|
|
|
|
|
|
Nie Lip 07 2019, 21:14 | | First topic message reminder :Cmentarz Stary cmentarz w Tatarskoye nie jest szczególnie duży, bo i wieś do sporych nie należy. Składa się nań kilkadziesiąt alejek, z których spora część, znajdująca się najdalej od bramy wejściowej, jest mocno zaniedbana: rośliny zaczęły się już rozrastać, zasłaniając płyty nagrobne, poustawiane gdzieniegdzie ławeczki ani trochę nie zachęcają do spoczęcia na nich, w obawie przed przedwczesnym wybraniem się na drugi świat, a pomniki aniołów, których czas pozbawił twarzy, straszą miast dodawać otuchy. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Pon Lis 04 2019, 20:39 | | Pojawienie się na cmentarzu było niemal jak obowiązek, który musiała wypełnić zgodnie z wolą ojca. Chciała być jego powodem dumy, chlubą, którą będzie się szczycił, mimo iż ograniczała ją namacalna wada. Utrata kontroli nad emocjami wiązała się z niewybaczalnym błędem, wystawieniem na pośmiewisko nie tylko nazwiska mecenasa, ale całego dobytku, który zawdzięczał swojemu dążeniu do szacunku i władzy. Posiadał ją, lecz nikt nie zdołałby respektować fantasmagorii cienia. Kroki stawiała wolno, trzymając w dłoniach zdobione pudełko, w którym skryty był jabłecznik. Taksowała wzrokiem ludzi, którzy stawali się zbyt bliscy, a przecież musiała pozostać w odpowiedniej odległości, by zachować fałszywą trzeźwość dystansu. Kiedy zatem odłożyła swój podarek w odpowiednim miejscu, ruszyła przed siebie – nieustępliwie poszukując konkretnego mężczyzny. Wzrok błądził po sylwetkach zgromadzonych, aż wreszcie przystanęła w miejscu, mając go niemal na wyciągnięcie dłoni. Coraz pewniej podążając w kierunku pianisty. - Panie Abramov… – powiedziała cichutko, kiedy wreszcie znalazła się w pobliżu postaci Lva. Z uśmiechem na ustach patrzyła na męską twarz, chcąc zagarnąć choćby kilka minut jego uwagi. - Mam nadzieję, że ten wieczór nie przytłacza pana osoby zbyt bardzo? – zagaiła, nie łudząc się, że cokolwiek zdoła im teraz przeszkodzić. Wystarczyły iluzje momentów, by zaspokoić swe wewnętrzne pragnienia, które rozniecił już dawno temu. Mógł nie być tego świadomy, podobnie jak wątpić w jej osobę; jakże młoda była… Nadal pozostawała jednak oczarowana całokształtem, mimo że było to złe i zakazane, niedozwolone. Tęczówki odnalazły ojca, który spoglądał na nią z ciekawością (nie przypuszczając niczego). Wyglądali na osoby pogrążone w dwojakich emocjach? Sekrety, zbyt wiele tajemnic, które spowijały ich sylwetki. |
| |
Petersburg, Rosja 33 lata błękitna bogaty magomedyk, psychiatra i terapeuta |
Pon Lis 04 2019, 22:28 | | Widząc przy Helenie jej rodzinę, przekonał sam siebie, że musi sprawdzić czy nie ma go po drugiej stronie cmentarza. Z natury nie należał do osób tchórzliwych i unikających konfrontacji, lecz w tej chwili ogarnęła go najzwyklejsza słabość. Obiecał sobie, że odnajdzie znajomą twarz i potem powróci do Leny, której zadaniem było czuwanie nad ogniskiem. Krążył pomiędzy płytami nagrobnymi, witał się ze znajomymi z Hotynki i śmietanką towarzyską. Od dropsa zrobiło mu się słodko w ustach. W końcu (!) zauważył gębę na której mu zależało. Krzyki w takim miejscu nie uchodziły, dlatego nie pozostało mu nic innego jak zacząć przeciskać się przed tłumek rozgadanych i bogobojnych czarodziejów. Był ciekaw opinii przyjaciela, licząc iż ta nie będzie prymitywna po ujrzeniu Heleny. Czuł się zobligowany do jak najlepszej prezencji i zachowania, co by krewcy Wrońscy nie mogli mu niczego zarzucić. Był już blisko i na widoku, więc Lev nie mógł go przeoczyć, kiedy na drodze Piotra wyrosła drobna ciemna blondynka; najwidoczniej znajoma, bo Abramov zrobił głupią minę. Zawahał się, nie chcąc się wtrącać. Może powinien poobserwować Lva i jego towarzyszkę, a potem najwyżej podręczyć bądź podzielić się medycznymi wnioskami. Nie, nie był okrutny. Uśmiechnął się sam do siebie, wsuwając dłonie do kieszeni ciemnofioletowego płaszcza. Robiło się coraz chłodniej, albo było to jedynie złudne wrażenie. |
| |
|
Pon Lis 04 2019, 23:14 | | Rozmowy, przywitania i wymieniane uprzejmości między uczestnikami tegorocznych Dziadów zdawały się w ogóle nie cichnąć, lecz jedynie przybierać na sile. Kiedy tak wspólnie oczekiwaliście na oficjalny początek – duża część z was przy jednym palenisku – niespodziewanie zerwał się na moment porywisty i przeszywający wiatr, jakby był działaniem jakichś złych mocy. A to tylko dlatego, że przez ułamek sekundy dało się odnieść wrażenie, że zgasi zaraz cały ogień na cmentarz. Niektórzy więc musieli odskoczyć, by nie dać się poparzyć pochylonym siłą powietrza płomieniom. W tej samej chwili przy Hersilii i Verze pojawiły się mocno niewyraźne dusze, które stosunkowo ciężko było zidentyfikować. Nie zaczepiły jednak na dłużej żadnej z was, a jedynie spojrzały nostalgicznie przed siebie i w mgnieniu oka poleciały dalej, w stronę ognia. Wszystko wskazywało na to, że jeszcze nie chciały się pokazać, dlatego ukryły się wśród buchających płomieni. Verze nie było jednak dane zbyt długo cieszyć się spokojem; tuż po tym guślarz dał umówiony znak, by poinformowała odpowiednią grupę wraz z gwardzistami o zabezpieczeniu całego obszaru. Jeśli ktoś zamierzał się spóźnić, to za moment zdecydowanie będzie miał utrudnione zadanie, by dołączyć i dołożyć swoje dary. Tanasevich jednak się tym nie przejmował – wybrane przez niego osoby do pomocy stawiły się punktualnie na miejscu, drewniany stół był w całości wypełniony po brzegi, a północ już niedługo miała wybić na zegarkach. Vasily i Lena z łatwością mogli zauważyć tuż obok ogromnych palenisk stosik drewienek, których kawałki zapewne przydałoby się od czasu do czasu dorzucić do ognia. Z zaklęcia transmutacyjnego Nikity nieoczekiwanie powstały nie tylko pianki, ale też ślimaki, które rozlazły się po całej ławce i u niektórych wywołały niemałą panikę. Na szczęście dla brygady od zabezpieczania terenu, Sergei siedział za daleko, by w razie czego zaszkodzić zaklęciom ochronnym. W innym razie musieliby go automatycznie wyprosić, ze względu na bezpieczeństwo reszty. Nie zmieniało to jednak faktu, że siedział zbyt blisko ognia, podobnie jak Metaxa, toteż nagłe zamieszanie i podmuch wiatru wystawił ich na ryzyko poparzenia ogniem. Tanasevich szybko zauważył poruszenie przy waszym ognisku, lecz nie odezwał się ani słowem, kręcąc jedynie z niezadowoleniem głową. Grishy i Lvowi za to w pewnym momencie mógł się rzucić w oczy bannik, który rzeczywiście czekał w okolicy na odpowiednią okazję, by ukradkiem dostać się do środka. Ten karzeł z burzą zmierzwionych włosów z pewnością nie miał nic do żywych, ale skutecznie mógł odstraszyć duchy. A dzisiejszego wieczoru nikt tego przecież nie chciał. - Chciałbym was wszystkich serdecznie powitać, moi drodzy, w tym szczególnym dniu, jakim są Dziady – przywitał się niezwykle donośnym głosem guślarz, gdy na stole postawiono talerze i srebrne sztućce, a od Very usłyszał, że teren jest już zabezpieczony. Zrobił kilka kroków w stronę zebranego tłumu, a wraz z rozpoczęciem rozmowy ucichły jak na zawołanie. W międzyczasie wskazał Saran, gdzie powinna odłożyć swoje dary. – Jak wiecie, spotkaliśmy się tu, by pomóc przejść niespokojnym duszom na drugą stronę. Dziś jest do tego szczególna okazja, gdyż dzięki sile przesilenia duchy może w odpowiednich warunkach zobaczyć nawet mugol. Naszym obowiązkiem jest im pomóc, dlatego proszę teraz wszystkich o powstanie – zakrzyknął i poczekał, aż wszyscy podniosą się z miejsc. Potem poprosił Karamazovą o podanie kłębka wełny, który zaraz podpalił. Vasily, Metaxa, Nikita i Sergei rzucają kością k6. Jeśli po zsumowaniu wylosowanego wyniku ze statystyką „Szczęście” wyjdzie liczba parzysta, to nic się nie dzieje. W innym wypadku ogień nagle bucha i może Was nieznacznie dosięgnąć i lekko odczuwalnie przy tym sparzyć. Nieco wrażliwszym osobom pozostaje poszukać pomocy magomedycznej wśród tłumu ludzi.
Odpisujemy do środy do godziny 22. Jeżeli ktoś chciałby dołączyć do Dziadów, to jest to ostatnia tura, w której może to zrobić. |
| |
Kaliningrad, Rosja 34 lata poświst błękitna bogaty urzędniczka-badaczka, Prikaz ds. Magicznej Fauny i Flory |
Pon Lis 04 2019, 23:39 | | Helena swobodnie wygrzewała ręce. Tak wiele uwagi nie poświęcała zebranym. Zdarzyło jej się zerknąć przez ramię czy zrobić krok w bok, aby spojrzeć na zebrane towarzystwo tu i tam. Jednak nawet jeśli zechciałaby kogoś przywitać, to ze względu na pełnioną funkcję nie miała takiej możliwości. Ktoś w końcu musiał pilnować ogień. Ba, nie tylko ogień, ale i siebie, żeby zaraz nie wylądować z oparzeniem, jak to mogło wydarzyć się chwilę później. Spoglądała też w stronę słabiej oświetlonej części cmentarza. Gdzieś tam dalej, między różnej wysokości pomnikami, mignął jakiś płomień, który zapewne również pełnił rolę kierunkowskazu dla tych dusz, co to miały się pojawić. Powietrze nie było aż tak ciężkie, jak mogła się spodziewać. Trochę mokrej ziemi, palącego się wosku czy powiew z lasu - było o tyle przyjemnie. Jeśli tak można było mówić o zebraniu na cmentarzu. Spodziewała się, że ktoś z rodziny się pojawi. Nie była więc zdziwiona, gdy usłyszała głos swojego brata. Zaraz podniosła spojrzenie i lekko uśmiechnęła się do Sambora. — Zwłaszcza w takich okolicznościach, co? — zagadnęła, odwzajemniając zaraz myśl, że fakt, dobrze było go widzieć. Nie dość, że zastanowiła się nad tym czy młodszy Wroński ma już jakiś ślad po kłótni ze swoją małżonką, to jeszcze czy był w stanie gdzieś wyczytać ostatni plotkarski brukowiec, który powinien mieć absolutny zakaz publikacji. Tłumaczenie się w miejscu pracy było w końcu męczące i sama zainteresowana liczyła na to, że dadzą spokój. Miała o to zapytać Piotra, którego próbowała odnaleźć w tłumie i pośród marmurów. Chyba nie przestraszył się na tyle, że postanowił się zakopać? A może uciekł, przerażony wizją kolejnej osoby z Wrońskich? W ostateczności zaczęła mu współczuć, że pewnie znowu ktoś postanowił go zaczepić i zapytać o kolejne problemy. — Powoli, póki co. Odwiedziłeś rodziców? — wystarczyło krótkie potwierdzenie, żeby była pewna, że jej brat już o tym wie. Można by było się zaśmiać, że Wrońscy powinni po prostu na przyszłość zaklepywać palenisko na spotkania rodzinne. Nie zdziwiłaby się, gdyby jakiś znajomy Ścibory czy Gertrudy powstał na tę wyjątkową chwilę. Bardziej martwiłaby się ewentualną kłótnią, która mogłaby mieć miejsce. Bo nawet Dziady były doskonałą okazją na to, żeby wszcząć awanturę o coś, co działo się trzy dekady i cztery dni temu, bo ktoś doskonale pamiętał. — A jednak dotarłaś — kolejny uśmiech posłała Tabeau, która wyrażała swoje zawahanie w związku z pojawieniem się na cmentarzu. Lenę to pocieszało, bo namawiała przyjaciółkę z zamiarem pokazania jej, który to Romanov dokładnie. Co z tego, że wcześniej zgadła. Na pytanie o małżonkę brata, rozejrzała się. Nie chciała, żeby narobili jej wstydu. Siedzieć nie siedziała, więc powstać nie musiała, gdy guślarz odezwał się, zwracając uwagę wszystkich zebranych na swoją osobę. Helena schowała dłonie do kieszeni płaszcza, gdzie miała łatwy dostęp do różdżki, z którą się nie rozstawała niemalże nigdy. |
| |
Kaliningrad, Rosja 27 lat błękitna bogaty różdżkarz |
Wto Lis 05 2019, 00:17 | | Macham ręką - okoliczności faktycznie nie były zbyt sprzyjające, bo wiadomo, że lepiej jakbyśmy się spiknęli gdzieś nad gorącą herbatą, najlepiej z prądem, albo w ogóle szklanką czegoś mocniejszego, ale, cóż, chyba obydwoje mieliśmy ostatnio sporo na głowie. A już w szczególności Lena - mając w pamięci przygotowania do swojego własnego ślubu, totalnie jej nie zazdrościłem. Nie chciałbym przeżywać tego znowu, chociaż na weselu bawiłem się przednio, a noc poślubna była chyba jedyną, kiedy nie chciałem zabić mojej żony. Wtedy nawet miałem jakąś naiwną nadzieję na to, że może jednak uda nam się dogadać... Szybko okazało się, że to niemożliwe. Przez chwilę wgapiam się w siostrę i milczę, mrużę lekko ślepia, ale ostatecznie wzdycham cicho. - Taa - kiwam głową - Byłem w Kaliningradzie po pierogi i wino. Wiesz, że nie gotuję, a Sonia... Ona ma w ogóle dwie lewe ręce, otrułaby nawet duchy - wywracam oczami; mówię szeptem, tak by tylko Lenka słyszała jak niepochlebnie wyrażam się o swojej żonie. Z reguły staraliśmy się nie kłócić w towarzystwie - chodziliśmy pod rękę i uśmiechaliśmy do każdego... No chyba, że alkohol za mocno szumiał w głowie - wtedy bywało różnie. Trudno. - Gratulacje? - na moje lico wstępuje kolejny, nieco bledszy uśmiech, bo nie bardzo wiedziałem jak się odnieść do tej nowiny - gratulować? Współczuć? I to i to? Nie miałem okazji poznać jej narzeczonego, nie wiedziałem więc co powiedzieć - Jest tutaj? - pytam, ponownie rzucając okiem naokoło; zamiast jednak przyszłego szwagra, dostrzegam kogoś innego i szczerzę się radośnie do kuzynki - Anfisa! Kopę lat! Kiedyśmy się widzieli ostatni raz? Chyba na moim weselu... Świetnie wyglądasz - kiwam głową, mierząc ją od stóp do głów, kiedy zaś pyta o panią Wrońską, nieco się krzywię. Szybko jednak przywołuję na twarz trochę wymuszony uśmiech. - Wiesz, Sonia jest - zjebaną piczą, która się pewnie teraz kurwi gdzieś na boku, bo nawet nie było jej w mieszkaniu kiedy wychodziłem - chora. Dostała jakiegoś kataru, zapalenia i w ogóle, cieknie z każdej dziury, paskudna sprawa. Bardzo chciała mi towarzyszyć, ale nie tym razem, utuliłem ją pod kocykiem i zostawiłem z garem rosołu, żeby się kurowała. Swojska zupa to najlepszy eliksir leczniczy - łgam, bo co mam niby powiedzieć? No na pewno nie prawdę. A później guślarz przemawia i nawet się cieszę, że przerywa tę krótką pogawędkę. Stoję jak stałem, jeno się odwracam w jego stronę i rzucam szeptem do moich uroczych krewniaczek - Pogadamy później |
| |
|
Wto Lis 05 2019, 07:34 | | Wraz ze zbliżającą się północą nadchodziła też jego nemezis, niekoniecznie skryta w cieniu wspomnień o utraconych kochankach, członkach rodziny przy przyjaciołach. Czy kiedykolwiek stracił kogoś naprawdę dla siebie ważnego? I - co jeszcze ważniejsze - czy w ogóle miał kogokolwiek, czyja śmierć istotnie wywarłaby na nim znaczny wpływ? Bał się odejścia ojca tylko dlatego, że uparty nawiedzałby go na ziemi tylko po to, aby przypilnować honoru rodziny. A co do mamy... jakkolwiek okrutnie to brzmiało, nie łączyło go z nią zupełnie nic. Zresztą od dawna mało komu udawało się nawiązać z nią kontakt. Możliwe, że najmłodszego syna nawet by nie poznał, nad czym sam Sergei niekoniecznie ubolewal, starając się szukać pozytywów surowego wychowania Karamazovów. Nigdy nie uważał swojego braku umiejętności przywiązywania się do ludzi za przekleństwo, mimo że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że może być ona bezpośrednią przyczyną wykształcenia się wyrwy w jego poczuciu bezpieczeństwa, kulejącego tym silniej, im intensywniej zastanawiał się nad złożonością i specyfiką swojej sytuacji. Oprócz przyjemnej strony w postaci braku potencjalnych duchów, skłonnych do wznoszeniu przeciw niemu agresywnych przemów (liczył, że jakaś prapraprababka nie uaktywni się nieproszona, a jeśli już będzie musiała, to łatwo pójdzie uciszenie jej wódką), była jednak owa nemezis, którą mimo wielomiesięcznych treningów pozostawało nieumiejętne zachowanie w zarówno mniej jak i bardziej skomplikowanych czy nieprzywidywalnych sytuacjach społecznych. Przez większość życia istniał w błędnym przekonaniu, że podział sfer egzystencji na ten-jeden-bankiet-na-który-mnie-wzięli-styl i nie-ma-mnie styl jest czymś totalnie normalnym, a przy pierwszym zderzeniu się z rzeczywistością w Koldosvorez poszedł niemal całkowicie w opcję drugą (na pierwszą reagowali śmiechem, czyli chyba źle, jak zinterpretował po wielu dniach skonfundowania). W dorosłym życiu faktu ogólnej nieporadności nie dało się zakryć biernością tak łatwo i na dłuższą metę, kiedy wychodziło na wierzch, że z wieloma sytuacjami, które jego rówieśnicy odbębnili w latach szkolnych, miał do czynienia po raz pierwszy, jego nieobycie było postrzegane jako najzwyczajniej w świecie żałosne lub świadczące o ignorancji. Grupa ludzi za młodych, żeby zwracać się do nich z honoramo i jednocześnie za starych, żeby po prostu ich zignorować była dla niego zdecydowanie największym utrapieniem, w zetknięciu z którym wycofanie się było logicznie najbezpieczniejszą opcją. Niemniej ciężko się wycofywać po przypadkowym wylądowaniu komuś na kolanach. Oczyma wyobraźni widział już to spojrzenie, Very... Chwila, a może to jednak było naprawdę. Może to nie tylko wyobraźnia. Prawdziwe na pewno było zaklęcie rzucone przez jednego z mężczyzn i chociaż Sergei w jakimś wewnętrznym odruchu chciał ostrzec go, żeby nie robił NIC, powstrzymał się, wstrzymując w napięciu oddech. Wypuścił z ulgą powietrze, kiedy zmaiast trzęsienia ziemi, eksplozji albo innej rzeczy mogącej stanowczo zakończyć spokój przed obrzędem, pojawiły się jedynie pianki. Jesteś przydatny, Sergei. A potem ślimaki. Nie jesteś przydatny, Sergei.Ale po co panikować, on sam akurat całkiem je lubił.
Ostatnio zmieniony przez Sergei Karamazov dnia Pią Lis 08 2019, 20:22, w całości zmieniany 2 razy |
| |
|
Wto Lis 05 2019, 07:34 | | The member ' Sergei Karamazov' has done the following action : Kostki
'k6' : 6 |
| |
Larisa, Grecja 33 lata nieznana zamożny pośredniczka, najemniczka i dziennikarka |
Wto Lis 05 2019, 08:27 | | Dużo rzeczy naraz się dzieje, ławka, która się nie dubluje, pianki, które są bardziej oślizgłe niż powinny, chłopięcie siadające na sąsiada kolanach, Voyny - jak zwykle - oskarżycielskie spojrzenie. Irytują się dzisiaj wzajemnie, ale pomimo tych burz, które co jakiś czas kotłują się w zamkniętej pdowodnej puszce i wzrostu nagłego ciśnienia, Metaxa lubi Voynę i czuje, że to nie jest zwyczajowe między nimi napięcie. Może to te przemieszczające się snujące dusze, może to nadmiar tej energii i wszystkiego, co miało zostać zamknięte pod kopułą, fatalny pomysł, fatalna organizacja. Odskakuje, nie kiedy się na nią zwala alchemik swoim cielskiem prawie dwa razy cięższym od niej samej, pomogłaby mu przecież równowagę złapać, gdyby nie poczuła tych języków płomiennych, oczywiście dopiero w drugim odruchu cofa się, wstaje, co tylko skutkuje bólem w kolanie, jak ją dosięgnął ogień, cholera wie, ale różdżkę wyciąga, nie działa jednak tak, jak powinien patok w tym momencie, ani na nią, ani na alchemika oparzenie. Klnie pod nosem, oparzenie oczywiście bardziej swędzi, niż boli, nie miał okazji ten ogień się na tyle ze skórą stykać. - Chodź. - Chowa różdżkę i spogląda w stronę Tanasevicha, który nijak nie zareagował, poza pokiwaniem głową i gniew w niej wzbiera w sekundzie, bo do piramidy dowodów na zacofanie tego, sporego fragmentu globu, dołącza kolejny. Organizator, który nie dba o gości wydarzenia i kręci głową na zabezpieczenia, już ją świeżbią opuszki palców, aby się zabrać za pisanie. Ogląda się, czy Nikita już na nogach. Chce studni poszukać, na cmentarzach zazwyczaj są studnie, krany, czy fontanny, a oparzenie wypadałoby przemyć zimną wodą. - Przepraszam. - Mruczy, próbując przejść obok kogoś, nie wiem kogo, może kogoś z was, może nie. |
| |
|
Wto Lis 05 2019, 08:27 | | The member ' Metaxa Xanthopoulos' has done the following action : Kostki
'k6' : 1
'k50' : 22 |
| |
Samara, Rosja 22 lata błękitna majętny studentka kursu prawniczo-administracyjnego (IV rok) |
Wto Lis 05 2019, 15:14 | | Ze swej pozycji mogła, choćby przelotnie, lustrować wzrokiem kolejnych przybyłych. Na niektórych zatrzymywała spojrzenie na dłużej, innych zaszczycała tylko chwilą uwagi. W końcu wśród zgromadzonych dostrzegła brata, który najwyraźniej nie uznał jej za godną choćby przywitania się. Udał się w kierunku stołu, gdzie wyłożył przyniesione podarki (wśród których ku zadowoleniu mogła dostrzec wódkę rekomendowanej wcześniej marki), a następnie ruszył ku jednemu z ognisk. Kolejne jego posunięcie sprawiło, że w duchu ucieszyła się z wcześniejszego skrzyżowania ramion na piersi, w innym wypadku bowiem trudno byłoby jej zachować pozory obojętności i zwyczajnie powstrzymać od ukrycia twarzy w dłoniach. Nagle wcześniejszy brak choćby krótkiego "cześć" nie tyle został zapomniany, co uznany za korzystny obrót spraw - być może nikt nie zorientowałby się o pokrewieństwie łączącym ją z zajmującym cudze kolana mężczyzną. - Bogowie dajcie mi cierpliwość... - mruknęła do siebie, kończąc powiedzenie w myślach: Bo jak dacie mi siłę, to go zabiję. Szczęśliwie ważniejsze rzeczy, niż nieudani krewni, wymagały teraz jej uwagi. Nie przestraszyła się w momencie, gdy pierwsze z widm zamajaczyły wokół jej osoby. Do pewnych rzeczy, nieważne jak nieprzyjemnych, można było się zwyczajnie przyzwyczaić - istnienie duchów i ich brak poszanowania względem przestrzeni osobistej stanowiło jedną z nich. Akurat ci zmarli mieli najwyraźniej lepsze rzeczy do roboty, niż narzucanie się jej osobie - zniknęli tak szybko jak się pojawili, oddalając w kierunku targanem podmuchami wiatru płomienia. Dobrze, jeszcze zdążą się posocjalizować, teraz były inne kwestie do zaopiekowania. Otrzymawszy polecenie od Guślarza blondynka skinęła głową, by następnie zbliżyć się ku osobom odpowiedzialnym za bezpieczeństwo dzisiejszych wydarzeń. - Czas zaczynać - zwróciła się do wskazanej wcześniej przez guślarza grupy, dając im tym samym znak do rzucenia czarów ochronnych. Kolejne podmuchy wiatru wydawały się jedynie przybierać na sile, niemal przenikając przez poły płaszcza. Szczęśliwie wiedziona wspomnieniem niedawno wyleczonej napływki zdecydowała się na grubszy ubiór, który dobrze chronił ją przed wiatrem. Żywioł nie był łaskaw dla nikogo, a szczególnie gromadki zgromadzonej przy jednym z ognisk, która wcześniej zdążyła już zaskarbić sobie parę niezadowolonych spojrzeń. Gorące języki sięgnęły ku nim, narażając na mało przyjemne rozpoczęcie wieczora. Czy zasłużyli i życzyła im w duchu, by płomienie sięgnęły tych ich durnych łbów? Nie, oczywiście, że nie. Przecież była ponad podobną małostkowość. Zamiast tego liczyła jedynie, że otrzymają od losu słuszną nauczkę za brak zachowania należytej powagi w czasie tak ważnego wydarzenia. Zwłaszcza Sergei mógłby wiele wynieść z podobnej lekcji, wszak w przeciwieństwie do ich ojca wciąż wierzyła, że mogli być z niego ludzie. Wiara ta słabła, zwłaszcza w tym momencie, ale wciąż tliła się w jej sercu. Odczekawszy, aż zabezpieczanie okolicy zakończy się, Karamazova znów zbliżyła się do Guślarza rzucając jedynie lakoniczne "gotowe", jako potwierdzenie wykonanego zadania. Bez słowa podała mu następnie kłębek wełny, czekając cierpliwie na dalszy rozwój spraw. Zniknął gdzieś jej zwyczajowy kpiący uśmiech, a spojrzenie pozostawało nieco nieobecne. Być może była tu jedyną osobą, obok samego prowadzącego, rozumiejącą powagę sytuacji. Nie byłby to pierwszy ani ostatni raz. |
| |
Kruzhylivka, Ukraina 26 lat wilkołak brudna biedny pies stróżujący |
Wto Lis 05 2019, 16:21 | | Buchające w górę płomienie ogniska oraz unoszące się wokół niego duszne, suche powietrze nasycało wiecznie przemarznięte ciało przyjemnym ciepłem, rozchodzącym się aż po nasady pogruchotanych kości. Przez jakiś czas Vaska przysłuchiwał się jeszcze rozmowie dwójki nieznajomych, lecz nie dostrzegając w ich wypowiedziach żadnej logiki ani nie wyłapując słów, które przyciągnęłyby jego uwagę, powędrował myślami z dala od rzeczywistości, zupełnie jakby pragnął dotrzeć tam, gdzie cały rok ukrywały się przed nimi samotne dusze wszystkich zmarłych, którzy nigdy nie dostali się do nieba. Nędza intelektualna pozostawiała go jednak dalekim od głębokich rozmyślań i filozoficznych rozważań dotyczących życia i śmierci, bezdomne refleksje prędko rozpierzchły się, przewiane przez nagły podmuch wiatru, pod naporem którego płomienie zamigotały, a pojedyncze iskry przeniknęły przez cienki materiał przetartych nogawek. Vaska dorzucił pojedyncze drewienka do ognia, który syknął w podzięce, trzaskając cicho, lecz nie zdążył nawet całkiem odchylić się z powrotem do tyłu, kiedy nagły ciężar opadł mu na kolana, natychmiast wyrywając z chwilowej nieuwagi, zamyślenia, za które skarcił się w duchu, zbyt zdezorientowany, żeby usłyszeć, co do niego powiedziano. - Co ty robisz. - warknął przez zęby, wyraźnie niezadowolony ze swojego położenia, które miało ulec zmianie na gorsze i jeszcze bardziej uwłaczające. Gdyby tylko mógł, wyszczerzyłby kły w geście zwierzęcej irytacji, lecz ponieważ jedyne co mu zostało, to ograniczona mimika ludzkich rysów, zmarszczył czoło i poruszył się niespokojnie. - Zejdź. - burknął, w myślach stukając się w łeb za swój idiotyczny pomysł przychodzenia tu, tylko po to, żeby przekonać się, że historia, którą sobie jednostronnie ubzdurał zostanie najprawdopodobniej stłumiona w zarodku wraz z pojawieniem się pierwszej, zabłąkanej duszy. Obrazy spokojnego dzieciństwa i pojedynczych wspomnień, które nierealną słodyczą ciągnęły go ku ziemi, już dawno zamarły pod pokrywą stęchłych emocji, strachu i niedopowiedzeń, kazały mu szarpać się i wyrywać, zakładać, że zawsze będzie należał do innego świata; kojot wśród stada wilków, hiena pomiędzy lwami. Wzdrygnął się, kiedy jeden ze ślimaków dotknął jego dłoni, po czym natychmiast - jakby przerażony tym spotkaniem - schował się do wnętrza swojej spiralnie zakręconej muszli, zamierając na krawędzi ławki, pod naporem gniewnego spojrzenia. Vaska przez chwilę przyglądał się zwierzęciu, po czym uniósł głowę, rozglądając się dookoła. - Dlaczego ślimaki? - słabo wyartykułowane pytanie przebiło się pomiędzy chwilowy tumult i ciche trzaskanie podrygującego w palenisku ognia. |
| |
|
Wto Lis 05 2019, 16:21 | | The member ' Vasily Kozhukhov' has done the following action : Kostki
'k6' : 2 |
| |
Chalcz, Białoruś 36 lat półkrwi przeciętny licencjonowany alchemik |
Wto Lis 05 2019, 18:26 | | W przeciwieństwie do talentu, szczęście to rzecz względna, zależna od szeregu nieustannie zmieniających się czynników. Nie zmienia to jednak faktu, że to, co ma właśnie miejsce wprawia mnie w stan nienaturalnego osłupienia bynajmniej nie spowodowanego specyfiką wydarzenia, w jakim bierzemy udział. Transmutacja nigdy nie sprawiała mi problemów, zawsze była czymś naturalnym, co przychodziło mi z łatwością podobną oddychaniu. Jednak widząc, co dzieje się po wypowiedzeniu przeze mnie inkantacji, mam wrażenie, jakby potężny cios wyrwał mi z płuc całe powietrze; jakby tlen gromadzony we wszystkich zakamarkach ciała wydostał się natychmiastowo każdym porem, nie zostawiając miejsca na ponowne napełnienie nim organizmu. Magia tak nie działa. Zaskoczone spojrzenie przenoszę na znajdujących się opodal mężczyzn - chłopców właściwie - zaczynając zastanawiać się, czy to któryś z nich (a może obaj?) jest sprawcą tego, co się stało. Każdy z nich wygląda na winnego, jednak siły wyższe, kimkolwiek lub czymkolwiek są, zdecydowały, że nie dane będzie mi rozmówić się z żadnym, niemal dosłownie zsyłając na mnie ognie piekielne wprost ze znajdującego się w pobliżu ogniska. Jego języki łapczywie sięgają mojego ciała, zostawiając na skórze czerwone pręgi nakazujące pokorę i bojaźń przed ignorowanymi dotychczas duchami. W obawie przed kolejnym niespodziewanym atakiem żywiołu, który powinien być kontrolowany przez wyraźnie niezainteresowanych zabezpieczeniem terenu i zapewnieniem bezpieczeństwa świętującym gwardzistów, przeskakuję za ławkę, by znaleźć się jak najdalej nieobliczalnej siły. Metaxa nie musi dwa razy powtarzać swojej propozycji, ponieważ od razu przystaję na pomysł, by pójść. Stąd, jak najdalej, jak najbliżej kogoś, kto może pochwalić się nie tylko posiadaniem podstawowej wiedzy z lecznictwa w małym palcu, ale również nabyciem kilku porządnych lat doświadczenia zawodowego. Mimo wszystko oparzenia ciągnącego się czerwoną smugą przez policzek nie oddam w ręce byle pierwszego lepszego człowieka legitymującego się papierem ukończenia kursu uzdrowicielskiego.
Ostatnio zmieniony przez Nikita Voyna dnia Sob Lis 09 2019, 13:23, w całości zmieniany 1 raz |
| |
|
Wto Lis 05 2019, 18:26 | | The member ' Nikita Voyna' has done the following action : Kostki
'k6' : 6 |
| |
Alicante, Hiszpania 27 lat półkrwi zamożny właściciel zakładu pogrzebowego Eden |
Wto Lis 05 2019, 18:51 | | Otaczający go ludzie bardzo, BARDZO głośno dzisiaj myśleli, a ich podniecenie nadawało specyficznemu szumowi w uszach natrętnej nuty. – Jakbyśmy chcieli pojechać, to Dia de los Muertos jest za kilka dni – rzucił w odpowiedzi na uwagę Maaki, podnosząc dłoń i lekko masując skroń. Było jeszcze za wcześnie, żeby odczuwał ból głowy, ale wiedział, że prędzej czy później nadejdzie, duże zgromadzenia nie stanowiły najlepszego miejsca dla wyćwiczonych, aktywnie używających swoich zdolności legilimentów. Choćby nie próbowało się słuchać, to w sytuacjach takich jak ta, nie sposób było się opędzić od każdego pojedynczego szeptu. - Chociaż nie wiem, czy to taki dobry pomysł, jedno po drugim – uśmiechnął się kątem ust, znajdując wzrokiem jedno z mniej obleganych ognisk i wskazując je kobiecie – Raczej nie powinniśmy za długo przebywać z duchami, bo jeszcze niektóre uznają, że chcemy do nich dołączyć. Nie miał na to konkretnych przykładów, ot podzielił się przemyśleniami. Manewrując między zebranymi na tyle uważnie, by przypadkiem się o nikogo nie otrzeć, nie zaczepić, czy nie stanąć na drodze (choć patrząc na rozbawienie co niektórych mogło się to okazać trudniejsze, niż sądził), dotarli do upatrzonego ogniska i jak na złość zerwało się wietrzysko. Wietrzysko bezczelne, zimne jak oddech trupa, próbujące wedrzeć się pod płaszcz i liznąć kark. Rafael wzdrygnął się, zaraz pocierając razem wytatuowane dłonie. Do tej zmiennej, nieprzyjaznej pogody miał się chyba nigdy nie przyzwyczaić. Otwierał już usta, żeby o coś zapytać, kiedy donośny głos guślarza przeciął powietrze, zwracając uwagę wszystkich obecnych – Castello odchrząknął cicho, przełykając niewypowiedziane słowa i starając się dojrzeć jak najwięcej z miejsca na tyłach, które zajęli z Maaką. Czasem zdecydowanie przydałoby się trochę dodatkowych centymetrów we wzroście, wygodnie byłoby spojrzeć nad głowami tłumu. |
| |
Kraków, Polska 33 lata błękitna zamożny rzemieślniczka i malarka |
Wto Lis 05 2019, 22:58 | | - Jak widać - przybyła, ale jej jakoś entuzjazm opadł. - Będę cię wspierać w - przerywa przechylając głowę by spojrzeć na stos drewna - w pełnieniu funkcji uświęconej palaczki.Sambor słodkie dziecko. Nie żeby wyprzedził ją w całym tym rozgardiaszu rodzinno-społecznym, to jednak dalej bardziej jej się przypomina ten czas, gdy był irytującym gówniakiem, irytującym, jak każde kilka lat młodsze dziecko dla nastolatki. Odwzajemniła się uśmiechem na komplement, by zaraz współczująco pokiwać głową na ta dyplomatyczną chorobę. - Prawdziwy pech. - Nieszczęściem było to małżeństwo, ale cóż, co sobie starszyzna uwidzi to już koniec, dlatego unika swej rodzinnej krakowskiej geriatrii tak często, jak tylko może. Anfisa nigdy nie siadła, to też nie musiała się specjalnie dokładać do przygotowań. Kątem oka zarejestrowała to poruszanie przy ognisku, może jednak dobrze zrobić w krok tył by zachować jeszcze bezpieczniejszy dystans, skoro ten płomień taki silny i niestabilny. Tabeau sięga do kolejnej skrytki w płaszczu i wyciąga piersiówkę obciągniętą ciemnobrązową skórą. Kilka kropel wylewa na ziemię cmentarną, tradycyjnie, jak ojciec to zawsze robi i wyciąga do Leny. - Pigwówka - dodaje na zachętę albo przestrogę, nalewki domowe mogą łączyć się z różnymi wspomnieniami. - Myślisz, że uchybia to twojej roli w tej ceremonii? - Zakłada, że nie, bo sporo tutaj osób jest albo już nawalona, albo na prostej drodze do tego stanu. Poza tym tyle tego alkoholu zostało przyniesione, widać dusze rozumiały doskonale słabości doczesne. Potem jeszcze stuknęła w ramię Sambora, jakby kuzynek zdecydował się dołączyć, mimo że już uwagę poświęca guślarzowi. Na koniec sama się częstuje. Gusła, gusłami, ale duchy już tu dawno są, wleźli zresztą na ich teren. Miga coś na granicy wzroku, nie wspominając o zawirowaniach w aurze. Skoro niemagiczni widywali ich w takie noce, to tym bardziej oni. Niechętnie godziła się na to zamknięcie się zaklęciami ochronnymi, wzystkie jej doświadczenia i instynkty mówiły, że takie czary powinny oddzielać a nie łapać w potrzask, ale jak taki był plan i obrzęd. |
| |
Petersburg, Rosja 27 lat czysta bogaty za dnia właścicielka domu mody, w nocy zaś okultystka |
Sro Lis 06 2019, 12:42 | | Fojbe i Hilajra były jeszcze takie niewinne, takie nieświadome jakim ich ojciec jest sukinkotem, jaka ich rodzina od strony tatusia jest toksyczna. Eva była pewna, że jeszcze długo się nie dowiedzą. Stała na ich straży w pierwszej kolejności, bo dla ich dobra rzuciłaby wszystko. Wiedziała jednak, że im będą starsze tym będzie trudniej, dlatego musiała wreszcie wymyślić sposób, jak Zakharenków skutecznie odsunąć od własnego potomstwa. Nie pozwoli, by kiedykolwiek grzebali w ich życiu, tak jak grzebali w jej. Szczęśliwe z zobaczenia cioteczki szybko wtuliły się w ramiona Hersilii, dały jej po całusie w zmarznięte policzki i podskoczyły radośnie słysząc o prezentach. Kobieta nie mogła się nie uśmiechnąć na ten widok. Miała wielką nadzieję, że wyrosną na lepsze i szczęśliwsze niż ona sama kobietki, w dalszym ciągu pełne życia i nadziei na przyszłość. Widząc, że jej przyjaciółka nie czuje się najlepiej postanowiła zająć dzieci samymi obrzędami. Wierzyła, że w tym miejscu nic im się nie stanie, a w razie czego przecież będzie za nimi kierować wzrok. To nie te czasy, gdzie dziecko nie może odejść więcej niż metr od rodzica. - Dziewczynki, idźcie bardziej na przód. Będziecie mieć lepszy widok, a w razie czego wracajcie do mnie. Tylko nie podchodźcie do ognia! - dała zalecenia, a jej dzieci pobiegły między ludzi do stołu, pewnie żeby podkraść kawałek ciasta albo mieć lepszy widok na guślarza. Póki jednak naprawdę nie sięgały do stołu nie zamierzała za nimi biegać i ich strofować. Zajęta córkami Eva nie zauważyła, w którą stronę Mitrokhina odwróciła głowę w międzyczasie. - Wszystko w porządku? - spytała. Chciała jeszcze chwilę pogadać z kobietą, nim uroczystość się zacznie i zostanie im zamilknąć. - Nie wyglądasz najlepiej - stwierdziła. W momencie, gdy czwórkę nieznajomych próbował dosięgnąć ogień tylko spojrzała zdziwiona. Nie wyglądało jednak na to, żeby stało się im coś poważnego, więc się nie przejęła. Musiały przerwać rozmowę, gdy odezwał się guślarz. W końcu podczas Dziadów należało zachować powagę i poświęcić całą uwagę nieszczęśliwym duszom - szczególnie tym mściwym. Eva patrzyła na płonący kłębek wełny, a gdy pojawiła się jej gęsia skórka od kolejnego podmuchu wiatru to zdecydowała się przestać reklamować swoje najnowsze ubrania, a zamiast tego zapięła swoje futro. - Zimno - szepnęła tylko do wdowy obok. |
| |
Archangielsk, Rosja 29 lat błękitna majętny aktor |
Sro Lis 06 2019, 16:52 | | Pod skórą czuję, że coś się zmienia, sekundę przed tym, jak pojawiają się pierwsze dusze. Może tylko to sobie wmawiam, ale oczekiwanie pulsuje mi we krwi w taki sposób, w jaki jeszcze chwilę temu ten strach. Nie wiem, czy nadal się boję, wszystko w ogóle wydaje mi się mniej jasne, myśli rozmywają mi się jak światło paleniska, gdy tak stoję. Zastanawiałem się, czy wziąć udział w Dziadach w roku, w którym umarła moja matka. To był czas, gdy nocami coś zdawało się mnie dusić tak jak teraz, więc zacząłem spędzać je na świeżym powietrzu. Tam zaś dusiły mnie spojrzenia ludzi, zawsze ostre jak szpilki, może nawet jeszcze bardziej krepujące, oblepiające człowieka jak gęsta maź. Nie pamiętam, czy były prawdziwe, czy może tylko chciałem w nie wierzyć, ale szybko wróciłem znowu do samotności – i wtedy zastanawiałem się, czy miałbym szansę jeszcze raz zobaczyć mamę. Sam nie wiem, dlaczego tego nie zrobiłem. Być może za bardzo się bałem, że będzie już kimś innym, że utknie mi w głowie obraz szalonej kobiety, która nie będzie miała nic wspólnego z moją matką. Teraz też się boję, a jednak robię kilka ciężkich kroków i znajduję się nagle bliżej całego zebrania, czując się znowu tak, jakby kierowały mną jakieś szczątki myśli, rozbłyski światła, które znikają natychmiast i zostawiają mnie znowu w tym chłodnym odrętwieniu. Świat wokół mnie pogrążony jest w łagodnym zgiełku, ale to sprawia jedynie, że staję się jeszcze bardziej i bardziej zaniepokojony. Nie orientuję się nawet, gdy mój wzrok wraca do Hersilii Mitrokhiny. Rozmawia z kimś, kobietą, której nie rozpoznaję do końca, chociaż pewnie powinienem, ale jest ciemno, a ja nie chcę się gapić jak idiota. Z tej perspektywy jestem w stanie zobaczyć tylko jej profil, profil jakby wykutej w kamieniu twarzy, ostrzejszej i smutniejszej przez cienie, które łagodnie się na niej układają. Myślę o pogrzebie Szury, wydarzeniu, którego niemal nie pamiętam i o tamtym wieczorze, gdy ją uderzyłem, chociaż to jego chciałem zniszczyć, wtedy naprawdę chciałem, żeby zniknął na zawsze, a teraz nie mogę odpuścić sobie, chociaż to się stało. Sam nie wiem, jak to możliwe, że wracają do mnie te wspomnienia, ale gdy tak patrzę, ona nagle zwraca głowę w moją stronę. Jej spojrzenie zdaje się patrzyć przez tę sekundę, zanim odwracam wzrok i jeszcze raz zadaję sobie pytanie – czy Hersilia Mitrokhina jest tutaj z tego samego powodu, z jakiego i ja przyszedłem? Boże, naprawdę powinienem był zostać w domu. Wszystko jest trudne, trudniejsze, niż oczekiwałem. Wbijam wzrok w płomień i czekam głupio, sam już nie wiem na co. |
| |
Astrachań, Rosja 32 lata żywiciel błękitna bogaty panna od luster |
Sro Lis 06 2019, 17:07 | | Widocznie obydwoje zostali dotknięci szczególnego rodzaju nieszczęściem – tyle, że Rafael słyszy głosy żywych i zapewne wbrew pozorom nie gardzi następstwami wynikającymi z tej umiejętności, Maaka natomiast głosy martwych. Kwituje jego uwagę lekkim parsknięciem śmiechu, starając się skupić właśnie na tym nagłym przejawie rozbawienia, zupełnie jakby nie uśmiechała się od wieków, a przecież wciąż jest w stanie układać do niego swe usta. Robi to jednak o wiele rzadziej niż dotychczas. W tłumie rozpoznaje znane twarze: Lva, Anfisy i zapewne wiele innych, nie tak bliskich, przynależących do innych aspektów, czasów jej życia. Odpowiada jej jednak, że razem z Rafaelem wybrali dla siebie miejsce z dala od tłumów – gdy próbuje na nowo nauczyć się zbierać w głowie własne myśli, prowadzić w głowie logiczny monolog osoby nie tracącej zmysłów, tak czy siak wystawia się już nad ogromną ilość bodźców. Wzdryga się lekko śledząc wzrokiem krążące wokół ognisk dusze, zastanawiając się, czy choć jedna z nich mogłaby przemówić do niej znanym z lustrzanej próżni głosem. Nawet nie jest w stanie powiedzieć w jaki sposób by w takim przypadku postąpiła. - Tego zdecydowanie wolałabym uniknąć. Przecież sama dopiero niedawno wróciłam do żywych - próbuje obrócić całą tamtą sytuację w żart, zabawny kaprys losu. Wciąga głęboko powietrze, mocniej opatulając się płaszczem, gdy silny powiem wiatru wnika także i pod jej okrycie wierzchnie przyprawiając o dreszcze. Nie przeszkadza jej, że jej wzrok nie sięga ponad tłumy. Wystarczy jej spokojny głos guślarza, choć wiatr nieco zagłusza jego brzmienie, sprawia, że jego słowa dobiegają z daleka przywołując niemiłe wspomnienia. Znów czuje się jak wyimaginowany linoskoczek kroczący na linie na granicy życia i śmierci. - W przypadki Dias de los Muertos żywi przynajmniej jedynie udają martwych... - A nie tak jak u nich, na Słowiańszczyźnie - nadchodzą Dziady i już wiesz, że zaczną krążyć wokół ciebie niezliczone dusze. Choć przecież wcale nie wiedziała, jak przebiegają obchody Dia de los Muertos dla magicznej części świata. Prawdopodobnie niewiele różnią się od Dziadów. |
| |
Syrakuzy, Sycylia 31 lat medium błękitna bogaty celebrytka, skandalistka, klątwołamacz, astrolog, mecenas sztuki |
Sro Lis 06 2019, 19:52 | | Ból jest doświadczeniem religijnym, jeżeli dobrze się go przeżywa. Ból oczyszcza, tak jak kadzidło oczyszcza świątynię. Medium ból łączy z Orcusem: gdy nie masz nic poza cierpieniem, jedno jesteś ze zmarłymi i samą śmiercią, rozumiesz tułaczkę i stagnację, wzniosłość i przyziemność, brzydotę i piękno, tragedię i komedię. Dlatego jest ważny. Pamiętam, jak cierpliwie tłumaczyła mi to Vestalis Maxima, jak powtarzał mi to Pontifex Maximus, gdy trzęsłam się na zimnej podłodze okadzonej komnaty w Atrium Vestae, z mięśniami kruchych ramion sztywnymi z wysiłku, z ustami zalanymi rdzą krwi, z paznokciami połamanymi na marmurze. Zwłaszcza w pierwszych latach przeżywanie Feralii było wyjątkowe bolesne, jednak czas uodparnia na obecność dusz. Przynajmniej w pewnym stopniu. Mogłam otrzymać lepszy lub gorszy dar od Apolla. Apollo mógłby być we mnie zakochany, a tylko to jest gorsze od jego nienawiści. Wypuszczam dziewczynki ze swoich objęć i wstaję. Martwię się o to, czy powinny być na Dziadach same: to trudne święto. Widzę jednak, że wiele innych dzieci kręci się samotnie po cmentarzu, więc staram się nie wyrazić zaniepokojenia. Odprowadzam je wzrokiem, zanim skupiam się na Evie. Uśmiecham się gorzko, gdy zauważa, że nie wyglądam najlepiej, i taksuję ją spojrzeniem. Jest piękna, jak zawsze, i ubrana też jest stylowo, może nieco ponad stan; nie byłaby bez tego Zakharenko. — Dziękuję. Ty wyglądasz jak szczur na otwarciu kanału — odgryzam się. Znamy się na tyle długo, by wiedziała, że to tylko moje poczucie humoru, więc nie kłopoczę się wyjaśnieniem swojego przytyku. Mój wzrok znowu odpływa w innym kierunku, choć tym razem konkretnym. Są. Patrzę, jak odpływają chybotliwie w kierunku ognisk, niegotowe na wystawienie na widok publiczny, jeszcze tak słabe i niewyraźne, że podmuch wiatru mógłby rozwiać ich zarys. Nie mają jeszcze twarzy ani płci, ale wiem, że to kwestia paru minut. Nawia jest otwarta. Ogarnia mnie ulga, że to już, za moment, ale przypomina mi to też, kogo dziś zobaczę. Wzdłuż kręgosłupa przechodzi mi dreszcz: nie wiem, czy wzgardy, strachu czy ekscytacji. Próbuję wyciszyć żywych i wsłuchać się w głosy umarłych, żeby sprawdzić, czy go nie słyszę, wołającego z pustki i ciemności, ale jest za głośno. Czy będzie tutaj – czy może w domu? Chciałabym, żeby mi powiedział. Mam wrażenie, że nie przyszedłby do mnie za życia. Wiem, że by tego nie zrobił. Dlaczego więc oczekuję go po śmierci? Widocznie miesiąc to za mało, by cokolwiek się zmieniło. Może umarł, ale ja wciąż jestem jak pies na łańcuchu, oczekujący pana. Jeżeli nigdy nie przyjdzie, zdechnę z głodu. Przeczesuję tłum w poszukiwaniu tej sylwetki, wysokiej i postawnej, zawsze z łatwością górującej nad masą, i wydaje mi się, że znowu łapię wzrok Kuragina – w jego ostatniej, elektryzującej milisekundzie. Patrzę chwilę, próbując sprawdzić, czy odwróci głowę, ale nie patrzy już w moją stronę i nie wiem, czy kiedykolwiek na siebie patrzyliśmy, czy tylko sobie to wyobraziłam. Obaj mają takie niebieskie oczy. Może on też ich teraz szuka. Wreszcie patrzę na swoją towarzyszkę i przekrzywiam głowę. — Ty nie boisz się tego, co zobaczysz, Eva? — odpowiadam pytaniem na pytanie. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Sro Lis 06 2019, 20:11 | | Nie wie, kto bardziej wyzwala w nim kocioł uczuć - żywi czy zmarli? dostrzega w morzu postaci zbyt wiele nieobojętnych oblicz, niekiedy prześladujących go niczym widma. Widma przeszłości, echo niesione i powtarzane z uporem, dziką wręcz zawziętością. Nie umiał zaznać spokoju; ukoić duszy dygoczącej w przestrachu w oziębłej wichurze zmian. Bardziej od przodków powstawały w nim intensywne, dokładne obrazy wspomnień, niedokonanej przyszłości, nieznanego które to mogło doczekać się szczęśliwego końca bądź druzgocącej zguby. Jak skończą? Czy spotkają się znowu? Iluzja spokoju w rzeczywistości była rozległym cieniem rzucanym przez nawarstwioną wątpliwość. Struna napięcia stała się ostra jak brzytwa. Osłodą wśród obowiązków było przybycie Svetlany, na widok której twarz Lva rozjaśnił natychmiast przebłysk uśmiechu. Serdecznego. Jedynie. Nie mógł pozwolić sobie na wiele, zbyt wiele, tym razem zagnany w róg sytuacji bez wyjścia. - Staram wywiązać się z powierzonych zadań - zaznaczył chociaż ton zdradzał, że jest możliwie najbardziej mile widziana. - Uczestniczy pani regularnie? - zapytał, szczerze ciekawy podejścia do ceremonii Dziadów. Wychwycił także wahającego się Piotra, któremu posłał spojrzenie pełne porozumienia. Mógł zawsze do niego podejść, zawsze był mile widziany. Nagłe, nienaturalne postępowanie w otoczeniu Lebedevy mogłoby zrodzić więcej podejrzeń niż zapoznanie ich dwoje. Ponadto, liczył że wreszcie Romanov przedstawi mu narzeczoną. - Proszę wybaczyć - odezwał się nagle, targnięty swym spostrzeżeniem. W okolicy mignęła mężczyźnie gęsta czupryna karła. Czekał na odpowiedni moment? - Sprawdzę łaźnię - powiedział do Mitrokhina który wraz z nim miał wypełniać zadanie. Niestety, wcześniej przebywał w towarzystwie Gorodeckiego, którego Abramov najchętniej nie chciałby dzisiaj (a może i kiedykolwiek) spotkać. Wiedział, że uwadze Grishy nie powinna umknąć obecność czyhającego bannika, na którego musieli rozdzielić stosownie uwagę. Guślarz powitał wszystkich i wydarzenie już wkrótce miało się w pełni rozpocząć. Abramov postanowił w związku z tym zajrzeć, czy stan bani nadal jest odpowiedni. Kiedy ruszył się z miejsca, dłoń zacisnął na rękojeści różdżki, gotowy na konfrontację z karłem. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Sro Lis 06 2019, 21:08 | | Czekał w napięciu, zarówno na duchy – na myśl o nich odczuwał od zawsze dyskomfort – jak i na to, by ktoś wreszcie zakłócił jego względny spokój. Przy bani nie miał czuwać sam, wkrótce dołączył do niego towarzysz, lecz to nie on zainicjował rozmowę z Grishą. Usłyszawszy, że ktoś zwraca się do niego po nazwisku, odwrócił się gwałtownie i postąpił o kilka kroków do przodu, by w połowie dystansu między nimi napotkać Gorodeckiego. Rozpoznał uzdrowiciela, choć nie bez trudu – był wszak na cmentarzu bez szaty, którą noszą w Hotynce, po czym Grisha mógłby go najłatwiej zidentyfikować. - Nie inaczej. Wystarczy Grigory. – to mówiąc, odwzajemnił uścisk dłoni Antona. Na ogół nie przeszkadzała mu formalność relacji z innymi, ba, gdyby mógł, do własnego ojca mówiłby per „wy” co najmniej, ale z doświadczenia człowieka nie całkiem zdrowego na ciele wynika jedna prawda – że dobre układy z personelem Hotynki popłacają zawsze. - Napiję. – kiwnął głową, choć wzrokiem krążył po ciemnym otoczeniu łaźni i mógł tylko domyślać się, że lekarz nie proponuje mu żadnych udziwnionych trunków, a dobrą, znajomą, zapewne lubianą nawet przez duchy, gryzącą porządnie w gardło pocieszycielkę strapionych. Nie miał w zwyczaju upijać się. W pięknym i rozległym kraju rosyjskim, gdzie procenty krążą we krwi człowieka od urodzenia, nie dało się nie pić w ogóle, Grisha wstrzymywał się jedynie więc przed doprowadzaniem się do utraty kontroli. Przywykł do potrzeby, by wiedzieć możliwie o wszystkim, wszystko zobaczyć i wszystko pamiętać, i to tak dawno temu, że już przed laty przestał słuchać, gdy oskarżano go za nią o dziwactwo. Dlatego też szybko podchwycił spojrzenie mężczyzny, który wraz z nim pilnował łaźni i podążył za jego wzrokiem. Nie miało znaczenia, że tamten człowiek był obcy. Nawet jeśli zobaczą się następnego dnia, podczas Dziadów podziały między ludźmi kształtują się inaczej. Są ci, co się cieszą na kontakt z duszami i ci przerażeni do szpiku. Ci, co rozumieją i ci, którzy tęsknią za beztroskim jutrem i okazjonalną, kurtuazyjną i nieszkodliwą pamięcią o zmarłych. Koniec końców, są żywi i są duchy, akurat tej nocy przypominające im wszystkim, że w swoim oddechu, tętnie, nawet w każdym kichnięciu – w tym są wszyscy równi. W końcu zauważył w zaroślach niską i krępą sylwetkę, która mogła być tylko bannikiem. Nie uważał tych stworzeń za szkodliwe, co nie powinno zresztą dziwić, zważywszy na to, że całe życie spędził ze smokami. Poprzeczka była wobec tego zawieszona dość wysoko, a Grisha nie przejął się łaźnikiem zbytnio. Póki co, nie psocił, a ceremonia dopiero co się zaczynała. Wyjął jednak różdżkę z kieszeni, by jego współobrońca łaźni wiedział, że czeka w gotowości. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Sro Lis 06 2019, 22:06 | | Napięcie z wolna zdawało się rosnąć. Sam do końca nie wiesz, czy w rzeczywistości byłeś przygotowany na spotkanie z duchami. Choć na co dzień obcowałeś ze śmiercią, to jednak było w duchach coś, co cię przerażało. Były osoby, które chciałbyś jeszcze raz zobaczyć, chociażby jak twoja matka, z którą nawet nie zdążyłeś się pożegnać, ale coś irracjonalnie podpowiadało ci, że nie powinieneś tego robić. A co, jeśli nieoczekiwanie dowiesz się czegoś, co zmieni twoje życie? Jeśli zobaczysz któregoś z pacjentów, któremu nie byłeś w stanie pomóc? Targały więc tobą różne myśli pełne sprzeczności, jednak oficjalnie – po raz pierwszy od wielu długich lat – pojawiłeś się na Dziadach, które tak naprawdę dawno temu przestaliście z Grushą świętować. Twoja siostra nie była jeszcze gotowa, by stawić czoła prawdzie, toteż siłą nie zamierzałeś jej zaciągać gdzieś, gdzie nie chciała być. Ty z kolei swoją decyzję tłumaczyłeś sobie obowiązkami służbowymi jako magomedyk – nawet jeśli teoretycznie nie zapowiadało się na żadne tragedie podczas Dziadów, nie licząc zapewne drobnych wypadków wynikających z nierozwagi ludzkiej, to i tak wypadałoby, abyś był w pełnej gotowości. Może więc i z tego powodu nie powinieneś pić, bo nie wypada, ale przecież niewinny łyk alkoholu nie był w stanie nic ci zrobić, a jedynie dodać odwagi, której ci brakowało przed spotkaniem z duchami. - Miło mi – odpowiadasz krótko, odwzajemniając mocny uścisk dłoni i podając mężczyźnie butelkę wódki. Sam nauczyłeś się, że z ludźmi trzeba dobrze żyć, tym bardziej ze szlachcicami, którzy w dalszym ciągu posiadali wiele wpływów w Rosji. Sam poniekąd wywodziłeś się z wyższych kręgów za sprawą pochodzenia matki, ale nigdy nie interesowały cię przywileje i życie elit. – Za zmarłych, jak mniemam – wznosisz krótki toast wspólnie z Mitrokhinem, po czym niespodziewanie zauważasz Abramova, jakby pojawił się znikąd. To jedna z tych znajomości, o których wolałbyś nie pamiętać; niemniej jednak witasz go skinięciem głowy, po czym powracasz wzrokiem do swojego towarzysza pilnującego łaźni. – Jak zdrowie? Mam nadzieję, że moje zalecenia pomogły – pytasz kontrolnie i dyskretnie, tak by nikt przy okazji tego nie słyszał, zdając sobie sprawę z tego, że to w końcu niezwykle drażliwy temat dla twojego towarzysza. W końcu takich blizn, jakie miał Mitrokin, nie jest łatwo zapomnieć, tym bardziej że nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widziałeś – aż do ostatniego razu. |
| |
|
Sro Lis 06 2019, 22:56 | | Duchy zaczynały być powoli widoczne dla każdego, co oznaczało, że wreszcie nastała północ – moment, w którym siła przesilenia była największa. Oznaczało to nic innego jak początek uczty duchów. Należało je ugościć, by mogły w spokoju odejść na tamten świat. Dlatego Lena, Sambor i Anfisa mogli się wzdrygnąć, dostrzegając że ktoś niespodziewanie pojawił się obok nich, grzejąc ręce przy ogromnym palenisku. Postać ta okazała się niematerialna i zaraz odleciała szybko w kierunku bani, którą pilnowali Grisha i Lev. Ten drugi zresztą pozwolił wspomnianej duszyczce spokojnie skorzystać z jeszcze nagrzanej łaźni, bowiem gdy tylko ruszył w stronę bannika, ten zaraz pobiegł i ukrył się między najbliższymi grobami, przez co można powiedzieć, że chwilowo mieli od niego spokój. Vera i Hersilia z kolei jako jedyne po dopaleniu się kłębka wełny czuły, że czyjaś, wyjątkowo gniewna, a zarazem niewinna dusza nadchodzi, choć żadne znaki na to nie wskazywały, a ludzie wokół tego nie czuli. W tym momencie nawet wiatr przestał nagle wiać, jakby chcąc potwierdzić narastającą grozę sytuacji. Tuż nieopodal, przed Rafaelem i Maaką, w pewnym momencie pojawił się duch jakiegoś młodego – zdecydowanie za młodego na śmierć – dziewczęcia. Spojrzała na was błagalnym, pełnym bólu wzrokiem. Nie była oczywiście jedyna, pojawiło się w okolicy parę innych, niespokojnych dusz, jednak to ona zwróciła się do was z prośbą o coś słodkiego, tłumacząc się tym, że nigdy wcześniej nie zaznała słodyczy. Z kolei na Metaxę i Nikitę guślarz nie zwracał uwagi – dziś w końcu było święto zmarłych, stąd też Tanasevich wychodził z prostego założenia, że to im należało pomóc w pierwszej kolejności. Nie zastanawiając się dłużej, zapytał człowieka, który się przed nim zmaterializował, czego potrzebuje, by zaznać spokoju. Szmery nasiliły się, gdy ludzie pytali zaczepiające widma o ich potrzeby. Jak więc, Piotrze, pomożesz temu rozpłakanemu chłopczykowi, który stanął ci na drodze? Nagle jednak w miarę spokojne spotkania z pierwszymi, najniewinniejszymi duszami przerwał dziwny krzyk. - To ty! – padło oskarżenie w stronę Vasilyego. Wskazywało na niego widmo młodego chłopaka z rozszarpanym gardłem, który podleciał bez wahania do Kozhukhova i zaczął szeptać mu do ucha: – Pamiętasz tę pełnię? Pamiętasz, co wtedy mi zrobiłeś? Pewnie nie… – Nie wiadomo, co go powstrzymało przed tym, by przypadkowego oprawcę zdradzić przed wszystkimi. W tym samym czasie przy Ilyi pojawił się duch, który poprosił go o zaprowadzenie do łaźni. Mógłby przysiąc, że był to jego jakiś daleki krewniak. Ale nie matka, ani nie Alexandr. – To przez ciebie nie mogę zaznać teraz spokoju! Jesteś sprawką wszystkich nieszczęść, które mnie spotkały! Nie zdążyłem nawet porządnie pożyć… – Vasilyemu mogło się zdawać, że wszyscy na cmentarzu ucichli, choć w dalszym ciągu zwracał się tylko do niego. – A więc zabawmy się dziś! Niech zaznam czegoś lepszego. Niech zjem coś dobrego! Kto poskacze ze mną przez ogniska? Kto zaprowadzi do sauny? To mój dzień, zróbmy coś z tym! – Jego głos dopiero teraz stał się na tyle głośny, by mogli go usłyszeć inni. Czas na odpisy jest do soboty do godziny 16:00. Sergei i Nikita proszeni są przy tym o jak najszybsze uzupełnienie postów. |
| |
Petersburg, Rosja 27 lat czysta bogaty za dnia właścicielka domu mody, w nocy zaś okultystka |
Czw Lis 07 2019, 18:14 | | Dzieci umiały krzyczeć i wzywać pomocy, jeśli ich rodzice w ogóle je zauważali. W końcu w razie czego musiały umieć wezwać pomoc zaufanej osoby czyż nie? A na Dziadach żadne wrzaski nie powinny nikogo dziwić. Choć Eva byłaby zdziwiona gdyby w tłumie ludzi zebranych w konkretnym celu znalazł się ktoś gotowy skrzywdzić jej dziewczynki. Wtedy nie zawahałaby się zrzucić ciepłego futra i osobiście wydrapać oprawcy oczy, nie mówiąc o próbie jego przeklęcia. Kobieta nigdy nie myślała, że zostanie bogatą żoną szlachcica, a skoro już do tego doszło to zachęcana przez rodzinę męża z chęcią weszła w świat mody i drogich ubrań. O dziwo, odnalazła się w tym doskonale i w sumie, gdyby wierzyła w politykę Zakharenków związaną z wręcz chowem wsobnym to może by uznała, że obudziły się w niej geny babki. To jednak była głupota, a obecnie dla niej również obraza. Ludziom nigdy się nie przyznawała, że ma korzenie wywodzące się z rodziny męża. Jeszcze by pomyśleli, że jej też odbiło na punkcie złotej krwi. - Dziękuję, starałam się - parsknęła i wygięła kibić. Nawet na takiej uroczystości ludzie mieli zwracać uwagę jaki ma szyk i wyczucie modowe, w końcu musiała wzbudzać zaufanie jako projektantka, by ludzie chcieli u niej kupować i zamawiać ubrania. Pytanie Hersilii zdecydowanie ją zdziwiło. Może ma rację, że powinna się bać? Jednak póki co była pewna, że wręcz chce tu zobaczyć pewien konkretny obrazek, więc tylko wzruszyła ramionami. - Chyba bardziej należy bać się żywych - stwierdziła. - A zobaczyć to bardzo chcę Narcyza błagającego na kolanach o przebaczenie. A jeśli będę miała okazję mu go nie dać to tym lepiej - szepnęła jej do ucha. - Mam w każdym nadzieję, że w ogóle go zobaczę, będę chociaż miała pewność, że nie zaznał spokoju - nie zamierzała mu wybaczyć jego chorych planów zarówno wobec niej, jak i Fojbe czy Hilajry. Po podpaleniu kłębka wełny długo nie działo się nic. A potem... Cóż, duchy ich wręcz otoczyły. Jako, że ich dwóch nie zaczepiły bezpośrednio Zakharenko (jak bardzo pragnęła wrócić do nazwiska panieńskiego i jak bardzo wolała teraz tego nie ryzykować!) rozejrzała się, co robiły jej córki. Te jednak, jak większość dzieci, stanęły w jednym miejscu i patrzyły z rozdziawionymi ustami na widma, które wiedząc najwyraźniej, że dzieci niekoniecznie pomogą, zaczepiały jedynie dorosłe osoby. Kobiecie zostało odetchnąć z ulgą a potem zerknąć, jak się trzyma przyjaciółka. Kiedy pojawił się najgłośniejszy duch zaczęła na zmianę zerkać to na nią, to na niego.
Ostatnio zmieniony przez Eva Zakharenko dnia Czw Lis 07 2019, 23:38, w całości zmieniany 1 raz |
| |
| | |
| |
|