|
|
|
|
|
|
Czw Lis 28 2019, 16:30 | | Sypialnia Sypialnia jest przeciwieństwem salonu, przygaszona, dosyć przeciętnej wielkości. Nie licząc oczywistego w tym pomieszczeniu łóżka, uwagę przykuwa ściana z parą regałów, zapełnionych kolekcją książek, które właściciel chroni przed osiadaniem kurzu. Mimo ogólnie panującego porządku, pościel zazwyczaj jest porzucona niedbale, w licznej dysharmonii fałdów. Przy parapecie znajduje się biurko, na jakim starannie złożone są pergaminy. Mniejsza staranność dotyczy niezwykle licznej korespondencji; Abramov otrzymuje niedorzeczną wręcz ilość listów, nadsyłanych przez wielbicielki trwające w ułudzie wyjątkowego miejsca zajmowanego w sercu pianisty. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Nie Gru 15 2019, 22:18 | | 8.11.1997 Urok wydawał się być przekleństwem mężczyzny, który pchał w tym momencie Svetlanę w objęcia grzesznego obłędu. Raz po raz uginała się pod ciężarem spojrzenia, oddechu i przede wszystkim – dotyku, który paraliżował jej kruchą sylwetkę, kiedy znajdowali się zbyt blisko siebie. Zakazane relacje były tym, przed czym ostrzegała matka, a przecież dokładnie tego pragnęła obecnie dziewczyna, od lat wyrzekająca się rozkoszowania światem zewnętrznym. Zamknięta w czterech ścianach domostwa popadała w stagnację, zaś umysł coraz częściej układał dwojakie scenariusze, tak ściśle skupiające się na tragedii rozgrywającej się w spętanej w okowach pierścieni żebrowych – duszy. On był wyzwolicielem. Wybawił ją przed rozpadem, zatracaniem w otchłani przepełniającej żałości. Smukłe palce splotła z tymi należącymi do Lva, raz po raz opuszkami gładząc delikatną fakturę skóry. Temperatura przepełniająca jej wnętrze była nie do zniesienia, wszak jedyna myśl, która kierowała Lebedevą, skupiała się na wydarzeniach będących niemal na wyciągnięcie dłoni. Już niebawem odda się człowiekowi, na którym skupiały się od wielu dni wszelkie emocje, o których przez długie miesiące nie zapomni. (Nigdy?)Ramiona Abramova były więc pokusą, nierozerwalnym elementem fantazji układających się w podświadomości, skupiających na sobie pełnię uwagi młodziutkiej fotografki. Była przepełniona pokusami, które wodziły ją na bezdroże rozpustnych dróg. Jak wiele ryzykowała w tej chwili? To rozważanie nie zaprzątało umysłu Svety, stąd kiedy udało im się pokonać wszelkie przeszkody, odetchnęła z ulgą, coraz intensywniej eskalując jestestwo artysty w swej bezpiecznej sferze komfortu. Jak długo jeszcze? Jak wiele zdoła się wydarzyć, by mogli zaspokoić własne żądzę? Wargi spierzchnięte od chłodu osiadały na ustach pianisty. Niespokojne palce rozpinały kolejne guziki koszuli, coraz chętniej przemierzając wędrówkę do sypialni, gdzie to zatopią się w fałdach pościeli. Była niespokojna, niecierpliwa w swej niewinności, nie będąc w stanie odmówić sobie pokonania napięcia, zaspokojenia rozprzestrzeniających się w tunelach żylnych emocji. Cichy jęk rozległ się w pokoju Lva, kiedy to wreszcie zrzuciła zbędny materiał z jego ramion, aż wreszcie sama zdobyła się na iluzję odwagi i w ferworze nieznanych uczuć, z delikatnością pchnęła go na łóżko. Efemeryczność ów spotkania była cudaczna, nieokreślona w prostocie, a w feerii nieoczywistych spojrzeń i wypowiadanych słów. Bez cienia krępacji sunęła po męskim torsie, z przekornością zahaczając o linię podbrzusza. Bawiła się niewiedzą, w której została zamknięta, jak na rozkaz najwyższego ze stwórców, byle spełnić zachcianki skumulowane pod powłoką cienkiej skóry. Dudniące echem serce docierało w swym biciu do uszu zespolonych sylwetek, które w rozpoczynającym się tańcu, grze perwersyjnych zmysłów. Pocałunki również przybrały formę agresywniejszą, choć pozostającą otuloną nutą namiętności, lecz tak fałszywie wykreowanej, przybranej w sztuczne szaty niepewności. Te otulające jej ciało, powoli ustępowały guzikom. To nie była ona – wiesz o tym. Nie trzymasz w ramionach słodkiej Svetlany, stworzyłeś ją, więc płać najsurowszą z cen. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pon Gru 16 2019, 22:31 | | Pospieszne kroki tętniły niecierpliwością; niosły się po kamiennym grzbiecie ulicy; między bryłami budynków, w szarości która spadała jak eteryczne płótno; odliczały, cały czas odliczały do zguby grzechu. Jedyną, utrzymującą w rzeczywistości kotwicą była kobieca ręka, ufnie spleciona palcami w niewygłoszonej przysiędze, symbol oddania sugestii, której trujące pędy wzrastały bujnie w jej myślach - szumiąc od nowych, wcześniej nieznanych pragnień. Chłód wciąż nacierał na skórę, szorstki i przenikliwy, jakby mógł sięgnąć w głąb ciał, w gęste, stłamszone trzewia, zabębnić leniwie o twardą strukturę kości i wedrzeć się aż do szpiku. Twarze przechodniów gasły, stapiając się w nieistotność. Istotność była zbyt wąska. Istotność czekała. Istotność potrzebowała zamkniętych drzwi, miała wypełnić dotychczasową pustkę między ścianami sypialni. Nie zwracał dłużej uwagi. Widział, słyszał, czuł jedno, oddał się tylko jednemu. Wzgardził zewnętrznym światem - był sługą, bluźnierczym kapłanem żądzy. Był kłamcą. (Nawróć się. Jeszcze możesz. Nawrócić i wyznaj grzechy, zrób to, idioto, zrób to). To nie jest ona. Mgła oddechu jest ciepła. Ciężka. Nie liczą już pocałunków, będąc w ostatniej drodze, ostatnim oczekiwaniu za horyzontem spojrzeń. Czym są zasady? Żałosnym wymysłem ludzkim, formą teatru, jaką należy odegrać na odpowiedniej scenie, pełnej widowni postronnych. Czym jest sumienie? Nie miał sumienia, zostało wyrwane z duszy. Zdrada jest jego życiem, począwszy od narodzenia po rozproszenie śmierci, jest powołany do zdrady, a inne są powołane wraz z nim. Stają się przy nim słabe - oraz zarazem prawdziwe. Odsłania właściwy obraz, okryty fałszem pruderii. Słodycz westchnienia rozrywa szaty powietrza, którego brakuje w płucach. Wszystko jest nagle bez dna. Bezdenna żądza, bezdenne kieszenie płuc, bezdenna przepaść, w jakiej szamocze się bezustannie umysł. Echo wrażenia uderza o płyty czaszki. (Przestań). Nie może przestać. Odbiera. Oddaje. Błąka się niecierpliwie, poznaje ciało Svetlany, zawierza jej nagłej woli, osiada na materacu. Miękkość pościeli łączy się z jej miękkością dotyku. Szepczą kolejne guziki, odsłaniając połacie pragnącej pieszczoty skóry. To nie jest ona. ( To nie jest ona). Nie jest. Nie umiał powstrzymać klęski; jej dłonie, bezwzględne, wychudłe, zaciekłe od zemsty, ściskały korytarz gardła. Całość stawała się blada i niewłaściwa, sprzeczna z ich dawną, rozkosznie pastwiącą się grą słów oraz zmysłów. Nachalność, pośpiech i wyuzdanie. To nie jest ona. Gorycz wlewała się niczym woda w otwarte, krzyczące usta. Każdy czyn był niepełny. Każda reakcja to marna, śmiejąca się w twarz replika. Przywołał dawne obrazy - pożądanie, palące tańcem tak nieuchronnej destrukcji. Przedzierał się poprzez szlak niepewności, szokował, zwodził. Dziś nie czuł. Nie był z nią tak jak wtedy, w niewielkim studiu, gdy uginała się równocześnie od podniecenia i lęku. Przegrał. Znów był przytomny; opuścił kajdany transu. Pochwycił drobne, dziewczęce ręce, dyszał, jakby przy niebotycznym wysiłku, jakby wynurzył się na powierzchnię z rozpaczą łaknąc drogocennego tlenu. Podniósł się, odszukując oczu Svetlany, dwóch tafli, nie-zwierciadeł jej duszy. - Wracaj do siebie - wykrztusił. Wpijał opuszki niemal boleśnie w jej przedramiona. Trzeźwiąco. Tak miał wyglądać koniec.
Ostatnio zmieniony przez Lev Abramov dnia Pią Lut 14 2020, 22:24, w całości zmieniany 2 razy |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Pon Gru 16 2019, 23:29 | | Rozpadała się na drobne cząstki, dzięki którym uleciała w otchłań niepewności, jak gdyby kierując się przekonaniami o własnej sile i spontaniczności. Obserwowała twarz mężczyzny, zapadając się w sobie, pożądając rozpaczliwie ciała, którego niegdyś z takim przestrachem próbowała dotykać. Dzisiaj robiła to pewniej, świadomiej, dlatego też eskalowała każde zbliżenie, każdy pocałunek, będący okrutną wizją fałszywego kłamstwa. Oddechy mieszały się w jeden. Dłonie przemierzały kolejne centymetry sylwetki Abramova, kiedy to wargi oznaczały jego skórę niewidocznymi symbolami przynależności. Tego jednego wieczora – tej jednej nocy – będzie tylko jej, jakby świat nie istniał, a zasady runęły, rozsypując się na wszystkie świata strony. Jak wiele oszustw chciałbyś jeszcze poznać? Jak wiele pięknych słów otrzymać? Jak wiele rozkoszy zyskać, poprzez przekleństwo, którym ją karmiłeś? Materiał delikatnej koszuli powoli opadał z ramion, odsłaniając kolejne centymetry bladej skóry. Piersi nie okrywała już tkanina, podobnie jak linii mostka, kiedy to tak przylegała do niego, nieustannie wprawiając ich ciała w subtelne drgania. Pod naporem emocji uginała się, otępiona pasją, z którą ofiarowała siebie artyście. Ten zaś z prawdziwą zmysłowością… D l a c z e g o to jawi się jak żałosne oszustwo skąpane w efemeryczności? Przebudzenie rozprzestrzeniło się po meandrach żył. Wzrok wędrował nieprzytomnie po obliczu Lva, gdy to rozpoczął wbijać w jej przedramiona palce. Umysł stopniowo odzyskiwał czystość swych myśli, a gdy dostrzegła haniebną sytuację, w której to był w stanie zauważyć kruchą postać odartą z ubrań. Lęk przed następstwami tego spotkania sprawiły, że pospiesznie odsunęła się od niego, wyrywając z objęć, desperacko próbując zasłonić swe dziewczęce wdzięki. Wstyd okrył hańbą podświadomość Svetlany, a żałość spowiła się w tafli jasnych tęczówek, które nie były w stanie skrzyżować się z tymi należącymi do Abramova. - Ja… Ja… – wyszeptała ledwie słyszalnie, kiedy z trudem zapinała guziki, nie mogąc zapanować nad drżącymi dłońmi. Serce kołowało w jej piersi, oddech się spłycał, a fala nieodpowiednich wizji rozproszyła się w ścianach czaszki, dudniąc z łomotem o twardą granice. - Dlaczego to zrobiłeś? – samotna łza spłynęła po policzku, a zaraz potem druga. Złość rozsierdzała ją od środka, wypełniała toksyną. Sądziła, że była choć we fragmentarycznej iluzji istotna, ale – nie. Pozostawała rozkoszną maskotką, laleczką, którą można kierować za pomocą naciąganych sznurków, by układała się pod dyktando właściciela. Tym chciałeś dla niej być? Właścicielem?Pospiesznym krokiem ruszyła w głąb korytarza, z podłogi zgarniając płaszcz, lecz nie zdołała przywdziać go na wątłe ramiona. Rozpacz sparaliżowała sylwetkę Lebedevy, a pamięć o godzinie policyjnej zniknęła w odmętach wspomnień. Widziała to na nowo, układając się w tym zlepku dwojakich, jakże dualnych uczuć. Próbowała z pełnią dylematów spojrzeć po raz ostatni na Lva, wszak nie był zły, nigdy – nie dla niej. Zgubiłeś się, słodki chłopcze? Trzask drzwi rozległ się w pomieszczeniu, zaś ona utkwiona była poza widokiem męskich tęczówek. Cichy jęk rozbrzmiał w pionie kamienicy, a sama Sveta usiadła na parapecie okna, ze skrupulatnością analizując obrazy malujące się za szklaną szybą. Cisza odbijała się echem. Żal paraliżował swym okrucieństwem. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Wto Gru 17 2019, 18:05 | | Obserwował jej oczy. Oczy mówiły najwięcej - na ich wilgoci ustały namiętne iskry; oczy, dotychczas pewne - zgubiły się, utonęły w cieniach. Nić wymienianych spojrzeń kiedy łapczywie kradli wciąż pocałunki (bezpieczni, pozornie bezpieczni w schronieniu jego mieszkania) zerwała się bezpowrotnie. Zamarła łapczywość ruchów, rozgrzane, ciężkie oddechy niosące odgłos westchnienia - zastygły, podobnie jak ciała, nagle zupełnie obce. Nic więcej ich nie łączyło. Szał uczuć rozproszył się, zginął na polu bitwy toczącej się w świadomości rozdartej na kilka światów, kilka poglądów, kilka celów, kilka sprzeczności, jak zawsze, cholera jasna, jak zawsze. Czarne przejścia jej źrenic nosiły na sobie piętno niewygłoszonych pytań; niedowierzania, napięcia, wiedzy która wtargnęła niespodziewanie, uderzając na podobieństwo młota. Krusząc dawny mur wiary. Zdzierając z niej nieświadomość boleśnie jak własną skórę. Pustka zaczęła pęcznieć, panoszyć się, wtrącać w dzielącą ich, przygaszoną odległość. Wzdrygał się pod jej tchnieniem, porażającym tchnieniem węszącego zwierzęcia zdolnego rozszarpać tkanki. Tak wiele stracił. Tak wiele mógł dzisiaj zyskać. Wdech. Wydech. Coraz wolniejszy, powtarzalny bez najmniejszego pośpiechu - on wcale nie jest spokojny. Jest coraz gorzej. Coś pęka, rozpada się któraś z podstaw wrażliwej duszy, któraś z beleczek serca, w oczach niektórych będącego jedynie wilgotną pięścią, utkaną z mięsistych skrzepów. Coś łamie się jak wyschnięta, ciśnięta na ziemię gałąź. Nie czuje spokoju. Czuje rozpad. Rozkład. Nagłą korozję, wstydliwą nagość - nagość własnego wnętrza. Lepkość tak licznych, buzujących w nim wad. Upokorzenie. Boże. To jest żałosne. - Po prostu idź - odparł jedynie, oschle, z trudem zmuszając instrument krtani do odpowiednich działań. Z ponurą systematyką zaczął poprawiać koszulę, ponownie zapinał guziki. Pragnął Svetlany, nie - perfidnego kłamstwa. Kłamstwa które sam stworzył. Marnej, nieodpowiedniej namiastki. Śledził, jak dygoczące dłonie próbują ze wstydem zakryć uwidocznione fragmenty, dotąd, nie licząc chwili słabości - zgodnie z kazaniem zasad - trzymane pod warstwą ubrań. Śledził jak się oddala, pełna pośpiechu ściska zbawienie klamki. Jak wychodzi, jak drzwi trzaskają, jak już jej nie ma. Jak znów jest sam. Podłość. Czuł się podle, okryty brudem niesławy. Tak miał wyglądać koniec? Naprawdę? Lev Abramov, artysta, ukojenie i uwielbienie serc kobiet. Pozorna, przelana w jego osobę perfekcja. (To jakiś żart. Tylko na tyle cię stać? Tylko?) Zmarszczył brwi. Przez chwilę tępo wpatrywał się w bliżej nieokreślony obszar; oczy jak szpilki tkwiły znieruchomiałe, zerkając statecznie jak posąg. Wstał, koniec końców, leniwie. Odpalił papierosa i oparł się o parapet. Wstążka dymu poruszała się niczym wąż po samotnej, nieprzyjemnie grzęznącej atmosferze sypialni. Nie dostrzegł żadnej sylwetki, żadnego zagubionego przechodnia który przemykał z obawą przez siatkę ulic. Nie zauważył Svetlany. Teleportowała się, jeszcze stojąc na schodach? - Szlag - mruknął do siebie samego, nadal skąpany we wstręcie do świeżych zdarzeń. Ropiały. Ośmieszył się. Kim był w końcu? Uosobieniem porażki? Nienawidził sam siebie. Nagle, targany instynktem - ugasił papierosa i poszedł otworzyć drzwi. Wysunął się, powoli, z nieokreśloną obawą na przestrzeń klatki schodowej. Chłód zaczął pełzać po jego twarzy i rękach. Nie wiedział, jaki powinien obecnie zobaczyć widok. Nie wierzył, że jeszcze ją spotka. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Pią Gru 20 2019, 20:47 | | Burza w meandrach żył dziewczęcia dudniła echem, kiedy to spoglądała na korytarze spowitych mrokiem uliczek. Echo odbijało się echem, zaś strużka powietrza wydobywającego się spomiędzy spierzchniętych warg osiadła na przybrudzonej tafli szyby. Spod powiek ulatywały gorzkie łzy, które otulały pyzate policzki, tak intensywnie pokryte karmazynem od zimna, jakie wkradało się pod płaszcz Svetlany. Drżała od emocji, choć może to chłód? Pragnęła zatrzymać czas. Cofnąć wskazówki o ostatnią godzinę, by zdążyć wydukać kilka słów szczerości, tak bardzo okraszonych przez enigmatyczność nieoczywistości. Pragnęłam cię bez tej otoczki, Lvie. Przeszłość w umyśle dziewczęcia drążyła głęboki tunel. Zachodziła w głowę, zaś ból przeszywający czaszkę paraliżował ją całą, kiedy to powracała we wspomnieniach do rozkoszy dotyku, jakim obdarzał kruche ciało Lebedevy. Przyjemność rozpływała się po zakamarkach sylwetki, łaknąc coraz więcej i więcej, a on dawał jej to, jak gdyby wyczuwając, czego rzeczywiście oczekiwała. Nie. To nie istniało. Ich drogi rozeszły się w momencie, gdy perwersja obezwładniła podświadomość młodziutkiej czarownicy. Nie. Oszukiwała samą siebie, wszak nadal żywiła intensywne uczucia względem Abramova. Chciała wyjaśnić z nim nieporozumienie. Zadać wiele pytań, na które być może nie uzyska odpowiedzi, ale wystarczyło spojrzeć w przenikliwe tęczówki, by zrozumieć, nie chciał jej wykorzystać. Zdawała się być tego pewna. Niepewnym krokiem powróciła pod drzwi mieszkania. Dłoń zawisła w powietrzu, co przypominało feerię dwojakich rozterek - ochota i niepewność względem tego, co wkrótce miało nastąpić. Odgłos stukania rozległ się wzdłuż holu kamienicy, a wzrok osiadł na trzewikach. Skrzypnięcie zaalarmowało, że stał przed nią; skonfundowany? Zaskoczony? Nie dowierzał? Cios został wymierzony perfekcyjnie. Nagła reakcja sprawiła, że zastygła w bezruchu, kiedy to pojęła, czego się dopuściła. Policzek jakim skarciła mężczyznę był rysą na jego dumie, lecz ona często działała pod wpływem impulsu - nie analizując, chełpiąc się w spontaniczności uczynku. Tym razem nie identyfikowała kotłujących się emocji. Konsternacja sparaliżowała blondwłosą istotę, a zaraz potem pchnęła w ramiona kolejnych abstrakcji. Przesunęła się jakże pewnie i jakże butnie w przód, by ostatecznie zespolić ich wargi. Pocałunek przesiąknięty był niewinnością i tę samą delikatnością, którą ofiarowała mu zawsze. Niebywała pokusa nakazywała kolejne grzechy, a wir ich rozprzestrzeniał się pod sklepieniem czaski, równorzędnie pętając duszę w okowy urozmaiceń, ale... To trwało t y l k o moment, wszak trzeźwość obezwładniła Svetlanę. - Nie musiałeś dopuszczać się hipnozy - powiedziała półszeptem, chcąc odejść, zamierzając? Wstyd ogarnął postać córki mecenasa, stąd z precyzją odsunęła się od Lva, by tym razem powrócić do siebie, tak jak jej rozkazał. - Pragnęłam tego od wielu dni, ale masz rację... Wrócę do domu, a ty nigdy... - zawiesiła głos, wszak kłamstwo rozbrzmiewało ponad skalą. Jak śmiała? - Nigdy... Nie pokazuj się w domu mego ojca. Czy dostrzegasz, czego rzeczywiście pożąda? |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pią Gru 20 2019, 21:52 | | Obskurne, mdłe wnętrze klatki schodowej tężało w niemal nieskazitelnej ciszy - której strukturę niedługo wcześniej naderwał jękiem zawiasów. Wyjrzał, ścierając się z jej surowym obliczem, wydany na wzrok sąsiadów; wąski, wydzielony w budynku obszar z pnącą się dumnie, kamienną łodygą schodów stanowił przejście pomiędzy spektaklem zasad a błogo opadającą kurtyną skrywania się w głębi mieszkań oraz eksponowania prawdy. Oddychał chłodnym, lekko zatęchłym powietrzem, utkwiony w miejscu, schwytany przez konsternację. Znajomy układ scenerii (wyblakłe ściany gdzieniegdzie pocięte rysami na swoich licach, żebra barierek, cień wędrujący ospale, zacierający bardziej odległe kształty) naruszał jeden element. Jedna sylwetka. Otworzył szeroko oczy. Cieszył się i rozpaczał. Oszalał? Był trzeźwy? Śnił? Widział ducha? Sam wszystko zniszczył. Powinien usiąść i płakać. Płakać nad swoim losem, ale to przecież nic nie da, to nic nie dało nigdy. Nie można zmienić natury, wykrzywić ją wedle woli jak w odpowiednim zwierciadle, wykorzystać jak glinę, ulepić na nowo, zabawić się chwilę w boga (już nie jest bogiem, jest śmieciem). Kończyny rwały się, równocześnie wpadając w sen paraliżu - ciężkie, przybite, jak pręty. Nie mógł nic zrobić. Cholera. Nie mógł nic zrobić. Zatrzymał się. Ofiara samego siebie, płonąca w hołdzie instynktom. Gdyby wiedziała… (Nie mogła wiedzieć). Zbliżała się. Nie drgnął. Trzask zawibrował w powietrzu, drobna powierzchnia dłoni zderzyła się z jego skórą. Twarz rozkwitała czerwienią, obrazem hańby, ból palił, pulsował wściekle jak gigantyczna tętnica. Ból psychiczny, ból fizyczny. Wiedział. Zasłużył. Zasłużył na znacznie więcej, choć nagle dziewczęce wargi musnęły go w pocałunku. Pełen niezrozumienia, z bełkotem sprzecznych, wijących się w nieporządku uczuć odpowiedział, równie nieśmiało, z namiętną delikatnością. Fałszywa, trująca nadzieja. Fałszywe spotkanie ust. Fałszywe, grzęznące słowa. Pokłady arogancji nie były w nim wyczerpane (została w nim reszta boga, za którego zwykł się uważać czasami, w chwilach porozdzielanych czarnym, gnijącym we wnętrzu smutkiem). Prychnął, prostując się dumnie. Czerwień powoli bladła. - Myślisz, że będę w stanie? - zapytał; śmiał się w twarz mimo jawnie przebiegającej klęski. Nie. Nie będzie. Nigdy nie zdoła zapomnieć, ona o nim, on o niej. Lev Abramov nie zna pojęcia reguł. Nie zna umiaru. - Zabawne - dodał i wtem zamilknął. Spokorniał. Cholera - co on wymawiał, jak śmiał, jak ogromnym był dzisiaj głupcem? Wystarczyły jej słowa, kilka zdań wyszeptanych ojcu. Byłby skończony, na zawsze zrównany z brukiem. Lev Abramov. Pianista i hipnotyzer, oszust, który zdobywa serca naiwnych kobiet. Przełknął ślinę. - Przepraszam - wyrzucił niespodziewanie. Głos załamywał się; odniósł wrażenie, jakby wydobył się głębiej niż z prostych tkanek, jakby docierał z duszy. W jednej, ulotnej chwili mężczyzna przełamał dystans, objął ją, rozpaczliwie, silnie; z tą siłą obejmuje się wszystko, co można bezwzględnie stracić. Na zawsze. - Przepraszam - powtórzył, ciszej, tuż przy jej uchu. Przepraszam. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Pią Gru 20 2019, 22:25 | | Myślisz, że będę w stanie?Owszem, dokładnie w ten sposób myślała, chcąc wysunąć jak najlepsze wniosku po haniebnym czynie, którego dopuściła się opacznie. Nie powinna bowiem podnosić na niego ręki, lecz każdy uczynek wydawał się być ledwie cieniem pośród mgły, która na nich osiadła. Spowita rozpacz zadudniła w tunelach żylnych, a chęć złagodzenia niestosownego, chwilowego bólu przybrała kuriozalny wymiar. Opuszki palców błądziły po ramionach Abramova, kiedy pozwolił jej wtulić się w swoje ciało. Rozkoszowała się tym ponad miarę, kiedy to zapach skóry mężczyzny raz po raz wdzierał się do podświadomości Svetlany. Chciała tego nieustannie, chełpiąc się w subtelnej bliskości, tak zakazanej, nadal niedozwolonej. Umysł powoli przestał analizować wszelkie sytuacje z wieczora, które mijały i przelatywały przez dłonie. Nie pamiętała już hipnozy i następstw tych zdarzeń, jakie spowodowały rozłam emocjonalny jej duszy. Piętno wspomnienia roztarło się na tle powrotu do faktycznej rzeczywistości, a każdy kolejny moment w ich zespoleniu sugerował, że nic nie jest złe. Ufała mu ponad miarę, oddając się z każdą kolejną minutą, choć doskonale wiedziała, że ta efemeryczność nie mogła trwać długo. Winna opuścić mieszkanie Lva i powrócić do domostwa ojca, gdzie czekała na nią rozgniewana matka. Pajęcza sieć obaw rozciągała się pod sklepieniem czaszki, przez co wcale nie chciała znikać, łaknąc obecności artysty, tak intensywnie kojącego strach przed byciem sobą – do czego n i g d y nie miała prawa. - Nie – zaprotestowała nagle, szeptając ów słowo jak mantrę kilkukrotnie. Powtarzała litery skupiające się w zaprzeczeniu, wszak nie musiał nic mówić. Potrzebowała nadal zaspokojenia, rozmów z nim, lecz nie wiedziała jak, skoro tonęła w słodkim dotyku. Serce dudniło w piersi, ale im dłużej trwała w letargu, tym bardziej pojmowała, że to nie ma sensu. Odsunęła się w niepewności, spoglądając na niego ze wstydem. Karmazyn oblał blade lico, a spierzchnięte wargi były drażnione przez zęby, które maltretowały delikatną tkankę. Gęsta siateczka opadła pod kurtyną powiek, zakrywając jasne tęczówki – czas ich rozstania zbliżał się nieubłaganie. - Wiem, że to nieodpowiednie, ale… – zawiesiła głos w eterze, bojąc się ułożyć konkretną sentencje. Propozycja jawiła się jako szalona, pozbawiona wszelkiej przyzwoitości, poprzez którą zaimponowałaby ojcu rozwagą, ale ona już dawno zapomniała – czym jest rozsądek. - Jest już godzina policyjna, a ja… Ja boję się… – szeptała niemrawo, coraz bardziej lękając się spojrzeć mu w twarz. Co pomyśli? Jakie troski przemkną przez jego podświadomość? - Boję się wrócić, nie znam miasta… – wyjawiła, mijając się z prawdą. Nie miała pewności, czy należy mówić o defektach w magicznych zdolnościach, które jawiły się jako te nieosiągalne. W głębi siebie – pożądała spotkania pod osłoną ciemnej nocy. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pon Gru 23 2019, 21:56 | | Oddalona. Rozchwiana. Okryta ciepłem rumieńca, który oblewał skórę - nie była blada jak dotąd, bez pocałunków słońca, skrywana wśród rezydencji. Jest przerażona. Niepewna. Chce. Nie chce. Taniec skrajności poglądów. Pojedynek, zażarty, pomiędzy tak oraz nie. Tak. Nie. Tak albo nie, Svetlano? Co mamy zrobić? (Ułatwiasz. Zbyt bardzo wszystko ułatwiasz). Uciekła z kokonu ramion. Echo bliskości osiadło mu na opuszkach, drażniło każdy ze zmysłów, tliło się wewnątrz i zabawiało duszą. Czytał emocje niczym z otwartej księgi, spisane w każdym detalu, najmniejszej zmianie ekspresji. Mimo wtargniętej pośród nich odległości, napięcie było wyraźne, gesty i słowa klarowne jak nigdy dotąd. Czytał. Rozumiał. Mylił się. To nie koniec. Nic nie uległo zmianie. Nie wiedział, dlaczego tak łatwo mu wybaczano. Matka, z politowaniem i cierpliwością patrzyła na jego butę, znosiła płynące skargi, niedostateczne noty. Pani syn jest leniwy. Pani syn mąci w głowie niewinnym, pobożnym pannom. Błąkał się po sypialniach, poznawał złożone w swej definicji zepsucie, pojęcie o wielu twarzach, zarażał się jak chorobą. Dostojne, szczęśliwe rodziny były jedynie grą kłamstwa, rozdarte niezrozumieniem i lękiem, przebite ostrzem nieszczęścia własnego losu, układem, który nie liczył się z iskrą uczuć. Potrzebowały go. Męża nie było, mąż ich nie słuchał. I wybaczały, po raz kolejny, kiedy obejmowały go całkiem inne ramiona, inne dłonie wodziły po jego ciele, zrzucały wylinkę ubrań - później, pragnęły go przyjąć znowu. To absurdalne, pomyślał. To absurdalne, a jednak pragnął absurdu, otulał tkaniną szeptu, tak delikatną jak jedwab, nietrwałą płachtą uczucia. To absurdalne, pomyślał, choć marzył o identycznym oddaniu się Lebedevy, wyparciu zdrowia umysłu. Pragnął jej, a pierwszy (ironio) raz musiał zmierzyć się z istniejącą siłą, która żądała odwieść ją od złej ścieżki. (Nie rób tego, Svetlano). (Uczyń to. Zróbmy). Milczał, przez dłuższą chwilę, sekundy snuły się ociężale, w wymianie spojrzeń, konfrontacji bezsłownej, przystaniu na skraju grzechu. - Wejdź - stwierdził nagle. Odsunął się, pozwalając jej wkroczyć do przedpokoju. Świadomie. Zostawić płaszcz, obecnym razem już w pełni opanowania, porządnie, powiesić, bez nasączonych od jadu myśli - na pewno? Zamknięcie drzwi; trzecie z kolei, symbol początku, na nowo. Znalazł się za nią, w ułamku momentu bierny, niewinny - taki, jak być powinien. Niedługo później, powoli, jakby nieśmiało dłoń odgarnęła niesforne, złote kosmyki włosów. Miękkie, osiadały z lekkością na jego skórze. Delektował się każdym z tych niepozornych impulsów, dla wielu bezwartościowych, dla niego - niezwykłych, złożonych w konstrukcję wstępu. Sztuka nie tkwiła w pośpiechu. Dopiero później przybliżył się do niej bardziej. Pozwalał ciepłu oddechu zderzać się z jej wrażliwym ciałem. Sekundy wciąż były ciężkie, toczyły się jakby na pograniczu snu oraz jawy. Każdy centymetr odejmował z niezwykłą, niespotykaną dbałością. Wargi musnęły jej małżowinę uszną. - Możesz kazać mi przestać - zapewnił cicho. Ostrzegał? Nie miał innego wyjścia. Przeniósł się niżej. Ostrzegał. Usta igrały z jej smukłą szyją, wcześniej - odsłoniętą celowo. Plan uformował się prędko, na nowo dążąc do zaskarbienia jej całej. (Mógł się zatrzymać. Pozornie). |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Pon Gru 23 2019, 22:31 | | Niewiedza i grzech zdawały się być tłamszącym elementem ów spotkania. Początek przypominał mrzonkę o najpiękniejszym śnie, z każdym kolejnym czynem zmieniając się w obłudny koszmar. Przepełniony kłamstwem, oszustwem i czymś na wzór okrucieństwa. Zakpienie z emocji było dla wielu czymś naturalnym, niebywale logicznym dla przesłanek losu, ale im dłużej trwała ta gra – tym ona bardziej usychała. Przypominała kwiat bez wody, będący pozbawiony życiodajnej energii. D l a c z e g o uczynił to właśnie jej? Rozkoszowała się jednak powrotem do efemerycznej rzeczywistości, w którą uwikłani byli oboje. Trzymali się sztywnych zasad, będących ledwie wspomnieniem w podświadomości starców, popełniających te same błędy, co oni obecnie. Duma nie pozwalała na uległość, pomimo pragnienia, które tak intensywnie rujnowało dziewczęcą niewinność. Serce uderzało donośnie w piersi, a myśli skumulowane na nich coraz bardziej, ignorowały przyzwoitość, którą zaszczepił w niej ojciec. Od zawsze bowiem trzymał ją z dala od artystów, lecz tym razem to ona wpadła w sidła spontanicznego spotkania. Źle. Źle. Tak nie można. Nienie czyńmy niczego, co zdoła wpłynąć na nas. Pozbawi lojalności i stłamsi, bez reszty nadając nam tytuł niewolników. Te myśli przemknęły pod sklepieniem czaszki, kiedy to rozkoszowała się jeszcze w ostatnich ułamkach sekund dotykiem dłoni Abramova. Uśmiech pojawił się na chwilę na bladym licu, ale wstyd zwyciężał. Była pozbawiona tego, co posiadały wszelkie kobiety należące do pianisty, dlatego tak niepewnie przekroczyła próg mieszkania, patrząc na zatrzaskujące się drzwi. Przygryzła w nerwowości dolną wargę, kiedy to oddała mu płaszcz, chcąc zatopić się z odcieniem ściany. Iluzja nie trwała jednak długo, Lev pokonał w dwóch krokach dewastującą odległość, będącą ledwie ułudą wszystkiego, a gdy złożył pierwszy pocałunek na bladej skórze, zastygła w bezruchu. - Powinieneś przestać – szepnęła, a niepewność rozbrzmiała w jej głosie. Przesiąkła niemym pragnieniem, tak intensywnie dudniącym w meandrach żył; chciała tego dotyku, napawała się nim, analogicznie – chciała muśnięć, które osiadały na fakturze ciała. - Dobrze o tym wiesz – dodała bez przekonania, bezwiednie odchylając łabędzią szyję. Błagała go o więcej, pomimo iż każde kolejne posunięcie przypominało zakazany owoc, będący najgorszym, być może najbardziej niewłaściwym grzechem. Smukłe palce zacisnęły się na materiale męskiej koszuli, zamierzając odsunąć od siebie artystę, by dał jej pozorną przestrzeń, której tak uporczywie pragnęła. Przeklęta, na Welesa! - Je… Jestem zmęczona… – powiedziała głośniej, mając nadzieję, że to ich trzeźwi. Sprowadzi na ziemię, pozwoli pojąć istotność tego zachowania, które było karygodne, a zarazem tak przenikające wzdłuż linii ciała, rzeźbionej przez dłuto mistrza. Uginała się pod naporem podniecenia, dopiero po upływie odpowiedniej ilości czasu zdołała go od siebie odsunąć. Patrzyła na zeń wielkimi oczami, a tęczówki przepełnione były od feerii skumulowanych emocji. Obserwowała wszelkie reakcje zachodzące na jego obliczu, choć liczyła się ze sprzeciwem, ale im dłużej opierała się, tym mocniej chciała zgrzeszyć. Wahanie było widoczne, brakowałby jakby bodźca, który nakazałby jej rozpustę. Mogła się w niej zagłębić, choć przesłanki i wszelkie znaki sugerowały zaprzestanie. Nie potrafiła jednak walczyć z czymś, co było oczywiste. Patrzyła mu w oczy, nie mówiąc nic – ofiarowała mu więcej, aniżeli tysiąc pięknie ubranych fraz. Ile z tego rozumiał? |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pon Gru 30 2019, 19:33 | | Całość powtarza się. Wypełnia się każdy, przewidywany wzór słów i gestów; każde z założeń, pędzących po neuronalnych ścieżkach. Znajoma, słodka niepewność spowija niewinny umysł. Nieznane zawsze jest przyprószona lękiem. Chce i nie chce. Tak, wie doskonale o tym, zdążył już poznać, nauczyć się podstawowych zagadnień jej niedostępnej osoby. Wprawiał w ruch wszystko, co dotąd stygło w porządku, w pozornym spokoju życia, wydobył jej złoża uczuć. Emocji o których sama być może jeszcze nie śniła. Był pierwszy. Oddawał się obserwacji i jednocześnie utwierdzał w podanej tezie. Musiał być pierwszy; jedyny dotąd mężczyzna, jaki odważył się zbliżyć tak intensywnie (bezczelnie), sięgnąć po zakazany owoc. Jest to zarówno zwykłe jak wyjątkowe - osłabiona odległość, ruiny wcześniejszych zasad, leżące u stóp ich dwojga. Żaden z ich pocałunków nie staje się monotonny. Żaden, wykonywany oddech, obmywający płuca, nie jest już identyczny. Pragnie odrzucić dotyk i jednocześnie woła z rozpaczą. Więcej. Potrafił to z niej odczytać. Znał wiele kobiet - pod rumieńcami grzebały grzeszne wspomnienia, wielu partnerów których gościły w sypialniach. Pełne rezerwy, pełne powściągliwości, tworzyły ułudę świata okazywaną krótkowzroczności tłumu. Lebedeva była bez skazy absurdalnego kłamstwa. Nie uzewnętrzniał pytań. Nie miał wyraźnej potrzeby. Przyglądał się jej od dawna; gdy przemykała, nieuchwytna jak nimfa wśród korytarzy domu; kiedy skrywała się za dostojną figurą ojca; kiedy milczała, obecna przy powitaniu gości, uciekająca obcym, lgnącym w jej stronę spojrzeniom. Wrażliwa, o słabym zdrowiu. Zamknięta w złotej klatce dobrego domu - nie wiedział, czy dostrzegała jej pręty, zaciskające krąg wokół ciała. Wiedział, że jest niewinna. (On tę niewinność niszczył). Perfidnie. Krok po kolejnym kroku. Nietrwałe konstrukcje zdań opuszczały jej gardło, złączenia wyrazów niezgodne z ruchami poddającego się ciała. Oboje zmierzali przecież w tę samą stronę; łudziła się jeszcze, naiwnie, chociaż nie było odwrotu. Jedynym remedium na burzę rozpętanego pod ich czaszkami obłędu była teleportacja. Powinna odejść, a jednak, pozostawała tutaj; zjawiła się drugi raz, całkowicie świadomie. Oderwał na moment wargi od delikatnej powłoki. Zastygnął, wciąż zawieszony nad nią, jakby po nieistotnym upływie sekund miał wrócić do przerwanego zajęcia. - Nie wiem - odparł z przekąsem, odegrał rolę idioty. Poruszył się, czując wbijane, skoncentrowane spojrzenie. Trwała, wciąż zawieszona w niewiedzy, dzwon decyzji, jej zdaniem, jeszcze nie zdołał wybrzmieć. Oczy o rozszerzonych, głodnych bodźców źrenicach nie odstąpiły od lustrowania twarzy - zupełnie, jakby wśród kompozycji mimiki mogły rozjaśnić każdą żywioną w głębi wątpliwość. Uśmiechnął się, lekko, nieznacznie. Igrał. Odsunął się, jedynie (aż) wodząc dłonią po plecach. Palce zsunęły się, od jej barków, poprzez łopatki, wstrzymując się tuż przy lędźwiach. Znów przestał. - Zapraszam. Pierwsze drzwi na prawo - oznajmił, obłudnie pragnąc narzucić znów przyzwoitość. Droga, którą obwieścił, nie wiodła jednak do właściwego w odczuciu zasad salonu. Była zmęczona. Podobno. Nie poganiał; pozwolił, aby zdarzenie toczyło się własnym rytmem, melodią jeszcze niepewną, przebijającą się pierwszym taktem preludium. Nie poganiał, lecz nie był bierny. Podszedł, bez słowa, bo wszystko inne stawało się niepotrzebne. Śledził, jak reaguje na umniejszany dystans. Dopiero wtedy - dokładnie jak wcześniej, w skromnej, artystycznej świątyni - obdarzył ją pocałunkiem w usta. Palce musnęły policzek. Zostań. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Czw Sty 02 2020, 22:39 | | Emocje. Emocje, coraz intensywniej przelewały się w meandrach żył, raz po raz otumaniając trzeźwość umysłu Svetlany. Lawirowała ona na pograniczu swego jestestwa, popełniając straszliwy grzech, od którego stawała się niebywale zależna. Uległość tliła się w dziewczęcych oczach, które tak ufnie spoglądały na mężczyzny. Pragnienie było nader silne. Potrzeba bliskości paraliżowała ciało. (Daj mi tego, o czym myślimy oboje. Zwódź mnie pokuszenie, nie przestając czynić w mej głowie spustoszenia.) Zasady nie istniały, podobnie jak ludzie, którzy z ciekawością mogliby się im przyglądać. Szaleństwo obezwładniało swą siłą, a oni zamiast przestać, brnęli w destrukcję. Ciepło przenikające przez fakturę ciała napawało wszystkim, co niemożliwe było to poznanie przez dwadzieścia lat egzystencji. Nie znała bowiem czułości, pocałunków, erotyki i tego cudacznego wyuzdania, na które miała niebywałą ochotę, gdy zespalała z Abramovem wargi. Przyjemność drażniła w sposób specyficzny sylwetkę Lebedevy, dlatego z taką skrupulatnością zaciskała smukłe palce na męskiej koszuli. Uśmiech wykrzywiał wargi, ale zdrowy rozsądek sygnalizował, by zaprzestać tego, co złe, niedozwolone. Dlaczego jednak to on dewastował słodką niewinność, będącą tak silną pokusą dla wielu? I on zdawał się tego pragnąć, przez co blondwłosa istota również chciała zakosztować owocu rozkoszy. Wyróżniał się na tle pozostałych, przez co rozniecał nieustanne zaintrygowanie w córce mecenasa, który piastował pieczę nad Lvem. Igrali zatem oboje, nie bacząc na konsekwencje swych czynów, chełpiąc się spontanicznością działań. Uniosła wzrok na twarz artysty, podążając w wyznaczonym kierunku. Sądziła bowiem, że pozwoli jej odpocząć, oboje oprzytomnieją i nie skrzywdzą swym występkiem nikogo, kto mógł być dla nich istotny. (Welesie, miej mnie w swej opiece, teraz i zawsze.) Serce uderzało donośnie, kiedy kolejne kroki odchodziły w niepamięć. Włosy spływały gęstą kaskadą na plecy, a nerwowość wstąpiła w jej ruchy, gdy próbowała poprawić swą koszulę, będącą wciąż w stanie nieprzyzwoitym. Opuszki przesuwały się po guzikach, spoglądając przed siebie, a gdy pojęła sens przedarcia się poprzez korytarz do sypialni, zastygła w bezruchu. Jej łopatki zetknęły się z torsem mężczyzny, przez co zadrżała pod naporem feerii uczuć. Dotarło do niej, że wszystko jest nieuniknione, bo pomimo nieustannej walki, nie miała już odwagi podejmować się prób protestów czy obłudnych kłamstw. Niespiesznie weszła do środka. Z subtelnością dotknęła ramy łóżka, zaraz potem pościeli. Żywiła (fałszywą) nadzieję, że oddali się, lecz on podjął się zupełnie innej gry. Podchodził. Zbliżał się. Zaś Lebedeva nie ustępowała w swych myślach, które paraliżowały ją od środka, nie dopuszczając do jakiegokolwiek działania, które poskutkowałoby rozpadem na kilkanaście elementów. Cząsteczki spętanej duszy łamały się niczym gałązki na wietrze, zaś blade lico zalewane było karmazynowym rumieńcem. Odwzajemniła delikatność pocałunku, ofiarowując mu swe ciepło i pozorne emocje, którymi obdarzała go od dawna. Nie wiedziała jednak czy potrafił je dostrzec, zrozumieć i oddać w nadmiarze, stąd w obawie przed utratą jego atencji, odsunęła się, dając im ostatnią szansę. - Nie używaj na mnie więcej hipnozy – poprosiła niemo, dopiero teraz pozwalając mu na eskalację momentu, na który czekali tak długo. Dłonie nieśmiało sunęły po linii ciała Abramova, badając fakturę koszuli na nowo, jakby zapomniała o tym, czego doświadczyła przed chwilą. Ponownie skradła ulotne muśnięcie, zapadając się w sobie, godząc na to, co miało nastąpić, jakby nie zamierzając opierać się nieuniknionemu. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista | | |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka | | |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista | | |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka | | |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista | | |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka | | |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista | | |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Pon Lut 17 2020, 20:42 | |
Ostatnio zmieniony przez Svetlana Lebedeva dnia Pią Lut 28 2020, 23:11, w całości zmieniany 2 razy |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista | | |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka | | |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista | | |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka | | |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista | | |
| | |
| |
|