1975Pamiętam, że ceremonia była piękna, chociaż nie potrafię wskazać ani jednego solidnego szczegółu, zupełnie jakby tylko powiedziano mi „ukończyłeś Akademię”, ale mnie tam nie było. A jednak byłem – musiałem być. Musiałem być, ponieważ pamiętam, że kiedy wziąłem pierwszy oddech swojego dorosłego życia, moje oczy zaszły łzami i modliłem się, żeby się opanować i nie dać po sobie poznać słabości w tłumie moich rówieśników.
Naszła mnie wtedy myśl, że nadal nie wiedziałem, w jakim kierunku chciałem dalej iść. Rodzina wróżyła mi osiągnięcia na PUM-ie – w końcu dlaczego nie mieliby życzyć sobie, abym studiował na najlepszym uniwersytecie w kraju – ale nie wiedziałem, czy to na pewno droga dla mnie. Wyjazd znad Dźwiny, z mroźnych północnych rejonów prosto w otwarte przestrzenie wielkiego Petersburga był wystarczająco drastyczny, kiedy byłem zaledwie dzieckiem i nie wiedziałem jeszcze, jakie dziwactwa kryje świat. Miałbym spędzić w Petersburgu jeszcze trzy lata? A może już nigdy stamtąd nie wyjechać? To wydawało się surrealnie, zupełnie jakby mówili o innym Ovdeim, jakimś wytworze ich łączonych oczekiwań i wyobrażeń.
Było w tej sytuacji jednak coś jeszcze, czego nie uświadomiłem sobie ani wtedy, ani przez następny rok studiowania na PUM-ie (prawdopodobnie najgorszy rok mojego życia). W tym kroku, jakkolwiek przerażającym i niekoniecznie zgodnym z moim tamtejszym „ja”, kryła się obietnica dobrobytu. Powinienem był podziękować za to rodzicom już dawno temu, ale sądzę, że dobrze wiedzą, jak wdzięczny jestem za popchnięcie mnie w stronę, w którą bez ich pomocy bałem się choćby spojrzeć.
Z jednej strony mam sobie za złe, że nie umiałem się przeciwstawić woli rodziców, a z drugiej, mając tę wiedzę, którą mam teraz, nie zmieniłbym ani jednej drobnej decyzji, które, skumulowane, zaprowadziły mnie do Petersburga. Mówi się, że młodzi nie wiedzą, co dla nich dobre. Moje życie jest przykładem na to, że to powiedzenie jest przynajmniej odrobinę prawdziwe... Albo nie jest prawdziwe i byłem tylko głupim chłopcem, ale wolę wierzyć w to pierwsze.
1978Trzy lata minęły szybko; tak szybko, że jestem pełen podziwu, jak wiele potrafiłem się nauczyć w tamtym okresie. Teraz nie mam już tak dobrej pamięci jak kiedyś, a mimo to stałe miejsce okupuje w niej cały katalog wiedzy o warzeniu eliksirów. Jeśli ktoś zapytałby mnie dzisiaj o nazwisko któregokolwiek z moich nauczycieli w Akademii, nie wydusiłbym z siebie ani jednego, ale recepturę warzenia Werediserium mógłbym wyrecytować razem z przecinkami. Szkoda, że nikt oprócz Rumiany nie chciałby tego wysłuchać.
Mimo że uczyłem się dość pilnie, to wcale nie byłem najlepszy na roku (i dzięki Welesowi za to!). Gdybym zdobywał najwyższe noty, na pewno dostałbym propozycję jakichś badań na uczelni albo objęcia katedry, a jak pokazał czas, nie do tego byłem przeznaczony.
Niektórzy zarzuciliby mi pewnie, że zmarnowałem trzy lata na studia, po których tylko przez krótkie cztery lata tak naprawdę pracowałem w zawodzie, a jednak nie uważam, żeby mieli rację. Polityk, który nie ma żadnego wyższego wykształcenia, nie może zajść wysoko, chyba że w szeregach Separatystów. Ludzie wolą widzieć w politykach kogoś, kto zna się na czymś w życiu – byleby nie był nierobem, który zasłynął z tego, jak głośno krzyczy na wiecach. Rumiana zaśmiała się kiedyś z tej konkluzji, ale przyznała mi rację.
W każdym razie moje odwiedziny w Archangielsku w tamtym okresie przybrały na sile, chociaż nie do końca wiem dlaczego. Może musiałem odreagować wielkomiejski klimat Petersburga? Może po prostu tęskniłem za rodziną? A może przygotowywałem się psychicznie na ostateczną przeprowadzkę do Petersburga, która nastąpiła pół roku po tym, jak skończyłem studia? Do dziś nie znam odpowiedzi, a zresztą może nie ma jednej…
1991To był niezwykły dzień. W rzeczywistości był dość zwyczajny i z pewnością ówczesnemu mnie taki też się wydawał – w końcu nie był to pierwszy bal, na który zostałem zaproszony, ani nie była to też specjalna okazja. Ot, bal, taniec, rozmowy, alkohol. Jednak oczywiście teraz widzę, jak niesamowity i niepowtarzalny dzień to był. Dziwne, jak ślepy los może pokierować dwoma nieznajomymi. Może właśnie nie jest ślepy? Może widział, że za niecałe dwa lata tych dwoje stanie na ślubnym kobiercu? Niech się dzieje wola Welesa, z nią się zawsze zgadzać trzeba!
Jak zawsze musiałem przypomnieć sobie na wejściu, że taniec nie był hańbą i dobra zabawa nie polegała na tym, żebym zaprezentował godne pucharu tango przed całą publicznością. Problem zawsze leżał w tym, że mimo lekcji tańca, które kiedyś dostałem (wbrew swojej woli, oczywiście) od matki, muzyka i ja nigdy nie graliśmy w jednym rytmie. Kiedy o tym myślę, czasem robi mi się żal moich partnerek do tańca. Ich buty przez takich jak ja traciły urok po jednej nocy.
Pierwszy taniec był z młodą panną Romanovą. Prawdopodobnie nie powinienem jej winić, że jęknęła, kiedy przypadkiem nadepnąłem na czubek jej pantofelka. Utwór dobiegł końca i nie zamieniliśmy nawet słowa pożegnania. Wtedy rozejrzałem się po sali, sprawdzając ile osób poza nami dwojgiem zauważyło tę haniebną wpadkę i napotkałem spojrzenie młodej, jasnowłosej damy.
Nie śmiała się, o dziwo. Myślę, że to dlatego nie dość, że nie zszedłem przedwcześnie z parkietu, to jeszcze odważyłem się podejść do niej i poprosić o następny taniec. Przyjmując moją dłoń, powiedziała coś o tym, że dobrze tańczę – było to albo taktowne kłamstwo, albo dobroduszny żart i choć jeszcze nie wiedziałem, jak wysublimowanym poczuciem humoru potrafiła wykazać się Rumiana, zrobiło mi się lżej. Przynajmniej wyraziła chęć rozmawiać ze mną po tym, jak niechybnie zobaczyła mój tragiczny występ (później zarzekała się, że nie wyglądało to tak źle, jak to maluję).
Nasza rozmowa przerodziła się w pełen dialog, który przerywaliśmy na jeden lub dwa tańce z innymi partnerami, aby nie budzić niepotrzebnie kontrowersji. Kiedy tańczyliśmy już trzeci albo czwarty raz tego wieczoru, zauważyłem, że przez ten cały czas to nie ja prowadziłem ją w tańcu, a przynajmniej nie całkiem. Jej wpływ był tak lekki, że nie dawało się go od razu odczuć, a jednak – choćby po to, żeby uchronić przede mną swoje obuwie – zdecydowała się przejąć kontrolę od czasu do czasu. Muszę powiedzieć, że nie pamiętam, żebym nadepnął ją choćby raz w ciągu całego balu.
Rumiana wykazywała się swoim subtelnym wpływem także w innych dziedzinach, na przykład w korespondencji, którą wymienialiśmy po tym pierwszym spotkaniu. Na początku mogłem sądzić, że to przebiegłość, i biję się teraz w pierś. Nie była to przebiegłość, tylko czysta inteligencja. Rumiana zawsze wie, co mówić i w jakim momencie. Gdyby wstąpiła do partii, współczułbym jej oponentom w debacie. Ale w polityce nie wszystko można osiągnąć bystrością umysłu, więc może dlatego zostawia to łatwiejsze zadanie mnie.
1998Zbliżają się wybory, a to oznacza więcej pracy dla wszystkich, nie tylko dlatego że kandydat naszej partii prowadzi. Wiem jednak, że to moja misja i że jeśli ktoś miałby to zrozumieć, byłaby to Rumiana. Słyszę, że bawi się w pokoju z dziećmi (swoją drogą, jakie to szczęście, że nie mam na nazwisko Romanov!). Obiecałem jej, że zrobię nam obojgu kawę i że nie zajmie mi to długo. Jednak czasem… po prostu czuje się inspirację.
Pisanie daje mi okazję uporządkować myśli, to moja prywatna myślodsiewnia. Nigdy nie uważałem się za obdarzonego talentem ani lekkim piórem, dlatego nikt nie czyta moich tekstów, przynajmniej na razie. Nikt oprócz Rumiany. Czasem wydaje mi się, że chce w ten sposób sprawdzić, czy radzę sobie z tym wszystkim. To nasze ciche porozumienie – zawsze pozwalam jej nachylić się nad stronami i przeczytać, jeśli tego chce.
Powinienem kończyć. Słyszę, że Nikolai wzywa mnie do zabawy. W tym roku będzie kończył trzy lata, a Anastasiya rok – czy to nie zadziwiające jak szybko płynie czas? Dochodzi już osiem lat odkąd wstąpiłem w szeregi Sabatu, siedem odkąd pierwszy raz zatańczyłem z moją żoną i pięć odkąd powiedzieliśmy sobie „tak”. To tylko liczby, oczywiście. Same w sobie nic nie znaczą. Liczy się to, jak wiele zmieniło się w moim życiu w ciągu tego czasu. Pierwsze trzydzieści lat nie było tak owocne jak ostatnia dekada!
Znam osobiście pana Karamazova i jeśli wygramy wybory, istnieje niebanalna szansa, że zostanę wybrany do Starszyzny. Martwi mnie czasem, że wtedy miałbym mniej czasu dla rodziny, ale wiem też, że jeżeli zacznę się wahać, nie dojdę do niczego. Poza tym… Rumiana powiedziała, że wesprze mnie niezależnie od tego, czy tak się stanie. Więc czy naprawdę może być źle? Nie. Nie może. Muszę ufać swojemu osądowi. Muszę ufać osądowi swojej żony.
Kawa zaraz wystygnie. Cóż, zrobię świeżą. Idę.