|
|
|
|
|
|
Nie Lip 07 2019, 21:14 | | First topic message reminder :Cmentarz Stary cmentarz w Tatarskoye nie jest szczególnie duży, bo i wieś do sporych nie należy. Składa się nań kilkadziesiąt alejek, z których spora część, znajdująca się najdalej od bramy wejściowej, jest mocno zaniedbana: rośliny zaczęły się już rozrastać, zasłaniając płyty nagrobne, poustawiane gdzieniegdzie ławeczki ani trochę nie zachęcają do spoczęcia na nich, w obawie przed przedwczesnym wybraniem się na drugi świat, a pomniki aniołów, których czas pozbawił twarzy, straszą miast dodawać otuchy. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Wto Lis 19 2019, 21:44 | | Całe to przedsięwzięcie zdawało się być iluzją, w którą ona została wplątana z własnej ciekawości. Pragnęła uwolnienia z oków dystansu, a zarazem pętała się łańcuchami ograniczeń. Oddech spłycał się, a serce kołowało w piersi, kiedy spoglądała na Abramova. Tonęła w spojrzeniu męskich tęczówek, zaraz potem ulegając obłudnemu złudzeniu spontaniczności. Sztywny kręgosłup moralny przypominał o zasadach- przy nim, jakże nieistniejących. - Być może – odparła bez zastanowienia, choć wolała własne przemyślenia pozostawić dla siebie – nie będąc pewną, czy to wszystko jest odpowiednie, by mówić na głos. Obserwowała zgromadzonych, odczuwając narastającą frustracje, a mimo to poszła w towarzystwie pianisty, by spełnić prośbę ducha. O, ironio. D l a c z e g o? - Sądzi, pan, że to odpowiednie wydarzenie, by rozliczyć się ze zmarłymi? – spytała nagle, będąc ciekawą. Zapewne, gdyby zmarła jej matka – nie chciałaby spotykać na drodze, którą obierze, wszak uczyniła Svetlanie zbyt wiele krzywd, tak silnie odciskających się na wątpliwej duszy. Może sama winna odejść? - Proszę je zostawić – mruknęła cicho, a w odpowiedzi skierowała wzrok na kwiaty znajdujące się blisko nagrobka. - Profesor zapewne otrzyma ich dostatecznie, a te powinny rosnąć tutaj – wyglądały zbyt doskonale, przez co Lebedeva nie zamierzała poddawać destrukcji kompozycji roślin, które stanowiły ozdobę bezimiennej płyty. - Zapewne nie kosztował, pan, mojego ciasta, ale gdyby pojawiła się ochota, przygotowałam jabłecznik – oznajmiła, całkiem spontanicznie. Nie wiedząc – z jakiego powodu to rzeczywiście mówi. Pragnienie spędzenia z nim choćby chwili? Naiwność przemawiająca przez młode serce. Zt
Ostatnio zmieniony przez Svetlana Lebedeva dnia Czw Lis 21 2019, 11:57, w całości zmieniany 1 raz |
| |
|
Wto Lis 19 2019, 23:03 | | Cierpliwość do potrzeb duchów przez Anfisę nieoczekiwanie została skromnie nagrodzona. Nim dusza robotnika rozpłynęła się w powietrzu złapała ją za rękę po to, by podarować binsugę. A na skradzioną butelkę wódki przez zbierające się chmury deszczowe nikt nie zwrócił uwagi, dlatego kobieta spokojnie mogła zacząć pić razem z Piotrem, Leną i Samborem. W międzyczasie gałęzie zmarzniętej akacji trzymane przez córki Evy zostały zaskakująco ciepło przyjęte – profesor Sologashvili nawet czule pogłaskała dzieci po głowach, choć te nieco przerażone i spłoszone widmowym dotykiem szybko uciekły od jej rąk. Anton za to mógł się poczuć zaskoczony, gdy Rusudan nagle się do niego uśmiechnęła po otrzymaniu kwiatków. Dlaczego? Mógł się tylko tego domyślać. Zaraz potem bez wahania założyła na głowę wieniec od Rafaela i Maaki. Przez chwilę wszyscy mogli zauważyć, że nagle jakby odmłodniała. Może tego jej tyle brakowało przez tyle lat? Uwagi? Nikt jednak nie miał okazji jej o to spytać, gdyż zjawa wraz z kwiatami zniknęła na dobre przy kolejnym podmuchu wiatru. Vasily z kolei na dłuższy moment nie tylko stracił kontrolę nad ciałem, ale także przy tym zmarzł, wychodząc w mokrych ubraniach z bani. To jednak nie był koniec jego przygód – Ivan pojawił mu się jeszcze na moment z wrednym, chciwym uśmiechem, oznajmiając mu, że jeszcze się spotkają, po czym zapadł się pod ziemię. Choćby chciał, nie miał jak mu się odpłacić. W końcu jak można zranić ducha? - Jakbym miał ci udowodnić, że zrozu… Zrozumiałem swoje błędy? – zapytał, słysząc słowa dawnego, byłego przyjaciela, które najwyraźniej go zabolały. Zaraz potem na słowa Grishy sam podleciał, by skupić całą swoją energię i chwycić butelkę wódki i dwa kieliszki. W trakcie picia wyglądało, jakby na coś oczekiwał. Cokolwiek. Miał nadzieję choćby na słowa o wybaczeniu lub zapewnieniu, że zrobią to, o co ich przed chwilą poprosił. Nie mogąc się ich doczekać, rzekł: – Wierzcie mi, pewne sprawy… Lepiej je załatwić… Przed śmiercią. Potem nie dają człowiekowi spokoju. A nikt nie zna dnia… Ani godziny. – Było w jego głosie coś przygnębiającego, podobnie jak w spojrzeniu, które skierował w kierunku Hersilli. Niezmiennie milczała, nie padł z jej ust ani dźwięk, a Mitrokhin nie dowierzał, że tak go teraz potraktowała. – Nie odezwiesz się do mnie? Nie powiesz mi ani słowa na pożegnanie? – To była ostatnia szansa, by się odezwać. Alexandr czuł, że zaraz zniknie. W międzyczasie okazało się, że Tanasevich dobrze skojarzył, że wrzosy przyniosą deszcz – zaczęło padać. Czyżby taki był plan Rusudan, by skraść całą uwagę przed odejściem i nie pozwolić na to innym? Na sam koniec pojawiła się jednak przed Antonem jego matka, Galina. – Synu, mój drogi synu… Gdzie Grusha? – przywitała się rozpłakana, zdając sobie sprawę z tego, że za późno przybyła. - Moi drodzy, zbliżamy się do końca Dziadów – odrzekł donośnym głosem Tanasevich, podczas gdy deszcz stawał się coraz silniejszy. – Dziękuję wszystkim za uczestnictwo! Bogowie, jak widać, zdecydowali jednak, że nie dane nam jest zająć się wszystkimi duszami, a bez ognia więcej nie przyjdzie. W ten szczególny dzień nie możemy przeciwstawiać się ich decyzjom. – Bogowie nierzadko bywali kapryśni, podobnie jak siły natury, dlatego Tanasevich doskonale wiedział, że to, co się stało, było niejako nieuniknione i odgórnie narzucone. Podczas Dziadów zdecydowanie nie należało z nimi igrać. – To, co zostało jeszcze na stole, możecie wziąć dla bliskich i zagubionych dusz, które być może jeszcze dziś spotkacie na drodze. Niemniej jednak powoli możecie wracać już do swoich domów. – Sam guślarz jednak w rzeczywistości nigdzie się nie spieszył, stojąc przy ledwo tlących się paleniskach. Musiał mieć stuprocentową pewność, że wszystko zostanie zakończone należycie. Zwolnił Verę z pomocy przy inkantacjach kończących Dziady, poprosił tylko, by poinformowała grupę od zaklęć ochronnych, by już zaczęli je zdejmować, a sam po chwili zajął się upewnianiem, że wszystko zostanie zakończone tak, jak należy. Tegoroczne Dziady dobiegały już końca. Kto nie zajmuje się żadnym z duchów, może wyjść spokojnie już z tematu. Jeśli tergo nie zrobi, Weles zabierze wszystkich z tematu. Proszę o odpis do 21.11 godziny 22:00. Podsumowanie będzie niedługo. |
| |
|
Sro Lis 20 2019, 05:12 | | The member ' Nikita Voyna' has done the following action : Kostki
'k50' : 10 |
| |
Petersburg, Rosja 27 lat czysta bogaty za dnia właścicielka domu mody, w nocy zaś okultystka |
Sro Lis 20 2019, 18:20 | | Kuzynka okazała się jednak żywa, mężczyzna się przedstawił, nie miała się już czym martwić. No, najwyżej traumą córek po widmowym dotyku nielubianej przez ich matkę i chyba wszystkich uczestników Dziadów nauczycielkę. Nie było jednak czym się przejmować w tym względzie, dotyk ducha nie był nawet tak złą rzeczą, jakie mogą spotkać człowieka - przejechanie przez magiauto, napadnięcie przez wilkołaka, widoki dusz zmaltretowanych za życia... Bywało gorzej. Dziewczynki jadły ciasto, a Eva z niepokojem patrzyła na dramat Mitrokhinów i jej ulubionego aktora, jednakże prawie nic nie słyszała. Widziała tylko, że duch podleciał po alkohol i kieliszki, więc się zapowiadało, że tu też dojdzie do szczęśliwego zakończenia. Jednakże chmury nie znikały, a wręcz przeciwnie - w pewnym momencie lunęło jak z cebra. Kobieta wzięła dziewczynki pod drzewo. Z szacunku do zmarłych nie chciała opuszczać tego miejsca aż do zakończenia obrzędu. Na szczęście guślarz uznał to za wolę bogów i pozwolił się zbierać każdemu, kto miał wolne od potrzebujących zmarłych, więc bez wahania podeszła do stołu po jakieś mięsiwo. Kto wie, czy po drodze nie spotka wygłodniałego widma? Wzięła też wino, aby jak coś polać mu alkoholu. Potem wróciła do swoich dzieci i zaczęła je prowadzić za cmentarz. Miał na nią czekać transport na głównej drodze Tatarskoye, gdyż nie chciała ryzykować teleportacji z córkami. Gdyby wystarczyło się przeteleportować z jedną... Ale dwie naraz? Nie chciała, naprawdę nie chciała ryzykować ich zdrowiem i życiem. Wkrótce potem jechały, schronione przed deszczem i zmęczone, przed świtem trafiły do domu. Spotkały tylko jednego ducha, którego kobieta obdarowała jedzeniem z cmentarnego stołu. Nie była aż tak biedna, by zostawiać je dla siebie. Tegoroczne Dziady były męczące, ale przynajmniej skończyły się wcześniej i nie stało się nikomu nic groźnego. Eva z tematu |
| |
Kraków, Polska 33 lata błękitna zamożny rzemieślniczka i malarka |
Sro Lis 20 2019, 23:11 | | Przez ramię jeszcze rzuca do Sambora, że wie o tym doskonale. Kochana jest, zazwyczaj, gdy czegoś chce albo właśnie dla rodziny, dla tych, dla których cierpliwość jej się nie kończy i w drugą stronę, bo bywała nieznośna i egoistyczna. Duch ostatkiem sił wręcza jej podarek, więc skinęła głową widmu mężczyzny w podziękowaniu. Binsuga niby nic, a jednak okoliczności jej uzyskania dawały pewne pole do popisu. Zastanowi się nad tym później, na razie zioło kończy w niewielkim tkaninowym woreczku w kolejnej skrytce płaszcza. Rozpadało się już całkiem na serio, gdy dociera do opuszczonego wcześniej towarzystwa. Na początku obrzędu ogień prawie przypalił kilka osób teraz przegrywał z deszczem. Kapryśna ta aura, gorzej niż ze starą panną, a że była takową, to z pewnością miała odpowiednie porównanie. Powrót do ogniska zabrał jej nieco więcej czasu, bo szła dość niepewnym krokiem, który na równi może wynikać z nierówności terenu i pogłębiających się cieni, jak i wypitego alkoholu. - Kto by się spodziewał Hiszpańskiej Inkwizycji - żachnęła się na słowa guślarza o woli boskiej. - Zabezpieczyłam się na wypadek wszelkich zagubionych - zwróciła się do Leny, Piotra i Sambora wyciągając jednocześnie butelkę wódki, którą podała kuzynowi. Zdecydowanie przydałoby się im coś na pokrzepienie serc i niekoniecznie to coś nie powinno być w postaci słowa. Samej Anfisie robi się odrobinę lżej, dyskomfort oraz napięcie, które odczuwała niemal od bramy cmentarnej, stopniowo kurczył się. Pozwala sobie na rozluźnienie. |
| |
Syrakuzy, Sycylia 31 lat medium błękitna bogaty celebrytka, skandalistka, klątwołamacz, astrolog, mecenas sztuki |
Czw Lis 21 2019, 16:05 | | Jąka się, mówi z trudem, potyka o własne słowa. Bardziej wygadany był przed śmiercią, zauważam, wtedy go nie bolało. Bo boli, prawda? To nie ogień, Szura. Nie masz ciała. Masz tylko swoją tragedię, swoją rozpacz, swoje poczucie winy jak kulę u nogi. To nie ogień. To inny rodzaj bólu, ten, który cię przyciska do ziemi. Teraz już nic nie możesz zrobić. Patrzy na mnie, znam zranienie w jego oczach i zawód – ale milczę, uparcie i chłodno, pozwalam mu szarpać się w sobie i czekać. Tyle razy błagał. Tyle razy mu wybaczałam. Jego skrucha nie daje mi satysfakcji, tak jak myślałam, że nie da. Brakuje mi go. Brakuje mi go tak bardzo, że mogłabym teraz płakać, być dobrą żoną, szeptać, że go kocham, prosić, żeby pozwolił mi się schować w swoich ramionach, nawet jeżeli są zwęglone, nawet jeżeli odpadło z nich mięso, odkrywając osmalone kości, podjąć decyzję, że do niego dołączę. Jego dziwka nigdy nie kochała go tak mocno jak ja. Nikt go tak nie kochał: tak, jakby był jedyną osobą w ich życiu. Bo dla mnie był. Dla mnie jest. Nie mam nikogo innego. Ale nawet ja teraz odczuwam do niego wstręt. Nie z powodu jego wyglądu, życie ze śmiercią znieczuliło mnie na widok pagórków mięśni, rozszarpanych skór, wyrwanych języków, pustych oczodołów – choć trudno mi uwierzyć, że ta wypalona gwiazda to mój piękny mąż, półbóg, pan świata, kaukaski smok. Nie brzydziłabym się jednak dotknąć jego rozerwanej piersi, pocałować sieczki policzka. Odczuwam wstręt, bo przeprasza nas teraz. Bo się boi. Bo kocha mnie teraz, a nie pamięta, jak nienawidził mnie wcześniej. Bo wymądrza się na temat życia, a jest martwy za krótko, żeby znać śmierć. Ja wiem, że jeszcze do mnie przyjdzie, a on tego nie wie. Jest przewidywalny. Będzie zdziwiony, że go widzę, teraz przekonany, że to nasza ostatnia szansa na pojednanie. Niespodzianka. Nie dasz mi spokoju. Dlatego mogę cię teraz karać, mogę milczeć wyniośle i patrzeć, jak się płaszczysz. Zawsze do mnie wracasz. Zawsze błagasz o wybaczenie. Zawsze mnie kochasz, kiedy jest na to za późno, bo jestem święta i nie znam uporu w zranieniu, bo jestem święta i nadstawiam drugi policzek, bo jestem święta i jestem cierpliwa. Patrzę w bok, na Grishę i na Zorynovicha, i wiem, że dzisiaj nimi też się brzydzę. Grishą, bo zawsze odwraca wzrok. Ilyą, bo ma niebieskie oczy. Obojgiem, bo są tutaj, bo zawsze mnie widzieli, zawsze mnie obserwowali, bo byli jak wszyscy, bierni widzowie najwspanialszej małżeńskiej sztuki lat dziewięćdziesiątych, bo są mężczyznami i wiem, że dla obu z nich jestem w którejś z szufladek. Mężczyźni nie umieją inaczej. Wciąż milczę. Spada deszcz, a ja nie mówię nic, niewzruszona wobec bólu zmarłego, tak jak on był niewzruszony wobec mojego. Nawet nie czekam, aż zniknie zupełnie. Nim ulewa wymywa resztki jego obecności ze świata żywych, odwracam się i idę w stronę bramy cmentarza. Nie mam parasola. Deszcz zniszczy mi fryzurę. Nie szkodzi. Nie jestem symbolem, gdy wyskubuję z papierośnicy ohydne mentole, których nie mogę nawet zapalić, bo jest za mokro. Ale wsuwam papierosa między zęby. Nie drżą mi ręce. Nie czuję nic. Odwracam się tylko na chwilę, w odruchu, ludzkim – tak ludzkim jak spojrzenie żony Lota. I znowu stoi tam Kuragin, człowiek, który nie wierzy legendzie. Patrzę i on patrzy. Nie zastanawiam się, czy jest smutny, czy jest pusty, czy samotność go zżera i przygniata. Nie wierzy Szurze. Nie umie mu wybaczyć. Może sobie pozwolić na ten luksus. Ja nie mogę. Wątpię, że naprawdę by mnie zrozumiał. Może rozumie Alexandra. Może jest taki jak on, pan i władca, decydujący o zbawieniu i potępieniu. Nie wygląda na króla, na najjaśniejszą gwiazdę srebrnego ekranu, gdy patrzy na mnie ciężko, z dziwnym, nieodczytanym i nigdy nienazwanym uczuciem w oczach, zmokły jak bezpański kundel. Teraz widzę po prostu alkoholika, który nie umie pogodzić się ze śmiercią i z życiem zmarłego celebryty. Nie udaje mi się jednak nie zauważyć, że oboje trzymamy w ustach papierosy, bankietową gałązkę oliwną, których nie da się odpalić w tym deszczu. Nie mam złudzeń. Jesteśmy inni. Jestem samotna, ale oni nie mogą nic na to poradzić. Żaden z nich. Dziady skończone dla nich. Nie dla mnie. zt
Ostatnio zmieniony przez Hersilia Mitrokhina dnia Nie Lis 24 2019, 14:41, w całości zmieniany 5 razy |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Czw Lis 21 2019, 16:20 | | Wszystko działo się niezwykle szybko. Sam nawet nie masz pojęcia, w którym momencie guślarz oficjalnie zarządził koniec Dziadów. Było jednak coraz chłodniej, nie wspominając już o niezwykle intensywnej ulewie, która niespodziewanie nawiedziła pochłonięte w egipskich ciemnościach Tatarskoye. Czas wracać do domu – dudniły ci w głowie głośno wypowiedziane przez Tanasevicha słowa. Ludzie zdawali sobie sprawę z tego, że z bogami lepiej było nie zadzierać. Mimo że dla ciebie żadna z religii nigdy nie była szczególnie istotną wartością w twojej hierarchii życiowej, to nie zamierzałeś ich decyzji w żaden sposób kwestionować. Nigdy nie miałeś okazji zapoznać się bliżej z obrzędami okultystycznymi i magią rytualną, w rzeczywistości wiedząc o nich wyłącznie tyle, ile trzeba było obowiązkowo wynieść ze szkoły. Miałeś więc tylko pożegnać się z osobami z pracy, które zauważyłeś na swojej drodze, ale w tym samym momencie usłyszałeś swoje imię. Znasz ten głos bardzo dobrze. Rozpoznałbyś go wszędzie. Bo przecież pamiętasz, jak zawsze śpiewała ci tatarskie kołysanki przy łóżeczku; jak opowiadała ci bajki, czesząc twoje długie, kręcone włosy, których nigdy nie chciałeś ściąć. Pomimo tylu lat od jej tragicznej śmierci, wciąż nie mogłeś uwierzyć, że nie było już jej przy tobie. Do tej pory nie masz pojęcia, co się stało; co wydarzyło się tamtej nocy, podczas której zginęła.
- Mamo. – Tylko tyle jesteś w stanie powiedzieć. Nic więcej. Podchodzisz do niej nieco bliżej i bez zastanowienia wyciągasz rękę, jakbyś zaraz chciał wtulić się w jej ramiona, ale jest tylko duchem, cieniem twojej matki, który zaraz odejdzie bezpowrotnie na drugą stronę. Dlaczego przyszłaś tak późno? Bezsilnie patrzysz w jej przerażająco smutne i zmęczone oczy i wciąż nie dowierzasz, że Galina stoi przed tobą. Niby podświadomie wiedziałeś o tym, że możesz ją tu zwabić swoją obecnością, ale nie miałeś też żadnej pewności, że tak się stanie. Cały przepełniony byłeś irracjonalnym strachem przed odkryciem prawdy, dlatego z niebywałym uporem omijałeś coroczne obrzędy Dziadów szerokim łukiem. Ale stało się. Jesteś tu, a obok ciebie – Galina. Na spierzchnięte usta ciśnie ci się nieskończenie wiele pytań, na które chciałbyś znać odpowiedzi, jednak nie wiesz nawet, od czego zacząć. Przecież Galina zaraz zniknie. – Nie ma jej dziś – odpowiadasz jej w lakoniczny sposób, choć czujesz, że twoja matka chciałaby dowiedzieć się więcej zanim odejdzie stąd na zawsze. – Wszyscy mamy się dobrze. O to nie musisz się martwić. Powiedz mi tylko, co się wtedy stało? – Musisz w końcu poznać prawdę, mimo że tak naprawdę bardzo długo nie byłeś na to gotowy. Kto inny jednak ci ją powie, jeśli nie ona? Biała Gwardia była bezsilna, a śledztwo zostało umorzone. Powiedz, mamo…
Ostatnio zmieniony przez Anton Gorodecki dnia Pon Lis 25 2019, 21:36, w całości zmieniany 3 razy |
| |
Kruzhylivka, Ukraina 26 lat wilkołak brudna biedny pies stróżujący |
Czw Lis 21 2019, 19:02 | | Drżał na całym ciele, mokry i zmarznięty, z włosami, które zazwyczaj sterczały w nieładzie, a które teraz przylegały po obu stronach bladej twarzy, lepkie, jak od krwi. Kozhukhov rozejrzał się niechętnie po okolicy, niepewien jak zareagować, poruszony zgiełkiem i własnymi doświadczeniami, które pozostawiły po sobie piętno w postaci chłodnych dreszczy i nieprzyjemnego, kującego uczucia w okolicach żeber. Gotowy rzucić się na ducha, gdy ten na moment i po raz ostatni, zawirował mu przed nosem, uśmiechając się triumfalnie, Vaska pozostał w miejscu, przywierając plecami do drewnianej stodoły, zaciskając zęby i pięści, zupełnie jakby obawiał się, że kiedy tylko zrobi krok do przodu, wsiąknie w zimną, brudną ziemię wraz ze wszystkimi duszami zmarłych, które, jedna po drugiej, żegnały się i rozpływały w powietrzu. Jeszcze przez kilka minut po zniknięciu Ivana, Vasily stał w miejscu, wodząc wzrokiem po czarodziejach oraz dogorywających płomieniach buchającego ogniska, szczerzących do niego ostrzegawcze kły, wyrzucając w powietrze hufce pomarańczowych iskier. W chwilach takich jak te, żałował, że nigdy nie nauczył się dobrze czarować. Nie ufał drewnianej różdżce ani zawikłanym nazwom zaklęć, gdyby mógł, wyrzekłby się magii, tym samym na zawsze oraz z zaskakującą skutecznością, odcinając się od tego świata, który z takim uporem spychał go na sam margines, podcinał i szarpał, niezdolny wyjawić choćby skrawka tajemnicy, pozwolić mu skonfrontować się z siłami, tak tragicznym zrządzeniem losu. Zaraz jednak, nie czując już ani niczyjej obecności, ani nawet zbłądzonego spojrzenia, ulokowanego niefortunnie na jego osobie, brunet drgnął, przestąpił parę kroków w prawo, aby, tuż przy granicy terenu przeznaczonego na obrzędy, czmychnąć w bok, zwinnością bystrego kota, uciekającego w krzaki przed widmem nadchodzącego człowieka. Vasily z tematu
Ostatnio zmieniony przez Vasily Kozhukhov dnia Nie Gru 15 2019, 11:19, w całości zmieniany 5 razy |
| |
Archangielsk, Rosja 29 lat błękitna majętny aktor |
Czw Lis 21 2019, 19:27 | | Nie wydaje mi się, żebym miał coś jeszcze do dodania. Kończy się tak, jak kończyło się zawsze – chociaż miałbym tyle słów, których mógłbym użyć, ani jedno nie wydaje się właściwie. Większość wręcz mnie brzydzi tak bardzo, że nie mam ochoty nawet o nich myśleć. Patrzę na twarz Szury, tego samego, którego pragnąłem zabić i przeprosić już tyle razy, myśląc o tym, że to nie była przyjaźń. To było coś innego, coś poważniejszego, jakbyśmy przez chwilę naprawdę stanowili swoje bratnie dusze, dwie idealnie rozumiejące się jednostki to było dziwne, rzadkie połączenie dwóch osób – jedno z tych, których nie da się zapomnieć. I ja nie zapomnę, chociaż on już stąd odejdzie, on zniknie na wieki, może straci możliwość myślenia w ogóle, może uda mu się zapomnieć o wszystkich ludziach, których kochał tak paskudnie i których tą paskudną miłością zaraził. Tak naprawdę pewnie o to mu chodziło – bo gdy on zniknie, ja wciąż będę go niósł, on nadal będzie ze mną. Sukinsyn na zawsze pozostanie zapamiętany, odciśnięty gdzieś we mnie jak żarzące się, bolesne piętno, którego nie będę mógł się pozbyć. Myślałem, że z tego można się wyleczyć, ale to nie jest rana, prawda? To blizna, długa, głęboka blizna; jeśli kiedyś przestanie boleć, ludzie wciąż będą o nią pytać, a ja będę sobie przypominał. I sam nie wiem, naprawdę nie wiem, czy chcę, by Szura zniknął na zawsze, czy może chcę go męczyć, tak jak on męczył mnie przez cały ten czas. Może to bez znaczenia, bez znaczenia, bo już nie mogę cię uderzyć, a ty już nigdy się nie uśmiechniesz. To koniec. To koniec czegoś, co nigdy nie może się skończyć. - Nie wiem, Szura – odpowiadam krótko. – Może jest już za późno. Patrzę mu w twarz ostatni raz, nie rozpoznając w nim wcale człowieka, którego widok może by mi pomógł – pewnego siebie, odważnego Alexandra; on wyśmiałby mnie i pozwolił się od siebie odbić. Być może jest zbyt integralną częścią mnie, żebym był w stanie wytrzymać to, jak słaby jest. Być może przyszedłem tutaj, bo nie jestem w stanie znieść mojej własnej samotności, dziwnej pustki, którą zostawiło po sobie to, że go już nie ma. A może chciałbym po prostu zrozumieć – a zrozumieć pozwoliłby mi jedynie tamten Szura, któremu nie było żal, który odsłoniłby się przede mną z całym złem i bólem, który jeszcze w sobie krył. Nie chcę twoich przeprosin. Na pewno ich nie chcę. Może chciałbym, żebyś po prostu powiedział prawdę. Może chciałbym, żebyś pozwolił mi teraz odejść stąd lekkim. Ale to już nie od ciebie zależy, prawda? - Zastanowię się, czy ci pomóc – rzucam jeszcze, myśląc o jego prośbie. Wydaje mi się, że ostatnie spojrzenie, które rzucam tej ohydnie oszpeconej, zamkniętej w bólu i słabości postaci, powinno być inne, powinno być przełomowe. Ale jest puste – nie ma w sobie nic, naprawdę nic, tylko to głuche zimno. Gdy odwracam się, żeby odejść, ziemia znowu wydaje mi się miękka. Nie wiem, czy Szura nadal stoi za moimi plecami, ale nie oglądam się już. Jestem trzeźwy, w końcu jestem trzeźwy i wiem, że zachowuję się nielogicznie. Ale nie przyszedłem tam dla Alexandra, przyszedłem tam dla siebie i gdy wciskam dłonie w kieszenie, żeby znaleźć papierosy, wiem, że to mi nie pomogło. Przez chwilę byłem nim; przez chwilę patrzyłem na niego tak samo, jak on spoglądał na mnie przez te wszystkie lata, mnie potrzebującego pomocy, potrzebującego zrozumienia, może wybaczenia, chociaż nie wiem za co. I wiem, że to nie sprawiło, że poczułem się lepiej, to jedynie zepchnęło mnie głębiej, to wbiło się głęboko pod skórę i wiem, że teraz będzie raniło mnie jak kolec. Może to jest moja odpowiedź – może jeśli Szura czuł się tak przez cały czas, gdy mnie wykorzystywał, w końcu mogę zrozumieć chociaż część tego, co się w nim kryło. Ale takiej odpowiedzi nie chcę. Wciskam do ust papierosa i przez chwilę próbuję odpalić go w zimnym deszczu. Przemokłem już cały – i może nawet mógłbym płakać, robiłem to często w ciągu ostatnich miesięcy, ale teraz wnętrze mam suche, pozbawione tych dręczących, duszących uczuć. Jest tylko głucha pustka, tak dotkliwa, jakbym był nią cały. W bramie cmentarza odwracam się jeszcze. Nie wiem, czy mam nadzieję ujrzeć jego sylwetkę, zatrzymaną gdzieś pośród nagrobków, oddaloną grubym ogrodzeniem ode mnie i mojego życia. Nie ma go. Zostawiłem go za sobą. Jest za to Hersilia Mitrokhina, po drugiej stronie bramy, jakby chciała iść w przeciwnym do mnie kierunku. W deszczu, z papierosem wciśniętym między wargi wygląda, jakby była naprawdę zmęczona i przez chwilę pragnę zobaczyć w niej wszystko, co mam w sobie, chociaż odrobinę mojego bólu i mojego zmęczenia. Ale nie mogę, bo ona na to nie zasłużyła; mam już dość mieszanych uczuć co do tej kobiety. Mimo to patrzę dłużej, niż powinienem, wytrzymuję jej wzrok, nim wrócę do domu z ciężarem tej nocy. Hersilia Mitrokhina wygląda też pięknie, ale tym razem nie jak pomnik, nie jak grecka bogini, ale jak kobieta, której można dotknąć, którą można mocno objąć i utonąć w niej. Nie odezwała się do Szury ani słowem. Coś w jej wzroku dotkliwie uświadamia mi własną samotność. Chciałbym ją zapytać, czy może ona rozumie. Ale nie zrobię tego; odwracam się po prostu i ruszam w swoją stronę. Dziady skończone. Ilya z tematu.
Ostatnio zmieniony przez Ilya Kuragin dnia Nie Lis 24 2019, 13:28, w całości zmieniany 2 razy |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Sob Lis 23 2019, 10:20 | | Zastanowił się krótki moment (ten, między dwoma-trzema uderzeniami serca, jedną a drugą ulotną czernią mrugnięcia). Nie wiedział, czy Dziady mają w istocie rozliczać zmarłych czy może ukoić żywych, przebitych przez nóż goryczy, przez sztylet niepogodzenia z bezwzględną decyzją losu. - Myślę, że każdy musi sam znaleźć odpowiedź - przyznał po epizodzie milczenia. Nie czuł się odpowiednią osobą do udzielania jej jakichkolwiek wyjaśnień. A może właśnie odpowiedź brzmiała w ten sposób - ukryta, niejednoznaczna, wyciekająca spomiędzy zawziętych palców. Tej określonej nocy wyrywali się z transu rutyny i przychodzili nierówną cmentarną aleją, a gałęzie drzew przysłaniały zdrewniałą siatką im niebo. Od niego, Lva Abramova, nikt dość istotny nie odszedł na drugą stronę. Nie zaznał tego rodzaju straty. Skinął wyłącznie głową, słysząc opinię Svetlany na temat kwiatów. Nie drgnął, nie zerwał, zgodnie z jej spostrzeżeniem. Stara nauczycielka odeszła, tak czy inaczej - bez odbierania subtelnej ozdoby roślin. Kąśliwe, niesione w powietrzu uwagi zdołały wreszcie ucichnąć. - Z pewnością nadarzy się jeszcze ku temu okazja - powiedział swej towarzyszce z uśmiechem. Nie wiedział, że zalecono jej przyniesienie ciasta; przyrównując do marnych czosnkowych główek, było to znacznym wyzwaniem. Celowo zaznaczał, że przyjdzie czas na spotkanie - fascynacja nie gasła, nawet jeśli pazerność nie pozwalała na osiągnięcie jedynie serdecznych rozmów w obrębie uroczystości. Chciał znacznie więcej, pożądał, choć swoje myśli ukrywał - starannie, pod uprzejmością. - Dziękuję za towarzystwo - pożegnał się. Guślarz zarządził koniec - lub raczej został niejako zobligowany przez wygaśnięcie ogniska. Dusze zniknęły, rozpływając się ostatecznie w eterze. Deszcz sączył się kaskadami kropel, zgodnie z proroctwem chmur które tłumnie zaległy się pod gwieździstą kopułą, spętaną w okowach nocy. Lev z tematu |
| |
Petersburg, Rosja 33 lata błękitna bogaty magomedyk, psychiatra i terapeuta |
Nie Lis 24 2019, 16:05 | | Wizyta polskich krewnych Wrońskich i Anfisy z pewnością dostarczyłaby im czworgu przedniej rozrywki. Zawstydzającej dla Heleny, interesującej i być może przytłaczającej dla Piotra. Duch robotnika zmaterializował się tuż przy nich, kierując swoje ślepia na damski pierwiastek w tym towarzystwie. Skinął na znak, odprowadzając Tabeau i ducha wzrokiem. Sambor skrada uwagę. W spojrzeniu kryje się jakieś szaleństwo i pogoda ducha, chwilowo na uwięzi i chyba głównie przez wzgląd na Helenę, która zamilkła miętosząc skrawek szaty. — Z pewnością będzie na to jeszcze nie jedna okazja — zapewnił przyszłego szwagra. Tych okazji z pewnością nie zabraknie, jak i możliwości spotkań. Jeszcze Sambor pokusi się o mediacje małżeńskie z Sonią, albo Sonia z nim. Wszystko ku chwale świętej instytucji małżeńskiej, co by ród nie załamał się pod naporem kolejnego rozwodu na przestrzeni ostatnich lat. W tle zauważył znajomą twarz z pracy, odmachał ręką na powitanie. Nie miał tego wieczoru zbyt wiele czasu na pogaduchy, a tym bardziej na tak prozaiczne czynności jak picie bądź jedzenie. Zgodził się na wypicie jednego kielonka. Bardziej z grzeczności niż faktycznej ochoty. Może zabierze Helenę do pobliskiej gospody na grzańca? Mogliby zjeść wspólnie kolację. W końcu nastał czas pożegnania, ludzie się rozchodzili. Wyraził chęć ponownego spotkania z Anfisą i Samborem, po czym wraz z zamyśloną Wrońską opuścił cmentarz. zt x Piotr & Lena |
| |
|
Wto Lis 26 2019, 19:12 | | - Anton, proszę, opiekuj się swoją siostrą. Bądź przy niej i uważaj na siebie. – Chciała powiedzieć, że oni nadchodzą; że to, co się kilka lat temu wydarzyło, nie było niczym przypadkowym, ale nie zdążyła tego zrobić. Nawet gdyby chciała, to i tak nie wiedziałaby, od czego powinna zacząć. – Żegnaj, mój synu – odpowiedziała Galina na odchodne ze smutkiem w głosie, podczas gdy guślarz kończył już odpowiednie inkantacje, które oficjalnie zakończyły Dziady. Cmentarz powoli zaczął pustoszeć, deszcz w dalszym ciągu padał intensywnie, a Tanasevich oficjalnie zwolnił z obowiązku pilnujących ogniska i bani ludzi. Dalej jednak z niemałą uwagą pilnował, żeby wszyscy się rozeszli, nim sam uda się do Tatarskoye, gdzie zatrzymał się na dzisiejszą noc, gdyż ceremonia zakończenia obrzędów była równie ważna, co rozpoczęcie. Duch Galiny niespodziewanie zniknął. Matka Antona zostawiła po sobie tylko niedomówienia, nie odpowiadając ani słowem na zadane przez niego pytanie. Zaraz po niej w kolejce był Alexandr Mitrokhin. Czy jego przeprosiny były w tym przypadku szczere? Jakiekolwiek by nie były, to osoby, które poprosił o pomoc, oceniły go nadzwyczaj dobitnie i krzywdząco, zupełnie tak, jak potraktował swoich najbliższych za życia. Zostanie mu zapewne za rok znowu błagać o przebaczenie i liczyć, że kiedyś zazna upragnionego spokoju. A może spełnią jego prośby? Z czasem wszyscy zgromadzeni czarodzieje – mniej lub bardziej pospiesznie – opuścili cmentarz w Tatarskoye. Jedni cierpliwie czekali, aż bariera zniknie i będą mogli się teleportować w bezpieczne miejsce, drudzy z kolei próbowali przedostać się aż do wioski, gdzie mieszkańcy postanowili ugościć niektórych gości przybyłych z daleka na Dziady. Na cmentarzu został tylko guślarz, a jego jedynym towarzyszem była ulewa. Znak od bogów, którego nie zamierzał w żaden sposób kwestionować. Za pomocą prostych zaklęć bardzo szybko sprawił, że miejsce dzisiejszych obrzędów zaczęło wyglądać tak, jak przedtem – nie zostały nawet ślady po rozpalonych ogniskach. Potem, przemoknięty do cna, ale uradowany, że tyle zagubionych dusz zostało uwolnionych z pośmiertnych mąk i wyrzutów sumienia, teleportował się bezpośrednio do domu. To była bez wątpienia ważna noc, choć dla niektórych niezwykle ciężka – ze względu na to, że musieli zmierzyć się ze ze swoją przeszłością. Niemniej jednak każdy z uczestników Dziadów miał okazję zrobić dzisiaj coś dobrego. Nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla tych, których już nie było na tym świecie. Dusze mogły wreszcie zaznać wiecznego spokoju i przejść na drugą stronę, gdzie było ich prawowite miejsce. wszyscy z tematu |
| |
| | |
| |
|