|
|
|
|
|
|
Nie Lip 07 2019, 21:14 | | First topic message reminder :Cmentarz Stary cmentarz w Tatarskoye nie jest szczególnie duży, bo i wieś do sporych nie należy. Składa się nań kilkadziesiąt alejek, z których spora część, znajdująca się najdalej od bramy wejściowej, jest mocno zaniedbana: rośliny zaczęły się już rozrastać, zasłaniając płyty nagrobne, poustawiane gdzieniegdzie ławeczki ani trochę nie zachęcają do spoczęcia na nich, w obawie przed przedwczesnym wybraniem się na drugi świat, a pomniki aniołów, których czas pozbawił twarzy, straszą miast dodawać otuchy. |
| |
Alicante, Hiszpania 27 lat półkrwi zamożny właściciel zakładu pogrzebowego Eden |
Nie Lis 10 2019, 19:30 | | Robiąc odruchowy krok w tył, Rafael nie zastanawiał się nad potencjalnymi konsekwencjami – a powinien. Jego niewiedza okazywałaby się rażąca dla każdego, kto z jakiegoś powodu zerknąłby w ich stronę, na szczęście Maaka stanęła na wysokości zadania, choć początkowo wydawała się spłoszona nie bardziej niż jej towarzysz obcokrajowiec. Znad jej ramienia, oferując moralne wsparcie, mężczyzna z zainteresowaniem przyglądał się temu, jak odpowiedziała duchowi i w jaki sposób spełniła jej prośbę. Odetchnął krótko, kiedy zjawa zanurzyła się pod ziemią, nie wzburzając jej w żaden sposób. - Więc to takie proste – skomentował z wyraźnym zdziwieniem przebrzmiewającym w głosie, po czym wyprostował się, wsuwając zmarznięte dłonie w kieszenie płaszcza. - Wygląda na to, że właśnie zrobiłem z siebie wariata, którego musiałaś uratować – powiedział do Maaki, starając się mówić na tyle cicho, żeby nie zostać podsłuchanym. Do niej zdążył się przyzwyczaić i czuć na tyle komfortowo, by nie przepuszczać myśli przez tak samo ciasny filtr, jak do większości społeczeństwa, ale musiał pamiętać, że ci inni, ci nieznani i niesprawdzeni wciąż ich otaczali. - Należy ci się odznaka, gwardzistko Bukharina. Być może Rafael powiedziałby coś jeszcze, być może skompromitowałby się kolejnym dziwnym komentarzem, gdyby nie nagłe poruszenie przy jednym z ognisk i niosący się wyraźnie głos ducha, który nie brzmiał i nie wyglądał na tak potulnego, jak spłoszone dziewczę, które jeszcze chwilę temu prosiło o coś słodkiego. Sama jego obecność i spojrzenie na rysy wykrzywione czymś nienazwanym sprawiały, że drobne włoski na karku same z siebie stawały dęba w pierwotnym instynkcie przetrwania. Nie dostał możliwości zaprotestowania, zanim zimna ręka wyrwała jego dłoń z kieszeni i pociągnęła w kierunku płonącego wesoło ogniska, zanim wepchnęła go prosto w grupę innych wybrańców. Nie znał tych ludzi, nie wiedział, czemu padło akurat na niego, skoro od samego początku próbował trzymać się na uboczu i bardziej obserwować, niż brać aktywny udział, ale oto był między nimi. Nie pijał wódki, ale teraz bardzo przydałby się jej łyk. Nogi na pewno łatwiej układałyby się do tańca, który był mu przecież tak obcy w samej swojej definicji, serce może nie waliłoby tak panicznie w piersi, wypatrując momentu, w którym będzie mógł się wyrwać z tego zaklętego koła. Zimna, niemal materialna w dotyku dłoń ducha w dziwny sposób przypominała mu ręce zmarłych i tego skrawka normalności się trzymał. Sylwetka Maaki zniknęła gdzieś w tłumie wypełnionym ludźmi i iskrami strzelającymi z ogniska. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Pon Lis 11 2019, 13:36 | | - W takim razie cieszę się, że jest dobrze – przyjmujesz jego odpowiedź z ulgą w głosie, którą kwitujesz lekkim uśmiechem nieśmiało błąkającym się po zmęczonej twarzy. Zabierasz od niego butelkę, po czym chowasz ją do podręcznej torby wraz z podstawowym zestawem magomedyka. Z jednej strony nie zamierzałeś niepotrzebnie drążyć tego tematu, a z drugiej – sam też nie miałeś pojęcia, o czym tak naprawdę mógłbyś z nim porozmawiać. Co najwyżej poplotkować o doktorze Wrońskim, który był waszym wspólnym przyjacielem. W twoim wyobrażeniu dzieliła was zbyt wielka przepaść, byś mógł z nim złapać choćby nić porozumienia. – A teraz wybacz, Grigory, ale widzę, że ktoś potrzebuje pomocy. – Na swojej drodze niespodziewanie zobaczyłeś małą dziewczynkę, która najwyraźniej się zgubiła i nie była w stanie odnaleźć swoich rodziców; szybko więc postanowiłeś jej pomóc. Przez moment nawet myślałeś, że to duch, ale twoje wątpliwości zostały rozwiane w momencie, gdy złapałeś ją za rękę. Całe szczęście, szybko udało ci się doprowadzić zgubę do jej rodziny, co wcale nie było takie łatwe, biorąc pod uwagę tłum zgromadzonych tu ludzi i pojawiające się co rusz istoty niematerialne. Dziady trwały już w najlepsze, a ty nagle zostałeś sam, gdzieś między ogniskiem a banią, w towarzystwie nieznanych ci osób. Lepiej i pewniej czułbyś się, gdybyś był tutaj z Grushą. - Co takiego? – wypowiadasz z niemałym zawahaniem, nie do końca dowierzając w to, że duch wskazał akurat w twoim kierunku. Asekuracyjnie rozglądasz się więc na boki, aby upewnić się, czy na pewno o ciebie chodzi, po czym marszczysz z wyraźnym niezadowoleniem krzaczaste brwi, automatycznie stawiając krok do tyłu. – Ja? Mam tańczyć, by połamać sobie nogi? – Na nic zapewne zdałyby się tłumaczenia, że jesteś tu tylko magomedykiem na służbie i absolutnie podczas tego święta nie możesz sobie pozwolić na rozproszenie uwagi, nie wliczając w to spożytego wcześniej alkoholu, dlatego nawet nie wiesz, w którym momencie znalazłeś się w środku tego całego zamieszania. Wewnętrzny głos coraz silniej podpowiadał ci, że z duchami nie należy zadzierać, zwłaszcza w tak szczególnym dniu jak dzisiaj, toteż zgodnie z jego życzeniem tańczysz obok naczelnej wdowy Petersburga, kolegi z pracy czy jego narzeczonej, którą niedawno miałeś okazję osobiście poznać. Świat się kręci w rytmie śmierci, bo przecież nie ma muzyki. Jest tylko trzask palącego się ogniska.
Ostatnio zmieniony przez Anton Gorodecki dnia Pon Lis 11 2019, 22:40, w całości zmieniany 6 razy |
| |
Astrachań, Rosja 32 lata żywiciel błękitna bogaty panna od luster |
Pon Lis 11 2019, 14:30 | | Przełyka ślinę z ulgą, równocześnie wyrzucając sobie, że zareagowała własnie w ten sposób. Była niemniej przestraszona niż półprzeźroczyste dziewczę, choć przecież nie uczestniczyła w Dziadach po raz pierwszy i zawsze robiła to w bardziej spontaniczny sposób, rok temu zapewne sama sięgnęłaby po krążącą w tłumie butelkę, poddając się zabawie. Co się z nią dzieje? Dlaczego miała poczucie, że jest kimś zupełnie innym niż dawniej? Kręci ze zdumieniem głową, równocześnie przygryzając wargi. Dosyć mocno zupełnie jakby chciała, żeby ust popłynęła jej cienka strużka krwi, kto wie, może to jej smak w jakiś sposób by ją otrzeźwił? - Mieliśmy szczęście. Nierzadko takie spotkania wymają o wiele więcej zachodu! Nigdy nie wiadomo na jak bardzo zagubioną dusze trafisz. Czasem są one o wiele mniej potulne i grzeczne. Nawet jeśli za życia tryskali uprzejmością, śmierć niekiedy zupełnie zmienia ich charakter. A może właśnie pokazuje ich prawdziwą twarz? - Śmieje się, tym razem już zupełnie szczerze, rozluźniając uścisk. - Przynajmniej nie uciekłeś z krzykiem, to już niemały sukces - żartuje, wypowiadając tę uwagę równie cicho. Ma wrażenie, że to raczej ona od miesiąca robi z siebie zupełną wariatkę, przebąkując, że wciąż słyszy nieznane głosy. To raczej prędzej o niej ktoś pomyślałby, że ma nierówno pod sufitem. - Dziękuję, będę nosić ją dumnie - Żartobliwie wypina pierś, jakby naprawdę przypięta do niej była jakaś odznaka. Maaka nie zdążyła zareagować, Rafael już zostaje gwałtownie wyrwany z jej delikatnego uścisku i znika gdzieś w tańczącym tłumie. Choć początkowo śmiech znowu podchodzi jej do gardła, gdy widzi jego zagubioną, niepewną sylwetkę próbującą dostosować się do ruchów szalonego tańca, uśmiech zamiera jej na twarzy, gdy zdaje sobie sprawę, że więcej ma wokół siebie duchów niż ludzi z krwi i kości. Głosy w głowie odzywają się ze zdwojoną siłą. MAAKA WRACAJ. Za długo przebywałaś na wolności. Zrezygnuj z pozorów. Wracaj do nas, wracaj. Zamyka oczy, do uszu dociska dłonie zaciśnięte w pięści, jakby chciała zagłuszyć wszystkie otaczające ją dźwięki. Stoi samotnie pośród tłumu, czując niekiedy ciepło obijających się o nią ciał, ale o wiele częściej przenikający do kości chłód. Chwieje się lekko, próbuje zebrać się w sobie i tym chwiejnym krokiem zmierza gdzieś na oślep, docierając w końcu w okolice jednej z bań, zatrzymując się gwałtownie, w duchu dziękując, że nie wpadła do środka. Tego by jej jeszcze było trzeba, kąpieli z duchami. |
| |
Kaliningrad, Rosja 27 lat błękitna bogaty różdżkarz |
Pon Lis 11 2019, 14:42 | | Przyjmuję każdą kolejkę, którą mnie kuzyneczka częstuje i szczerze powiedziawszy czuję już trochę zbawienne działanie alkoholu - jakiś taki jestem bardziej wyluzowany i w ogóle przyjemniej się na tym cmentarzu siedzi, niż po całkowitej trzeźwości. Kiwam głową, że tak, jasne, bardzo chętnie go wśród Wrońskich przywitamy, sprawdzimy czy nadaje się dla naszej kochanej Lenki, czy lepiej niech spierdala zanim święty węzeł małżeński połączy ich na wieki wieków i amen, wtedy już nie będzie ucieczki. - Co tam się odkurwia? - marszczę brwi i na nowo przykładam piersiówkę do ust, ściągając kolejnego łyka, po czym oddaję ją Anfisie. Jakiś zjeb się awanturował z żywymi jakby mu było wszystko wolno... No niby to prawda, bo Dziady, ale i tak wywracam jeno oczami i się nawet trochę cieszę, że rzecz się dzieje przy innym ognisku. - To jest Piotr? - podłapuję słowa kuzynki i wbijam w mężczyznę spojrzenie; mrużę lekko oczy, a moje wargi na nowo się rozłączają, bo chcę coś dodać, tylko zanim zdążę Lenka wcina mi się w słowo. Kiwam jeno głową, po czym dorzucam do ogniska kilka drewienek z przygotowanej kupy, bo co se nie dorzucę jak se dorzucę. - No, no, nawet niezły ten cały Piotruś, takie 3/10, hehe - śmieję się; to i tak nieźle, w mojej skali żaden facet nie dostał nigdy więcej niż 5 (no chyba, że Zygmunt, ale on był wyjątkowy). Tyle, że jeszcze nie mieliśmy okazji pogadać - z Sonią w końcu też tak było, najpierw sobie pomyślałem, o kurwela ale mi się trafiło, jak ślepej kurze ziarno, dupera 11/10, a później się odezwała i czar prysł. Niestety. Wsuwam dwa palce w usta i wydaję z siebie przeciągły gwizd, po czym zaczynam klaskać do rytmu, żeby się tak nie bujali do ciszy. Piękny to był korowód śmierci. |
| |
Samara, Rosja 22 lata błękitna majętny studentka kursu prawniczo-administracyjnego (IV rok) |
Pon Lis 11 2019, 20:34 | | Spokój był pojęciem względnym, zwłaszcza gdy wymagało się od siebie jeszcze więcej, niż mogło to czynić wobec niej otoczenie. Prezentuj się godnie, bądź gotowa na choćby najbardziej nieoczekiwany i nieprzyjemny obrót spraw. Od samego początku była raczej spięta, a mimo większych problemów jej mięśnie nie rozluźniły się ani trochę. Jej twarz pozostała raczej pozbawiona wyrazu, jeśli nie liczyć lekkiego zaciśnięcia ust, którego próbowała pozbyć się dyskretnie je zwilżając. Zapewne gdyby choć trochę bliżej było jej do optymistycznej natury mogłaby spojrzeć na wszystko w pozytywnych barwach, a jednak katastrofa wydawała się wciąż czaić gdzieś za rogiem. Jej jasne oczy przemykały między kolejnymi uczestnikami Dziadów, tak tymi żywymi, jak i dołączającymi do nich z zaświatów. Powolnym krokiem mogła ruszyć przed siebie, bez konkretnego celu, zbliżając się do najbardziej witalnych miejsc na cmentarzu. Nie zatrzymywała się przy żadnym na długo - jedynie na tyle, by właściwie zapoznać się z rozgrywającymi się wokół niego wydarzeniami. Stół, ogniska, sauna. Kolejne grupy żyjących i umarłych, socjalizujących jak gdyby nigdy nic. Choć rozmowy między nimi przyjmowały nieraz dość ekscentryczny obrót, to jednak pozbawione były faktycznych nieprzyjemności. Szczęśliwcy. Zbyt dobrze wiedziała, że dusze potrafiły być wyjątkowo nieprzyjemne w kontaktach. Te, które prowadziły wyjątkowo niespokojne życie lub zwyczajnie odeszły z tego świata w nieprzyjemnych okolicznościach nieraz dały jej się we znaki. Tyleż cierpienia, tyleż koszmarów... Nie było sensu jednak o tym myśleć, zwłaszcza gdy wśród duchów nie dostrzegała żadnego z powodów swych nieszczęść. Z drugiej strony nie było tu na przykład jej babki, z którą kontakt wcale nie musiał okazać się aż tak nieprzyjemny. Wszak kobieta musiała rozumieć lepiej Verę, niż ktokolwiek inny, w związku z własną etykietą medium. Tańce, picie, skakanie przez ogień. Najwyraźniej choć niektórzy mieli się zabawić, lepiej lub gorzej, ku uciesze jednego z przybyłych. Może nie byłoby aż tak źle, gdyby zatrzymała się i nacieszyła tym niezwykłym widokiem. Było to o tyle ciekawe, że wśród wskazanych przewijały się znajome jej twarze, między innymi lekarzam niedawno doprowadzającego ją do stanu używalności. Znów krzyżując ramiona na piersi zatrzymała się nieco na uboczu, wbijając spojrzenie w kolejne dołączające do tańca osoby. Oto odrobina rozrywki w czasie nocy pełnej pełnienia obowiązków. Możliwe nawet, że kącik jej ust lekko zadrgał, gdy widowisko zaczęło się rozkręcać. Zapewnie nie powinna czerpać tyle satysfkacji z cudzej kompromitacji, ale przecież coś jej się od życia należało. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Pon Lis 11 2019, 22:54 | | Prawie nie słyszał, co Anton mówił do niego. Dusze kręciły się już przy łaźni, na własne oczy widział, jak desperacko szukają ulgi, spokoju. Wyły płaczliwie, wołały bliskich, którzy zawiedli ich nadzieje – braci, mężów, przyjaciół. Mamę. Usłyszał wołanie dziecka i aż go zmroziło. Słyszał je ponad wszystkimi innymi dźwiękami i szybko wypatrzył zagubioną wśród grobów duszyczkę. Wtedy go zmroziło. Nigdy nie potrafił postępować z dziećmi, a myśl o przedwczesnej śmierci dziewczynki dodatkowo go onieśmieliła. Spojrzał na Gorodeckiego wymownie i kiwnął głową, chcąc mu podziękować. Uzdrowiciel zniknął mu z oczu, a w jego miejscu pojawiła się Hersilia. Był pewien, że przyjdzie na cmentarz tak samo, jak był pewien, że Alexandr będzie jej tu szukał. Skoro za życia musiał mieć ją na własność, to i po śmierci bez wątpienia upomni się o nią. Przed nim zaś inne duchy szukały u niej pociechy. Grisha chciał ją stamtąd zabrać. Wyrwać jej dłoń z zimnych objęć zmarłego, ogrzać przy łaźni, zasłonić swoją twarzą wszystkie te zamglone, wykrzywione w bólu. Uśmiechnęła się do niego, a towarzyszący jej duch zniknął w bani. Była dla nich dobrą opiekunką, może przez swoją żałobę? Grisha chciał pójść za nią, lecz nie mógł. Nie chciał rozgniewać duchów zostawiając saunę bez opieki, nie zdołałby zresztą znieść tak dużego zagęszczenia duchów, jakie pojawiało się przy ogniu. Zobaczył więc tylko z oddali, że Hersilię ponieśli do tańca. Patrzył jak urzeczony na krąg otaczający ogień i nie mógł uwierzyć, że jedna z dusz zażądała, by z nią zatańczyć. Jakże ludzkie wciąż mieli potrzeby. Wyobrażenie o śmierci, jakie Grisha w sobie nosił nieprzekraczalną granicą oddzielało zaświaty od życia, które będzie mu dane zapamiętać – może się mylił. Zapewne się mylił, ale nie pragnął nigdy, nawet żegnając ludzi drogich jego skostniałemu sercu, rozmyślać nad tym zbyt długo – czy i jakie jest potem. Odwrócił wzrok od ogniska niechętnie i zajrzał, czy w łaźni się nie ochłodziło. |
| |
|
Pon Lis 11 2019, 23:36 | | - Czyżby? – Wyglądało na to, że duch miał ubaw z Vasiliya, który najwyraźniej poczuł to, co on nieoczekiwanie zaznał w zbyt dużej ilości przed śmiercią. Po jego upadku zbliżył się wręcz niebezpiecznie. Gdyby mógł, pewnie sam teraz rozerwałby komuś gardło, ale ostatecznie przyszedł tu zaznać spokoju, a nie mordować z zimną krwią. – A mam ci przypomnieć co zrobiłeś? I jak? Chcesz, aby wszyscy o tym się dowiedzieli? – zagroził bez wahania duch Ivana, który nie mógł dłużej wsłuchiwać się w jego wierutne kłamstwa. Po chwili łapczywie odebrał od Hersilii przygotowane jadło, pochłaniając je w niezwykle szybkim tempie. Najwidoczniej tak bardzo spieszyło mu się do wspólnej zabawy, gdyż to właśnie zaraz po tym zaczął wedle własnego widzimisię zaciągać przypadkowych ludzi w okolice ogniska – poczynając przede wszystkim od swojego oprawcy. Zaśmiał się perliście, jakby po raz pierwszy od dawna wróciła mu radość życia, gdy zobaczył, że Lena sama dołączyła do zabawy i wzięła Piotra w obroty. Sam zakręcił Mitrokhiną i oddał ją w objęcia Gorodeckiego, aby na koniec podlecieć do Kozhukhova, który zdecydowanie psuł mu humor. Nie widział innego wyjścia, jak poprowadzić go w tym korowodzie śmierci, nawet jeśli nie chciał mu zadośćuczynić. Ivanowi dodatkowo spodobał się fakt, że młody Wroński postanowił umilić ich taniec gwizdaniem. Już miał ich zaciągać do kółka, lecz szybko dał im spokój, gdy przy Samborze i Anfisie niespodziewanie pojawił się kolejny duch. Ten z kolei błagalnie otworzył suche usta, pokazując na swój brak języka, a potem wskazał na użytkowaną przez was piersiówkę i popatrzył błagalnym wzrokiem. Za życia duszyczka z pewnością była nieletnia, ale czy to ważna kwestia po śmierci? Do Rafaela z kolei dołączyła jakaś kobieta. Może widząc jego zagubienie, a może nie chcąc tańczyć sama, niemo się zaoferowała poprzez złapanie mężczyzny za rękę i zakręcenie nim jak młynkiem. Maaka za to zauważyła, że z tyłu bani znowu pojawił się karłowaty bannik. Ale czy coś postanowi z tym zaraz zrobić? W międzyczasie Tanasevich pojawił się przy Verze, nakazując przynieść jej kolejną misę z kadzidłem. Nie bez powodu wyczuwał w niej ogromny potencjał, dlatego postanowił poprosić ją o pomoc. - Wraz ze mną za moment spróbuje pani przywołać duchy. Wystarczy, że podpali pani kadzidło i pochodzi w okolicy stołu, ognisk i sauny, a ja z kolei odmówię odpowiednią inkantację. Gotowa? – Po tych słowach guślarz kontynuował swój rytuał przyzywania, a Karamazova i Mitrokhina momentalnie mogły wyczuć, że nadchodzą kolejne dusze, które wcale nie były tak spokojne i niewinne jak poprzednie; a w tym samym czasie młody Ivan najwyraźniej poczuł się gotowy opuścić padół ziemski. – Dziękuję wszystkim za wspólną zabawę. Tego było mi potrzeba, choćby przez ułamek sekundy. Już za moment będę mógł odejść z tego świata, mimo że wolałbym tu zostać – powiedział z nostalgią w głosie, po czym pozwolił ludziom się rozejść. Następnie podleciał do Kozhukova. – Najwyższa pora, bym wziął kąpiel – rozkazał ostro i podał mu rękę. Nie zamierzał dłużej grzecznie prosić, mimo że już nie był aż tak rozgniewany jak wcześniej. Jego ból stawał się mniejszy. Po zakończeniu kolejnej części obrzędu przez Tanasevicha, na cmentarzu powoli zaczęły się pojawiać kolejne duchy. Byli to ci, którym za życia tak naprawdę daleko było do ideału człowieka. Mieli swoje za uszami, lecz czy można było powiedzieć, że przemawiało przez nich zło? Niemałą konsternację mogła wzbudzić obecność pewnej osoby, która bez wątpienia była znana wszystkim tym, którzy uczęszczali do Akademii Koldovstoretz – Rusudan Sologashvili. Ta Gruzinka przez całe dekady uczyła uczniów białej magii słowiańskiej i zapisała się na kartach historii jako postrach szkoły. Mówiono, że jest nieśmiertelna; że im starsza była, tym bardziej wymagająca i surowa się stawała; że ze względu na swój charakter prędzej powinna uczyć magii zakazanej niż białej… Ale i jej nawet śmierć nie oszczędziła. Niektórym aż gula stanęła w gardle, gdy nagle przypomnieli sobie dawne czasy z Rusudan… Odpisy dajemy do środy do godziny 22. Nikita i Metaxa proszeni są o jak najszybsze uzupełnienie odpisów. Zachęcamy, by każda postać, która chodziła do Koldovstoretz wymyśliła nawet krótką historyjkę pokazującą surowość bądź jakiekolwiek zachowanie wspomnianej nauczycielki. Rusudan Sologashvili była nauczycielką białej magii słowiańskiej, której uczyła w szkole aż do śmierci. Zmarła w wieku 83 lat, dlatego jesteśmy pewni, że wielu z Was na pewno bardzo dobrze ją dalej pamięta. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Wto Lis 12 2019, 07:56 | | Zmienność uroczystości zakrawała na chaos, szerzący się wśród cmentarnych pól, w otoczeniu surowych, kamiennych twarzy nagrobków. Pełen nieświadomości Abramov odkrył, że liść, dotychczas wplątany w złociste włosy towarzyszki, opuścił na szczęście pukle. Taniec, w bliskości jaskrawych języków ogniska rozpoczął się już w najlepsze; sylwetki poruszały się zwinnie, poddane grze światłocienia, majaczące niekiedy w spojrzeniach obserwatorów. - Nic się nie stało - powiedział. Nie miała powodów do wstydu; pierwsze zetknięcie z duchami było z pewnością wydarzeniem niezwykłym, odciskającym w pamięci wyraźny charakter piętna. Ile dusz, tyle zresztą osobistości; mniej albo bardziej przyjaznych chociaż z pewnością w swoim rodzaju też wyjątkowych. Cieszył się, skoro jednak niepokój Svetlany zdołał choć odrobinę ugasnąć. Żałował, że nie mógł przełamać teraz rozpostartego dystansu. Niestety - niektóre z reguł stawały się niemożliwą do wyburzenia fortecą, strzeżoną pilnie przez liczny, osiadający wzrok zgromadzonych. - W czym po... - dopytał, kiedy wspomniała podczas błądzenia siebie. Głos jednak ugrzązł mu w gardle, zaginął gdzieś, nieistotny, nie podniósł się z instrumentu krtani. Blada, kolejna postać była wybitnie znana, zbyt znana - cholera, będzie ich prześladować nawet po swojej śmierci? Osiadł spojrzeniem na widmie, porzucając rozmowę, wędrując wśród labiryntu wspomnień. Nie był posłusznym uczniem. W swojej edukacyjnej karierze otrzymał sporo szlabanów, a oto sprawczyni zdecydowanej większości - Rusudan Sologashvili. Miał ochotę, aby wybuchnąć haniebnym, nieadekwatnym śmiechem, jak heretyk, wiedziony ku przeznaczeniu kary (powstrzymał pokusę z trudem). Schadzki z uczennicami. Bójka z zazdrosnym chłopcem. Wymykanie się nocą, podróże do biblioteki. Kilkakrotnie też zasnął podczas nużącej lekcji; ku złości Sologashvili miał talent do różnych zaklęć, które, jakby z naturalnością wykonywał pomyślnie. Podczas historii magii przeglądał z równym znużeniem leżący na ławce podręcznik, szukając możliwie najbardziej odległej z epok, w której się mogła urodzić i pokazywał Maace. Na początku była Sologashvili a później stworzenie świata. Niektóre szlabany spędzał też w towarzystwie Bukhariny - w końcu, na tym etapie zdawali się nierozłączni. (Czego szukasz?) |
| |
Petersburg, Rosja 33 lata błękitna bogaty magomedyk, psychiatra i terapeuta |
Wto Lis 12 2019, 13:42 | | W pierwszej chwili nie wiedział co się zadziało. Skupił się na nie potknięciu o własne nogi, co nie było niemożliwe. Rzadko skazywał się na tą wątpliwą przyjemność. Ucieszył go widok Heleny, mimo ogarniającego go irracjonalnego wstydu za te nieskładne pląsy. Odsunęli się, aby nie przeszkadzać pozostałym. Przyjął to z ulgą, mogąc odetchnąć i pozwolić chłodnemu powietrzu osiąść na skórze. — Wybacz Heleno — przyszli tu w końcu razem; powinien zadbać i o jej rozrywkę. Przyjrzał się jej; cieniom przemykającym po twarzy wraz z padającym na nich, dalekim światłem ognisk. Wyglądała niesfornie, a co najważniejsze nie mógł się dopatrzeć gniewu lub szeroko pojętego focha z jakim spotykał się u swojej siostry bądź bratowej, gdy nierozważnie wszedł im w paradę swoją potyczką słowną. — Chciałem przedstawić cię mojemu przyjacielowi, ale najwygodniej będzie zrobić to w innych okolicznościach. Nie sądziłem, że dziś będzie o to tak trudno. Dropsa? — zaproponował, wyciągając słodycz z kieszeni. Uwagę obojga skradła Rusudana Sologashvili. Piotr był chyba nieliczną osobą, dawniej uczniem, którzy lubili zajęcia z przedmiotu jaki kobieta wykładała. Ona sama nie jawiła mu się tak wiedźmowato jak innym. Uczył się dobrze i nigdy w żaden sposób jej nie podpadł - wiódł dosyć stabilny żywot w Koldovstoretz. Inni mieli o wiele więcej na sumieniu. Z zaciekawieniem spojrzał na Helenę, coś mu świtało, że... |
| |
Kraków, Polska 33 lata błękitna zamożny rzemieślniczka i malarka |
Wto Lis 12 2019, 17:30 | | Skrzętnie bierze piersiówkę, bo naprawdę cała ta impreza jej się dłuży. Nie narzeka, bo miło spotkać rodzinę i to taką, z którą kontakt chce się podtrzymywać, ale na pewno bywały lepsze warunki takich spotkań. Alkohol i ciepło oddziałuje jej na ciało, ale nie poprawia to jej nastroju. - Oboje są w wieku staropanieństwa, więc nie najgorzej - podsumowuje ocenę kuzyna, jakby sama nie była rówieśnicą narzeczonych, ale nie będzie się jeszcze przejmowała czy pozostaje konsekwentna i spójna w klasycznym i niczym nieskrępowanym krytykanctwie. Poza tym powaga, jak było widać nie przystawała nawet w egzystencji pośmiertnej. - Mają w końcu wszystkie kończyny i to na miejscu - dorzuciła w duchu ich wspólnej ciotki Świętosławy, która przestrzegała, że jak się będą tak ociągać z wejściem w życie małżeńskie, to skończą z drugą połówką, która nawet połówką nie będzie, bo takim, co zwlekają wciska się egzemplarze wybrakowane. Kiedy zjawa (ewidentnie kandydat na męża jakiejś bardzo starej panny, bo języka brak) materializuje się obok nich, Anfisa rzuca spojrzenie Wrońskiemu, który wyraża dasz wiarę?W końcu podaje piersiówkę zbolałej duszy, niech skorzysta. - Do dna - zachęca, bo nie ma ochoty dzielić z widmem ektoplazmą. Piersiówkę pustą już opuszcza duch na trawę i znika gdzieś w okolicach bani czy gdzieś. - Uwierzysz, że mając cały stół z wódką i winem jeszcze na krzywy ryj ciągną z prywatnych zapasów? - zwraca się do Sambora, bo pewnie odczuwa ten sam ból straty po pigwówce. - Myślisz, że by się podzielili wódką stołową? - Bo jest zbyt trzeźwa w swym stanie wskazującym na spożycie, działa jej to otoczenie na nerwy, a na to najlepsza wódka, naleweczka lub koniaczek, babcia tak powtarzała. |
| |
Kruzhylivka, Ukraina 26 lat wilkołak brudna biedny pies stróżujący |
Wto Lis 12 2019, 22:49 | | Oczy ducha - choć białe i puste - zdawały się wpatrywać głęboko w jego duszę gdy zjawa nachyliła się, spoglądając na niego z boleścią. Pomimo przekonania, że powinien pamiętać to ziejące przed jego twarzą, rozdarte gardło, blade lico i przydługie, zaczesane do tyłu włosy, Vaska nie potrafił ulokować stojącej przed nim postaci na żadnej osi czasu, w żadnym wspomnieniu, wieczorze czy poranku, jednocześnie doskonale zdając sobie sprawę z tego, co zrobił, zupełnie jakby postawiono mu przed nosem gipsowy odlew własnej dłoni, tak również rozszarpana krtań zdawała się idealnie pasować do odcisku lśniących w księżycowym świetle, wilczych kłów. Zaniepokojony, rozejrzał się płochliwie dookoła, chcąc sprawdzić czy ktoś jeszcze słyszał wypowiedź nieznajomego, lecz nikt już nie patrzył już w jego stronę - ludzie byli zajęci pilnowaniem bani, ogniskiem bądź innymi duszami, które nagle - jakby na sygnał pierwszego widma - zaczęły pojawiać się na obrzędzie, tłoczyć się wśród czarodziejów i szeptać coś cicho swoimi sennymi, nostalgicznymi głosami. - To nie była moja wina. - odparł hardo, trochę zbyt głośno, niż powinien, zwracając na siebie uwagę kilku stojących nieopodal osób. - Nie mogłem nic zrobić... - dodał ciszej, tak cicho, że nie był pewien, czy słowa te w ogóle wydostały się przez jego zaciśnięte gardło, bo zaraz został wciągnięty pomiędzy ludzi obracających się w wirującym tańcu, z przerażająco kościstą dłonią zaciśniętą na przedramieniu, zupełnie jakby - pomimo natarczywego to tylko duch powtarzanego w myślach raz po raz, wprowadzającego umysł w nieznośną monomanię, stymulowaną złością i wewnętrznym podenerwowaniem - nieistniejące palce Ivana miały odcisnąć na jego skórze krwawe piętno odwetu. Było coś w postaci zjawy - jej materialna nie-materialna postać, rozszarpane gardło i ton głosu rozbrzmiewający groźbą - co w jednej chwili sprawiło, że Vaska, po raz kolejny, poczuł się nie tyle przyparty do muru, co zaciągnięty w pułapkę, zmuszony do czynów, słów i wydarzeń, w których wcale nie chciał brać udziału. Gdy tylko duch rozluźnił uchwyt, Kozhukhov upchnął dłonie głęboko w kieszenie, wciskając je jeszcze mocniej w materiał wełnianego płaszcza, kiedy widmo po raz kolejny zbliżyło się ku niemu. - Nie będę cię kąpał. - przyniósł jedzenie, pilnował ogniska, pokornie znosił nachalne towarzystwo, nie zamierzał jednak - pod żadnym pozorem - usługiwać w sposób równie uwłaczający jego rozbuchane, dziecięce ego. Nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej, bo wśród tłumu znów przemknął szmer, a nieopodal drewnianego stołu pełnego ziemskich obfitości pojawiła się sylwetka starszej kobiety o kaukaskich rysach twarzy - surowych, lecz zupełnie mu obcych, na co odetchnął ciężko, z niemałą ulgą, mając nadzieję, że uwaga wszystkich zebranych skupi się widmie Gruzinki, obserwującej tłum z niezadowolonym grymasem rysującym się na pobielałych wargach. |
| |
Višegrad, Bośnia i Hercegowina 38 lat półkrwi przeciętny magomedyk, asystent na PUM-ie |
Sro Lis 13 2019, 11:58 | | Interwencja medyczna trwała krótko i właściwie ograniczyła się do zaledwie wskazania miejsca, gdzie można było schłodzić poparzenia. Jak całe to wydarzenie również incydent około ogniskowy sprawiał dużo poważniejsze wrażenie, niż był w rzeczywistości. Zostawił maść, mugolską, bo te czarodziejskie miały zdecydowanie intensywniejszy zapach, brudziły i trzeba było się bawić w ich zmywanie. A te niemagiczne były równie skuteczne, więc dlaczego by ich nie używać, w końcu liczył się efekt. Wracając na swoje już wcześniej zaklepane miejsce obserwacyjne widzi, że sporo go ominęło łącznie z tańcami, no cóż nie jemu oceniać rozrywki duchów. A przynajmniej póki nie ma zagrożenia dla zdrowia żywych uczestników. Zanim przeszedł po obrzeżu zgromadzenia mignęła mu postać nauczycielki z Akademii. Jak wiele roczników przed nim i po nim miał tę mniej lub bardziej wątpliwą przyjemność uczestniczenia w zajęciach prowadzonych przez Sologashvili. Przedmiot był istotny z perspektywy późniejszego obranego zawodu, słowiańska magomedycyna czerpała garściami z białej magii naturalnej, ale w czasach szkolnych nie poświęcał jej specjalnie więcej uwagi. Radził sobie, a gdy już sobie wymyślił zawód to nawet bardziej się przykładał, ale nie był nigdy tym uczniem, którego imiona Rusudan Sologashvili by zapamiętała, wszak koncentrowała się na obiecujących przypadkach i tych, co dołowali, cała reszta po prostu była. Dostawał te same cierpkie i zbiorowe reprymendy kierowane do ogółu, więc bez przejęcia odprowadził widmową sylwetkę profesorki, która ruszyła gdzieś w głąb zgromadzonych żywych. Legasov stał w tym samym miejscu i nie zapomniał wskazać, że stara nauczycielka przybyła. Obaj się zgodzili, że palone pokątnie, bo przecież nikt nigdy głośno tego nie powiedział, papierosy jeszcze bardziej nadały jej wiedźmi wygląd, chyba że śmierć miała taką nieprzyjemną. |
| |
Petersburg, Rosja 27 lat czysta bogaty za dnia właścicielka domu mody, w nocy zaś okultystka |
Sro Lis 13 2019, 13:27 | | Duch Ivana okazał się niezwykle wymagający, wręcz nienaturalnie - czy to przez okropną śmierć wypisaną mu na gardle? Eva, nieprzyzwyczajona do takich widoków jak rozszarpana gardziel sama czuła gulę, która nie pozwalała jej swobodnie przełykać śliny. Do tego przez cały taniec jej córeczki próbowały odwrócić głowę, do czego zachęcił je też śmiech Hersilii - w końcu skoro się śmiała to na pewno wszyscy prócz nich dobrze się bawili! Zakharenko postanowiła więc oddalić się od ognia i pójść w stronę stołów czy sauny. Po drodze zauważyła swojego ulubionego aktora, Ilyę, do którego wysłała pokrzepiający uśmiech. On w końcu też nie wyglądał za dobrze. To przypadek, że tyle osób dziś marnie wyglądało czy po prostu męczyła ich możliwość spotkania człowieka, którego oboje znali tak dobrze? Wcześniej nie brała tego pod uwagę, ale teraz cicha myśl jej wpadła do głowy, jednakże szybko ją odgoniła. Chyba Mitrokhina powiedziałaby, że to ją martwi, czyż nie? Ale ta teoria zdała jej się błędna, gdy zauważyła Maakę, która prawie wpadła do środka krytej bani. Również nie wyglądała za dobrze. Eva nigdy nie widziała ludzi w aż tak złym stanie na tym święcie - prędzej płakali i krzyczeli spotykając duchy, a nie zachowywali się jakby dostali nagle agresywnej odmiany magicznej grypy. - Dziewczynki, zobaczmy co z ciocią się dzieje - powiedziała, odwracając tym samym uwagę od mało przyjaznej duszy tańczącej z innymi przy ogniu. - Wszystko w porządku? - spytała, tym razem nie ukrywając zmartwienia. Była gotowa pomóc kobiecie podejść do któregoś magomedyka. W międzyczasie jednak guślarz kontynuował obrzęd wzywając kolejne duchy. Kobiecie gula dwukrotnie się zwiększyła na widok szkolnej legendy z dzikiej Gruzji. Rusudan wyglądała tak, jak w szkolnych latach - choć starzała się wyraźnie szybciej, w pewnym momencie skóra przestała marszczyć się bardziej, przez co kobieta wyglądała identycznie przez lata - tym bardziej, że garderobę miała niezmienną od pięćdziesięciu lat. Podobno własną córkę traktowała najgorzej, wymagając od niej zdecydowanie większej wiedzy niż od reszty uczniów, przez co ta porzuciła szkołę i słuch o niej zaginął. Sama Eva niezbyt dobrze ją pamiętała - wymóg pisania długich esejów, szlabany za niewinne wymykanie się z pokoju czy przyłapywanie na nielegalnych wycieczkach do Petersburga było u niej normą. Gruzinka chyba najchętniej zamknęłaby szkołę na cztery spusty, a skrzydła chłopców i dziewcząt od dwudziestej drugiej do rozpoczęcia śniadania całkowicie olewając względy bezpieczeństwa i możliwość ucieczki w razie wybuchu pożaru w którymś pokoju. Kto by pomyślał, że wróci po śmierci? Wydawała się w końcu zadowolona ze swych metod wychowawczych. |
| |
Alicante, Hiszpania 27 lat półkrwi zamożny właściciel zakładu pogrzebowego Eden |
Sro Lis 13 2019, 17:30 | | Cóż, spodziewał się (czy właściwie miał taką nadzieję), że całe obchody będzie mógł bezpiecznie odstać gdzieś na boku z dala od największej zawieruchy, jak preferował w niemal każdym aspekcie życia. Takie wyrywanie się (czy bycie wyrywanym) nie było w jego stylu, bo chociaż przyszedł uczcić zmarłych razem zresztą zebranych to jednak nie spodziewał się, że będą wymagali od niego tańca? Nikt go tego nigdy nie uczył, nie należał przecież do tej grupy społecznej, od której wymagało się posiadania choć odrobiny koordynacji nad własnym ciałem – co więcej, koordynacji tej naturalnie również prawie w ogóle nie posiadał i dziękował tylko w duchu, że ciemność i pomarańczowy blask bijący od ognisk maskowały to, jak bardzo czerwony stał się na twarzy. Chyba tylko wrodzona elegancja (i podchmielenie części uczestników obrządków) pozwoliło się nie skompromitować w dzikich pląsach pijanego mrówkojada. Czy mrówkojady tańczyły Rafael nie miał zielonego pojęcia, ale wyobrażał sobie, że jakby potrafiły, to tańczyłby właśnie tak jak one. Hej, nie nadepnął nikomu na nogę, ani nie zdzielił łokciem przypadkowych nieszczęśników, to chyba całkiem dobry wynik? Szkoda tylko, że duchom najwyraźniej spodobały się mrówkojadzie pląsy, bo oto zaraz zakręciła nim jakaś półprzezroczysta panna, zmieniając rozpalone ogniska we wstęgi czerwieni i pomarańczu, a ziemię w niestabilny, pływający mu pod nogami grunt. Tym razem czuł, że się o kogoś obił i chyba tylko dlatego nie wylądował na czterech literach. Świetnie. To ile miała trwać piosenka, którą właśnie zaczęło nucić martwe dziewczę, wyciągając do niego ręce? Były tak samo zimne, jak ręce poprzedniego ducha, ale nie ciągnęły na siłę i nie zmuszały, by reagował szybciej, niż potrafił – w pewien dziwny sposób zaczęło go to wszystko bawić i zanim się spostrzegł, nucił razem z duchem, choć nie wiedział, jak nazywała się ta melodia. A potem nagle piosenka się urwała i Rafael znalazł się wpół ukłonu w odpowiedzi na dygnięcie ducha. Dziwnie buczało mu w uszach. - Gdzie ty poszłaś... – mruknął do siebie, rozglądając się dookoła, kiedy nagle uderzyła go myśl, że przez te zawirowania i tańce Maaka, z którą przyszedł, została gdzieś sama w tłumie. Manewrując między ludźmi wrócił do miejsca, gdzie wcześniej stali, ale kobiety już tam nie było – czyżby ją też zagarnął dla własnej przyjemności jeden z duchów? Cokolwiek by to miało nie znaczyć... Przełamując niechęć do rozmów z obcymi zagadnął jednego z nich wciąż usadzonego przy ognisku i piastującego wysłużoną piersióweczkę, ale ten spojrzał tylko na Rafaela wzrokiem tęskniącym za rozumem, bez słowa z powrotem oddając się znów przerwanej kontemplacji. Klnąc pod nosem po hiszpańsku, mężczyzna mało elegancko stanął na najbliższej ławce, ponad głowami tłumu poszukując ciemnej głowy Maaki. I wtedy zobaczył ją – czupiradło piekielne, nasienie lucyferowe, antytezę cnót i łask – Rusudan Sologashvili. Po tylu latach wciąż nie potrafił wypowiedzieć jej nazwiska bez cienia charakterystycznego akcentu obcokrajowca, za który prześladowała i przedrzeźniała go ta kobieta. Fakt, że trwało to tylko miesiąc, zanim przeszedł na prywatny tryb nauki, ale to wystarczyło. Jak choćby próbować odzywać się w trakcie lekcji, kiedy jesteś ledwie podrostkiem, jeszcze nie opanowałeś w pełni obcego języka, co dopiero mówiąc o próbach wygaszania obcego akcentu? Marszcząc brwi, Rafael zszedł ze swojej ławki z powrotem na ziemię – akurat wolał, żeby ten duch dał mu święty spokój. |
| |
Kaliningrad, Rosja 27 lat błękitna bogaty różdżkarz |
Sro Lis 13 2019, 19:20 | | Śmieję się serdecznie na słowa Anfisy, w tej chwili widząc w niej starą ciotkę Świętosławę, która zawsze powtarzała to samo, że lepiej wcześniej niż później, bo na sam koniec tylko ochłapy zostają. - A ty Anfi? Nie szukasz narzeczonego? - pytam, uśmiechając się trochę złośliwie; nie to żebym jej życzył ślubu, bo najgorszemu wrogowi nie życzyłem, ale chyba już pora? No bo raczej nie chciała wyjść za jakiegoś kadłubka, a jak przekroczy 35, to już same takie zostaną. Nie przestaję klaskać, gwizdać i się głośno śmiać, bo melanż się rozkręca, nie ma co. A później pojawia się obok nas kolejna zjawa i kończy się pochlej, bo trza duszy tej nienapitej oddać co w piersiówce zostało. Patrzę za flaszeczką tęsknym wzrokiem, bo wiem, że już do nas nie wróci. - No to - miałem mówić na zdrowie, jednak to chyba już trochę nie w porę, więc wydaję z siebie krótkie eeeee, dając sobie chwilę na zastanowienie - niech ci ziemia lekką będzie - nie wiem czy tak się mówi do duchów, czy nie, ale niechaj wali do dna; to zresztą robi i odpływa gdzieś w przestrzeń, a ja powracam spojrzeniem do kuzynki. - No cóż, bo nam to zawsze wiatr w oczy i szmatą w pysk - nawet się człowiek napierdolić porządnie nie mógł; nie to, żebyśmy się mieli upić taką marną ilością, ale i tak jakoś smutniej się zrobiło, jak wódeczki zbrakło. - A nie wiem, zaraz się okaże - wzruszam lekko ramionami, serio jestem gotów iść do stołu i podkraść jedną flaszkę, ale tedy na wieczerzę przybywa kolejna dusza i jak tylko widzę to skurwiałe babsko, to się aż cofam. Rusudan Sologashvili. Stara rura, dobrze, że wreszcie zdechła i że jak widać nie zaznała spokoju po śmierci. Toczyliśmy wojnę od naszego pierwszego spotkania; doskonale pamiętam jak narysowałem wówczas jej karykaturę i puściłem ją po klasie, malunek niestety wpadł w ręce Rusudan Potworzyckiej (jak się o niej mówiło w niektórych kręgach) i miałem ostro przewalone już na wstępie. Urządziła mi pogadankę i wlepiła pierwszy szlaban. Później było tylko gorzej. Pamiętam jak raz podłożyłem jej pod to wielkie dupsko ogromną pinezkę i w to siadła oczywiście, ślepa kretynka, podskoczyła prawie pod sam sufit, ale od razu wiedziała, że to ja. Przez trzy kolejne tygodnie musiałem klęczeć w kącie na grochu; po kilku dniach zacząłem nosić pod spodniami ochraniacze do Quidditcha, ale i to w końcu wyszło na jaw; miałem jeszcze bardziej przesrane. Innym razem zlała mnie kijem po łapach, bo wcisnąłem Polinie Volkovej rękę pod spódnicę, podczas naszej schadzki w jednej ze starych klas. Nie pamiętam, żeby Pola narzekała, za to stare ropsko dostało takiego wkurwa, że myślałem, że się zapowietrzy albo zapluje. Co roku chciała mnie upierdolić i co roku jakimś cudem udało mi się prześlizgnąć do następnej klasy. Mało powiedzieć, że się nienawidziliśmy - na odchodne życzyła mi bolesnej i powolnej śmierci i vice versa. - O nie, tej szczurzycy tu jeszcze brakowało, teraz to tam na bank nie pójdę - cofam się, bo nie uśmiecha mi się konfrontacja z upiorną Rusudan. |
| |
Archangielsk, Rosja 29 lat błękitna majętny aktor |
Sro Lis 13 2019, 19:52 | | Rusudan powiedziała mi kiedyś, że jeśli nic ze sobą nie zrobię, prawdopodobnie skończę jako jeden z tych bogatych, zachlanych dzieciaków, które nic nie mogą osiągnąć, bo rodzice zapomnieli nauczyć je, jak się żyje. Przypominam to sobie teraz, próbując znaleźć słowa, których dokładnie użyła, bo nie wydaje mi się, żeby były aż tak wulgarne. To było w ostatniej klasie, gdy zacząłem unikać jej zajęć, bo zupełnie sobie nie radziłem, mimo że jeszcze w szkole zazwyczaj szło mi dobrze, lepiej od Alexandra. Pamiętam nadal poważny wyraz twarzy, z jakim wyrecytowała te słowa i pamiętam, że cholera, przestraszyła mnie, sam nie wiem czym, ale mnie przestraszyła, bo mówiła to z prawdziwym rozczarowaniem. Lubiłem ją w taki dziwny, niekomfortowy sposób, w który lubi się ludzi, których jednocześnie się nienawidzi. Nienawidziłem jej lekcji i modliłem się o koniec, ale ta kobieta zawsze wydawała mi się trudna do nabrania – na przykład nie wydaje mi się, by kiedykolwiek kupiła Alexandra. Gdy byłem młodszy, niemal mnie frustrowało, że nawet ona ulegała jego urokowi, zdawała się być dla niego jakaś łagodniejsza, mniej ostra, chociaż tak samo surowa. Ale teraz, gdy stałem tam dorosły, wpatrując się w jej poprzecinane siatką zmarszczek obliczę, zaczynałem rozumieć, że ona po prostu wolała go unikać. Czuła, że z Alexandr był zbyt wspaniały, przynajmniej taką mam nadzieję – i dlatego mu nie ufała, dlatego to mną była rozczarowana, bo mnie widziała, prawda? Ciekawe, czy jeszcze mnie pamięta – ciekawe, co powiedziała, gdyby zobaczyła, że zostałem aktorem, którego kocha Rosja. Pewnie to nie wydałoby jej się wystarczające, może nawet miałaby w tym rację. Myślę o tym tylko chwilę, dosłownie kilkanaście sekund, bo uświadamiam sobie, że zmieniają się duchy, z którymi mamy do czynienia. Łapię jeszcze pokrzepiający uśmiech Evy Zakharenko, której autorstwa jest mój ulubiony płaszcz, noszę go dzisiaj (i to może jedna z niewielu rzeczy, z którymi czuję się dobrze tego wieczoru); na jej uśmiech odpowiadam słabo, chociaż z wdzięcznością. Ale to nie jest w stanie powstrzymać tego słabego, pulsującego uczucia, które się we mnie rodzi. Inne duchy. Nowe duchy. On też przyjdzie, prawda? Przyjdzie niedługo. Czuję, jak wszystko we mnie przyśpiesza, jak gotuje się we mnie krew, a potem nagle ścina jak bryła lodu, gdy oblewa mnie strach, gdy atakuje mnie prawdziwa, dusząca panika. Dlaczego tu przyszedłem, co? Boże, dlaczego? Nie potrafię myśleć o niczym innym, w ogóle już nie zwracam uwagi na otoczenie, jedynie rozglądam się jak idiota, szukam jakiegokolwiek śladu, że on już tu jest. Ale go nie ma. Jak ostatnią deskę ratunku odnajduję wzrokiem Hersilię i nagle nie obchodzi mnie, naprawdę mnie nie obchodzi, czy ona będzie po nim płakać, czy może przyszła, żeby się od niego uwolnić tak jak ja, po prostu idę, krok za krokiem, szybko i nieuważnie, ziemia jest miękka i w momentach, gdy biorę oddech, wydaje mi się, że się w niej zapadam, ale idę, naprawdę idę, aż staję u jej boku i w końcu... Nic nie mogę w końcu, ale przynajmniej biorę głęboki oddech. Hersilia (tak, już Hersilia, bez tego ohydnego nazwiska, bo teraz jesteśmy przyjaciółmi, jesteśmy nimi na sekundę, bo dzisiaj potrzebuję przyjaciela, a nie mam żadnego, ani jednego) nie patrzy na mnie i to sprawia, że potrafię zmusić się do miarowych oddechów. Ja długo, naprawdę długo obserwuję jej profil, aż w końcu się prostuję. Zdaje się, że znalazłem pozorny spokój, który pewnie za chwilę zniknie, ale co z tego? Może to wszystko tylko gówniane mrzonki, ale przez sekundę pozwalam sobie wierzyć, że ona mnie zrozumie, że jesteśmy w tym razem.
Ostatnio zmieniony przez Ilya Kuragin dnia Czw Lis 14 2019, 20:57, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Syrakuzy, Sycylia 31 lat medium błękitna bogaty celebrytka, skandalistka, klątwołamacz, astrolog, mecenas sztuki |
Sro Lis 13 2019, 19:58 | | Cmentarna zabawa trwa – co za ironia. Z objęć martwego wpadam w objęcia żywego, którego, jak odkrywam nie bez pewnego zaskoczenia, znam nie najgorzej. Doktor Gorodecki: kolejna przyjazna twarz w żałobnym tłumie, jedna z nielicznych w mieście. Jest to przyjemna niespodzianka – i osobliwe warunki przypadkowego spotkania. Pozwalam, by taniec trwał jeszcze chwilę, by ucieszyć Ivana, nim uśmiecham się słabo i kładę przyjaźnie dłoń na dłoni lekarza. Zaskakuje mnie ciepło i materialność jego ciała, tak inna od materialności ducha. Dziś zapominam, że pomiędzy żywymi a martwymi jest jakakolwiek różnica, choć przecież to dziś granica jest najwyraźniejsza. My i oni. — Dziękuję za taniec — mówię cicho. — Uważaj na siebie, doktorze.Bo wszystko może się zdarzyć w Dziady. Odchodzę od ognia i wyraźniej czuję kadzidło. Zaciągam się mroźnym powietrzem, gęstym od dymu i tej energii: przestrzeń jest nią przeładowana. Ból, zapomniany na chwilę, gdy zbliżyłam się do żyjących, teraz, gdy stoję pośród setek duchów, powraca. Im więcej ich jest, tym silniejszy ucisk w czaszce, tym bardziej trzęsą mi się ręce. Zaciskam je i wsuwam, skostniałe, do kieszeni. Wśród duchów jest tak zimno. Mam wrażenie, że w morzu śmierci jestem sama, rozbitek wśród fal. Nikt nie stoi blisko mnie, widzę tylko zmarłych. Zaschniętą krew. Puste oczy. Zmarszczki. Zastygnięte uśmiechy. Rozszarpane mięso. Siwe kości. Załamane światło. Odwracam głowę i patrzę na Grishę, żeby nie utonąć. Pozwalam sobie studiować go z oddali przez moment. Jest żywy. Próbuję sobie przypomnieć, jakie są jego dłonie, przywołać wspomnienie dotyku kościstych palców. Zastanawiam się, czy mógłby mnie stąd zabrać; czy prześledzenie opuszkami zgrubień na jego skórze i chwila oddechu na jego ramieniu wystarczyłaby, żeby zmarli – chociaż raz w moim życiu – przestali się liczyć, przestali szeptać, przestali mnie prosić, przestali mnie dotykać. Chcę wierzyć, że miałby taką moc, ale wiem, że nigdy nie mógłby mnie od nich wyrwać. Duchy są chciwe, zaborcze. Są ze mną zawsze, nie tylko dziś, nie tylko w Tatarskoye. A mimo to chcę: podejść, schować twarz w jego koszuli, zapomnieć. Uratowałbyś mnie, kochany? Wystarczyłaby moja prośba – może tylko spojrzenie wystarcza? Widok przysłaniają mi zmarli – i dlatego pozwalam śmierci mnie utopić. Dusz wokół mnie jest tak mnóstwo, że nie zauważam już nikogo żywego. A może oni wszyscy żyją i nie widzę żadnej zjawy. Jaka jest różnica? Pragnienia odeszłych nie są zbyt oddalone od pragnień żyjących. Chcą przebaczenia, spokoju, zabawy, szczęścia. Jak wszyscy. Boli ich, gubią się i boją się jak my. Więc czym różnimy się tak naprawdę? Rozpoznaję parę twarzy. Moje nocne mary, towarzysze moich samotnych śniadań i samotnych kolacji, wszyscy oni, intruzi snujący się po moim domu, choć służba ich nie zauważa. Tamta młoda blondynka pomogła mi wybrać sukienkę na pogrzeb. Ten zgarbiony staruszek prosił mnie o czytanie mu gazet, bo po śmierci zawodzi go wzrok. Jest ciemno i jasno jednocześnie. Noc, księżyc, duchy i ja, duchy, noc, księżyc, ja, może wszystko razem, może wszystko to jedno? Gubię się już. Mróz jest tak znajomy, że niemal się w nim rozgaszczam. Obraz Grishy rozmywa się, są już tylko oni: zaschnięta krew, puste oczy, zmarszczki, zastygnięte uśmiechy, rozszarpane mięso, siwe kości, załamane światło. Zawsze są. Zawsze będą. Nawet gdy nikogo przy mnie nie ma, w ciszy i we wrzawie: od urodzenia kroczymy razem. Nagle coś się zmienia. Nie rozumiem, co, ale rytm śmierci zostaje zaburzony przez czyiś oddech, trans zakłóca spojrzenie, zapach kadzidła mąci słaby zapach wody kolońskiej i alkoholu. Czuję, że na mnie patrzy, ale ja nie patrzę na niego. Boję się jego niebieskich oczu, przeraża mnie, że gdy spojrzę w nie wystarczająco głęboko, to zobaczę mojego męża, jego miłość, jego rozpacz, jego nienawiść, jego łzy. Błękit jest przeklęty, gdy Szury już nie ma. A może nigdy go ze mną nie było. Pożerała go jego własna tragedia, żarła go, aż nic z niego nie zostało poza ciałem i uśmiechem. Kątem oka notuję ruch i wiem, że już na mnie nie spogląda. Boli niepatrzenie na duchy (a może boli patrzenie na niego?), ale zmuszam się. Są inni. Mój mąż nie ma takich wydatnych brwi, wysuniętych kości policzkowych, okrągłego nosa. Więc dlaczego takie oczy? Może dlatego, że obaj biją tak samo mocno. Nie cierpię cię, Kuragin. Nie mogę na ciebie patrzeć: za bardzo mnie brzydzisz. Za bardzo boli. Jestem zbyt zdenerwowana. Odwracam wzrok. Wysuwam dłoń z kieszeni, wcześniej zaciśniętą na różańcu. Nasze ręce są teraz blisko, tak blisko, że moglibyśmy się dotknąć. Emituje od niego ciepło krwi pompowanej przez wciąż bijące serce, tak obce i dziwne w mrozie, z którego zrobiłam sobie dom. Mam wrażenie, że ja sama już jestem zimna i martwa, i nie zasługuję na to, by poczuć ciepło życia. Jestem samotna. Jestem smutna. Jest zimno, ciemno i boję się. Tak delikatnie, że mógłby być to przypadek, muskam palcami jego palce, żeby się upewnić, że świat wciąż istnieje. Jestem samotna.
Ostatnio zmieniony przez Hersilia Mitrokhina dnia Pią Lis 15 2019, 15:00, w całości zmieniany 4 razy |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Sro Lis 13 2019, 21:16 | | - Miło cię spotkać, Hersilio – żegnasz się uprzejmie ze swoją pacjentką, która w rzeczywistości była pierwszą z nich, gdy zaczynałeś swoją pracę w Hotynce, po czym odchodzisz na bok, aby nie przeszkadzać w dalszych obrzędach. Dziś bywała u ciebie coraz rzadziej, toteż wasze kontakty najczęściej ograniczały się do przypadkowych spotkań. Prywatnie darzyłeś ją jednak wielką sympatią, tym bardziej że i jej udało się kilka razy ci pomóc w pewnych prywatnych sprawach. Nie obchodziły cię przy tym plotki na jej temat, gdyż miałeś o Hersilii zupełnie inne wyobrażenie niż to, które zostało wykreowane przez magiczne media. – Do zobaczenia wkrótce – dodajesz jeszcze na odchodne, choć twoje słowa giną bez odzewu gdzieś pomiędzy rozmowami uczestników Dziadów a głośno trzaskającymi płomieniami ogniska. W pewnym momencie zauważasz, że coś się stało, o czym świadczyła reakcja i konsternacja stojących obok ciebie ludzi. Podchodzisz więc nieco bliżej, by dowiedzieć się, co się wydarzyło, a to co zobaczyłeś, automatycznie wprawiło cię w nieoczekiwane zdumienie. Z niedowierzaniem przecierasz więc oczy, patrząc na ducha kobiety, której tak bardzo nienawidziłeś. Koldovstoretz było dla ciebie niezwykle specyficznym okresem, którego wcale nie wspominasz z rozrzewnieniem. Pamiętasz, że chciałeś jak najszybciej się stamtąd wyrwać; nie mogłeś wręcz doczekać się, aż zostaniesz absolwentem szkoły i wyruszysz w świat. W końcu o tym marzyłeś, aby zwiedzać go na własną rękę. Pragnąłeś być wreszcie prawdziwie wolny i nieskrępowanymi żadnymi zasadami, które tylko cię dotkliwie uwierały. Pech chciał, że Rusudan w złośliwy sposób robiła wszystko, aby ci to uniemożliwić – tak naprawdę niewiele brakowało, byś przez nią zostałbyś kolejny rok w chłodnych murach Koldovstoretz. Nie wiesz, co by się wtedy stało, ale ostatecznie udało ci się zażegnać konflikt. Choć wasza relacja nie była usłana różami – raczej słowami pełnymi niechęci i pogardy, to wcale nie byłeś najgorszym uczniem, bo w rzeczywistości radziłeś sobie zaskakująco nieźle. Mimo że jej powodzenie nie wzbudziło w tobie pozytywnych odczuć, to jednak nie chciałeś dłużej żywić do niej żadnej urazy. Choć nie znalazła się tu bez powodu, to każda dusza zasługiwała na spokój. Nikt nie był nigdy idealny. Ani ty, ani Rusudan czy ktokolwiek inny przebywający teraz w tym miejscu.
Ostatnio zmieniony przez Anton Gorodecki dnia Czw Lis 14 2019, 21:33, w całości zmieniany 5 razy |
| |
Astrachań, Rosja 32 lata żywiciel błękitna bogaty panna od luster |
Sro Lis 13 2019, 21:19 | | Wzrok ma na tyle przytomny, aby zauważyć czającego się koło bani karła, zastępuje mu drogę, nie wyrzucając z siebie żadnego słowa, tylko spoglądając na niego na tyle groźnie, na ile pozwala jej stan. Wciąga głęboko powietrze, gdy stworek oddala się pospiesznie i znowu zwraca twarz w stronę tłumu w poszukiwaniu Rafaela. - Dziękuję, w porządku -pojawienie się Evy jest dla niej zaskoczeniem, nie zauważyła jej jak dotąd krążącej w tłumie. Uśmiecha się również do dziewczynek, usiłując utrzymać fason, bo przecież nie powie jej, no słucha, Eva, słyszę głosy, a dzisiaj to jeszcze intensywniej niż zwykle. - Jak się bawicie?W tej chwili dostrzega przeźroczystą sylwetkę bardzo dobrze znanej jej i nie tak dobrze wspominanej Rusudan Sologashvili. Uśmiecha się pod nosem na wspomnienie lekcji historii magii spędzanych wraz z Lvem na poszukiwaniu najbardziej odległej epoki, z której mogłaby pochodzić nauczycielka, a także szlabanów, gdy nadszarpnęli jej cierpliwość na tyle, aby w końcu puściły jej nerwy. Biała magia nie była dla Maaki zbyt interesującym przedmiotem, mimo że radziła z nim sobie nie najgorzej, już wtedy skłaniała się bardziej w stronę magii zakazanej i okultyzmu. Rozgląda się na wszystkie strony w poszukiwaniu swojego zagubionego towarzysza. Gdzie jesteś, Rafa?
Ostatnio zmieniony przez Maaka Bukharina dnia Sob Lis 16 2019, 10:29, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Kaliningrad, Rosja 34 lata poświst błękitna bogaty urzędniczka-badaczka, Prikaz ds. Magicznej Fauny i Flory |
Sro Lis 13 2019, 21:28 | | Helena uśmiechnęła się pokrzepiająco do Piotra. — Nic się nie stało — powiedziała łagodnie. Mógłby dopatrywać się współczucia w jej spojrzeniu. Kobieta sama nie przepadała za tym, żeby nagle zostać wciągniętą w taniec czy choćby ślub, o czym Romanov zdążył się dowiedzieć. — Musiałam uratować cię z duchowej opresji — ciche rozbawienie zaraz dotarło do jego uszu. Nie była rozeźlona. Prędzej, wcześniej, zmartwiona tym, że Romanov mógł skorzystać z okazji i zniknąć. — Chociaż, wiesz, już zaczęłam zastanawiać się czy czasem nie postanowiłeś czmychnąć, przytłoczony tym wszystkim — wymownie kiwnęła głową w stronę atrakcji, które tylko tam się kręciły. — Ewentualnie ze strachu przede mną, ale bez obaw, nie zamienię się w potwora, póki co — parsknęła na swój żart, choć nie była rozbawiona. Wrońska dopiero teraz zdała sobie sprawę, że wciąż trzymała się z Piotrem w lekkim objęciu. Bynajmniej nie speszyła się z tego powodu, jednak za stosowne uznała, aby w końcu się odsunąć. Wystarczyło, że już wcześniej wyczytała ze szmatławca plotki, których nie chciała widzieć. A tym bardziej być jednym z zainteresowanych. Rozejrzała się, gdy Piotr machnął dłonią. Tak, jakby spodziewała się od razu, że mężczyzna chce jej wskazać konkretnego znajomego, którego miała poznać. Nie była w stanie dostrzec wszystkich twarzy, a niektóre chciało się zignorować i na nie w ogóle nie patrzeć. Helena wróciła uwagą do Romanova. — A chętnie, poproszę — poczęstowała się bez zastanowienia. Dobrze, że ewentualny duch, który chciał coś wysępić, teraz zajmował się alkoholem Anfisy. O czym, jeszcze, Lena nie miała pojęcia. Bez przerażenia spojrzała na ducha nauczycielki, która zapewne w postaci zmory śledziła co gorszych uczniów. Ona sama miała mieszane wspomnienia w związku z tą kobietą. Mniej była doceniona, częściej ganiona. Jedną z sytuacji był problem dotyczący eseju, który Helena sporządziła na kolanie - niedbale, bez zastanowienia. Oprócz, jak się okazało, wypisania bzdur, niechlujstwo bardziej oburzyło kobietę, która wymogła na młodej Wrońskiej - wówczas zawstydzonej niesamowicie, bo i czerwone lico mogło zapaść w pamięci Romanova - na nowo napisanie referatu, wraz z uwzględnieniem źródeł; jakakolwiek plama gwarantowała nastolatce przepisanie na nowo. — A ja z kolei chciałam i brata przedstawić, i przyjaciółkę — odezwała się nagle, zerkając na Piotra. — Musisz na Sambora brać poprawkę, ale wydaje mi się, że Anfisa przypadnie ci do gustu. Chyba że wolisz już uciec? |
| |
Petersburg, Rosja 33 lata błękitna bogaty magomedyk, psychiatra i terapeuta |
Czw Lis 14 2019, 00:10 | | Pod spojrzeniem Heleny i jej szczerym uśmiechem zaczynał się czuć jak stereotypowy mężczyzna, który na te dobra nie zasługuje. Niepokojący wniosek skoro dopiero się poznawali i nie miał niczego na sumieniu. Ośmieszanie przyszłej żony nie wchodziło w grę. Gorzej, że zaczynało mu leżeć na duszy to jak jest przez nią postrzegany. Co mówiła swoim bliskim i przyjaciółkom? Wyśmiewała go za plecami? Inni to robili w jej obecności? Rodzeństwo Heleny nie pozostawiało złudzeń co do swojej specyficzności. — Pojawiła się taka myśl — przyznał szczerze, opuszczając wzrok na usta Heleny — Ale tylko w twoim towarzystwie. Razem przybyliśmy, to razem powinniśmy czmychnąć, prawda? Ileż to byłoby gadania, złorzeczenia i skarg. Obraziłaby się, tego był pewien, jak również własnej urazy, gdyby postanowiła go wystawić. W końcu głównie za jej namową pojawili się na dzisiejszej uroczystości. — Nie tak łatwo mnie przepłoszyć — odparł. Nie przeszkadzała mu bliskość; musnął jej łokieć, gdy się odsuwała. Szmatławce, o ile byli na cmentarzu przedstawiciele pisma na pewno wykorzystają szansę na kreację pikantnej plotki do zapełnienia rubryczki. Dawno zapomniał o wpisie w przeciwieństwie do Heleny. Minął ich duch, szczęśliwie nie skusił się na cytrynowe dropsy. Poczęstował, prawie samemu przygryzając sobie policzek. — Ciężki kaliber — powiedział, zerkając w stronę jednego z ognisk, gdzie toczyła się libacja. Przed poznaniem tychże, miał jakiś rodzący się opór. Głupia sprawa, bo wątpił w lepszą okazję niż neutralny grunt. Nawet żart o grobowej atmosferze by pasował jak ulał. — Pozostawiam to twej woli i wątpię, abyśmy szybko zdołali stąd odejść — zerknął na zegarek. |
| |
Samara, Rosja 22 lata błękitna majętny studentka kursu prawniczo-administracyjnego (IV rok) |
Czw Lis 14 2019, 15:50 | | Vera lubiła zapach kadzidła, nawet jeśli najczęściej towarzyszył jej w mało przyjemnych rytuałach mających pozwolić na kontakt z wybranymi przez nestora rodu duchami. Nie były to wszak jedyne okazję, kiedy je czuła - czasem pozwalała sobie na jego użycie w domowym zaciszu, przepędzając negatywną energię i oczyszczając atmosferę. Czasem wystarczyły aromat lawendy, by uspokoić jej nerwy i pozwolić na zapadnięcie choćby w lekką drzemkę. Innym razem cynamonowiec ożywiał zmysły, motywując zmęczony umysł do wytężonego wysiłku, gdy kolejna godzina nauki negatywnie wpływała na jej efektywność. Nic dziwnego, że wraz z ujęciem w dłonie misy wzięła kilka głębszych oddechów, odszukując znajome nuty. Tam, gdzie taniec zdołał jedynie chwilowo ją rozbawić, tak znane zapachy na znacznie dłużej przepędzić miały część napięcia z ciała. I to nawet pomimo konieczności przyzwania kolejnych duchów. - Gotowa - odpowiedziała krótko, ruszając w drogę między kolejnymi z najważniejszych na cmentarzu miejsc. Już niemal zupełnie przestała zwracać uwagę na obecnych na cmentarzu żywych - ilość zmarłych wzrastała z każdą chwilą, skutecznie anektując pełnię jej atencji. Próżno szukać było wśród nich spokoju, przybywające z duszami kłopoty były niemal namacalne. Nie były złe, przynajmniej nie zdaniem Karamazovej, która była być może ostatnią osobą do szuflowania podobnym określeniem względem innych. Być może sama miała pewnego dnia powrócić właśnie z tą albo jeszcze późniejszą falą. Wzrok Very tymczasowo oderwał się od podłoża, którego obserwacja miała ją uchronić od zaliczenia mało eleganckiego upadku. Zamiast tego spojrzenie kobiety padło na widmie Gruzinki, dawnej nauczycielki, o której w murach Akademii wciąż jeszcze krążyły legendy. Już w pierwszych dniach szkoły świeżaki straszone były jej osobą, ostrzegane, by trzymać język za zębami i unikać je jak ognia. Blondynka pamiętała, gdy w czasie jednych z pierwszych zajeć Sologashvili doprowadziła do płaczu którąś z uczennic, a wielu innych uskarżało się na bóle brzucha przed lekcjami z nią. Szczęśliwie bycie córką Dumy przydawało się w życiu, nawet jeśli czasem dawało to nieoczywiste korzyścia - jedną z nich stanowiła umiejętność unikania gniewu ludzi "wymagających" i "surowych". Być może pani profesor niejednemu zapewniła traumę na lata i faktycznie lepiej sprawdziłaby się jako praktyk magii zakazanej, ale wciąż zdołała zaskarbić sobie respekt Karamazovej. - Pani Profesor - skinęła głową, gotowa okazać właściwy szacunek zmarłej, być może jako jedyna wśród zgromadzonych... |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Czw Lis 14 2019, 21:38 | | Zabawa zaczynała ją nużyć. Spędy jak ten nie były dla niej, dlatego odczuwała dyskomfort. Ramiona Lva w niczym nie pomagały, dlatego też musiała nabrać dystansu do niego, do nagłego zbliżenia i wreszcie odnaleźć się w objęciach ścian swojego pokoju. Wzrok mimowolnie powędrował na twarz artysty, a serce zakołowało w jej piersi, kiedy to zrozumiała jak blisko są. Tęczówki próbowały odnaleźć ojca, byle tylko z dozą pewności zrozumiała, że wszystko rozumie. Nie uczynili bowiem nic, co mogłoby przynieść hańbę jego nazwisku. - Powinnam już iść, panie Abramov – wydukała nagle, robiąc nader długą pauzę. Czuła jak emocje wrą w meandrach żył, a podświadomość podsyła kolejne scenariusze będące ledwie obłudą zniszczenia wewnętrznego spokoju. - Jeszcze raz dziękuję, że pomógł mi, pan – to wiele dla mnie znaczy, choć nie odważyłaby się wydukać tego patrząc mu w oczy. Poufała w swej konstrukcji, naiwna w zawierzeniu mu we wszelkie słowa, lecz czy posiadał powód do kłamstwa? Mamił sobą. Uzależniał. Svetlana była tego świadoma, dlatego też myśli niejednokrotnie gnały ku niemu, ostatnio – zbyt często. Spojrzała na duchy, na ludzi bawiących się na cmentarzu, coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, ze tutaj nie pasuje. Wszyscy zdawali się być zadowoleni z obrotu spraw, natomiast ona gubiła się w pewności, którą zawsze odczuwała przy Vasylisie. Przygryzała nerwowo policzek, raz po raz zachodząc w głowę – jak długo to potrwa, wszak jeżeli mecenas postanowi tkwić tu, wchodzić w koalicję, tak ona nie będzie w stanie odejść sama. - Nie będę dłużej zawracała głowy – stwierdziła nagle, mimo iż wciąż czekała na finał nietypowości zgromadzenia. Jak wiele zdoła się wydarzyć? |
| |
|
Czw Lis 14 2019, 23:56 | | Rusudan Sologashvili wyglądała jak zawsze - miała mnóstwo zmarszczek, zacięte, wąskie usta i surowy wzrok mimo doznania śmierci. Patrzyła po swoich byłych uczniach tak, jakby nadal nimi byli. Jej uwagę wpierw zwrócił Lev - Co tu robisz Abramov? Mam nadzieję, że nie bałamucisz dalej grzecznych panien. Wstyd mi, że wypuściłam ucznia z takimi tendencjami ze szkoły, gdyby nie dyrektorka to pewnie do teraz byś w niej siedział! - zagrzmiała groźnie, trochę jakby odżyła. Potem, z ledwo widocznym rozczuleniem spojrzała na Lenę i Piotra, jakby ucieszyła się, że chociaż niektórzy z jej wychowanków wyszli na ludzi. - Sambor! Zostawże ten alkohol, to nie twoja okazja do świętowania! Skaranie boskie z wami - pokręciła głową z pewnym niedowierzaniem. Wyglądało na to, że dziś jest jej święto na całego, nawet ludzi zaczęła rozstawiać po kątach jak za życia. W międzyczasie Ivan nie zamierzał odpuścić Kozhukhovi. Stracił cierpliwość, czego nie ujawnił krzykiem, zdradzaniem tajemnic czy płaczem - zamiast tego postanowił wziąć sprawy we własne ręce. Bez słowa zapikował w jego stronę postanawiając go opętać - nie była to taka wbrew pozorom łatwa sztuka, jednakże jego pragnienie było tak silne, jak zawód, iż człowiek, który zakończył jego żywot nie chciał mu zadośćuczynić. Dziś było jego święto i nikt nie będzie ignorował jego potrzeb. Za to Hersilia poczuła, jak czyjaś niesamowicie zimna ręka tknęła jej kosmyk włosów. Zmarła już nauczycielka spojrzała groźnym wzrokiem na Kostę, Nikitę i Metaxę, ale najwidoczniej ich nie rozpoznając zaczęła pouczać resztę tłumu. Za to postanowiła nakrzyczeć na Evę - Co to, pokaz mody cmentarnej? Ty nawet w takich okolicznościach nie umiesz zachować powagi, co? Powinnam choć raz cię nie przepuścić do kolejnej klasy, może byś się nauczyła szacunku do starszych i zmarłych - psioczyła pod nosem. Nie zamierzała odpuścić nawet Rafaelowi - A ty panie Castello? Po tylu latach umie pan wymówić moje nazwisko czy dalej będzie się zasłaniał nieznajomością rosyjskiego, hę? - chyba zalazł jej za skórę tak głupią rzeczą. Ilya za to usłyszał: - Może wreszcie skupisz się na zmarłych a nie błądzisz wzrokiem po twarzach, co? - pouczyła go nauczycielka. Nie było to jednak pewnie dla niego ważne w obliczu faktu, że usłyszał znajomy głos Alexandra wołający jego imię... Zaraz potem za to Anton mógł się poczuć nieswojo, kiedy kobieta zaczęła go pytać, czy cokolwiek pamięta z ich zajęć, no bo w końcu co to za magomedyk nieznający słowiańskiej magii. Na Verę jednak spojrzała już przyjaźniej, tak jak na nielicznych szczęściarzy. - Widzę, że wyszłaś na ludzi - jej wzrok skupił się na misie z kadzidłem, dzięki któremu została wezwana. Zaraz jednak postanowiła zrobić to, po co tu przyszła. - Vero, bądź tak dobra i przynieś mi bukiecik wrzosu. Wiem, że nie chcecie na mnie patrzeć, niewdzięcznicy - drugie zdanie wypowiedziała do wszystkich. - Dlatego jeśli nie chcecie mnie zobaczyć za rok radzę mnie obsypać kwiatami! Już, szybko! - patrzyła, kto szukał bukiecika na stoliku, kto ją ignorował, a kto z byłych uczniów przeszukiwał dla niej cmentarz w ostatnim, nieoficjalnym sprawdzianie. Za to Grisha przez krótki moment zobaczył potwornie spaloną twarz swojego brata, który ostatecznie również pojawił się na uroczystości. Patrzył to na Mitrokhina, Mitrokhinę czy Kuragina jakby w jakimś oczekiwaniu. Moment później pojawił się ponownie, już bez znikania. Odpisy dajemy do soboty, do godziny 22.
Nikita, Metaxa, Hersilia i Maaka proszeni są o jak najszybsze uzupełnienie psotów.
Vasily rzuca na swoją siłę woli kością k50, jeśli chce zawalczyć o swoje ciało. Jeśli mu nie wejdzie duch go opęta i pójdzie się w jego ciele wykąpać w bani. W innym wypadku wściekły duch może wpaść na inny pomysł, by uprzykrzyć mu życie.. |
| |
Višegrad, Bośnia i Hercegowina 38 lat półkrwi przeciętny magomedyk, asystent na PUM-ie | | |
| | |
| |
|