|
|
|
|
|
|
Czw Lis 28 2019, 16:30 | | First topic message reminder :Sypialnia Sypialnia jest przeciwieństwem salonu, przygaszona, dosyć przeciętnej wielkości. Nie licząc oczywistego w tym pomieszczeniu łóżka, uwagę przykuwa ściana z parą regałów, zapełnionych kolekcją książek, które właściciel chroni przed osiadaniem kurzu. Mimo ogólnie panującego porządku, pościel zazwyczaj jest porzucona niedbale, w licznej dysharmonii fałdów. Przy parapecie znajduje się biurko, na jakim starannie złożone są pergaminy. Mniejsza staranność dotyczy niezwykle licznej korespondencji; Abramov otrzymuje niedorzeczną wręcz ilość listów, nadsyłanych przez wielbicielki trwające w ułudzie wyjątkowego miejsca zajmowanego w sercu pianisty. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka | | |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista | | |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Wto Mar 24 2020, 19:09 | | 16.12.1997 W schemat rutyny - przyzwyczajenia rozchwiania, na które w ciszy zwykło przyzwalać mu dystroficzne sumienie - wkradł się kolejny element. Miał przed oczami ten moment, śnieg jaki odrywał się nieodmiennie z nieba przysłoniętego grupą obłoków, znajomą dostojność fasad zabytkowych kamienic. Wracał z porannej przechadzki, torba, wypełniona przez zabytkowe wydanie jednej z magicznych powieści ocierała się z każdym krokiem o gruby, zimowy płaszcz. Ulice, o tej godzinie, zdawały się niemal puste, owiane przez niemal błogosławiony spokój. Wtedy, na marginesie spojrzenia, ulotnie, przemknęła mu złota smuga sylwetki. Ruszył - ugiął się pod namową, spontanicznością kaprysu. Niedługo później odnalazł kota. Zwierzę, zabłąkane, zarazem w dobrej kondycji sprawiało wrażenie porzuconego. Niedługo później zdołali nawiązać więź. Przyglądał się często kotu, jaki, początkowo nieśmiały i zagubiony w nieznanej jeszcze przestrzeni, z biegiem kolejnych chwil coraz częściej rozgaszczał się na kanapie czy odnajdywał miejsce na samych kolanach mężczyzny, gdy ręce Lva Abramova opuszczały się na klawisze pianina, prowadząc kolejną melodię. Dzisiejsza wizyta Svetlany miała być wyjątkowa. Była pierwszą osobą, jaką miał spotkać Tuńczyk (takie otrzymał imię; był młodym kotem o złoto-kremowej sierści i dużych, błyszczących ślepiach). Sam Abramov, postanowił zadbać o jego warunki: nie licząc legowiska, kocich zabawek i smakołyków, a także misek, włączonych do ogólnego wystroju kuchni, zaprzestał spotkań. Jeśli wychodził, swoje życie towarzyskie dopełniał poza obrębem mieszkania; nowi ludzie, nowe głosy, nowe zapachy, mogłyby spłoszyć wystarczająco już niepewnego kota. - Muszę ci coś pokazać - powiedział natychmiast, gdy ujrzał Svetlanę w salonie. Musnął jej czoło w ulotnym pocałunku oraz oddalił się, aby znaleźć pupila. - Tutaj jesteś - dało się słyszeć. Zwierzę leżało w najlepsze na jego łóżku. Pogłaskał nowego przyjaciela, podnosząc go delikatnie, ostrożnie i biorąc wreszcie na ręce. - Spójrz. Mam nowego lokatora - odezwał się do niej, wyraźnie zadowolony z tej zmiany, która niedawno zdołała wcielić się w jego życie.
Ostatnio zmieniony przez Lev Abramov dnia Sob Kwi 18 2020, 23:33, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Wto Mar 24 2020, 20:03 | | Mętlik dewastował wnętrze Svetlany, kiedy wspominała Lva Abramova. Był dla niej zagadką; nieokreślony kształt malował się w umyśle dziewczęcia, kiedy to wracała do wydarzeń sprzed dwóch dni, tygodni, a nawet miesiąca. Trucizna rozprzestrzeniała się w jej organizmie, zalewając meandry żył i dewastując pozór bezpieczeństwa. Igrała z losem. Igrała z własnymi postawieniami. Ojciec był świętością, zaś ona go zawodziła na każdym kroku. Nie potrafiła zrezygnować ze świeżo odkrytych pragnień, dlatego z namaszczeniem godnym najwyższego ukorzenia – chyliła głowę. Artysta stał się grzechem, a choć kończyła jeden – marzyła o kolejnych. Sprowokowana więc tchnieniem, napisała list do mężczyzny, eskalując każdy kolejny wyraz, który spoczywał na pergaminie. Propozycja spędzenia popołudnia była spontaniczna, wszakże cóż innego mogła robić, gdy rodzicie opuścili domostwo? Niewiele myśląc realizowała w pełni swe hedonistyczne pobudki, tak skrzętnie skrywane pod fasadą przyzwoitej i doskonałej córki. Musiał się zgodzić, a gdy odpowiedź przyszła – przyodziała drobne ciało płaszczem, skrywając czerń krótkiej sukienki. Wiatr rozwiewał blond włosy, zaś poliki zroszone były czerwienią. Śnieg osiadał na kaskadach loków, sprawiając iż zroszone białym puchem, stały się wilgotne po przekroczeniu progu kamienicy. Raz. Dwa. Trzy. Zapukała i weszła do środka, obdarzając Lva uśmiechem, gdy ten ucałował jej czoło. Lubiła jego towarzystwo, podobnie jak entuzjazm, nie rozumiejąc – co takiego sugeruje. Zmarszczyła nieznacznie brwi, a dziewczęcy pisk uleciał spomiędzy rozchylonych warg, kiedy dostrzegła futrzaną kulę. - Na Welesa! – podeszła od razu, opuszkami palców przeczesując gęste kocie futro. - Jest piękny, wspaniały… – zachwyciła się nim ponad miarę, spoglądając wreszcie na rozmówce. Nie kryła podekscytowania, pragnąc utulić czworonożnego współlokatora do piersi i ofiarując mu wszystko co najlepsze, jak gdyby to zwierzęta odznaczały się w jej życiu bardziej, aniżeli ludzie. - Skąd masz? – zagaiła wesoło, nie będąc w staniu ofiarować Abramowovi atencji – przegrał z kotem na każdym możliwym froncie. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Sro Mar 25 2020, 00:38 | | Słabość Svetlany do rozmaitych stworzeń była zjawiskiem znanym, zjawiskiem które mógł dostrzec podczas zetknięcia w Kazaniu. Miniaturowy pegaz przyniesiony w podarku okazał się wiernym, wspaniałym kompanem jej codzienności. Widział jak z nieskrywaną radością jej palce wplatają się w grzywę niepozornego zwierzęcia, jak prędko szare, zgęstniałe obłoki trosk zaczynają odpływać poza granice uwagi. Widok ten, jedynie utwierdzał go w przekonaniu jak słuszną była decyzja podjęta podczas przechadzki na targu. Obecność pani Lebedevy, jej matki, zdawała się ciągle sączyć w nią negatywny wpływ; nie wiedział jednak czym, jakim zjawiskiem konkretnie był on spowodowany. Nigdy, przesadnie nie rozmyślał na temat obrazu rodziny, otaczającej go finansową opieką, szanował prywatność innych. Spostrzegał jednak jej wady, podobnie, jak w innych przypadkach ich idealny obraz był tylko pięknym, serwowanym osobom postronnym kłamstwem. Teraz, całe skupienie krążyło wokół kocura. Abramov o dziwo - teraz - pozwolił być usuniętym na drugi plan, stać się zwyczajnym, znajomym elementem w swoim znajomym mieszkaniu; odstawił Tuńczyka na ziemię, pozwolił mu na swobodne poznanie nowej osoby. Tuńczyk okazał się być zwierzęciem o niebywale łagodnym, flegmatycznym usposobieniu. Nie sprawiał większych problemów oprócz nawyku strącania przedmiotów z blatu. Ostatnim razem, o zgrozo, zbił jego najlepszy kubek. Dobrze, że magia pozwala, by złożyć przedmiot bez większych, zauważalnych uszczerbków. – Przygarnąłem – wyjaśnił z dumą. Cała historia poznania Tuńczyka była skomplikowana, obfitowała w obecność innych postaci o których nie chciał wspominać, o których wolał zapomnieć, w tym o prawdziwym ojcu. Liczył że Lebedeva nie będzie drążyć tej kwestii, a jeśli będzie, zatroszczy się, by odpowiednio przekształcić jej przebieg, podać na tacy mówionych słów okrojoną dogodnie, jakże bezpieczną nie-prawdę. – Wabi się Tuńczyk – przedstawił kota. Wybrał mu imię, jeszcze, z dozą dystansu chwytając uważnym spojrzeniem każde z poczynań zwierzęcia, snującego się wzdłuż alejki pełnej malowniczych kamienic. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Sro Mar 25 2020, 13:16 | | Gdyby wiedziała o istnieniu kota w egzystencji Lva – zapewne nie zjawiłaby się w tym mieszkaniu, dając mu czas na oswojenie oraz możliwość zapomnienia o niej, wszak – Svetlana tego potrzebowała. Ich relacja była karygodnym grzechem, a który odzywał się strumieniami echa na skamieniałej duszy. Każda rozmowa, każdy nieoczekiwany dotyk, każdy pocałunek… Wszystko to przypominało o wyrzutach sumienia, jakie miała względem ojca. Czy doprawdy aż tak bardzo żałowała tej relacji? Nie – nie jej, ale swej głupoty i naiwności jak najbardziej. Rozmyślania były tym, co nie dawało spokoju Lebedevie, niszcząc jej pozór bezpieczeństwa. Serce kołowało w piersi, a demony stały nad uchem szepcąc, że to nic złego… Nic, co mogło zachwiać zaufaniem Vasylia. Czyżby? Uśmiechnęła się nieznacznie do stworzenia, tak jak czyniła to względem małego pegaza. Smukłe palce przeczesywały grzywę, a poliki pokrywały się szkarłatem, gdy wzrok kierowała w stronę artysty. Trzepot życiodajnego mięśnia odbił się głuchym echem w pierścieniach żebrowych, aż wreszcie – nawet ona, ugięła się pod ciężarem nawarstwiającej się atmosfery. Wolała w pełni poświęcić uwagę zwierzęciu, nie potrafiąc poruszyć z mężczyzną istotnych kwestii, wszak być może było to ich pożegnanie. - Dobrze ci w jego towarzystwie? – zapytała ze spokojem, który zawibrował na strunach głosowych. Bez zastanowienia kucnęła obok kota, raz jeszcze zatapiając w jego sierści opuszki i pozwalając mu się łasić, choć nie powinna. Popełniała kolejne błędy, chcąc zapomnieć o niefortunności przeznaczenia, które na wyimaginowanych papirusach spisaną miało dla zeń historię. - Ty Lev, a on Tuńczyk… To jakaś sugestia? – zmarszczyła nieznacznie brwi, spoglądając przez chwilę na Abramova. Dopatrywała się w nim celowości działania, jak gdyby ta gra imion była niebywale rozczulająca, jednakże to czworonożny lokator zaskarbił sobie pełnię uwagi Svetlany, która próbowała nie podejmować kontaktu wzrokowego z pianistą. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Czw Mar 26 2020, 09:16 | | Jego przegrana zdawała wyraźnie rysować się w sytuacji - olbrzymia ilość uwagi i fascynacji Svetlany piętrzyła się wokół kota. Abramov usiadł na brzegu łóżka, z dogodnej dozy dystansu przyglądał się poczynaniom zarówno dziewczyny jak czworonoga, gotowy podjąć się interwencji przy niepokoju zwierzęcia. Na szczęście, żaden niepokój nie miał obecnie miejsca; Tuńczyk, przechadzając się dookoła, pozwalał drobnym dziewczęcym dłoniom na pieszczotliwe gładzenie swej złotej sierści. Zwierzęta, podobno, miały tendencję do wyczuwania osób o dobrych sercach (zabawne, dlaczego więc, w takim razie, obdarzał go zaufaniem? On nie był dobry, on kłamał, tak, nawet teraz). Odrzucił po raz tysięczny nasuwające się, natarczywe zmartwienia. Twarz przyozdabiał mu wyuczony, serdeczny uśmiech który nie zdradzał, choć odrobinę, snujących się, niekorzystnych myśli. Kiedy pytanie, rzucone pół żartem, pół serio - tak uznał - wybrzmiało wśród otoczenia, zastanowił się krótką chwilę. – Nazwałem go Tuńczyk, dlatego że lubi ryby. – Wzruszył ramionami. Geneza imienia kota nie była - ani złożona ani tym bardziej niejasna, chociaż przekonująca - przynajmniej dla Abramova, który bez cieni plączących się po umyśle zwątpień, ochrzcił natychmiast nowego towarzysza w mieszkaniu. Matka nigdy nie wyjawiła, z jakiej, konkretnej przyczyny wybrała mu imię Lev (był pewien, że wybrała je ona, a nie Nikifor Abramov dla którego był obrzydliwym, wtłoczonym w naczynie ciała lubieżnym grzechem). Ze względu na swoją miłość do dzieł Tołstoja? Ze względu na datę urodzin i konstelację? Ze względu na przekonanie, że będzie lśnić na bankietach? Nie wiedział. Nie sądził, aby to było istotne. Nie chciał, w obecności Svetlany, poruszać rodzinnych kwestii, niszczyć na nowo szpetnych pasm blizn swej przeszłości, bolesnych i nieblednących do dzisiaj.
Ostatnio zmieniony przez Lev Abramov dnia Nie Mar 29 2020, 20:03, w całości zmieniany 2 razy |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Czw Mar 26 2020, 12:26 | | Uśmiech pojawiał się na twarzy Svetlany, która nieustannie skupiała swe jasne tęczówki na sylwetce kota. Była nim oczarowana, dokładnie tak jak Lvem, wszak pasowali do siebie doskonale. On - niebywale przystojny i pociągający, zaś nowy lokator - dostojny i zagarniający pełnię atencji. Dziewczę odczuwało więc przyjemność z bycia tutaj, właśnie w tym momencie, choć wyrzuty sumienia zdzierały powłokę dystansu. Wątpiła - nie w niego, lecz w siebie. Gubiła się w tunelach uformowanych przez rozbiegane myśli, które faszerowały jej wolno bijące serce toksyną. Bała się przyszłości, która nie malowała się złotymi odcieniami. Niepewność była wszak domeną wątpiących. - Patrząc na niego, stwierdzam, że... Ma z tobą dobrze, Lvie - spojrzała na mężczyznę, a wzrok zawiesiła dłużej niż powinna. Uśmiech rozciągnął skąpane w karminie wargi, a sylwetka uniosła się do góry, by ostatecznie skierować kroki do płaszcza, w którym trzymała drobny upominek. Nie wiedziała, czy ma jakąkolwiek wartość, ale umysł dyktował kolejne decyzje - chciała mu to ofiarować, jakby zaprzedając mu część swój duszy. Wolnym krokiem powróciła do Abramova, klękając przed nim i przypatrując się w nieokreślony sposób. Smukłe palce odgarnęły niesforny kosmyk z jego czoła, zaś opuszki zsunęły się z linii kości policzkowej, na żuchwę, a na ustach kończąc, które pragnęła połączyć w efemerycznym tańcu. Nie teraz. Jeszcze nie teraz. - Chciałam ci to dać w święta, ale obawiam się, że nie będę mogła uczestniczyć w przyjęciu organizowanym przez ojca - głos miała smutny. Matka podejmowała kolejne decyzje o ograniczeniu swobody córki, która pokornie od tygodni nie łamała (prawie) żadnych zasad, jakie zostały wprowadzone pod rygorem zaostrzenia. Pianista mógł dostrzec w drobnych dłoniach Lebedevy notatnik, doskonały do spisywania swoich utworów - wraz z doskonale stworzonym piórem o idealnym wykończeniu brzegów. Pod zestawem prezentym znajdował się także podniszczony zeszyt z utworami, które pochodziły jeszcze z poprzedniego wieku, a który pełnił raczej funkcję dekoratywną. Odnalazła go w antykwariacie, gdzie sprzedawce nie dopytywał o cel kupna zabytkowego skoroszytu. - Wszystkiego najlepszego, panie Abramov - rzuciła przekornie, a nuta rozbawienia zawibrowała w tembrze tonu. Zbliżyła się nawet bardziej, lecz... Nie odważyła się skraść mu pocałunku, lękając się, że on tego nie chce. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Wto Mar 31 2020, 22:14 | | Poddał się jej działaniom; poddał się dłoni, która z lekkością sunęła po jego twarzy, ucząc się każdej z krzywizn. Wypuścił powietrze z ust. Stłumił westchnienie, które, niczym strzepane przez wnętrze okruchy żalu, pragnęło umknąć ze świstem jego wydechu. Złączył powieki, zastygnął jak zostawiony w półmroku posąg, odprężony - zewnętrznie, w duchu - targany ciągle pokusą. Dłoń Lebedevy spoczęła na jego wargach. Drgnął. Otworzył oczy. Prezent. Po raz pierwszy, od dawna, nie licząc dobroci matki nie był podarkiem złożonym prędko z grzeczności, wciśniętym do jego rąk. Nie był pułapką, nie był wytworem obsesji, dzierżonym przez niecierpliwe i roztrzęsione kobiety, pijane od jego aury. Był szczery. Wiedział, że musiał być szczery. Prosty, płynący od serca, dokładnie jak jej uczucia. (Bogowie, jak bardzo ją niszczył). Na twarzy zajaśniał uśmiech. Przyjął podarek i przyjrzał się mu dokładniej; z każdym mrugnięciem, impulsem jego spojrzenia, z każdym ułamkiem chwili, jakiej był uczestnikiem, coś rwało się w jego środku, włókna serca toczyły się niczym kłębek rozplątywanych nici. Otworzył notes. Musnął szlak pięciolinii, w myślach natychmiast ułożył się klucz wiolinowy, spoczywał dumnie, przewodził orszakom dźwięków. Cholera. - Dziękuję - powiedział. Nie umiał stłumić zmieszania, nie umiał grać, nie, nie teraz. - Nie jestem kompozytorem. Kto wie, może kiedyś… - zaśmiał się cicho, serdecznie oraz odłożył przedmiot. Przechylił się, dopiero po przerwie (drażnieniu jej, niepewności) składając na ustach Svetlany pocałunek. Spoglądał na nią przez chwilę, patrzył się, jakby widział ją po raz pierwszy, z identycznym natchnieniem i fascynacją, jakby ujrzał w niej wszystko i nie miał potrzeby już widzieć niczego więcej, nikogo więcej, już nic. - Poczekaj - rozerwał jednak milczenie, które zaplotło się między ich sylwetkami. Wstał. Nie mógł być jej dłużnikiem. Na swoje szczęście, świąteczny podarek miał już od dawna gotowy (w innym przypadku byłby zmuszony spijać łapczywie gorycz zażenowania), podobny do jej wyboru. Zbliżył się do Svetlany, unosząc pusty, ozdobny album na fotografie. Jej dzieła sztuki, fragmenty wspomnień, uwiecznione wpierw na membranie kliszy. Album miał pewną cechę: strony nie mogły się skończyć, zawsze, przewracająca ręka, odnajdywała kolejne między skrzydłami oprawy. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Sro Kwi 01 2020, 23:13 | | Lubiła go dotykać. Czuć miękkość faktury męskiej skóry, która badała ze skrupulatnością, jakby za każdym razem miała odkryć coś nowego. Była uzależniona od ów procesu, czekając na ostatnią scenę, przy której to opadnie kurtyna. Błękit tęczówek nieustępliwie podążał za dłonią, aż wreszcie zatrzymał się na wargach, które chciała pocałować. Z niemym zaskoczeniem odsunęła się nieznacznie, by wreszcie przyglądać się w niebywałym skupieniu artyście. Skąpany w iluzji. Nietypowy. Nieprzejednany. Nieopisowy w swym całokształcie kolorowych zasad. Chciała być przyczyną uśmiechu, w którym się rozkochała, podobnie jak pragnęła się stać pewną częścią szarawej codzienności, do której odważy się powrócić. Na stałe. Nie. Zbyt silna mrzonka tłamsiła ją całą. Nadawała nieoczywisty kształt, czyniąc zeń niewolnicę utkanych w efemeryzmie marzeń. (Wiesz o tym wszystkim?) Spoglądała na niedużą paczuszkę, a także na smukłe palce Lva, gdy rozwiązywał kolejną wstążkę. Czuła, że ten prezent stanie się właściwym, bo czy cokolwiek mogło być bardziej odpowiednie dla muzycznego geniuszu? Przygryzła jednak z nerwowością policzek, obawiając się nawarstwiającej reakcji. Była zgubiona. - Gdybyś zechciał nim zostać, czego życzę ci z całego serca, zeszyt do nut już masz - wierzyła w niego; tak, po prostu wierzyła. Miał talent i to było nie do podważanie, lecz Svetlana chciała odnaleźć w nim także pasję tworzenia, choć... Kto wie? - może właśnie dlatego jej serce dyktowało ten konkretny zakup, by utwierdzić go w przekonaniu, że nie jest jedynie aktorem odtwarzanych kolejno melodii. Pocałunek był nieoczekiwany, ale przyjęła go. Eskalowała moment złączenia warg, nareszcie chełpiąc się w przełamanej bliskości. Wypuściła powietrze ze świstem, gdy utraciła go na chwilę - nie będąc w stanie zaakceptować rozłąki. Za każdym razem, gdy przekraczał granicę cielesności - łaknęła więcej. - Och... Ja... - szepnęła cicho, nie pamiętając, kiedy ostatni raz cokolwiek dostała. Matka skąpiła na nią każdych pieniędzy, zaś ojciec wynagradzał nieobecność podarkami. Jaki to jednak miało sens, skoro to właśnie teraz, gdy Abramov ofiarował jej album, pojęła - jak bardzo nie zna normalności, w której winna tonąć bez reszty. - Jest piękny - powiedziała nieco łamiącym się głosem, po czym zrobiła krok w przód. Wtuliła swe drobne ciało w postać Lva, nie umiejąc wykrzesać z siebie nic, co nie uczyniłoby jej marionetką niepewności i niewiedzy. Potrzebowała pozoru ciepła. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pią Kwi 03 2020, 23:53 | | Czas zwolnił. Jej drobne ciało przylgnęło (z naiwną wiarą, naiwną, prostą ufnością, to wszystko było naiwne), szczupłe ramiona wspięły się, obejmując sylwetkę. Pogładził jej jasne włosy, opadające niczym wodospad w odcieniu letniego słońca, poza horyzont ramion. Zamarł, wpatrzony w nieokreśloną przestrzeń, wsłuchany w rytm ich oddechów oraz rozliczający bezwzględnie ich z chwili zegar - o ironio, mógł przysiąc, że świat podobnie zastyga, wartki strumień pędzących dotychczas sekund zmienia się w ociężały, końcowy odcinek rzeki. Naiwna. Wiedział, że potrzebuje czułości - pozostawiona w bezpiecznym schronieniu ramion, mogła zapomnieć, nareszcie, o troskach życia, skosztować znowu wszystkiego, co dotąd było nieznane - uchylił drzwiczki jej klatki o drogocennych prętach, w której dotychczas żyła, okryta ojcowską troską. Przez chwilę, pogładził jej plecy. Wargi, (nie)przypadkowo musnęły jej płatek ucha. Obdarzył, nietrwałą cząstką uwagi album, który jej podarował. Wspomnienia, nagromadzone w przeciągu tygodni ich lekkomyślnej relacji, zjawiły się w myślach. - Wiem, że nie byłem cierpliwy - powiedział nagle; z pamięci wyłonił moment, gdy po raz pierwszy, mógł spojrzeć na jej sypialnię, niedługo później, zaprowadzony do niewielkiego studia - podczas ostatniej sesji - dodał. Rozbudzał w niej irytację, próbował uczynić wszystko, byle umniejszyć dystans, byle ukruszyć nieśmiałość i obojętność. Nie współpracował, mimo złożonych zapewnień, zgody, by z jego udziałem mogła upiększać warsztat. Zniszczył, podeptał jej wizję, jej artystyczne natchnienie, chłodny profesjonalizm - panie Abramov, ciąg dalszy sprzeciwów tłumiąc wśród pocałunków. Gdyby nie przyjście matki… Wiedział, że nie był w stanie już z własnej woli zawrócić. Był zbyt kapryśny, nie umiał żałować błędów. Zatracił wszelką kontrolę. Wręczony jej dzisiaj album miał wynagrodzić nieposłuszeństwo w chwili, gdy w niepozornej sylwetce Svetlany powstały impulsy złości. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Nie Kwi 05 2020, 20:19 | | Lubiła czuć jego obecność blisko siebie, jakby ją to uspokajało, jakby miało kojący wpływ na zszargane, latami nieustannej walki, nerwy. Serce uderzało donośnie, obijając się nieznacznie o pierścienie żeber. Prosiła niemo, by pozostał obok – nie dopuszczał do wkradnięcia się iluzorycznych granic dystansu. Nie chciała odczuwać pozoru dyskomfortu. Nie mogła pozwolić sobie na kolejny rozłam w ścianach czaszki, która dyktowała kolejne okrucieństwo scenariuszy. Rozłąka dudniła w korytarzach myśli, aż wreszcie… Szaleńcze tempo wizji opadło. Pozostawali we dwoje – skąpani własnymi oddechami. - Owszem – przyznała półszeptem, odsuwając się nieznacznie, by patrzeć mu w oczy. Była wściekła, rozżalona i zawiedziona jego postawą, wszak zniszczył pracę o niebywałym potencjale, pozostawiając ją raptem z jednym zdjęciem. Fotografia znajdowała się wciąż na kliszy, nie chcąc poddawać destrukcji tamtego wspomnienia. - Jesteś jednym z najgorszych modeli, jakich miałam – stwierdziła, patrząc mu w oczy z wyzwaniem ukrytym za taflą jasnego spojrzenia. Nie zamierzała ukrywać swego rozczarowania, wszakże zawiódł ją i musiałby odkupić winy, a obecnie – nie planowała uginać się pod męską siłą uroku. Musiał ponieść karę adekwatną do przewin. - Cóż, panie Abramov… Na mnie chyba przyszła pora… – mruknęła z przekąsem, choć doskonale wiedziała, że nie powróci do domu zbyt szybko. Oboje znali reguły, które łamali – ustanawiając dla pokrętnej relacji nowe prawo. Linia uśmiechu uniosła kąciki ust, nadając całokształtowi nieznacznie pobłażliwego, a jednocześnie przekornego tonu. Była pozbawiona wszelkich skrupułów, wszak to on był dzisiaj winien. Nie powinien wracać do pierwszego spotkania, jak gdyby fotografia była najświętszą pasją młodziutkiej Svetlany, która odnajdywała w niej spokój. - Jeśli zapragnę mieć po raz kolejny twoją osobę, Lvie, przed obiektywem – napiszę, ale na razie… Nie licz na żadne spotkania, a za prezent dziękuję – stwierdziła, poddając się ostatecznie czynom, które na nowo zespoliły ich w sensualnym tańcu. Przeprosiny zostały wzniesione na zupełnie inne poziomy niewysłowionej skruchy. /zt x2 |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Czw Maj 28 2020, 23:33 | | 27.01.1998, po kłótni w salonie Gładka, opinająca świadomość tafla opanowania, niezadraśnięta choć wątłym fałdem afektu, ośmiela naturę bólu; wychyla się, z początkowo leniwym, tlącym się dyskomfortem, by wreszcie, po kilku chwilach, rozpalać istnienie w pełnej, sobie należnej krasie. Ból zbierał, z nawiązką, wszelkie należne od kilku minut szarpnięcia; pieczenie, pulsowało z ponurą, bezwzględną systematyką - zupełnie, jakby pod smugą rany skrywało się niepozorne, zaciekle bijące serce. Krew, ściekająca obficie po jego skórnej membranie, zdawała się równie nieadekwatna do niewielkiego rozmiaru skalanych, szepczących mu w dyskomforcie powłok. Omal nie westchnął, nareszcie trzeźwy, o czujnych i niezatartych zmysłach. Wściekłość zniknęła, zostawał tylko jej skutek. Posłusznie, w mantrze milczenia, przemierzał znaną i niezbyt rozległą drogę, dzielącą go od sypialni. Znajomy półmrok, zachłannie, natrętnie lgnący do rozstawionych kształtów, powitał go, nadszarpnięty sączonym przez niedomknięte drzwi światłem; drzwi - pozostały zastygłe, oczekujące posłusznie, aż drobna ręka Svetlany zaciśnie się na ich klamce. Usiadł na skraju łóżka. Cholera. Miał nieodpartą ochotę przechylić się oraz sięgnąć po znajdującą się na powierzchni biurka, kusicielkę-paczkę, pełną wysuwających się papierosów. Wynurzyć choćby jednego, uraczyć się gryzącymi kłębami dymu. Nie ruszył się jednak z miejsca. Kiedy nadeszła, siedział, bez najmniejszego uśmiechu, lecz również niewykrzywiony w grymasie złowieszczych uczuć. Zwyczajnie, tylko, aż - siedział, pokornie, bez zbędnych upadających w połacie eteru słów, podając jej stanowiącą obiekt trosk rękę. Pozwalał, by oczyściła ranę bez najmniejszego pośpiechu. - Bywało gorzej - mruknął jej w odpowiedzi. Jedyną, zewnętrzną oznaką bólu były subtelne drgnięcia kącików ust. Przywyknął, nie chcąc tłumaczyć podłoża wypracowanej patyny nieporuszenia; w dzieciństwie, zapoznał się doskonale z przenikliwością krzyku, którym mogło wrzeć ciało. Być może, w swoich bezwzględnych metodach, Nikifor Abramov miał rację. Być może, rzeczywiście jego nie-syn był śmieciem, którego należy tępić przy choćby miernych pretekstach. Cholera; to całkiem prawdopodobne. Jej dystans oraz błądzenie odległym, niezdolnym do uchwycenia wzrokiem, zaczynał z biegiem chwil wprawiać go w irytację. Przyzwyczajony zawsze do okazałej, ofiarowanej uwagi, nie umiał zaistnieć w zgodzie z drugoplanową rolą - zwłaszcza w jej obecności. Bez najmniejszego namysłu, wolną dłonią pochwycił dziewczęcą twarz. Zmusił ją, by patrzyła na niego. - Przestało krwawić - obwieścił. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Czw Maj 28 2020, 23:57 | | Nie chciała odczuwać emocji, które niczym nawałnica zalewały jaj wątłe ciało. Przypominała ledwie gałązkę łamaną na wietrze, jakoby niestabilna struktura drzewa pozbawiała się najsłabszych elementów, lecz... Svetlana Lebedeva wcale nie była wątła w swej (nie)oczywistej kreacji. Przemawiała przez nią buta i chęć dominacji, bo czyż Abramov nie okazał się głupcem? Dobierała ostrożnie słowa, a zarazem stawały się one brzytwą rozcinającą fakturę mgły szaleństwa spoczywającego na duszy. Czy doprawdy myślał w ten sposób? Sądził, że zdolna jest do destrukcji jego żywota? Nie ufała wypowiadanym przez zeń słowom skruchy, wszakże w interakcji uczuć przegrywali oboje z kretesem; dopuszczał się na niej hipnozy? Rozdarta pomiędzy słusznością a głupotą serca - błądziła. Błądziła w bezkresie nieświadomości, napawając się ostatkami bliskości, eskalując moment, w którym to przejął nad nią pełnię kontroli. Ulegle uniosła twarz na oblicze Lva, przyglądając mu się z dozą naiwności, a zarazem niemego błagania, by wybudził ją z sennego wspomnienia kłótni, która rozerwała ich zespoloną sekretami relację. - W takim razie... Powinnam już iść... - wydukała, czując jak poliki pieką ją od łez. Gniew i smutek uwydatniał się ciągle na bladym licu, zaś pragmatyczność wymienianych zdań nadal szumiała w umyśle jasnowłosej, która starała skupić się w pełni na nim, jak gdyby znów przejmował piedestał sceny w jej życiu, zagarniając sobie pełnię kobiecej atencji. Klatka piersiowa unosiła się w spokojnych oddechach, natomiast wargi rozchylały się do pocałunku, którego nie inicjowała z obawy, iż ponownie rozpoczął z nią taniec przekorności, po którym odepchnie ją na zawsze w kąt. Zdaniem Abramova - była taka jak wszystkie i nie różniło jej nic. Nic co mogłoby go pochwycić, by pozostał z nią w iluzorycznej ciszy opływającej ich zrugane przez żartobliwość losu sylwetki. Opuszki uniosła do góry, zahaczając nimi o miękkość konstruktu warg. Przesuwała nimi. Nęciła. Prosiła, by powiedział, że nic złego się nie zdarzyło, coby miało ją to napełnić dodatkowym poczuciem ulgi, w której chciała tonąć, niczym w bezdenności enigmy. Obecnie trwała w limbusie - gubiąc siebie. - Proszę nie pozwalać sobie na zbyt wiele - wyszeptała analogiczne słowa, które niegdyś wzbraniały ją przed fantasmagorią o nim. Dzisiaj broniła się przed samą sobą.
Ostatnio zmieniony przez Svetlana Lebedeva dnia Sro Cze 10 2020, 20:49, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pią Maj 29 2020, 10:52 | | Zeschniętą i utrwaloną treść zasad, przywdziewa się na swe ciało jak niewygodną odzież; czując pełznące po skórnej tkance, łapczywe, opinające zęby, szorstką fakturę liżących wciąż konsekwencji. Nie znosił ich, zasad, bogowie, przeklętych zasad, tak natarczywych, tak niepotrzebnych, tak sprzecznych z palącą wewnątrz potrzebą celu i rachityczną, trzeszczącą w nim moralnością. Nigdy nie umiał przecisnąć się prosto w wąskie, stawiane ramy wymagań przyzwoitości. Odrzucał poczucie wstydu jak pokruszoną, od dawna zbędną wylinkę; umniejszał pole uwagi do korzystania, choćby najśmielej z życia, czerpania co rusz, garściami i zachłyśnięcia się ciągłą, cielesną potrzebą szczęścia. Stosowność. Właściwość. Normalność - istniało takie pojęcie? W tym świecie wszyscy są chorzy, każdy na inny sposób. Uśmiech, cieplejszy, śmielszy niż dotąd, rozlewał się po obliczu, rozciągał wargową czerwień w spokojnej, tak idyllicznej sympatii, do której mogła przywyknąć w przeciągu ich licznych spotkań. Powstał bez choć wątłego udziału zastanowienia, bez żadnej, tłoczonej siły - w banalnym łuku odruchu. Słysząc jej słowa, znajome słowa pierwszego z osobnych spotkań, słowa - które zniknęły, już wkrótce tłumione tańcem ich pocałunku - w przeciągu kolejnych sekund, odrzucił maskę powagi, poddając się szybko potrzebie rozpogodzenia. Dotyk, którym obarczał jej twarz, zelżał, wyłącznie muskając skórę bez najmniejszego pośpiechu. Nie pocałował jej jednak; nie czynił podobnie, jak przedtem, ponad wszystko miłując własny, rozchwiany wewnątrz pierwiastek nieprzewidywalności. Nigdy nie składał się w schemat. Nie powinni. Każdy, spośród ostatnich czynów, ostatnich, czynionych na przekór wołaniom rozsądku decyzji, naznaczony był tym stwierdzeniem jak piętnem, stygnącym ponad ich losem jak niefortunne fatum. Nie powinni. Nie powinna, przenigdy, wdawać się z nim w rozmowę. Nie powinien naruszać jej przejrzystości spokoju, azylu, w jakim się znajdowała, pozornie bezpieczna i tak pozornie szczęśliwa. Nie powinni. – Połóż się – szepnął, krusząc tabliczkę milczenia, które ponownie zaczęło stanowić pomiędzy nimi przegrodę. Sam, niedługo później ułożył się na posłaniu, z wiecznie tym samym, zadziornym i ujmującym wyrazem, osiadłym na jego ustach; leżał obecnie na boku, wpatrzony, oczekujący, ofiarujący jej każdy odcinek swojej uwagi. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Pią Maj 29 2020, 13:52 | | Darzyła go uczuciem czystym, niewinnym, wyzbytym z naturalnej dla kobiet roszczeniowości. Chełpiła się, gdy trwała u jego boku, bawiąc się chwilą, która otulała ich płaszczem pozornego bezpieczeństwa. Byli wszakże okryci enigmą, iluzją zdarzeń, bo choć nieustannie bliscy - dla otoczenia pozostawali obcymi, których łączyło jedyne spoiwo, jakim był Vasily. Jakże naiwnym to myślenie się jawiło. Życiodajny mięsień nieustannie trzepotał w szybszych rytmach, gdy dostrzegała go na spędach, na których sama pojawiała się z ukrycia, będąc zepchniętą w kąt przez matkę. Ojciec nawet nie dostrzegał zmian zachodzących w egzystencji córki, kiedy to wymykała się z własnego azylu i gnała przed siebie, usprawiedliwiając to spotkaniami z wieloletnią przyjaciółką. Czyniła grzech zmyślny, a zarazem czysty w swym fundamentalnym konstrukcie. Przestała rozsiewać weredyzm, tak jakby wcześniej nigdy nie była zdolna do kłamstwa, lecz teraz wszystko było inne, bardziej obce i ulotne. Pragnęła tej niesfornej wizji spełnienia, która zalewała jej drobne ciało efemerycznymi spazmami, ściany czaszki nieprzyzwoitymi myślami, zaś serce... Serce obecnie przeżywało katusze. Obserwowała go. Spoglądała nie nieludzko piękną twarz, która stanowiła jego osobę, wypychając zeń na piedestał doskonałości. Tonęła w głębi spojrzenia, zaś paraliżujący wstyd spinał pod fakturą skóry jej postać. Nie potrafiła się ruszyć z miejsca, nawet w chwili, w której zaprzestał subtelnego dotyku, którego poszukiwała przez ostatnie minuty, może godziny? Krzyk rozdzierał podświadomość Svetlany, podobnie jak zarzuty, o których nie była w stanie zapomnieć. (Doprawdy wątpił?) Kiedy powstał, strach wypełnił szczelnie pierścienie żebrowe, które uciskały się na płuca. Oddech nie wydobywał się spomiędzy spierzchniętych warg, zaś wzrok powędrował na smukłe palce Lebedevy, zaciskające się na jasnym materiale splamionego krwią ręcznika. Dopiero słowa zdołały przerwać napięcie. Słowa nieoczywiste, niezrozumiałe. Czy wszystko na nowo przypominało normalność? Zgodnie z sugestią - ułożyła się obok, obserwując zachodzące na męskim licu zmiany. Opuszki palców ponownie rozpoczęły wędrówkę po jego ciele, zahaczając początkowo w sposób leniwy o linię torsu, mknąc ku górze; przez żuchwę, kości policzkowe, czoło, nos, a na wargach kończąc. Uczyła się raz jeszcze, kreśląc zapamiętale, oniryczne znaki na skórze Abramova. - Czy nadal jesteśmy autentyczni? - wyszeptała, a ton rozbrzmiał ledwie słyszalnie, wypełniając dźwiękami ich najbliższe otoczenie. Emocje nawarstwiały się, przenikały do struktur tuneli żylnych, aż wreszcie ustąpiły, gdy bliskość stała się jedynie utopijną mrzonką. (Nie)świadomie przysunęła się ku niemu, chcąc mieć pewność, że przemijane momenty nie stały się jedynie wahliwym elementem dziewczęcego umysłu. Poszukiwała ciepła, jakim był w stanie ją otoczyć, a hedonistyczny egoizm nakazywał zagarniać z łapczywością każdą nutę atencji; być może dlatego ułożyła dłonie na klatce piersiowej Lva, by przekonać się o faktyczności jego osoby. Pocałunek wydawał się być zbyt niebotyczną zuchwałością. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pią Maj 29 2020, 22:33 | | Czy nadal - on pytał czy kiedykolwiek mogli być autentyczni; pytał gdzie leży prawda (dawno zamknięta w grobie, przykryta, pod sypkim tchnieniem grud ziemi). Przenikał ją jak korozja, rozwijał wiązki korzeni rozdzierał zwoje rozsądku. Czy kiedykolwiek, znajdując się blisko niego, mogła zwyczajnie być sobą? Co uczyniłaby, wiele razy, stanowczo zbyt wiele razy gdyby nie bielmo osiadłej na oczach aury? Był jak toksyna, przeklęta substancja która panoszy się i nasiąka kroplami pobliskie żywoty ludzkie. Rozważał, pytał sam siebie stanowczo zbyt wiele razy, w jaki sposób mogły potoczyć się losy? gdyby był zwykły, do szpiku swych podpór kości właściwy czytelny niczym otwarta tuż przed nią księga. Gdyby był pozbawiony przyłożniczego czaru, bez genetycznej oszpecającej rysy, piękna które jest obrzydliwe i podłe; gdyby był identyczny jak inni - czy wtedy by jej nie skrzywdził? Czy kiedykolwiek byłaby wtedy jego? Przecież nie chciała, z początku, kazała mu trzymać dystans. Gdyby. Najgorsze słowo stające jak twardy kęs wewnątrz krtani, którym zaczynał się krztusić. Słowo, po którym wszystko staje się maniakalnym nieosiągalnym popisem wyobrażenia kłamstwa. Gdyby. Gdyby. Gdyby. Gdyby nie zdołał być blisko. Gdyby miał resztki rozsądku. Gdyby. Nie mógł odnaleźć, utworzyć tej odpowiedzi, czy chciała go rzeczywiście czy stała się marionetką na sznurkach jego zdolności. Grad pytań uderzał niezliczonymi ciosami w podstawę jego umysłu; rozważał bez przerwy ile jest jej, tej prawdziwej a ile również jest jego - ile zaś bezwstydnego demona, który już dawno wyrzucił z siebie sumienie jak niepotrzebny narząd? Leżał, początkowo w bezruchu który przełamywała jedynie miarowość oddechów, subtelne unoszenie to zapadanie się żeber. Spojrzenie, wiernie nie odstąpiło od jej sylwetki; oddawał się dotykowi pozwalał drobnym kobiecym dłoniom przemierzać płótno wrażliwej, spragnionej impulsów skóry. Oddech nieznacznie przyspieszył; wreszcie, po chwili Abramov porzucił bierność i spełnił jej niemą prośbę. Sam, nie wyjaśnił nic. Nie miał obecnie żadnych choć wątłych słów którymi mógł przynieść jej ukojenie. Nie umiał jej odpowiedzieć; cholera, sam sobie przecież nie umiał. Nachylił się w zamian za to, usta blisko jej ust, czerwone miękkie krawędzie oczekujące na bliskość. Strumień powietrza obmywał zarumienione policzki ciepłem jakby tlącego się pożądania. Po chwili, już ostatecznie przemierzył dzielące ubogie resztki dystansu, nie mogąc znieść bezczynności - połączył ich w pocałunku powolnym, jakby nieśmiałym; mającym z biegiem chwil odkryć więcej. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Pią Maj 29 2020, 22:45 | | Rozproszona pod feerią emocji, odnajdywała ledwie strugi cienia, który osiadał na ich sylwetkach, gdy zespoleni iluzoryczną siłą, gnali wciąż przed siebie. Nieustannie łamani pod naporem kolejnych słów, teraz opadli w poczuciu bezsensu, jaki nie ogarnął ich w trakcie walki o własne racje. Racje pełne kpiny, niewysłowionego żartu, przyobleczonego w obłudę i kpinę. Cisza była więc tym, czego pragnąć można najmocniej ze wszelkich innych struktur życia, gdy cała ufność zostaje zburzona u fundamentów, przeobrażając się w zgliszcza. Powoli, niemalże po omacku odbudowywała każdy kolejny element swojego jestestwa, a im dalej mknęła, tym bardziej arterie niepewności stawały się rozgałęzione. Musiała mu zaufać. Poddać się. Ulec. (Chcesz tego na nowo? Zakosztować słodkiej zguby, doprowadzającej na skraj przepaści, w którą runiecie oboje? I tylko efemeryczny szept można było usłyszeć - t a k - gdy głos odbijał się od ścian czaszki. Niczego więcej obecnie nie potrzebowała.) Serce zatrzepotało w piersi, przypominając uwięzionego w niewoli ptaka, który wyrywa się do lotu, tak jak i ona wyrywała się wprost ku blamażowi. Uczucia były wszakże zatrważające, ale ileż ukojenia niosły dla duszy, która żądała ułudy skąpanej w ferworze pieczołowitości ów momentu. Była jego. Jego w pełni. Jego i niczyja więcej, jak gdyby największym rozłamem stałoby się zerwanie oków pozornego dystansu, który dewastowałby kobiece zmysły. Pożądała ów zniszczenia, rozpadu, grzechu hedonistycznego i wszelkiej związanej z tym nie-harmonii, która wygrywałaby melodię na strunach egzystencji. Czy nie taki był idealny k o n i e c? Zwątpienie widoczne w męskim spojrzeniu na moment rozproszyło postać Svetlany, która wciąż podążała linią żeber, przez mostek... Nie. Zatrzymała się na linii serca, by wsłuchać się w rytm i wydobyć z niego najwięcej - ile tylko była zdolna. Wargi rozciągnęły się w uśmiechu, który osiadł na upstrzonym piegami obliczu, zawstydzonym od natłoku nieprzyzwoitych myśli, jakie zaczła powoli spełniać. Pocałunek nadszedł więc jak wyczekiwany sen; poszukiwała go w ulotności spojrzeń, subtelności dotyku i przełamywanej na nowo bliskości. Oddech zdołał jeszcze ulecieć, a ona pozwoliła całować się zapamiętale, kreując nowe ścieżki dla wspomnień skupionych na oniryczności gestów. - Kochaj się ze mną, Lvie... - wyszeptała między kolejnymi muśnięciami, wplatając smukłe palce w zmierzwionie włosy, nie dając mu odejść. Zuchwale łamiąc bariery ubrań, które oddzielały ją od najbardziej wyczekiwanego momentu. Chciała być z nim jednością. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Sob Cze 13 2020, 01:04 | | Jeszcze przed chwilą - ranili się w wyrzucanych pod presją emocji słowach; jeszcze przed chwilą tłuczone szkło rozpadało się w mnogie zęby niekształtnych, połyskujących fragmentów; jeszcze przed chwilą wszystko zdawało się inne, dudniące od werbla bijącej, tak uporczywej wściekłości. Emocje. Cholerne emocje. Sztorm, który prędko naciera na odsłonięty, poddany erozji umysł, spienione, drapieżne fale, w których podtapia się wszelka, choć najwątlejsza logika. Emocje, ulotne i intensywne, jaskrawy postęp wybuchu przeradzający w skowyt i wreszcie stężałą ciszę. Nie miał nad nimi władzy. Pojawiały się, uzurpując natychmiast wszelkie z możliwych praw, pociągając za sznurki, wobec których pozostał bezsilną, tłoczącą oddechy kukłą. Poruszał się więc nieskładnie niczym kaleki tancerz, ciskany w jedną, to w drugą stronę, w zawrotach swej moralności. Zmieniał się, w jednym momencie - zdolny wpaść w agresywny trans, w dalszym, pozyskując na nowo pozory opanowania. Nikt, nawet on sam nie był zdolny przewidzieć, w jaki postąpi sposób, jaka, iskra kaprysu wytworzy następny liżący podstępem płomień. Uprzednia, trawiąca go irytacja, stawała się nieznaczącą, pobladłą poświatą echa, którą przestawał obarczać już świadomością, odpływającą poza granice dawnego, pogrzebanego czasu. Wolał zapomnieć, wyprzeć się dawnej kłótni, jednak niepokój grzęznął mu nieprzyjemnie pod miękką tkaniną skóry; wspinał się, w lodowatych objęciach i ślizgał w dół krzywizn kręgów. Oddając się przyjemnościom, był w stanie, na całe szczęście zagłuszyć pomruk rozsądku oraz niezdolne do zrozumienia przez niego poczucie winy (był rzeczywiście, bogowie - zdolny je wreszcie odczuć?). Pocałunek, w swoim preludium leniwy, podsycał działanie aury; Abramov nie zważał dłużej na utrzymanie kontroli, delektując się wartkim przepływem chwili. Nie potrzebował, o dziwo, zbyt wiele podczas błogiego trwania w skłębionych objęciach pościeli; obecność oraz możliwość śledzenia na nowo jej twarzy z niezacieraną wciąż fascynacją, zdawała się dostateczna, niezwykła jak nigdy dotąd. Prośba, zawarta w ciepłym, rozpływającym się tchnieniu, czerpanym zachłannie w przerwach, szarpnęła jednak za struny właściwych zmysłów. Uśmiech, ponownie przystroił twarz; niszcząc narastającą pleśń obaw - skutecznie? Znów tracił więzy kontroli. - Przepraszam - powielił szeptem ( za co ją znów przepraszasz? Masz wiele, stanowczo zbyt wiele grzechów). Wargi musnęły zawiły wzór małżowiny usznej, a dłoń, niezdolna dłużej do pokornego, powściągliwego bezruchu, podążyła w kierunku zapięcia sukienki. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Sob Cze 13 2020, 07:42 | | Pożądanie rozniecało ciekawość. Pchało w odmęty cudacznej spontaniczności, do której - wydawać się niegdyś mogło - nigdy nie dojrzeje. Każdy krok był przemyślany, stawiany rozważnie, niczym podejmowane racjonalne decyzje; przy Lvie wszystko stawało się odmienne. Utkane z iluzorycznej sieci zależności, od których nie stronili. Pchani enigmatyczną siłą, wyznaczali kolejne, jakże niedostrzegalne dla konserwatywnego społeczeństwa granice. Słowa nie miały więc już wartości. Były ledwie iluzją elementu rozlanego na trzeźwość rozsądku, który przyćmiony złowieszczą aurą emocji, poddał się bez walki. To oni popełniali kolejne błędy, wymierzając dotkliwe ciosy, bo czy to nie zwątpienie zalewało męski umysł, który domagał się prawdy? Prawdy pełnej sprzeczności, uchybień, stających się ledwie ziarnkiem w przestrzeni obłudnych tajemnic, jakie skrywało domostwo Lebedevów. Niewinność, która charakteryzowała Svetlanę była zatem prawdziwością. Niemożliwą do podważania. Tym razem, analogicznie jak i wcześniej, rozkoszowała się bliskością ofiarowaną przez artystę. Poddawała się sugestiom, formowała w dłoniach niczym glina, byle pasować do jego struktur. Pod fasadą uległości, sprzeniewierzała się własnym przekonaniom, nie mogąc podążać za restrykcjami egzystencji. Nieposkromiona i nieokiełznana w swej konstelacji zdarzeń wolność, formowała jasnowłosą w nieokreślone kształty, będące ledwie ułudą dopasowaną pod mimowiedne kompozycje zalewających uczuć. Wahliwość tegoż aktu odgrywana była na deskach teatru życia, kiedy to zespoliła się po raz pierwszy z mężczyzną, oddając mu własną duszę. Jestem twoja, Lvie, bezsprzecznie twoja; frazes ten nie osiadł na zaróżowionych wargach, które układały się pod namiętność. Zapamiętałe pocałunki napełniały meandry żył niewytłumaczalnością oddania, ale im dalej brnęła w rozkosz malującą się różnorakim kolorytem na horyzoncie, tym sama inicjowała więcej. Guziki ustępowały pod smukłymi palcami, zaś usta kreśliły niesprecyzowane ślady na linii szyi, wgłębienia obojczykowego i ramienia, które stawało się coraz bardziej odkryte, gdy dłonie Svetlany osuwały materiał zbędnego odzienia. Wahliwość dziewczęcych czynów była wolna od lubieżności, wszakże każdy występek był mozolny, pełen katuszy dla ich amikoszonerii, w której tonęli od tygodni, miesięcy? Nieistotne. Nic nie miało teraz wartości, kiedy to paznokcie rzeźbione na półksiężyce wbijały się w miękką fakturę skóry Abramova, ekwiwalentnie do przeszłości, w której oddawała mu się po raz pierwszy. Odczuwała wtedy wstyd, który osiadał na upstrzonych piegami polikach, dokładnie tak jak teraz, kiedy ich relacja stanowiła swoistego rodzaju fundament rytualnych spotkań. - Lvie... - wyszeptała, kiedy materac zaczął uginać się pod ciężarem ich ciał. Serce zatrzepotało w piersi, a oddech spłycił się, gdy mężczyzna w tryumfalizmie odrzucił sukno, odsłaniając koronkę pończoch opinającą uda, zaplatające się subtelnie na jego biodrach. Sama podjęła się pozbycia wadzącego ubrania z ciała pianisty, zaraz potem bezpruderyjnie uwalniając go od ciężaru paska i zapięcia spodni, byle nic nie ograniczało ich w sztuce spisanej na dwa akty. Opuszki palców smagnęły męskość Lva, dając mu feerię filuternych odczuć, wszakże w swej dziewczęcości wciąż pozostawała bezgrzeszna. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Sob Cze 13 2020, 11:29 | | Siła, z jaką oplata go pożądanie, jest doskonale znana; słodki, palący ciężar spoczywa na straży zmysłów, wyostrzonych i pozbawionych oschłego pojęcia umiaru. Uśmiech, leniwie wspina się w ujmującej konstrukcji zadowolenia, które rozbłyska w każdym impulsie gnieżdżącej się świadomości. To niemożliwe. Są niemożliwi. Pomknęli, z jednej skrajności w drugą; za nimi, w niedalekich wspomnieniach rzucały się cienie złości i padających oskarżeń. Jeszcze przed chwilą był marionetką trawiących go, negatywnych uczuć, ślepą i wypełnioną od monotonnej masy, pełnym bezmyślnych, eksplodujących afektów. Ranił ją - tak, wiedział, jak każdym słowem otwierał coraz kolejne, wrzecionowate zarysy skaleczeń na delikatnej strukturze nadal naiwnej duszy. Z każdym, łączącym ich pocałunkiem, spotkaniem spragnionych warg, usiłował zapomnieć o tlącym się niepokojem wypadku. Wybuchnął - stracił kontrolę, czego dowodem stały się krwawe strużki, leniwie rozwidlające się na połaciach skóry. W chwili obecnej wszystko przykrywał ciemny, miękki grzbiet skrzepu; było, rzecz oczywista, zbyt wcześnie, by wyprzeć się swoich dawnych, tak karygodnych czynów. Żałował, że nie mógł wyznać jej prawdy, prawdy na temat siebie, skrytej za niejasnością natury. Nie mógł otworzyć jej oczu z pomocą kilku drastycznych, ale niezbędnych stwierdzeń. Zasługiwała - z pewnością, całym, swoim ofiarowaniem zasługiwała, aby opuścić kreśloną kłamstwem idyllę. Zasługiwała - jednak to on był tchórzem. Imię, szeptane w coraz to silniej, na nowo wdrażanej bliskości osiadało, podobnie jak piętno jej rozgrzanego oddechu. Lubił, gdy je szeptała; balansując na linii pomiędzy rzeczywistością a światem wewnętrznych przeżyć, prężąc pod władzą rozkoszy mięśnie i odsłaniając kolejne fragmenty wnikliwie poznawanego ciała. Większa część ubrań, leżała, już niepotrzebna na ziemi. Westchnął, kiedy dłoń Lebedevy zsunęła się po nagim torsie, przechodząc na newralgiczny punkt; sam, bez pośpiechu pocałunkami wyznaczał obraną przez siebie ścieżkę, przez smukłą, kobiecą szyję i zagłębienia nad łukiem jej obojczyków. Nie zatrzymywał wędrówki, wpierw, opuszkami swych palców jakby figlarnie muskając linię jej mostka, dopiero później przechodząc na wyniosłości wrażliwych, spragnionych dotyku piersi. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Nie Cze 14 2020, 22:39 | | Emocje były sprzeczne. Narzucały pewne działania, zaś ona nie pojmowała, a raczej nie chciała tego czynić, gdy poddawała się dotykowi męskich dłoni. Powtarzała w urywanych, nierównomiernych oddechach imię Abramova, jakby stawał się największą świętością w obliczu czynionego po raz wtóry grzechu. (Lvie. Lvie. Lvie.) Szeptała, nadając temu ponadprzeciętną wymiarowość. Serce uderzało gwałtownie, a nagły ból w klatce piersiowej kontrastował z rozlewającą się w meandrach żył rozkoszą. Opuszki wbiły się w skórę artysty, a ostatnich oddech przyjemności uleciał spomiędzy zaróżowionych, nieco spierzchniętych wargach. Jedynie ciało pozostawało w bliskości, nie mogąc zaakceptować nagłej rozłąki, jaka miała nadejść już wkrótce, gdy drzwi za Svetlaną zamkną się, a oni powrócą do swoich wykreowanych światów. Lebedeva bowiem musiała istnieć w szklanej kuli nałożonych przez ojca zasad. Reguł łamanych po wielokroć, gdy w ufności ofiarowała mu pocałunki, zaprzedając własną duszę, której elementy posiadł na wieczność i nikt nie zdoła odebrać mu zawłaszczonych fragmentów. Przedostał się wszakże przez głęboką strukturę umysłu, zaskarbiając sobie dogodne miejsce, którego nikt po nim nie zdoła wypełnić. Należała do niego do Lva Abramova – od dawna, gdy po raz pierwszy odważyli się skropić swe sylwetki feerią dwojakich uczuć. Drobna postać jasnowłosej przylgnęła do mężczyzny, którego objęła w subtelności, jeszcze przez moment zagarniając go sobie w sposób hedonistyczny. Egoizm wynikał z powoli wtłaczanej do tuneli żylnych tęsknoty jaka przejmowała nad nią kontrolę. Niesmak po kłótni wciąż drzemał w podświadomości, lecz im dalej brnęła, im mocniej pozwalała słowom odejść w niepamięć, tym bardziej opadała z sił, poszukując desperacko Lva, który wymykał się z jej smukłych palców. - Zaufaj mi – wyszeptała ledwie słyszalnie, gdy senność powoli zaczęła ogarniać ich oboje. Dziewczęce wargi po raz ostatni osiadły na męskich ustach, a po tym – bez większej ilości frazesów, ubrała delikatny materiał sukienki, który skryła pod grubym płaszczem i nie spoglądając na artystę, wyszła z jego mieszkania. Tylko mrok okraszał ją w pełni, pozostawiając na przemijanej ścieżce nikłą woń kobiecych perfum. /zt x2 |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Sro Sie 12 2020, 12:41 | | 24.03.1998 Szelest wprawionych w ruch stronic drażnił wezbraną ciszę z przepełnioną zacięciem systematyką, z oddaniem sekretom dzieła, nieprzypadkowej sekwencji kamuflażu słów oraz zdań, za których fasadą ukrywał się skarb emocji. Niespieszne, płynne pociągnięcia męskich rąk, wrażliwych dłoni pianisty, były wyłącznym pierwiastkiem dynamiki w trwającym, ostygłym spokojem dziele, scenie rodzajowej, ukazującej błogi czas odpoczynku. Sekundy sunęły cicho, złodziejska szajka przechodzącego ukradkiem czasu, z którego rozliczał wiszący w salonie zegar - stłumiony ramieniem ścian. Oddawał się znów poezji, wędrował po strofach wierszy, zagadkach licznych metafor, czuł, chłonął każdy pierwiastek uwiecznionej, mistrzowskiej wizji, zaskarbiającej uznanie na wieki wieków. Pod linią czaszki tliło się echo Ósmej Yerokhina, nad którą znowu pochylał się podczas ćwiczeń, której pozwalał przechodzić przez swoje ciało, znajomej, urzekającej i równocześnie nowej, z jego paletą uczuć. Cienie rozlały się po przestrzeni sypialni, ścieżki kolejnych zdań zacierały się z narzuconą, wyblakłą tkaniną szarości. Należy zapalić świecę - myśl bez wahania przemknęła, pojedyncza zmarszczka na tafli świadomości, pochłoniętej zgoła innym, znacznie ciekawszym zajęciem, myśl zaistniała, jednak - nie przerodziła się w czyn. Lektura stała się znacznie większym wyzwaniem, dla rozszerzonych i czujnych źrenic, niemniej lenistwo, cudaczny, dziecięcy upór groteskowo osiadły w dojrzałym ciele mężczyzny - nie chciał poderwać się z łóżka oraz wykrzesać światła. Rozejrzał się dookoła - półmrok w obecnej chwili odniósł zwycięstwo nad światłem, którego przerzedzone, anemiczne szeregi wplatały się niewyraźnie, jedynie kreśląc zarysy pobliskich kształtów. Cisza - niemal nieskazitelna. Wyższa, szlachetna czynność wdrażania się w zawiłości utworów. Mógł dzisiaj być niemal świętym, gdyby ktoś podsumował go jednym dniem, uwiecznił go w szklanej kuli, wyniósł w procesji na osąd postronnych spojrzeń. Przeklęte, demoniczne instynkty, śmiały się do rozpuku - jeden, niezakończony dzień, nie zdołał o niczym świadczyć. Prześladowały - sugerowały, aby czym prędzej udał się w stronę baru, kawiarni, to bez znaczenia, byle nie wrócił sam. Dłoń utworzyła bezsilny, gniewny garb pięści. Nie mógł się dłużej skupić. Poezja - żałosne - sam miał zbyt wiele emocji, w tym, niemniej, żadnej poezji nie było - tylko bolesny pęcherz, narastający, zamiast nareszcie pęknąć. Odgłos pukania do drzwi. Wstał, przełamując wcześniejszą, stężałą niechęć. Nie zapalił, wbrew wszelkim oczekiwaniom światła - znał doskonale drogę. Zgrzyt zamka przeszył powietrze. Chwycił za klamkę. Później - nie potrzebował nic więcej poza żądaniem chwili.
Ostatnio zmieniony przez Lev Abramov dnia Sob Wrz 05 2020, 23:33, w całości zmieniany 2 razy |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Pią Sie 14 2020, 10:31 | | Bolesne wspomnienie huczało echem w ścianach czaszki, kiedy to raz po raz powracała do minionego wydarzenia. Złość kiełkowała nie tylko w nierównomiernie wybijanym rytmie serca, ale także zalewała meandry żył toksyną. Młoda, jakże głupia prostytutka artystycznego świata; sprzedawała się za rolę, nigdy nie dostając sowitej zapłaty za trud i poświęcenie. Na samą tę myśl, palce Svetlany zacisnęły się na nóżce kieliszka. Wzrok ojca powędrował na córkę, która zdawała się błądzić w rozległych wyobrażeniach świata, dlatego też jego dłoń spoczęła na ramieniu jasnowłosej kobiety, by ukoić jej roztargnienie, które malowało się na bladej twarzy. - Pokłóciłaś się z Fiodorem? - głębia szoku dostrzegalna była w błękicie tęczówek. Karminowe wargi wygięły się w grymasie niezadowolenia, bo jak mógł podejrzewać ją o bliskość ze zbyt młodym mężczyzną, którego pocałunek nie sprawił jej żadnej przyjemności. Wzrok wędrował po twarzy mężczyzny, aż wreszcie zdołała zatrzymać się na moment na jego przepełnionych ciekawością tęczówkach. - Nie, ale... Chciałabym iść do Ziny... Nie widziałam jej tak długo - powiedziała spokojnie, knując w głowie scenariusz blagierstwa, którym musiała karmić ojca. Nie dociekał, choć zapewne domyślał się, iż jego córka, latorośl Lebedevów - kłamie. - Czy mogę? Skinął głową. Czarne jak smoła włosa okalały zarumienione oblicze Oksany. Upstrzone piegami poliki nosiły poświatę karmazynu, zaś ciało otulone było czarną, dopasowaną sukienką. Chłód pieścił fakturę skóry, zaś umysł dewastowany był przez resztki zdrowego rozsądku, który porzucała na tle popełnianych grzechów. Hedonizm i pasja złączyły się w jedno, zaś ona pod osłoną nocy - dotarła do miejsca, gdzie znaleźć powinna się już dawno temu. Mięsień życia zatrzepotał w piersi, niczym skrzydła ptaka uwięzionego w klatce, gdy stanęła przed drzwiami Lva Abramova. Minęło dziesięć - może piętnaście sekund - kiedy zdecydowała się zapukać. Zapomniała o swej pokracznej naturze, o innej formie, w którą przyoblekła naczynie ciała. Ich spojrzenia skrzyżowały się, a ona przekroczyła próg mieszkania, w którym karmiła się ułudą wolności. Wargi zetknęły się w nagłym, lecz ulotnym pocałunku. Początkowo był on delikatny, stonowany, lecz kiedy ramiona wyswobodziły się z objęć płaszcza, dłonie powędrowały w pośpiechu do paska spodni; stanowił on przeszkodę, a Svetlana pod postacią Oksany - nie zamierzała czekać. Była spragniona dotyku i czułości, którą mógł jej zapewnić. (Potrafił? Nadal był w stanie?) Drżała przy podejmowanej próbie wskazania mu właściwej drogi, porzucając feerię zasad i reguł. Emocje opadły, niczym kurtyna po zakończonym spektaklu, zaś oni wznieść się mieli w przestworza, podobnie jak Ikar, któremu od słońca stopniały woskowe skrzydła. I oni przyjmą jego los, gdy po erotycznym uniesieniu - nie pozostanie nic, prócz donośnie bijących serc i splecionych w jedno oddechów. Przegrała z tęsknotą, która echem huczała w podświadomości. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Nie Sie 16 2020, 14:52 | | - Spoiler:
Chwila - przyćmiona zastanowieniem, moment na wyostrzenie czujności spragnionych zmysłów, ścieżka zaledwie kilku potrzebnych do zrozumienia sekund. Gęsta zasłona półmroku, okrywająca sekwencję pośpiesznych działań; nieśmiała dawka tęsknoty, która przejawia się w pierwszych muśnięciach warg, dłoń instynktownie, natychmiast osiadająca na wcięciu kobiecej talii, zagarniająca łapczywie, w swoim kierunku sylwetkę. Głuchy, wyparty ze świadomości odgłos zamykających się drzwi, ponowny, ostrzegawczy chrzęst zamka - nie było więcej odwrotu. Rychłe, niemal bezmyślne podjęcie grzesznej decyzji. Płaszcz, który opada jak zbędna warstwa poczwarki, który pomaga jej zdjąć. Pocałunki, wypełniające zazdrośnie każdy obecny ułamek dystansu, dotyk, który nie nawykł do długotrwałej rozłąki, namiętność porzucająca wszelkie pojęcia granic. Iskra zachcianki na spopielenie reguł. Umysł wypełniał się jednolitą treścią rozpalonego w nim pożądania, które zsuwało się po krzywiznach kręgów, mrowiło i nawarstwiało na wysokości podbrzusza. Ciężkie oddechy smagały ciepłem pobliskie połacie skóry. Nie istniało nic więcej, poza paletą doznań, łapczywym, innym niż dotąd poszukiwaniem spełnienia. Nie miał w zwyczaju się spieszyć, pozwalał odczuwać jej głębię każdej, wdrażanej czynności, każdej z okazywanych pieszczot, drażniących strategiczne fragmenty na mapie ciała. Ośmielał jej nieuchronny wstyd, pierwsze, leniwe chwile, porażał od niedostatku. Był częściej czuły, subtelny - rzadko zachłanny, gwałtowny, zupełnie, jakby artystyczna wrażliwość miała się zawsze ujawniać w jego sylwetce. Ciche westchnienie wydobyło się z gardła, kiedy opuszki palców zacisnęły się na skórzanej przeszkodzie paska, prędko znajdując klamrę. Dotyk, nieuchronnie naruszał materiał spodni, coraz wyraźniej napięty przez niecierpliwą erekcję. Usta czerpały pocałunki; wargi zatrzymały się na jej skroni, chwilę później, po odgarnięciu dłonią kilku niesfornych kosmyków, wędrując ku małżowinie usznej. Wreszcie, niespodziewanie pochwycił kobiecą twarz, nadal inną, lecz rozpoznaną przy wyłowieniu z cieni. Przechylił jej głowę, zmuszając, aby przyjrzała się tafli lustra - bezwstydnej, powielanej przez jego powierzchnię chwili. Odsunął się - nagle, zanim zdołała stosownie zareagować. Zatoczył łuk, w niespiesznych, jakby zaplanowanych krokach, znajdując się teraz za nią, w milczeniu, pilnie strzegącym dalszych zawiązków planów. Jego postać majaczyła w półmroku. Ciemność zaległa pomiędzy oczekiwaniem a dalszym, tak upragnionym ruchem.
|
| |
| | |
| |
|