|
|
|
|
|
Sob Kwi 04 2020, 15:30 | | Główny Ogród Wejście do Kryształowej Twierdzy znajduje się za niewielkim ogrodem, którego nie było w początkowych planach posiadłości, jednak na modłę współczesnych czarodziejów, Oneginowie zdecydowali się wygospodarować kawałek doliny i zaczarować ją tak, by wiecznie była w nim temperatura przyjazna człowiekowi, jak i orientalnym roślinom. Jeśli dobrze by się przyjrzeć, można dostrzec tu wiecznie kwitnące magnolie i wiśnie, a nawet egzotyczne drzewo pomarańczowe. Na środku stoi fontanna, a kryształowe ławeczki ustawiono tak, by z łatwością można było ją podziwiać z każdej strony. |
| |
Alicante, Hiszpania 27 lat półkrwi zamożny właściciel zakładu pogrzebowego Eden |
Sro Kwi 08 2020, 20:37 | | w trakcie balu u OneginówGdyby w słowniku zamiast rozbudowanych definicji widniały wyjaśniające je zdjęcia lub obrazy, Rafael pod hasłem „inny świat” znalazłby szkic Kryształowej Twierdzy Oneginów wraz z drobnymi sylwetkami bawiących się w niej gości. Nie bywał w takich miejscach, nie oglądał ich nawet zza płotu, trochę pod, a trochę świadomie uznając, że nie powinien się do nich zbliżać – za wysokie progi. Dzięki dobrze prosperującemu zakładowi mógł mieć odpowiednio wypełnione sakiewki, ale zapytany o swój rodowód, nie miałby się czym chwalić - imigrant, ledwie półkrwi czarodziej, bez drzewa genealogicznego dumnie prezentującego pokolenia o rozpoznawalnych nazwiskach. Gdyby Artemi go nie zaprosił – zaprosił? cholera, zaprosił – prawdopodobnie dowiedziałby się o tym balu kilka dni później z pierwszej stronki Avoski, gdyby akurat zapragnął poczytać przy śniadaniu o mniej lub bardziej niedorzecznych plotkach, nie mogło być w końcu wątpliwości, że na takich wydarzeniach zawsze pojawiał się przynajmniej jeden ichni pisarzyna. Rafael nie przyznawał się, ale czasem lubił czytać podobne głupoty – pomagały oderwać głowę od ciężkich, przyziemnych tematów, którymi zajmował się na co dzień. Bycie tam, w jednym z tych miejsc, do których inaczej nie miałby dostępu, wydawało się surrealistyczne, trochę jak jedna z tych dziecięcych bajek o praczce na jedną noc zostającej księżniczką. Nawet się stosownie odstroił w nieubierany wcześniej garnitur w kolorze głębokiej, winnej czerwieni, któremu daleko było do stonowanych strojów pracowników Edenu. Miał nieodparte wrażenie, że jeśli się uszczypnie, to obudzi się w swoim łóżku w cichej sypialni. Było to całkiem miłe, nowe uczucie, musujące nieśmiało jak niewstrząśnięty szampan. Pod maską, z charakterystycznymi tatuażami na dłoniach i szyi ukrytymi pod iluzją, w miejscu w którym nikt by go nie szukał, czuł się dziwnie wolny. Jedyny problem stanowił fakt, że zgodnie z tym, co w swoim liście przewidywał Artemi, w Twierdzy znalazło się tego wieczora całe morze ludzi i znalezienie jednej osoby, choć wiedziało się wcześniej, jakiego elementu szukać, graniczyło z cudem jak szukanie igły w stogu siana. Nie mógł przecież pójść za przykładem jednej z dam, wejść bezczelnie na stolik i wywołać go z tłumu, jak uczniaka do tablicy. A może? Nie, zdecydowanie nie, choć byłoby zabawnie. Myśl, że mógłby się kiedyś odważyć na coś równie szalonego, zostawiała w ustach ostry posmak. Przysłuchując się rozmowom przypadkowych osób wypił jeden kieliszek wina, potem drugi, starając się nie rozglądać zbyt ostentacyjnie za maską – a co jeśli w ogóle nie przyszedł? Jeśli istotnie tak było, zamierzał później ochrzanić Kuragina z góry do dołu, nie przebierając w słowach co sądził na temat wystawiania na pierwszej randce – Welesie wszechmogący, czy on to w ogóle mógł tak nazywać? - a potem oczekiwałby zadość uczynnienia, a przeprosin co najmniej. Cholera, czy oni coś dodawali do tego wina, żeby namieszać w głowach swoim gościom? To by tłumaczyło, skąd w Avosce pojawiały się takie kopy soczystych ploteczek prosto z salonów... Wzdychając do siebie z mieszaniną rezygnacji, irytacji i kilku innych acji, Rafael podjął decyzję o wyjściu z sali balowej, w której zgromadziło się mrowie coraz głośniejszych werbalnie oraz niewerbalnie gości, po drodze w przypadkowym kierunku zbierając z jednego ze stołów świeżo otwartą butelkę wina. Chyba to samo pił jeszcze niedawno przy stoliku, bardzo kulturalnie z kieliszka. Z ulgą przywitał powiew świeżego powietrza i niosący się z nim słodki zapach kwitnących magnolii. Odetchnął głęboko, dopiero w pustym ogrodzie, słysząc za sobą przytłumione dźwięki toczącego się w środku balu, czując, jak bardzo miał spięte ramiona. Wolność zapewniona przez anonimowość najwyraźniej nie była aż tak słodka, jak wydawało mu się jeszcze moment wcześniej. Powoli ruszył przed siebie alejką, w jednym ręku trzymając butelkę, z której wziął krótki łyk i zwyczajnie delektował się ciszą. Zamierzał chwilę pospacerować i wrócić do środka, by dalej szukać Kuragina. W końcu to dla niego w ogóle wyszedł tego wieczora z domu. |
| |
Archangielsk, Rosja 42 lata błękitna majętny polityk Sabatu, pamiętnikarz-amator |
Sob Kwi 11 2020, 13:34 | | Wyszliśmy razem do ogrodu, niby idąc ramię w ramię, ale jednak jakby osobno. Powinienem się był cieszyć, że Ilya zechciał ze mną w ogóle porozmawiać – jak łatwo byłoby uciec na takim balu? To wcale nie tak, że znaliśmy się tylko z widzenia, w końcu był moim kuzynem i chociaż nie poświęcałem stryjecznej gałęzi Kuraginów tak wiele czasu, zawsze miałem wrażenie, że potrafiliśmy jakoś się dogadać. Lubiłem widzieć jego twarz w telewizji, rozpierała mnie wtedy prawie ojcowska duma, choć nie miałem wcale do niej prawa. A jednak (może to przez różnicę wieku?) czułem się po części odpowiedzialny za swojego kuzyna. Czyżbym stawał się tym nieznośnie rozweselonym wujkiem, który roztaczał swoje ojcowskie instynkty na całość młodszego pokolenia? Broń, Welesie! Jak miałem się zachować, kiedy Ilya wypił z tak beznamiętną stanowczością mój kieliszek szampana? Właściwą rzeczą byłoby pewnie go za to zganić (tak zrobiłby mój ojciec), ale jak niedorzecznie by to wyglądało! Ja pouczający prawie trzydziestoletniego kuzyna. Był dorosły, więc – czy tego chciałem, czy nie – podejmował decyzje i sam ponosił ich konsekwencje. Poza tym wcale nie miałem mu tego za złe, gdyż szampan wcale nie wzbudzał we mnie pozytywnych skojarzeń. Tylko dlaczego to zrobił? Dlaczego, Ilya?W międzyczasie, nie zauważyłem nawet kiedy, przyjąłem od niego papierosa. W ogrodzie nie było wielu osób, ale mimo to nie chciałem siadać na kryształowych ławkach wokół fontanny. Jeśli mieliśmy porozmawiać szczerze, a przynajmniej na tyle, na ile potrafiliśmy być ze sobą nawzajem szczerzy, potrzebowaliśmy przestrzeni tylko dla siebie. Bez wymieniania słów skręciłem w boczną część ogrodu, a Ilya podążył za mną, oddalając nas od szumu wody. Chociaż spacerowaliśmy na zewnątrz, wcale nie czułem zimowego chłodu – było to dziwne, że temperatura tutaj nie spadała ani o stopień w stosunku do sali balowej. Właściwie chciałem poczuć otrzeźwiający chłód. Może lepiej dobierałbym słowa tego wieczoru. Zaciągnąłem się wreszcie papierosem. Od kiedy w moim życiu pojawił się Nikolai, ograniczałem palenie w swoim domu, a w pracy zawsze było dużo do zrobienia. Możliwe, że dlatego ten papieros smakował tak dobrze. A może to dlatego, że obawiałem się wyjąć go z ust i zacząć rozmowę. Bo właściwie jak zaczyna się taką rozmowę? W jaki sposób dać komuś do zrozumienia, że kieruje tobą troska, a nie wścibstwo? Jak zapewnić kogoś, że niezależnie od odpowiedzi nie zacznę ciskać piorunami? Hersilia… Nie byłem uprzedzony do niej tak, jak wierni czytelnicy „Avoski”, a jednak zmartwiło mnie, gdy zobaczyłem, że Ilya nie mógł oderwać od niej wzroku. Dlaczego? Sam nie wiedziałem jeszcze do końca. Potrzebowałem wyjaśnień i tylko mój kuzyn mógł mi ich udzielić. Gdyby żył jeszcze Alexander, to… Nie, to nie był dobry trop. Coś podpowiadało mi, że za kurtyną tego skandalu, a nawet za znajomością ich dwojga krył się cień jej byłego męża. Jej zmarłego męża. Chociaż czy umiera się naprawdę wtedy, gdy ciało zostanie złożone do grobu, czy może dopiero wtedy, gdy wszyscy żyjący się z tym pogodzą? Wypuściłem dym w nocne powietrze. Obiecałem sobie, że moja obecność na balu przyniesie wzrost poparcia dla Sabatu, ale… To mogło poczekać. Nie, to musiało poczekać. Spróbowałem zaciągnąć się jeszcze jeden raz, żeby uciszyć wszystkie wątpliwości i oczyścić swój umysł. Potrzebowałem wyzbyć się wszystkich swoich uprzedzeń, zanim postawiłem pierwszy krok do zrozumienia jej i Ilyi. Koniec z przypuszczeniami, kłamstewkami, teoriami, hipotezami, plotkami – tylko prawda. – Wybacz, że odciągnąłem cię od twojej partnerki, ale chyba i tak wybierałeś się na papierosa, prawda? Tak dawno nie rozmawialiśmy, że nie mogę opuścić przyjęcia, zanim nie zdradzisz mi, co u ciebie? – zapytałem pobieżne, siląc się na beztroski ton. Zupełnie jakbym pytał o pogodę. – Od naszej ostatniej rozmowy musiało się wiele wydarzyć.Nie wiem, czego się spodziewałem. Może liczyłem cicho na to, że Ilya zaprzeczy, uśmiechnie się nieco gorzko i powie, że wcale nie przybył na bal z Hersilią; że to był tylko zbieg okoliczności; że tak jak reszta tłumnie zebranej arystokracji podziwiał skandaliczny występ wdowy. Może chciałem, żeby dodał jeszcze, że ten kieliszek to wcale nie było z desperacji i tylko postanowił zabrać ode mnie brzemię wypicia tego świństwa. Tak, to byłaby idealna odpowiedź, wzorowa, jak przemówienie przygotowane przed wiecem. I właśnie dlatego była to odpowiedź niemożliwa. |
| |
Archangielsk, Rosja 29 lat błękitna majętny aktor |
Nie Kwi 12 2020, 02:27 | | W głowie szukam słów, które można powiedzieć w takiej sytuacji. Dwa kieliszki wypite w takim pośpiechu jedynie traktują mnie delikatnym szumem w głowie i myślę sobie, że to nie wystarczy. Nie jestem dobry w spotkania sam na sam, teraz jednak wiem, że Ovdei przed czymś mnie uratował. Uratował, a może powstrzymał. Dlaczego jestem w takim złym humorze? Jestem żałosny – cały świat się śmieje, a ja się obrażam i stwierdzam, że dzisiaj będę smutny. Nic zresztą nie wychodzi mi tak dobrze, jak odstawianie tej małej szopki Ilyi Kuragina, spektaklu jednego aktora dla całego świata – najpierw to, a potem obrzydzenie, gdy czytam Avoskę, jakbym sam nie był winny temu, jak się mnie widzi, jak się mnie traktuje, jak się mnie uprzedmiotawia. Kurwa, pieprzony Szura zawsze radził sobie z tym tak dobrze. On wiedział, co robić, kiedy się uśmiechać, kiedy płakać, kiedy wybaczać. Gdy jeszcze zaczynałem, wydawało mi się, że wystarczyło, że będę go naśladował – ale gdy ja grałem Alexandra, ludzie wokół nazywali to sztucznym. Tylko Alexandr mógł grać Alexandra. Boże, Hersilia. Patrzę teraz na Ovdeia i wyciągam różdżkę, żeby odpalić nam papierosy. Zaciągam się mocno, nie patrząc nawet, gdzie stawiam stopy. Końcówka papierosa żarzy się w wilgotnej ciemności jak latarnia morska podczas sztormu. Zaciągam się mocno, czuję gryzący dym w gardle i w płucach. Boję się, Ovdei. Rozmawiać też się boję. Sam nie wiem, czy jestem raczej wdzięczny, czy zrezygnowany, że znalazłem sobie nagle towarzystwo. To jest... Wszystko jest tak potwornie skomplikowane, że sam nie wiem, jak miałbym to zrozumieć. Bo tak, z jednej strony dobrze, że już mnie tam nie ma i że nie muszę patrzeć, myśleć, że nie muszę czuć i sobie wyobrażać; z drugiej jestem jednak tutaj, a ona jest tam i wszystko we mnie jest dziwnie napięte, wszystko drży pod naciskiem myśli o tym, jakie chujowe rzeczy jeszcze mogłyby się stać. Tylko jedno wiem – jestem zdecydowanie niewystarczająco napierdolony. Nie jesteś dumny z takiego kuzyna, co Ovdei? W nocnej ciszy słyszę tylko miarowe wdech i wydech, wszystko to zabrudzone oczywiście gryzącym dymem. - Partnerki? – powtarzam głupio i marszczę brwi. Boże, a może jednak jestem pijany? Nic nie rozumiem. – Jestem tutaj sam, Ovdei – wyjaśniam cicho, zaciągając się i dając sobie jeszcze chwilę milczenia. – Bywało lepiej – kwituję lakonicznie. Błagam, nie myśl, że nie chcę z tobą rozmawiać. Wyobrażam sobie to i szybko dociera do mnie, jak bucowato i żałośnie muszę brzmieć. Biorę wdech i dodaję. – Alexandr Mitrokhin nie żyje, to... – zacinam się. – Powiedz lepiej, co u ciebie, Ovdei. Pewnie zajmują cię te całe wybory? |
| |
Archangielsk, Rosja 42 lata błękitna majętny polityk Sabatu, pamiętnikarz-amator |
Nie Kwi 12 2020, 22:20 | | Słuchałem Ilyi, kiwałem głową w melancholijnym rytmie jego słów, a jednocześnie nie rozumiałem, dlaczego były tak bardzo wyprane z treści. To było aż nadto oczywiste, że nie czuł się wystarczająco komfortowo, żeby rozmawiać ze mną o Hersilii. Chyba że – może zinterpretowałem całą sytuację w skrajnie nieprawdziwy sposób? Może spotkali się na balu przypadkiem, zamienili parę słów, a potem pijana wdowa postanowiła zacząć nowy rok gwarantowanym wpisem do „Avoski” i Ilya tylko przyglądał się temu z tak wielkim niedowierzaniem, że nie potrafił oderwać wzroku od sceny przed sobą? To brzmiało zbyt wygodnie, ale nie potrafiłem już znaleźć argumentów przed samym sobą. Miałem mętlik w głowie. Zamiast dostarczyć mi odpowiedzi, kuzyn dostarczył mi tylko pytań. Moje nogi domagały się, żebym ruszył się z miejsca. Zawsze kiedy brakuje mi słów, muszę przejść kilka kroków, zmienić perspektywę i nagle odzyskuję zdolność do układania pięknie brzmiących zdań. To działało podczas wieców, ale na co mi błyszczące elokwencją frazesy, gdy nie wiedziałem, co chciałem właściwie przekazać? Że pomyliłem się? Że przepraszam? Nie wyglądało na to, żeby Ilya przejął się moją sugestią – nie wiedziałem, czy nie zrozumiał jej, czy zignorował jej implikacje. Jeśli to pierwsze, to rzeczywiście pomyliłem się co do Hersilii, ale jeśli to drugie? Czy nie zależało mu już wcale na reputacji? Był aktorem, nie dało się ukryć, że miał do tego smykałkę. Nie znam się na filmach, więc nie wiem, czy w świecie kinematografii (dla mnie tak tajemniczym jak sam Ilya) oceniano go wysoko, czy raczej przeciwnie. Jakakolwiek była prawda, umiałby ją ukryć za jakąś pokerową miną, prawda? Mógłby to zrobić, ale czy nie szukałem za głęboko. Może to ja starałem się odegrać rolę kogoś, kim nie jestem – opiekuna mojego kuzyna. Bywało lepiej, tak, widać to po tobie, Ilya. Jednak czy przez swoje domysły nie komplikowałem całej sprawy bardziej? I wtedy padło to imię. Alexander Mitrokhin. A więc nie myliłem się tak bardzo. Śmierć Szury położyła się cieniem nie tylko na stanie psychicznym Hersilii, inaczej Ilya nie wspomniałby tego człowieka. Zadziwiające, a jednocześnie przerażające było dla mnie to, że jeden mężczyzna potrafił – czy tego chciał, czy nie – wpływać na świat, który już opuścił, w tak dotkliwy sposób. Żałoba to nie uczucie, to stan, który można porzucić raz na zawsze. Nie wiedziałem tylko, czy mój kuzyn nie chciał, czy nie potrafił. Czy to znajomość z wdową wywoływała w nim te zmiany? Bez żadnej wskazówki z jego strony nie mogłem ocenić, czy relacja z nią pomagała (i jeśli tak, to komu), czy ściągała go na dno. Nie mogłem już wytrzymać i zacząłem stawiać krok za krokiem, krążąc po małym okręgu obok Ilyi. Zastanawiałem się, czy ten nawyk spowodowałby jakąś reakcję z jego strony – Rumiana na przykład uważała to za zabawne, choć nieprofesjonalne. Zaciągnąłem się znowu papierosem. Co jeśli zdążyłbym go wypalić? Czym wtedy miałem zastąpić ciszę między nami? Upomniałem się w duchu, żeby poradzić sobie z tym po kolei. Zawsze istniała hierarchia problemów, a to oznaczało, że najłatwiej schodziło się po niej w dół. W końcu zbocza priorytetów bywały strome. Nie mogłem nie uśmiechnąć się na wzmiankę kuzyna o wyborach. Owszem, zajmowały one coraz większą część mojego dnia, czasem nocy, ale nie mogłem się nadziwić, że chciał słuchać o moim życiu. Musiało wydawać się mu takie idealne – prawie jakbym zaczął czytać mu bajkę na dobranoc. Ale to wcale nie tak, Ilya. Ty też możesz tak żyć. Nie zamierzałem odpuścić tematu Hersilii, Alexandra i całego tego przedstawienia za opuszczoną kurtyną. Musiałem dostać się za kulisy. – Wybory bywają zajmujące, ale tylko raz na trzy lata. Przynajmniej przeważnie na trzy – powiedziałem, licząc na prychnięcie albo uśmiech. Może też weszły mi w krew towarzyskie żarty: takie, które można rzucić tam, w sali balowej i dokładnie takie, których nie powinienem był rzucać w tej rozmowie. – Ale jeśli wszystko się powiedzie, to narzekanie głupio by wyglądało, prawda? Dlatego staram się tego nie robić. Myślę, że wiesz, o czym mówię. W końcu grałeś w tylu popularnych filmach. Powiedz, nie czułeś się dumny z każdej godziny na planie, kiedy film puszczali wreszcie w kinach?Nie opowiadałem tych rzeczy tylko po to, żeby dostarczyć kuzynowi rozrywki, chociaż znów liczyłem na jakąś namiastkę śmiechu. Jeśli jego kariera nie była bezpiecznym tematem, to już nie wiedziałem, gdzie uderzyć. – Na przykład twój ostatni film. Byliśmy z Rumianą na premierze. Jeśli powiesz, że nie czujesz się zadowolony z efektu, to chyba będę musiał przemówić ci do rozsądku. |
| |
Archangielsk, Rosja 31 lat cień błękitna majętny magomedyk sądowy w szeregach Białej Gwardii, koroner |
Pon Kwi 13 2020, 13:08 | | Dłonie drżą mi lekko ze zdenerwowania charakterystycznego dla nastoletniego podlotka, który pierwszy raz w życiu wybrał się na randkę. Przykładam do ust, który to już z kolei, trzeci kieliszek szampana? Sięgam po niego zupełnie instynktownie, chyba tylko po to, żeby zająć czymś ręce, gdy śledzę wzrokiem napływające do sali balowej postacie, w większości zupełnie nierozpoznawalne. Staram się wyłapać z tłumu Rafaela, mierzę uważnym wzrokiem niemal każdego pojawiającego się w progu mężczyznę, ale wciąż nie dostrzegam na żadnej twarzy charakterystycznej maski, która miała nam pomóc się rozpoznać. Gdzie jesteś, Castello? Przygryzam lekko wargę, wyrzucając sobie, że postąpiłem tak głupio i nie zaproponowałem mu żadnego konkretnego miejsca spotkania. Nie wiem, czego oczekiwałem, że będziemy biegać za sobą w tłumie? Wciąż słyszę perlisty śmiech odbijający się od kryształowych ścian, który wybrzmiał przed kilkoma minutami. Z dali dostrzegam piękny naszyjnik zdobiący łabędzią szyję Hersilii Mitrokhiny i samą kobietę wspinającą się po schodach ku orkiestrze, tylko po to, aby wygłosić krótką upolitycznioną przemowę. Widzę parę osób, które wznoszą do góry kieliszek, popierając jej wybór. Kłujące uczucie w sercu przypomina mi, że zgodnie z rodzinnymi przekonaniami powinienem postąpić dokładnie tak jak oni. Wznieść toast za Sabat, ostoję dynastii od wieków rządzących magiczną Rosją. Robiłem to przecież tyle razy wcześniej, tchórzliwie dostosowując się do panujących w rodzinie konwenansów. Przez moment zastanawiam się, co kieruje Hersilią, dlaczego właściwie ona również zdecydowała się pójść w ślady poglądów głoszonych przez zmarłego męża, przecież chyba wcale nie była z nim aż tak szczęśliwa? Wciąż pamiętam jej zmarniałą, niewinną postać zwiniętą gdzieś kącie hotelowej łazienki, gdy przed paroma laty usiłowała ukryć przede mną szpecące jej ciało siniaki. Czyżby zapomniała o tym, co zrobił jej Aleksandr? Jest tak samo naiwna jak Ilya? Ale przecież nie po to tutaj przyszedłem, aby rozpamiętywać i rozmyślać o własnych słabościach, braku odwagi, który od lat nie pozwala mi być po prostu sobą. Wzdycham głęboko, nie chcę dzisiaj o tym myśleć. Ten wieczór ma być przecież wyjątkowy. Chociaż wcale nie planowałem go od wielu tygodni, jedynie od kilku ostatnich dni uczucie podniecenia niemal rozsadza mi klatkę piersiową. Feeria nieco sprzecznych emocji nieco mami mi umysł, a krążący w moich żyłach alkohol tylko wzmaga to uczucie. Z jednej strony chciałbym po prostu zaszyć się gdzieś z Rafalem, korzystając z magii wieczoru, a z drugiej zastanawiam się, czy naprawdę powinienem? Za bardzo jednak ciągnie mnie w jego stronę, aby tak po prostu zrezygnować. Za często wspominam tamten ulotny moment, gdy jego twarz znajdowała się tak blisko, a jego palce wplotły się w kosmyki moich włosów delikatnie muskając skórę pod uchem. Odstawiam na pobliski stolik kieliszek, poprawiam czarny frak przejeżdżając palcami po połach marynarki ciągnącej się za mną niczym jaskółczy ogon, wyrównując równoległe rzędy guzików zdobiących przód ubrania. Gdzie jesteś, Rafael? Muszę odetchnąć, wciągnąć w płuca odrobinę świeżego powietrza i liczyć na to, że szczęście zacznie mi sprzyjać i w końcu znajdę go w tym tłumie. Przed wyjściem na zewnątrz opróżniam jednym haustem jeszcze jeden kieliszek szampana. Uderza mnie ciepłe powietrze, tak nienaturalne dla styczniowych chłodów panujących w Petersburgu. Oneginowi pomyśleli naprawdę o wszystkim, zapewniając swoim gościom pełen komfort, nawet swe magiczne ogrody zaczarowując w taki sposób, aby panująca w niej temperatura wręcz zachęcała do nocnych spacerów. Najchętniej bym chyba zapalił, tak dla uspokojenia i uporządkowania krążących w głowie myśli. Wciąż czuję drżenie dłoni, dziwną suchość w gardle, choć wlałem już w siebie niemal butelkę szampana. Jednak nagle rezygnuję z papierosa, gdy zbliżając się w stronę kilku osób stojących przed pałacem, niemal z namaszczeniem zaciągających się dymem rozpoznaję głos mojego brata i kuzyna. Robię nagłą woltę, nieco się garbiąc, jakbym chciał zmniejszyć się, ukryć przed nimi charakterystyczny wzrost, który mógłby być dla nich wskazówką zdradzającą moją tożsamość. Odwracam się gwałtownie mając nadzieję, że wcale nie zwrócili uwagi na moją obecność. Kręci się tu w końcu tak wielu czarodziei. Ruszam więc w stronę fontanny, okrążam ją powoli rozkoszując się zapachem świeżych magnolii, aby w końcu skręcić w jedną z alejek. Głosy i dźwięki dobiegające z sali balowej robią się coraz bardziej przytłumione, w powietrzu dźwięczy jedynie charakterystyczne cykanie świerszczy. Naprawdę mam wrażenie, że jest lato, ciepła sierpniowa noc, spoglądam w górę obserwując gwiazdy. Gdy spuszczam wzrok nagle cię dostrzegam, odprężam się nagle, zupełnie zapominając o wcześniejszych rozważaniach, zaniepokojeniu, które kazało mi wierzyć, że może jednak nie przyjdziesz, że może mnie wystawisz uznając, że to wszystko było po prostu błędem. - Jednak cię znalazłem – mówię z ulgą wyraźnie słyszalną w głosie, wyrastając tuż obok. Gdyby nie maska, dostrzegłbyś na moje twarzy szeroki, zapewne nieco głupkowaty uśmiech. Czuję, że alkohol zaczyna coraz mocniej uderzać mi do głowy. Dopiero po przejściu tych kilku kroków dzielących mnie od wejścia zdaję sobie sprawę, że świat wiruje nieco bardziej niż zwykle. Może trochę przesadziłem. Cztery kieliszki na zupełnie pusty żołądek. Ale nie będę sobie przecież odmawiał, prawda? Nie dzisiaj. Nie w ten wyjątkowy wieczór. – Robi wrażenie, prawda? – Wskazuję dłonią pałac, wykonując w powietrzu szeroki, okrężny ruch obejmujący także magiczne ogrody, tracę na chwilę równowagę. Rumienie się przy tym. Cholera, jak dobrze, że nie możesz tego dostrzec w tych ciemnościach. – Mogę? – Wskazuję na butelkę w twoich dłoniach, odzyskując równowagę, udając, że poślizgnąłem się na wilgotnej trawie, lekko rozkładając ręce. |
| |
Alicante, Hiszpania 27 lat półkrwi zamożny właściciel zakładu pogrzebowego Eden |
Pon Kwi 13 2020, 16:26 | | Słyszał szmer głosów przy wejściu do ogrodu i czuł niesiony wiatrem gryzący zapach papierosowego dymu, ale rozluźnienie wywołane alkoholem przytępiło odruchy nerwowego sprawdzania, kto to był i gdzie dokładnie się znajdował. Rafael krótkim, niemal niepodobnym do siebie tanecznym krokiem wykonał ciasny piruet, przelotnie zerkając ku pozostałym gościom nawiedzającym prawie pusty ogród i wrócił do leniwego podziwiania roślin zasadzonych przy alejkach. Zachowywał się naiwnie, głupio, lekceważył wszystkie instynkty, które dotąd pozwalały mu przetrwać wśród ludzi, nie paść ofiarą czegoś, nie po raz kolejny. I dlaczego? Bo noc była przyjemnie ciepła. Bo w żyłach krążył mu alkohol, a wraz z nim pieczałowicie, niezdarnie przytłumiane podniecenie i endorfiny. Musiał je dusić, nie mógł z uśmiechem przejść przez kilka ostatnich dni, bo gdy za bardzo mu na czymś zależało, prędzej czy później spektakularnie sypało się to na modłę nieuważnie trąconego domku z kart. A teraz... Teraz zależało mu cholernie. Za bardzo, zbyt intensywnie, utrudniając skupienie na rzeczach codziennych, własnej paranoi i tym, że przecież tacy jak oni nie mieli prawa istnieć w oczach większości społeczeństwa. Zachowywał się nierozważnie i podobało mu się to. Maria rwałaby sobie włosy z głowy, gdyby znała jego myśli. Może jej kiedyś w końcu powie? Kto miał zrozumieć, jeśli nie ona? Przystając pod jedną z wyjątkowo rozłożystych, kwitnących na biało magnolii, Rafael uniósł krawędź maski, biorąc łyk z butelki, którą jak gdyby nigdy nic wyniósł z sali balowej. Grube, nabrzmiałe słodyczą pąki pachniały odurzająco, skutecznie przyćmiewając ostrą woń dymu, aż prosząc się o zrywanie i zabieranie do domu koszy pełnych gałązek. Może powinien posadzić kilka przed zakładem? Albo w jednej z tych pustych donic, które wciąż trzymał w domu, przy biblioteczce miałaby odpowiednią ilość światła... Wyrwany nagle z zamyślenia głosem odzywającym się tuż obok, Hiszpan drgnął wyraźnie, obracając głowę – musiał nieco zadrzeć brodę, by przyjrzeć się masce, ukrywającej tożsamość stojącego obok mężczyzny. Połączenie faktów nie zajęło mu długo. - Całe szczęście, bo tłum na sali balowej zaczynał odbierać mi nadzieję – parsknął krótko, czując dziwną mieszaninę rozluźnienia i spięcia naraz chwytającego za ramiona. Ciepło bez pytania rozlało się tuż za klatką piersiową musując jak bąbelki szampana, a załaskotane nimi serce uderzyło boleśnie. - Mhm – przytaknął na pytanie Kuragina, chcąc jeszcze kurtuazyjnie dodać coś od siebie na temat projektu ogrodu i wrażenia, jakie robiła sprowadzona roślinność, ale jego uwagę ściągnęło potknięcie na absolutnie płaskiej ścieżce. Trudno było go nie zauważyć przy tak imponującej posturze – i nie, Castello na pewno raz czy dwa nie myślał o tym, że żeby sięgnąć jego twarzy musiałby stanąć na jakimś stopniu, albo pociągnąć przód koszuli. Ewentualnie krawat. Powstrzymując chichot, który nie miał tam racji bytu, Rafael odchrząknął, podając Artemiemu butelkę i dla wszelkiej pewności na moment zacisnął mu dłoń na przedramieniu – raczej nie dałby rady powstrzymać jego upadku, ale mógł przynajmniej zostać w porę ostrzeżony. - Chyba dobrze się bawiłeś, zanim się znaleźliśmy – rzucił, nie dając rady uciszyć wszystkich nut rozbawienia wylewającego się z krtani jak gęsta, złocista rzeka. Jego wzrok mimowolnie powędrował do szyi odchylającej się do tyłu przy łyku. - Ja nasłuchałem się tyle plotek od pewnej damy z lekkim zachodnim akcentem, że mogę nie kupować Avoski przez kolejny miesiąc czy dwa – roześmiał się krótko, wpadając na pewien pomysł. Rozejrzał się szybko na boki, upewniając, że nikogo nie było dostatecznie blisko, by ich podsłuchać, po czym dodał nieco ściszając głos: - Ale myślę, że obaj nie chcemy do niej trafić, dlatego proponuję zejść z alejki. Choćby gdzieś tam, o, pod te różowe magnolie – orientacyjnie wskazał kierunek, ostentacyjnie ignorując fakt, że wciąż nie cofnął dłoni z ramienia Kuragina. On mu tylko pomagał zachować pion! |
| |
Archangielsk, Rosja 29 lat błękitna majętny aktor |
Wto Kwi 14 2020, 13:54 | | Problem ze sławą jest taki, że wszystkim szybko zaczyna się wydawać, że cię znają, chociaż ty znasz siebie coraz mniej. To jakiś rodzaj publicznej prostytucji, na którą wszyscy się zgadzają. Gdy zagrałem Kosareva, na przykład, kobiety zaczęły kojarzyć mnie z tym typem męskości – z siłą, szaleńczą pasją – i było kilka, które zaczęły mnie przez to idealizować, tak jakby mogły naprawić Kosareva, wybić mu z głowy sen o niszczeniu Moskwy i zmienić go w kogoś, kto potrafi kochać. Tymczasem ja nocami biłem się z Kosarevem i walczyłem z nienawiścią do siebie, z obrzydzeniem; zastanawiałem się, kim jest Ilya Kuragin. Nigdy nie obejrzałem „Ognia nad Moskwą”, nawet na premierze. Wyszedłem z sali, gdy pierwszy raz zobaczyłem swoją twarz na ekranie. I to tyle. Na tym polega moje aktorstwo, nie umiem powiedzieć ci więcej. Nie chcę, żebyś był moim wrogiem, Ovdei. Ale wciąż jestem pijany niewystarczająco, żeby nie czuć się tak.... po prostu tak, jak czuję się teraz. Gdyby szumiało mi w uszach bardziej, gdyby alkohol budził we mnie gorejący żal, pewnie patrzyłbym na ciebie teraz i błagał, żebyś wrócił do tematu Hersilii; żebyś opowiedział mi wszystko, co podejrzewasz, bo ja nie wiem, nic nie wiem i to mnie dobija. Nie mogę ci zaufać, Ovdei, nie jesteś w końcu dla mnie nikim, kogo znałbym dobrze. Ale też nie mam nic do stracenia, wiesz? Nic, zupełnie nic. Gdyby Zoryn postanowił mnie teraz wydziedziczyć, pewnie nawet bym nie zapłakał, chociaż wiem, że to zniszczyłoby moje życie już na zawsze. On i tak wygnał mnie do innego mieszkania, zamknął przede mną drzwi tak szybko, jak ta podtrzymywana przez mamę, cienka nić porozumienia między nami zginęła razem z nią. Mama wiedziałaby, co robić, Boże. Ona by wiedziała. Wiem, że mógłbym pójść teraz i powiedzieć jej, że nie wiem już, co się dzieje, że coś mnie pali w piersi i że się tak kurewsko boję. Ale mamy już nie ma. A ja jestem sam. Nie wiem zresztą, czy zechciałaby mnie teraz przyjąć. Jestem brudny od tego wszystkiego – zawsze ostrzegała, że sława niszczy, ale ja nie chciałem słuchać. Przepraszam, Ovdei. Muszę być rozczarowujący. Patrzę, jak zaczynasz chodzić nerwowo w zdumieniu. Mam ruszyć za tobą? Co właściwie mam zrobić? Ta rozmowa nie trwa długo, a ja coraz bardziej mam wrażenie, że jednak wypiłem więcej. Emocje we mnie powoli milką, wygaszają się i znowu odkrywam jedynie ogromne, puste przestrzenie gdzieś głęboko w sobie. Muszę się najebać, naprawdę potrzebuję alkoholu i w dupie mam Kogana, wszystko mam w dupie, bo mam już dość tego, jak czułem się jeszcze chwilę temu. Jeśli alkohol ma mnie zniszczyć, to przynajmniej będzie dobra śmierć. Odkąd Szury nie ma, nie ma już wielkiego snu o naszym konflikcie; ludzie szybko zapomną o tym, że mnie już nie ma. Odejdę dla nich jak kolejny zachlany aktorzyna, który nie umiał znieść tego, na co sam się pisał. Z Szurą to byłoby wielkie – oto Ilya Kuragin, sławny przeciwnik najpiękniejszego-usmiechu-Avoski, leży martwy tam w rogu sali, z ust cieknie mu ślina, patrzcie państwo, jaka lśniąca! Umarł chwilę po tym, jak wgapiał się w żonę (tak, żonę!) swojego rywala! To dopiero sensacja! - Myślałem, że wybory to bardziej ciągła praca. Żeby wcześniej zdobyć sobie poparcie – stwierdzam zaskoczony, strzepując popiół z prawie już wypalonego papierosa. – Ja... tak właściwie to raczej nie oglądam swoich filmów. – Uśmiecham się nieco krzywo, słysząc twoje następne słowa. Boże, jesteś dla mnie taki miły! Dlaczego muszę być takim debilem? Wiem przecież, że temat filmów wydaje się neutralny i dobry na taką rozmowę. Wiem, że powinienem rozmawiać o tym normalnie. Dlaczego to mi w ogóle nie wychodzi? – Miałem kilka spięć z ludźmi na planie. Cieszę się, że to już koniec, przede wszystkim. Ale... miło mi, że się wam podobało. Co tam u Rumy i dzieci? Dawno jej nie widziałem. |
| |
Archangielsk, Rosja 42 lata błękitna majętny polityk Sabatu, pamiętnikarz-amator |
Czw Kwi 16 2020, 18:30 | | Gdybym nie znał go wcześniej i, jak pewnie wielu śmiałych arystokratów, chciał pociągnąć za język sławnego aktora Ilyę Kuragina, to srogo bym się zawiódł. Zdarzyło mi się grać w życiu w magiczne szachy z pewnym wschodzącym mistrzem (nie pamiętam nazwiska) i chociaż uważałem się za niezłego zawodnika, przegrałem pięć do zera. Teraz czułem się podobnie, tylko uczucie było bardziej osobiste. Chodziło przecież nie o partię szachów, a o mojego kuzyna, który bronił się przed rozmową na tak różne sposoby, na ile tylko potrafi utalentowany aktor. Przyznam się, że część mnie mogła mieć w tamtej chwili wątpliwości; może nawet chciałem odpuścić sobie tę rozmowę i wrócić do środka, na bal, gdzie czekało na mnie z pewnością wiele ciekawych rozmów i dyskusji. Ta część mnie przegrała. Gdybym po przyjściu do domu zastał Rumianę na nogach i gdyby zapytała mnie, jak minął bal, co bym odpowiedział? Jeśli wspomniałbym, że spotkałem Ilyę, na pewno chciałaby wiedzieć, co u niego, a ja nie miałbym jej nic do powiedzenia. „Bywało lepiej” to nie jest coś, z czego mógłbym się później wytłumaczyć. Bo jeśli bywało lepiej, to znaczy, że teraz było źle. Dlaczego nie chcesz, żebym był tą osobą, która powie ci, że jest dobrze?, zastanowiłem się. Nie martwiło mnie nawet, że nie uśmiechnął się na moje żarty, pal licho! I tak nie były najlepsze. Martwiło mnie, że nie uśmiechnął się w ogóle – nie tak naprawdę. Może był skrępowany? Na pewno był skrępowany. Czy to dlatego próbował jak najszybciej napić się do momentu, w którym każda interakcja byłaby tylko przyjemnym slajdem, który zmieniałby sześćdziesiąt razy na sekundę? Byłem na jego miejscu parę razy w swoim dorosłym życiu – a przynajmniej tyle pamiętam – ale choćby całe wydarzenie minęło w okamgnieniu i nie odcisnęło na mnie żadnego piętna, następnego dnia poza kacem przychodziły wyrzuty sumienia. Bo nie tak zachowywał się zdrowy dorosły człowiek. Tak zachowywał się ktoś, kto czuł się obcy wszędzie, gdziekolwiek postawił stopę. Ale ty nie jesteś mi obcy, Ilya. Nie skomentowałem jego wypowiedzi na temat wyborów. Tak, praca polityka nie polegała tylko na półrocznej kampanii co trzy lata. Właściwie nigdy nie wychodzi się z pracy: to zjawisko podobne do życia filmowych gwiazd. Ciągle trzeba dbać o reputację i odpowiedni wizerunek swojej osoby i partii jako całości. Każdy wewnętrzny spór najlepiej gasić w zalążku, a zewnętrzny – rozwiązać jak najszybciej, aby nie przyciągać niepotrzebnie uwagi prasy. Ciągle też trzeba angażować się towarzysko i bywać na balach takich jak ten, choćby po to, żeby ludzie (na przyszłość) wiedzieli, kim jestem. Image, tak by to się określiło z angielskiego. Najważniejszy zawsze jest image. Dlatego rozumiem, dlaczego nie oglądał swoich filmów. To musiało być uczucie podobne do tego, kiedy fotografie z dzieciństwa nagle znajdują się w rękach gości – tyle że zwielokrotnione i z płynnymi przejściami, i dźwiękiem. – Przykro mi słyszeć o tych sporach. Ale nie ma co rozdrapywać stare rany, prawda? Co minęło, to minęło. – Uśmiechnąłem się i uniosłem już prawie dopalony papieros w geście toastu. Doszedłem od wniosku, że świat polityki i filmu nie różnią się tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Co prawda nie miałem doświadczenia z aktorstwem, ale ze zdawkowych odpowiedzi kuzyna potrafiłem namalować dość wyraźny obraz. Czy nie zdawał sobie sprawy z tego, że prawdopodobnie lepiej niż niektórzy mogłem zrozumieć jego karierę i jej wszystkie niewygodne fragmenty? Nie byłem pewien. Ciężko było z ogólnych odpowiedzi Ilyi wywnioskować cokolwiek konkretnego. Jeśli nie podobała mu się rozmowa o filmie – dobrze, nie musieliśmy dotykać tego tematu więcej. I tak był tylko środkiem, aby dotrzeć gdzieś głębiej, tam, gdzie kryła się tajemnica Hersilii i Alexandra (chociaż nowy film naprawdę mi się podobał). Pytanie, które usłyszałem, nasunęło mi pewien pomysł. – Po co mam ci opowiadać, jeśli możesz sam zobaczyć, co u nich? – Mrugnąłem i nonszalancko (do pewnego stopnia, przynajmniej) zgasiłem papierosa. – Ruma by mi nie wybaczyła, gdybym nie zaprosił cię na obiad. Chyba nie chcesz, żebym przez następny tydzień spał w salonie? – Prychnąłem, ponieważ Ilya by tego nie zrobił. – Zresztą, sam dobrze wiesz, że stęskniła się za tobą. Co powiesz? |
| |
Archangielsk, Rosja 31 lat cień błękitna majętny magomedyk sądowy w szeregach Białej Gwardii, koroner |
Sob Kwi 18 2020, 17:39 | | Lekko kręci mi się w głowie, nagle przychodzi mi na myśl, że ten bal, ci ludzie zgromadzenie w ogromnej kryształowej sali to nic więcej jak jedna wielka karuzela. Kolorów, wrażeń, uczuć i emocji, które biorą nad nimi górę, gdy atmosfera beztroski i pozornej wolności każe im zapomnieć o jutrze i po prostu korzystać z magii pierwszego wieczoru nowego roku. Nagle dociera do mnie, że kompletnie mi to nie przeszkadza, że naprawdę czuję się istotnym elementem całej zabawy, świetnie się odnajdując w tym wachlarzu otaczających mnie rozmaitości. Może dlatego, że zupełnie nikt nie zwraca na mnie uwagi. To ta ulga rozlewająca się po całym moim ciele, gdy w końcu udało mi się cię znaleźć, sprawia, że rozluźniam się całkowicie pozwalając, aby alkohol już zupełnie swobodnie krążył w żyłach. Gdyby Gavril mnie teraz zobaczył, śmieję się do siebie pod nosem, jakże wielkim byłbym dla niego rozczarowaniem. Słyszę trzask suchy gałązek pękających pod moimi stopami, gdy zbliżam się w twoją stronę. Ten dźwięk przecina przytłumioną ciszę. W tej części ogrodu znajduje się kilka innych osób, zmęczone tańcem niewiasty opadły na pobliską ławkę, gdzieś w oddali dostrzegam przyklejoną do siebie kurczowo parę, która najwyraźniej postanowiła korzystać z wszystkich uroków dopiero rodzącej się nocy. Nie powiem, że sam nie miałbym na to ochoty. - Ja już prawie pozwoliłem mu sobie tę nadzieję odebrać… – mówię zupełnie szczerze, z ulgą rejestrując twój śmiech i w duchu dziękując Welesowi, że udało mi się odzyskać równowagę i zbłaźnić się jedynie odrobinę. Choć w twoich oczach chyba wcale to tak nie wyglądało, twój stłumiony chichot dociera do moich uszu, znowu się uśmiecham, pewnie dokładnie tak samo głupkowato jak chwilę wcześniej. W końcu i ja śmieję zupełnie otwarcie, serdecznie, ponownie rozbrajająco rozkładając ręce. - … i musiałem zająć czymś ręce. I głowę. – Odbieram od ciebie butelkę, podciągając do góry maskę i pociągam z niej porządny łyk. Wina. Na chwilę odrywam ją od ust, czuję cierpki wytrawny smak rozchodzący się po całej jamie ustnej, wzruszam ramionami i pociągam kolejny łyk. Przecież wcale sobie nie obiecywałem, że nie będę mieszał. Dobrze byłoby jednak zachować jako taką formę, dlatego w końcu zwracam butelkę, rejestrując na ramieniu dotyk twojej dłoni. Spoglądam na ciebie uważnie, mam ochotę wykonać do razu jakiś gest, ale jedynie mierzę cię wzrokiem, podziwiając świetnie dopasowany garnitur i konstatując, że maska pasuje ci jak ulał, mimo że teraz jest już ona zaciągnięta jedynie do połowy, odsłaniając kuszący zarys ust. Sam przygryzam lekko wargę nachylając się w twoją stronę, ale cofam się delikatnie, nie gwałtownie, gdy dociera do mnie, że rzeczywiście nigdy nie wiadomo, gdzie kręci się jakaś hiena z Avoski. Jestem na tyle trzeźwy, że decyduję, że nie warto ryzykować. Choć czy to naprawdę było i zasługiwało na miano ryzyka? – Zdecydowanie masz rację. – Nie czekam na twoją reakcję, wplatam palce w dłoń, która chwilę wcześniej utrzymywała mnie w pionie, opiekuńczo trzymając w uścisku i ciągnę cię za sobą w tym orientacyjnie wskazanym kierunku, zagłębiając się w dalsze partie ogrodu, szukając dla nas jakiegoś przyjemnego schronienia, oddalonego od fontanny i ustawionych tam ławeczek, zatrzymując się w końcu pod jednym z drzewek pomarańczowych wdychając w nozdrza ich owocowy zapach. Sięgam drugą dłonią do maski i w końcu całkowicie odsłaniam twarz. Lekko zmierzwioną brodę podświadomie wygładzam wolną dłonią. Oczy mam może lekko przymrużone, alkohol coraz szybciej krąży w żyłach, a cała ta feeria wcale nie tak bardzo sprzecznych emocji, którą noszę w sobie od kilku ostatnich dni zdaje się osiągać szczyt. Wydaje mi się, że zaraz po prostu wybuchnę. Palce wciąż mamy splecione w uścisku, nie pozwalam im się uwolnić, unosząc do góry nasze dłonie, aby w końcu musnąć twoją skórę przelotnym pocałunkiem. |
| |
Alicante, Hiszpania 27 lat półkrwi zamożny właściciel zakładu pogrzebowego Eden |
Nie Kwi 19 2020, 13:08 | | Choć z alkoholem przyjemnie krążącym w żyłach i głową nienaturalnie pustą od codziennych zmartwień, ograniczenia, które Rafael sam sobie narzucał, wciąż zazdrośnie trzymały się go jak łańcuchy elegancko spięte kłódką. Jedyne, czego chciał od tego wieczoru, to dobrze się bawić – w granicach rozsądku, nie wyobrażając sobie zbyt wiele i doskonale pamiętając, gdzie leżały granice. W zupełności wystarczyłoby mu najpierw znaleźć Artemiego, a potem przesiedzieć z nim resztę wieczoru z dala od wścibskich oczu. Po prostu przesiedzieć, powymieniać się obserwacjami na temat pozostałych gości, wspólnie wychylić kieliszek czegoś mniej lub bardziej musującego w odpowiednim momencie. Nie chciał wiele, podświadomie czując, że nie powinien. Wystarczyłoby mu być obok i nic ponadto, wyobrażanie sobie niemożliwych scenariuszy pozostawiając chwilom w samotności. Twardo nie dopuszczał do siebie myśli, że dla wprawnego legilimenty podsłuchującego jego myśli, zgrzytałyby one fałszem jak stare, nienasmarowane koła zębate. To co miał, musiało wystarczyć. Z łatwością podzielił się butelką podebraną z sali balowej, odwracając wzrok od grdyki poruszającej się rytmicznie wraz z kolejnymi łykami, gdy resztka nieprzytłumionych alkoholem manier szepnęła, że to cholernie niegrzeczne. - I tak się dobrze trzymasz – rzucił z wciąż wyczuwalnym rozbawieniem, czerpiąc przyjemność z przytłumionego ciepła ramienia ukrytego pod warstwami materiału. Nagły, nieprzewidziany dotyk i palce znajdujące dla siebie miejsce pomiędzy jego własnymi są jak wybuch fajerwerków. Wyduszają mu z płuc oddech, zalewając wszystko falą migotliwego gorąca. Oszołomiony, Rafael nie protestował pociągnięciu w kierunku, który przecież sam jeszcze moment zaproponował, mgliście rejestrując fakt, że zmiękły mu kolana, a stawianie w miarę prostych kroków stało się nagle trudnością. Na Welesa, przecież nie miał piętnastu lat, żeby w ten sposób reagować na zwykłe wzięcie za rękę! Z trudem przełknął ślinę, czując w ustach suchość. Piękno ogrodu podziwiane jeszcze kilka chwil temu przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, podobnie jak i potencjalni obserwatorzy z podobnymi pomysłami na ucieczkę od reszty gości. Mógł jeszcze wyjść z tego z twarzą i nie zbłaźnić się do reszty, podsuwały ostatnie przytomne ośrodki w mózgu, kiedy Artemi wreszcie przystanął i zsunął maskę zapewniającą mu do tej pory anonimowość. Jeszcze mógł zdążyć. Wystarczyło tylko udawać, że ten prosty dotyk w żaden sposób na niego nie zadziałał i przywołać jakiś temat do rozmowy. JAKIKOLWIEK. W tej sytuacji Rafael zniżyłby się nawet do durnych, nikomu niepotrzebnych rozprawek o pogodzie, byleby powstrzymać tę pędzącą na łeb na szyję katastrofę, którą zawsze kończyło się jego zbytnie zainteresowanie kimś i już otwierał usta, już spinał mięśnie, żeby wysunąć palce z ciasnego uścisku, gdy miękkie wargi musnęły jego dłoń. To był dla niego koniec – wiedział już, że się nie wyplącze, że nieważne co zrobi, będzie czuł ten pocałunek na skórze i widmo dreszczy, które nim tak gwałtownie wstrząsnęły. - To nie fair – zdołał tylko wydusić, nie oferując żadnego wyjaśnienia. Nie fair było to, jak ze swoimi błękitnymi oczami, wyprostowaną postawą i manierami Artemi przypominał pieprzonego księcia z bajki, a o książętach nie należało mieć nieprzyzwoitych fantazji, tylko podziwiać ich z daleka jak niedościgniony ideał. Nie fair był spokój i złudne poczucie bezpieczeństwa, które czuł w jego obecności. Nie fair był żar pełgający zazdrośnie pod skórą Rafaela, rozbudzający potwora o imieniu Potrzeba, bo oznaczał, że o cokolwiek nie poprosi – jakkolwiek – zrobi to dla niego. Wypuszczając spomiędzy ust rozedrgane westchnienie, uniósł rękę, w której kurczowo trzymał wciąż w połowie pełną butelkę i chwycił za brzeg własnej maski, pozwalając jej niedbale upaść na ziemię, a potem wziął łyk, jakby naiwnie liczył na to, że alkohol go otrzeźwi i przywoła do porządku ciepło wylegujące się na policzkach. - To jest cholernie, cholernie nie fair – powtórzył z cichą nutą histerii, nie dbając o to, że najprawdopodobniej mieszał Artemiemu w głowie. Robiąc krok w jego kierunku, upuścił butelkę, która potoczyła się w trawie i uwolnioną dłonią sięgnął rozgrzanego karku, pociągając go w dół w tym samym momencie, w którym stanął nieco na palcach, by zamknąć przestrzeń pomiędzy ich ustami. Nie tak to sobie wyobrażał, ale żadna z wcześniejszych fantazji nie mogła się równać z rzeczywistością. Z tym żarem i bolesnym, odurzającym rytmem serca. |
| |
Archangielsk, Rosja 29 lat błękitna majętny aktor |
Wto Kwi 21 2020, 12:20 | | Mam dość, Boże. Jeśli sekundę temu myślałem, że jestem w stanie przestać myśleć o Hersilii, teraz to uderza mnie podwójnie. Stoimy tak, ja czekam na słowa Ovdeia i wspomnienie jej na tej scenie pojawia się nagle, bez zapowiedzi i znowu budzi we mnie ten dręczący, drapiący strach, jakie oderwane od rzeczywistości potrzeby, o których nie chcę nawet słyszeć. Patrzę tak na ciebie, kuzynie, czuję, że chcesz być moim przyjacielem, ale nie umiem mówić. Naprawdę nie umiem, Boże, to jest takie trudne. Bo jak, jak właściwie miałbym ująć w słowa to wszystko, co teraz myślę? Jak miałbym opowiedzieć ci o latach historii, gdy nienawiść do Szury mieszała się we mnie z desperacką potrzebą, żeby mieć kogokolwiek obok, nawet go, nawet to kogoś tak okropnego i ohydnego jak Alexandr Mitrokhin, bo nie mogłem już znieść samotności? Jak mam mówić o tym, że najpierw przez to, jak chorobliwie, dziecinnie się go trzymałem, rozpadło się wszystko z Magdaliną, a potem ja i tak zastałem go w łóżku z Yelizavetą, bo to była tylko głupia zabawa, Ilya, to była tylko zabawa? I jak miałbym opowiedzieć ci o wszystkim, co działo się zaraz potem, o tym, jak szantażował mnie prawdą o mamie, jak nazywał ją brudną kurwą i kazał wyjść, pijany jak świnia i naćpany wszystkim, czym się dało, jak potem wspominałem Hersilię w tej ślicznej białej sukience na ich ślubie, tak samo przerażoną jak ja wtedy, powtarzającą uporczywie pronto, chociaż gdy wychodziłem z ich domu tamtego dnia, gdy wszystko się rozpadło, ona stała na balkonie i paliła papierosa, już przez niego zniszczona, już zepsuta jak my wszyscy? I w końcu – Boże, jak mam mówić o wszystkim, co było potem, Ovdei? O tym, że w świecie, w którym nie ma już Szury, ja nadal jestem i nadal jest ona, ale nic nie wydaje się takie, jak powinno? Że bez przerwy waham się, czy żałuję, że to nie ja go zabiłem, czy raczej chciałbym, żeby wszystko było jak dawniej? Szura był silniejszy ode mnie – dlatego nie ma go beze mnie. Ale jest Hersilia. Boże, jest Hersilia i ja naprawdę nie wiem, co mam z tym zrobić. Ten rok jest inny. Wszystko jest inne, nie na swoim miejscu, ja jestem nie na swoim miejscu, wyrzucony z mojej standardowej trasy, żeby zapić się kiedyś w moim mieszkaniu na dobre, żeby zginąć taką śmiercią, jaką dał mi Szura w prezencie pogrzebowym. Jest Hersilia, Ovdei. Jak miałbym ci o tym opowiedzieć? Milczę, gaszę papierosa. Kiwam tylko głową – nie wiem, co mógłbym dodać. To problem ludzi takich jak ja – tak naprawdę nie mamy nic do dodania. Cieszysz się pewnie, że to spotkanie jest już skończone. Uśmiecham się jednak, gdy słyszę wspomnienie o Rumie. Jesteście tacy dobrzy, Boże, a ja jestem tak beznadziejny. - Przyjdę- stwierdzam, uśmiechając się delikatnie. – Dziękuję za zaproszenie.Wiem, że to już koniec, ale coś we mnie woła, że nie mogę wrócić na salę. Boję się tego, co mogę tam zastać, boję się Hersilii, boję się tłumu, siebie się boję, Kogana. Wiem, że jeśli tam wejdę, rzucę się na najbliższy kieliszek szampana i wiem, że tej nocy nie będę pamiętał, bo nie chcę jej pamiętać, boję się ją pamiętać. Zmarnowałem swoją szansę, żeby z tobą porozmawiać, Ovdei. I wtedy jakby w ostatnim zrywie, głupio jak zawsze, wyrywają się ze mnie słowa: - Myślisz, że wszystko z nią w porządku? – Boże, nie chcę tego mówić, ja pierdole. Zamieram, przełykam ślinę, ale strach we mnie eksploduje, bo właśnie się odsłoniłem, zdradziłem się ze wszystkim, nie tylko przed tobą, ale przed sobą. – Nieważne. Wracajmy na salę. |
| |
Archangielsk, Rosja 31 lat cień błękitna majętny magomedyk sądowy w szeregach Białej Gwardii, koroner |
Wto Kwi 21 2020, 22:50 | | Spoglądam w niebo podziwiając widoczne na nim gwiazdy, wielki wóz jak na tę porę roku odbija się na nim całkiem wyraźnie, zupełnie jakby Oneginowi posunęli się nawet to tego, aby oczyścić nieboskłon ze zbędnych chmur. Nie chcę wierzyć, że to tylko alkohol sprawia, że z mojego serca opadają ciężkie kajdany, trzeźwość umysłu wydaje mi się o wiele klarowniejsza niż zwykle, a kokieteryjny uśmiech sam rozgoszcza się na twarzy. Wydaje mi się, że wpływa na to sama twoja obecność, twój śmiech roznoszący się po ogrodzie, gdy niezdarnie ślizgam się po wilgotnej trawie i opiekuńczy dotyk, gdy tracę równowagę. Chyba jestem w tej chwili cholernie szczęśliwy i jestem nawet gotowy sam to przed sobą przyznać. Pierwszy raz od dawna czuję wewnętrzną wolność, która ciągnie mnie ku tobie. Nie przewiduję żadnych scenariuszy, nie planuję, spontaniczność to dzisiaj moje drugie imię, choć czy mnie powinienem otwarcie przyznać, że chyba właśnie na to liczyłem? - Powiem ci coś w tajemnicy. Tak naprawdę tylko udaję. – Skłaniam się w karykaturalnym ukłonie, a chwilę potem moje palce idealnie wpasowują się w zarys twojej dłoni, gdy pociągam się lekko w przypadkowo wybranym kierunku czuję impuls, który przepływa przez całe moje ciało, nawet nie muszę się odwracać, żeby wiedzieć, że czujesz dokładnie to samo. Ciepło przepływa przez całe moje ciało, chciałbym zatrzymać się teraz, już od razu, nie zważając na ludzi zgromadzonych wokół. Zmierzam jednak dalej, nawet nie czując, że coraz bardziej przyspieszam kroku. Maska upada na ziemię, znikając gdzieś w trawie, ale kompletnie mnie to nie obchodzi, gdy wbijam spojrzenie w brązowe tęczówki skrywane za maską, doskonale dostrzegam jednak w nich błysk. Czekam na twoją reakcję, jakiś znak, że przekraczam nigdy nie nazwaną, umowną granicę, może wcale tego nie chcesz? Sekunda dłuży się niczym wieczność. Czuję, jak drżysz, gdy muskam ustami twoją skórę. Paradoksalnie biorę twoją dwuznaczną wypowiedź za dobrą kartę, opuszczając nasze dłonie wzdłuż ciała i przysuwając się do ciebie jeszcze bliżej, coraz głębiej zaglądając ci w oczy. Z moich ust wydobywa się krótkie parsknięcia rozbawienia, wzdycham lekko, przechylając głowę. Gdy ściągasz maskę stykamy się już niemal nosami, czuję na twarzy twój przyspieszony oddech. Słyszę odgłos opadającej na ziemię butelki, nie wiem dlaczego, ale przez chwilę w głowie wyobrażam sobie jej trajektorię, jak toczy się po mokrej od rosy trawie. A potem po prostu ciągniesz mnie ku sobie, a gdy spotykają się nasze usta coś we mnie eksploduje. Przez całe ciało przechodzi dreszcz. Bezwiednie unoszę do góry obydwie dłonie, obejmuję nimi twoją twarz pogłębiając pocałunek, kompletnie zapominając o tym, co dzieje się wokół, gdzie jesteśmy, jak się tu znaleźliśmy. Jesteśmy tylko we dwoje. Ja i ty. Serce bije mi coraz mocniej, gdy przygryzam twoją wargę, uśmiecham się nie odsuwając się od ciebie nawet na centymetr. Wplatam dłoń w ciemne włosy, odrywam się na moment, wodząc nosem po twoim policzku, czujesz mój oddech smagający rozgrzaną skórę, gdy nachylam się w stronę twojego ucha. - Nadal uważasz, że to nie fair? W każdym momencie mogę przerwać. - Mój oddech jest urywany, a ja wcale nie zamierzam przestawać. Nasze usta na nowo złączają się w pocałunku. Wcale nie zamierzam pozwolić ci się ode mnie oderwać.
Ostatnio zmieniony przez Artemi Kuragin dnia Czw Kwi 23 2020, 17:56, w całości zmieniany 3 razy |
| |
Archangielsk, Rosja 42 lata błękitna majętny polityk Sabatu, pamiętnikarz-amator |
Sro Kwi 22 2020, 00:27 | | Może byłem zbyt pewny siebie w tej rozmowie, a może za mało? Dopaliłem swojego papierosa, a Ilya kończył swojego, więc nie zostało nam dużo czasu w ogrodach. Wiedziałem już wtedy, że nie zdołam wyciągnąć ze swojego kuzyna nic więcej, chociaż może to była nawet lepsza opcja. Bo co jeśli poczułby, że nie może mi spojrzeć ponownie w oczy po wyznaniu prawdy? Chyba lepiej było, jeśli nie wiedział, ile pozwolił mi się dowiedzieć. Mogliśmy w pokoju wrócić do sali balowej i rozejść się w swoje strony: ja pewnie w kierunku jadalni, a on… Hersilii? Czy zamierzał jej unikać, skoro o niej wspomniałem? Sam nie wiedziałem, jak się zachowa. Nie byłoby dobrym pomysłem ciągnąć tę rozmowę w środku. Coś mówiło mi, że tam Ilya tylko zamknąłby się bardziej. Powinienem dać mu czas i pozwolić na razie zachować swoją tajemnicę. Sam też nie lubiłem dzielić się niektórymi szczegółami życia i chociaż ta niechęć nie obejmowała Rumiany, to wiedziałem, jak musiał się czuć mój kuzyn. Nie chciałem, żeby czuł się osaczony. Może więc obiad w naszym domu pomógłby go trochę rozluźnić? W swoim mieszkaniu na pewno usychał z samotności, a u nas ciągle ktoś był obok – dzieci nie dawały o sobie zapomnieć. Tak, to brzmiało bardzo dobrze. Zwłaszcza, że Ilya się zgodził. Zgodził się! Nie spodziewałem się, że tak szybko przystanie na moją propozycję. I chociaż nie wyraził tego entuzjastycznie, to uśmiechnął się. Myślę, że to dzięki wspomnieniu o Rumianie. Nie wiem, jak ona to robi, ale polubili się bardzo szybko i niezależnie od tego, czy tego chciałem, już nie można by ich rozłączyć. Ona posiada dar, którego nie widziałem u nikogo innego – przynajmniej nie osobiście. Potrafi zbliżyć się do osoby i po prostu nawiązać z nią kontakt. Zawsze miała w sobie ten czar. Chociaż nie wiem, jakim sposobem zadziałał na mnie przez korespondencję? – Bez przesady, nie dziękuj mnie – machnąłem dobrodusznie ręką, starając się utrzymać między nami ten krótki wesoły moment. – Podziękujesz służbie, bo to ona umie gotować w naszym domu. Prześlij mi wiadomość, kiedy będziesz miał wolne popołudnie razem z wieczorem.Wydawało mi się, że powinniśmy rozstać się w dobrej atmosferze, a jednak twarz Ilyi nagle sposępniała. Czy powiedziałem coś nie tak? Już wcześniej ustaliłem, że kuzyna nie bawiły moje żarty, więc może przesadziłem? Jednak to by było bardzo błahe. Tak błahe, że nie mogłoby zgasić uśmiechu Ilyi tak doszczętnie ani tak gwałtownie. Nie wiedziałem, co takiego kryło się w zaproszeniu (a może w sposobie, w jaki to zrobiłem), że zepsułem tę chwilę radości na sam koniec naszej rozmowy. Wcale nie chciałem już, żeby przychodził do nas, jeśli tak bardzo go to zmartwiło. Ale przecież się zgodził. Więc co? Co zepsuło znów humor Ilyi? Zdradził mi odpowiedź własnymi słowami. Nie wprost – to nie było w jego stylu. Czy wszystko z nią w porządku? Dla spokoju mojego kuzyna miałem szczerą nadzieję, że tak. Miałem nadzieję, że Hersilia (bo o kim innym mógłby pomyśleć w tym momencie) trzymała się jeszcze na nogach; że może ktoś zaoferował się i odprowadził ją gdzieś, aby ochłonęła od spojrzeń tłumu i szumu alkoholu we krwi. Chyba nie była to najbardziej przekonująca myśl, ponieważ sam w nią nie uwierzyłem. Moje pobożne życzenia nie mogły wpłynąć na to, jak zachowywała się arystokracja wobec skandalicznego występu białej wdowy. – Co? – wydusiłem z siebie zamiast jakiejkolwiek sensownej wypowiedzi. Chyba już dawno nie zabrakło mi słów. Zapomniałem, jakie niezręczne to uczucie. Zanim pomyślałem nad odpowiedzią, usłyszałem „nieważne” i to oznaczało koniec. Przynajmniej to nie ja pogorszyłem humor Ilyi swoim zaproszeniem. To jednak nie stanowiło żadnego pocieszenia i kiedy już szliśmy z powrotem do sali – znów obok siebie i jakby oddzielnie – nie mogłem pozbyć się wyrzutów sumienia. Ja także nie podszedłem do niej, do Hersilii. Nie zapytałem, czy wszystko dobrze. Nie zaproponowałem, że odprowadzę ją w bardziej ustronne miejsce, jeśli by tego chciała. Rozstaliśmy się z Ilyą tuż przed wejściem. Obserwowałem jego plecy, jak znikał w tłumie. Nie mogłem powstrzymać się przed wrażeniem, że chociaż moje teorie wydawały się wyjaśniać zajście tego wieczoru, czegoś im brakowało. Wziąłem głęboki wdech i wszedłem w zaduch sali. Ilya i Ovdei z tematu do sali balowej
Ostatnio zmieniony przez Ovdei Kuragin dnia Sro Kwi 22 2020, 21:34, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Alicante, Hiszpania 27 lat półkrwi zamożny właściciel zakładu pogrzebowego Eden |
Sro Kwi 22 2020, 17:38 | | Z alkoholem przyjemnie szumiącym pod czaszką i beztroską, jaką niosła ze sobą sama idea wystawnego balu, bardzo łatwo było pomylić rzeczywistość ze snem. Połyskliwym, przyjemnym, jednym z tych, po których przebudzenie stanowi małą, osobistą tragedię. Może dlatego podejmowanie nierozważnych, lekkomyślnych wręcz decyzji przychodziło mu tego wieczora z taką łatwością – popuszczanie własnym, sztywnym ramom zachowania było odurzające samo w sobie, wyzwalające jak nic innego, a kiedy miało się partnera do tej zbrodni... Cóż, czasem po prostu wszystko układało się dokładnie tak jak powinno. Jeśli tym razem do niego postanowił uśmiechnąć się los, Rafael nie zamierzał gardzić podobną łaską – nawet on potrzebował czasem oddechu świeżego powietrza i przebłysku światła, na co dzień pogrążony w cudzym smutku. Coś przewracało mu się w żołądku za każdym razem, gdy łowił wzrok Artemiego, a względną ciszę przerywał przyjemnie zachrypnięty dźwięk jego głosu. Czuł to jeszcze zanim załamał się przed nim we własnym zakładzie, w jednej chwili skracając między nimi przepaść dystansu – to przyciąganie, fizyczną potrzebę, żeby znaleźć się bliżej, choć umysł jeszcze jej nie rozpoznawał. Dopiero tego wieczora, kiedy dotknął go najpierw, by pomóc utrzymać równowagę, a potem poszedł ślepo w kierunku, w którym go pociągnął, dopiero wtedy w pełni pojął, jak bardzo go potrzebował. Choćby na chwilę, chociaż na ten jeden raz. Wiedza ta była jednocześnie przerażająca i podniecająca. Myśl, że jeszcze tak niedawno sądził, że spędzą ten czas na rozmowie, wydawała się teraz Rafaelowi cholernie śmieszna. Naiwna, szeptały dreszcze rozbiegające się po całym ciele, kiedy zaskakująco miękkie usta musnęły jego dłoń, jakby był jedną z tych eleganckich dam o odpowiednim nazwisku, którym podobne gesty zwyczajnie się należały. Jemu nic się nigdy nie należało, cokolwiek dostawał, z trudem wydzierał światu – być nagle potraktowanym w ten sposób, jakby się liczył, jakby stanowił coś cennego... Palce dłoni, którą przyciągnął Artemiego skuliły się, gdy wreszcie WRESZCIE sięgnął jego ust własnymi, nie będąc już pewnym, czy kiedykolwiek nie drżał w jego obecności. Z cichym jęknięciem w głębi gardła zacisnął powieki, przysuwając się bliżej, przez cienki materiał koszuli czując ciepło bijące od drugiego ciała. Dopasowywał się do niego, intensywnie odpowiadając na pocałunki, a kiedy Kuragin nagle odsunął się, uwalniając jego pokąsane, zaczerwienione wargi, wydał dźwięk zawodu, rozchylając zaciśnięte dotąd powieki. Z sykiem wciągnął powietrze, czując jak szorstki policzek ociera się o jego własny, wzdrygając się na dźwięk gardłowych, zaprojektowanych by smagać żywym ogniem słów. Na bogów, nie, nie przestawaj. Kiedy na powrót zderzył się z jego ustami, nie było w tym nic delikatnego, podobnie jak w dłoni, która przesunęła się zazdrośnie ku szyi, szarpiąc za krawat i rozluźniając go na tyle, by sięgnąć do guzików koszuli, rozpiąć kilka z nich. Jasna skóra, w przeciwieństwie do jego własnej nawet odrobinę nie pokryta tuszem, parzyła palce, zaczerwieniała się w miejscach, w których zadrapały ją paznokcie. - Weź mnie do siebie – wymamrotał między pocałunkami, czując, że jeszcze moment i całkiem straci rozum. |
| |
Archangielsk, Rosja 31 lat cień błękitna majętny magomedyk sądowy w szeregach Białej Gwardii, koroner |
Czw Kwi 23 2020, 18:53 | | Wiem, że tak naprawdę krążyliśmy wokół siebie już od dłuższego czasu, chyba starając się w jakiś pokrętny sposób wybadać teren. Na początku próbowałem sobie wmawiać, że tylko sobie wyobrażam to osobliwe przyciąganie. Że to nagłe drganie serce to jedynie uczucie tęsknoty, zżerającej moją duszę melancholii i beznadziejnej potrzeby wypełnienia pustki. Teraz już wiem, przyznaję się przed sobą otwarcie, że jesteś czymś o wiele więcej niż marnym substytutem. Pragnąłem cię chyba od momentu tego przypadkowego spotkania w Kantynie, gdy nasze spojrzenia spotkały się na dłużej niż pozwalałaby na to przyzwoitość. Choć już wcześniej czułem bijącą od ciebie kojącą aurę. Nie wiem, może to kwestia wprawy, przyzwyczaiłeś się być dla ludzi opłakujących swoich bliskich milczącą, wspierającą obecnością. Właśnie tym byłeś, gdy stałem w zakładzie po raz ostatni spoglądając w twarz Jurija. Gdybym o nim teraz pomyślał, kto wie, co bym zrobił, na pewno doszedłbym do wniosku, że następnego dnia moją duszę zaczną gnębić cholerne wyrzuty sumienia. Zupełnie jakbym właśnie popełniał jakąś zbrodnię. A przecież jedynym moim przewinieniem wydaje mi się dzisiaj wyłącznie fakt, że nie zrobiłem tego wcześniej. Nie dotykałem twojej twarzy, nie wplatałem palców w miękkie włosy, nie całowałem twoich ust spijając z nich krążącą w naszych ciałach namiętność. Brakowało mi tej bliskości, tego cielesnego oddania, gdy nie liczy się nic oprócz smagających skórę dłoni, wspinających się w górę w chaotycznym tańcu, na moment zaciskając się mocniej na plecach, ramieniu, znów zjeżdżając niżej zupełnie niezależnie od myśli. Cichy jęk, który wydobywa się z twoich ust jedynie wzmaga moje podniecenie, dłonie przesuwają się z twarzy na kark, kciukiem delikatnie muskam twoje kości policzkowe, jakby ucząc się na pamięć kształtu twojej twarzy. Zatapiam się w tym pocałunku, płynnie zmieniając rytm, przejmując inicjatywę, aby potem znowu pozwolić ci prowadzić. Moje dłonie zjeżdżają niżej, wślizgują się pod poły marynarki sięgając lędźwi. Pochylam się jeszcze głębiej, odrywam jedną rękę od twojego ciała gorączkowo pomagając ci poluzować krawat. Wzdycham z cichym jękiem czując na skórze twój rozgrzany dotyk, przyciągam cię do siebie jeszcze bliżej, mam wrażenie, że zaraz stracę oddech. - Jesteś pewien? Nawet nie podejrzewałem, że do tego dojdzie – mruczę ci do ucha, w końcu z lekkim żalem odrywając się od ciebie na dłużej. Szukam po kieszeniach różdżki, poklepuję się po połach fraka, w końcu wyciągam ją z wewnętrznej kieszeni, znowu chwytam cię za dłoń, mocno oplatając twoje palce. – Trzymaj się mnie mocno. - Pozostawiamy po sobie jedynie leżące na trawie maski i butelkę odbijającą w sobie księżycowe światło. [zt x2] |
| |
Petersburg, Rosja 29 lat błękitna majętny klątwołamacz; wykładowca na Petersburskim Uniwersytecie Magicznym |
Wto Kwi 28 2020, 23:59 | | Boris zany był z nie wylewania za koszulę na tego typu imprezach. Na balu, którego jakby nie patrzeć, był po części gospodarzem, także zawsze bawił się do rana. Na moment znikał gdzieś, zaszywał się na przykład w sali kominkowej, gdzie namiętnie wpijał się w usta nadzwyczaj chętnej uczestniczki, rozkoszując się zapachem jej perfum, miękkością skóry oraz drogą koronką jej bielizny, którą tak kochał ściągać. Ale nie w tym roku. W tym roku szampan nie smakował tak jak zawsze. W tym roku kryształowe ozdoby irytowały Onegina swoim blaskiem, przepychem i kiczem. Tego tu było za dużo — za dużo ludzi, za dużo alkoholu, zbyt głośna muzyka. Co mogło sprawić, że Boris wcale nie cieszył się z balu, na który tak niecierpliwie czekał? Co mogło być powodem jego rozdrażnienia? Pytanie brzmi nie „co”, ale „kto”. Ten ktoś, a raczej tego kogoś brak sprawiał, że Onegin czuł się tu jak piąte koło u wozu. To już nawet Misza bawił się lepiej od niego. To już nawet Leon wydawał się być całkiem zdrowo podchmielony i skory do podbicia parkietu. A on? Stał jak ten ostatni frajer, rozglądając się po wnętrzu balowej sali, próbując wśród zasłoniętych twarzy rozpoznać jej twarz. Najdelikatniejsze usta świata, najbardziej zadziorne spojrzenie. Gdzie ona się podziewała? Dlaczego wciąż musiał tkwić tu bez niej? Z ręką w kieszeni, w drugiej ściskając nóżkę kieliszka, opierał się Boris Onegin o jedną z kolumn jakich w kryształowej twierdzy wiele i zastanawiał się, czy z tego balu po prostu nie spierdolić. Nie miał nastroju. Totalny brak humoru nie sprzyjał dobrej zabawie, toteż dopił resztkę tego przejedwabistego szampana i już nosił się z zamiarem powrotu do tej należącej do nich części zamku, kiedy usłyszał ten głos. Jej głos. Od razu obrócił się na pięcie, a jego usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu. Robił się miękki, to prawda, ale miał to gdzieś. Ona tu była i to mu w tej chwili w zupełności wystarczało. — Chodź — powiedział, chwytając ją za rękę. Pociągnął ją w stronę wyjścia z sali balowej, po drodze odstawiając ten cholerny kieliszek. Trzymał ją mocno, lawirując między tańczącymi gośćmi starał się dotrzeć do celu jak najszybciej tylko się dało. Wspiął się po schodach, minął dwóch kelnerów czekających przy wejściu, a następnie skierował się w stronę ciemnego korytarza, z którego była najszybsza droga do ogrodu na tyłach pałacu. Zanim się tam znaleźli, pchnął ją jeszcze na ścianę, nie mogąc powstrzymać się przed pocałowaniem jej. Wpił palce w jej włosy, napierając mocno na jej wargi. Tęsknił za nimi. Cholera, Boris tęsknił za Antoniną. — Myślałem, że nie przyjdziesz — wyszeptał między pocałunkami. W nikłym świetle dochodzącym z balowej sali, widział jak błyszczą jej oczy. Choć twarz jej zasłaniała maska, rozpoznałby je wszędzie. Po raz kolejny posmakował jej ust, nie mogąc przy tym nie przyciągnąć jej do siebie, chwytając w pasie. Dopiero po dłuższej chwili oprzytomniał i zaprowadził Bukharinę do ogrodu. Ogrodu, w którym mimo mroźnej zimy nie miała prawa zmarznąć. Wśród klombów i żywopłotów stała jedna z ulubionych ławek Borisa. To właśnie tam skierował swoje kroki, tym razem bez pośpiechu mijając drzewa i krzewy różane, pnące się nienaturalnie wysoko. Lubił tu przychodzić od dziecka. Żaden z niego był miłośnik natury, po prostu kochał spokój. — Ten bal to jakaś farsa. |
| |
Astrachań, Rosja 19 lat wieszczy błękitna bogaty studentka kursu klątwołamaczy (I rok) |
Czw Kwi 30 2020, 01:03 | | Chodź.Jedno to słowo sprawiło, że poszłaby za nim na koniec świata (sorry, rodzinko). Dlatego też przeciskała się razem z nim przez salę balową, z opuszczoną głową, żeby nikt nie rozpoznał w niej Antoniny Bukhariny. Włosy znacznie dłuższe niż te, które miała zwyczaj nosić, w dodatku upięte w kok, miały sprawić, że nikt nie powiąże jej, z nią na pierwszy rzut oka. Kreacja też nie do końca była w jej stylu, a jej obecność na Zimowym Balu Oneginów była już kompletnie nieoczekiwana. Owszem, Bukharinowie pojawiali się na tego typu wydarzeniach organizowanych przez śmietankę rosyjskiej socjety, jednak ich reprezentacja w Oneginowych progach zwykle pełniła rolę symboliczną. Może i na co dzień się gryźli, ale w takie wieczory jak ten, wszyscy zgodnie sprawiali wrażenie, że konflikty nie istnieją w ich wspaniałym życiu, choć i tak podzieleni na grupki spędzali ten czas w towarzystwie swoich sojuszników. Kiedy oparł ją o ścianę, ona bez zawahania się odwzajemniła jego pocałunek, wplatając dłonie w jego ciemne włosy, podczas gdy w brzuchu jej motyle tańczyły radośnie kankana z podekscytowania. Była tutaj, w Kryształowej Twierdzy i całowała Onegina. Czyż to nie irracjonalne? Jej rodzice byli, musieli być, zaledwie kawałek dalej, tańcząc cza-czę zaintonowaną przez orkiestrę. Mogli jednak w każdej chwili ją nakryć, zabrać do domu i zrobić scenę. Niepotrzebną, aczkolwiek niezaprzeczalnie upokarzającą, podkreślającą jej świeżo zdobytą pełnoletniość. Nie potrzebowała tego. Dlatego nie przedłużała pocałunku, pozwalając zaprowadzić się na zewnątrz. I tak spędzili za dużo czasu na obściskiwaniu się w ciemnym kącie, narażeni na zdemaskowanie. Wyszli na świeże powietrze i zajęli miejsce na jednej z ławek. - Coroczna farsa. Czyżby nie dostrzegał pan radości płynącej z tradycji własnego rodu? - zapytała z nieskrywanym rozbawieniem. Ona uwielbiała wszystkie coroczne farsy organizowane przez jej rodzinę. Ba! Wręcz nie mogła się ich doczekać. Dotychczas te wszystkie spotkania były jedynymi obecnymi w jej kalendarzu, wszakże młodociana Antonina nie mogła uczęszczać na spotkania zarezerwowane dla dorosłych. Wolno jej jednak było brać udział w organizacji i aktywnie przebywać na przyjęciach organizowanych przez jej własną rodzinę, żeby wiedziała jak te farsy organizować i je kultywować należycie. Była w końcu planem B, a to do czegoś zobowiązuje! Już miała otwierać usta, by rzucić jakimś poważnym pytaniem, którymi tak bardzo lubiła go raczyć przy każdym spotkaniu, kiedy nagle poczuła, jak wypełnia ją ból głowy, a wraz z nim traci widzenie. Już nie siedział obok niej wyraźnie znudzony Onegin, a jedyne co widziała to pożar. Pożoga trawiła absolutnie wszystko, a jedynie patrząc na zarys budynków, Antonina mogła stwierdzić, że wygląda to na zabudowę ukochanego Petersburga. Czuje jednocześnie zimno, więc patrzy w dół, a tam widzi jak stoi po kolana w śnieżnej zaspie. Nie może uciekać, nie może biec, bo czuje się bezpiecznie, choć stopy powoli tracą czucie. Gorąco jednak odbija się od jej twarzy. Wokół słychać krzyki. Ludzie uciekają, walczą o życie i szukają swoich najbliższych. Ona jednak mogła tylko tak stać i patrzeć na ich cierpienie. Krzyki dochodzą też z budynku, ktoś niewątpliwie właśnie tracił życie w pożarze, niczym na stosie. Tonya chciałaby odwrócić wzrok, ale nie mogła. Było w tych płomieniach coś hipnotyzującego, coś, co nie pozwalało się odwrócić i odejść. Kątem oka zauważyła jednak postać. Łysy, ze szramami i ruchem świadczącym o ucieczce. Znała tę twarz. Widziała ją już kiedyś. Mózg jednak odmawia uzupełnienia tej układanki. Im bardziej się na tym skupia, tym bardziej czuje, że coś jej umyka. I umknęło. Jej wzrok już nie jest pusty, a ona zaciska mocno powieki, chcąc wrócić tam. Do trawionego ogniem miasta, aby wiedzieć, kto podłożył ogień. Chciała to wiedzieć. Potrzebowała to wiedzieć. Wizja jednak zniknęła równie szybko i nagle co się pojawiła. Został po niej jedynie ślad płynący gęsto i ospale z jej prostego nosa: krew. Przyłożyła wierzch dłoni do wspomnianego nosa i odsunęła się nieco od niego niczym dzikie zwierze narażone na ludzki dotyk. - Nie wracaj do Petersburga tej nocy - wydusiła z siebie, a brązowe tęczówki zaszkliły się od łez. To by było na tyle z trzymanej przez lata tajemnicy. On już wiedział. Widziała jak łączy wątki. Wiedziała już, że on wie, że ona jest wieszczem. - Proszę - rzuciła jeszcze, nie do końca wiedząc, o co prosi tak najbardziej. O dyskrecję, o posłuszeństwo, o zrozumienie? |
| |
Petersburg, Rosja 29 lat błękitna majętny klątwołamacz; wykładowca na Petersburskim Uniwersytecie Magicznym |
Wto Maj 26 2020, 00:17 | | Antonina była piękna. Jej niezaprzeczalnie zapierająca dech w piersiach uroda sprawiała, że czasami faktycznie nie mógł złapać tchu, gdy na nią patrzył. Kto jak kto, ale Boris cholerny Onegin potrafił docenić kobiecą urodę. Lubił sycić oczy pełnymi ustami Bukhariny, jej idealnie zaokrąglonymi kształtami, lubił czuć zapach jej perfum. Przypierając ją do ściany na chwilę zapomniał, że znajdują się w samym środku epicentrum potencjalnej katastrofy. Kto by myślał o rodzinach będących śmiertelnymi wrogami, którzy prawdopodobnie tańczą gdzieś są filarem, zupełnie nieświadomi tego, co wyprawia ich najmłodsza latorośl. Antonina nie była Maką. Była tą niesforną sobą i to się w niej właśnie Borisowi podobało najbardziej. Dotykając jej policzka pomyślał, że jej twarz idealnie mieści się w jego dłoni. Odbierając jej oddech pomyślał, że chyba nigdy wcześniej nie czuł takiego pożądania. Otrzeźwiał dopiero w momencie, w którym poczuł delikatny ucisk na piersi. Odpychała go. Odpychała go, ale nie dlatego, że go nie chciała. Wiedział, że chciała go bardzo, po prostu mimo znacznej różnicy wieku, była od niego o wiele bardziej odpowiedzialna. — Tradycje mojego rodu to także ustawiane śluby, najczęściej z kuzynkami. Nie, nie czerpię radości z czegoś tak idiotycznego. — Boris usiadł na ławce i na jedną chwilę oderwał wzrok od swojej towarzyszki. Spojrzał w bok, w miejsce, w którym rósł naprawdę piękny krzew różany. Pomyślał nawet, by może zerwać jeden z białych, oszronionych kwiatów i podarować go Antoninie, ale gdy wyciągał rękę by to zrobić, dziewczyna siedząca u jego boku wydała z siebie dziwny dźwięk, który natychmiast zwrócił jego uwagę. Siedziała sztywna, z pustym wzrokiem wbitym w przestrzeń przed sobą. Była blada, bledsza niż zwykle. Zmarszczył brwi, nie mając pojęcia co tak właściwie działo się z tą beztroską i pewną siebie zazwyczaj Bukhariną. Badał jej twarz, ale pozbawione wyrazu oblicze nie dawało mu żadnej wskazówki. Kilka długich sekund wahał się, by coś zrobić. Dopiero, gdy drgnęła lekko, ściągnął maskę i przysunął się bliżej, choć ona uczyniła coś zupełnie odwrotnego. — Wszystko w porządku? — zapytał z troską. Martwił się. Cholera, pierwszy raz w życiu zmartwił się naprawdę, a uczucie to nie było tylko egoistycznym wyrazem troski o swoją skórę. Martwił się o nią. Cholera, chyba naprawdę postradał zmysły. Gdy dostrzegł krew wypływającą z jej nosa dotknął jej policzka ponownie. Tym razem jednak nie dlatego, że chciał ją pocałować. W zasadzie to sam nie wiedział, co chciał jej tym okazać. Że nie ma się czego bać? Przecież była tego świadoma. Że jest przy niej? Przecież to logiczne. Że jej pomoże? Przecież w życiu tej pomocy nie przyjmie. — Nie wracaj do Petersburga tej nocy. — Usłyszał i zastygł w bezruchu. To jasne. Był czarodziejem, w lot zrozumiał co tu się właśnie wydarzyło. Puste oczy, teraz wypełnione szklącymi się łzami, były oznaką jednego. Czy był w szoku? Oczywiście. Czy był zły, że nie powiedziała mu o tym wcześniej? Naturalnie. Czy mu to przeszkadzało? Absolutnie. — Nie wrócę — wyszeptał, uważnie przyglądając się jej przestraszonej twarzy. Mimo, że wytarła szkarłatną kroplę, która pojawiła się nagle nad jej wargą, wciąż mógł dostrzec jeszcze ślad, jaki zostawiła. Miał mieszane uczucia, ale jednego był pewien — to niczego nie zmieniało. — Obiecuję — powiedział, sięgając dłonią w stronę jej dłoni. — Co widziałaś? — Chciał wiedzieć. Była tak blisko, choć w tej chwili zdawała się być zupełnie gdzieś indziej. Boris chyba bał się jej dotknąć bez wyraźnego pozwolenia. Naprawdę żałował, że w tej chwili musi być z nią na tym przeklętym balu. Dlaczego dziś? Dlaczego tutaj? |
| |
Astrachań, Rosja 19 lat wieszczy błękitna bogaty studentka kursu klątwołamaczy (I rok) |
Czw Maj 28 2020, 00:49 | | Wszystko w porządku?Pozornie niewinne pytanie, które sprawiło, że drgnęła, a kąciki jej warg zadrgały. Nie. Nie było w porządku. Nic nie było w porządku. Ludzie nie powinni mieć na sobie klątw. Zwłaszcza młodzi ludzie. Zwłaszcza takich klątw. Klątw, które były tak bardzo nierozumiane przez wszystkich, którzy widzieli tylko plusy, jakby znajomość przyszłości była jakimkolwiek plusem. Nie była. Brak zaskoczenia wiązał się z ciągłym rozczarowaniem, bo rzeczywistość nigdy nie była tak dobra, jak powinna być. Ten osobliwy "dar" miał jednak mnóstwo minusów. Poza oczywistymi to także fakt, że zawsze pokazywał Antoninie rzeczy, których wolałaby nie widzieć. Same smutne miejsca, smutne rzeczy i smutne historie. Smutek. Smutek i przerażenie wypełniało jej serce, kiedy jej natura była kompletnie inna. Była wesołą dziewczyną, która wciąż wyrastała na pogodną kobietę. - Nic nie jest w porządku - przyznała cicho, bo to, co przed chwilą widziała, było esencją słowa "chaos". Nie chciała, żeby on, ani ktokolwiek z jej rodziny byli częścią tego chaosu. Wiedziała jednak, że ktoś bliski jej sercu prawdopodobnie będzie. Inaczej by tego nie widziała, prawda? Inaczej cała ta wizja ominęłaby ją. Nie wrócę.Pokiwała głową, a z jej oczu popłynęły mimowolnie łzy. - Zostań tu na dłużej, Boris. Tu jesteś bezpieczny - dodała jeszcze, choć tak naprawdę miała bolesną świadomość, że to, co ma się wydarzyć i tak się wydarzy. Dola nie dawała na nasze ramiona więcej, niż jesteśmy w stanie unieść. Podobno. Dlatego też Antonina wytarła jeszcze raz policzki, tym razem ostrożnie, żeby nie rozmazać swojej krwi w niezbyt korzystnie wyglądające plamy i wciągnęła powietrze przez usta. - Ja nie mogę... Wyjaśnię Ci to, obiecuję, ale nie tu i nie teraz. Wybacz, muszę zabrać rodzinę do domu. Przepraszam, wiem, że nie tak to sobie wyobrażałeś - powiedziała, na dobrą sprawę niewiele mówiąc. Przywarła na chwilę do jego ust, jakby miała posmakować je po raz ostatni, zanim pośpiesznie ruszyła w kierunku rodowej rezydencji Oneginów, gotowa wyciągnąć ze środka wszystkich Bukharinów. Nie mogła mu powiedzieć. W sumie nawet nie wiedziała, co powinna mu powiedzieć. Dzięki temu wykupiła czas na przemyślenia, by później rozważyć, co jest warte powiedzenia, a co należy pozostawić niewypowiedziane. [oboje z/t] |
| |
| | |
| |
|