|
|
|
|
|
|
Nie Lip 07 2019, 21:14 | | First topic message reminder :Cmentarz Stary cmentarz w Tatarskoye nie jest szczególnie duży, bo i wieś do sporych nie należy. Składa się nań kilkadziesiąt alejek, z których spora część, znajdująca się najdalej od bramy wejściowej, jest mocno zaniedbana: rośliny zaczęły się już rozrastać, zasłaniając płyty nagrobne, poustawiane gdzieniegdzie ławeczki ani trochę nie zachęcają do spoczęcia na nich, w obawie przed przedwczesnym wybraniem się na drugi świat, a pomniki aniołów, których czas pozbawił twarzy, straszą miast dodawać otuchy. |
| |
Alicante, Hiszpania 27 lat półkrwi zamożny właściciel zakładu pogrzebowego Eden |
Czw Lis 07 2019, 19:09 | | Decydując się na uczestnictwo w tym święcie Rafael raczej spodziewał się pełnej powagi, ciszy, atmosfery bardziej przypominającej pogrzeb niż radosne zgromadzenie, którym zdawało się okazywać zebrane towarzystwo. Nie żeby przysłuchiwał się prowadzonym dookoła rozmowom, takie po prostu miał przeczucie. Odetchnął cicho, nie przestając się lekko uśmiechać, gdy Maaka wspomniała o jej wcześniejszym uwięzieniu w otchłani lustra, choć czuł, że kąciki ust usilnie chciały opaść w dół – logicznie wiedział, że był to jeden z mechanizmów oswajania traumatycznej sytuacji, a z drugiej strony... Z drugiej odzywała się zwykła ludzka empatia. - Gdybyś nie wróciła, to sam bym raczej nie wziął w tym udziału – wykonał niewielki ruch ręką mający najwyraźniej objąć teren, na którym odbywała się ceremonia. - Za dużo ludzi, a fotel w domu jest bardzo wygodny – spróbował zażartować, choć wyszło mu to raczej topornie. Raczej nie przypadły mu w udziale wybitne zdolności komediowe – w jego branży byłoby to dosyć niefortunne, gdyby zdarzyło się inaczej. - Nie zaw... – zaczął już odpowiadać na kolejne słowa kobiety odnośnie podobnych świąt w innych częściach magicznego świata, gdy nagle, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie, z niebytu zmaterializowała się przed nimi półprzezroczysta postać zmarłego dziewczęcia. Właściwie nie powinno go to w ogóle zdziwić, ale i tak w najzwyklejszym ludzkim odruchu postawił krok do tyłu, pozwalając Maace na przejęcie inicjatywy. - Nie wiem, jak to się odbywa – wytłumaczył się jej z przepraszającą miną, nieco ponad ramieniem kobiety obserwując, co dokładnie robiła i co mówiła. Cholera, kiedyś tak bardzo chciał móc widywać duchy bez wsparcia ze strony rytuałów czy medium, a jak w końcu nadarzyła się okazja, to uciekał? Pięknie. Bardzo dojrzale, bardzo po męsku. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Czw Lis 07 2019, 21:15 | | R e g u l a r n o ś ćbyła jakże obcym pojęciem dla Svetlany, która zamknięta w czterech ścianach sypialni – nie kosztowała normalności życia. Szkołę kończyła na terenie domostwa, nie mogąc integrować się z dziećmi w jej wieku, a jedyną rozrywką zdawały się być wyjścia w towarzystwie ojca, który kontrolował zachowania córki. Bywała wszak nieobliczalna, a emocje potrafiły zdewastować wszystko, dlatego nie spuszczał młodziutkiej czarownicy z oczu, kiedy tylko znajdowali się w większym gronie. Ironio, a tak bardzo pragnęła obecnie wolności. - W takim razie nie powinnam, panu, przeszkadzać – stwierdziła bez zastanowienia, robiąc krok w tył. Jasne tęczówki przesuwały się po zgromadzonych, gdzieś w tle starała się odnaleźć sylwetkę opiekuna, aż wreszcie dotarły do niej słowa wypowiadane przez Abramova. - Nie, to pierwszy raz, a pański? – cóż więcej mogła rzecz? Prawda była odległa, pozbawiona najmniejszego sensu. Dla takich jak on – stałaby się dziwolągiem, dlatego w głębi serca podejrzewała, że to moment na wycofanie się, ucieczkę w odległe tereny, by ich drogi więcej się nie skrzyżowały. A może to zgubne uczucia miały ogrom wpływu na nagłe wyobrażenie względem relacji? Błądziła po omacku w nieoczywistym świecie, a gdy zostawił ją na moment, dostrzegła Vasylego, któremu przyglądała się, gdy rozmawiał z jednym z mecenasów. Jak długo potrwa całe przedsięwzięcie? Ileż jeszcze będzie walczyć ze sobą? Czuła jak resztkami sił zapobiega przemianie, przez co tych kilka minut odpoczynku od ludzi było nader zbawienne. Ukoiła rozkołatane serce, pozwoliła nerwom ulecieć w przestworza, zaś sama pogrążyła się w zadumie, która raz po raz dewastowała jej kruche wnętrze. Cmentarz nie był odpowiedni dla niej. |
| |
Višegrad, Bośnia i Hercegowina 38 lat półkrwi przeciętny magomedyk, asystent na PUM-ie |
Czw Lis 07 2019, 22:36 | | Tanasevich mógł sobie żywych ignorować do woli, po stronie medycznego zabezpieczenia tak lekko i różowo nie było. I choć chętnie każdy z zespołu medycznego siedziałby poza tłumem, co chyba dotychczas uskuteczniały służby siłowe, bo zrobili sobie wejście na sam koniec. Może koncentrowali swe wysiłki na szeroko rozumianych okolicach i cóż stało się, co się stało. Legasov to wszystko skomentował równie dosadnie, co elokwentnie zamykając się do trzech słów z czego tylko ja nie było przekleństwem. Po tym blisko dwumetrowym medyku, którego przywiało w okolice drzewa Bavića, trudno było oczekiwać dużych pokładów finezji, ale jeśli chodzi o złamania, nastawienia zwichnięć to nie było za wielu lepszych. Sam żałował, że to nie kolega go nie składał swego czasu. - Ano, też - nie wypadało mu się nie zgodzić tak zawodowej opinii. Tym bardziej, że przed mrugnięciem na pewno tyle ludzi wokół ogni nie było, dym i opary oszukiwały oczy, jak i niepewny stan przybyłych dusz. Potem nastąpiło zamieszanie przy ognisku i tylko mignęła mu zacięta twarz Ludy, która miała spory problem z otwartym ogniem, nawet gdy dotyczyło to paleniska w pracowni alchemicznej. Kosta nieznacznie pokręcił głową. Czuje na sobie to skoncentrowane spojrzenie towarzysza, któryś powinien, choć sprawdzić, bo jutro będzie bardziej chujowo, niż stabilnie na odprawie. Czas odpuścić sobie pensjonarskie wzdychania, w końcu etycznie może skasować podwójnie. - W dół głównej alei jest pompa - a obok niej betonowe kręgi, które mogłyby służyć do budowy studni, a tutaj za zbiornik, do którego napuszczano wodę oraz wiaderka i wszystko inne, w czym można było prowizorycznie nosić wodę. - Oparzenia trzeba odsłonić. |
| |
Kraków, Polska 33 lata błękitna zamożny rzemieślniczka i malarka |
Czw Lis 07 2019, 23:18 | | Zdecydowanie Anfisa mogła się wzdrygnąć, ale tego nie zrobiła, bo przecież na nic innego się nie nastawiała. Lekko nawet się uśmiechnęła, ktoś kto zna ją dość, od razu wie, że to nie uprzejmość, ani grymas zakrywający jej zakłopotanie. Nie, po prostu w końcu. Nie ma czasu by przyglądać specjalnie, kto się obok zmaterializował, bo czasu byt niematerialny nie traci na stanie w miejscu. Pociągnęła kolejny łyk, jak krewniacy mają chęć, to oczywiście druga kolejka rusza w obieg. Na granicy światła po drugiej stronie ogniska dostrzega kolejną duszę. Może przez trzaskający, nieregularny płomień, tak silny podmuch i tutaj sypnął iskrami, wydaje jej się, że osobnik dość marny, trochę mający w sobie coś z goblina albo taki paskudny miał koniec. Tabeau wpatruje się intensywnie w ogień, wchodzi na starą ścieżkę, wzrok się gubi, a szum zaklęć ciągnie w trans. Zna to uczucie, jest jeszcze w stanie zachować kontrolę nad ciałem, lekko przechylając się tak, żeby obniżyć środek ciężkości. Nie pada, nie mdleje, oczy jej nie uciekają do wnętrza czaszki, Taszka potrafiła tak paść bez czucia, łącznie z pianą na ustach i kilkudniowym wyczerpaniem, ale jej siostra jest dużo potężniejsza, za to ona ma podejrzaną łatwość w ślizganiu się po obrazkach, jak teraz. Nie wie czy chwyciła się tamtego ducha czy kogoś z obstawy medycznej, jest w Hotynce, to miejsce poznaje, ale nie moment. W sali chorego atmosfera jest napięta, ktoś leży na łóżku, źle wygląda, całkiem nieprzytomny, wokół jego łóżka stoją dwie osoby, trzecia na progu, wszyscy w uniformach uzdrowicielskich. Mężczyźni patrzą po sobie, jeden młodszy proponuje coś, starszy i wyższy kręci głową, nic, już nic. Dziewczyna przy drzwiach jest wysoka, chuda przesadnie, a długie czarne włosy ma mocno ściągnięte, gdyby Anfisa chodziła do Koldovstoretz, to może wiedziałaby, kto to. Czuje jej głęboki brak komfortu, wstyd, ją samą palą plecy, ale nie cofa się, te uczucia jej się przydadzą. Mimo to wrona przybiera na twarzy obojętny wyraz bez emocji. Obaj medycy każą jej wypierdalać w podskokach, póki nikt inny jej nie widział tutaj, ale gdzie, kiedy dokładnie to tutaj nie dowiaduje się, wraca do siebie i pigwówki. |
| |
Kaliningrad, Rosja 34 lata poświst błękitna bogaty urzędniczka-badaczka, Prikaz ds. Magicznej Fauny i Flory |
Sob Lis 09 2019, 01:00 | | — Uchybia czy nie, wolałabym nie pić. Jeszcze kichnę, ogień się rozprzestrzeni i co wtedy będzie? — Lena pół żartem, pół serio odmówiła kolejce alkoholu. Kto wie czy nie sięgnie po nią za niedługo, nie czując wystarczającej satysfakcji od ognia, które ich ogrzewało? W każdym razie, jeszcze tego by brakowało, żeby guślarz zaraz przeklął Wrońskich, bo jedna z nich omyłkowo spaliłaby pół cmentarza. A przynajmniej przyczyniłaby się do tego, że tutejsza roślinność bardziej nadawałaby się na ogródek przed wejściem do piekła czy innego złego miejsca. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Zdziwiło ją zachowanie Sambora, który nagle zrezygnował z pogawędek. To prędzej ona powinna była się wstydzić, a nie on! A ten tak uciekł, odsunął się, jakby przekonany, że nikt nie pozna w nim wrony, a stojące nieopodal niego kobiety nie były kimś z rodziny. Mimo że mogła, to jednak się nie wzdrygnęła. Obróciła, co prawda, szybciej głowę i od razu przeniosła swoją uwagę. Bez lęku cofnęła się o pół kroku, aby przechodzącym duchom zrobić miejsce. Póki co, żadne z nich nie zdawało się być zainteresowanymi rozmową czy jakąkolwiek pogawędką. Helena miała odezwać się do Anfisy, kiedy ta, mając piersiówkę nieopodal ust, zastygła w bezruchu. Dla Wrońskiej nie był to obcy widok. Prędzej rozejrzałaby się czy ktoś zwrócił na nią uwagę, czy już zajmował się przybyłymi gośćmi. Po dłuższej chwili, gdy nie zauważyła działania u przyjaciółki, perfidnie pstryknęła palcami, co pokryło się z trzaśnięciem suchej gałęzi. — Cmentarz do Anfi — powiedziała dość cicho, że jedynie Anfisa była w stanie ją usłyszeć. Helena rozejrzała się. Zmrużyła oczy, ewidentnie czegoś - a raczej kogoś - szukając. Gdy udało jej się zlokalizować Piotra kręcącego się po cmentarzu, zaraz wyciągnęła rękę i pomachała w stronę mężczyzny. Próbowała skorzystać z tego, że Romanov rozglądał się po okolicy; nie wiedziała jedynie czy szukał Leny, czy starał się rozeznać, w którą stronę bezpiecznie uciec. W każdym razie, raz jeszcze pomachałaby ręką. Na tyle wymownie, że łatwo dałoby się wyczytać chęć przywołania. — Och, chyba zaraz poznasz Piotra — oznajmiła, nie mając jednak wielce zdziwionego tonu. |
| |
Astrachań, Rosja 32 lata żywiciel błękitna bogaty panna od luster |
Sob Lis 09 2019, 09:46 | | Przyzwyczajona jest do tej solennej atmosfery, pełnej skrajnych emocji, od smutku po gromki śmiech i beztroską zabawę tych, którzy chcą pomóc przejść duszom na drugą stronę w mniej podniosłej atmosferze. - Czyli jednak coś dobrego z tego wynikło - kwituje, posyłając mu kolejny blady uśmiech. Zazwyczaj Maaka nie odczuwała żadnej niedogodności związanej z przebywaniem w tłumie - kręciła się już po tak wielu tętniących życiem targach i jarmarkach, że przyzwyczaiła się do wiecznego popychania, braku przestrzeni osobistej i poczucia, że niemal słyszy cudze myśli, tak blisko wydawali się jej przebywać inni poszukiwacze skarbów, które przy odrobinie cierpliwości i dobrym oku można było wypatrzeć na niemal każdym targowisku. Jednak w trakcie pobytu w próżni odzwyczaiła się od tak wielkiej ilości dźwiękowych i dotykowych bodźców, ale zdawała sobie sprawę, że musi nad tym zapanować, nie może sobie pozwolić na zapadnięcie w marazm i dopuścić do tego, aby złe nawyki wzięły górę nad nią i nad zdrowym rozsądkiem. Może właśnie dlatego w końcu zdecydowała się tu pojawić. Otworzyła szerzej oczy, gdy postać zmarłego dziewczęcia zmaterializowała się tuż przed nimi. Miała wrażenie, że martwy wzrok taksuje ją z góry na dół, przenika do wnętrza. Dostrzegła w nich niemy ból i błaganie. I gdy już miała się cofnąć, Rafael wykonał ten krok jako pierwszy. Bezwiednie chwyciła go za łokieć, próbując powstrzymać dreszcze przebiegające po całym ciele. - Ja... Nie wiem, czy to był dobry pomysł. - Zmobilizowała się jednak i zrobiła parę kroków w stronę stołów, zaciskając coraz mocniej dłoń, całkiem nieświadomie, zakleszczając mężczyznę w swoim uścisku. - Najlepiej po prostu spełnić jej prośbę. -Drugą ręką sięgnęła po przyniesione przez siebie daktyle i drżącą dłonią wyciągnęła w stronę dziewczęcia. Jestem taka nieszczęśliwa. Wcale nie chciałam umrzeć. Nie wiedziała, czy to rzeczywisty głos dziewczęcia odbijał się w jej głowie, czy było to kolejne wspomnienie z próżni. Kolejne głosy, których chciałaby się pozbyć. - Mam nadzieję, że po drugiej stronie uda ci się zaznać więcej słodyczy - wyrzuciła z siebie ten frazes, jakby licząc, że właśnie on sprawi, że dziewczę od razu się ulotni, a nie dojdzie do wniosku, że może wejść z nimi w bardziej rozbudowany dialog. |
| |
Kaliningrad, Rosja 27 lat błękitna bogaty różdżkarz |
Sob Lis 09 2019, 11:34 | | Odwracam się w kierunku dziewcząt, kiedy czuję, że ktoś stuka mnie w ramię; błysk piersiówki odbija się w moich rozszerzonych oczach, a na usta wstępuje szeroki uśmiech. Stoję tutaj i przeklinam się w myślach, że nie pomyślałem o jakimś termosie z wódencją, a tymczasem kuzyneczka jakby czyta mi w myślach, więc odbieram od niej flaszeczkę i kiwam lekko głową. - Z nieba mi spadasz, zaczynałem już obsychać - mówię, po czym spijam potężny łyk pigwówki i oddaję piersiówkę właścicielce; później nie pogardzam także następnymi kolejkami, nawet jeśli bezpośrednio nie uczestniczę w rozmowie, więcej uwagi poświęcając jednak guślarzowi. A później pierwsze dusze pojawiają się na cmentarzu, w tym jedna obok nas. W pierwszym odruchu czuję, że ciarki biegną mi po kręgosłupie, w drugim ściągam z głowy konfederatkę, by lekkim ukłonem przywitać się z duchem. Rozchylam usta, coby swojską, wrońską gościnnością ugościć zmarłego, wypytać czego mu potrzeba, ale transparentny, niematerialny byt odpływa w kierunku bani, a ja rozglądam się wokół. W sumie nawet dobrze, to oznacza jeszcze chwilę spokoju i czas na następną kolejkę. Tylko ta kolejka nigdy do mnie nie dochodzi, bo Anfisa zastyga w bezruchu - patrzę więc to na nią, to na Helenę, mrugam kilka razy, po czym unoszę wysoko obie brwi. Nie pytam, bo oto Lenka wznosi rękę, przywołując kogoś do ogniska i szczerze mam nadzieję, że nie dostrzegła tam żadnego starego Wrońskiego, który miast przejść na drugą stronę, krąży wokół szukając okazji do kłótni, bitki, albo czegokolwiek. - Piotra? - podążam wzrokiem za jej spojrzeniem, starając się wypatrzeć w tłumie przyszłego szwagra. Ja też bardzo chętnie go poznam. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Sob Lis 09 2019, 12:45 | | - Nie przeszkadza pani - odpowiedział Svetlanie wciąż nie zdejmując uśmiechu - wręcz przeciwnie. - Samotne pełnienie straży było na dłuższą metę męczące; nietypowe dla Abramova otoczonego od zawsze przez wierne grono rozmówców (także niedoszłych albo znajomych kochanek lgnących do niego w nieznanym sobie impulsie). - Mam znacznie więcej doświadczeń - powiedział. Jego matkę fascynowały zdarzenia, nasiąkające wskroś magią. Poruszały jej niespełnioną duszę artystki - kto wie, być może również ten identyczny powód popchnął ją wprost do ramion lubieżnego demona. Świadomy swych obowiązków, Lev Nikiforovich Abramov zostawił swą rozmówczynię. Kroki skierował do bani, nad która roztaczać miał czujność. Sukces. Szczęście wśród mętnych wód nieznanego, które oczekiwało, aby przedzierać się przez struktury rzeczywistości. Łaźnia obecnie nie wymagała opieki (mignęła mu nawet jedna, zbłąkana dusza, dokonująca w niej oczyszczenia). Bannik oddalił się i rozproszył w mroku. Mężczyzna wiedział, że wystarczyłaby choćby skaza roztargnienia - aby natychmiast przechylić szalę zwycięstwa tym razem na stronę karła. Nic dziwnego więc, skoro regularnie obdarzał uwagą skąpane w cieniach zarośla oraz nagrobki; wszystkie z możliwych miejsc, które mogły posłużyć stworzeniu w charakterze kryjówki. Przybyły. Duchy, najrozmaitsze - jeden z nich nawet zdołał zatrzymać Piotra. Abramov czym prędzej wrócił do towarzyszki; miał nadzieję, że nie została przeszyta na wskroś przez niepokój. Pierwszy raz dostrzegane dusze mogły wybudzać najrozmaitsze reakcje. On sam, nie czuł się w danej chwili najlepiej - napięcie nie opadało - narosło do niebotycznych rozmiarów, gęstniało i nieprzyjemnie grzęzło wśród świadomości. Gdzieś się skrywało odczucie - to jest zaledwie początek, niewinny charakter wstępu do złożonego dzieła. - Gdyby miała pani jakieś wątpliwości, mogę spróbować odpowiedzieć - zapewnił Svetlanę, zerkając co jakiś czas na nią, to przeczesując teren. Skupienie wielu spoczęło na tajemniczym mężczyźnie o drastycznej, niezwykle szpecącej ranie - gardle rozszarpanym brutalnie, jakby przez dzikie zwierzę. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Sob Lis 09 2019, 13:37 | | Z niejaką ulgą Grisha przejął od Antona butelkę. Wolałby się napić za żywych, by nie za szybko stali się zmarłymi. Albo chociaż żeby ich śmierć żywymi zastała, a nie tylko skorupy po ludziach, które bez żalu można roztrzaskać o bruk. Ale wzniósł toast za zmarłych, powtarzając po Antonie cicho. Przed tym jednak, jak podniósł butelkę do ust, wylał trochę wódki na cmentarną ziemię. Skoro to dla nich, to wypadało się podzielić odrobiną, w zaświatach pewnie nie uświadczysz Stoli. Ten zwyczaj pamięta stare wieki, starsze niż Tatarskoye, starsze nawet niż sam obrzęd dziadów. Starożytni już próbowali udobruchać te z istnień, których oko nie zobaczy, dając im od siebie to, co przynosi najprostsze i najlepsze w życiu rodzaje ukojenia. - Nie narzekam. - odrzekł, kiwając głową w podzięce. Nie zapomniał, że to Gorodecki ostatnio wyleczył go z potwornego bólu, ale nie chciał teraz wracać myślami do szpitala. Tutaj nie miał prawa nosić śladów po chorobie, nawet w pamięci i w słowach ulatujących z każdym podmuchem wiatru. Tutaj był synem nestora, miał ważne zadanie do wykonania. I nie mógł się ugiąć, ani ze słabości ciała, ani strachu mocno bijącego serca. Zaczęło się. Czy tego chciał, czy nie, Grisha przestał mieć znaczenie. Bardziej niż żeby się nie upić powinien przejmować się, czy duchy zaakceptują jego daninę z łyka wódki, czy tylko je nią rozeźlił. Gorąco z łaźni stało się bardziej odczuwalne, zmarznięte, porzucone dusze potrzebowały z niej czegoś, a on czuwał. Nie mówił już zbyt wiele do magomedyka, chociaż nie oddalił się od niego; nie chciał mimo wszystko zostać sam z duchami. Abramov, oddelegowany do bani wraz z nim, także najwyraźniej nie pałał entuzjazmem do tej perspektywy. Akurat dziś, duchy nie muszą rozumieć człowieczego strachu. Dziś to ich było więcej, dziś to ich potrzeby stawały się ważniejsze. Ludzie mieli się zatrzymać, zaczekać, aż one będą gotowe odejść. Grisha czekał cierpliwie, doglądając łaźni dyskretnie, czekał niestety nie bez świadomości, że to dopiero początek i że powinien spodziewać się po tegorocznych Dziadach większych trudności. |
| |
|
Sob Lis 09 2019, 14:15 | | - Już, już - na oschłe przegonienie nawet lekko się uśmiechnął, wbrew wszystkim sygnałom z zewnątrz mając wrażenie, że postąpił w sposób zaiste godny dziedzica Samary. Wprawdzie wykonał polecenie, ale zamiast odejść w swoją stronę, po prostu zajął miejsce obok jegomościa, co do którego teraz miał absolutną pewność, że ma z nim do czynienia po raz pierwszy. Nie chciał oddalać się głównie ze względu na przyjemne ciepło, bijące od ogniska, ale też trochę ze względu na to, że poczuł w sobie obcą siłę. Może to ze względu na zbliżające się dusze jakichś nieznanych mu przodków, może przez zapach dymu (co dorzucili do tego ogniska?), ale z dumą zdał sobie sprawę, że tak, to był ten moment, w którym przyrównać go można było do okutego w lśniącą zbroję rycerza stojącego na straży honoru rodziny. Inni mogli interpretować to jak im się podobało, ale przecież Sergei wiedział najlepiej - pokonał właśnie tego wyznaczonego mu przez Welesa przeciwnika sprytnym i absolutnie nie przypadkowym zagraniem, polegającym na skoncentrowaniu ciężaru ciała na cudzych kolanach. Możecie tylko wyobrażać sobie, jak skomlał i błagał o litość, naprawdę, wszystkie prawdziwe opisy tego zdarzenia zostały skrupulatnie ocenzurowane lub spalone, zostając jednocześnie uznanymi za zbyt brutalne, aby być publicznie dostępnymi. Była to zaiste zagrywka nikczemna, ale znając historię rodu Karamazovów tylko takiej można było spodziewać się po jego przedstawicielu. Strachem i krwią, lecz zawsze u władzy - tak właśnie było i teraz on, łaskawie podarowawszy przeciwnikowi życie wskutek wzruszenia ostatnią wolą konającego, zamykającą się w jednym, widocznie nacechowanym emocjonalnie, rozpaczliwie wybrzmiewającym słowie ( zejdź), siedział tuż obok rozkoszując się tym niesamowitym (i tylko trochę wyimaginowanym) tryumfem. Welesie, papa zasłabnąłby z podziwu. - Hm, nie jestem pewien, ale pojawiają się dość często - odparł na raczej retoryczne pytanie zadane przez pokonanego wojownika, decydując się na podjęcie rozjemczej rozmowy, która byłaby w stanie uchronić ich ludy przed kolejną wojną. Którą Sergei także by wygrał. Wiadomo. Mimo to był raczej pacyfistą - zresztą racja stanu w tym momencie była najważniejsza, a jego poplecznicy jeszcze nie zdążyli opić porządnie jednego tryumfu. Przyjrzał się uważniej schowanemu w skorupce ślimakowi, zanim podjął wątek ponownie. - Wiesz, że ten tutaj jest wyjątkowy? Ślimaki mają prawoskrętne muszle i odstępstwa od tej reguły są wyjątkowo rzadkie. W Indiach ślimaka z lewoskrętną muszlą uważa się za zwierzę święte - oznajmił, studiując uważnie rysy twarzy rozmówcy, próbując z niej odczytać czy jest bardzo zły o przegraną bitwę. Nie trzeba chyba przypominać, że Sergei miał pewne problemy z odczytywaniem ludzkich emocji, prawda? - W sumie dobrze, że te są małe. Czytałem, że kiedyś widziano jak dwudziestoośmiocentymetrowy zjadał rozgwiazdę, której ramiona miały dwadzieścia sześć centymetrów długości. Zjadł ją w osiem godzin. Wiem to wszystko z mugolskich badań, niesamowite - dodał ciszej, nadal trzymając entuzjazm na wodzy, chociaż już pozwalając sobie na odrobinę większą ekspresyjność. Byłby pewnie zasypywał przymusowego rozmówcę ciekawostkami przez kolejne minuty, gdyby nie spostrzegł zamieszanie wśród towarzyszy ogniskowego posiedzenia. Krótki moment pozwolił mu zreflektować, że dwoje z nich doświadczyło poparzeń. - Wszystko...? - uciął, w odpowiednim momencie orientując się, że pytanie czy wszystko w porządku, które miał już na końcu języka, było w gruncie rzeczy niezbyt pomocne, a on sam był zbyt niepewny swoich umiejętności pierwszej pomocy, żeby zaoferować coś innego. Tak więc zamilkł, mając nadzieję, że ktoś znający się nie tylko na teorii, ale i na praktyce, będzie w stanie jakoś zająć się obrażeniami. Pewnie powinien chociaż postarać się o zwrócenie uwagi otoczenia na poszkodowanych, ale obiekt jego uwagi zupełnie się zmienił. Wraz z przybyciem północy, na cmentarzu wreszcie rozpoczęła się właściwa część obrzędu, tak więc wyprostował się na ławce, zastanawiając się nad tym, czy nie należało wstać. Chcąc nie chcąc, w przybywającej rzeszy zmarłych starał się - pewnie jak każdy - dopatrzeć kogoś znajomego, mimo że nie miał nikogo, kto mógłby chcieć spotkać się z nim tej nocy, czy to to z dobrymi, czy ze złymi intencjami. Niespodziewanie stał się najbliższym świadkiem sytuacji koncentrującej na sobie uwagę większości zgromadzonych - nic zresztą dziwnego. Duch, który przybył do dotychczasowego rozmówcy Sergeia widocznie pragnął znaleźć się w centrum wydarzeń. Rozszarpana krtań nie robiła na młodym Karamazovie wrażenia, bo chyba nazbyt wyrafinowanych aktów przemocy naoglądał się za młodych lat, żeby coś takiego w jakiś sposób go dotknęło, ale same słowa ducha i jego ekspresyjność nie było czymś, co dało się zignorować. - Przez ogniska? To mało bezpieczny pomysł. Mogę cię asekurować, co ty na to? - zaoferował się, chcąc ulżyć zmiażdżonemu we wcześniejszej potyczce wojakowi, który nie zasługiwał na gorsze upodlenie ponad konieczność zbierania z ziemi swojego honoru. Bądź co bądź, zawiesili broń. No, Sergei zawiesił. W swojej wyimaginowanej bitwie. |
| |
Archangielsk, Rosja 29 lat błękitna majętny aktor |
Sob Lis 09 2019, 14:24 | | Tak szybko, jak pojawiają się duchy, uświadamiam sobie, jakie to wszystko jest dziwne. Czym oni różnią się ode mnie tak naprawdę? Otaczają mnie dusze, dusze martwych osób, osób, których już nie ma, które po tej jednej nocy pójdą do miejsca, o którym ja nie mam pojęcia i... Boże, dlaczego wydają się tak rzeczywiste? Patrzę na to wszystko w dziwnym osłupieniu, ciesząc się, że mam ze sobą różdżkę, chociaż i tak nie wiem, dlaczego to wydaje mi się istotne. Nie chcę się bronić, ale widowisko, którego jestem świadkiem mnie pochłania. W ciągu kilku chwil śmierć nagle staje się zupełnie, przerażająco prawdziwa i odpychająco wręcz bliska, bo obecna w nich wszystkich, w snujących się duszach, które pojawiają się i mówią do nas, jakby miały jeszcze szansę na coś... na cokolwiek. To wszystko jest dziwne, kurwa, naprawdę dziwne. I może nie powinno dla mnie takie być. Może jestem czarodziejem i widziałem już rzeczy dziwniejsze, ale coś jest tak surowo, piekąco ludzkie w obcowaniu ze śmiercią z takiej odległości. Przed tym nawet magia mnie nie uratuje, prawda? Nawet ona. Drgam, gdy pojawia się przede mną mężczyzna, a wszystko, co dzieje się zaraz – jego prośba i nawet to niepokojące uczucie, że kiedyś go już widziałem – tylko pogłębia to okropne uczucie, to odarcie rzeczywistości z całej teatralności, które odczuwam. Znam je, wraca do mnie często po śmierci Alexandra, uświadamiając mi, że bez niego jestem tylko kolejną słabą postacią, śmiesznym człowiekiem uginającym się pod rzeczywistości. Może to dobrze, że nie jego widzę, może dobrze – bo jak poczułbym się wtedy? Gdy razem z łudząco znajomym mężczyzną przedzieramy się przez cmentarz do łaźni, przyglądam się mu kątem oka. Jest cichy, zaskakująco cichy jak na kogoś, kto być może ma okazję wyrzec swoje ostatnie słowa, ale ja też nic nie mówię, bo co był mógł? Może i ten człowiek nigdy nie był rozmowny, może właśnie tak mu wygodnie odchodzić - w milczeniu, do którego przywykł. Kim był? Co czuł, gdy umierał? Kto po nim płakał, skoro pojawia się teraz tutaj przede mną, niemal obcym człowiekiem i to mnie prosi o pomoc? I czy był szczęśliwy, miał proste, łagodne życie czy takie jak moje, ostre i bolesne, życie bez odpoczynku, bez zatrzymania, zawsze w biegu, zawsze gdzieś pomiędzy? Dziękuje mi, gdy docieramy w końcu do celu, a ja kiwam głową. Patrzę jeszcze sennie na tę postać, jakbym w ostatnim jeszcze zrywie mógł coś zrozumieć, cokolwiek, naprawdę cokolwiek. |
| |
Syrakuzy, Sycylia 31 lat medium błękitna bogaty celebrytka, skandalistka, klątwołamacz, astrolog, mecenas sztuki |
Sob Lis 09 2019, 14:48 | | Uśmiecham się półgębkiem, słysząc o pragnieniach Evy. — To byłby ładny obrazek — odszeptuję. Nigdy go nie lubiłam: generował dziwną aurę. Nie rozmawialiśmy często. Szura też go unikał, nie tylko z powodu rodowych relacji. Chyba kiedyś się o coś pokłócili. Alexandr miał całe listy takich ludzi. Jak ja chciałabym zobaczyć mojego męża? Widziałam go już błagającego na kolanach o przebaczenie – za życia. Dwa razy udało mi się znaleźć siłę, by spakować swoje rzeczy, zamówić faeton i zejść po schodach, oznajmiwszy mu, że to koniec. On wtedy, ogromny mężczyzna, przed którym kłaniały się smoki, płakał, klęczał przede mną i obiecywał, obiecywał mi, że będzie lepszym człowiekiem, że już nigdy mnie nie skrzywdzi, zapewniał, że mnie kocha, kocha mnie tak, jak jeszcze nikogo nie kochał, nie mogę odejść. I nie mogłam. Nie chcę go karać. Chyba. Może wystarczy mi tylko świadomość, że po śmierci wszystko, czego dokonał za życia, jest gówno warte. Warto było żyć i umierać dla miłości tłumu, kochanie? Świat ozłocił trupa – warto? Może wystarczy mi tylko to, żeby dał mi spokój. Nie wiem. Jeszcze nie umiem zrozumieć żałoby. Minęły tylko dwa miesiące: tyle zdarzało się nam nie widywać. Śmierć też nie wydaje mi się taka ostateczna. Nie, gdy obcuję z nią dzień w dzień od dnia narodzin, nie, gdy już przed nią stanęłam. Nie wiem, jak się czuć. Czuję, jak powietrze trzęsie się od czyjegoś gniewu; czwarty wymiar drży ze złości. To nie jest jednak ciemna, czysta wściekłość. To dusza niewinna – i poważnie wkurwiona. To nie Alexandr, nie, to inny typ energii. Rozglądam się po cmentarzu, oczekując wybuchu. I wiem, że nastąpi, gdy słyszę krzyki. Kątem oka obserwuję rozgrywającą się na środku cmentarza scenę, ale nie wstrząsa mną. Dusze często są wściekłe. Byle obiekt gniewu tego ducha nie rozeźlił go jeszcze bardziej. Niedaleko mnie materializuje się dusza. Nie znam jej: to jakaś kobieta, starsza i spokojna. Patrzy wokół pusto. Chyba nie widzi nikogo bliskiego – albo nie pamięta, kogo znała za życia. Pytam ją, czego potrzebuje, a ona prosi tylko o kawałek ciasta. Ze stoickim spokojem podchodzę do stołu i odkrajam jej szarlotkę. Gdy staruszka odchodzi, znowu spoglądam na wściekłą duszę i zauważam, że chłopaka, do którego mówił, sparaliżowało z szoku. Zaniepokojona podchodzę bliżej. — Dobry wieczór. Jak się nazywasz? — pytam ducha. Jest młody, pewnie nawet nie skończył szkoły. Za życia był całkiem przystojny, pewnie miał powodzenie. Po śmierci... cóż. Rozszarpane gardło nikomu nie przydaje urody. — Co chciałbyś ze stołu? — Wskazuję ręką na obfitość dań i napitków. Może poprosić nawet o alkohol, choć za życia był za młody, by go pić. To jego święto, wszystko jest dla niego. |
| |
Chalcz, Białoruś 36 lat półkrwi przeciętny licencjonowany alchemik |
Sob Lis 09 2019, 16:01 | | Duchy niepokoiły mnie już od momentu, kiedy pojawiłem się w Tatarskoye – ich ilość wzrastała wraz ze zbliżaniem się do docelowego miejsca, w którym rozpocząć miały się Dziady, a także z nieuniknienie nadciągającą północą. Obecnie przedarcie się przez tłum ludzi i nie zahaczenie przy tym o jakąkolwiek błąkającą się duszę graniczyło z cudem. Raz po raz wstrząsały mną dreszcze, a twarz w miejscu, gdzie smagnął ją płomień, jak na ironię, paliła żywym ogniem, jakby pozbawiona została jakiejś odpornej na obecność zjaw ochrony. Zapewne gdyby nie obecność Metaxy, która już ciągnęła mnie do wypatrzonego w zbieraninie ludzkiej masy Kosty, dałbym sobie spokój – z szukaniem pomocy na cmentarzu, gdzie więcej było zmarłych niż żywych; z dalszą celebracją dnia zmarłych; ze wszystkim – bo nic, co, bardzo umniejszając powagę sytuacji, zaczęło dziać się od chwili naniesienia na miejsce obrządków zaklęć ochronnych, nie miało absolutnie żadnego sensu. Jakby pod wpływem zbyt dużej ilości różnego rodzaju magii naraz nie tylko magiczna aura zaczęła szwankować, ale również – a może przede wszystkim – logika w działaniu organizatorów. Uświadomienie sobie braku konsekwentnej ciągłości zdarzeń jest w tym przypadku dla mnie jak otrzymany z zaskoczenia cios w ryj. I nawet kiedy już docieramy do niesamowitego źródła ulgi, jakim jest mocno zardzewiała pompa, w ochłonięciu i wybudzeniu się z koszmaru rzeczywistości, w jakiej zamknął wszystkich Tanasevich, wcale nie pomaga przemycie twarzy i dłoni lodowatą wodą. - Ktoś mu, kurwa, powie, co tam się właśnie wydarzyło? – pytam półgębkiem, uwiadamiając sobie, że jakikolwiek wysiłek, jakiekolwiek naciąganie skóry twarzy to najgorsza z rzeczy, jakie mogłem w tym momencie zrobić. A jednak. Jednak chciałbym wiedzieć, kto zesłał na nas gniew Czarnoboga i dlaczego akurat my znaleźliśmy się w jego bezpośrednim polu rażenia.
Ostatnio zmieniony przez Nikita Voyna dnia Nie Lis 17 2019, 20:13, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Sob Lis 09 2019, 16:37 | | Wolałbyś mieć mnie z dala, bez wścibskich spojrzeń ludzi, którzy nas ocenią. Obserwowała go, przysłuchiwała się słów, pozostając zamkniętą w sferze domysłów. - Spoufala się, pan - stwierdziła bez zastanowienia, chcąc go upomnieć. Musiał pamiętać, że są wśród tłumu, który bywa zwodniczy, a przecież w niedużej odległości dysputy prowadził Vasily, którego czujny wzrok niejednokrotnie zahaczał o sylwetkę córki. Otulona jednak płaszczem bezpieczeństwa, zdołała skryć się w intymnej sferze pianisty, chełpiąc się jego obecnością. - Chciałabym o nich posłuchać - wydukała nagle, a gdy rozległ się potężny głos ducha - zastygła w bezruchu. Miała nawet wrażenie, że świat przyspiesza tempa, zaś serce kołuje coraz bardziej w piersi. Mimowolnie zaciskała smukłe dłonie na wykończeniu płaszcza, aż wreszcie przylgnęła do ciała Lva Abramova, rozkoszując się wonią jego perfum, które wdzierały się do podświadomości. Była zmęczona walką, by utrzymać emocje na wodzy, które niewątpliwie pozostawały ironią w obliczu tego wydarzenia. Uczucia bowiem zalewały tunele żylne, a Svetlana coraz mocniej utwierdzała się w bezsensie okrucieństwa choroby (fałszu przekleństwa), na którą cierpiała. Nie zwróciła uwagi, gdy grube pasmo dwóch loków coraz intensywniej zmieniało barwę na głęboki odcień czerni. - Jedyną wątpliwością jest mój pobyt tutaj - odparła bez namysłu, mimowolnie wbijając smukłe palce w ramion artysty. Nie myślała o naganności tego zbliżenia, toteż pozwalała sobie na ulegnięcie tej iluzji, która okryła ich pozornym płaszczem bezpieczeństwa. Pragnęła jedynie spokoju, choć ten przypominał odległą mrzonkę. - Dlaczego duchy zdają się być złe? - zapytała bez namysłu, wracając we wspomnieniach do słów, które usłyszała. Strach sparaliżował ją, stąd kiedy ciepło postaci Lva obejmowało kruchą sylwetkę - kłamstwo efemerycznego spokoju skąpało dziewczęcą duszę. |
| |
|
Sob Lis 09 2019, 17:14 | | Duch dziewczęcia zdecydowanie był przerażony, gdy Rafael odsunął się od niej. Chyba już długo się błąkała. Jednakże na widok daktyli od Maaki oczy by jej się zaświeciły, gdyby mogły. Mimo niematerialnej postaci bez problemu utrzymała owoce na ręce, a potem wszystkie naraz wepchnęła do ust. Na koniec nawet wypluła pestki, które rzuciła daleko przed siebie, daleko od wszystkich. - Dziękuję - spojrzała z wdzięcznością na swoją wybawczynię, po czym powoli, z uśmiechem jakby zapadła się pod ziemię. Oczywiście ta pozostała nienaruszona. Bania na razie była bezpieczna i nagrzana, więc Grisha i Lev mogli się nią aż tak nie przejmować - choć wiadomo, nie mogli przestać czuwać czy czasem zajrzeć do środka czy wszystko jest dobrze, jeśli nie chcieli zawalić sprawy. Bannik służył żywym, a więc miał powód odgonić przerażające ich niematerialne byty. Na razie jednak przy Mitrokhinie i Gorodeckim również pojawił się duch, proszący o ziarno gorczycy i odprowadzenie do sauny. Była to dusza dziecka, wystraszona nawet po śmierci. Ilya za to mógł się poczuć dobrze z wykonanym przez niego obowiązkiem. Widmo, najwyraźniej postanowiło się odwdzięczyć, ale wątpliwa jest kwestia czy zrobiło to dobrze. - On przyjdzie - zapewniło. Kuragin na pewno wiedział kto. Ale czy na pewno tego chciał? Vera chwilowo ma spokój - jak nigdy nikt nic od niej nie chce, nawet umarli. Nawet guślarz jest zajęty karmiąc zupą jakiegoś ducha, który musiał stracić życie w średnim wieku. Jedynie, co może ją niepokoić, to wściekła dusza żądająca więcej niż inne. Za to Hersilia tak łatwo nie ma - ledwie dała kawałek szarlotki już kolejna martwa osoba, chyba naprawdę daleki krewny poprosił, błagał wręcz o podprowadzenie do sauny. Za to wściekły duch z rozszarpanym gardłem groźnie spojrzał na Sergeia dla odmiany słysząc jego słowa. - Skacząc najwyżej można się poparzyć. Niebezpieczne jest rozszarpane gardło - nie mógł mieć pojęcia jakim cudem Vasily miałby się do tego przyczynić, bo człowiek takich ran by nie zrobił, ale dzisiejszego dnia chyba lepiej nie irytować zmarłych. Na słowa Hersilii trochę się uspokoił. - Ivan - odpowiedział. - Daj mi spróbować różności. Kisielu, kawioru, drogiej wódki... Wszystkiego co najlepsze - stwierdził. Potem widmo znowu postanowiło się zwrócić do wszystkich, czując się prawie całkiem zignorowane. - A co z wami? Ogłuchliście?! Dobra, w takim razie sam wybiorę tych, co mi pomogą! Ty! - wskazał bez wahania na Vasiliya - Skoczysz przez ognisko. A po wszystkim odprowadzisz do sauny. A skoczysz o tak! - przeskoczył przez ogień, przy którym przebywało najwięcej osób, jednakże w niematerialnej postaci zrobił to tak niezręcznie, że normalnie to by się spalił. Uspokojony jednak trochę przez kobietę, znając też końcowy efekt swego żądania mimo, że go nie odczuł, jednak postanowił zmienić zdanie. - Albo wiecie co? Zatańczmy. Ja i wy! - zaczął przyciągać osoby, które miały z nim wprowadzić weselszą atmosferę przy płomieniach. Nie licząc Kozhukhova cztery pozostałe wybrał przypadkowo, a przy ciągnięciu za rękę wydawał się szczęściarzom wręcz materialny. Odpisujemy do 22 w poniedziałek.
Rzucam 4k20. Zależnie od wyniku widmo wskazało kogoś innego: 1 - Sergei, 2 - Anton, 3 - Nikita, 4 - Piotr, 5 - Metaxa, 6 - Vera, 7 - Lena, 8 - Grisha, 9 - Anfisa, 10 - Rafael, 11 - Hersilia, 12 - Lev, 13 - Ilya, 14 - Sambor, 15 - Saranerdene, 16 - Kosta, 17 - Maaka, 18 - Eva, 19 - Sveta, 20 - inna osoba z tłumu. Jeśli wynik się powtórzy rzucam jeszcze raz. |
| |
|
Sob Lis 09 2019, 17:14 | | The member ' Weles' has done the following action : Kostki
'k20' : 11, 10, 4, 2 |
| |
Kruzhylivka, Ukraina 26 lat wilkołak brudna biedny pies stróżujący |
Sob Lis 09 2019, 19:37 | | Zmierzył nieznajomego groźnym wzrokiem, nie zdążył jednak nic powiedzieć czy choćby odpowiednio przyswoić długiego wywodu o ślimakach, kiedy wśród tłumu zawrzało. Odwrócił głowę i wyprostował się, rozchylając nieznacznie wargi na widok zjawy, która zmaterializowała się u jego boku z szeroko otwartymi oczami i jarzącą się raną na rozszarpanej szyi. W jednej chwili odniósł wrażenie, że jego płuca są zbyt małe, a powietrze - nagrzane, lepkie i zakurzone - stanęło mu w gardle, zatrzymując się wraz z tykającym nad głową zegarem. Strach, choć przedzierający się przez tkanki i wnikający w kości, nie był wyrazem skruchy ani poczucia winy, a głupią obawą przed tym, że wszyscy usłyszą, kim jest i co zrobił - po raz kolejny ludzie spojrzą na niego przez pryzmat dopowiedzeń i folklorystycznych wierzeń, spojrzą i będą widzieć jedynie błyszczące w ciemności ślepia, ostre wilcze kły. Vaska zamarł, wpatrując się w ducha, w jego bezradne, oskarżycielskie oczy zgilotynowanej głowy i ciało zawisłe w powietrzu w niemym oczekiwaniu na odpowiedź. Czekał na jakikolwiek zryw uczuć, na żal lub odrażającą radość, nie czuł jednak niczego - wyjałowiony, jak stepy u podnóży Kaukazu, obdarty ze wszystkiego, co czyniło go czymś więcej niż bezmyślnym zwierzęciem. Rozszarpana gardziel szczerzyła krwawe strzępy, jakby gotowa w odwecie rozpłatać na poły jego sumienie, ale mimo, że zjawa nachyliła się tuż nad jego uchem - nic podobnego się nie wydarzyło. Dopiero kiedy duch podniósł głos, nagle odskakując, drut w plecach Vaski skręcił się w supeł, a on sam poderwał się z ławki i cofnął do tyłu tak szybko, że uderzył w kędzierzawego bruneta i runął na ziemię, tuż obok ogniska, brudząc cienki płaszcz rozsypanym naokoło popiołem. Kiedy uderzył o grunt, usłyszał ciche chrupnięcie, gdy coś rozgniotło się pod naciskiem jego ciała - powolny ślimak ze skręconą muszlą zakończył swój krótki żywot, pozostawiając po sobie lepką miazgę, śluz, przylepiony do wystrzępionych skrawków wełnianego materiału dziurawej jesionki. Wówczas dopiero, wyrwany z transu, Kozhukhov zdał sobie sprawę, że kilkanaście par oczu spoglądało w jego stronę, knykcie pobielały od zaciskania dłoń w pięści, a serce trzepotało jak ptaszek odbity od maski samochodu, ogłuszony i wirujący w powietrzu. - Nic nie zrobiłem. - warknął cicho przez zaciśnięte zęby, kiedy duch znów się odezwał, tym razem zwrócony w stronę Sergeia. Chociaż chciał wstać i odbiec, zdawał sobie jednocześnie sprawę, że było już za późno - widmo chwyciło go za dłoń i przyciągnęło w swoją stronę, niebezpiecznie blisko roztańczonych płomieni ogniska, a dotyk jego materialnego, zdawałoby się, ciała, przyprawił mężczyznę o ciarki, zsuwające się strumieniem po zakrzywionej linii kręgosłupa, mdłości podsuwające się aż pod samo gardło.
Ostatnio zmieniony przez Vasily Kozhukhov dnia Nie Lis 10 2019, 10:07, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Sob Lis 09 2019, 20:09 | | Powierzone przez guślarza zadanie chwilowo stało się mniejszym zmartwieniem na szczeblach hierarchii zdarzenia (choć nadal, systematycznie doglądał miejsca, gdzie znajdowała się łaźnia). Sylwetki duchów zdołały zaniepokoić Svetlanę; oblicze Lva przybrało natychmiast nieco przepraszający wyraz - młoda kobieta zwyczajnie uległa chwili, ugięta pod wagą uczuć oraz nieznośnie trzepoczącego serca. Nie chciał, aby ktokolwiek odebrał ten gest w charakterze zbliżenia kochanków; stąd też był bardziej spięty, zdystansowany niż zwykle (nawet, gdy dłonie w rzeczywistości ochoczo wędrowałyby po jej ciele, studiując każdy z fragmentów drobnej, jak gdyby kruchej sylwetki). - Nie są złe - odpowiedział natychmiast. - Błądzą. Chcą teraz przestać. - Błądziły za życia i błądzą również po śmierci. Tej nocy, niektóre z nich miały wreszcie odnaleźć dla siebie drogę w meandrach niepogodzenia. Jedli, pili; ich świat zderzał się z tymi, w których obecnie istniał (jeszcze) blask życia. - Już dobrze - dodał szeptem, nieco nachylony w jej stronę; rozdarty pomiędzy zrywem pragnień które nie mogły przekroczyć bariery świata a gorzką przyzwoitością; wizje nie mogły teraz się ziścić, pozostając jedynie w skłębieniu wnętrza, nieznośnie tłukąc się w jego głowie. Podniósł wzrok, jakby pragnąc zapomnieć. Widmo zaczęło zapraszać innych do tańca - na całe szczęście, zdołało jego pominąć. Abramov ponownie przyjrzał się skutej od niepokoju Svetlanie. Na jej złotych, falowanych kosmykach zauważył jak gdyby brudne akcenty; słabo widoczne w świetle rzucanym przez rozpalone ogniska. Dziwne, pomyślał tylko. - Przepraszam - odezwał się wobec tego dyskretnie - ma pani… - tu szukał odpowiedniego słowa (słów?). - Coś wplątało się w pani włosy. Pewnie liść - wyjaśnił. Nie miał czelności zanurzać dłoni w jej ułożonej fryzurze, świadomy obecności jej ojca oraz istniejącego ryzyka. Owym razem nawet on nie mógł naruszyć zasad. |
| |
Syrakuzy, Sycylia 31 lat medium błękitna bogaty celebrytka, skandalistka, klątwołamacz, astrolog, mecenas sztuki |
Sob Lis 09 2019, 21:06 | | Nie ma dzisiaj spokoju dla medium: jakiś duch prosi mnie o odprowadzenie do sauny, błaga mnie. Twarz ma wykrzywioną rozpaczą. Nie kojarzę go, ale powołuje się na nasze pokrewieństwo – wątpię, jednak i tak prowadzę go do bani. Stoi przy niej Grisha: patrzę na niego przelotnie, kiwam nawet głową na przywitanie, ale milczę. Tu, przy samych saunach, jest wręcz gorąco, zupełnie inaczej, niż na cmentarzu. Obserwuję, jak zjawa wchodzi do wody, a potem wracam do gwiazdy wieczoru. Ivan chce za dużo. Wiem to, ale nie chcę go rozzłościć. Nie wydaje mi się zresztą, by był złym człowiekiem – raczej smutnym. Jest taki młody. Powinien dzisiaj świętować po stronie żywych, nie martwych. Patrzę na krwawą miazgę, która została z jego szyi, i nie dziwię mu się, że jest wściekły. Brutalna śmierć. Zabiło go zwierzę? Uśmiecham się do niego. — Ivan. Dobrze. Zaraz ci coś przyniosę.Odchodzę, by wybrać dla niego coś ze stołu. Biorę to, o co prosił: trochę kiślu, kawioru, nalewam mu w pucharek najdroższą wódkę, jaką mogę znaleźć na stole. Zabieram też parę daktyli, kawałek ananasa, kilka kostek czekolady i parę innych drobnostek, słonych, słodkich, gorzkich, luksusowych, egzotycznych. Wracam szybko do chłopca i daję mu to, co przygotowałam, mając nadzieję, że różnorodność jedzenia go zadowoli. Brakuje mu doświadczeń, diagnozuję – tego potrzebuje, by zaznać spokoju. I trochę zabawy. Byle nie zakończyła się ona tragedią dla żywych. Jestem spięta, bo nie wiem, czego zaraz zechce Ivan. Boję się, że ktoś zaraz powie mu coś głupiego, że wściekły każe wskakiwać w ogień, że kogoś opęta. Jest nieprzewidywalny. Dostrzegam, że najlepsze, co mogę zrobić, to grać w jego grę – ale nie jestem dla niego miła tylko z powodu zimnego rachunku i świadomości powagi sytuacji. Jest mi go szkoda. On cierpi, wiem, że tak. Szczęśliwi zmarli nie pojawiają się na Dziadach. Czuję się za niego odpowiedzialna w ten dziwny sposób, w jaki odpowiedzialne mogą być tylko medium. Gdy bierze mnie za rękę, nie mierzi mnie to. Nie zaskakuje mnie też materialność jego ciała, dziwna i nienaturalna dla żywych – dopiero rozejrzawszy się po twarzach moich towarzyszy zauważam, że to i dla mnie powinno być nowe doświadczenie. Nie jest. Śmierć kazała tańczyć. Tańczę. Nie ma żadnej muzyki, ale wydaje mi się, że rytm wygrywa trzask płomieni. Tańczymy w kręgu, obcy ludzie, bogaci, biedni, przeciętni, różnych kultur, różnych zawodów, i zmarły: danse macabre. Ivan ujmuje moje ramię i obraca mnie. Śmieję się z zaskoczenia i niedowierzania – wiruję na cmentarzu jak na parkiecie sali balowej, wiruję, jak mi gra, i zastanawiam się, czy chłopiec w tej chwili czuje się żywy. |
| |
Petersburg, Rosja 27 lat czysta bogaty za dnia właścicielka domu mody, w nocy zaś okultystka |
Sob Lis 09 2019, 21:34 | | Narcyz nie lubił się ze sporą ilością osób - wyniosły, egoistyczny i zapatrzony w siebie odrzucał poprzez swój charakter regularnie część znajomych. Do tego wierzył w powrót złotej krwi, dążył do celu po trupach i był naprawdę wyrachowany. Eva w sumie zdziwiłaby się, gdyby Hersilia z Alexandrem go polubili. Nie żeby ktokolwiek z jego otoczenia był święty, ale w jej zmarłym mężu było coś niepokojącego. Może szaleństwo? Narcyz z pewnością należał do tej części rodziny, która miała do niego szczególne skłonności. - Dlatego nie mogę się go doczekać - uśmiechnęła się. Córki zdecydowanie podeszłyby do ojca w inny sposób, ale kobieta nie mogła ich winić. Mężczyzna mimo wszystko rozpieszczał Fojbe i Hilajrę, nie miały więc powodów, by wspominać go źle, w porównaniu do ich matki. Dziś dusze nie za bardzo chciały do niej podchodzić. Nie było ich aż tyle, żeby każdy musiał się zająć chociaż jednym widmem, ale jednak zawsze wydawało jej się, że nie jest odstraszająca. Może duchy nie znają się na modzie i wolały do niej nie podchodzić? Albo Narcyz w zaświatach im nagadał co nieco o niej. Nie zdziwiłoby jej to. Przyjaciółka odeszła, by pomóc jednej zagubionej duszyczce, potem drugiej, aż w końcu zagadała do - jak się okazało - Ivana. Chłopak, mimo że niewinny, wydawał się trochę przerażający, jakby okrutna śmierć wyzwoliła w nim pokłady agresji i roszczeniowości. Na wypadek podeszła do córek, utuliła i zasłoniła im oczy. Nie powinny oglądać jego gardła. Nagle pożałowała, że je wzięła. Atmosfera jednak się rozluźniła, tak częściowo, gdy Włoszka zagadała do martwego chłopaka, a także gdy ten zrozumiał niemożliwość swych żądań. Nawet chyba atmosfera się trochę rozweseliła, gdy zaciągnął paru ludzi - w tym Hersilię - do tańca przy ognisku. Z szeroko otwartymi oczyma Eva obserwowała reakcje przyjaciółki - wydały jej się nienaturalne do tego, co widziała na co dzień. Czy to dzisiejszy dzień tak na nią podziałał? Obecność duchów? Czuła, że musi ją o to potem spytać. I ewentualnych wspólnych znajomych z cmentarza, czy też to zauważyli. |
| |
Kraków, Polska 33 lata błękitna zamożny rzemieślniczka i malarka |
Sob Lis 09 2019, 21:49 | | Lena odmówiła alkoholu, nie powiem, bo całkiem rozsądnie, żeby ktoś został z całkiem trzeźwym osądem, a nawet pozostał na straży niesfornych krewnych. Do kuzyna Anfisa się uśmiecha, oczywiście wszystko dla rodziny, choć czy tak z nieba, to wątpi, raczej z jakiś mniej przyjaznych odmętów. Śmieszne, odmętów, bo mignęła jej sylwetka Metaxy, na duchy, które między żywych się wmieszały, to miejsce nabiera tragikomicznych odcieni. - Jestem już z powrotem - odcina się lekko po polsku na to pstrykanie. Prostuje się, rozluźnia mięśnie, czuje po nogach jak napięcie spada, prawie, jakby miała je oddać w ziemię cmentarną. Dobrze, że od ogniska bije ciepło. Pociąga z piersiówki, którą następnie wkłada w dłonie Sambora, bo oboje widać potrzebują tego bardzo nagląco. Ona, dlatego że dalej czuje obce zmieszanie, zażenowanie, wstyd palący do środka i strach. Wyląduje to w jej myślodsiewni poczeka na swój moment, choć jest ciekawa, kto jej to przywiał. To nie była przyszłość, oj nie, ostatnie chwilę nieszczęśnika z łóżka szpitalnego czy medyka? Kiepski moment na przywoływanie porażek. - Chętnie przywitamy go w rodzinie - przechyla głowę w stronę Wrońskiego, skoro duchy ich wspaniałomyślnie ignorowały (nie dziwi się również zajęłaby się innymi sprawami), to znajdą sobie rozrywkę na poziomie. Poza tym słowa duże, może to alkohol, a może, i prędzej, rogata, kozia dusza prosto z herbu rodowego Tabeau, bo w końcu jest odległą krewną, takich zaprasza się, gdy robi się imprezy z liczebnością setki gości. Poza tym wychodzi jej zachłanność, bo Piotr to niekoniecznie w tę rodzinę wchodzi, na odwrót, ale nawykła do brania. - Czy to właśnie nie twojego Piotra zagarnia do tańca duch, co krzyczał o rozszarpanym gardle? - wraca z powrotem na rosyjski, mieszają się jej nastroje, języki, a nie czuje, żeby wypiła dość. I czy nie do tego mężczyzny Lenka nie machała? Trochę jej uciekło przez wizję. |
| |
Petersburg, Rosja 33 lata błękitna bogaty magomedyk, psychiatra i terapeuta |
Sob Lis 09 2019, 22:44 | | Nie było Piotrowi dane dopiąć tego, co sobie na krótko postanowił. Nim zrobił krok ku przyjacielowi i jego towarzyszce, cmentarz ogarnęło zamieszanie. Potarł brwi w jednym z nielicznych gestów, które często można było u niego zauważyć. Przemówienie i przywitanie gości dla których było to całe święto. Wiedział, że lekceważąca postawa może się na nim odbić w sposób nieszczęśliwy, lecz nie potrafił powstrzymać się od ciężkawego westchnięcia. Kojarzyło mu się to ze swoją pracą, na biało wymalowanym piętrem z niewielkimi pokojami w których trzymano przypadki o których najczęściej rodzina zbiegiem okoliczności zapominała. Koszta zarówno materialne i psychiczne, były przyczyną porzuceń i wyrzekania się członków rodzin, ukochanych. Przejął się duchem chłopczyka przypominającego mu bratanka. Nigdy nie posądzał się o słabość do dzieci; te go uwielbiały pomimo początkowej niepewności jaka go ogarniała. Dzieci miały swoje przywileje, a ich bronią była najszczersza szczerość i prawda. Miały zaledwie kilka lat na bycie niewinnymi, potem dorośli niszczyli w nich to co dobre. Dlatego postarał się pomóc duszkowi Kacperowi, aby ten choć na jedną noc uzyskał spokój. W powrotnej drodze pomógł omdlałej młodej kobiecie, która mocno przeżywała sprzeczkę ze swoim nieżyjącym już mężem. Krążył wśród uczestników, służąc radą i medyczną pomocą nie mając czasu na przyjemności. To przyjemność postanowiła go sobie przywłaszczyć i nim się obrócił, nim sięgnął do kieszeni po cytrynowego dropsa czyjeś łapsko wciągnęło Piotra w taniec - a nie lubił tańczyć, oj nie. Czy było to jednak trudniejsze od kroków walca? Czy do czego tam jeszcze przymuszano dobrze urodzonych panów z arystokracji.
Ostatnio zmieniony przez Piotr Romanov dnia Nie Lis 10 2019, 03:08, w całości zmieniany 2 razy |
| |
Kaliningrad, Rosja 34 lata poświst błękitna bogaty urzędniczka-badaczka, Prikaz ds. Magicznej Fauny i Flory |
Nie Lis 10 2019, 01:57 | | Przez chwilę, ale dosłownie przez chwilę, Helena wydawała się przerażona. Czy miała się obawiać, że Anfisa i Sambor zaraz się zmówią i będą Piotrowi mówić o tym, co takiego głupiego Wrońska zrobiła w swoim życiu? Nie wątpiła, że przyjaciółka nie zrobiłaby jej wstydu. Mogłaby się martwić o brata i to, że czasem udawało mu się namówić innych do działań na jej szkodę. Nie zapomniała zniszczenia jej eseju, który pisała w trakcie świąt na zielarstwo. Cóż to za krzyk wtedy był, cóż za złość, bo tyle czasu zmarnowane... — Uhm, chyba tak — powiedziała. Była pewna, że to Romanov, bo jak na dobrą, przyszłą i czepliwą żonę przystało - należało pilnować i mieć oko na narzeczonego, wkrótce męża. Bądź co bądź, potem będzie już prawnie zobowiązana do opieki! Spojrzała na ognisko, które wciąż się paliło. Nie zapowiadało się na to, żeby zaraz miało zgasnąć. Zerknęła też na Anfisę i Sambora, którzy wymieniali się piersiówką między sobą. — Popilnujcie ognia, a ja niedługo wrócę. O ile się nie zgubię — oznajmiła na wpół żartobliwie. Zaraz jednak Helena odsunęła się od ogniska i towarzystwa. Idąc między wysokimi czy niskimi nagrobkami, może ze dwa razy zerknęła na przystrój jaki mógł się pojawić. Szła niespiesznie, bo przede wszystkim ostrożnie, do ducha, który postanowił się zabawić tej nocy. Bardziej jednak zainteresowana była Piotrem, który z każdą chwilą zdawał się być co raz bardziej skołowany tym wszystkim. A kto miał w końcu go uratować, jak nie Wrońska? Minęła chwila i parę kroków, które taneczny Romanov chcąc nie chcąc musiał wykonać. Helena zaraz pojawiła się u jego boku z dość głośną zapowiedzią: — Odbijany! W końcu wypadało utrzymać tę rodzinną tradycję, kiedy to w chaosie i na każdej zabawie odbijany mylił się z obijanym, a w tańcu niekiedy nie dało się nawet zrobić tego obrotu, bo zaraz podebrano partnera lub partnerkę. Liczyła się zgodność i chęć pomocy. A gdyby się udało to Wrońska, po zgarnięciu Piotra w taneczny dryg, odsunęłaby ich dalej; jeśli nie - wówczas pewnie z Romanovem krążyłaby wokół roztańczonego towarzystwa. — Nie mogłeś mnie znaleźć? |
| |
Archangielsk, Rosja 29 lat błękitna majętny aktor |
Nie Lis 10 2019, 13:26 | | On przyjdzie – gra mi w głowie nawet wtedy, gdy duch porywa część grupy do tańca. Dwa słowa, rzucone szybko, niemal szeptem, łagodne w swojej prostocie, chociaż we mnie wciąż tkwią jak ostrza, chociaż drapią mnie pod skórą, płyną mi we krwi razem z obrzydliwą żółcią, którą wywołały. A więc przyjdzie, Boże, naprawdę przyjdzie. Już za późno, żeby zrezygnować, wiem o tym, już za późno, ale coś we mnie jeszcze krzyczy, żebym uciekł. To miało być podziękowanie, tak? Duch chciał mi pomóc, a mimo to nie wiem, czy jestem wdzięczny. Wciskam ręce w kieszenie i zaciskam dłonie w pięści na materiale od środka, jakbym samego siebie mógł utrzymać w ryzach tym chwytem, jakbym mógł powstrzymać znajome, drażniące uczucie strachu, które powróciło. Żałuję, że nie jestem pijany, nie dlatego że to uczyniłoby wszystko łatwiejszym, ale dlatego że tego człowieka nie mogę oglądać na trzeźwo, że od lat ulepszałem sobie alkoholem rzeczywistość, w której on istniał, żeby zapomnieć o nim i o tym wszystkim. Ale teraz on nie istnieje, już go nie ma, prawda? Patrzę, jak duch wciąga do kręgu garstkę ludzi, znajomych mi jedynie odrobinę poza Hersilią Mitrokhiną, smukłą sylwetką rysującą się na tle ogniska, z zaskoczeniem przyjmuję to, ze pozwala, by i ją porwała ta szalona, zupełnie oderwana od rzeczywistości zabawa. Słyszę jej śmiech i zastanawiam się, jak to możliwe, że potrafi jeszcze się śmiać, że potrafi śmiać się teraz. To naprawdę, naprawdę dziwne, ale nie jej śmiech, to ja jestem dziwny – płaczemy, bo ludzie odchodzą, ale gdy ci sami wracają do nas na chwilę, ja nadal chcę płakać, jakby coś jeszcze smutniejszego było w takim odwróceniu porządku rzeczy; jakby to był jakiś śmiech ironii tragicznej, próba ucieczki przed fatum śmierci, które zawsze przychodzi. Boże, cały ten spektakl to dokładnie to samo. Patrzę na Hersilię Mitrokhinę, wbijam w nią gorączkowy wzrok, jakbym mógł poznać jakąś tajemnicę, odpowiedź, dlaczego nie powinienem traktować tego jak przejaw naszego hybris.Grają mi w głowie słowa tego ducha, on przyjdzie, Alexandr przyjdzie, żebyś mógł zobaczyć go jeden raz, jeden ostatni raz, Ilya, i gdy on będzie znikał na zawsze, ty zabierzesz ze sobą tę pulsującą nienawiść, teraz jakby rozbudzoną, teraz prawdziwszą niż kiedykolwiek, bo nasączoną frustracją i bezsilnością. O tak, udało się wam oszukać śmierć, na chwilę umarli i żywi są w tym samym miejscu, to prawda, oczywiście, że to prawda, jesteście obok siebie, czy to nie wspaniałe? Chciałbym móc się pożegnać, ale to nie wina tego, że on już nie żyje. To wina tego, że ja nigdy nie będę mógł odpuścić, zawsze będę budził się z tą nienawiścią i z nią zasypiał. Hersilia Mitrokhina wygląda pięknie, gdy tańczy ze śmiercią, jakby mogła jej umknąć, chociaż to nieprawda. Zresztą to nie śmierci powinna uciekać. Martwy Aelaxandr tak naprawdę nie ma już żadnego znaczenia – to przed Alexandrem za życia wciąż uciekamy, jakbyśmy mogli zapomnieć, co z nami zrobił. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Nie Lis 10 2019, 16:20 | | Jesteś dziwolągiem.Słowa matki zahuczały w głowie dziewczęcia, kiedy to dostrzegała kątem oka wijące się duchy. Bała się nieznanego, a trzymana latami w zamknięciu wpadała w paranoję iluzji, którą układała jej podświadomość. Była bowiem skąpana w braku informacji, niewiedzy, jaką pielęgnowała przez ostatnie miesiące, kiedy to pod rygorystycznym zakazem – nie miała prawa opuszczać domostwa. D l a c z e g o zatem ojciec zdecydował się ją zabrać do miejsca, w którym stanie się ofiarą swych demonów? - To był błąd – wyszeptała ledwie słyszalnie, wbijając coraz mocniej smukłe palce w ramiona mężczyzny, zaś twarz chowając na linii jego torsu. Strach otępił trzeźwość umysłu, stąd kiedy pojęła jak haniebnego czynu się dopuściła, jak wielkiego okrucieństwa względem rozżarzonych emocji, które kłębiły się w jego ciele. Ona sama wyczuwała jak serce przyspiesza rytmu, jak raz po raz uderza donośnie, kiedy to nabierała odwagi, by spoglądać na Abramova, zaś wargi łaknęły przełamania barier. Głupia, jakże okropnie głupia. - Przepraszam najmocniej – powiedziała cicho, cofając się zaraz potem w tył. Musiała dać im przestrzeń, perspektywę złapania oddechu. Była skołowana w swym czynie, niepewna kolejnych postępowań, wszak gdyby tylko ktoś zdołał ujrzeć ich zakazaną bliskość – dopisana zostałyby historia (nie)prawdziwa. - Wystraszyłam się zamieszania, które powstało – wyjaśniający ton, spuszczona w pokorze głowa i nagłe wyjawienie sekretu. Włosy. Włosy uległy przemianie. Popłoch w umyśle dziewczęcia poderwał się jak dzikie konie pędzące w transie, przez co z nerwowością starała się strzepnąć liść, który wcale nie odnalazł miejsca w gęstych puklach. Przekleństwo rozpoczęło swój destrukcyjny trans. - Dziękuję – niemrawy ton, ucieczka tęczówkami; wiedział? Nie, jeszcze nie. Z pewnością nie. - Zatem, skoro one nam nie uczynią krzywdy, może warto spróbować pomóc im w błądzeniu? – zaproponowała, nie mając świadomości, dlaczego zdobyła się na taką chwilową otwartość. - Sama pragnę, by ktoś pomógł mnie – mówiła spokojnie, choć doskonale wiedziała, że nie powinna igrać z nim w ten sposób, lecz pokusa z każdą sekundą była coraz silniejsza. Intensywniejsza i paraliżująca skąpaną w niepokoju podświadomość. |
| |
| | |
| |
|