie wirowanie na parkiecie, tworzenie różnorakich sekwencji – powalało na wojnę charakterów, choć sama fotografka nie zamierzała obecnie z nim walczyć. Serce zatrzepotało w ramach żeber, a oddech spłycił się. Opuszki przesuwała po ramieniu swego partnera, pozwalając mu się prowadzić. Bez cienie wstydu czy skrępowania – wirowała z nim na parkiecie, eskalując pozorne uczucie radości, które spotęgowało odbieranie enigmatycznych bodźców. |
| |
Kruzhylivka, Ukraina 28 lat brudna zamożny pisarka (ps. Kazimir Terekhov), właścicielka wydawnictwa "Tsaplya" |
Sob Kwi 11 2020, 16:10 | | Z początku odnajdowała w sobie pewną niezręczność, niechętną sztywność postawy wynikającą z odruchowej, rozpraszającej swobodę ruchów, świadomości własnego ciała, nienawykłego wprawdzie do poruszania się w oszałamiających pływach patrycjuszowskich wystawności – w pewnych objęciach doświadczonego partnera wszelka niepewność topniała w niej jednak z każdym wybrzmiałym taktem. Lev ze spodziewaną wyrozumiałością przypominał jej konsolacyjną treść pozasłownego wzajemnego porozumienia, ona zaś, coraz czulsza na darowane jej subtelne wskazówki i coraz bieglejsza w uleganiu ich łagodnej perswazji, zestrajała się z nim w sumiennym posłuszeństwie, wkrótce odzyskując elegancką lekkość kroku, pierwotną niespokojność przedzierzgając zaś w niekrytą eutymię. Szczerość uśmiechu skalała jej wargi, osadzając się w łagodnie uniesionych kącikach, i rozświetliła złocistość cynamonowego spojrzenia, coraz śmielej lgnącego do niejednoznacznego błękitu wejrzenia Lva. Nie było jej dobrowolną intencją gubić się w ich rozkosznym cieple, nie była zdolna jednak dostrzec powodujących jej uczuciami podszeptów przyłożniczego czaru – nieświadoma niczego, stała się, znów, jego bezwiednym instrumentem, okadzonym wymuszającą frenezję uczuć mgłą wmówionego afektu. Wygrywał na strunach jej świadomości swoje piękne, zwodnicze piano, które, wkomponowane przebiegle w muzykę orkiestry, osiadało ciężkim żakardem na jej sercu, tłocząc weń swoją rozbudzającą zmysły truciznę i dyktując mu szybszy, niespokojny rytm. Stawała się, z sekundy na sekundę, coraz boleśniej świadoma bliskości jego ciała, bliskości utrzymywanej w granicach konwenansu, do którego była tak przywiązana, a który nagle, z niezrozumiałych jej przyczyn, zdawał jej się drażniącą przeszkodą – ostatkiem naturalnego jej rozsądku i siłą przyzwyczajenia, nie naruszała tych granic, pomimo narastającej pokusy, by znaleźć się bliżej, by stanowczo i niecierpliwie zrujnować bezpieczny dystans śmiałą intymnością. Czuły dotyk jego dłoni wprowadzał rozbudzającą dysharmonię w jej świadomość, coraz mocniej otumanioną piżmowym zapachem jego perfum, tymczasem rozkołatane bicie serca niosło się echem korytarzami żył i tętnic, falą roznoszącą po ciele febrę, wyklętą melodię przyłożniczych omamień. Muzyka nagle przycichła, zmieniła tempo, zwolniła – Nadya, drżąc w jego objęciach, znalazła się w bliskiej konfrontacji z nieprzejednaną pokusą, schwytana w obezwładniający uścisk przełamanego, dzielącego ich dotąd, interwału. Zamarła, czując ciepło jego oddechu na swoich wargach, zgubiona w jego spojrzeniu, zgubiona pośród delirycznych uczuć, szumu wzburzonej podnieceniem krwi. – Przepraszam, muszę... – szepnęła nerwowo, cofając się natychmiast, wysuwając drżącą dłoń z czułości jego uścisku, w przebłysku przytomności poszukując utraconej równowagi. Obawiając się znów na nim zakotwiczyć, czuła się roztargniona, zdezorientowana w oślepiającym blasku obcego jej, bogatego przepychu. – Muszę wyjść, jest mi trochę słabo, przez tę duchotę, tłok, czy moglibyśmy... – urwała, zawieszając na nim wzrok, nagle spłoszony, wciąż rozpalony, tym razem jednak jakąś głęboką, dotkliwą obawą. |
| |
Petersburg, Rosja 27 lat czysta bogaty za dnia właścicielka domu mody, w nocy zaś okultystka |
Sob Kwi 11 2020, 16:19 | | - A dziękuję - odpowiedziała z uśmiechem, lekko onieśmielona. Była pewna, że mówił szczerze, przez co poczuła zakłopotanie i była pewna, że gdyby nie maska i lekki makijaż to każdy by zobaczył jej zdrowy rumieniec, który pojawił się na jej twarzy. W kwestii swojej pracy rozumieli się doskonale - choć używali innych narzędzi to jednak potrzebowali do tego takiego samego minimum kreatywności. Po przemówieniu zdawało się, że to będzie całkiem spokojny bal. Eva również się rozglądała za znajomymi sylwetkami, ale w tym tłumie ludzi w maskach wypatrzenie kogoś z odległości było po prawdzie niemożliwe. Nic dziwnego, że już po chwili kobieta zrezygnowała z tego i skupiła całą uwagę na Herculesie, synu chyba samego boga. Albo bogini. - Ach, przepraszam, nie wiedziałam - lekko zawstydzona zasłoniła usta. Jednakże jej towarzysz nie wydawał się urażony pytaniem, więc zaraz wzięła swoją dłoń z warg. - Ale polecam zainteresować się ich programem. Bardziej niż Rodina stawiają na wolny rynek i pozwalają zdobywać bogactwo. A czyż kwestia podatkowa nie jest najbardziej przemawiającym argumentem za nimi? - spytała starając się upewnić, że poczuje się przekonany. Jak nie teraz to za trzy lata. W końcu skoro złożył wniosek o obywatelstwo to przynajmniej będzie tu bywać, czyż nie? Zaraz jednak przerwała im ich zguba, Hersilia, która po swojemu weszła na podest (może powinna była ją powstrzymać, widać było że się spiła jak bela) i przemówiła wznosząc toast. Zakharenko chciała przyłączyć się do niego od razu, ale przerwał im jakiś nieznany człowiek o skośnych, ciemnych oczach. Ledwo powstrzymała uniesienie brwi, gdy tak bezceremonialnie i wręcz niegrzecznie chciał zgarnąć jej włoskiego towarzysza i zostawić samą. - Przepraszam, ale to niegrzeczne zostawiać mnie samą, bym kolokwialnie mówiąc podparła ścianę. Proponuję wznieść toast podawanym tu szampanem, a potem udać się wspólnie - spojrzała sugestywnie na stojącą z nią płeć podobno silną oczekując wzięcia przez nich aperitifu, po czym podniosła w górę swój dołączając do reszty ludzi, którzy także postanowili wesprzeć toast Hersilii. - Za Sabat! I za naszych gospodarzy! |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Sob Kwi 11 2020, 17:58 | | Muzyka zabrzmiała na nowo, przez salę przelał się delikatny, harmonijny dźwięk, jak gdyby maestro gładkim ruchem ręki dzierżącej batutę próbował wymieść z pamięci gości bełkotliwą przemowę kobiety z niebem na szyi. Grisha nie łudził się, chociaż tańce wznowiono, a toast, cokolwiek skandalicznie zaproponowany, wzniosło za nią kilka innych osób – ani Hersilii, ani nikomu, kto zechce teraz publicznie potwierdzić jakiekolwiek swoje z nią powiązania ten incydent nie zostanie zapomniany. Hersilia chyba po raz pierwszy pokazywała się w towarzystwie odkąd zginął jej mąż. Za wcześnie i zbyt śmiało wychodziła na parkiet, bo im wdowa młodsza i piękniejsza – tym dłużej powinna kryć się w cieniu i czerni, by nie wywołać skandalu. Grisha wielokrotnie już zastanawiał się, cóż to właściwie mogło znaczyć dla niego, że oburzy się kilka starszych pań. Kierując się logiką nie potrafił znaleźć odpowiedzi, a mimo to zgrzytał zębami na samą myśl o złamaniu konwenansu, jeśli nie miało ono służyć niczemu prócz oburzenia wspomnianych wcześniej gromadek pań, którym nudzi się już w życiu. - Nie. Tak. W porządku. – odpowiedział po chwili ciszy, kiedy wreszcie słowa Stanislavy dotarły do jego uszu. Nie wiedział dokładnie, co mówi, wciąż wpatrzony w miejsce, gdzie stała Hersilia. Wstydziłby się powiedzieć Stanie, co i dlaczego wytrąciło go z równowagi, która mogłaby do tej chwili wydawać się nienaruszalna. W końcu uniósł kieliszek wraz z innymi, choć z niewielkim opóźnieniem – musiał, bo przecież pili za Sabat – ale umoczył tylko usta w gorzkawym szampanie i odstawił go na jedną z tac. Niewielu poza nim odstawiało na nie nieopróżnione naczynia, z biegiem czasu więcej z tac znikało niż przybywało, ale to normalne. To w porządku. - Powiedz mi jeszcze raz – co ci złamała ta myśl? – powtórzył, otrząsnąwszy się wreszcie z przykrego szoku. Na twarz wyrażającą przez krótką chwilę wszystkie emocje, jakie targnęły Grishą bez żadnej przesłony kryjącej ich intensywność wpełzł znowu kontrolowany uśmieszek. Poczuł, jak farba ściąga mu policzki. - Ty podobno nie masz serca. – szepnął konspiracyjnie do ucha przyjaciółki, nachylając się ku niej. Był w tej chwili gotów zazdrościć Stanislavie tego braku, choć to zachował już dla siebie. Musiał zebrać się z powrotem do kupy, oby jak najszybciej. Widząc, że Aristova nie wypiła na cześć Sabatu, przywołał ruchem ręki jedną z tac, by mogła zostawić tam napoczętego drinka. - Pozwolisz? – zaoferował Stanie rękę, a kiedy podała mu dłoń powoli poprowadził ją do tańca, by z nowym taktem dołączyli do krążących po sali par. |
| |
Syrakuzy, Sycylia 31 lat wieszczy błękitna bogaty jubiler |
Sob Kwi 11 2020, 23:44 | | Hercules czuł, jak niepokój ściskał mu gardło, gdy dotarł do niego znajomy już głos Hersilii. To oczywiście nie tak, że działo się coś złego – dla kogoś przyzwyczajonego do włoskiej wylewności, takie działanie nie brzmiało wcale jak coś skandalicznego. Do tej pory nie odnajdywał jednak tej chęci do świętowania najmniejszej błahostki w swojej siostrze; wręcz przeciwnie – wydawała się być częścią tego świata, przygaszonych barw, skąpej mimiki, szaleństwa, ale zamkniętego w co najwyżej kilku słowach. Martwił się – dziwne uczucie, niemal już zapomniał, jak to jest. Chociaż stał wciąż zwrócony do Evy i starał się nie zwracać na to uwagi, serce biło mu w piersi mocno. Kątem oka śledził drogę swojej siostry ze sceny i wiedział, że tego wieczora nie pozwoli sobie na ulgę. Nie, dopóki niepokój ściskał mu gardło. Może powinien więc podejść do niej i zamienić słowo? Zrobić coś, co zrobiłby każdy brat w jego sytuacji? Ale czy Hersilia w ogóle chciała go widzieć? Czy naprawdę potrzebowała teraz jeszcze przypomnienia, co on zrobił jej przez te wszystkie lata, jak to zawsze go nie było, a teraz nagle się pojawił i chciał zmienić w jej życiu wszystko? Hercules się skrzywił. Bogowie, był taki zagubiony. Naprawdę nic nie rozumiał. Uśmiechnął się do Evy, widząc jej reakcję. Zaraz zaśmiał się cicho. - Cóż, pieniądze to bez wątpienia dobry argument – stwierdził. Zanim jednak miał szansę to głębiej rozważyć, wyrósł przed nimi nagle cień mężczyzny. Hercules zmarszczył brwi, słuchając jego słów; wydawały się dziwnie znajome, chociaż nie mógł przypomnieć sobie, z kim miał do czynienia. Dopiero, gdy dostrzegł ukryte częściowo za maską azjatyckie rysy, dotarło do niego, że chyba wpadł na nich Semyon Aristov, któremu Hercules kilka tygodni wcześniej pomógł wybrać prezenty w swoim salonie. Wciąż był zaskoczony, ale odnalazł w sobie wystarczająco spokoju. Obserwował reakcję swojej partnerki, czekając na jakiś znak, co sądziła o propozycji nieznajomego – w końcu tego wieczoru była najważniejsza. Chciał oczywiście zapytać, co ona o tym sądzi, ale wtedy odezwała się pierwsza, zaskakując go jeszcze bardziej. Lubił to, że nie bała się decydować o sobie. Zresztą, miała przecież rację. - Pani życzenie jest dla mnie rozkazem – oznajmił miękko. Gdy unosił zaraz za nią kieliszek, poczuł kolejne szarpnięcie niepokoju. Gdzie była Hersilia? Powinien był ruszyć za nią, prawda? Nie mógł jednak znaleźć jej w tym tłumie, dlatego po prostu utopił te uczucia w nerwowym uśmiechu. – Toast! Za Sabat i za naszych gospodarzy! – powtórzył donośnie. – Idźmy zatem.Zaraz zwrócił się do mężczyzny obok nich. - Miło pana widzieć, panie Aristov – rzucił, ściskając mu rękę, a potem zwrócił się do Evy. – Pani Zakharenko, przedstawiam Semyona Aristova, poznaliśmy się w moim salonie jakiś czas temu. Prezenty podobały się pańskim siostrom, panie Aristov? |
| |
Moskwa, Rosja 27 lat błękitna majętny przedsiębiorca w rodzinnym biznesie, lichwa |
Nie Kwi 12 2020, 15:55 | | Jak mała mogła być szansa, że ów elegancko ubrany mężczyzna w czerwonej masce to ktoś znajomy? Nieskończenie mała, ale jak na ironię, wciąż zbyt wielka. Semyon wpadł na nie byle kogo, pamiętał, jakby zdarzyło się to ledwie wczoraj, swoją przedświąteczną wizytę w salonie pana Cravaggio. Pamiętał, z jakim namaszczeniem jubiler dotykał swoich magicznych – w każdym sensie tego słowa – dzieł i jak wszystkie atuty biżuterii pięknie prezentowały się na tle opalonej skóry. I pamiętał też, że na wspomnienie o Stasi opuścił wszystkie bariery i opowiedział o wiele więcej, niż chciał. Głupi, zbeształ się w myślach, nadal utrzymując na twarzy nic nieznaczący uśmiech. Semyon wiedział już dlaczego głos tego mężczyzny, Herculesa, brzmiał tak znajomo. Czy gdyby zorientował się wcześniej, nie podszedłby do niego? Sam już nie wiedział, jak miałoby to wyglądać, ale rozumiał aż nazbyt jasno, że maska nie zapewniła mu dostatecznej anonimowości. Dopiero teraz dotarło do niego, jak bezczelnie zabrzmiała jego propozycja, ale jednocześnie widział, że to nie Hercules podjął decyzję. Eva, zmiął to słowo w ustach. Kim była? Nie mogła być kimś nieistotnym, gdyż żaden mężczyzna, a z pewnością ktoś tak charyzmatyczny jak Hercules, nie mógł dawać sobą dyrygować kobiecie. Semyonowi jednak nie wydawało się, żeby widział na dłoni jubilera ślubną obrączkę. Partnerka? Kochanka?, pomyślał przez moment. Nie mógł wykluczyć żadnej możliwości, a jeśli tak, to stanowczo pomylił się w stosunku do pana Caravaggio. Zresztą, jak śmiał liczyć na cokolwiek? Ta śmieszna maska wcale nie zmieniała tego, kim Semyon był w środku. Wziął jakiś kieliszek z jakimś przezroczystym trunkiem i uniósł go w geście toastu. Nie zamierzał jednak naprawdę dołączać do tej kobiety, tej kusicielki Evy, i powtarzać za nią. Uśmiechnął się tylko szerzej, chociaż wcale nie z radości, i wypił swoją porcję, jak się okazało, szampana. To było zdecydowanie za mało. Jeśli wcześniej miał plany pozostać ledwie podchmielonym, teraz całym sobą pożądał alkoholu. A potem mogło się dziać cokolwiek. Uścisk jubilera był przyjazny, a jego ręce tak delikatne i pewne, że Semyon zamyślił się przez chwilę i dopiero po chwili zrozumiał pytanie. – Dzięki pracy pańskich dłoni moje siostry dostały najlepsze prezenty w swoim życiu – odpowiedział najbardziej miłym głosem, na jaki było go stać. Nie mógł przecież dać Herculesowi odczuć swojej złości. To nie była j e g o wina. – Aż ciężko mi sobie wyobrazić, co mógłbym im wręczyć na przyszłe święta. Ale zakładam, że nie zamknie pan do tego czasu swojego salonu w Petersburgu? Byłoby to wielką stratą dla płci pięknej.I dla mnie również, przyznał sobie w duchu i nie wiedział, czy w tym momencie powinien był nienawidzić siebie za przyznanie się do tego, czy nienawidzić Evy za to, że nie mógł powiedzieć tego na głos. Oczywiście, wybrał to drugie. |
| |
Archangielsk, Rosja 35 lat błękitna majętny amnezjator i klątwołamacz w Ministerstwie Magii |
Nie Kwi 12 2020, 16:23 | | Pomyślał, że Varvarze spodobałoby się przyjęcie - że w pewien osobliwy, niezrozumiały dla niego sposób, dostrzegłaby urok inkrustowanych diamentami pomieszczeń, gwaru i bachicznego charakteru bankietu, już na samym wstępie przyprawiającego go o napadowy ból głowy. Prędko zrugał się jednak za tę myśl, stochastyczne wspomnienie, którego gorzki, ponury charakter mącił myśli z osobliwą precyzją, wpisując na owe zagmatwane karty historii uciążliwy nieład i obmierzły ferment refleksji. Odsuwając na bok nieproszone echo przeszłości, Gavril uniósł do ust wysklepioną, ozdobną szklankę, biorąc przesadny, w stosunku do etykiety, łyk alkoholu, który pozostawił na języku niemrawy posmak charakterystycznej goryczy. Uśmiechnął się ukradkiem na pytanie Svetlany, pozostawiając je bez odpowiedzi, lecz wykrzywiając usta w wyrazie satyrycznej konsternacji, która pozwalała mu wypowiadać podobne aksjomaty w obecności dużo młodszej kobiety, dawnej znajomej, która wciąż - pomimo minionych lat, krętego biegu naznaczonego komizmem losu - jawiła się w jego oczach w dziecięcej, łagodnej aurze spokoju, kojarzonej z ciepłym latem spędzanym w ogrodzie na przedmieściach Petersburga, zielonkawym odcieniem dojrzewających w sierpniu jabłoni, dziewczęcą eterycznością i setkami listów, które cierpliwie do siebie wysyłali. - Oczywiście. Zamieszkałem w Petersburgu na stałe kilka miesięcy temu, a my wciąż nie mieliśmy okazji, żeby porozmawiać. - odpowiedział, ściągając nieznacznie brwi, kiedy kobieta ściszyła głos i spojrzała bezpośrednio na niego, lokując błękitne tęczówki w surowej, choć stopniowo przygasającej fizjonomii. - Naprawdę... porozmawiać. - obiecywał sobie powściągliwość, z wprawą naciągał w towarzystwie maskę oziębłego dystansu, wypierając młodzieńczą uporczywość i wścibskie zaaferowanie sprawami, które powinien był przyjąć z chłodnym spokojem, w obecności Svetlany nabierał jednak nieroztropnej odwagi, nakazującej regularnie rozdrapywać prawie już zagojone rany, subtelną aluzją insynuować swoją frustrację i rozgoryczenie. - Cóż, z pewnością nie jestem już młody. - odparł przekornie, ujmując wyciągnięta ku niemu, smukłą, kobiecą dłoń. Parkiet, podobnie jak reszta ogromnej sali, zdawał się mienić blado-błękitnym blaskiem, całkowicie pochłonięty przez kryształową aurę pomieszczenia, gdzie, przez niewielkie, poziome okna, wkradały się pojedyncze strugi księżycowego światła, nadając Kryształowej Twierdzy iluzorycznego charakteru, pełnego blichtru i fałszywej feerii przesyconych barw. Taniec, pozwalający im ma chwilową, choć w gruncie rzeczy całkiem pozbawioną prywatności intymność, stał się osobliwą przyjemnością wieczoru, który dotąd sunął opieszale, z nieubłaganą powolnością. |
| |
Petersburg, Rosja 38 lat błękitna zamożny oficer Batalionu Specjalnego w Białej Gwardii |
Nie Kwi 12 2020, 21:42 | | Boże, JAKIE TO NUDNE. Konstantin właściwie nie wiedział, po jaką cholerę przybył na bal u Oneginów. To znaczy wiedział; żeby nie wypaść z wprawy w znoszeniu dziwacznych imprez arystokracji, na które jednak czasem wypadało iść, bo bycie Romanovem trochę zobowiązuje; żeby (nie) spotkać się ze znajomymi, bo wszyscy ukryci byli za tymi maskami i trzeba było wysilać detektywistyczne zdolności albo podsłuchiwać rozmowy, żeby zorientować się, kto jest kim; żeby wypić tyle alkoholu, żeby się dobrze bawić, ale nie tyle, by przegapić przypadkiem nagłe ewentualne pojawienie się byłej żony; żeby poflirtować, korzystając z anonimowości i ewentualnie załapać na parę przypadkowych buziaków pod drzewem w ogrodzie. Pytanie tylko, w której minucie balu zacznie się ukradkowe wychodzenie niby to na papierosa. Jakże żałosnym było jego życie. Mógł chociaż kogoś zaprosić. Najciekawszym elementem była oczywiście Hersilia. Gdyby ją spotkał, pewnie dałby jej order uśmiechu za rozruszanie chociaż odrobinę tego nudnego spędu; zawsze to jakiś element zaskoczenia i powód do plotek (miała doświadczenie w powodach, ale kim był, by oceniać, r o z w o d n i k), zaś Konstantin wewnętrznie się uśmiał, nie tyle z wypowiedzi wdowy, co nagłego zamieszania, które powstało, gdy celem wszystkich stało się nagle potępienie tego skandalicznego zachowania. Przez moment Konstantin rozważał pójście w jej ślady, ale zaczęli chyba lepiej pilnować, a nie miał zamiaru wpychać się tam siłą, nawet jeśli miał swoją maskę i ekstrawagancki fioletowy garnitur. Czy co to był za kolor, może jednak granatowy? Nie miał kogo spytać. - Ja się zabiję - mruknął sam do siebie, po czym złapał kieliszek z szampanem i wypił go duszkiem, nie bardzo się przejmując zdaniem otaczających go ludzi. Chociaż szampan nie był z pewnością najlepszym rozwiązaniem na umilenie sobie tego wieczoru - dałby się pociąć, że gdzieś w tłumie kryły się osoby, których wolałby nie spotkać pod wpływem obrzydliwych bąbelków. Obrzydliwych nie dlatego, że Oneginowie postawili kiepskiego szampana, bo oczywiście był wyborny, ale ze względu na sam charakter zdradliwego alkoholu, który kojarzył mu się głównie ( ja pierdolę) ze ślubami i urodzinami. I kacem za czasów młodzieńczych, kiedy jeszcze nie wiedział, że bąbelki to jeden z gorszych pomysłów na schlanie się. Ruszył zatem na misję. Na misję ważną i poważną, godną najwyższego zaangażowania i skupienia prawdziwego, doświadczonego gwardzisty. Miał nadzieję, że było tu coś innego niż tylko szampan i kolorowe drineczki. Cel: znaleźć porządny alkohol. Rum, whisky, wódka z sokiem, c o k o l w i e k.
Ostatnio zmieniony przez Konstantin Romanov dnia Pon Kwi 13 2020, 13:09, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Pon Kwi 13 2020, 12:52 | | Daleka była od doskonałości kobiety; wiele znamienitych postaci przyćmiewało postać Svetlany, która nie chcąc zawodzić Gavrila, przyoblekła swą eteryczną sylwetkę w głęboką czerń, tak intensywnie podkreślającą każdą krzywiznę jej drobnego ciała. To nie premedytacja kierowała umysłem dziewczęcia, a czysta potrzeba zaspokojenia swych egoistycznych pobudek. Pragnęła być doceniona, uznana i obdarzona pełnią atencji. Wieloletni przyjaciel – nie zawiódł jej. Przełamywali pozorne zasady, którymi kierowała się przez lata, gdy na pergaminie spisywała kolejne sentencje, przenikające na wskroś, wędrując do narzędzia duszy. Zakorzeniała się, zawłaszczała ogrom miejsca, byle tylko nie zapomniał, tak jak zapominali wszyscy, lecz czyż nie zawiódł jej sztubackiego umysłu? Była młodsza niż teraz; rok a może dwa? Nie chciała pamiętać dnia, w którym przeczytała tych kilka wersów opowiadających o nietypowej przygodzie w parku. Zwątpiła. Nie tylko w niego, ale także w siebie. Spojrzała na niego z dozą ufności w jasnym morzu spojrzenia, które skryte obecnie pod koronką maski – pozostawało nieoczywiste. Lubiła rozkoszować się momentem, gdy to przekraczała ustanowione granice w świetle konwenansów, a blichtr Oneginów ułatwiał kolejne występki. Oboje – być może – nie pasowali do świata, w którym przyszło im się znaleźć, ale to właśnie w tej chwili ramiona Kuragina stanowiły filar dla zatracenia się w tańcu. - Naprawdę do mnie nie pisałeś, mój drogi, więc i rozmowa była daleka od spełnienia – stwierdziła bez zastanowienia, zaciskając na ramieniu partnera smukłe palce. - Chciałabym naprawić ten błąd wspólnie – przyznała ze szczerością, która rozbrzmiała w melodyjności głosu. Niepokój zatrwożył jednak ułudą spokoju. Czuła nieswoją aurę roztaczaną na parkiecie, która kontrastowała z wybrzmiewającą iluzją muzyki. Znała to przeklęte uczucie, dlatego też kilkukrotnie, lecz wciąż taktownie, próbowała rozejrzeć się po najbliższej okolicy – wreszcie dostrzegając postać, której przewiny nie zostały jeszcze osądzone. Serce zatrzepotało w pierścieniach żebrowych, uderzając o nie z gwałtownością, a oddech ugrzązł w gardle jak słowa. Niezrozumienie, a zarazem zawód przyćmiły kobiecy umysł, czego nie zamierzała pokazywać, wszakże – nic ich nie łączyło, więc i dlaczego miałaby żywić urazę? Pod fasadą kłamstwa rozciągnęła usta w przekornym uśmiechu; wszystko było takie samo. Znała bowiem plany Vasila, a te pozostawały nieokreślone w świetle koligacji arystokratycznego świata. Niewątpliwym było, że sama Svetlana ze swą wiedzą, mogła uczynić więcej, aniżeli ktokolwiek mógłby ją podejrzewać. (Sekrety nadają nam władzę.) - I nie na tyle stary, by mój ojciec nie rozważał twej kandydatury jako mojego przyszłego męża – stwierdziła, niby od niechcenia, ale dwuznaczność osiadła na zroszonych przez czerwień wargach. Poszukiwania odpowiedniego mężczyzny dla jedynej i ukochanej córy, przypominały wyścig w meandrach fantasmagorii, które dla zeń jawiły się jako nieokreślone, lecz czy wieczór dzisiejszy nie był wykreowany na potrzeby żartu z domieszką ledwie cienia prawdy? |
| |
Kisłowodzk, Rosja 33 lata błękitna bogaty magizoolog, badacz naukowy i zarządca rezerwatu białogonów kaukaskich |
Pon Kwi 13 2020, 13:49 | | Dimitry początkowo nie chciał przychodzić na noworoczny Bal Zimowy u Oneginów, choć dobrze wiedział, że w tym przypadku nie miał innego wyjścia. Jako przyszły Nestor Mitrokhinów musiał reprezentować godnie swoją rodzinę – od momentu tragicznej śmierci Alexandra tego niezmiennie oczekiwali od niego ojciec i matka. Grisha z kolei z wielką chęcią obserwowałby jego spektakularny upadek towarzyski, śmiejąc się do rozpuku i patrząc na niego z tym swoim parszywym uśmiechem przyklejonym do mordy, jednak Dimitry wyjątkowo nie zamierzał dać mu tej chorej satysfakcji. Nie przyjdzie pijany, nie skończy się pod stołem i pokaże im wszystkim, że potrafi. Bał się jednak obecności Marishy – w głowie kłębiło mu się mnóstwo pytań, na które nie znał odpowiedzi. Czy przyjdzie? A może postanowi zostać z Kostą w Ufie? Niewiedza doprowadzała go do stanu permanentnego niepokoju, który najchętniej zapiłby wysokoprocentowym alkoholem – za czarno-złotą maską Dimitry jednak z łatwością maskował swoje emocje. Nagle z intensywnych rozmyślań nad byłą żoną wyrwała go jego dzisiejsza towarzyszka – olśniewająca Nadezhda Voronova punktualnie pojawiła się przy głównym wejściu do Kryształowej Twierdzy. Wydawała mu się jedyną kandydatką, którą mógłby dziś zabrać w to miejsce. Nim jednak przebili się do Sali Balowej przez tłum ludzi, z którymi wypadało się przywitać, zabawa zdążyła się rozkręcić. Pojawili się wszak w idealnym momencie. Na toast największej kurwy Sabatu, której niewiele brakowało, by wyrżnęła się na lodowym parkiecie. - Przepraszam, że tak bez ostrzeżenia rzuciłem cię na pożarcie moim rodzicom. Obiecuję, że to koniec. – Nadezdha mogła dostrzec przepraszający uśmiech, który pojawił się na twarzy Mitrokhina. Dimitry niewiele mógł w tej kwestii zrobić – Leonid upierał się, by za wszelką cenę poznać jego dzisiejszą towarzyszkę. Od momentu rozwodu nie pojawił się w końcu z żadną kobietą u boku, przez co wszyscy byli ciekawi, z kim ostatecznie przyjdzie na Bal Zimowy. Domyślał się też, że ojciec zapewne tworzył już rozmaite scenariusze w głowie, które miałyby doprowadzić do kolejnego ślubu Mitrokhina. Ten jednak nie był na to gotowy. Rozwód nie zmienił w żaden sposób jego uczuć co do byłej małżonki. – Zapomniałem powiedzieć, że wyglądasz dziś olśniewająco – pochwalił z zadowoleniem Voronovą, która w dzisiejszym wydaniu wprawiła go w niemały zachwyt. Nigdy przecież wcześnie nie spojrzał na nią w taki sposób. Była w końcu jego bardzo dobrą koleżanką z pracy. – Napijemy się czegoś? – zaproponował po chwili zastanowienia, mimo że Dimitry miał dziś odpuścić sobie alkohol. Doszedł jednak do wniosku, że tego wieczoru lampka szampana nie powinna nikomu zaszkodzić. Poza tym, nie mogli pójść tańczyć na parkiet w stanie całkowitej trzeźwości. Umarliby z nudów. |
| |
Witebsk, Białoruś 29 lat czysta zamożny magizoolog i autorka tekstów naukowych |
Pon Kwi 13 2020, 14:59 | | Tańcząc bokiem do atencji, przodem do rezultatów nabierało innego znaczenia, gdy znalazła się na balu u Oneginów. Miała w tym większy cel, niżeli przyozdabianie boku znajomego z pracy. Lubiła diamenty, a szczególnie bycie jednym z nich. Odziała więc granatową suknię balową, która świetnie pasowała do wizerunku uroczej przyjaciółki, niż przyszłej kochanki, zjawiając się godzinę później pod wejściem do Kryształowej Twierdzy. Gdyby mogła wejść w inne wcielenie, zapewne pogratulowałaby dla Mitrokhina dobrego wyboru, w końcu któż inny mógłby wesprzeć go teraz bez najmniejszej krzty późniejszego zobowiązania? Ba, w pewien sposób idąc razem na bal wyrównywali rachunki- ona mogła lśnić i polować na przyszłe znajomości, zaś on mógł zaskoczyć wszystkich i wyjść z maską przykładnego, przyszłego Nestora. - Dimitry... - Westchnęła cicho na jego przeprosiny, następnie przesuwając subtelnie językiem po dolnej wardze. Nie denerwowała się, była bardziej rozluźniona niż on. - Pozwólmy na te marne spekulacje, będąc ponad nimi i dobrze się bawiąc. - Zdawała sobie doskonale sprawę z ryzyka jakie niesie za sobą przybycie jako towarzyszka Dimy, skoro jednak zgodziła się dzierżyć dłoń przy jego ramieniu, to czemu miałaby teraz czuć się z tym niekomfortowo? Była to jej decyzja, której nadal nie żałowała, wręcz przeciwnie! W całej tej scence zarówno z jego rodzicami, jak i innymi gośćmi balu, wydawała się być niebywale pewną, dumną i zadowoloną. Nie reprezentowała tylko ich jako pary, reprezentowała siebie nie tylko przed innym gośćmi, ale przed samym przyszłym Nestorem. Jedną dłoń bezpiecznie lokowała na jego przedramieniu, dziękując sobie w głębi duszy za dobór wysokich butów, zaś drugą zaczesała brązowe loki za ramię. Nie po to dobrała suknię podkreślającą zarysowane obojczyki i zgrabną szyję, by teraz zakrywać je burzą włosów, które wprawiały ją w białą gorączkę. Usłyszawszy komplement ze strony partnera, uśmiechnęła się promiennie, zerkając na niego silnie błękitnymi oczyma. Gdyby się przypatrzyć, tkwiły w nich drobne iskierki, których znaczenie było dla mężczyzny nieznane. A może wcale ich nie zauważył patrząc na niższą Nadzieję, zaś uciekając myślami do innej kobiety? - Dziękuję. Muszę trzymać fason przy Tobie. - Powiedziawszy to wydobyła cichy, radosny chichot, całkowicie burząc panującą powagę i dostojność. Nie musiała przy nim udawać, skoro znał ją z życia codziennego, bardziej niż sam mógłby zdawać sobie z tego sprawę. Praca to całe jej życie, a właśnie z niej ją zna. Sama Nadzia musiała jednak przyznać, że nie była całkowicie taka jak w laboratorium. Gdzieś w środku jej umysłu tliły się emocje spowodowane tak wszech ogarniającą wyższością, a przy tym widok Mitrokhina w takim wydaniu wprawił ją w konsternację i dumę. Chyba pierwszy raz potrafiła przyznać, że jest całkiem przystojny, czego zwykle nie zauważała, zapatrzona w pracę jaką wykonywali. W niej był dodatkiem, tutaj był celem. - Z przyjemnością. - Odparła, udając się z mężczyzną po lampkę szampana. Whisky, tyś jedyną miłością, ale niczym z kochanką- lepiej się z nią nie pokazywać publicznie. Dzierżąc więc w drobnej dłoni kieliszek szampana, uniosła go w kierunku mężczyzny uśmiechając się niemal promiennie. - Za naszą dobrą zabawę, zazdrość wrogów i niedowierzanie fałszywych przyjaciół. - Natomiast po zbiciu się szkłem, w ustach Nadziei znalazł się drobny łyk. Dziś gra damę, nie wypada znieczulać się alkoholem. |
| |
Dublin, Irlandia 32 lata czysta bogaty obrońca Białych Gwiazd z Petersburga oraz reprezentacji Rosji |
Pon Kwi 13 2020, 15:21 | | Bal, bal, bal. Bal! Alec lubił bale. Bywał na tych charytatywnych i tych zamkniętych, tylko dla celebrytów. Bywał na galach przed, w trakcie i poligowych - był gwiazdą quidditcha, nie? - i na mniej formalnych mityngach dla bogatych. Pojawiał się na fiestach organizowanych przez jego familię i na tych, na których Oneginowie byli zaledwie jednymi z wielu gości. Alec był wszędzie, gdzie mógł i wszędzie doskonale się bawił. Teraz jednak nie wyglądał na wybitnie rozbawionego. Oczywiście, wiele skrywała maska - prosta, niezbyt zdobna, w kolorze głębokiej czerni złamanej delikatnym, srebrzystym wykończeniem - ale nawet ona nie chowała do końca lekkiego grymasu, z którym rudzielec dzielnie walczył, i jakiegoś takiego wyblakłego spojrzenia. I wcale nie chodziło o to, że impreza była nudna, zła, czy że okoliczności nie sprzyjały - o wszystko dbali Oneginowie, jego własna rodzina, więc wiadomo, że było dobrze. Wybornie. Luksusowo. Nie, przyczyny, dla których Alec jakoś tak nieszczególnie tryskał teraz radością, były tylko i wyłącznie jego własne, osobiste. I nazywały się, tak jakby, Marina. Bale zawsze mu się z nią kojarzyły i, jak dotąd, nie było to problemem, bo na wszystkie chodzili razem. Jego żona błyszczała na każdej gali, na której była. Jej uśmiech rozgrzewał, jej swobodna gracja prosiła się, by nie odwracać od kobiety wzroku, a jej beztroska była tak zaraźliwa, że wystarczyło pobyć chwilę obok, by obserwować poprawę własnego nastroju, nie ważne jak zły by był. Marina-jeszcze-do-niedawna-Onegin była jego promyczkiem, małym, prywatnym słońcem i, najzwyczajniej w świecie, wspaniałym człowiekiem. Tak przynajmniej zawsze ją widział, takie słowa podsuwała mu miłość. A teraz Mariny nie było, na balu pojawił się sam i czuł się... dziwnie. Nie tak swobodnie, jak kiedyś, właściwie tak, jakby trafił do nie swojej bajki. Oczywiście, wciąż pełnił rolę jednego z gospodarzy. Wciąż chodził od gościa do gościa, wciąż witał każdego serdecznie, wciąż uśmiechał się z rozbawieniem do dam i kiwał głową mężczyznom, których może znał, a może nie. Gdy jednak zatrzymywał się gdzieś na uboczu, pod ścianą lub przy pustym stoliku, wtedy uśmiech rozpływał się, rozlewał w szybko parującej kałuży. Alec nie czuł się najlepiej i, tym razem, nie miał w planach zabawić tu długo. - Niech zgadnę, za dużo słodkiego? - rzucił jednak z nonszalancją do kolejnego z gości. Fioletowy garnitur, elegancka maska i ten wzrok, który Onegin poznałby wszędzie. Wzrok łowcy. Wzrok myśliwego na polowaniu. Wiadomo, na co poluje się na takich imprezach. Na kobiety i - może przede wszystkim - na alkohol. - Na tamtym stole - rzucił rudzielec porozumiewawczo, ruchem głowy wskazując wodo... No, w każdym razie pój z napojami mającymi nieco więcej procentów, a nieco mniej słodyczy. Dla mężczyzn, wiadomo. - Ewentualnie można poszeptać do szklaneczki, są tak sprytne, że napełnią się czym potrzeba - zdradził rodzinny sekret, jak przystało na dobrego gospodarza dbając o spełnianie zachcianek gości. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pon Kwi 13 2020, 16:07 | | Synteza dźwięków, kolejnych ruchów przemykających z gracją, kolejnych tchnień, z czułością gładzących nozdrza - wszystko, stało się wielkim kolażem doznań; ulewą, smagającą mu ciemność, zaległą w podświadomości. Dryfował, nie tyle w lekkim, wyzbytym z pośpiechu tańcu; targany obecnie był na znajome-nieznane wody niepowstrzymanej, niepoczytalnej natury. Był zlepkiem dwóch różnych dusz - lub duszy i bezduszności, godnej lubieżnych, rozciągających wargi w podstępach słodkich uśmiechów, demonów - których jedynym celem, jedyną, spełnianą mantrą, było niszczenie człowieka, wydarcie jego słabości, pozostawienie w ohydnym, pożerającym go bagnie grzechu. Człowiecza część Abramova, była nieskora, by równie podle, korzystać z jakże podatnej na aurę Nadyi; nie była pustą, skupioną ledwie na cielesności kobietą, z którą mógł prędko, bez dysonansu oburzonego sumienia, zerwać znajomość; wręcz przeciwnie - chciał dalej doświadczać rozmów, doświadczać jej towarzystwa, chciał… W obecnej chwili chciał jej. Oparł się, ostatecznie pokusie, aby namiętnie zetknąć w pocałunku ich wargi, nie zważać na tu i teraz, na ludzi, majaczących na drugim, nic nieznaczącym planie. Wydobyć, wydrapać wszystkie, nieposkromione emocje, dostąpić ich w pełnej krasie, po raz kolejny, wysłuchać przeklętych szeptów. Stać się Lvem, pozbawionym nazwiska, tak beznadziejnie podobnym do swego ojca, którego nie znali inni, nikt, oprócz samej matki. Rozpalić kolejną plotkę, skaczącą w wymianach zdań. Urwane, pospieszne słowa, zdołały sprowadzić trzeźwość. Spomiędzy brzmiącej melodii, wysunął się nagle grząski, rozchwiany od niepewności głos Nadyi. Zrozumiał. Kurwa. Zrozumiał. Otrząsnął się, oprzytomniał, wbił w nią spojrzenie uważne, konkretne, pełne skupienia i troski. Nic nie powiedział; nie umiał odnaleźć słów. Jedynym, co bez wahania uczynił, było wyciągnięcie w jej stronę ręki; obecnym razem, uścisk był twardy i pewny, wydostający ją z morza innych sylwetek, pełniący rolę stałego i bezpiecznego punktu, kiedy lawirowali, przechodząc wzdłuż pomieszczenia. Przypomniał sobie - natychmiastowo, na szczęście - o legendarnym jeziorze, na którym wzniesiono posiadłość Oneginów. Ich dom był otwarty dla gości - stąd postanowił ją zabrać, na jego najniższe piętro. Powinni odpocząć. Zdecydowanie. Powinni ujarzmić myśli. Lev i Nadya z tematu, idziemy nad jezioro Serafima |
| |
Petersburg, Rosja 38 lat błękitna zamożny oficer Batalionu Specjalnego w Białej Gwardii |
Pon Kwi 13 2020, 16:11 | | Gdyby wzrok mógł zabijać albo gdyby Kostek zrealizował jednak swoje dawne plany nauki magii bezróżdżkowej i niewerbalnej naraz, zapewne większość sali wiłaby się teraz w konwulsjach, zaś Oneginowie po wsze czasy byliby zapamiętani jako ci-na-których-imprezie-doszło-do-hekatomby (należałoby skonsultować szczegóły z Hersilią), zaś Konstantin Romanov zostałby zapisany w historii jako ten-co-wymordował-z-nudów-pół-arystokracji-i-nie-tylko. Byłoby to obrzydliwie niewygodne tak się o sobie wypowiadać i to był jeden z argumentów (poza, rzecz jasna, ograniczonymi możliwościami i dobrym, choć złamanym, serduszkiem gwardzisty), które pozwoliły balowi toczyć się w swym nudnym rytmie nadal, bez różnych masakr i tragedii. W pierwszej chwili nie zorientował się, że ktoś do niego mówił. Samotne stanie i krzywienie pod ścianą raczej nie zachęcało do nawiązania kontaktu, nieważne jak bardzo Kostek przystojny by nie był, z czego też zdawał sobie sprawę - wszystkie znaki na niebie i ziemi i balu wskazywały jednak, że człowiek z ogniem zamiast włosów zwraca się akurat do niego. A do tego głos był całkiem znajomy, więc po krótkiej chwili reakcji godnej krótkiego określenia jako hę?, Romanov powrócił do świata ludzi w miarę rozsądnych i przybrał jednak minę pozornie zainteresowanego siebie. Chociaż, właściwie, rozmówca doskonale trafił w problem i zainteresowania nie trzeba było nawet udawać. - Jestem dozgonnie wdzięczny - odpowiedział, nie próbując nawet ukryć tonów ulgi w głosie; osoby wskazujące położenie skarbu jakim jest porządny alkohol stawały się od razu osobami zaufanymi. Wzrok niecierpliwie popędził ku wskazanemu stolikowi, jednak nogi pozostały w miejscu, przytrzymywane wspaniałą, oficerską siłą woli, albowiem w duszy obudziła mu się zawodowa nutka detektywistyczna. Brzmienie głosu (nie)znajomego sugerowało, że się znają; ponadto miał specjalistyczną wiedzę dotyczącą alkoholi na sali; wyglądał jak z okładki, ale w oczach skrywał smutek; no i miał charakterystyczne, rude włosy oraz piegi wysypujące się spod maski. Właściwie od tego ostatniego należałoby zacząć i to byłoby wystarczające, by domniemywać tożsamość mężczyzny. - Alec? - zakrzyknął Konstantin konspiracyjnym szeptem, w którym był przecież mistrzem (jako osoba prawiąca płomienne kazania w połowie cichego śledztwa), bo, wiadomo, nie po to wszyscy są zakryci maskami i anonimowi, żeby miał teraz wyjawiać te wielkie tajemnice. Och nie, cóż to byłaby za tragedia. Alec nie mógłby podrywać dziewczyn i śledzić byłej żony, wmawiając wszystkim, że jest Ilyą Kuraginem, tylko ma dobrą charakteryzację. Na bank to robił. Konstantin by tak robił, gdyby nie był kuzynem Ilyi, chociaż to właściwie nie było żadnym argumentem, a genialnym pomysłem, który właśnie przyszedł mu do głowy. - To ja, Konstantin - zdradził dalej tym samym tonem, może tylko odrobinę mniej egzaltowanym, zmniejszając dystans pomiędzy nimi. - Ale możemy obaj udawać, że jesteśmy Ilyą Kuraginem - zaproponował bez sensu, dopiero po fakcie stwierdzając, że to jednak idiotyczny pomysł, a nie wspaniały. Sam już w sumie nie miał pewności. - Chodź się napić - zaproponował ostatecznie, pozostawiając na chwilę zawiłości identyfikacyjne gdzieś z tyłu umysłu, po czym ruszył dziarsko w stronę najpiękniejszego obiektu na sali. Czyli stolika z alkoholem. |
| |
Jekaterynburg, Rosja 27 lat błękitna majętny sędzia w Magicznym Sądzie |
Wto Kwi 14 2020, 01:23 | | - Jak myślisz, kiedy zaczną się skandale?Doskonale znajomy głos uformowany w półszept wyrwał go z zamyślenia, które odznaczyło się grubymi bruzdami na jego czole. Nie chciał tu być. W sumie to nie chciał być nigdzie indziej niż w swoim nowym domu, leżący w samych gaciach z psem, którego można głaskać pod lewą dłonią i papierosem w prawej dłoni. Czyż to nie byłoby idealne? Szkoda jednak, że tak bardzo awykonalne w tym momencie. Musiał się pojawić. Tego od niego oczekiwano, to zobowiązał się zrobić i to należało do jego obowiązków. Może i był najmłodszym synem w drugiej linii, ale wciąż miał na nazwisko Onegin i w przeciwieństwie do swoich braci starał się dawać coś od siebie, a nie jedynie czerpać korzyści. Tak było sprawiedliwie, a nie wiedzieć czemu ostatnio sprawiedliwość weszła mu w nawyk. Dlatego też stał, w przepięknym garniturze szytym na miarę, włosami zaczesanymi do tyłu i maską, której nie powstydziłby się sam senior Zorro, która tak dokładnie przylegała do jego twarzy, że nie pozostawiała chyba najmniejszych wątpliwości co do jego personaliów. I dobrze. Nie musiał się kryć, wręcz przeciwnie. Chciał być zobaczony. Chciał, żeby wszyscy widzieli, że pojawił się w wypastowanych lakierkach i narzeczoną u boku. Niech nikt już więcej nie spekuluje, czy panna Tyanikova jest jedyną damą w jego sercu. Niech nikt więcej nie sugeruje jego nieuczciwości. Niech nikt już więcej nie spekuluje o odczepianiu jego wagonów. Elena była wystarczającą szlachcianką, żeby zapomniał o wszystkich innych szlachciankach. - Zaraz. Wuj rozpocznie, poleje się alkohol, puszczą hamulce… To zawsze wygląda tak samo, a i tak doroczna inba musi się odbyć. Niech żyją tradycje! - mówiąc te słowa, sam pochwycił kieliszek szampana z lewitującej tacy i uniósł go nieco wyżej w niemym toaście. Prawdę mówiąc, lubił to. Lubił obserwować ludzi, ich zachowania, próbował zrozumieć motywy. Zawsze taki był. Wolał patrzeć i bezlitośnie punktować błędy i przewinienia wszystkich obecnych na sali gości. Na przykład wuj Kirill. Dziś winny był nadmiernemu optymizmowi i nadmiernej gościnności. Do czego go to doprowadzi? Najpewniej do zarzyganych norek w Salonie Północnym, które nawet wyczyszczone, wciąż będą pamiętać o zniewadze. Ciotka zaś była winna tego, że pod maską zakrywającą całą twarz chowała swój świński nosek, a więc winna była próżności, bo wbrew pozorom ta właśnie maska czyniła ją piękną, choć wszyscy patrzyli na nią z lekkim niepokojem. Borys był winny swej naiwności. Widział go kątem oka, jak lawiruje między gośćmi, szukając w tłumie tej jednej damy, która zagrzeje jego wyro. Szkoda tylko, że Misza wiedział, kogo braciszek szuka. I wiedział, że to sprowadzi na nich wszystkich skandal i nieszczęście. Czy coś planował zrobić, żeby temu zapobiec? Absolutnie nie. - Obserwuj więc Borysa. On tutaj zgrzeszy najwięcej. I nasza droga Hersilla. Ona zawsze lubi, jak oczy są na nią skierowane - powiedział spokojnie, zanim pociągnął ją lekko w stronę tarasu, na którym wyciągnął złoconą papierośnicę i wsunął sobie papierosa między wargi. W jego głosie na próżno było szukać nagany. O nie. On lubił takich ludzi. Ludzi, którzy lubią innych ludzi. Ludzi, którzy potrafili sobie omotać wokół palca innych przedstawicieli tego społeczeństwa. Ludzi, którzy są jacyś. Hersilla była jakaś. Borys zdecydowanie był jakiś. Kiedy tylko jedna z jego faworyt podniosła toast, zaśmiał się lekko, chrapliwie, tak po Miszkowemu. - A nie mówiłem? Uwielbiam ją za to, że ma jaja - przyznał całkiem szczerze, razem z resztą wznosząc gromkie brawa, stojąc w drzwiach od tarasu z papierosem między wargami. - Byłaś tu kiedyś, Eleno? - zagaił narzeczoną, zaciągając się znów tytoniem, podczas gdy jedna z brwi powędrowała nieco wyżej. Palił spokojnie, nigdzie mu się nie spieszyło. W końcu muszą tu pobyć wystarczająco długo, żeby nie wzbudzać podejrzeń i niechcianych plotek, odnośnie relacji Mikhaila z resztą rodziny. Fantastycznej relacji, którą gotów był potwierdzić zawsze i wszędzie, choć nie zawsze szczerze. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 33 lata błękitna bogaty magizoolog, badacz naukowy i zarządca rezerwatu białogonów kaukaskich |
Wto Kwi 14 2020, 01:43 | | Nadezhda miała rację. Tego wieczoru powinni im pozwolić na spekulacje. Pojawił się w końcu po raz pierwszy jako następca Alexandra Mitrokhina – on, Dimitry, przyszły Nestor i zarządca rezerwatu białogonów kaukaskich. Nigdy nie przeszłoby mu przez myśl, że kiedykolwiek znajdzie się w takim położeniu. Nigdy też nie pomyślałby, że przyjdzie mu na Balu Zimowym pojawić się z kimś innym niż z Marishą. A jednak. Ostatnie miesiące diametralnie zmieniły jego dotychczasowe życie, choć wiele by oddał, by było tak, jak dawniej. Zdawał sobie jednak doskonale sprawę z tego, że nie było to możliwe; że pora zaakceptować ponurą rzeczywistość. Może dlatego chciał dziś pokazać się z jak najlepszej strony? Nadezhda bez wątpienia miała mu w tym pomóc – z jej pomocą zamierzał wszystkim zgromadzonym uczestnikom Balu Zimowego udowodnić, że potrafi jeszcze utrzymać się na nogach; że rzekomy alkoholizm to tylko plotki, a ostatnie wydarzenia w rzeczywistości nie doprowadziły go do załamania nerwowego. Nawet jeśli Voronova miała w tym wszystkim ukryty cel – zdziwiłby się, gdyby było inaczej – to wcale mu to nie przeszkadzało. Był świadomy tego, że dla osób spoza dynastii magicznych była to wręcz idealna okazja, by móc zaprezentować się światu w najlepszym wydaniu i wkupić się w łaski rosyjskich elit. Jemu nigdy na tym nie zależało z oczywistych powodów, był niejako jej częścią, mimo że nigdy o to nie prosił. Starał się jednak zrozumieć, że dla niektórych był to szczyt marzeń. Czy Nadezhda się do nich zaliczała? Tego nie wiedział, a nawet jeśli – nie robiło mu to różnicy. - Później poznam cię jeszcze z moją siostrą Vasilisą, którą powinnaś polubić. I zapewne z Grishą, ale w tym momencie nie mam ochoty z nim rozmawiać. Chociaż… – Podejrzewał jednak, że jego młodszy brat nie da mu spokoju i nie omieszka go zaczepić przy pierwszej lepszej okazji, byleby tylko spróbować mu w jakikolwiek sposób dogryźć, zwłaszcza że nie miał pojęcia, z kim ostatecznie Dimitry zamierzał przyjść na Bal Zimowy. Niektórzy zapewne liczyli, że przyjdzie co najwyżej z butelką wódki. – Czy wy przypadkiem nie znacie się ze szkoły? – Dopiero teraz uświadomił sobie, że byli z tego samego rocznika. Akademia Koldovstoretz, jakkolwiek by początkowo duża nie była, z czasem stawała się swoistym mikroświatem, w którym ostatecznie każdy znał każdego. Dimitry szybko porzucił jednak temat swojego młodszego brata, utwierdzając się w przekonaniu, że nie warto zawracać sobie nim głowy. Wolał skupić się na towarzystwie Voronovej, która właśnie roześmiała się w niezwykle urokliwy sposób po usłyszeniu komplementu z jego strony. Fason. Jakby nie patrzeć, to on musiał go dziś kurczowo trzymać, by przypadkiem się nie skompromitować przed elitą rosyjskiego świata. A na to nie mógł sobie pozwolić. Przynajmniej nie teraz. - Jak to było? – Dimitry sprawnie pochwycił lampkę musującego szampana, uprzednio jedną z nich podając swojej towarzyszce. Po chwili niezbędnego zastanowienia postanowił jej zawtórować: – Za dobrą zabawę, zazdrość wrogów i niedowierzanie fałszywych przyjaciół. – A tych na Balu Zimowym zdecydowanie nie brakowało. Wystarczyło tylko się rozejrzeć, by dojrzeć znajome mu sylwetki. Tuż po toaście dyskretnie skinął głową w kierunku Hersilii, która zaledwie przed chwilą wzniosła toast za Sabat. – Ta w białej sukience to właśnie eksżona mojego zmarłego brata Alexandra. – Która pewnie regularnie zdradzała go z Grishą, ale tego nie zdążył jeszcze powiedzieć na głos. Wszystko w swoim czasie. Skoro Nadezhda chciała poznać ten świat, to dowie się o wszystkim. O wszystkim. |
| |
Astrachań, Rosja 19 lat wieszczy błękitna bogaty studentka kursu klątwołamaczy (I rok) |
Wto Kwi 14 2020, 03:41 | | Stała tuż przy wejściu na salę balową zastanawiając się mocno, co robi, wchodząc do jaskini lwa? Lepiej byłoby dla wszystkich, gdyby zapomniała o lwie i zaczęła szukać barana, gotowego do ożenku i płodzenia małych owieczek, które za dwie dekady wkroczą dumnie na salony. Ale nie. Była tutaj. Odziana w złotą sukienkę do samej ziemi, na cienkich ramiączkach, która podkreślała jej wątłą, wbrew pozorom, talię. Długie włosy upięte były w niski kok, a oczy zakrywała maska ze złota, która równie dobrze mogła zaliczać się także do biżuterii, niźli jako obowiązkowy, choć tandetny dodatek. Pełne usta podkreśliła czerwoną szminką, a na odkrytej szyi dumnie błyszczała kolia będąca dziełem pana Caravaggio. Stała w progu rozważając intensywnie myśl o ucieczce. Czy ucieczka byłaby de facto ucieczką, gdyby teoretycznie się nie weszło? Zamiast jednak zastanawiać się w nieskończoność nad słusznością swoich decyzji, bo przecież była absolutnie świadoma, że to złe i niedobre zachowanie. Dlatego też wpakowała się do jaskini lwa, niczym głupiutkie jagnię dochodząc do wniosku, że z konsekwencjami rozliczy się w przyszłości. Po kilku krokach pozbyła się wyrzutów sumienia, kiedy to ciemnymi tęczówkami omiotła całą salę. Dopiero teraz zrozumiała, co wszyscy mieli na myśli, mówiąc o bogactwie Oneginów. Ich kwatera główna niewątpliwie była dziełem magii, a swoją przynależność do magnatów tego świata podkreślali subtelnymi, aczkolwiek wymownymi dodatkami. Wprawne oko oddanej fanki kamieni szlachetnych mimowolnie wyceniało wartość rynkową żyrandoli zdobiących pomieszczenie i kiedy do rachunku musiała dodać kolejne zero, aż wyciągnęła dłoń w kierunku patery z szampanem, aby zapić te zmagania matematyczne. W jednej sekundzie pojęła, dlaczego Boris Onegin nie był mężczyzną dla niej, bo przez tę sekundę poczuła się niczym biedota, choć jeszcze chwilę wcześniej nie miała sobie nic do zarzucenia w kwestiach stricte materialnych. Upiła łyk, może dwa i wiedziała już, że pije najlepszego szampana, który został na tę okazję specjalnie wyprodukowany, a o procesie jego utworzenia zadecydowano lata temu. Cudownie. Uczucie przepaści pogłębiło się, a ona rozejrzała się wokół. Twarze w maskach, wirujące po parkiecie. Grupki pochłonięte w rozmowach dotyczących polityki, hojności gospodarzy i toastu pięknej damy. Wygina więc uśmiech w delikatnym uśmiechu, dochodząc do wniosku, że spóźnienie się nie było najlepszym pomysłem, bo ominął ją ten właśnie toast, który teraz był na ustach wszystkich. Prawdę mówiąc, jedyne co chciała mieć na swoich ustach to jego usta. Po to tu przyszła. Po to spędziła nieznośnie długie godziny przed lustrem, starając się wyglądać perfekcyjnie. Po to, żeby poczuć się jak księżniczka, która spotyka swego księcia i pod pozorem maskarady bawi się w jego objęciach do białego rana. Jutro to wyprze. Skłamie każdemu, kto ją zapyta, czy tutaj była. Nie wszyscy przecież muszą wiedzieć, że była głupiutkim jagnięciem. Dlatego kiedy go dostrzegła stojącego przy schodach podeszła do niego z szelmowskim uśmiechem. - Ładny smoking, panie profesorze - stwierdziła, przechylając niego głowę i obdarzając go jednym z tych uśmiechów, które były zarezerwowane tylko i wyłącznie dla niego. Zaraz jednak poczuła jego dłoń na swojej. - Chodź - więcej nie musiał mówić. Poszłaby za nim wszędzie... [Antonina i Boris z tematu, bo idą do ogrodu. Nie mówcie nic nikomu.]
Ostatnio zmieniony przez Antonina Bukharina dnia Czw Kwi 30 2020, 01:07, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Witebsk, Białoruś 29 lat czysta zamożny magizoolog i autorka tekstów naukowych |
Wto Kwi 14 2020, 12:20 | | Nie czuła pociągu do tego bogatego, pełnego ekscesów i mikro-wojen życia elit, ale uważała też, że warto je znać. Lubiła dużo wiedzieć na temat wszystkiego, co ją otacza, zaś znajomość subtelnych zagrań polityczno-ekonomicznych tkwiła właśnie w świecie wyższym niż znanej jej burżuazji. Po prostu im więcej wiedziała, tym bardziej przewidywalne były ruchy, które mogą dotyczyć również jej, skoro wiązała swoją pracę jako część struktury państwa, której nieodłącznym elementem był mikroświat złota, bieli i przesłodzonych uśmiechów. Niestety. - Blisko prawdopodobne, choć muszę przyznać, że niewiele osób z tamtych czasów pamiętam. - Opowiedziała zgodnie z prawdą, bowiem szkoła była dla niej zawsze etapem przejściowym. Nie miała z niej prawie żadnych wspomnieć, bądź jakby to ująć precyzyjniej, nie przypominała sobie z niej nic specjalnego, bo nie miała ku temu okazji. Dla Nadziei zawsze liczyła się nauka, w przeciwieństwie do wielu innych młodych osób, które chciały zasmakować życia głębiej i wystawnej. Ona po prostu wiedziała, że nie ma w tym nic fajnego, jeśli jest się jałowym człowiekiem. Nadzieja, w swoim mniemaniu, taka nie była. Odziewała maski, równie czarne co ta dzisiejsza i niczym czerwone usta- jedyny jaskrawszy element jej stroju- przebijała w stronę otoczenia pojedyncze sygnały swojej egzystencji i tego, kim była naprawdę. Kim jest. Być może dlatego potrafił zachować taki spokój i traktować wyjście na bal jako partnerka jednej z bardziej rozpoznawalnych osób, jako zwykły element wielkiej układanki. Nie wkładała w to siebie, była tym, kim chcieli ją widzieć. Dla Dimy wsparciem, dla jego rodziców kandydatką na miejsce Marishy, a pozostałym gościom całkowicie obcą, świecącą skromnym blaskiem osobą spoza ich sfer. - Sądzę Dimitry, że przedstawienie Twojego brata powinno nastąpić, gdy będziesz bardziej gotowy. - A po tym uśmiechnęła się szerzej, wodząc błękitem tęczówek po gościach na sali. Jeszcze dwa dni temu mogła przysiąc, że będzie czuła się zagubiona choć w małym stopniu. Teraz jednak, będąc niczym nieznany gatunek drapieżnika w naturalnym środowisku innych istot, odczuwała dziwny spokój, wspomagany przez doborowe towarzystwo jednego z nich. Postawiła sobie za cel trzymanie Dimy w ryzach, jakby zdając sobie sprawę, że decyzja o zaproszeniu akurat jej, wiązała się z czymś większym niż zwykłe koleżeństwo. Znacznie większym problemem. - Mam rozumieć, że biel sukienki to próba wybielenia swojej... barwnej osoby.- Zerknąwszy na Hersilię obdarzyła ją krótkim, ale bystrym spojrzeniem, wyławiając drobne szczegóły mowy ciała. Miała tą przewagę, że dopóki nikt prócz Mitrokhina jej nie zauważał w tychże obserwacjach, mogła poświecić na nie większość uwagi, kompletując najnowszy atlas wybitnych drapieżników. Dopiero po chwili od wypowiedzenia tych słów, które wydawały się niknąć w szumie wyuzdanej zabawy, zerknęła na towarzysza porozumiewawczo, następnie upijając kolejny łyk szampana. Wykonywała ten ruch powoli, dając sobie możliwość zasmakowania alkoholu, który nie tylko miał dodać otuchy, lecz także rozbudzić zmysły, wymagane u czarującej, obcej osóbki w czarnej masce. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 33 lata błękitna bogaty magizoolog, badacz naukowy i zarządca rezerwatu białogonów kaukaskich |
Wto Kwi 14 2020, 17:04 | | - Nie powinienem być zdziwiony. – Dimitry tylko uśmiechnął się lekko, po raz kolejny napełniając szkło alkoholem. Napiłby się czegoś mocniejszego, wciąż potwornie suszyło go w gardle, bo musujący szampan – czy w tym w ogóle były procenty? – nie zaspokoił jego pragnienia nawet na moment; musiał się jednak jeszcze pilnować, choć trzęsły mu się ręce, co bez wątpienia mógł wyłapać ktoś spostrzegawczy. – Wyglądasz na taką, która była pilną uczennicą i nie zwracała uwagi na żadnych chłopców. – Dimitry był jedną z tych osób, która – dosłownie i w przenośni – trzęsła Akademią Koldovstoretz. Już wtedy był dobrze zbudowanym i potężnym chłopakiem, przez co w niektórych uczniach momentalnie wywoływał nieprzyjemne uczucie strachu, nie mówiąc o tym, że był przecież członkiem rodziny Mitrokhinów. A oni z kolei od zawsze wzbudzali respekt już samym nazwiskiem, w końcu niczego się nie bali, skoro na co dzień obcowali z białogonami kaukaskimi. Nigdy też, nawet w okresie szkolnym, nie miał szczęścia do kobiet – przynajmniej do momentu, w którym poznał Marishę. Zwykle to Alexandr zgarniał całą uwagę dla siebie. Nie zmieniło się to nawet po jego śmierci. Shura był wszędzie. Był jak cień, od którego w żaden sposób nie potrafił się uwolnić. Przecież wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby choć raz go posłuchał. Alexandr musiał jednak postawić na swoim. Jak zwykle. - Już teraz mogę cię zapewnić, że na to zabrakłoby nam czasu. – Temat Grishy był wyjątkowo dla niego drażliwy, żeby nie powiedzieć, że wszystko, co było związane z rodziną, doprowadzało go ostatnimi czasy do szału. Choć oficjalnie udawali, że nie ma między nimi żadnego konfliktu, coby nie wywoływać kolejnego skandalu w magicznych mediach, który mógłby zaszkodzić całej rodzinie, to nieoficjalnie – nie przepadali za sobą, choć lepiej byłoby teraz powiedzieć: nienawidzili się. Dimitry nie potrafił zdzierżyć Grishy, który wywoływał w nim wyjątkowe obrzydzenie całą swoją osobą i tym, co robił. Już dawno stracił do niego szacunek, a po tym, co wydarzyło się kilka dni temu w rezerwacie – brakowało mu już na niego słów. Słysząc uszczypliwy i jakże trafny komentarz ze strony Nadezhdy, zadowolony Mitrokhin westchnął niemal niesłyszalnie pod nosem, uświadamiając sobie w tym samym momencie, że wybrał właściwą towarzyszkę. W rzeczy samej, Hersilia musiała pokazać się z jak najlepszej strony. Atencyjna kurwa. Była przecież w swym żywiole, wszelkie bale i spotkania towarzyskie były dla niej niczym tlen. Gdyby Dimitry tylko mógł, to bez cienia wahania zakwalifikowałby ją jako pierwszą do odstrzału za pomocą zaklęcia Odruzglav. Cóż, lepsza głowa na podłodze niż na szyi. - Wiesz, Nadezhdo, nowy rok, nowy mąż. – Byleby tym mężem przypadkiem nie został jego nieszczęsny, młodszy brat. Dimitry przeczuwał, że nie tak szybko będzie chciała odczepić się od Mitrokhinów. – Nie dość, że ma czelność nosić moje nazwisko, to nie minął nawet rok od jego śmierci i już paraduje w bieli. – Nagle poczuł się jak przyszły Nestor Mitrokhinów, który musi zaprowadzić porządek w swojej rodzinie. Dumnie wypiął pierś, beznadziejnie słabego szampana wymienił na szklankę whisky z lodem, po czym zaprosił Voronovą na parkiet. – Wiesz, że sypiała z moimi dwoma braćmi w tym samym czasie? – Nawet jeśli nie miał co do tego pewności, to nie powstrzymywało go to od wydawania swoich osądów. Niech Nadezhda dowie się, jak zepsuty jest ten świat. |
| |
Witebsk, Białoruś 29 lat czysta zamożny magizoolog i autorka tekstów naukowych |
Wto Kwi 14 2020, 18:00 | | - Teraz zmieniło się tylko tyle, że niektórzy zwracają na mnie. - Powiedziawszy to znów się cicho zaśmiała, starając się zagłuszyć wewnętrzny głos, przypominający o jedynej osobie jakiej kiedykolwiek zaufała. Nie, na niego też nie zwracała uwagi. Unikała kogokolwiek, jednocześnie podkreślając swą obecność w szkole wybitnymi wynikami edukacyjnymi. No i podbitym okiem, raz czy dwa, kiedy wracała z przerwy świątecznej. Ale, kogo interesuje nauka latania na miotle. Była jednak świadoma jakiegoś drobnego, niezrozumiałego problemu w Dimitrym. Nie wpadła na alkohol, niemalże w imię ''najciemniej pod latarnią'' rozwodziłaby się bardziej nad zwykłymi problemami rodzinnymi, które jak widać, były dość rozległe i dotykały głębiej, niż złoty okrąg na palcu. Niemalże wprost do genów. Notabene, sama zatapiała smutki w alkoholu, z tą jednak różnicą, że dopóki nie miała towarzystwa, to piła w zdecydowanie mniejszych ilościach, a w towarzystwie pozwalała sobie na szaleństwo tylko wtedy, gdy chciała mieć dobre tłumaczenie dla samej siebie. - W takim razie, poświęćmy ten czas na coś innego. - Odpowiedziała, nie chcąc drążyć tematu brata, który najwidoczniej nie powinien być drążony dla dobra ich obojga. Przede wszystkim wyznawała zasadę, że skoro nikt nic nie wiedział o tym co się działo za zamkniętymi drzwiami jej domostwa, to ona nie powinna wtrącać nosa w inne. Żyła sama ze sobą, ze świadomością pięści ojca na twarzy i plecach przyozdobionych pięknymi, koronkowymi sukienkami. Ale z drugiej strony skoro miała dzisiejszego wieczoru towarzyszyć Dimie, musiała go wysłuchać. Nie wymuszenie, bez większych ocen, ale ze zrozumieniem i próbą załagodzenia sytuacji. Wszystkie te dobre intencje skrywała sama sobie pod maską dobrego wizerunku. Jego dobry wizerunek, to jej plusy. Starała się nie kalkulować tego na zwykłe, ludzkie emocje, bo wyjdzie jeszcze, że się kimś przejmuje. Nadzieja nie mogła się przejmować, skoro nikt nigdy nie przejmował się nią. - Może też powinnam zastosować taką metodę? Jak na razie się w jej przypadku sprawdza, osiąga to, co chce, uwagę. - Odpowiedziała jedynie na jego kąśliwą uwagę dotyczącą damy w bieli, przy okazji starając się ostudzić gęstniejące emocje, ukazane szklanką whisky. Żona kusiła jak nigdy, ale tym się różnił problem Nadzi od jej kolegi, że kobieta się jeszcze powstrzymywała. Nie dzisiaj, nie teraz, masz piękną, granatową sukienkę balową, nie możesz splamić jej czerwonym zabarwieniem skóry po alkoholu. Masz kobieto lśnić powabnością, nie kiepskim romansem ze szklaneczką whisky. Ułożyła dłoń na ramieniu mężczyzny, ponownie dziękując za wysokie buty jakie odziała, a włosy strzepnęła lekkim ruchem głowy za ramię, unosząc brodę w kierunku twarzy Mitrokhina, pochłaniając porównywalną uwagę do płynnych ruchów na parkiecie, co zmiany mimiki mężczyzny. Nie tylko on obserwował i oceniał, ale jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy. A przynajmniej z tej młodej, małej kobiety u jego boku, bo oczy gapiów były raczej zrozumiałe. - Wszystko zostaje w rodzinie. - Uśmiechnęła się delikatnie, powstrzymując chichot, po czym na chwilę spuściła wzrok i przymknęła powieki, nim ponownie zabrała głos. Cichy na tyle, by usłyszał go tylko tańczący z nią mężczyzna. - Ciesz się, że nie na Tobie ciąży taka skaza rodzinna. Natura osądza, doskonale oboje o tym wiemy. - Rzuciła mu spojrzenie o odrobinie innej barwie, niż wszystkie poprzednie, spokojne i grzeczna, następnie obracając głowę lekko w bok, by w ukryciu i tylko dogodnych chwilach oddać się obserwacji innych tańczących wokół. Na tyle było to subtelne, że zarówno jej partner na parkiecie, jak i inni nie mogli tego wyczuć, ale zerk do zerka, point do pointa i zbierze się kokosza. |
| |
| | |
| |
|