|
|
|
|
|
|
Sob Kwi 04 2020, 15:27 | | First topic message reminder :Sala Balowa Ogromne pomieszczenie sprawiające wrażenie lodowej jamy. Podłoga błyszczy, jakby była wykonana z najprawdziwszego lodu. Bogate kryształowe żyrandole w kształcie łodzi zwisające z sufitu odbijają promienie słoneczne, które wydają się odbijać od jasnoniebieskich „lodowych” ścian i podłogi. Okna od sufitu do podłogi skierowane na dolinę i górskie szczyty – niezapomniany widok. Tak bardzo niezapomniany, że nowocześni gospodarze wzbogacili się o taras ze szkła, na którym można wyjść nawet w najzimniejszy dzień, albowiem temperatura na nim wynosi zawsze tyle samo stopni, co w środku. Nie ma tu zbyt wiele mebli, można powiedzieć, że jest to jeden wielki parkiet. W kącie znajduje się podwyższenie – miejsce dla orkiestry, a dzięki ozdobnym kryształowym kinkietom echo nie odbija się od ścian. Sufit jest oczywiście zaczarowany, by przedstawiać niebo, dokładnie takie samo jak na zewnątrz. Podwójne drzwi są zwykle otwarte, a za nimi znajduje się imponujących rozmiarów jadalnia. |
| |
Archangielsk, Rosja 42 lata błękitna majętny polityk Sabatu, pamiętnikarz-amator |
Pią Maj 08 2020, 14:29 | | Wróciłem do sali, która chociaż nadal była tak samo pełna tańczących i pijących ludzi, zdążyła się zmienić, odkąd wyszedłem z Ilyą do ogrodu. A może to wcale nie sala się zmieniła, tylko to ja nie czułem się już ani tak pełen werwy, ani tak chętny wmieszać się w towarzystwo jak wcześniej? Nie zdziwiłoby mnie to, bo jeśli mam być ze sobą szczery, dawno nie prowadziłem tak trudnej rozmowy, jak przed chwilą. A jak na ironię, wymieniliśmy z kuzynem mniej słów niż potrafiłem powiedzieć w minutę. Nie dowiedziałem się też zbyt wiele, co najwyżej potwierdziłem kilka przypuszczeń. Przemawianie przed tłumem ludzi albo prowadzenie politycznej dyskusji wydawały się teraz o niebo łatwiejsze. Ostatecznie zostałem, nie potrafiłem odpuścić swojego pierwotnego celu. Wziąłem głębszy oddech (choć w zatłoczonej sali ze świecą można by szukać świeżego powietrza) i chwyciłem kieliszek białego wina – a przynajmniej na to wyglądało. Nie znam się na alkoholach jak zapewne większość mężczyzn w moim wieku, ponieważ moimi uzależnieniami wieku średniego są papierosy i rodzina. Nigdy oczywiście nie łączę tych dwóch przyjemności, sam bym sobie nie wybaczył, gdybym zaczął palić przy dzieciach. Zresztą nie zdążyłbym nawet włożyć papierosa do ust, zanim Ruma pojawiłaby się przy mnie z jasnym sygnałem na twarzy. Może to dlatego już nie ciągnie mnie do tego jak kiedyś? Zauważyłem, że niedaleko przy stoliku z alkoholem – bo gdzie indziej można było znaleźć ludzi skorych do rozmowy – zgromadziła się kilkuosobowa grupa. Odwróciłem się i odłożyłem swój kieliszek na miejsce. Jeśli miałem szansę zagrać chociaż przez chwilę lekkodusznego arystokratę, który szukał pogawędki z nieznajomymi, musiałem się postarać nie wyglądać, jakbym zaplanował przypadkowe spotkanie. Gdybym znalazł się przy stoliku ze swoim kieliszkiem w ręce, wyszedłbym zapewne na kogoś, kto zjawił się tam wcale nie przypadkiem albo na alkoholika. Mimo że druga opcja byłaby zabawniejsza, potrzebowałbym nieco bardziej zakrywającej maski. Poprawiłem ją na twarzy (a raczej na tej połowie, którą przykrywała) i w rytmie wygrywanego właśnie utworu przeszedłem wzdłuż krawędzi parkietu. Żałowałem w duchu, że Ruma nie mogła przyjść tu ze mną. Moglibyśmy dołączyć do nich wszystkich i bawić się, jak na wystawny bal przystało – szampańsko i do białego rana. Odłożyłbym polityczne debaty na bok, bo przecież rozmawiać można w restauracji, w galerii czy na ulicy, a tańczyć… niekoniecznie. Przynajmniej jeżeli jest się politykiem partii, która aktualnie prowadzi w sondażach, a większość społeczeństwa kojarzy ją z godnością i szlachetnością. Cóż, Rumy nie było. Było tylko kółko nieznajomych. I niezwykle wyróżniający się dżentelmen w fioletowym garniturze. – Przepraszam, że przeszkadzam. Który alkohol polecają państwo pozbawionemu partnerki dżentelmenowi? Daleko mi do znawcy, ale może mógłbym zdać się na państwa wybór? – zapytałem wesołym tonem, starając się znaleźć w zakrytych maskami twarzach odrobinę przychylności. Nie zamierzałem być nachalny, jeśli nie chcieli znaleźć dla mnie miejsca w swoim gronie, potrafiłem się wycofać. Chwilowo jednak celebrowałem ich wahanie, próbując jednocześnie rozpoznać ich tożsamość. Oczywiście mi się to nie udało, ale gdyby to było takie proste, bal maskowy byłby znacznie mniej urokliwy. – Swoją drogą, nie uważają państwo, że przemówienie pana Karamazova było inspirujące? Nie żeby to była niespodzianka, prawda? W końcu nie wygłosił jeszcze nigdy złego przemówienia, moim skromnym zdaniem.Może trochę podkoloryzowałem swoje zdanie o obecnym Dumie, bo z pewnością gdyby odpowiednio długo pogrzebać w przeszłości, znalazłoby się kilka mniej chwalebnych wystąpień Karamazova. Nie miałem jednak zamiaru podsuwać żadnych wątpliwości moim rozmówcom, a jedynie, jeśli złapaliby przynętę, przekonać ich do oddania głosu na Sabat. To była moja misja, cel, który obrałem sobie jeszcze przed przybyciem na bal i nie było opcji, żebym opuścił Kryształową Twierdzę, zanim go nie osiągnąłem. Jestem politykiem, mam to we krwi (dlatego też nie rozcieńczałem jej dzisiaj nazbyt alkoholem). |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat tęsknica nieznana przeciętny florystka w Edenie, aktorka dramatyczna w Dziwnym Teatrze, morderczyni szukająca szczęścia |
Nie Maj 10 2020, 00:36 | | Tańczyć nauczyła się dopiero w teatrze - sporo ról wymagało znajomości podstaw. I choć nie miała szans się wygłupić to jednak widać było, że mistrzynią parkietu w zawodach tańca walca angielskiego czy czegoś podobnego z pewnością by nie wygrała, nawet jeśli jej partner byłby od niej trzykrotnie lepszy. - Dziękuję - przyjęła komplement z szerokim uśmiechem naiwnej kobietki. Widziała przecież, że miał więcej doświadczenia i płynności ruchu podczas stawiania tanecznych kroków. Wgapiała się zdziwiona w parkę, która odkryła twarze. I choć jednego rozpoznawała, zapewne z gazet, tak jego partnerki nie mogła sobie przypomnieć. Albo jakaś płotka w świecie czarodziejskim albo nie bywała w Avosce. Spojrzała zaraz z powrotem na swojego towarzysza, przytakując mu głową. - Masz rację. Cała zabawa straciłaby swój urok - ona też wolała nie być widziana we własnej osobie. Choć małe były szanse, że ktoś ją rozpozna to jednak wolała nie być zapamiętana z twarzy. Dała się zaprowadzić na bok, do tac z alkoholem, widząc pewną prawidłowość w ich czynnościach - ale to było proste skoro na zmianę pili i tańcowali w rytm poważnych, wolnych utworów. Z wdzięcznym skinieniem głowy wzięła swój kieliszek i ledwo umoczyła w nim usta, kiedy Aristov zdążył wypić całość. W duchu wzruszyła na to ramionami - lepiej dla niego, aby był pijany. Zwierzęta też się przynajmniej ogłuszało przed wzięciem na rzeź, a to porównanie sytuacji było zarazem przesadzone, jak i trafne. Kiedy postanowiła już, że to ten moment, dla lepszego efektu udawanego upojenia alkoholowego zaryzykowała i wypiła cały kieliszek, który jej dał, jakby przyłączając się do niemego toastu. Kiedy Semyon krzyknął do niej pytanie zamachała mu paluszkiem, aby się nachylił. Chciała dobrze to rozegrać, by wypadło w miarę naturalnie. - Możemy się przenieść do mnie - zasugerowała nieprzyzwoicie szepcząc mu do ucha, wiedząc, że po zetknięciu ich warg nie będzie miał na to ochoty. Korzystając też z okazji pocałowała go łapiąc za krawat, jakby się bojąc, że spróbuje się uchylić. Ma po co przyszła, teraz tylko jego mierne tłumaczenia czemu nie chce i mogą się rozejść do domów. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny spikerka radiowa, dziennikarka kulturalna przez duże K, prowadzi własną audycję „Pod Grushą” |
Nie Maj 10 2020, 21:06 | | Biel od dawna ma dla ciebie niewiele wspólnego z niewinnością. Nie masz pojęcia kto wpadł na to, aby przyrównywać ją do czystości. Przecież jest wręcz przeciwnie – biel uwypukla wszystkie niedoskonałości, podkreśla czarność charakteru, fałsz emocji, każdy mankament oplecionego w zakłamanie ciała. Wmawiasz sobie, że o n i są tylko kolejną mistyfikacją, cholernie idealnym odbiciem tego pieprzonego świata wyższych sfer, w którym najwyraźniej także i Luc doskonale się odnajduje. Choć przed laty mogłabyś przysiąść, że nigdy się do tego nie zniży – przecież powinien być ponadto. Ponad blichtr, ponad egzystencję okraszoną przesadnym przepychem. Po co w ogóle tu przyszłaś, po co dałaś się namówić. Jakże byłaś głupia. Mogłaś się domyślić, że go tu zobaczysz. Z nią. Od kilku minut przemykasz między tańczącymi parami, lawirujesz razem z nimi płynąc swobodnie po gładkim parkiecie, kierując się w głąb Kryształowej Sali. Sięgasz po kieliszek białego wina przepływający gdzieś obok, na samotnie unoszącej się w powietrzu tacy. Popijasz go powolnie, zaszywając się w którymś kącie, skrywając się w cieniu. Obserwujesz odchylające się w tańcu ciała, głowy odrzucane do tyłu przy akompaniamencie perlistego śmiechu, przypadkowe muśnięcia spotykających się w półcieniu dłoni, niewinne pocałunki pozostawione na szyi tuż na linii upiętych w kok włosów. To teatr pozornej niewinności, gra paradoksów – gdy w namiętnych objęciach spotka się szlachcic i dziewczę brudnej krwi, które jakimś cudem zdołało dostać się na bal. To próba sił, w której każdy i tak pozostaje anonimowy. W końcu to jedyny taki wieczór w roku. Pełna swoboda, święto bezimienności. Nic nie umyka twojej uwadze. Także ich spektakularne wejście, które sprawia, że serce podchodzi ci do gardła, palce mocniej zaciskają się na nóżce szklanego kieliszka. Masz ochotę rzucić nim o ziemię, ale przecież nie możesz sobie na to pozwolić. Twoja twarz, skryta w cieniu, wciąż pozostaje nieprzenikniona. Od dzisiaj nie znosisz bieli. Dobrze wiesz – a wiedza równa się w tym przypadku z usilnym wmawianiem sobie, że to wszystko jest jedynie dobrze rozegranym oszustwem - że to tylko pozory. A pozory, pod warstwą obłudy i parszywego oszustwa, kryją prawdziwą rzeczywistość. Nawet nie wiesz, kiedy zaczynasz przysuwać się w ich stronę, zataczasz coraz mniejsza koła, znowu przemykasz między ludźmi, obserwujesz ponad ramionami innych ubraną w biel parę. Zdajesz się nie zwracać uwagi na przechodzący po sali cichy szmer. Ludzie uwielbiają skandale. A oni – na Welesa: o n! – najwyraźniej postanowili im taki skandal tego wieczoru zapewnić. W chwili, w której postanawiasz odwrócić się na pięcie, opuścić Kryształową Twierdzę i zaszyć się w przytulnym mieszkaniu, z wzrokiem boleśnie wlepionym w sufit, dostrzegasz jego gest, zapowiedź nadchodzącego pocałunku. Zamierasz. Nie chcesz na to patrzeć, ale nie możesz oderwać wzroku od sceny, która rozgrywa się przed twoimi oczami. Choć przecież najlepszym wyjściem byłaby teraz dla ciebie ucieczka. Ucieczka, która nie byłaby przejawem tchórzostwa, a kwestią przetrwania. Przecież wiesz, że nie zniesiesz tego widoku. Z daleka dostrzegasz wzrok pełen, jak ci się wydaje, czułości i emocjonalnego oddania. Kocha ją. Na pewno ją kocha. Gdy twoje serce po raz kolejny rozpada się na milion kawałeczków, to ona – nie ty nagle ratuje się ucieczką. Chcesz wyjść za nią, po prostu stąd zniknąć, ale gdy spoglądasz na Luca stojącego samotnie na parkiecie, może w lekkim zaskoczeniu?, nagle zmieniasz zdanie. Przecież potrafisz być ponadto. Pojawiasz się w polu jego widzenia, przemykasz obok, przez moment znajdujesz się tuż na wyciągnięcie ręki. Spod maski przysłaniającej jedynie oczy posyłasz mu uśmiech, powinien poznać ten kształt lekko rozchylonych warg, kącików ust uniesionych ku górze, lekko drżąc. Znikasz na moment, aby wyłonić się tuż za jego plecami, nie ma czasu, żeby odwrócić się wokół własnej osi, aby na nowo wyłowić cię wzrokiem z tłumu. Nie pozwalasz mu na to, bawiąc się z nim w tandetną podróbkę ciuciubabki. Choć Luc przecież wcale nie ma zasłoniętych oczu. To ty tworzysz przed jego oczami powodujące zawroty głowy miraże. - W bieli zdecydowanie nie jest ci do twarzy – mówisz, jakby całkiem poważnie, złośliwie, ale w twoim głosie nie odbija się nawet nuta palącej twoje wnętrze zazdrości. Panujesz nad jego brzmieniem, lata doświadczenia w radiu pozwoliły ci go wyćwiczyć. Przesuwasz dłonią po jego gładkiej szyi, muskając palcem ślad szminki pozostawiony przez Hersilię. Wzdrygasz się lekko, twoja dłoń spływa niżej zatrzymując się na ramieniu, drugą wplatasz w jego palce i kiwasz się w rytm przerwanego walca. W środku płoniesz. W środku tak bardzo go nie znosisz. Tak bardzo chcesz odejść ale równocześnie nie chcesz sobie na to pozwolić. Nie potrafisz. Stajesz się przez niego tak cholernie słaba. Przechylasz lekko głowę, zastanawiając się jak to możliwe, że ktoś, kto potrafi wywołać na twojej twarzy najszerszy uśmiech, równocześnie posiadł tak dobrze umiejętność pozwalającą na to, aby najgłębiej cię ranić. Nie rozglądasz się na boki, choć szmery nie ustały, a ty stałaś się nędznym substytutem włoskiej divy. Od dzisiaj nie znosisz bieli. |
| |
Moskwa, Rosja 31 lat błękitna majętny sędzia Magicznego Sądu ws. karnych, teoretyk i filozof prawa, przedsiębiorca |
Pon Maj 11 2020, 02:30 | | Wiedziała doskonale, jak to jest wstydzić się za swoją rodzinę. To nieprzyjemne uczucie dręczyło ją nieustannie od dwudziestu lat. Wyrażało się w charakterystycznym dla Stany skrzywieniu warg, w surowym spojrzeniu, w ostrym sposobie, w jaki wymawiała słowa; przychodziło w postaci irytacji, złości, dezaprobaty, wreszcie: lodowatej obojętności, którą częstowała swojego ojca, ilekroć tylko zdarzało im się rozmawiać o sprawach rodu czy biznesu. Tak długo było jej za niego i jego słabość wstyd, że przestała odczuwać wobec niego cokolwiek. Dychał czy zdechł, Stanislavę obchodziło to tylko, gdy potrzebowała jego podpisu. Nawet gdyby odkryła przypadkiem jego zachlanego trupa w gabinecie, wepchnęłaby mu w łapę, o ile nie dotknęłoby jej jeszcze pośmiertne stężenie, pióro i sama odwzorowała znany jej na pamięć ruch nadgarstka – potem dopiero poprosiłaby koronera i natychmiast rozpoczęłaby odpowiednie procesy, aby zmianę na prezesowskim i nestorskim fotelu przeprowadzić szybko, bezboleśnie i skutecznie. Zakhar od paru lat był trzeźwy, ale ile razy Stanislavie stawało serce, gdy zastawała ojca nieprzytomnego na wełnianym, haftowanym złotą nicią dywanie (wzór wyrył jej się pod powiekami, mogłaby go odtworzyć nawet wyrwana w środku nocy ze snu, a wraz z nim – zarys ojcowskiej sylwetki, kawałki szkła rozbryzgane na podłodze), ile razy gorzko rozmyślała o tym, jak inna jest reszta dynastii od Aristovów, jak bardziej stabilna, jak bardziej g o d n a, jak niepolegająca na jednej, małej dziewczynce – nie dało się zliczyć. Może jeden problem odszedł, ale zaraz pojawiły się następne. Semyon, dziedzic, nadzieja rodu, jedyny syn nestora, wcześnie poszedł w ślady ojca i jeżeli był dziś w Kryształowym Pałacu, to właśnie korzystał z uprzejmości Oneginów i osuszał bar jak odwodniony; Zhenya, utrapienie Stany, sama weszłaby tego wieczora na podest i zawtórowała Hersilii, gdyby nie jej niedyspozycja (dzięki bogom). O całej rzeszy kuzynów, znanych ze swojego awanturniczego usposobienia i słabości do alkoholu, nawet nie chciała myśleć. Podobno za życia jej matka śmiała się, że urodziła małą dorosłą, ale może nie była to do końca prawda. Altantsetseg urodziła poważne, władcze dziecko. To, co stało się po jej śmierci, stworzyło dopiero Stanislavę Aristovą ze Stasi. Wstyd robi to z ludźmi. — Oczywiście — ucięła krótko, słysząc wahanie w głosie Grishy. Nie musiał kończyć; sędzia tym razem nie oczekiwała od niego zeznań. Nie zamierzała ciągnąć go za język, by poznać dokładnie pobudki, dla których Mitrokhin pozwolił, by na nieskazitelnej dotąd fasadzie jego spokoju pojawiły się rysy. Byli przyjaciółmi od lat – i właśnie dlatego wiedziała, kiedy, z szacunku do jego prywatności, nie pytać o nic, choćby zmartwienie nakazywało jej inaczej. Grisha był dorosły. Jeżeli zechce podzielić się z nią swoimi problemami – zrobi to. Jeżeli nie, Stana ufała mu, że poradzi sobie z nimi sam, bez jej wsparcia. Z jej strony nie było bardziej wymownego wyrazu uznania. W to, że jej krewni dadzą sobie bez niej radę, nie wierzyła, na nich teraz napierałaby słownie, byle wyciągnąć z nich istotę problemu i natychmiast jej zaradzić. Co do tego jednak, że Grisha jej nie potrzebował, nie miała żadnych wątpliwości. Był silny. Ich relacja nie polegała na tym, że jedno niesie na plecach drugiego, a raczej na tym, że idą oboje, obok siebie. Przemowę Karamazova przyjęła raczej obojętnie: ot, kolejna jego mowa, nie najlepsza ze wszystkich, niemająca nawet ku temu ambicji, ale trafna i której zarzucić cokolwiek trudno. Gdyby nie była sędzią dbającą starannie o to, aby mimo nazwiska nie zarzucono jej żadnych sympatii politycznych, uniosłaby teraz kieliszek w geście toastu – że jednak ceniła sobie kojarzenie z neutralnością, nie drgnęła nawet, gdy Grisha wypijał szampana za Sabat. W tłumie nikt nie zwróciłby na to pewnie uwagi, ale nie zamierzała ryzykować nadszarpnięciem swojej zawodowej reputacji. Gdy rozbrzmiały pierwsze nuty nowego utworu, zerknęła na Mitrokhina – w tym samym momencie on spojrzał na nią, szybkie, porozumiewawcze spojrzenie i już schodzili z parkietu, kierując się ku stolikom. Stanislava usiadła wygodnie i, postanowiwszy odciągnąć myśli przyjaciela od przykrej kwestii wdowy w bieli, a jednocześnie nie zaczynać kolejnej rozmowy o polityce (każda inna osoba, którą spotka dziś Grisha, go o nią wypyta), sięgnęła po banalny, lecz sprawdzony temat. — Jak w Kisłowodzku? Mitrokhin zawsze lubił mówić o domu. Niekoniecznie o ludziach w nim mieszkających – ale opowieści o tym, jak wszystko wali się pod władzą Dimitriego, nie oczekiwała. — Wybierzmy się na polowanie — przyszło jej nagle do głowy. Zgrać ich kalendarze było ciężej niż kiedyś, ale Stanislava umiała tak zarządzać czasem, żeby, jeżeli tego chciała, wolny dzień dla Grishy się znalazł. — Po wyborach. |
| |
Moskwa, Rosja 27 lat błękitna majętny przedsiębiorca w rodzinnym biznesie, lichwa |
Wto Maj 12 2020, 00:50 | | Semyon nie myślał nad tym, jak nieznajoma miała odpowiedzieć na jego pytanie, bo właściwie w ogóle nie zależało mu na tym. Nie bawił się z nią najgorzej – przynajmniej wydawała się tak jak on uwielbiać mocniejszy alkohol i gardzić szybkimi, skocznymi tańcami. To zawsze było jakimś wspólnym tematem, szkoda tylko, że nie pomagało wcale w rozmowie i skoro nie mieli żadnych innych zajęć, to reszta wieczoru zapowiadała się kiepsko. Mieli kilka opcji: pożegnać się teraz i pójść w swoje strony, zejść wreszcie razem na dół i wlać w siebie masę procentów albo nadal próbować udawać, że byli jak wszystkie inne pary na tym balu. Semyon nie potrafił wybrać. Coraz bardziej miał ochotę po prostu znów siedzieć na fotelu w domu. Nawet sen miał swoje plusy. Choć nie było tego widać spod maski, uniósł brew, gdy jego towarzyszka poszła w jego ślady i jednym łykiem pozbyła się zawartości kieliszka. Może jednak powinniśmy zejść na dół?, przeszło znów Semyonowi przez myśl. Było w tym coś niezmiernie kuszącego i gdyby nie to, że nieznajoma była k o b i e t ą, nie wahałby się chwili dłużej. Skoro jednak była nią, a maska wcale nie chroniła w stu procentach przed zdemaskowaniem, czy wypadało tak zrobić? Nie. Tak brzmiała krótka odpowiedź. Semyon westchnął bezgłośnie i znów uciekł myślami, starając się znaleźć w ramach swojej wyobraźni jakiś prosty temat rozmowy. Może nie wszystko było jeszcze stracone? Skinęła na niego palcem. Czy mogła być już tak pijana? Albo może on wyglądał już na nietrzeźwego? Nie wydawało mu się, żeby jakakolwiek inna przyczyna mogła spowodować, żeby zaczęła go… kokietować? Nawet nie był pewien, czy to było właściwe słowo. Jeszcze przed chwilą nieznajoma odznaczała się na tle reszty kobiet swoim dość swobodnym stylem wypowiedzi i zamiłowaniem do mocnych alkoholi – jeśli nie liczyć Hersilii, której występ tego wieczoru Semyon odbierał jako próbę zwrócenia na siebie uwagi (w końcu gdyby nie mąż, kto poświęcałby jej swój czas) – ale teraz… Jak miał interpretować ten gest, wszechobecny na salonach jak słowo skandal w „Avosce”? Jej następne słowa zmroziły go. Nie wiedział dlaczego, po prostu od razu poczuł, że za żadne skarby nie przystałby na tę propozycję i prawie wyrwało mu się z ust to zdanie. Powstrzymała go ta sama, która wprawiła go w obecny stan, kiedy szarpnęła niezbyt delikatnie za jego krawat i złączyła ich wargi. Już w pierwszej sekundzie chciał umrzeć i zabić jednocześnie. Żadnej z tych rzeczy nie wypadało jednak zrobić dziedzicowi Aristovów, więc gdy tylko odzyskał panowanie nad swoim ciałem, odepchnął kobietę na odległość wyciągniętej ręki. To również nie było grzeczne, ale – nie wiedzieć czemu – musiał n a t y c h m i a s t uwolnić się z tego pocałunku. Jej usta były miękkie i chociaż mocno szarpnęła za jego krawat, przez tę krótką chwilę całowała go bardzo delikatnie, prawie mógłby powiedzieć, że namiętnie. Prawie, bo mimo że nic w tej sytuacji nie było odrażające, po plecach Semyona przeszedł znajomy dreszcz. To tylko pocałunek, próbował przypomnieć swojej racjonalnej części. – Nie dziękuję – odmówił jej. Nie rozumiał, dlaczego jego głos zabrzmiał nagle tak smutno. Jeśli czuł w tej chwili cokolwiek, to ulgę. Chociaż może gdzieś w głębi tliło się coś, czemu nigdy nie poświęcał dużo uwagi, a co teraz wezbrało w nim, sprawiając, że chciał być sam. Tylko on, alkohol i przestrzeń, w którą mógłby wpatrywać się bez refleksji – i która nie patrzyłaby na niego tak jak nieznajoma. – Wybacz – rzucił szybko i odwrócił się na pięcie, by jak najszybciej zniknąć gdzieś, gdziekolwiek, gdzie nie mógł dosięgnąć go ten cholerny gwar zimowego balu i te głębokie, ciemne, kobiece oczy. Semyon z tematu |
| |
Petersburg, Rosja 29 lat czysta przeciętny oficerka Batalionu Specjalnego w Białej Gwardii |
Wto Maj 12 2020, 14:37 | | Wreszcie ją zdemaskowano. Trochę jej ulżyło, bo odgrywanie zawodniczki quidditcha zaczynało być uciążliwe. Kompletnie nie znała się na sporcie - pod tym względem była typową stereotypową blondynką, która wiedziała tylko, że należy przerzucić piłkę przez pętle, a w międzyczasie znaleźć znicz. Jej rozmówca jak na złość coraz bardziej drążył temat sportu, więc Ludmiła wcale się nie zdziwiła, że wreszcie podwinęła jej się noga, a cała farsa została zakończona. - Zdecydowanie nią nie jestem - zgodziła się, upijając łyk alkoholu. Ciężko było odgrywać rolę osoby, której nigdy się nie widziało, choć dość dobrze się bawiła przez te parę minut. Nie spodziewała się za to tego zwrotu akcji, że rzekoma Fania jest byłą jej tajemniczego rozmówcy. - Miło mi - uśmiechnęła się, kiedy podał swoją prawdziwą tożsamość (a więc to jeden z gospodarzy!). Niestety ich dalsza rozmowa została przerwana przez, jak się wkrótce okazało, kuzynkę Konstantina. Ludmiła nie miała okazji poznać jego rodziny, więc kiwnęła jej głową na przywitanie i z zainteresowaniem obserwowała dalszy ciąg akcji. - Wróży pani? - Podchwyciła słowa Onegina. - To bardzo ciekawe - może trochę przesadziła z tym entuzjazmem, bo tak naprawdę wróżby aż tak jej nie interesowały, ale w zasadzie z chęcią posłucha co wróżbitka ma im do powiedzenia. O ile przekaże dobre wróżby, te złe Ludmiła miała zamiar olać. - Szkoda, że też nie odziedziczyłeś tego talentu - zwróciła się do Konstantina, wzdychając cichutko. Niby żartowała, ale szybko doszła do wniosku, że w ich zawodzie jasnowidz mógł się okazać całkiem przydatny, chociaż Stary zapewne wyśmiałby ten pomysł. Upiła z kieliszka jeszcze trochę alkoholu, czując jak pomału zaczyna się rozluźniać. Może jednak pójdzie poszukać tego Vadima, może nie wszystko stracone. |
| |
Syrakuzy, Sycylia 31 lat wieszczy błękitna bogaty jubiler |
Czw Maj 14 2020, 00:40 | | Zanim pojawiła się wizja, uśmiechnął się jeszcze do Evy ciepło, przyjmując jej słowa z lekkością, która nie potrafiła oddać, jak ciężka tak naprawdę była cała ta chwilowa przeprowadzka. Teraz oddychał ciężko. Skupiał wzrok na tych rysach twarzy, które odsłaniała maska, a także na jej samej, kunszcie, z jakim została, wykonana — tak bardzo nie chciał wracać myślami do tego, co zobaczył. Płuca jakby naprawdę go bolały, skóra zdawała się wciąż odczuwać skutki ognia, chociaż nie miała śladu poparzeń. Trzymał w dłoni papierosa, odpalając go głupio w sali balowej. Wiedział, że prawdopodobnie nie powinien, ale rzeczy, które miały się stać, gdyby tego nie zrobił, wykraczały daleko poza tę prozaiczną sprawę. — Wizja, tak — potwierdził niemal głucho, ale zaraz zamrugał zaskoczony. Nie powiedział Evie? Bogowie, a kiedy by miał? Zaśmiał się cicho i nagle poczuł się tak, jakby wracał nieco do siebie. — Jestem wieszczem, przepraszam, to zawsze wydaje mi się takie oczywiste. A to — wskazał papieros między palcami — to jest raczej przesąd. Ale ważny przesąd, w moich rodzinnych stronach nie ignorujemy takich nakazów.Patrzył głupio na stłuczoną szklankę, dopóki na ramieniu nie poczuł nacisku jej dłoni. Uniósł wzrok, przyglądając się twarzy Evy i odkrył nagle, że nic tak naprawdę nie było dobrze. Hercules, chociaż musiał bawić się dalej, chociaż gdzieś tam była Hersilia, a teraz miał obok siebie swoją partnerkę, powinien był wracać. Być może właśnie teraz powinien planować podróż do domu; może to jeszcze coś by dało, może to sprawiłoby, że ten jeden raz wizja by się nie sprawdziła. Musiał uciekać, tak. Pragnienie, żeby zamknąć oczy, rozpłakać się jak dziecko i po prostu udawać, że nic się nie stało, walczyło w nim z potrzebą zamknięcia swoich spraw jak dorosły. Teraz pozbył się papierosa i spojrzał na Evę; bolało go to, że ją zostawiał, zresztą nie tylko ją, każdą poznaną w Petersburgu kobietę, że zostawiał wszystkie te poranki i szare niebo, że zostawiał salon i Hersilię. Hersilię, bogowie. Ale skoro go to bolało, to musiała być jego wina, prawda? Jego. — Głupio mi — rzucił miękko i szczerze, przez sekundę nie próbował maskować tego, jakie uczucia rozdzierały mu pierś. — Przykro mi, że musiała być pani tego świadkiem.To prawdopodobnie była jego ostatnia noc w Petersburgu. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Sob Maj 16 2020, 00:50 | | Może to dobrze, że nie potrafią opowiadać historii. Oboje od dawna już żyją pod dyktando faktów, słupków z rachunkami, jeśli nie z przykazania charakterów, z jakimi przyszli na świat, to chyba właśnie z potrzeby jasności pewnych spraw. Kiedy jest zysk – można świętować, a kiedy strata – trzeba zapobiec kolejnej w następnym rozliczeniu. Życiem obracają jak monetą, monety układają w stosy. Nie ma miejsca na swobodę artysty, charyzmę kaznodziei. Nie ma na nie najmniejszej potrzeby. Stana i Grisha nie potrafią opowiadać historii, a szkoda. Gdyby zdołali ubrać w piękne słowa wszystko to, co już w życiu widzieli, zebrałby się przed nimi tłum spragnionych słuchaczy. Mogliby powiedzieć ludziom rzeczy, od których włos jeży się na głowie. W końcu w każdej rodzinie są problemy, każda ma swoich wyrzutków, w każdym domu stoi zamknięty na cztery spusty kufer, w którym trzyma się tajemnice. O rodzinach szlacheckich mówi się, że wszystkiego mają więcej, wszystko większe, bardziej robiące wrażenie. To nie zawsze prawda, ale akurat jeśli chodzi o brudy prane w piwnicznym cieniu – nie ma co zaprzeczać, że jest właśnie tak, jak wszyscy myślą, a nawet gorzej. Ciekawe, skoro w każdej rodzinie prędzej czy później znajdują się powody do wstydu, dlaczego tylko oni dwoje z całej chmary krewnych i znajomych, którym usta się nie zamykały, a między uszami hulały przeciągi, szarpiąc ledwie trzymające się w głowach myśli, wyrośli na ludzi potrafiących w razie potrzeby zamilknąć, wycofać się, wykształcić instynkt do powstrzymywania rozwoju afery, jeśli to tylko możliwe. Oni tutaj tym żyją, pomyślał rozgoryczony, zwilżając wargi kolejnym łykiem szampana. Było mu już w zasadzie zupełnie obojętne, czego poleją mu do kieliszka, impreza osiągnęła etap, na którym wręcz wypada nieprzerwanie pić. W końcu człowiek pijany szybciej, łatwiej i bardziej widowiskowo zrobi z siebie pośmiewisko. Potrzebował odskoczni. - Spokojnie. – odpowiedział słowem, które czyniło z Kisłowodzka raj na ziemi. Nawet jeśli zimą robiło się tam ponuro, bo Wieczna Wieża szybciej pogrążała się w ciemności, otoczona bezlistnymi drzewami porastającymi zbocza niższych gór – właśnie to Grishy odpowiadało. Do porządku pór roku potrafił się zawsze dostosować; jedyna rzecz, z której brakiem kontroli w zupełności się pogodził. Gotów był, zwłaszcza ostatnio, usiąść przed domem, okryty w razie potrzeby grubym pledem i po prostu tam siedzieć, nie robić nic. Patrzeć, jak przychodzi wiosna, a trawa wyrasta z ziemi zupełnie sama. Chciał doświadczyć chwili, w której ani jedna cząstka świata nie będzie potrzebowała Grishy Mitrokhina, a on będzie mógł tylko patrzeć, jak omija go czas. Uporządkować myśli uwolnione z kieratu pośpiechu i miejskiego życia. - Mamy w tym roku wyjątkowo ciężką zimę. – wspomniał, bo nie pytała przecież, jak Grisha się w domu czuje. Stana pytała ludzi tylko o to, co robią. – Smokom nic nie zaszkodzi, nawet młodym, ale ludzie potrzebowali pomocy. – westchnął ciężko. Lubił przebywać z pospolitą ludnością zamieszkującą okolice Wiecznej Wieży, ale kiedy musiał stać się panem na włościach, tym, który ma ostatnie słowo, robiło się trudno, trudniej niż na mównicy albo przed obiektywami prasowych aparatów. Z małą, przeszywającą życie na wskroś osobistą nędzą i rozpaczą nie potrafił sobie radzić. Wymieniał piękne ogólniki o zmianie świata na lepsze, w okamgnieniu do pustosłowia dopasowywał konkrety. Poprzestawiałby w Magicznej Rosji wszystko nawet się przy tym nie męcząc, a wykończyło go polecenie o rozesłaniu wozami rezerwatu kilku ton węgla po domach najbardziej narażonych na biedną zimę. Tak trzeba, Mitrokhinowie robili tak od pokoleń. To nic niezwykłego, a człowiek, który podpisuje rachunek w odpowiedniej kolumnie nie staje się bohaterem. Wypełniał tylko obowiązek, obowiązek – sens życia. - Wybierzemy się, chętnie. – przytaknął i z czasem, z każdym kolejnym słowem oddalającym go od siedziby Oneginów, łatwiej przychodził mu rozluźniony, swobodny uśmiech. Na chwilę, kilka sekund, zapomniał o kobiecie z brylantowym niebem i przeniósł się myślami do lasu pogrążonego we śnie pod grubą warstwą śniegu. – Około naszego domu ostatnio aż się roi od lisów. |
| |
Syrakuzy, Sycylia 31 lat medium błękitna bogaty celebrytka, skandalistka, klątwołamacz, astrolog, mecenas sztuki |
Sob Maj 16 2020, 12:12 | | Nie mogę oddychać. Mam wrażenie, że w mojej piersi jest pusta przestrzeń zamiast płuc, bolesna pustka zasysająca powietrze. Zabiera mi oddech, a jednocześnie próbuje mnie roznieść od środka. Może to tylko moje ciało jest na nią za ciasne, zamyka się na niej, kiedy ona powinna wybuchnąć, rozleźć się po całym Jekaterynburgu, po całej Rosji, żeby każdy ją zobaczył (czy już nie widzą?). Szarpie mną, a ja jestem wobec niej bezradna. Próbuję ją zaspokoić, próbuję ją wydostać, ale nie mogę nic zrobić. Krążę po Kryształowym Pałacu, rzucana impulsem od pokoju do pokoju – ale równie dobrze mogłabym uciekać przed siekierą jak zdekapitowany kurczak. Coś jest nie tak. Coś jest ze mną obrzydliwie nie tak i oni wszyscy to widzą. Wiem to. Czuję, jak na mnie patrzą, zdaje mi się, że każdy szept jest o mnie, że jestem przedmiotem każdego żartu. Hersilia Mitrokhina wyśmiałaby ich wszystkich, powiedziałaby: niech żartują, niech mówią, ale dziś nie jestem nią. Nie pamiętam, kim ona jest. Jestem tylko ja, kimkolwiek to ja jest, i wydaje mi się, że mam coś, coś na twarzy, w oczach, na szyi, na rękach, na piersi, coś w kroku i w sposobie, w jakim obracam głowę, co jest inne. Oni wiedzą. Wystarczy na mnie spojrzeć, żeby wiedzieć, że jestem… bogowie, jestem obrzydliwa. O b r z y d l i w a. Przeklęta. Naplułabym na siebie, gdybym siebie zobaczyła, kopnęłabym siebie w twarz, udusiłabym siebie. Zasługuję na to. Sandro to wiedział. Im dłużej na mnie patrzą, im dłużej jestem w tym malutkim, klaustrofobicznym pałacyku, tym bardziej jestem pewna, że oni chcą, nie, oni z r o b i ą mi krzywdę. Nie wiem jeszcze, jaką, w którym momencie, ale na pewno to się stanie. Wydarzy się coś złego. Na pewno. Na pewno. Na pewno. I nie mam nawet nikogo, żeby mnie przed tym obronił. Sandro nie żyje. Nie ma go tutaj. Już nigdy go tutaj nie będzie. Zostałam sama. Jest ktoś. Wiem, że ktoś jest. W myślach powtarzam obsesyjnie jedno imię, znowu i znowu. Boże, którykolwiek boże, chcę, żeby tu był. Tylko on. Nie chcę nikogo więcej, nikogo, jeżeli ktoś inny mnie dotknie, to rozszarpię jego albo siebie samą. Tylko Grisha może mnie dotknąć, tylko Grisha mnie nie zabije, tylko- Nie. To też wszystko nie tak. On nie może mnie zobaczyć. Na to już chyba za późno, co? Może już zobaczył. Może już mnie zauważył i teraz, gdy już go znajdę, spojrzy na mnie (ma takie piękne oczy, mój Gino, mój carissimo) z pogardą, wreszcie, po tylu latach, dowie się od n i c h, kim jestem. Bogowie, tak bardzo nie chcę go zawieść. Nie chcę, żeby myślał, że jestem taka, jaka jestem, chcę, żeby widział kogoś lepszego. Nie chcę, żeby widział żałosną, zachlaną szmatę, która nie umiała się nawet obronić przed jego bratem, która nie umiała nawet dać dziedzica (gdybym była normalna, gdyby bogowie mnie nie nienawidzili, gdybym nie urodziła się grzeszna, nic z tego by mnie nie spotkało – to jest kara, ja na to z a s ł u ż y ł a m), tchórzliwą, wygnaną westalkę, która nie dotrzymała przysięgi, która przyniosła wstyd swojej rodzinie, całemu swojemu państwu – tym jestem. Tym jestem i on to zobaczy, i będzie mną tak gardził. I będzie mnie nienawidził. Ja tylko nie chcę, żeby on mnie nienawidził. Błagam. Biegnę jak w amoku przez kolejne piętra pałacu, zaglądam w każde otwarte pomieszczenie, szarpię za klamki zamkniętych, szukam go wzrokiem (jak można zgubić osobę, która ma dwa metry wzrostu, do kurwy nędzy! Jak?!), w pustych korytarzach bezradnie wołam jego imię, jakby miał się pojawić na moje zawołanie. Zawsze tu był. Zawsze tu jest, gdy cały świat się na mnie zamyka i jestem przekonana, że umrę, myślę o nim. Gdy Alexandr popycha mnie na ścianę, myślę o nim. Grisha zawsze tu jest. Dlaczego nie ma go teraz? Dlaczego by mnie opuścił teraz? Błagam. Nie mam nikogo, Grisha. Nie zostawiaj mnie. Przerażona wpadam na salę. Tu jest ich najwięcej, tu nie powinno mnie być, mam wrażenie, że zaraz rzucą się na mnie, stado hien w jedwabiach i koronkach. Ale muszę go znaleźć. Muszę. Nie mogę. Muszę. Tu zawsze chodzi o niego. Zaglądam w twarz każdemu mężczyźnie, unoszą brwi, marszczą czoła, może chcą coś powiedzieć, ale mnie wystarczy jedno krótkie spojrzenie, weryfikacja: nie on i idę dalej, z każdym kolejnym coraz bardziej przerażona, bo już nie wiem, kto jest człowiekiem, a kto tylko maską. Sama zrywam ją z siebie, nawet nie wiem, kiedy, dostrzegam tylko kątem oka, że ściskam ją w dłoni (znowu nie mogę rozluźnić palców, tak jak wtedy, tak jak zawsze, drętwieją mi, nie mam nad nimi kontroli). Kolory wirują wokół mnie i nikt już nie wygląda tak, jak powinien, wszystkie twarze są wykrzywione, barwne, dziwne, przerażające. Jakby byli już martwi, już dawno martwi (są?). Nic tu nie jest piękne. Bogowie, jakie marne to piekło: pełne diamentów i kryształów, wszyscy króle świata, wszyscy arystokraci napchani rodową dumą, którzy mają tańczyć i pić do końca świata. Wszystko tu się rozpadnie. Myślą, że ten pałac jest na zawsze, ale każde imperium upadnie, po każdym zostaną tylko ruiny, a oni wciąż będą tańczyć i tańczyć, bo tańczyli za życia. Nic innego im się nie przyda, żadne ich nazwisko, żadna edukacja, żadne klejnoty i żaden makijaż, wszyscy będą rozkładać się i pić, i walczyki, i kadryle. La vita è nel tripudio! Nic lepszego nikogo nie spotka! Czy to nie jest zabawne? Bez sensu, bez sensu, nic nie ma sensu. Ten pałac to piekło. Dlaczego inaczej byłby pod ziemią? Boję się o Grishę. Boję się jego i boję się o niego. Co, jeżeli on też jest już martwy? Nie mogę oddychać. Boże. Nie mogę oddychać. Kolejny mężczyzna, ten przy stoliku – pochylam się nad nim, łapię go za ramię, zmuszając, żeby obrócił się w moją stronę, dopiero potem zauważam cechy charakterystyczne. Wysoki. Szczupły. Charakterystyczny nos. Wszystko jest nie tak, jest cały biały jak trup (nie, nie, nie, nie, nie, on nie może być martwy, nie), ale ma jeszcze te oczy, ma jeszcze te oczy. — Błagam — szepczę histerycznie, szybko, zanim zdąży powiedzieć cokolwiek (zacisnąć ręce na moim gardle, odepchnąć mnie, rozpłynąć się) — błagam, Grisha, muszę z tobą porozmawiać. Musimy stąd wyjść. Błagam.Grisha i Hersilia zt |
| |
|
Pon Maj 18 2020, 14:24 | | Bal Zimowy u Oneginów to impreza, na której nie mogło zabraknąć żadnej ważnej w rosyjskim świecie magicznym osoby, dlatego oczywiście Nikolai również się tam wybierał. Nie tylko ze względu na nazwisko, ale również z czysto biznesowego powodu, w końcu wszelkie zgromadzenie obrzydliwie bogatych czarodziejów, ostro zakrapiane alkoholem i luźną atmosferą brzmiało dla Dolohova jak recepta na dobry interes. A jednak to właśnie fakt, że sam chciał się towarzysko rozerwać, chociaż powinien zejść na drugi plan, był tutaj głównym powodem jego zainteresowania całym wydarzeniem. Nic tak nie zabijało jak nuda i stagnacja, a jeżeli mógł używać swojej pracy jako wymówki (czy to przed kimś, czy też przed samym sobą), tym lepiej. Nie chciało mu się przyznawać jak desperacko potrzebował oderwania się od swojej ponurej posiadłości. Zresztą cóż było w tym dziwnego ostatniego dnia roku. Pan Dolohov gdy pojawił się u progu Sali Kryształowej miał na sobie eleganckie czarne spodnie z lampasami, jasną koszulę ze sztywnym kołnierzem, a na to czarny frak ze złotymi guzikami z przodu. Twarz w połowie zasłaniała mu gładka biała maska ciągnąca się od prawej połowy czoła, przez nos aż do prawego policzka, kończąc się ostro gdzieś przy kąciku ust. Przybył jak zwykle nieco po czasie, więc sala balowa była już pełna, a wystąpienie starego Onegina zakończone, dzięki bogu. Przedstawił się na wejściu, po czym zatopił w tłumie czarodziejów. Ignorując po drodze lewitujące tace z lampkami szampana, gestem przywołał te, które zawierały nieco mocniejsze trunki. Nie żeby miał zamiar spędzić imprezę przy stoliku i szklance whisky, zwyczajnie potrzebował czegoś na rozgrzewkę. Nic była jeszcze młoda, zgarnął więc szklankę i ruszył bliżej sceny, żeby przyjrzeć się orkiestrze, po drodze wymijając śmiejącą się do rozpuku zamaskowaną kobietę z pięknym naszyjnikiem na piersiach. Nikolai nie mógł nic poradzić na to, że zawiesił na nim swój wzrok. Na naszyjniku oczywiście, nie na biuście, nie był aż tak wygłodzony. Jego zainteresowanie było jednak krótkie, przelotne, niewarte tego aby się zatrzymywać. Minął pijaną już chyba czarownicę i zniknął między ludźmi. |
| |
Astrachań, Rosja 32 lata żywiciel błękitna bogaty panna od luster |
Pon Maj 18 2020, 14:29 | | Płynie pośród tłumu, niesiona falą ludzkich uniesień, dźwięczących w głowie śmiechów i stykających się ze sobą kieliszków. Ciągnie się za nią zapach anyżku, smagający nozdrza jak promień słońca kładący się cieniem na powierzchni nagiego ciała. Jest ulotny, wzmaga się jednak, gdy Maaka odrzuca na bok ułożone w loki włosy, robi to niemal instynktownie. Tego wieczoru to jedna z tych niemal namacalnych wskazówek mogących zdradzić jej tożsamość. Błękitna suknia opływa jej zgrabną sylwetkę, ponętnym rozcięciem podkreślając piękno jej nóg. Ramiona ma odsłonięte, wokół szyi rysuje się kolia z morskich pereł. Bukharina od dawna stawia na minimalizm nie pozwalając sobie na żadną ekstrawagancję. Spod ciemnogranatowej maski dokładnie przylegającej do twarzy wychylają jedynie szmaragdowe usta, niekiedy układające się w uprzejmy uśmiech posyłany gdzieś w przestrzeń. Panujące wokół wzmożenie uspokaja jej nerwy, świst przecinającego powietrze oddechu jest przejawem spokoju, ulgi, a nie towarzyszącego jej od miesięcy zagubienia pomieszanego ze zdenerwowaniem. Kakofonia ludzkich głosów najznamienitszej śmietanki towarzyskiej Petersburga, ale i nie tylko – Maaka doskonale o tym pamięta – tłumi niechciane brzmienia niezmiennie obecne w głowie, które tego wieczoru przyjmują formę ledwo słyszalnych szeptów. Bukharina czuje nagły powiew umysłowej wolności, sięga po kieliszek czerwonego wina przepływający w powietrzu na srebrnej tacy. Pozostawia na szkle szmaragdowy ślad warg, przechyla lekko głowę wsłuchując się w dźwięki orkiestry, bezwiednie robiąc kilka kroków w stronę sceny. Uśmiecha się sama do siebie, melodia rozchodząca się po całym pomieszczeniu, odbijająca się od kryształowych powierzchni w idealnej harmonii, staje się dla niej paradoksalnie synonimem upragnionej ciszy. Zaciska mocniej palce na szkle, ktoś trąca ją przechodząc obok, przedzierając się przez tłum zapewne w poszukiwaniu zagubionego towarzysza. Ona jednak zdaje się zupełnie nie zwracać na to uwagi, nie przywiązując wagi do tych nagminnych poszturchiwań. Tylko czasem na moment podnosi wzrok i taksując kogoś pozornie zaciekawionym wzrokiem. W końcu coś na dłużej przyciąga jej uwagę, Maaka wbija wzrok w złote guziki zdobiące męski frak, jej spojrzenie wędruje powoli coraz wyżej, zatrzymując się na twarzy skrytej za maską. Po chwili jednak znowu spogląda w kierunku sceny, dziwny impuls mija rozpraszając w powietrze wrażenie, że oto rozpoznaje w tłumie od dawna znajomą sylwetkę. A może jedynie udaje? Bal to znakomita okazja do zabawy w kotka i myszkę. |
| |
|
Pon Maj 18 2020, 14:30 | | Lawirując między czarodziejami w sali balowej Nikolai przemykał swoim ciemnym spojrzeniem po zamaskowanych twarzach, ciekaw ile z nich faktycznie zna bądź kojarzy. Niektórych nietrudno było rozpoznać, czy to po zachowaniu, czy też po sylwetce, wciąż jednak znaczna większość osób pozostawała zagadką, co było dość intrygującym elementem. Dolohov nie miał nic przeciwko grze, która miała się tutaj rozegrać, nawet jeżeli nie do końca rozpoznał jej wszystkie zasady. Nie. To nie miało znaczenia dla kogoś, kto zawsze grał wedle własnego wzoru. Zdecydowanie zbyt dużo czasu ostatnio spędzał w swoich księgach. Zrobił się głodny rozrywki, nienasycony i przez to można by nawet uznać, że nieobliczalny. Wyposzczony. Zatrzymując się przy scenie, obserwując orkiestrę, uniósł szklankę do ust i pozwolił żeby przez chwilę muzyka zagłuszyła wszelkie inne odgłosy. Rozmowy. Szczękanie kieliszków. Dopił whisky i odwrócił się żeby ostawić pustą szklankę na czujną tacę, która chyba instynktownie poszukiwała najbardziej obiecujących koneserów alkoholu. Zapach, który delikatnie omiótł jego zmysły w chwili, gdy sięgał po pełne naczynie, sprawił że jego dłoń zamarła na krótkie dwie sekundy zanim zacisnęła się w końcu na gładkim, zimnym szkle. Zapach niepasujący w obecnym miejscu do niczego, poza jedyną osobą z którą kojarzył się nieodłącznie. Nikolai omiótł spojrzeniem tłum, a w czarnych oczach pojawiły się charakterystyczne iskierki zainteresowania. Niczym kot rozszerzający źrenice, gdy tylko coś mignęło mu w zasięgu wzroku. Odsunął gestem tacę, która polewitowała posłusznie w innym kierunku, po czym sam zaczął powoli przemieszczać się wzdłuż sceny. Zatrzymał się w pewnym momencie i znów odwrócił w stronę orkiestry, zupełnie jakby znalazł sobie po prostu lepsze miejsce do obserwacji. Wziął powoli łyka whisky, jednak zamiast podziwiać muzyków, jego spojrzenie przesunęło się po błękitnym materiale sukni, tak ładnie opinającym zgrabne ciało i otaczającym rozcięciem idealnie gładką skórę na nogach kobiety stojącej naprzeciwko, tyłem do niego. Ciemne loki opadały na odsłonięte szczupłe, dumnie wyprostowane ramiona, które unosiły się delikatnie z każdym oddechem, chłodne i subtelne jednocześnie. Uśmiechnął się delikatnie na ten widok. - Zjawiskowa – odparł cicho, wręcz mrukliwie, chociaż wystarczająco wyraźnie żeby go usłyszała. Jego ton pełen uznania oraz okoliczności sugerowały, że mówił o sali bądź orkiestrze samej w sobie, jednak jego drapieżny, pozbawiony skrupułów wzrok wcale nie był przecież skierowany na scenę. |
| |
Astrachań, Rosja 32 lata żywiciel błękitna bogaty panna od luster |
Pon Maj 18 2020, 14:31 | | Jest coś urzekającego, niemal podniecającego w tej atmosferze pełnej niepewności, gdy tożsamość obserwowanych osób zdolna jest wzbudzać ciągłe wątpliwości. Sylwetki wydają się znajome, twarze skryte za maską niemal rozpoznawalne, dopóki jednak nie dojdzie do krótkiej wymiany zdań nie ma mowy o absolutnej pewności. Płynąc pośród tłumu, lawirując wśród tańczących na parkiecie osób, Maaka bawi się myślą, że oto może właśnie mija samego Ilyę Kuragina, taką sławę, a może Borisa Onegina?, obecnie największego wroga rodziny Bukharinow. Słyszy śmiech Hersilii odbijający się od kryształowych ścian, rozpoznaje go od razu, jednak nawet nie odwraca głowy, nie poszukuje jej wzrokiem, tylko uśmiecha się delikatnie pod nosem. Cała Mitrohkina. To jeszcze nie czas na nawiązywanie otwartych rozmów. Chce nacieszyć się swoją anonimowością. I to jak najdłużej. Pragnie jedynie ze spokojem wciągać w płuca powietrze, wsłuchiwać się w zapraszające do tańca melodię, która zagłusza wciąż obecne w jej głowie głosy. Na moment zaciska powieki, gdy wydaje jej się, że jednemu z nich udaje się przebić przez tę kakofonię dźwięków: muzyki pomieszanej ze szmerem ludzkich rozmów. Zaciska pięść, pociąga kolejny łyk z kryształowego kieliszka i delikatnie oblizuje wargi. W jej wyobraźni te głosy już dawno nabrały formy szkaradnych stworów, siłą zrzuconych przez nią w przepaść nadszarpniętego szaleństwem umysłu, zdolnych jednak do wspinania się po jej chropowatych ścianach, do ciągłego wyciągania wstrętnych, powykręcanych dłoni ponad powierzchnie czeluści, w której chciałaby je już na zawsze zamknąć. Wzdryga się lekko, mimowolnie odsuwa od siebie te myśli impulsywnym ruchem ręki wykonującym w powietrzu nieokreślony taniec. Udaje, że nie dostrzega jak się zbliża, że nie czuję na plecach jego ciepłego oddechu. W tym tłumie nietrudno o podobne doznania. Maaka odwraca lekko twarz ukazując mu swój w połowie przysłonięty profil. Kąciki ust unoszą się delikatnie. - Szarmancki jak zawsze – mruczy równie cicho, przysuwając się do niego jeszcze bliżej, nie bawiąc się w dwuznaczności słów, choć z uśmiechem docenia niejednoznaczność jego wypowiedzi. Nie potrzebuje komplementów, ale akceptuje je z uśmiechem, kokieteryjnie przyjmując całą ową zjawiskowość na siebie, nie na kryształową salę ani na umilające atmosferę dźwięki orkiestry. Wciąż stoi do niego tyłem, jednak zmniejszając dzielący ich dystans pozwala mu jeszcze mocniej poczuć zapach otulających jej ciało perfum. – Nie wiedziałam, że lubisz takie imprezy. Przyszedłeś się zabawić, potańczyć? Nie podejrzewałabym, że masz tak przyziemne, wręcz prozaiczne potrzeby. – Bawi się z nim, doskonale zdając sobie sprawę, że jego obecność na balu wynika zapewne z zupełnie innych motywacji. A może tym razem jednak się myli? W jej głosie brzmi ulga, ramiona rozluźniają się nieznacznie, odwraca się w końcu w jego stronę, Maaka wbija spojrzenie w skryte za maską oczy. Kąciki ust wciąż ma lekko uniesione. Cieszy się na jego widok. Nie widzieli się od paru miesięcy, niemal pół roku. Od momentu, w którym wpadła do przestrzeni Czarnego Lustra. Nikolai jest jak kotwica ciągnąca jej umysł w przeszłość. Jest częścią życia przed. Z ulgą pozwoliłaby mu porwać się do przeszłości, do okresu pozbawionego ciągłych majaków i zatruwających umysł głosów. Chciałaby po prostu się od nich uwolnić. Cała Hersilia, znowu przechodzi jej przez myśl, gdy przyjaciółka po raz kolejny tego wieczoru zapewnia wszystkim zgromadzonym atrakcję, tym razem pojawiając się na scenie. A noc jest przecież jeszcze taka młoda. |
| |
|
Pon Maj 18 2020, 14:34 | | Pomysł balu maskowego, bez względu na to jak bardzo oklepany, wciąż pozostawał sprawdzoną koncepcją, niezmiennie wywołując w gościach te uczucia niepewności i podniecenia, które nakręcały całą zabawę, a co bardziej wrażliwych przyprawiały o ciarki na karku. Nikolai nie był zbyt podatny na emocje panujące wśród tłumu bawiących się czarodziejów, miejscami wręcz wibrujące w powietrzu, zaraz obok oparów alkoholu i magii. Niektórzy pili, niektórzy tańczyli, inni cieszyli się prostą rozmową lub próbowali połączyć wszystkie te czynności w jedną. Dolohov miał swoje własne sposoby na rozegranie tej sylwestrowej zabawy, misternej i niebanalnej, czując się jak lis pośród owiec – głodny i z nieskończoną liczbą możliwości na wyciągnięcie ręki. Czerpał przyjemność z muzyki rozpływającej się czystymi tonami, być może tylko nieco brutalnie zakłócanymi licznymi rozmowami. Whisky w jego szklance również była czołowej jakości, dziękował więc w duchu Oneginom za tę rozpustę, którą zorganizowali z niemałym rozmachem, kojąc tym samym obrzydliwie materialną duszę Kaia. W końcu ten delikatny zapach anyżku, który doprowadził go do pięknej zamaskowanej kobiety przy scenie, to dopiero była rozkoszna niespodzianka, która cofnęła jego umysł o pół roku w przeszłość. Nie mógł nic poradzić na to, że stanął blisko niej, niemalże tak blisko aby czuć ciepło bijące od jej ciała. Reakcja jego umysłu była zaskakująca, zupełnie jakby nie spodziewał się, że to spotkanie będzie tak przyjemne, a Bukharina okaże się towarzystwem, którego jak się zdaje pragnął. Rozpoznał ją po zapachu, jednak kiedy ukazała mu swój zamaskowany w połowie profil, to jej usta składające się w delikatnym uśmiechu były pierwszym, co na nowo odświeżyło mu pamięć, swego czasu poświęcał im w końcu naprawdę sporo uwagi. Nikolai pozwolił sobie na szerszy uśmiech zadowolenia, gdy jego drobna prowokacja została doceniona. Nie miał w zwyczaju kryć się ze swoimi reakcjami, bez względu na to jak bezpośrednie by one nie były, podobnie zresztą jak z wszelkimi gestami, co pozostawało jego dość charakterystyczną cechą. Kiedy Maaka przysunęła się do niego, jego dłoń łagodnie wsunęła się w zagłębienie smukłej talii, jako zupełnie naturalny odruch w stosunku do osoby, z którą spotkanie było przecież takie przyjemne. Pozwolił aby z jego gardła wyrwał się cichy, krótki śmiech w reakcji na słowa kobiety, który poruszył nieco jej ciemne loki okalające lewe ucho. - Przyłapałaś mnie – mruknął z cichym rozbawieniem, nie dając złudzeń, że przyznaje się do prozaizmu, obydwoje wiedzieli, że ani jedno z nich nie miało w sobie niczego pospolitego. – Jak widać jednak było warto. Maaka.. – Tak jak wcześniejsze słowa były niezobowiązującymi komentarzami, przyprawionymi mniej lub bardziej czarującym tonem, tak jej imię w jego ustach zabrzmiało wyjątkowo miękko, wypowiedziane jakby z westchnięciem. – Mam wrażenie, że wieki minęły od naszego ostatniego spotkania. Wychodzi na to, że… brakowało mi ciebie? – Ważył słowa z lekko zmarszczonym czołem, jak gdyby sam nie był pewien do czego się właśnie przyznaje, próżno jednak było szukać w nim zakłopotania. Raczej zwykła chęć dojścia do sedna tych, zdawałoby się nie do końca zrozumiałych dla niego uczuć. To naprawdę mogło bawić tych, którzy mieli bardziej ekspresyjną naturę, pisząc poematy na temat swoich emocji, podczas gdy Nikolai potrafił polec nawet przy tych najbardziej prozaicznych, jak w tej chwili. Miało to z pewnością swój urok, mimo że pozostawało swego rodzaju upośledzeniem z jego strony, ale cóż poradzić. Jak głosi znany wszystkim slogan - nikt nie był przecież idealny. Kiedy Bukharina w końcu odwróciła się do niego, pokazując się w pełnej okazałości, jego ciemne spojrzenie przesunęło się po jej twarzy, pięknej choć przysłoniętej w połowie, odszukując w końcu parę znajomych oczu spoglądających na niego spod maski. Uśmiechnął się nikle, nieporuszony swoim wcześniejszym rozważaniem. – Cieszę się, że cię widzę. Gdzieś ty się podziewała? |
| |
Astrachań, Rosja 32 lata żywiciel błękitna bogaty panna od luster |
Pon Maj 18 2020, 14:34 | | Zastanawia się, ile osób spośród tłumu znajduje w nim dla siebie dziwne ukojenie, na co dzień tak odległe i trudne do osiągnięcia. Ilu z obecnych w Sali Balowej czarodziei pod pozorem masek nie ukrywa a odkrywa prawdziwego siebie? Świat pełen był niepowodzeń, sekretów skrywanych w arbitralnym rytuale codziennego życia, w którym niekiedy nie było miejsca na prawdę. Widoczne na wszystkich twarzach maski zapewniały niemal zupełną anonimowość, równocześnie pozwalając na paradoksalne ukazanie światu prawdziwego ja. Maaka nie potrzebowała podobnych doznań, jak dotąd doskonale wiedziała kim jest, co sobą reprezentuje i taką siebie ukazywała innym. Nigdy wcześniej nie musiała korzystać z tak naiwnych rozwiązań, chwilowej, jakże pozornej wolności, która była w jej mniemaniu przejawem zupełnego braku odwagi. Bukharina była sobą bez względu na okoliczności. Dzisiaj jednak zdaje się po części rozumieć te zagubione w tłumie dusze. Ukojenie, które czuje ma zupełnie inny charakter, wiązało się raczej z samym gwarnym charakterem tłumów, tłumiących wszystkie inne dźwięki. Zwłaszcza te dochodzące do niej nieustannie z najdalszych zakamarków umysłu. Dłoń Nikolaia doskonale dopasowuje się do jej wąskiej talii. Maaka bez słowa reaguje na ten śmiały gest, uśmiechając się jeszcze odrobinę szerzej. Ten gest przypomina jej ich przeszłość, zupełnie niezobowiązującą, pozbawioną ściśle wytoczonych granic, ale zawsze jak najbardziej na miejscu. Brakowało jej tego śmiechu, trochę urywanego jakby nie pozwalającego sobie, żeby w pełni wybrzmieć. - Było warto, i owszem. Gdybyśmy na siebie nie wpadli, zdecydowanie musiałbyś nazwać ten wieczór straconym - mówi nieco przekornie, pociągając z kieliszka kolejny łyk czerwonego wina, delikatnym dotykiem muskając jego dłoń. Cała ich znajomość wydawała się niezobowiązującym, ale nie wyzbytym z emocji wspomnieniem kontynuowanym przez lata w przypływie chwili i sytuacji, które nieustannie stawiały ich sobie wzajemnie na drodze. Poddając się nurtowi życia potrafili dzielić interesy z impulsywną namiętnością, która pojawiała się nagle, czasem podsycana niemą potrzebą bliskości, ale najczęściej szybkim spojrzeniem znad kieliszka wina czy szklaneczki brandy. Podszeptem chwili. Domieszką namiętności. Tak do smaku. Maaka ceniła sobie zarówno te wspólnie spędzone momenty, jak i elegancko przebiegającą współpracę. Od zawsze znali swoje wzajemne priorytety i nigdy nie przekładali interesów ponad ten, wcale nie tak nieprzewidywalny, przyjemny dodatek do łączącej ich znajomości. Dodatek, który niewątpliwie zbliżył ich do siebie na przestrzeni tych kilku ostatnich lat poprzecinanych milczeniem, tygodniami braku wiadomości, spotkaniami, podczas których zachowywali się jakby w tamtych sferach byli sobie zupełnie obcy. Drgnęła z lekkim zaskoczeniem rejestrując szczerość jego wypowiedzi, nie zamierzała pozostać mu dłużną, odwracając się w jego stronę i odpowiadając mu uśmiechem. – Mi również, nie wyobrażasz sobie nawet jak bardzo, Kaiu. – Drugą część zdania wymówiła nieco ciszej, jakby nie do końca chciała, aby te słowa dotarły do jego uszu, akcentując jedynie jego imię. Czy myślałam o nim w lustrzanej próżni? Czy pamiętała o ich ciałach splecionych w namiętnym uścisku tyle nocy wcześniej? Maaka nie potrafiła sobie dokładnie przypomnieć, co czuła podczas początkowej fazy swojej podróży po pustce Czarnego Lustra. Najpierw otaczała ją zupełna otchłań, dziwny dotąd nieznany spokój noszący w sobie niewątpliwe odbicie wszelkiego niebytu. A potem uderzyły ją ze wszystkich stron obrazy. Wspomnienia, sny, momenty z pogranicza jawy i najgłębiej skrywanych fantazji. On też tam był. Czasem wracały do niej tamte powidoki, nagłe przebłyski pamięci. Spoglądając uważnie w jego przystojną twarz ma wrażenie, że jeden z nich znowu rości sobie prawa do jej pamięci. – Tu i ówdzie. Bardziej chyba ówdzie… Nie chcę cię dzisiaj tym zanudzać, byłaby to może fascynująca, ale niezbyt przyjemna opowieść. Może podzielę się z tobą tą historią przy naszym kolejnym spotkaniu. – Odstawia kieliszek na jedną z przepływających w pobliżu tac, poprawia sznur pereł i kładzie dłoń na jego ramieniu, czekając aż on także odstawi gdzieś trzymaną w dłoni szklankę, aby bezceremonialnie, wcale nie pytając go o zdanie wpleść drugą dłoń w jego palce i pozwolić mu poprowadzić się w tańcu do podjętej przez orkiestrę melodii, nagle przerwanej przez niezapowiedziany występ Herslii. – Wiem, że nie mogłeś sobie tego odmówić i chciałeś ze mną po prostu zatańczyć – mówi nieco władczo, choć figlarnie. Kto wie, może to jej przeznaczenie nestorki rodu sprawia, że zachowuje się tak nieokrzesanie, wcale nie czekając na zaproszenie. Zatańczysz, jak rozkażę, choć przecież doskonale wie, że Nikolaiowi daleko do niedorzecznej uległości, nigdy nie poddawał się jej wyimaginowanej władzy. Może właśnie dlatego tak bardzo ceniła sobie jego towarzystwo. – Widziałeś się już z Evgenyim? W końcu wrócił do nas z Afryki. |
| |
|
Pon Maj 18 2020, 14:35 | | Meranda Vasilchenko z wyjątkowym niesmakiem wymalowanym na twarzy podążyła wzrokiem za Gavrilem, który postanowił przedwcześnie wyjść z balu ze swoją jasnowłosą partnerką, ale żyjąc przyszłością, nie skupiała się za bardzo na wydarzeniach odchodzących w przeszłość. Dlatego bez większego wahania podeszła do swojego najdroższego i jego kompanów, którzy pojawili się na parkiecie. Niemal od razu zrozumiała sytuację, w jakiej tkwili Alec, Ludmila i Konstantin, choć nie dała nic po sobie poznać – kulturalnie kiwnęła głową do nowo poznanej kobiety, a rudowłosemu mężczyźnie podała dłoń do ucałowania. Kiedy tylko usłyszała słowa Onegina, pokiwała głową z szerokim uśmiechem, przyjmując od niego komplementy. Nie da się ukryć, że Meranda Vasilchenko czuła się posłańcem woli Rodzanic, w związku z czym niezwykle rzadko rezygnowała z informowania o przyszłych losach danej osoby, więc i teraz nie mogła się powstrzymać przed kolejnymi przepowiedniami. Sama była ciekawa, co los dla nich przyszykował. Zaczęła od Konstantina, którego rękę złapała sprawnie, wyćwiczonym gestem i powoli zaczęła badać fakturę powierzchni, skupiając się przede wszystkim na jego linii życia. Momentalnie zamknęła oczy, które otworzyła dopiero po dłużej chwili. - Konstantinie, muszę przyznać, że widzę przed tobą świetlaną przyszłość. Jeśli dalej będziesz tak ciężko pracować, to czeka cię wielka zmiana w pracy. Niedługo będziesz miał okazję się wykazać. – Cyganka wysłała mu tajemniczy uśmiech, po czym zwróciła się do Aleca, by przepowiedzieć mu przyszłość Trwało to trochę dłużej, lecz próbowała się skupić, by cokolwiek zobaczyć. – Za to ciebie, mój drogi, czeka miłość, którą być może znajdziesz nawet na tej sali. Wystarczy się porozglądać – zasugerowała, choć nie zamierzała zdradzać, czy chodzi jej o kogoś konkretnego. Zaraz też postanowiła powróżyć Monroe, mimo że po tym, co zobaczyła, już tak szeroko się nie uśmiechała. Uniesienie kącików ust było wręcz symboliczne. – Uważaj na siebie, złociutka. Śmierć jest blisko ciebie, czuję jej oddech – odrzekła tajemniczo. – Zadbaj teraz o kontakty z rodziną, bo za niedługo z niektórymi być może nie będziesz miała okazji już się spotkać. – Jej wizje były niedokładne i lakoniczne, choć niemal zawsze się sprawdzały. Nim jednak ktokolwiek miał szansę o coś ją dopytać, Meranda rzuciła się do tańca, w dalszym ciągu lawirując pomiędzy gośćmi. W tym samym czasie Grażyna Wrońska zataczała się coraz bardziej, niebezpiecznie zbliżając się do Mishy Onegina i Eleny Tyanikovej. Starsza kobieta wypiła dzisiaj zdecydowanie za dużo i ledwo trzymała się już na nogach, przez co jak najszybciej trzeba było ją odprowadzić w jakieś bezpieczne miejsce, gdzie mogła położyć się spać – inaczej zaraz wywinie orła i trzeba będzie wzywać magomedyka, a przecież nikt nie chciałby kończyć balu w takim stylu. Wrońscy jednak mieli to do siebie, że lubili chwalić się swoją mocną głową i nie stronili od alkoholu – zupełnie jak Grażyna. Pomachała im na powitanie, zachwiała się, po czym jakimś cudem usiadła na krześle, które ktoś jej podsunął. |
| |
Astrachań, Rosja 32 lata żywiciel błękitna bogaty panna od luster |
Pon Maj 18 2020, 14:37 | | Maaka zamknięta w ramie walca, płynąc przez parkiet w objęciach Nikolaia nie rozglądała się na boki wręcz przeciwnie przymknęła lekko oczy. Starała wsłuchać się w rytm muzyki, przytłumić głosy trzepoczące w jej umyśle. Nie musiała skupiać się na krokach walca, lata temu nabrała już wprawy, nie musiała ani odliczać w myślach rytmicznie do trzech, ani tym bardziej spoglądać pod nogi. Nikolai był zresztą nie najgorszym tancerzem, prowadził ją płynnie, obejmował w nieco władczy sposób, na co jednak Maaka zdawała się nie zwracać uwagi korzystając z chwili gładko wirując po parkiecie. Zatrzymała się słysząc obok siebie głos ojca, posłała Nikolaiowi delikatny uśmiech i wyciągnęła rękę w stronę ojca. – Oczywiście – odpowiedziała i kontynuowała taniec, tym razem w ramionach ojca. – Co więc powiesz o Nikolaiu? To chyba całkiem przyzwoity kandydat, nie sądzisz? – powiedziała przekornie, nieco unosząc głowę i spoglądając Vadimovi głęboko w oczy. Dobrze wiedziała, że czas na zamążpójście zbliżał się do niej wielkimi krokami, choć wciąż usilnie odpychała go na dalszy plan, udając, że to jeszcze nie pora. Choć tak naprawdę wcale nie udawała, wciąż nie odczuwała potrzeby, żeby się ustatkować zbyt skupiona na własnych zwierciadłach i problemach, które jej te ostanie przysparzały. – A może masz dla mnie kogoś innego na oku? – Tym razem rozglądnęła się na boki, wodząc wzrokiem po zatopionych w tańcu parach, dostrzegając z daleka znaną jej z widzenia Merandę Vasilchenko. Uśmiechnęła się krzywo pod nosem widząc, jak kobieta chwyta znienacka za dłoń jakąś młodą dziewczynę. Zapewne wywróży jej bardzo ciekawą przyszłość. – Widziałam przez moment Antoninę, ale bardzo szybko zniknęła mi z oczu. – Nie musiała mówić na głos, gdzie podziała się jej młodsza siostra – zapewne o tym wszyscy wiedzieli, nikt z Bukharinów nie odważył się jednak wypowiedzieć tego przypuszczenia na głos. Znajdowali się jednak przecież w posiadłości Oneginów, istniał więc przecież tylko jeden prawdopodobny scenariusz. Zachwiała się lekko, gdy nagle zakręciło jej się w głowie. Głosy znowu się nasiliły otępiając jej umysł i tworząc w głowie chaos myśli biegnących w zupełnie nie sprzężonych ze sobą kierunkach. Odchyliła się lekko. – Przepraszam, trochę mi duszno, ojcze. Wyjdziemy na chwilę się przewietrzyć? – Wyjście na szczęście znajdowało się niedaleko, Maaka zdołała utrzymać równowagę, dopiero w ogrodzie przysiadając na jednej z ustawionych tam ławek, opierając głowę na ramię ojca i wpatrując się w zdobiące niebo gwiazdy. Oddychała głęboko wmawiając sobie, że te głosy w końcu znikną. Przecież nie mogły tkwić wiecznie w jej głowie. To nie było możliwe. zt |
| |
Petersburg, Rosja 38 lat błękitna zamożny oficer Batalionu Specjalnego w Białej Gwardii |
Wto Maj 19 2020, 00:37 | | Wywrócił oczami, kiedy postanowili zakończyć jego w y b i t n y żart i zacząć ze sobą flirtować pod prawdziwymi nazwiskami - wszystko wskazywało na to, że powinien dopić drinka, a potem sięgnąć po kolejnego i zacząć krążyć po sali w poszukiwaniu innej rozrywki niż ta zapoznająca się dwójka, której zdecydowanie nie było potrzeba przyzwoitki. Zdążył jednak wykonać jedynie pierwszą część, nim nie dołączyła do nich Marenda, a oni - jak ostatnie głupki - jeszcze zachęcali ją do wróżenia. Cóż, nie był może znawcą wieszczych, ale z racji pochodzenia zdążył przekonać się już, że im mniej się wie, tym łatwiej spać - co nie było może jakimś szalenie istotnym dla niego elementem, bo już i tak cierpiał na bezsenność - a dużą część wróżb albo zakłada nieszczęście, albo doprowadza do swojego samospełnienia, albo wywołuje szaleństwo w ciągłym oczekiwaniu na jej wypełnienie. Jęknął jedynie w duchu; nie było czasu ani możliwości, by zapobiec strumieniowi słów, który wyrzuciła z siebie Marenda tym swoim uduchowionym tonem. Tym razem wprawdzie nie przepowiadała mu rozwodu, a możliwość awansu była całkiem obiecująca, natomiast słowa, że ma się niedługo wykazać brzmiały w jej ustach wystarczająco złowieszczo, by tylko uśmiechnął się blado, oddychając z ulgą dopiero gdy skierowała się do Aleca. Cóż, jemu też się poszczęściło - chyba? - więc istniała szansa, że wyjdą z tych wróżb obronną ręką, ale potem Marenda skierowała się ku Ludmile, no i cały misterny plan... - Pewnie nic takiego się nie stanie - próbował brzmieć pocieszająco i z przekonaniem, ale zbyt dobrze znał możliwości spoglądających w przyszłość Vasilchenków, by być w stanie po prostu się uśmiechać. Nie, nie chciałby odziedziczyć tego świństwa, nie chciałby patrzeć na swoje życiowe błędy, których jeszcze nie popełnił, ani mówić innym, co paskudnego im się przytrafi. Z opresji wybawił go na szczęście jakiś zamaskowany bohater pytający o alkohol. Ten głos był zbyt znajomy - a Konstantin jak zwykle nie wiedział, czy cieszy się z tego przypadkowego (?) spotkania z Ovdeiem, czy może nie. Kuragin budził w nim ambiwalentne uczucia, co było chyba zrozumiałe - starał się, mimo wszystko, skupiać na tych pozytywnych, myśleć o szkolnych czasach zamiast... - Rum - odpowiedział bez zastanowienia i sięgnął niemal odruchowo do stolika, bo jemu też brakowało już płynów. Przez sekundę zastanawiał się, czy powinien udawać, że wcale nie jest sobą i rozpocząć kolejną farsę, tym razem czyniąc nieszczęśnikiem pana polityka. Ech, jakoś nie miał nastroju, a Ludmiły i Aleca też nie podejrzewał o chęć kontynuacji, więc po prostu wszystkich sobie nawzajem przedstawił. A raczej Ovdeia i Ovdeiowi. - Bardzo... konkretne - skwitował, próbując brzmieć szczerze. Karamazow pierdolił jak zawsze. |
| |
obywatel świata/Moskwa, Rosja 26 lat przyłożnik półkrwi zamożny główny tancerz baletu Bolshoi, utrzymanek Hersilii Mithrokiny |
Wto Maj 19 2020, 01:39 | | Wygrałem. Powiedz to, Hersilio, przyznaj, mrugnij dwa razy na tak. W y g r a ł e m, prawda? W momencie, kiedy uśmiechała się do mnie słodko, miękko układała w ramionach, zachęcała spojrzeniem do zetknięcia oddechów, zdawało mi się, że wszystko jest doskonałe. Przecież, czy jest na sali piękniejsza para? Czy jest para, która lepiej zatańczyła walca? O lepiej dobranych strojach? Jesteśmy przecież idealni; jesteśmy wykrojeni z marmuru, zesłańcy bogów dla uwolnienia tych spętanych dusz, pokazujemy im odbicie perfekcji, patrzą na nas z zazdrością, chcą być tacy jak my, chcą być tacy jak my, chcą być tacy jak... Ona widzi to, czego nie widzą inni. Na ułamek przed pocałunkiem widzę w jej oczach swoje odbicie i czuję chłód, jakby nagle runęły wszystkie mury, jakby sufitu nie było naprawdę, jakbym w tej pieprzonej bieli stał pośród zamieci, bo może tak jest naprawdę, kiedy Hersilia mnie porzuca, ucieka ode mnie pod najgłupszym pretekstem na świecie, a ja stoję na środku sali jak posąg, bo przecież wciąż gram, udaję doskonale, że tak właśnie miało być, bo jestem wspaniały, jestem obrzydzający, jestem cudowny i bez skazy, jestem zbyt skandaliczny nawet dla niej i dlatego ucieka. Chciałbym móc sobie pozwolić na myśl, że jestem jedynie zabawką kapryśnej szlachcianki, chciałbym ją nienawidzić i gardzić, z m u s i ć, by mnie pocałowała, by wróciła, ale nie umiem; wiem, że jest tak samo zagubiona, że boi się i drży, gdzieś tam daleko, gdzie nie mogę dosięgnąć jej ani pocałunkiem, ani nawet wzrokiem. Nie umiem jej uratować. Jestem bezużyteczny. Żałuję, że nie mam przy sobie peleryny niewidki; mógłbym zniknąć, nikt by nie zauważył, nikt się nie przejął, więc na palcach odtańczyłbym danse macabre w drodze nad jezioro i zanurzył, odliczając powoli sekundy. Może wreszcie by się udało, to byłaby prawdziwa premiera i ostatnie wystawienie jednocześnie, taką mam nadzieję, tak bym chciał, gdybym miał choć raz być reżyserem. Bez poprawek i bez porównań, bez czytania recenzji. I już prawie się na to decyduję, gdy pośród tłumu postaci, pośród mnogości uśmiechów, ja dostrzegam t e n, który zatrzymuje mnie w miejscu. Proszę, niech to nie będzie ona. Mam nadzieję, że na głowę spadł mi żyrandol i to pośmiertne majaki, ale z każdą sekundą i jej ujawnianiem się w innym miejscu dociera do mnie, że to może być bezlitosna rzeczywistość, aż wreszcie Grusha przystaje naprzeciwko, a ja po prostu patrzę na nią i nie umiem się nawet uśmiechnąć. Nie wiem co czuję. Chyba nic nie czuję; chyba boli tak bardzo, że sam stałem się bólem. Chciałbym móc ją znienawidzić; czasami próbuję, naprawdę - przypominam sobie zapach innej wody kolońskiej na jej pościeli i odrzucenie, rozpamiętuję każdy moment, obracam w palcach niechciany pierścionek, ale jeszcze mi się nie udało. Byłoby łatwiej. Mógłbym przestać czekać jak porzucony pies, mógłbym być dumny z siebie, ze swoich skandali, przedstawić ją Hersilii, wyrzucić pudełko z rzeczami, obrócić się na pięcie. O d e j ś ć. Zamiast tego wysłuchuję jej obojętnego komentarza i pozwalam, by nasze palce się splotły, kiedy wyuczonym ruchem ujmuję ją w talii i sunę dalej; ostatecznie, taniec nie może ustać nigdy - po każdym potknięciu powrócić należy do układu i kontynuować, pozostawiając błędy za sobą. Cóż, nie tym razem. - Dobrze się bawisz? - pytam, nie okazując złośliwości. Nawet nie wiedziałem, że przyjdzie, nie wiem, z kim przyszła, to nie moja sprawa, to mnie nie dotyczy. Tak jak ona nie okazuje przejęcia mną i Hersilią, chciałbym vice versa mieć w dupie jej kochanków, ale nie umiem, bo jestem zbyt emocjonalny i dziecinny. Przecież wiem, wiem doskonale od dawna, powtórzyła mi to wystarczającą ilość razy. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny spikerka radiowa, dziennikarka kulturalna przez duże K, prowadzi własną audycję „Pod Grushą” |
Sro Maj 20 2020, 22:09 | | Nie masz prawa do tego palącego uczucia zazdrości, które pożera cię od środka. Z zewnątrz zimna, bezlitośnie obojętna, a wewnątrz cała płoniesz. W tej chwili, gdy spoglądasz mu głęboko w oczy i czujesz na tali dotyk obejmującej cię dłoni, masz wrażenie, że zamiast duszy, nosisz w sobie jedynie zgliszcza. Mdłe popioły zalewają twoje wnętrze, nie ma nic, poza tym szarym pyłem, lepkim, obklejającym brudem twoje pogruchotane ja. To popiół, który ktoś mógłby rozdmuchnąć jedynym oddechem, sprawiając, że ty sama ulotniłabyś się razem z nim, jakbyś wcale nie istniała. Chciałabyś, tak bardzo chciałabyś się stąd ulotnić. Po prostu zniknąć. Może już na zawsze, nie musieć spoglądać mu w oczy, nie odkrywać w nich palącej cię prawdy. Z każdą chwilą dostrzegasz ją coraz wyraźniej. Zawsze myślałaś, zawsze wydawało ci się, że to przecież tylko gra, te ich igraszki, prześciganie się w skandalach, przecież zawsze opowiadał ci o tym z nonszalanckim uśmiechem, jakby naprawdę liczyła się jedynie wygrana. I chociaż nie rozumiałaś tej dziwnej rywalizacji, wydawało ci się, że to tylko kolejna kochanka, nie zabawka, ale ktoś kto nie miał dla niego aż tak wielkiego znaczenia. Ale teraz widzisz, dostrzegasz tę bolesną prawdę odbijającą się w jego oczach. Rozczarowanie, jarzącą się w jego sercu ranę. Nienawidzisz jego, nienawidzisz jej. A przede wszystkim samej siebie. Bo wciąż nie potrafisz zrozumieć, dlaczego do niego wracasz. Skąd to dziwne przyciąganie, przywiązanie, choć to przecież właśnie ty postawiłaś na tej znajomości krzyżyk. Nigdy nie będzie z tego nic poważnego. To tylko zabawa, berek, ciuciubabka, kto pierwszy straci oddech ten pierwszy odpadnie. Już dawno go straciłaś, ale wciąż tkwisz w miejscu przywiązana do niego jakąś niewidzialną siłą, nie potrafiąc przyznać na głos, co naprawdę czujesz. Nie ma dla was przyszłości. Nigdy nie było, naprawdę. Teraz, właśnie w tej chwili widzisz to jeszcze wyraźniej. Gdy niesforny kosmyk opada mu na twarz, na moment przysłaniając brązowe tęczówki, w których odbija się światło kryształowej sali. To kolejna gra – cieni i świateł, a ty usiłujesz wyłuskać z nich prawdę. Już naprawdę nic dla niego nie znaczysz. Jesteś elementem przeszłości, do której czasem chce mu się wracać. Czasem, nie zawsze. - Wyśmienicie – kłamiesz. Jak z nut. Jak dobrze, że nie widzisz twojej twarzy, gdy wtulasz ją w jego szyję wdychając w nozdrza zapach wody kolońskiej. Gdyby ból spojrzał teraz w lustro ujrzałby w nim właśnie ciebie. Kąciki ust drżą ci, smutku nie jest w stanie skryć nawet maska. Masz ochotę ją zdjąć, po co ci ona? Czy nie jest tak, że w jego towarzystwie zawsze masz na sobie coś w rodzaju maski? Czy to nie pora, żeby wreszcie dostrzegł, co naprawdę czujesz, jak wyglądasz naprawdę? Całe to napompowane własną głupotą cierpienie, słowa, których nie musiałabyś wypowiadać na głos, bo wszystko byłoby jasne. Ale on kocha Hersilię, nie ciebie. Widzisz to teraz, znowu sobie to powtarzasz, zupełnie jak mantrę: teraz widzisz to naprawdę wyraźnie. Odchylasz się ponownie, żeby móc spojrzeć mu w oczy, niemal szeptem pytasz, jedynie delikatnie poruszając ustami. A ty?Wygrał. A ty czujesz się najbardziej przegrana. |
| |
Dublin, Irlandia 32 lata czysta bogaty obrońca Białych Gwiazd z Petersburga oraz reprezentacji Rosji |
Czw Maj 21 2020, 11:54 | | Gdzieś po drodze zauważył uśmiech, jakby znajomy, jakby taki, który już widział. Zauważył go, przez chwilę tylko zastanawiał się, czy to do niego, czy może gdzieś w przestrzeń, a może do kogoś za jego plecami - a potem odwzajemnił, też uśmiechnął się, lekko, przekornie. I wiedział, że podejdzie. Że zaczepi, zainicjuje rozmowę. Był duszą towarzystwa, nawet, jeśli tego wieczora trochę mniej niż zazwyczaj. Roześmiał się jednak najpierw, jeszcze tutaj, jeszcze w obecnym towarzystwie, jeszcze w odpowiedzi na słowa wróżki. Wielka zmiana w pracy, Konstantinie. Znajdziesz miłość, Alecu. Spędź czas z rodziną, Ludmiło. Onegin nie potrafił udawać, że nie dostrzega banałów, zwrotów wszechobecnych we wszystkich horoskopach. Nie potrafił też udawać, że w to wierzy. Jak mógłby? Przepowiadana Konstantinowi okazja do wykazania się właściwie nie była wróżbą, lecz stwierdzeniem faktu. Czyż pracując w Gwardii, służąc w Batalionie - czy Konstantin mógł spodziewać się czegoś innego? Oni zawsze mają kiedy się wykazać, a ich praca to przecież ciągłe zmiany. Także słowa skierowane do Ludmiły trudno było nazwać wróżbą, raczej - dobrą radą. Rodzina... Rodzina była ważna, szalenie ważna, tak przynajmniej czuł to Alec. Nie trzeba było być wróżką, by rozumieć znaczenie kontaktów z bliskimi. A śmierć? Na Welesa, śmierć zawsze była blisko. Onegin nie pielęgnował schopenhauerowskiego podejścia do życia, ale też nie próbował się oszukiwać. W każdej minucie ktoś gdzieś umierał. Stwierdzenie, że umrze ktoś w danej rodzinie było proste i, w pewien sposób, intuicyjne. Mało było rodzin, w których nie było kogoś sędziwego. Mało było rodzin, w których ktoś nie był schorowany. No dobrze, a jego wróżba? Ta wielka miłość czekająca na sali? Na to Alec uśmiechnął się tylko przelotnie. To mogło być przepowiednią, oczywiście, że tak. W nią jednak Onegin zwyczajnie nie wierzył. Nie potrafił. Uczucia już dawno przychodziły mu z trudem, on... Przywiązanie się do drugiego człowieka było trudne. Było czymś, na czym się sparzył i nawet, gdyby chciał spróbować od nowa, to nie wiedział, czy potrafi. Teraz miał już rysę, której nie posiadał na początku. Teraz zgrzytało coś, co kiedyś chodziło płynnie. Ostatecznie rzucił jeszcze kilka jakichś niezobowiązujących słów, coś o dobrej zabawie i o tym, że miło było mu poznać Ludmiłę, coś o tym, że szczerze liczy na ponowne spotkanie i, do Konstantina - że za tydzień czy dwa muszą wyjść na piwo - a potem zostawił ich samym sobie, bo wciąż czuł się gospodarzem. I wciąż sądził, że powinien, że jeszcze trochę, że - zanim wymknie się chyłkiem, zanim w korytarzu pałacu zdejmie maskę, zetrze uśmiech, zanim zaszyje się na jednym z prywatnych balkonów by wyciamkać lizaka - że jeszcze ma siły dla innych. Że jeszcze może dla kogoś się uśmiechnąć i z kimś porozmawiać. Podszedł do Evy i jej towarzysza, choć tożsamości tej pierwszej wcale nie był do końca pewien. Uśmiech wydawał mu się znajomy, kojarzył mu się właśnie z nią, ale te wszystkie maski, te wytworne stroje, cały ten sznyt dzisiejszego balu sprawiał, że o pewność było trudno. Z drugiej strony, Alec nie podejrzewał, by w niepewności miał trwać długo. Przywitał się z uśmiechem, bo to potrafił, bo on w ogóle uśmiechał się dużo. - Mam nadzieję, że dobrze się bawicie? - zapytał kurtuazyjnie i tak do bólu sztampowo, zwrotem żywcem wyjętym z poradników Gospodarz domu dla opornych. Czuł sztuczność wylewającą się ze słów, czuł to wymuszenie - bo choć sama inicjatywa nie była wymuszona, to wyświechtane słowa trochę taką ją czyniły. Ale Alec, choć otwarty na ludzi, nie do końca potrafił inicjować rozmów. Nie zawsze i nie w każdych warunkach. Warunki dzisiejsze, balowe, choć nie były mu obce - był celebrytą, na Welesa, musiał bywać na podobnych imprezach - to nie były jego warunkami. Nie czuł się w nich dobrze, nie czuł się w nich do końca dobrze, do końca... sobą? |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat tęsknica nieznana przeciętny florystka w Edenie, aktorka dramatyczna w Dziwnym Teatrze, morderczyni szukająca szczęścia |
Sob Maj 23 2020, 00:00 | | Wszystko szło po jej myśli. Wszyściutko, wszyściuteńko. Wiedziała, że zostało jej mało czasu na działanie - mężczyzna wydawał się już mocno znudzony tym wszystkim. Widocznie nie był typem balowicza, tak dobrze widzianego w niektórych sytuacjach towarzyskich wyższych sfer. Czy to dobrze, czy źle - nie jej było oceniać. No, chyba że pod kątem wykorzystania do swoich celów. Ale w ten pragmatyczny sposób patrzyła całe życie i tak jej to weszło w krew, że nawet nie myślała o tym, w jaki sposób rozmyślała. Po prostu się słuchała swojej wyćwiczonej intuicji i działała. Mężczyzna tak jak przewidziała odmówił jej i dość szybko po puszczeniu jego krawata zniknął w tłumie innych osób. Ona też planowała się zmyć. Okoliczności nie były na tyle dobre, by tutaj tak szaleć. Pokręciła się trochę próbując znaleźć podobną okazję, nie wyglądało jednak na to, by taka miała się pojawić na horyzoncie. Ludzie zdążyli zbić się w grupki, w które może i by umiała wejść prawie niepostrzeżenie gdyby zechciała, ale wolała zdecydowanie nie mieć świadków swojej działalności. Westchnęła ciężko po zorientowaniu się w sytuacji, ale uznała, że się naje na zapas, a może nawet skradnie coś na wynos. W sumie pieniądz piechotą nie chodzi, a skoro mogła zaoszczędzić na jutrzejszym śniadaniu czy kolacji to czemuż tego nie zrobić? Udało jej się coś nawet wziąć nim się zebrała i czmychnęła, już poza Kryształową Twierdzą pozwalając sobie na teleportację i ostatecznie powrót siecią Błysk w okolicę domu. Takie zabawy są jednak męczące, a Mironova nie lubiła się męczyć bez powodu. Choć może kto wie czy nie straciła okazji na skradnięcie kolejnego całusa, bo nie poczekała dodatkowych dziesięciu minut więcej. Rada z tematu |
| |
obywatel świata/Moskwa, Rosja 26 lat przyłożnik półkrwi zamożny główny tancerz baletu Bolshoi, utrzymanek Hersilii Mithrokiny |
Sob Maj 23 2020, 00:02 | | Ledwo wytrzymuję palące spojrzenie jej oczu; znowu widzę w jej wzroku pobłażliwość, jakbym był niesfornym nastolatkiem, zbyt dużym by go strofować, ale wciąż nieodpowiedzialnym i podejmującym nowe złe decyzje. Widzę to w jej oczach od dawna, ostatnio zbyt często, jakby coraz bardziej miała mnie dość, ale nie umiała tego powiedzieć wprost. Wiem, że powinienem wreszcie przerwać tę farsę, przestać poddawać się temu oceniającemu spojrzeniu i nareszcie żyć własnym życiem, ale ona zatruwa mnie zbyt długo, dekadę już. Wsącza w moje serce toksynę, uzależnia od siebie niczym cios smoka i zawsze pozostawia nieszczęśliwym odchodząc. Mam wrażenie, że nie istnieję bez niej, że zawsze czai się gdzieś w cieniu, w fotelu na sali, w tłumie twarzy i w odbiorniku radia, śledzi mnie i kontroluje jak marionetkę, a ja poddaję się temu, bo nie umiem inaczej. Nie umiem. Więc trzymam ją delikatnie, choć chciałbym zacisnąć mocno palce na jej talii, by syknęła, chciałbym zacisnąć dłoń i skrzywdzić ją, by wreszcie mnie zostawiła, odeszła stąd, dała mi spokój. Ja po prostu potrzebuję spokoju, naprawdę, chcę tylko być sam z baletem, kurwa, jeszcze tylko parę lat, potem wyrzucą mnie na śmietnik, bo moje stawy już nie wytrzymają a ruchy nie będą tak gibkie, dlaczego wszyscy mi to robią? Byłem, jestem, będę bezużyteczny. Coś we mnie drży, coś dygocze ze strachu przed upływającym czasem i tym, że nie wyobrażam sobie innego życia. Nie wyobrażam sobie, że nie tańczę głównej roli, że spychają mnie niżej, aż ląduję po drugiej stronie kanału orkiestrowego. I że ona odchodzi, przestaje mnie dręczyć. Chyba jestem masochistą. A przede wszystkim idiotą. Wszyscy noszą maski, ale ja nie umiem uciec od siebie samego, nawet jeśli umiem przybrać tak wiele twarzy na scenie. Wspaniale. To słowo zyskuje miano ulubionego znienawidzonego słowa wieczoru. Chcę spytać, czy przyszła z kimś, czy zaraz przedstawi mnie swojemu nowemu kochankowi, który jest dojrzałym, odpowiedzialnym mężczyzną w odpowiednim wieku, ale wiem, że jeśli potwierdzi, rozpadnę się na milion kawałków i nie pozbiera mnie ani Lulu, ani Hersilia, ani nikt, bo Gruszy już nie będzie. Nigdy nie było. Zawsze byłem tylko ja i moje durne wyobrażenia. Więc nie pytam, nie mówię już nic, tylko trzymam ją blisko, jakby miała zaraz uciec, chociaż ciepło jej ciała mnie parzy. Kołyszemy się do rytmu, niemal w jednym miejscu, gdzieś pośród tłumu, którego nie umiem powstrzymać od rzucania ciekawskich spojrzeń. W jej oczach widzę nagle odbicie wszystkich gwiazd ponad nami i świateł żyrandola. Widzę kosmos skryty w głębinie, której nie umiem wciąż pojąć, choć próbuję od tak dawna; niezliczoną liczbę jasnych punkcików sprawiających, że nie mogę uciec od jej wzroku i patrzę z fascynacją, może o sekundę za długo, może odrobinę zbyt intensywnie, może o pojedynczą łzę zbyt smutno. - Nie - odpowiadam cicho. Coś pęka. I chociaż chciałbym skłamać, chociaż chciałbym udawać, że bawię się równie doskonale, przez moment nie umiem. Jest tylko ona, ja, gwiazdy nad nami, i myślę o tym, że tysiąc razy wolałbym dziką łąkę gdzieś w Macedonii zamiast tej balowej sali. - Nie - powtarzam, chociaż wiem, że usłyszała. Może ja potrzebuję to usłyszeć wypowiedziane głośno, zanim przybiorę znów olśniewający uśmiech i zacznę sławić organizatorów. Ale to nie ich wina. Nie Hersilii. Nawet nie Grushy - no, może trochę. Moja. Mea culpa.- Możemy stąd wyjść? |
| |
Archangielsk, Rosja 42 lata błękitna majętny polityk Sabatu, pamiętnikarz-amator |
Pon Maj 25 2020, 16:18 | | Oczywiście, jak mogłem spodziewać się, że trafiłem na grupę nieznajomych, kiedy moja podświadomość zapewne pokierowała mnie prosto w stronę Konstantina! Wiedziałem, że lawendowy garnitur przyciągnął mój wzrok nieprzypadkowo. Ciekawe, że wystarczyło tylko jedno słowo z jego ust, a już wszystkie kawałki układanki wskoczyły na miejsce i wiedziałem już, kto ukrywał się za maską. Chociaż może wcale nie było to dziwne, w końcu znaliśmy się nie od dziś. Nasza znajomość miała na początku charakter raczej mimowolny (chociaż wolałbym myśleć, że Ruma jest nieomylna, zdarzają się błędy), jednak szybko polubiłem jego poczucie humoru. A czy da się poznać człowieka lepiej niż w ten sposób? Zaśmiałem się, słysząc żart z ust Konstantina. Od zawsze miałem słabość do żartów, które rzucał bez wysiłku, zupełnie jakby miał je ułożone starannie na kilka godzin wcześniej i tylko sięgał po odpowiedni, gdy nadarzała się okazja. Zresztą, nie byłaby to rozmowa między nami, gdybyśmy prędzej czy później nie weszli na temat Rumy. Jaka szkoda, że nie była dzisiaj ze mną, tak dawno nie mieli okazji ze sobą porozmawiać. Chociaż z drugiej strony może nie był to najlepszy pomysł. Gdyby tak bardzo chcieli się spotkać i powspominać stare czasy, już dawno by to zrobili – a skoro tak nie było, lepiej nie burzyć statusu quo. Czy unikali się nawzajem, czy raczej był to wysiłek jednostronny, nie śmiałem doszukiwać. – Zgodzę się, rum jest wyborny – powiedziałem, puszczając oczko Konstantinowi. Wziąłem szklankę alkoholu ze stolika (miałem szczerą nadzieję, że to rzeczywiście był rum) i skłoniłem głowę, gdy przedstawił mnie swoim towarzyszom. Nie wydawali się wybitnie zainteresowani tematem polityki, czego nie mogłem od nich wymagać. Jeśli jednak patrzeć na to obiektywnym okiem, lepiej było uczestniczyć choć trochę w życiu politycznym, bo przecież nie da się mieszkać w Rosji i jednocześnie żyć tak, jakby nie dotykały nas decyzje podejmowane przez polityków. Dlatego ucieszyła mnie odpowiedź Konstantina. Mimo że nie rozwinął swojego zdania, widocznie czuł się w obowiązku coś powiedzieć, a to wróżyło dobrze naszej rozmowie. Zamierzałem wyciągnąć z niego jeszcze więcej. Upiłem łyk ze szklanki. Na szczęście to był rum. – Konkretne, świetnie to ująłeś. Nie warto przecież przedłużać przemówienia, nie jesteśmy na wiecu. – Uśmiechnąłem się. – Konkretność to chyba zaleta u polityka, prawda? Każdy oczekuje przecież konkretnych obietnic, a potem konkretnych działań. Jako gwardzista na pewno wiesz, o czym mówię. Swoją drogą, tak między nami oczywiście, gwardziści chyba nie mogą narzekać na budżet? – Zniżyłem głos, żeby nadać swojemu pytaniu odpowiednie brzmienie, ale nadal uśmiechałem się do Konstantina. Tylko głupi (albo separatysta) podważałby znaczenie poziomu zadowolenia Białej Gwardii w nadchodzących wyborach. Wszyscy słyszeli o ucieczce więźniów z Chatangi, a wydatki na bezpieczeństwo i tak przedtem nie malały. Nie mogłem więc przegapić okazji, żeby dowiedzieć się z rzetelnego źródła, jak wyglądała sytuacja w jednostce. Oczywiście osobiście także byłem ciekawy opinii Konstantina. Może to była moja słabość – zawsze starałem się brać w rozmowie odpowiedzialność za działalność partii – ale nie istniała jeszcze słabość, której nie mógłbym przekuć w jakąś siłę. W ten sposób przynajmniej mogłem być w pełni szczery, jeśli chodziło o moje intencje. Zwilżyłem gardło kolejnym łykiem rumu. – Nie każ mi prosić tak wprost – powiedziałem wesoło, kładąc dłoń na ramieniu Konstantina. – Powiedz, co u ciebie. Nie odpuszczę sobie, dopóki nie powiesz mi czegoś nowego. Nie po to znamy się tak długo, żeby mieć o sobie przestarzałe informacje.Odniosłem silne wrażenie, że nie miał ochoty już dalej ze mną rozmawiać, ale naprawdę ciężko było nam się spotkać (właściwie tylko na masowych okazjach) i jeśli dłoń Welesa pokierowała mną w tym kierunku to moim obowiązkiem było chociaż dowiedzieć się, co u Konstantina. Czy praca stresowała go ponad siły? Może przeciwnie – szykował się na awans? Czy nadal był kawalerem? W końcu minęło już tyle lat od rozwodu. Ovdei z tematu
Ostatnio zmieniony przez Ovdei Kuragin dnia Nie Cze 21 2020, 22:45, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny spikerka radiowa, dziennikarka kulturalna przez duże K, prowadzi własną audycję „Pod Grushą” |
Sob Maj 30 2020, 19:23 | | Już dawno przestałaś w nim widzieć tego szesnastoletniego chłopca, którego poznałaś gdzieś, podczas jednej z podróży po Bałkanach. Chociaż wtedy nie podejrzewałaś, że jest aż tak młody. Jednak nie potrafisz przed sobą przyznać, że Luc od samego początku liczył się bardziej niż inni. Ale przecież był młodszy, niedojrzały, jeszcze bardziej beztroski niż ty. Na przestrzeni lat utkałaś pajęczynę absolutnie bezsensownych argumentów przeciw. Przeciw Lucowi. Przeciw samej sobie. Przeciw wam. Jakby zaprzeczenie było najlepszym, co mogło was spotkać. Tłumaczysz sobie, że to dziwne przyciąganie, że sama myśl o nim wywołująca na twojej twarzy uśmiech, to nic szczególnego. Od lat zarzucasz mu młodzieńczą niesforność, choć od dłuższego czasu to słowa powtarzane jak bezmyślna mantra. Przecież on sam już dawno powinien ci zarzucić, że ty, Grusha Gorodecki, wciąż pozostajesz tak bardzo niedojrzała. Wciąż zagubiona we wspomnieniach dziecięcych, nastoletnich marzeń - waszych marzeń, które snuliście spacerując nocą po uliczkach bałkańskich miasteczek, siedząc na spadzistych dachach wysokich kamienic – jakbyś bała się, że wypowiedzenie prawdy – chcę być z tobą na zawsze - na głos przekreśliłoby tamtą sielankę. Obawiasz się, że rzeczywistość was przytłoczy, zniszczy beztroskość tamtych chwil, na zawsze wymaże z pamięci wrażenie dotychczasowej sielankowości. Jesteś małą dziewczynką, która nie potrafi przyznać, że już dawno wkroczyła w dorosłość i że życie wcale nie jest proste. Przecież nigdy nie było – wiesz to doskonale, mimo że próbujesz ukryć rysy na waszej relacji, jakbyś zupełnie zapomniała o milionach kłótni, ucieczek i nagłych powrotów, że przed laty chyba złamałaś mu serce. Poddajesz się, zamknięta w jego objęciach, pozwalasz się prowadzić. Wydaje ci się, że tak jest zawsze. Jesteś na każde jego skinienie. Każdy kolejny występ, nieprzewidziany spektakl, jesteś na jego zawołanie, równocześnie udając, że obok udaje ci się prowadzić inne, własne życie, w którym nie tyle nie ma dla niego miejsca, w którym po prostu go nie potrzebujesz. Zatapiasz się w kolejnych męskich ramionach, mówisz, że kochasz, choć te słowa są za każdym razem umaczane w kłamstwie. Jemu nie potrafiłaś powiedzieć prawdy. Nienawidzę cię, tylko to potrafiłaś z siebie wykrzesać, po raz kolejny kłamiąc. To siebie, a nie jego, raniłaś coraz bardziej. Widzisz niedyskretne spojrzenia, gdy tańczycie mocno przytuleni do siebie, wykonując na parkiecie powolne kroki. Kim jesteś? Marnym substytutem, laleczką, którą Luc Lubieniecki bierze w ramiona, gdy Hersilia Mitrkhina postanawia zejść ze sceny? Tym dla nich jesteś. Kolejną bezimienną istotą widywaną w jego towarzystwie. Odwzajemniasz jego spojrzenie. Znowu, znowu pozwalasz sobie po prostu się w nim zatopić. Zaciskasz wargi w wąską kreskę, świat w jego oczach wiruje coraz szybciej, pochłania cię, wciągając w swoją wieczną otchłań, z której przez kilka kolejnych dni znowu nie będziesz w stanie się uwolnić. Nie. Czujesz dziwną satysfakcję, choć wydaje ci się, że znowu kłamie. Ale pozwalasz mu na to kłamstwo, rozkoszujesz się jego brzmieniem, pijana jednym słowem – to ono uderza ci do głowy, a nie krążący w żyłach alkohol. - Chodźmy. – Krótkie skinięcie głową, wyplątujesz się z jego objęć, łapiesz go za rękę i ciągniesz w stronę wyjścia. To nie był wasz wieczór. zt. x2 |
| |
| | |
| |
|