|
|
|
|
|
Pią Gru 13 2019, 15:54 | | Targi magiczne Targowisko ulokowane jest wzdłuż jednej z alejek, na której całej długości rozłożone są stragany z jadłem, napojami, wyrobami rzemieślniczymi, pamiątkami i innymi cudeńkami wykonanymi przez okolicznych rzemieślników. Przestrzeń całego przedsięwzięcia jest niezwykle ogromna – w końcu nie bez powodu targi magiczne są nazywane jednymi z największych w całej Rosji. Stoiska mieszczą się po obu stronach alei z niewielkimi przerwami, tak aby potencjalni klienci mieli możliwość przejścia na drugą stronę. Podczas słynnej Gonitwy stragany zwykle otwierają się już o świcie, a zamykają się późnym wieczorem, gdy ciemności zalewają okolice. |
| |
|
Pią Gru 13 2019, 15:54 | | Kram Aby kupić dany przedmiot z targów magicznych, należy poniżej napisać odpowiedniego posta dotyczącego zakupów, a później zgłosić się do aktualizacji danych postaci. Sklepik jest tylko otwarty do zakończenia Gonitwy. Przedmiot | Cena |
---|
Ametystowe kolczyki – bez wątpienia nieodłączny element garderoby każdej czarownicy końca XX wieku. Nie dość, że stylowe, to jeszcze wyjątkowe, gdyż przyciągają zainteresowanie na kilka godzin tego, kto zwróci na nie uwagę choćby przez chwilę. | 50 | Bransolety z przywieszkami ze smoczych kłów – emitują delikatne ciepło, gdy druga osoba jest blisko. Temperatura przywieszki gwałtownie spada, gdy posiadacz drugiej połówki jest w niebezpieczeństwie i rozsypuje się w proch przy jej śmierci. Jest to przedmiot symbolizujący uczucia, jakimi się darzą. | 60 | Broszka z okiem tulpy – choć na pozór wygląda odstraszająco, to dzięki zdolnościom, jakie posiada w tym przypadku tulpa, dodaje zaklęciom z dziedziny transmutacji +2 punkty. | 70 | Butelka Brzęczyszczykiewicza – to zaklęta butelka, którą wystarczy otworzyć, by zaczęła wydobywać z siebie dźwięki słyszalne tylko dla magicznych stworzeń. Dzięki nim stają się o wiele łagodniejsze. Aby jej użyć, obowiązkowo należy rzucić kostką k50 (parzyste oznacza powodzenie akcji, nieparzyste – niepowodzenie).
| 90 | Buty Strusia Pędziwiatra – wykonane z prawdziwej, gustownie lakierowanej skóry, są idealne do ucieczki lub szybkiego przemieszczania się. Właściciela butów nikt nie ma szans dogonić, ani przed nim uciec. A już na pewno nie żaden jaroszek! Za każdym razem, gdy je nosi dodatkowo dostaje +1 do szczęścia.
| 100 | Czarodziejski ryolit – bardzo przydatny proszek magiczny o pomarańczowym kolorycie do stosowania przy rozmaitych rytuałach. Wzmacnia ich siłę i powodzenie, dodając przy okazji +2 punkty do okultyzmu. Do trzykrotnego użycia przez czarodzieja. | 80 | Eliksir Chorzycy – pomimo swojej przewrotnej nazwy, to eliksir uzdrawiający, zdejmuje uczucie zmęczenia i wpływa kojąco na użytkownika. Może być stosowany w małych ilościach jako krem do masażu lub doraźnie jako preparat leczący choroby. Zbyt częste stosowanie eliksiru Chorzycy przynosi z kolei odwrotne skutki. | 60 | Fiolka z łzami południcy – najczęściej dodawana do różnych napojów, by wyciągnąć od swojego przeciwnika jego największe sekrety i lęki. Łzy w zbyt dużych ilościach mogą powodować tymczasowe zmiany w wyglądzie, np. zmiana koloru skóry na bladożółty. | 100 | Kańczug – pleciony skórzany bicz z rękojeścią. W carskiej Rosji wykorzystywany jako narzędzie chłosty, a dziś stosowany do tresury zwierząt. Pomaga je obłaskawiać, dodając +2 do fauny i flory. | 80 | Kociołek tatarski – zrobiony ręcznie i w tradycyjny sposób przez Goncharovów. Dzięki tajemniczym właściwościom skraca o połowę czas wykonywanych w nim eliksirów, dodając +2 do alchemii. | 90 | Krzykliwe futro – idealne, bardzo grube i ciepłe futro na zimę, które ma przy okazji magiczne właściwości. Wydaje z siebie nieprzyjemny, głośny dźwięk i zamienia się w ostre igiełki za każdym razem, gdy ktoś próbuje zrobić coś złego jego właścicielowi. | 100 | Kwaśna czekolada – ani nie gorzka, ani nie słodka, tylko kwaśna. Nie jest zbyt smaczna, ale wystarczy zjeść choćby kawałek, aby zacząć brzmieć niezwykle przekonująco i szczerze. | 10 | Magiczna kusza – nadaje się przede wszystkim do polowań na magiczne stworzenia. Dodatkowo w skład kompletu wchodzi jeszcze 5 zaczarowanych bełtów, które mają silne właściwości usypiające. | 100 | Miniaturowy pegaz – to niezwykle małe i urocze stworzenie magiczne, które w ostatnich czasach często gości w domach czarodziejów. Jest milutki i puchaty, żywi się głównie niewielkimi robakami. Może przy okazji całkowicie zastąpić standardowego orła. | 70 | Oddech Szczura – próbujesz kogoś gdzieś zwabić i nie wiesz w jaki sposób to zrobić? Wystarczy, że znajdując się w pobliżu ofiary, wypowiesz jej imię, odkręcisz fiolkę z Oddechem Szczura i ruszysz w docelowe miejsce. Zwabiony neutralnym dla reszty otoczenia zapachem delikwent będzie nieustannie podążał za tobą. | 60 | Pierścień Zapomnienia – wystarczy go podarować niechcianemu zalotnikowi, aby na stałe stracił zainteresowanie. Osoba obdarowana nie zdaje sobie sprawy z jego efektu, a ponownym uczuciem może zapałać dopiero po oddaniu go kiedyś ukochanej osobie – wtedy pierścień całkowicie traci swą moc. | 40 | Skrytka Matrioszka – to zaczarowana skrytka złożona z drewnianych, wydrążonych w środku lalek, włożonych jedna w drugą. Służy do przechowywania najcenniejszych przedmiotów, np. amuletów, broszek, biżuterii. Znaleźć je może wyłącznie właściciel. | 50 | Sproszkowany róg nosorożca włochatego – niezwykle rzadki składnik alchemiczny, niemal niedostępny w Rosji, który może wyjątkowo zastąpić każdą część zwierzęcą potrzebną do eliksiru. | 5 | Strój dżokeja – bardzo przydatny podczas Gonitwy, gdyż na cały komplet składają się: bryczesy, odpowiednie nakrycie głowy, obuwie, kamizelka czy palcat. Dodaje +2 do siły fizycznej. | 60 | Świece zapachowe – zestaw pięciu masywnych świec w jasnych, letnich kolorach. Paląc się, uwalniają przyjemne, eteryczne olejki owocowe, korzystnie wpływając na umiejętności czarodzieja z zakresu magii kreatywnej (+2 do magii kreatywnej). Jedna świeca najczęściej spala się od 8 do 10 godzin. | 100 | Woda kolońska „Świt” – bardzo często omijany przez czarodziejów prezent, jakoby nie posiadał ani zapachu, ani jakichkolwiek właściwości, co nie jest prawdą. Po popsikaniu wodą kolońską nie wyczuje cię nawet wilkołak. Do użycia trzy razy. | 50 | Wisior z łuską rybiego króla – rybi król jest bez wątpieniem stworzeniem o wspaniałych zdolnościach magicznych, a łuski pozyskane z jego ogona i płetw są cennym składnikiem wielu wywarów leczniczych. Medalion ten chroni noszącego, mogąc złagodzić działania nawet najgorszych trucizn lub chorób zakaźnych. | 60 | Wykrywacz klątw – to niezwykle małe, choć przydatne urządzenie. Zaczyna wibrować, jeśli wyczuwa w pobliżu klątwy, które zostały narzucone na przedmioty. Nie działa jednak na ludzi. | 70 |
|
| |
Moskwa, Rosja 23 lata błękitna majętny studentka kursu bezpieczeństwa (II rok) |
Sob Gru 14 2019, 10:41 | | Drżące dłonie ukrywała w kieszeniach płaszcza, żeby Stasia ich nie zauważyła. Czekała na ten dzień już od dawna – aż sama siebie przyłapywała na tym, że przybierało to formę infantylnego wyglądania tego momentu tak jak wyglądała świąt, gdy była dzieckiem. Czasem, gdy kolejny raz przysypiała nad książkami, lubiła odcinać czas przed Gonitwą od czasu po niej; wszystko tylko dlatego bo Stasia obiecała, że wybiorą się razem. Stasia nie łamała swoich obietnic i dla Darii ta jedna szybko stała się jedynym stabilnym punktem w jej kalendarzu. To było śmieszne – bo właśnie ta chwiejność kalendarza sprawiła, że teraz tak trzęsły jej się ręce. Być może Daria, którą próbowała być przed Aristovami, nie pozwalałby sobie na tak spontaniczne decyzje, ale ta Daria lubiła znikać, lubiła się rozpływać w świecie bez ciężaru i ciszy. Ta Daria tej samej nocy wymknęła się do przyjaciół i wróciła nad ranem, w złym stanie, bardzo zmęczona i niezbyt pewna, dlaczego to zrobiła. Musiała iść szybko, żeby nadążyć za marszowym krokiem siostry. Świat wydawał się znowu niepewny, umykał jej spod nóg, rozmywał się w oczach. Wydawało jej się, że nie mogła oddychać. Daria była wściekła, boleśnie wściekła na samą siebie, bo z każdą chwilą czuła, że traciła kontakt ze światem wokół. Gdyby mogła, pewnie poszłaby spać, ale przecież Stasia jej obiecała. Obiecała jej, bo Daria ją poprosiła i tak bardzo chciała iśc gdzieś ze swoją siostrą. — Chodźmy tam! — rzuciła nerwowo i skręciła, niemal nie czekając na Stasię, gdy zaczęlo jej się zdawać, że zaraz zaśnie podczas drogi albo stanie się cokolwiek równie niepokojącego. Równie odruchowo i pośpiesznie zatrzymała się przed jednym z kramów, tylko przez ramię patrząc na Stasię. Daria była żałosna. Matko, naprawdę była żalosna. Tak długo cieszyła się na ten dzień, żeby teraz modlić się, by skończył się bezpiecznie. Dłonie nadal jej drżały, gdy sięgnęła po losowy wisior i zaczęła go oglądać. — Śliczne — stwierdziła, odwracając się do siostry.
Ostatnio zmieniony przez Daria Aristova dnia Sob Gru 14 2019, 16:33, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Moskwa, Rosja 31 lat błękitna majętny sędzia Magicznego Sądu ws. karnych, teoretyk i filozof prawa, przedsiębiorca |
Sob Gru 14 2019, 13:05 | | Gdy była młodsza, nigdy nie brakowało jej na wydarzeniach, na których wypadało bywać: na świętach publicznych, balach, bankietach, aukcjach charytatywnych, polowaniach. Prezentowała się na nich z godnością wykutą w niej przez wrodzoną vankeevowską dyscyplinę, godnością, której ucieleśnieniem powinien być dziedzic rodu (a nie jest) – godnością, która charakteryzować powinna każdego arystokratę (a nie charakteryzuje), a która, widziana u kobiet, budzi mieszane uczucia. W pierwszej Gonitwie Stana wystartowała dziesięć lat temu i stanowiła wówczas pewną sensację. Pamięta, że debatowano wtedy w „Avosce”, czy jej udział był właściwy. Dziś obyczaje są już inne. Aristova lubiła myśleć, że przyłożyła do tego rękę. Dwie (albo i trzy) ostatnie Gonitwy jednak spędziła, zamiast w Kazaniu, w petersburskim sądzie, przy biurku nestora, na ważnej aukcji, w gorzelni, wszędzie, gdzie wzywały ją obowiązki dalece ważniejsze od tych towarzyskich. Tę, być może, również by przegapiła, ale Stanislava obiecała. Daria prosiła. Darii zależało. Słowo starszej siostry jest nie do złamania. Dlatego jest tu dziś, w eleganckim stroju jeździeckim, łudząco przypominającym mundur (wygląda tak naturalnie, jakby się w nim urodziła) i – znowu, bo Daria prosiła, Darii zależało – mija kolorowe kramy. Nie wydaje się być zachwycona ich asortymentem, ale nie traci słów na zbędny komentarz. Zerka tylko na młodszą Aristovą bacznie. Jej siostra nie jest typem słabowitej osoby. Zazwyczaj udaje jej się dotrzymać tempa Stanislavie bez ciężkiego dyszenia, bez niezdrowych rumieńców, bez kropli potu na czole. Dostrzegła jej dziwne osłabienie już przy śniadaniu, ale zapytana o nie dziewczyna przyrzekła, że to tylko niewyspanie – więc wyruszyły. Na pewno by na to nie pozwoliła, gdyby wiedziała, że Daria będzie tak wyglądać. Obserwuje ją spokojnie, nie podejmując pochopnych decyzji. Pośpiech nie służy interesom. Bez słowa idzie za nią, nerwową i drżącą, swoim zwyczajnym, marszowym krokiem. Bez słowa przystaje przy niej i spogląda na jej ręce, obracające niezbyt godny uwagi wisior. Bez słowa, stanowczo, a jednak z dziwną, potężną delikatnością łapie ją za nadgarstek i eksponuje drżenie jej palców. Patrzy na nią surowo i dotyka jej czoła (matczyny gest, niepasujący niemal do żołnierskiej sztywności ruchów). Jest ciepłe. — Jesteś chora.
Ostatnio zmieniony przez Stanislava Aristova dnia Czw Sty 02 2020, 01:36, w całości zmieniany 2 razy |
| |
Kisłowodzk, Rosja 23 lata czysta bogaty żona |
Sob Gru 14 2019, 13:40 | | Jest głośno i kolorowo. Khasana oszołamiają barwne kramy, bogactwo zapachów, dźwięki muzyki. Przeciskamy się przez tłum, oglądamy żywe drewniane figurki, jaskrawe słodycze, krzyczące futra, miękkie tkaniny, grające zabawki. Dziecko chce zobaczyć wszystko, wszystkiego dotknąć, a ja pozwalam mu chłonąć spojrzeniem intrygujące szczegóły targowiska. Tylko trzymam go za rękę mocno, mocniej niż zwykle. Jest tu za dużo ludzi – nigdy nie widział tylu naraz, więc kręci się, patrzy niegrzecznie, czasem próbuje mi się wyrwać i dokądś pobiec. Nie chcę, by się zgubił. Rodzice zatrzymali się przy kramie ze świętymi obrazkami, a my debatujemy nad tym, co zjemy. Dziś są Tury, możemy sobie pozwolić na trochę rozpusty (zwłaszcza, że ojciec nie patrzy). Khasan nie może się zdecydować, czy chce iskrzącego się lizaka, czy gorące cukierki. Sprzedawca śmieje się z jego dziecięcego niezdecydowania, doradza mu, aż w końcu pozwala mu spróbować obu – zapada decyzja, że cukierki. Uciekamy szybko, byle dalej od mamy i taty, byleby tylko nie zauważyli, że kupiłam mu słodycze, choć ostatnio zabronili mu ich jeść. Liczę na to, że zanim nas znajdą, Khasan skończy paczkę. Biorę go na ręce i biegniemy przez targowisko, wiatr we włosach i śmiech zgubiony w głośnej muzyce i hałasie rozmów. Podoba mu się ta zabawa. W końcu, po kilkudziesięciu metrach, stawiam go na ziemi. W nagrodę za szybki bieg dostaję od mojego brata cukierka. Jest kwaśny i naprawdę gorący. Rozglądam się wokół i widzę, że zatrzymaliśmy się przy targowisku z biżuterią. Przełykam słodycze, biorę Khasana za rękę i podchodzę bliżej. Przyznam, że lubię biżuterię, lubię, jak brzmi, gdy kręcę się w tańcu, lubię czyste, ciche brzęki bransolet i kolczyków. Ale moją uwagę przykuwa zestaw bransolet z przywieszkami, wydaje mi się, że to smocze kły (zastanawiam się, czy to spod Elbrusu). Czytam o ich działaniu i urzeka mnie ten prosty gest miłości. Nie są drogie – kupuję je. Jedną zakładam od razu, a drugą wciskam w kieszeń grubego płaszcza. Zastanowię się, komu ją wręczę. Tanya z tematu
Ostatnio zmieniony przez Tanya Aguzarova dnia Nie Gru 15 2019, 15:07, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Sob Gru 14 2019, 21:49 | | Przejście na targowisko jest przejściem w oddzielny fragment rzeczywistości - wyjątkowo jaskrawej, tętniącej od głośnych rozmów oraz zagęszczających się, potencjalnych nabywców, których spojrzenia ślizgają się po wystawach kramów. Dołącza do nich, wkraczając na ścieżkę pełną rozmaitości stoisk, kryjących krzykliwy splendor w swych niepozornych zdaje się terytoriach. Dziś, wyjątkowo, nie szukał przedmiotów dla siebie. Miał słabość do obdarzonych magiczną aurą drobnostek, zarówno tych pospolitych, niewinnych, jak i nasiąkłych od mroku nieprzyzwolonych dziedzin; nie szczędził na przyjemności pieniędzy, śmiejąc się prosto w twarz oschłym, oszczędnym ideałom pielęgnowanym przez niemal świętej pamięci nie-ojca. Natura obserwatora (w obecnym tłumie mógł całe szczęście odetchnąć, nie przyciągając tak intensywnie barwiącej się ciekawością uwagi) pozwalała uchwycić elementy najbardziej godne zatrzymania się w tej niespiesznej, nieokreślonej wędrówce. Przystanął po kilku chwilach płynięcia wraz z prądem leniwej rzeki klientów. Jedno ze stoisk wyróżniało się na tle innych, oferując nie tyle biżuterię lśniącą promieniach słońca czy pozostałe dodatki, przyjemnie ubarwiające rytm codzienności. Sprzedawca oferował możliwość nabycia miniaturowego pegaza. Widok niezwykłych stworzeń przywołał na twarzy łuk subtelnego uśmiechu. Od razu wiedział, że pegaz będzie wspaniałym podarkiem dla Lebedevy. (Nie umiał o niej zapomnieć). Każde spotkanie powodowało niedosyt. Pustka znużenia nie porażała go obecnością, wręcz przeciwnie, chorował na przewlekłą obsesję, tkwiącą niezmiennie w umyśle. Być może - powinien zaakceptować fakt ucieczki Svetlany, zostawić ją i iść dalej, dokładnie jak czynił dotąd. Być może, chociaż instynkty rwały go w całkowicie odmienną stronę. Cena nie grała roli, okazała się tak czy inaczej przystępna. Wręczył należną kwotę oraz odebrał stworzenie, patrzące na niego czujnie, jeszcze niepewne swoich żywionych odczuć. Oddalił się, zniknął za murem pleców innych sylwetek; pozostawało już tylko (aż) znaleźć osobę, jakiej chciał podarować prezent. Lev z tematu |
| |
Gjirokastra, Albania 32 lata półkrwi przeciętny samozwańczy król Albanii, pan świata, podróżnik, kartograf |
Nie Gru 15 2019, 11:13 | | Targowisko tętniło życiem. Enver nie znał tej tej części miasta - kramów tonących w iskrzących się ku niebu barwach zimnych ogni, zapachu oblanych karmelowym syropem słodyczy, słodkiego wina i kandyzowanych owoców. Rosja przez krótki moment przypominała Bałkany, swoim wigorem, głośną muzyką, krzyczącymi sprzedawcami i stoiskami, na których rozłożono setki najróżniejszych przedmiotów, od magicznych luster po trzymane w klatkach zwierzęta, śpiewające i łopocące ciałem o metalowe kraty, jakby nawet one, w swoim dziwnym tańcu, próbowały wpasować się w klimat targowiska. Enver szedł przed siebie, przeciskając się pomiędzy ludźmi, posyłając przyjazne, ciepłe uśmiechy, zaczepiając sprzedawców, kiwając głową i śmiejąc się głośno, zupełnie jakby, trafiwszy w swoje naturalne środowisko, rozbudziła się w nim jakaś nowa energia, potrzeba chłonięcia atmosfery tego miejsca całym sobą, każdym skrawkiem ciała, każdym, błyszczącym od zaciekawienia spojrzeniem. Co jakiś czas tylko rozglądał się uważnie - przez ramię, krótko, ostrożnie - w obawie (w nadziei?), że pomiędzy tłumem przechodniów i kupujących, dostrzeże znajomą czuprynę Rosjanina, jego ulotne, spokojne spojrzenie, ukryte gdzieś pod kolorową markizą lub nad czyimś zaokrąglonym ramieniem. Nigdy nie potrafił gospodarować pieniędzmi - gotów obrzucić monetami każdego, kto się do niego uśmiechnie, zatrzymywał się przy co drugim stoisku, dotykał połyskującej w słońcu biżuterii, nachylał się nad niewielkimi flakonikami tajemniczych eliksirów. Oddech Szczura i Eliksir Chorzycy - obie rzeczy trafiły do skórzanej torby, pobrzękując cicho. Spytany o powód, zaniósł się śmiechem, zastukał palcami o powierzchnię srebrnej tacy i zniknął wśród odwiedzających, po raz kolejny stając się jednym z wielu, iskrą w buchającym ku niebu ognisku, wzbogacony o nową nadzieję oraz nietypową, choć charakterystyczną dla siebie nadpobudliwość. Nie spotkał Antona - nie szkodzi, jeszcze się zobaczą, prędzej czy później będą musieli. Enver z tematu |
| |
Astrachań, Rosja 19 lat wieszczy błękitna bogaty studentka kursu klątwołamaczy (I rok) |
Nie Gru 15 2019, 23:44 | | Nie mam się w co ubrać! - myśl ta była pełna paniki i lęku, kiedy młodociana Bukharina patrzyła na swój strój do jazdy konnej, w którym ktoś wyciął serduszko na tyłku. Nie wątpiła, że to był żart, co prawda mało wyszukany, ale jednak żart, ale aktualnie była wypełniona wściekłością, niedowierzaniem i strachem. Wszakże miała plany i to nie byle jakie! W Kazaniu miała zaprezentować światu swoje umiejętności jeździeckie starannie pielęgnowane od wczesnego dzieciństwa. Antonina uwielbiała konie, dawały jej niebywałą radość i przez to, że emanowały spokojem, to jej także ten spokój się udzielał. Mogłaby spędzać w siodle godziny, a to i tak byłoby zbyt mało. - Fajne masz gatki, Tośka - i już sprawca żartu siedział na jej łóżku, patrząc na jej nieszczęście. Gdyby nie fakt, że nie miała teraz na to czasu, to na pewno jej brat straciłby ten głupkowaty uśmiech, a zacząłby mieć opuchnięte jajca. Na jego szczęście zajęta już była ubieraniem się w kostium, który na tę właśnie okazję, jaką była gonitwa, przygotowała jej matka, dochodząc do wniosku, że przecież przebierze się na miejscu. Pamiętała z poprzednich lat rząd stoisk, na których zamierzała się solidnie doposażyć, dlatego do niewielkiej torebki, która w środku była naprawdę wielka, spakowała swoją saszetkę i lada moment znalazła się w Kazaniu. Szła pewnym siebie krokiem, mijając mniej i bardziej okazałe stoiska, aż dotarła do tego, którego potrzebowała. Widząc cały strój dżokeja, od razu zaczęła szukać należnej kwoty, choć dla niej aktualnie liczyły się najbardziej nowe bryczesy. Wybrała te w czarno-białą pepitkę, do tego czarna kamizelka, równie czarne bryczesy, czarny toczek, czarne oficerki i solidny palcat. Jak szaleć to szaleć, a wszystko to było naprawdę solidnej jakości, nie wspominając już o atrakcyjnej cenie. Schowała to wszystko do torebki, zapłaciła bez żadnych negocjacji i ruszyła dalej przed siebie. Już miała w planach teleportować się szybko do domu, żeby się przebrać, ale jej wzrok przykuła czarownica sprzedająca biżuterię. Tosia uwielbiała biżuterię. Przystanęła więc na chwilę, a jej uwagę przykuła oryginalna biżuteria ze smoczym kłem. - Wspaniała rzecz! Niech się panienka przyjrzy, to smocze kły. Jedną panienka zostawia sobie, drugą daje kochankowi. Będzie panienka wiedziała, kiedy jest blisko, bo kieł zrobi się ciepło, kiedy dzieje mu się krzywda, bo będzie zimny jak lód albo kiedy umrze, bo kieł zamieni się w proch. To co? Zapakować? - usłyszała nieco natrętny głos starej handlarki. W sumie niegłupia sprawa. Chciałaby wiedzieć, gdzie on jest, żeby móc go lepiej unikać. Chciałaby wiedzieć, czy dzieje mu się krzywda, żeby móc się tym... No właśnie. Tego nie wiedziała. Skupiła się bardziej na tej części o unikaniu, by skupić się na reszcie. - Zapakować - odpowiedziała bez zawahania. Zapłaciła, podziękowała i tyle ją tu widzieli. Antonina z tematu |
| |
Irkuck, Rosja 48 lat błękitna bogaty matka i właścicielka sieci butików |
Pon Gru 16 2019, 16:02 | | Stoi i pali papierosa – powoli, bo przecież nie ma gdzie się śpieszyć. Jest już chłodno, mróz szczypie skórę odsłoniętej twarzy, ale dla niej nie jest to żaden problem. Devora jest spokojna, dziwnie spokojna mimo hałasu i tłumu, i całej feerii barw. Czas mija, ale Devora jeszcze się nie rusza, mimo że już dawno temu minęła w niej potrzeba nasycenia się miejscami takimi jak to. Kiedyś może jeszcze cieszyłaby się łagodnym zgiełkiem i ruchem rejestrowanym w kącikach oczu, tak różnym od odpychającej, irkuckiej ciszy, ale dziś ma w sobie jedynie spokój. Czeka, aż papieros wypali się do końca, potem rusza powoli między kramami. Przyszła kupić prezenty – tak po prostu, bo czterdzieści osiem lat życia nie nauczyło jej jeszcze oszczędzania pieniędzy. Zmieniał się tylko cel, na który je wydawała i powód, dlaczego je gromadziła, ale teraz wie doskonale, że nie istnieje nic, co przyniosłoby jej więcej ciepłej, pełnej ulgi satysfakcji, niż właśnie kupowanie prezentów; udowadnianie ludziom, których kocha, że zna ich wystarczająco. Dłonią w czarnej rękawiczce ujmuje fiolkę z przezroczystym płynem. Jej wzrok przykuwa też futro, którego działanie zna. Devora waha się tylko odrobinę; walczy w niej potrzeba chronienia córki i świadomość, że Valya ucieszy się bardziej z łez południcy. Potem Devora podaje fiolkę sprzedawcy z subtelnym uśmiechem. Odchodzi powoli, ze swoim skromnym podarkiem w kieszeni cienkiego płaszcza, wciąż bez ekscytacji i wciąż spokojna. Odpala jeszcze papierosa i czeka, sama nie wie na co. Devora z tematu |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Pon Gru 16 2019, 18:17 | | Na Gonitwie jesteś co roku. Nie mogłoby cię tu zabraknąć, bo w końcu czujesz, że gdzieś przynależysz. Goncharovowie zawsze są dla ciebie niezwykle serdeczni, ze szczerym uśmiechem na ustach wspominają o twojej matce, nierzadko opowiadając zabawne anegdoty na jej temat. A ty przecież lubisz uważnie słuchać i pielęgnować o niej pamięć; tym bardziej musiałeś się tu pojawić ze względu na to, co stało się podczas Dziadów. Święto Goncharovów przypominało wielki rodzinny festyn, na który był zaproszony niemal każdy czarodziej. Istniało więc ryzyko, że spotkasz tych, co wolałbyś raczej nie mieć z nimi do czynienia, ale nic z tym faktem nie możesz zrobić. Nie zaprzątaj sobie więc tym głowy, Anton, bo dziś jesteś u siebie. Jesteś w połowie Tatarem, szalenie dumnym ze swego pochodzenia, podobnie jak Grusha, która nieoczekiwanie gdzieś się zawieruszyła, gubiąc się między kolejnymi alejkami z kramami magicznymi, ale nawet to nie przeszkodziło ci, by kupić coś dla siebie. W końcu niezwykle rzadko zdarzało ci się chodzić na zakupy, gdyż nie masz na to zbytnio czasu, niemniej jednak najwyższa pora sprawić sobie kilka drobiazgów, które na pewno polepszą twój humor. Z niemałą uwagą i zaciekawieniem w brązowych oczach rozglądasz się po drewnianych stoiskach pełnych rozmaitości, aż sam nie masz pojęcia, od czego zacząć. Po krótkiej chwili niemal błyskawicznie zauważasz coś, co cię ostatnio interesuje najbardziej – eliksiry. Te o właściwościach leczniczych zawsze były przydatne, nawet jeśli nie mogłeś użyć ich w szpitalu, to zawsze będą na twój prywatny użytek. Twoje zainteresowanie przy okazji przekuwa też Oddech Szczura, choć w rzeczywistości ciężko ci stwierdzić do czego tak naprawdę mógłby się przydać. Przynajmniej wyjątkowo ozdobna fiolka będzie ładnie wyglądała na półce w twoim niewielkim schowku przy kuchni, gdzie trzymasz wszystko, co związane jest z ogólnie pojętą alchemią. Wdajesz się przy okazji w krótką rozmowę ze sprzedawcą w języku tatarskim, którego na co dzień dość rzadko używasz, po czym za namowami kupca decydujesz się jeszcze na kupno kilku innych drobiazgów. Może dasz coś swojej siostrze? Tego nie wiesz, ale po zapłacie za zakupy, udajesz się w kierunku alejek z wystawami, by obejrzeć tradycyjne rękodzieła wykonane przez najlepszych artystów i rzemieślników z całej magicznej Rosji. Anton z tematu
Ostatnio zmieniony przez Anton Gorodecki dnia Czw Gru 19 2019, 02:39, w całości zmieniany 3 razy |
| |
|
Pon Gru 16 2019, 23:01 | | Mam trzysta pięćdziesiąt różnych sukienek. Trzysta pięćdziesiąt. Trzysta pięćdziesiąt różnych modeli i w żadnej, cholera jasna, w żadnej, nie wyglądam dziś choćby znośnie. Sambor najpewniej już się niecierpliwi. Stąd słyszę jego wkurwione wzdychanie, ale on nie rozumie mojego osobistego dramatu. On nie wie jak to jest, gdy kobieta nie ma się w co ubrać. Życzę mu, żeby też tak kiedyś miał. Żeby stanął przed szafą i żeby nic na niego nie pasowało. Żeby w swoich ulubionych spodniach wyglądał jak spaślak, a w jego ulubionej koszuli zrobiła się dziura. Nic mi się nie podoba. Postanawiam w tej chwili przy najbliższej okazji udać się na małe zakupy i kupić cokolwiek, w czym nie będę prezentować się jak straszydło, ale dziś niestety muszę postawić na klasykę, która jest najbezpieczniejszą opcją. Tak, czarny kostium, na który nałożę płaszcz i zwieńczę to wspaniałym toczkiem to chyba dobry wybór. Tak naprawdę nie mam innego, a kreacje, które zaplanowałam dziś założyć po prostu spalę szatańską pożogą. Gdybym tylko nie miała męża, który nie potrafi mi doradzić, pewnie już dawno wyszlibyśmy z domu. To wszystko jego wina, więc to, że się wkurza, mało mnie obchodzi. Jeszcze tylko makijaż. Ah, no i jeszcze włosy — upinam je zgrabnie, używając do tego tysiąca magicznych wsuwek i voilà. Nie ma tragedii. Schodzę na dół i aż jęczę w duchu, gdy widzę mojego drogiego męża. W co on się ubrał? On naprawdę zawsze musi wyglądać jak mój lokaj? Dlaczego nie potrafi stanąć na wysokości zadania choć ten jeden, jedyny raz? — Gdzie masz kamizelkę, którą kupiłam ci na urodziny? — pytam. — Nigdzie z tobą nie wyjdę, jeśli się nie przebierzesz. Ostentacyjnie siadam na naszej obitej welurem pufie w stylu barokowym i zakładam nogę na nogę. Nie ruszę się stąd, jeśli Sambor nie zacznie wyglądać jak człowiek i mam nadzieję, że moja mina jest aż nazbyt wymowna. Nie żartuję. — Przypominam, że już jesteśmy spóźnieni. — Posyłam mu wymuszony uśmiech. Gonitwa na pewno już dawno się zaczęła. Od dawna planowałam nasz wyjazd do Kazania, ale jak zwykle coś musiało pójść nie tak. Zazwyczaj była to przesadna opieszałość Sambora, natomiast dziś były to problemy natury czysto garderobianej. No cóż, każdy ma swoje priorytety. Moim na pewno jest dobra prezencja wśród ludzi, którzy z pewnością będą nas oceniać. Na całe szczęście dość szybko docieramy do miejsca, w którym odbywa się coroczna gonitwa. Jest mi zimno jak cholera. Gdybym tylko mogła cofnąć czas z pewnością wybrałabym cieplejszy płaszcz, ale teraz już się nie przyznam do błędu. Nie dam temu człowiekowi satysfakcji, a już na pewno nie dam mu okazji do głupiego komentarza, przed którym by się na pewno nie powstrzymał. Będę się męczyć, to pewne, ale wytrzymam. Nie w takich nieprzychylnych warunkach zdarzało mi się siedzieć. Poza tym zaraz znajdę gdzieś stoiska z gorącymi herbatami i szybko się rozgrzeję. — Jak zawsze się wleczesz... Mógłbyś choć raz iść trochę szybciej — mówię, nie kryjąc zniecierpliwienia. |
| |
Kaliningrad, Rosja 27 lat błękitna bogaty różdżkarz |
Pon Gru 16 2019, 23:49 | | Ma trzysta pięćdziesiąt jebanych sukienek i nie może wybrać żadnej. Jakim cudem nagle wszystkie przestały jej się podobać, skoro ledwie tydzień temu namówiła mnie na kupno kolejnych pięciu, bo w każdej wyglądam ślicznie i nie potrafię się zdecydować? Ja miałem kilka koszul, spodni, cztery pary butów i brak takich problemów. We wszystkim prezentowałem się po prostu jak na szlachcica przystało, czyli elegancko i z klasą, nawet jeśli Sonya czasem glindziła, że powinienem sprawić sobie komplet nowych szat. Po co, skoro tamte były jeszcze dobre? Już i tak wydawałem krocie na jej zachcianki. Zapierdalałem w Różdżkarnii aż łamało mnie w krzyżu, więc serio, jeśli akurat miałem wolne to wolałem leżeć dupą do góry niż chodzić po sklepach. Wzdycham przeciągle, ponownie zerkając na zegarek. Już jesteśmy spóźnieni, a przecież doskonale wiem, że po wyborze sukienki zacznie się malować, czesać i odpierdalać inne kompletnie niepotrzebne gusła. Mnie najbardziej podobała się z rana, kiedy otwierałem oczy i przez kilka krótkich minut obserwowałem jak śpi; wtedy była spokojna, nie miała makijażu, a długie, ciemne włosy leżały rozsypane w nieładzie wokół jej głowy. Uśmiechałem się na ten widok, chociaż nigdy nie przyznałbym się do tego głośno. Wstawałem jak tylko rozchylała powieki, zerkając na mnie wciąż pogrążona w półśnie. Irytuję się coraz bardziej, więc polewam sobie kieliszek wódki na rozluźnienie i przechadzam się po pokoju, zerkając za okna. Przeklinam ją po stokroć, dopóki wreszcie nie zaszczyci mnie swoją obecnością. - No wreszcie... - zaczynam, załamując ręce, a kiedy się odzywa to normalnie krew zaczyna mi wrzeć w żyłach. Ja wiedziałem, że tak będzie, po prostu WIEDZIAŁEM, bo za każdym razem przerabialiśmy to samo - Żartujesz sobie? - patrzę na nią wielkimi oczami, ale wiem, że nie. Że totalnie nie żartuje i jeśli nie postawi na swoim, to nie pójdziemy nigdzie. Mógłbym po prostu wybrać się tam sam, ale już na Dziadach ludzie pytali co z moją uroczą małżonką i musiałem ściemniać, że się pochorowała - Nie no kurwa, nie wierzę, NIE WIERZĘ, za jakie kurwa grzechy!... - jęczę, wznosząc wzrok ku niebu. Jakim chujem musiałem być w poprzednim wcieleniu, że tak mnie pokarało? W tym momencie mam ochotę złapać za najbliższą karafkę i rozbić ją na głowie mojej umiłowanej małżonki, ale się powstrzymuję. Wzdycham przeciągle i rozmasowuję skronie, a później, straszliwie tupiąc, wspinam się po schodach. Wiem, że nie odpuści i że to ja, jak zwykle, muszę to zrobić. Po drodze wyklinam głośno po polsku, ba, robię to nawet stojąc przy szafie i wygrzebując z jej wnętrza wspomnianą kamizelkę, a później kiedy ponownie schodzę na dół, puszczam kolejną wiązankę. - Zadowolona? - rozkładam ramiona, żeby się jej zaprezentować. Na szczęście sama podróż nie trwa długo i spóźnieni bo spóźnieni, ale docieramy do Kazania przed końcem imprezy. Podążam za nią powoli, zatrzymując się przy prawie każdym stoisku, bo każde przecież oferuje coś ciekawego. - Przypominam ci, że nie bierzesz udziału w WYŚCIGU - gonitwa gonitwą, ale my byliśmy na targu i potrzebowałem czasu, żeby zastanowić się czego tak naprawdę potrzebuję, a co kupię tylko po to, żeby wydać trochę hajsu i odrzucić to później w kąt - Poczekaj, chcę wybrać coś ładnego - zatrzymuję się przy stoisku z biżuterią (może chociaż to zwróci jej uwagę) i ujmuję w palce broszkę z okiem tulpy, którą przez chwilę tylko oglądam, by wreszcie odwrócić się w stronę żony i przyłożyć ją sobie do piersi. Rzucam Soni pytające spojrzenie - ona tu była specem od wizerunku, więc mogłaby mi z łaski swojej doradzić. |
| |
|
Wto Gru 17 2019, 11:06 | | Gdyby w Rosji ustanowili kłócenie się sportem narodowym, to z pewnością nikt nie miałby z nami żadnych szans. Tytuł mistrzowski zgarnialibyśmy co roku, pozostawiając konkurentów daleko w tyle. Ale to wcale nie jest śmieszne. Nie mogę zdzierżyć tego człowieka i wciąż zadaję sobie pytanie, dlaczego, gdy miałam ku temu jeszcze okazję, od razu po skończeniu Koldo, nie uciekłam z kraju z jakimś Hiszpanem. Przynajmniej teraz nie marzłaby mi dupa, gdybym mogła wygrzewać ją na jednej ze słonecznych plaż Fuerteventury. Mogę jedynie pocieszyć się faktem, że odniosłam dziś jakiś sukces. Sambor nie wygląda w końcu jak pół dupy zza krzaka, a ja z niemałym zadowoleniem mogę stwierdzić, że ta kamizelka, którą mu kupiłam, jest strzałem w dziesiątkę. Gdyby tylko ten patafian potrafił to docenić. Wiem, że chociaż powiedział „dziękuję”, to w myślach miał „kolejna szmata”, bo znam go już tak dobrze, że praktycznie nie musiałby się odzywać. Oddycham głęboko kazańskim powietrzem. Szczelniej opatulam się płaszczem, by zyskać choć trochę ciepła. Poprawiam toczek na głowie i przewracam oczami słysząc głupi docinek Sambora. Może i jestem babą, której na widok błyskotek oczy świecą się jak kopiejki, czego winą do końca życia będzie moja cygańska krew, ale dziś na złość Sabmorowi udaję, że żaden z wystawionych na stoiskach przedmiotów mnie nie interesuje. — Ale przyszłam tu pooglądać gonitwę, zobaczyć, jak radzą sobie prawdziwi mężczyźni — odpowiadam z przekąsem. Sambor też mógłby wziąć w niej udział. Choć raz pokazać, że interesuje go coś więcej niż te jego cholerne różdżki. To byłaby taka miła odmiana móc mu trochę pokibicować, zamiast przekomarzać się z nim stojąc w błocie. Gdy Sambor nakazuje mi poczekać, sapię niezadowolona. Pocieram skostniałe dłonie i rozglądam się dookoła. Jest tu cała śmietanka towarzyska, na czele z największymi nazwiskami magicznej Rosji. Dostrzegam głowy rodów, a także ich potomków, którzy bez mrugnięcia okiem spędzają pół swojego majątku na te kompletnie niepotrzebne im pierdoły. Posyłam wymuszony uśmiech starej czarownicy, która gestem zaprasza mnie do swojego stanowiska, wskazując na grube, piękne futro, w którym na pewno nie byłoby mi teraz zimno i odwracam się z powrotem do Sambora. Naprawdę mógłby się pospieszyć. Zachowuje się gorzej niż kobieta. — Naprawdę? — Unoszę brwi, zerkając na paskudną broszkę, którą trzyma w dłoni. Od dawna wiedziałam, że mój mąż nie ma gustu. Nie chce chodzić ze mną na wernisaże, wystawy i inne tego typu rzeczy. No i w dodatku sięgnął po najbardziej paskudną błyskotkę na tym targu. Wzdycham niecierpliwie i postanawiam wziąć sprawy w swoje ręce. Podchodzę do Sambora, odkładam broszkę i omiatam spojrzeniem wszystkie te cudowności, które sama chętnie bym kupiła. Sięgam po wisior z łuską rybiego króla, która w świetle dnia mieni się różnymi kolorami i wręczam mu ją. — TO jest ładne. Naprawdę Sambor, co ty byś beze mnie zrobił... Zerkam w prawo. Mój wzrok przyciąga skrytka Matrioszka, która z całą pewnością na pewno by mi się przydała. Albo pierścień zapomnienia! Chyba kupię go w tajemnicy przed Samborem, a potem podaruje mu go na święta. To byłby wspaniały prezent. Może w końcu zamiast się ze mną kłócić, dałby mi spokój, bo nie musiałby zawracać sobie głowy moją osobą? — Chyba kupię sobie tego pegaza — stwierdzam nagle. — Ty masz swojego Azorka, ja będę miała pegaza. Nazwę go... Jeszcze nie wiem jak go nazwę, ale na pewno lepiej, niż Azorek. Co z tego, że mam już w stajni swojego konia. Mogę mieć pegaza, czy to się Samborowi podoba, czy nie. |
| |
Kaliningrad, Rosja 27 lat błękitna bogaty różdżkarz |
Sro Gru 18 2019, 16:09 | | - Nie muszę nikomu udowadniać swojej męskości - krzywię się na jej docinki i kręcę lekko głową. No jasne, nie wsiadłbym na konia chociażby mi płacili i ona doskonale o tym wiedziała. Bałem się tych wielkich skurwieli bo jej ukochana bestia nigdy za mną nie przepadała i zawsze okazywała to w sposób bardzo jednoznaczny. Chyba nigdy nie zapomnę jak ten jej przeklęty koń chciał zeżreć moją blond grzywę chyba myląc ją z sianem, albo robiąc to z czystej złośliwości. Zresztą znacznie pewniej niż w siodle czułem się na miotle i gdyby zamiast gonitwy odbywał się tutaj wyścig miotlarski albo amatorski mecz Quidditcha to nawet bym się nie zastanawiał. - No co? - nie rozumiem jej zdziwienia; no może i na pierwszy rzut oka ta broszka faktycznie nie wygląda zbyt zachęcająco, ale ja lubię takie ekstrawaganckie błyskotki. Patrzę jak Sonia odkłada ją na miejsce i zerkam na wisior, no nie wiem, nie jestem do końca przekonany. Przykładam łańcuszek do szyi i przeglądam się w lustrze. Handlara prawi mi kilka komplementów, że o matko, ale panu pasuje do oczu i o jejuniu, a do tej kamizelki! Wszystkie panny będą się za panem oglądać!... Później wspomina o magicznych właściwościach łusek, a ja zerkam przelotem w kierunku mojej żony; czyżby to była jakaś podświadoma aluzja, żebym lepiej uważał na herbatę, którą mi parzy? Wiedziony ową myślą kupuję obie rzeczy (broszkę ukradkiem, kiedy Wrońska zajęta jest już czymś całkiem innym i od razu chowam ją do kieszeni), wisior zarzucam na szyję. Zbliżam się do Soni spoglądając na pegaza. - A co ci się nie podoba w imieniu AZOR? Przecież to dumne, staropolskie miano - no przecież u naszych przodków z ziem polskich, to co drugi chowaniec był Azor, ja tylko kultywowałem rodzinne tradycje. Ten mały, puchaty chujek był naprawdę przesłodki, ale - No ja nie wiem czy to jest dobry pomysł, Sonia. A jak Azorek go nie polubi? - on jednak był u nas pierwszy, to raz, a dwa choćby skały srały nie pozbyłbym się mojego ulubionego zwierzątka, bo było to jedno z nielicznych stworzeń na tym świecie, które darzyło mnie prawdziwą miłością - Po za tym masz swojego Karmazyna, nie wolałabyś jednak czegoś... mniej żywego? O, na przykład tego? - chwytam w palce parę wiszących kolczyków i układam je na otwartej dłoni, prezentując swojej małżonce - Wyglądałabyś... zjawiskowo - komplement ledwie przechodzi mi przez gardło, ale staram się nawet lekko uśmiechnąć. Nie zdaję sobie sprawy, że kupując jej taką błyskotkę tylko wystawiłbym ją na pożądanie jeszcze większej ilości potencjalnych konkurentów, co być może w końcu doprowadziłoby mnie na skraj szaleństwa. Nie wiem dlaczego, ale bywałem o nią naprawdę chorobliwie zazdrosny. Stara straganiara zerka na nas i zaczyna pierdolić, że dla zakochanych poleca bransolety ze smoczymi kłami. Później opowiada nam o ich właściwościach, a ja nie wiem czy to faktycznie taki dobry pomysł. |
| |
|
Sro Gru 18 2019, 22:39 | | Parskam śmiechem, gdy słyszę, jak się broni. Nikomu nie muszę udowadniać swojej męskości, no kto by pomyślał. No może i mi nie musi, ale zamiast tak ściemniać, po prostu przyznałby się, że jazda na koniu go przerasta. Dla mnie to akurat jeden z największych minusów mojego męża (tuż obok bycia pracoholikiem, zgredem i kłótliwym zrzędą), to, że nie potrafi nawet po ludzku dosiąść żadnego z magicznych Arabów, które mam w stajni. U Vasilchenków to nie do pomyślenia. Nasza rodzina urodziła się na koniach. Nasza rodzina, gdyby mogła, mieszkałaby z końmi pod jednym dachem. Nasza rodzina... a zresztą. — Tak czy siak, to mogłoby być zabawne — odpowiadam mu, wyobrażając sobie, jak Sambor w glorii i wątpliwej chwale dojeżdża do mety jako ostatni. Nie jestem fanką quidditcha i mam gdzieś fakt, że na miotle mój mąż radzi sobie wybornie. Może gdyby jeszcze zamiast różdżkarzem, był na przykład zawodowym graczem... może wtedy nawet kłócilibyśmy się mniej? Jeździć dookoła świata, kibicować mu na tych... eee... meczach... mogłabym to nawet znieść. Znaczy, polubić. — Kochanie — mówię, posyłając sprzedawczyni wymuszony i przelotny uśmiech, po czym zwracam się do Sambora. — Pasuje ci ten naszyjnik. Jeszcze tylko odwiedziłbyś fryzjera, którego przekładasz od miesiąca i nawet mogłabym się zakochać. Znaczy, ponownie zakochać — dodaję szybko, w razie, gdyby jakieś niepożądane uszy przypadkiem usłyszały moje słowa. To, że drzemy na siebie ryje i to jest nasz chleb powszedni, nie powinno interesować towarzyskiego światka, który tak bardzo skory jest do wszelakich plotek i tworzenia własnych historii. Dlatego też, gdy tylko wynurzamy razem nosy gdziekolwiek, muszę powstrzymywać się od przynajmniej połowy docinków i epitetów, które cisną mi się na język. Na przykład to, że w krótszych włosach wygląda przynajmniej na swój wiek, a nie jak jego dziadek polaczek. W krótszych włosach podoba mi się zdecydowanie bardziej, ale oczywiście musi robić mi na złość. Spoglądam na uroczego pegaza, w kolorze butelkowej zieleni, który obdarza mnie takim samym, tęskniącym spojrzeniem. Jest śliczny. Jest naprawdę śliczny i oczami wyobraźni już widzę, jak towarzyszy mi ma zakupach, czy w drodze do stajni. Przecież to taka miniaturowa wersja mojego Karmazyna, tylko że nie czarna i z uroczym rogiem zamiast białej plami na czole. Zupełnie nie wiem dlaczego Sambor patrzy na niego z takim powątpiewaniem. — Azor to takie obrzydliwie pospolite imię. Wiem, bo pytałam o to twoją drogą mamusię, gdy odwiedzaliśmy ją ostatnim razem. — Przewracam oczami. Sambor chyba po prostu lubi być taki... prosty. I pospolity, zupełnie jak ta jego paskuda, której nie znoszę. Cóż za ironia, denerwuje mnie zupełnie tak, jak jego właściciel! — Jeśli Azorek go nie polubi, to Azorka zamknie się w piwnicy. — Wzruszam ramionami beztrosko. Ten Pegaz naprawdę jest mi potrzebny. Z każdą minutą jestem o tym przekonana coraz mocniej. Sambor wciąż nie wygląda na przekonanego. Czekam na reakcję, którą moje słowa na milion procent wywołają, ale jest mi naprawdę trudno polubić zwierzę, które mój mąż woli milion razy bardziej niż mnie, o czym uświadamia mnie za każdym razem, gdy się o niego kłócimy. Tych kilka lat naszego małżeństwa przekonało mnie co do tego, że Sambor zamiast przytulić się do mnie, woli przytulać się do różdżek. Albo do Azorka. Albo do tych wszystkich swoich kochanek, które z pewnością ma i myśli, że się o nich kiedyś nie dowiem. Na samą myśl o Samborze w ramionach jakiejś innej lafiryndy od razu rzednie mi mina. Pegaza też już wcale nie potrzebuję. Handlarka cały czas pieprzy coś, zachwalając wszystkie swoje towary. Słucham ją tylko połowicznie, patrząc na męża, który wystawia w moją stronę naprawdę piękne, ametystowe kolczyki. No i ten komplement. Sambor naprawdę dawno nie powiedział mi nic miłego, dlatego gdybym jeszcze prowadziła pamiętnik, na pewno bym o tym w nim wspomniała. Przygryzam wargę. No nie wiem, ametystowe kolczyki mają za zadanie zwrócić na siebie uwagę. Może to dobry pomysł? Może Sambor choć raz przestałby myśleć o pracy, a pomyślałby o mnie? Nie wypada mi jednak kupować sobie kolczyków samej, a Sambor na pewno nie pokazuje mi ich dlatego, że chciałby mi je sprezentować. — Chyba po prostu podaruję sobie dzisiejsze zakupy — stwierdzam nagle, zerkając w stronę miejsca, w którym musimy się udać, żeby dotrzeć na gonitwę. Jest mi coraz zimniej, nie mam humoru, a w dodatku Sambor jak zwykle kompletnie nie potrafi się domyślić czego tak naprawdę teraz mi trzeba. — Jeśli więc masz już wszystko... — Spoglądam na stoisko, w dokładnie to miejsce, w które odłożyłam przed chwilą tę paskudną broszkę, a które teraz jest puste i odbiera mi mowę. Prócz nas i tej starej czarownicy, która tu sprzedaje, nie stoi tu nikt. Nie wierzę, że Sambor kupił tę szkaradę, gdy ja byłam zajęta podziwianiem mojego niedoszłego pegaza. — Nie wierzę! Wziąłeś to! Mam nadzieję, że zrobisz z tego prezent dla swojej mamusi. Pasowałaby jej... |
| |
Kaliningrad, Rosja 27 lat błękitna bogaty różdżkarz |
Nie Gru 22 2019, 00:27 | | No ubaw po same pachy, patrzeć jak sobie nie radzę z jakimś przerośniętym bydlęciem; wiem, że dla Soni to by była świetna zabawa, ale ja nie zamierzałem się zbłaźnić przed całą magiczną socjetą. Już mi się nawet nie chce tego komentować, bo obydwoje dobrze wiedzieliśmy, że nie wziąłbym w tym udziału choćby skały srały. - Ale co ci się nie podoba w mojej fryzurze? - nie rozumiem. Moim zdaniem wyglądałem bardzo przystojnie. Kiedyś, jak matkę swoją jedyną kocham, ojebię się na łyso i zobaczymy co wtedy powie. Ale to może na lato, bo teraz marzłyby mi uszy, a zdecydowanie nie lubiłem marznąć. Chuj, że z wygoloną głową wyglądałbym pewnie jak debil, ale byłbym w stanie to zrobić tylko po to, żeby ją zdenerwować. Ostatecznie nie przykładałem aż takiej wagi do swojej aparycji, moja małżonka przejmowała się tym zdecydowanie bardziej; w tym związku to ona dbała o prezencję nie tylko swoją, ale także moją. Czasem miałem ochotę ją za to zabić. - Obrzydliwie pospolite - przedrzeźniam ją i wywracam oczami - To SZLACHETNE i TRADYCYJNE imię - moje też takie było, w sensie drugie, SAMBOR - czy to nie brzmi dumnie? Za to Niezamysł... nie, nienawidziłem tego durnego imienia, do tej pory nie mam pojęcia jak rodzice mogli mnie tak skrzywdzić. Szczęście, że oprócz najbliższej rodziny tak naprawdę nikt o nim nie wiedział. Później robię wielkie oczy, bo Sonia chyba oszalała. Kręcę z politowaniem głową i parskam głośnym śmiechem - Nie rozśmieszaj mnie - prawda jest taka, że wolałbym tam zamknąć swoją drogą małżonkę, niż mojego ukochanego pupilka. Mrużę lekko oczy, robiąc poważną minę i ściągam usta w wąską kreskę - moglibyśmy się teraz zacząć kłócić, bo jeśli chciała mnie sprowokować do wydzierania się na całe gardło, to temat Azorka zawsze działał niezawodnie; jak jebana czerwona płachta na byka. Tyle, że nie miałem zamiaru robić sobie wstydu przy ludziach. W miejscach publicznych byliśmy zwyczajnym małżeństwem, problemy zostawialiśmy w naszych peterburskich czterech ścianach, w domowym zaciszu, które nigdy żadnym zaciszem nie było. I nie tyczyło się to tylko naszej dwójki, w Kaliningradzie było przecież równie głośno. My, Wrońscy, po prostu tacy byliśmy, że lubiliśmy się posprzeczać. Zerkam na Sonię spod uniesionych brwi. No jasne, daruje sobie dzisiejsze zakupy, a jak wrócimy w chatę, to nie da mi spokoju przez najbliższy miesiąc, bez przerwy paplając o tym, jaki to ze mnie zły mąż, że sobie kupiłem a jej nie. Nieważne, że wiecznie przepierdalam na nią pół wypłaty. Wzdycham ciężko i pokazuję sprzedawczyni, żeby mi pakowała też te kolczyki; jeśli miałem do wyboru je albo tego fruwającego skurwiela, to zdecydowanie wolałem sprezentować jej biżuterię. - Nie zaczynajmy tematu mojej matki - wzdycham. Tego jeszcze dzisiaj nie wałkowaliśmy! Chociaż szczerze powiedziawszy wolałbym to, niż żeby mi przez najbliższą godzinę robiła wąty o tę przeklętą broszkę - Mam już wszystko - kiwam głową, odbierając od handlary ostatnią paczuszkę, którą póki co również upycham w kieszeni. A niech się chwilę pomartwi czy to faktycznie dla niej, czy może dla którejś z tysiąca moich kochanek, o które mnie podejrzewała. Prawda była jednak taka, że nie miałem żadnej i nawet do dziwek podchodziłem raczej sceptycznie. Może i za sobą nie przepadaliśmy, ale przecież obiecywaliśmy sobie miłość i wierność do grobowej deski, w zdrowiu, chorobie, w szczęściu i nieszczęściu... Dla mnie to nie było tylko czcze gadanie... a zresztą, nieważne. Skoro mieliśmy już wszystko, to faktycznie mogliśmy ruszyć dalej. Wysuwam ku Soni ramię i czekam aż wsunie pod nie swoją szczupłą rękę. Ach, po drodze, na innym stoisku kupuję jej jeszcze skrytkę Matrioszkę, by wreszcie jakoś uporządkowała swoje pierdyliard błyskotek, które aktualnie walały się bez ładu i składu po wszystkich komodach. /ztx2 |
| |
Syrakuzy, Sycylia 31 lat medium błękitna bogaty celebrytka, skandalistka, klątwołamacz, astrolog, mecenas sztuki |
Pon Gru 23 2019, 18:49 | | Przychodzę tylko kupić wykrywacz klątw i spierdzielam Hersilia z tematu |
| |
Budapeszt, Węgry 32 lata czysta bogaty tropicielstwo (oswajanie lub wyłapywanie niebezpiecznych istot magicznych) |
Wto Gru 31 2019, 05:48 | | Snop światła odbitego wysoko na horyzoncie, zasklepia dziury nieboskłonu jak szeroko cięta łata. Zorza wieczorna dociera do każdego po równi, trąca ciepłem barw i nadaje przestrzeni nutki romantyzmu. Ponad najwyższymi chmurami jawią się kolory od głębokiej czerwieni po błękit, gdy Dezso Gardonyi krząta się między stoiskami, wpatrzony w niknący z wolna obraz dnia. Gaśnie przy tym nie tylko słońce, ale również sztywna forma roli, jaką przyszło mu dziś grać. To czas odpoczynku, czas na relaks. Nie przejmując się dłużej wzrokiem obcych, zrywa z wizerunkiem eleganta. Z ręką w kieszeni i nogą przy dole belki, opiera się o kram w luźnej pozie. Przy tym z przyjemnością zaciąga się chłodem powietrza, snując fantazję o spokojnym śnie. Gdy jednak on wybiega myślą do ciepłego łóżka, nadpobudliwy rzemieślnik macha mu przed nosem naręczem zbędnych przedmiotów, proponując kupno. — A broń masz? — pyta niemal ze znudzeniem, praktycznie nie patrząc w kierunku handlarza. Jest wręcz przekonany, że odpowiedź pozostanie odmowna, a on zyska tym samym spokój. Tak się nie dzieje. Ku jego zdziwieniu mężczyzna odpowiada energicznie „A mam!” i kręcąc się chwilę przy stoisku, przekłada w skupieniu przedmioty. Ostatecznie, nachylony nad koziołkiem, wyciąga spod niego piękny pleciony bicz z porządnie wykonaną rękojeścią. — Ooo, kańczug! Tym razem ożywia się sam Dezso. Wyprostowując się z leniwej pozy podchodzi bliżej handlarza, przejmując od niego carskie narzędzie chłosty . — Wie Pan, że nadaje się idealnie do tresury? — zagaduje nagle, uśmiechając się kącikiem ust w zadowoleniu — Biorę! — dorzuca szybko, nie przeliczając zbytnio kosztów. Dla dobrego wyposażenia nie warto skąpić pieniędzy. — Tiiaa, tiiiaaa... Rzemieślnik chyba chwyta okazję do dalszej sprzedaży, bo na fali węgierskiego zapału postanawia zaproponować coś jeszcze: — A do tego Buty Strusia Pędziwiatra, żaden Pana nie dogoni! — smęci mu nad uchem dziadowina i choć panicz Gardonyi mógłby go zignorować, macha tylko ręką w zbywającym geście, wciąż skoncentrowany na kańczugu. Przesuwa dłonią wzdłuż twardej plecionki, w sposób namacalny badając jakość materiału. Wszystko wygląda zadziwiająco solidnie. — No niech Pan dorzuci... — mruczy tylko łaskawie, nie mając cierpliwości do negocjacji. Kupuję Kańczug, bo tylko na to mnie stać. Edit: Dokupuję Buty Strusia Pędziwiatra
Dezso z tematu
Ostatnio zmieniony przez Dezső Gárdonyi dnia Wto Sty 28 2020, 22:21, w całości zmieniany 4 razy |
| |
Moskwa, Rosja 23 lata błękitna majętny studentka kursu bezpieczeństwa (II rok) |
Pon Sty 06 2020, 14:29 | | Minęło pięć lat, odkąd pierwszy raz spróbowała kompotu. Nadal pamiętała ogłuszające ciepło i bariery, które zniknęły. Nie było jej i ich, byli oni, oni z Darią wewnątrz wszystkich tych skomplikowanych społecznych struktur. Potem długo jeszcze zastanawiała się, co właściwie zrobiła, zanim uległa sobie ponownie. Wtedy to jeszcze wydawało się ciekawe, bo była daleko od domu i domowych problemów. Myślała sobie, że w końcu jakoś się ułoży. Potem Daria musiała nauczyć się, kiedy unikać Stasi i kiedy zabiegać o jej uwagę. To przeżyła szczególnie boleśnie, odmawianie sobie spotkań z siostrą i to z własnej winy. Na początku jeszcze nie rozumiała, dlaczego w ogóle miałaby się na to zdecydować. Potem przepadła. Z czasem Daria zaczęła dzielić siebie na dwie osoby, które walczyły w niej o władzę. Była więc ta mała Aristova, przestraszona i niepewna, która wydawała się łamać i kruszyć jak figurka z porcelany roztrzaskana o ziemię, ta sama, która chciała zostać gwardzistką, bo to wydawało jej się po prostu ciekawe i dawało jej w przyszłości szansę, żeby coś zmienić, odpowiedzialna i świadoma tego, że wpychała się w coraz większe bagno; potem była ta druga Daria, która w przebłyskach świadomości kochała Stasię, kochała Semyona i Zhenyę, ale nienawidziła reszty świata, tym razem zupełnie inaczej, bo ona już się nie bała, ona odkrywała w sobie po prostu pogardę, której nie chciała rozumieć, ona odbierała sobie przytomność z pełną premedytacją, ale jakby wbrew tamtej Darii, wbrew rozsądkowi, wbrew temu, że przecież Aristova zawsze twierdziła, że musiała być świadoma, żeby być bezpieczna. Nie wiedziała, która z tych dwóch osób pociągnęła ją teraz na spotkanie ze Stasią. Która z nich w nocy zmusiła ją do tego wyjścia? Daria przełknęła ślinę, nadal maniakalnie przeglądając przedmioty na stoliku. Żeby odwrócić uwagę swoją i siostry, chwyciła skrytkę matrioszki i podała ją sprzedawczyni, uśmiechając sie uprzejmie. — Nie jestem — rzuciła do siostry niemal mimochodem, biorąc wdech i patrząc jej w oczy. — To po prostu niewyspanie, naprawdę.Chwyciła zapakowany przedmiot i podała kilka rubli. Stasia wiedziała, musiała wiedzieć, że coś było nie tak, ale jakimś cudem Daria nadal walczyła jeszcze z prawdą. Nadal walczyła jeszcze ze świadomością, że była głupia i nieodpowiedzialna i nawet własnych sekretów nie strzegła wystarczająco. |
| |
Petersburg, Rosja 27 lat czysta bogaty za dnia właścicielka domu mody, w nocy zaś okultystka |
Wto Sty 07 2020, 22:29 | | Eva była oburzona tym, co się stało na polanie świętego Gonchara, ale nie pokazywała tego po sobie. Wystarczyło, że Fojbe i Hilajra były smutne przerwaniem tanecznych występów. Żeby odwrócić ich uwagę wzięła je na targowiska, gdzie kupiła im watę cukrową, a także niektóre błyskotki, które sobie upatrzyły. Od uśmiechów dzieci od razu poczuła się lepiej i sama zaczęła rozglądać się za czymś na poprawienie humoru sobie. Mały, rozczulający pegaz choć ujmujący za serce i zachwycający dziewczynki na pewno nadwyrężyłby jej budżet, dlatego szybko odwróciła ich uwagę ręcznie robionymi zabawkami. Ametystowe kolczyki, choć piękne, zupełnie nie były jej do niczego, ani tym bardziej szczęścia potrzebne. Broszka z okiem tulpy wyglądała przerażająco i jej dzieci za nic w świecie nie chciały podejść do straganu z nią. A szkoda, Zakharenko chciała podpytać o jej właściwości. Bransolety z przywieszkami ze smoczych kłów absolutnie jej nie interesowały, jako że nie miałaby nawet komu ich dać. Jej życie miłosne nigdy nie było szczególnie interesujące w jej mniemaniu. Pewnie dlatego, że jakąś dekadę była ze swoim mężem, a to strasznie dużo, szczególnie jak się nie ma nawet trzydziestu lat. Butelka Brzęczyszczykiewicza była ciekawa, ale tylko dla dziewczynek, które z zaciekawieniem obserwowały demonstrację pokazującą, w jaki sposób ona działa. Buty Strusia Pędziwiatra były za to brzydkie i niemodne, więc Eva wolała zaryzykować teleportację nawet w stresie niż chodzić w nich od wszelkiego, jakby coś miało ją gonić. Nagle jednak wpadła na stoisko z czarodziejskim ryolitem. Z uwagą wysłuchała o właściwościach, które były jej na rękę. Takie coś mogło jej się przydać do rytuałów! Była zachwycona jego możliwościami, więc bez wahania go sobie kupiła. Eva z tematu
Ostatnio zmieniony przez Eva Zakharenko dnia Nie Kwi 05 2020, 15:18, w całości zmieniany 2 razy |
| |
Archangielsk, Rosja 31 lat cień błękitna majętny magomedyk sądowy w szeregach Białej Gwardii, koroner |
Sro Sty 08 2020, 19:55 | | Wtapiam się w tłum, bezszelestnie, bez wysiłku. Nie potrzebuję nawet do tego umiejętności cienia. Nawet jeśli tu są, to udaję, że nie dostrzegam znajomych twarzy. Nie zwracam uwagi na ludzi, którzy zechcieliby mnie zaczepić i nawiązać krótką pogawędkę. Nie mam ochoty na rozmowy, drążenie błahych tematów ograniczających się zapewne do wiszącej nad nami listopadowej mgły, chłodu przenikającego do kości i braku słońca. Od paru lat przychodziłem na te targi z Jurijem, gdy bez skrępowania trzymaliśmy się za ręce, nie bacząc na podejrzliwe spojrzenia, niekiedy przepełnione niechęcią. Ich wzrok prześlizgiwał się po mojej zmienionej twarzy, nikt nie rozpoznałby wtedy we mnie jednego z braci Kuraginów. Tego średniego, tego, który choć po części starał się iść w ślady ojca. Och, gdybym tylko przestał się wtedy ukrywać, na pewno wszyscy nagle zwróciliby na nas uwagę. Stalibyśmy się spektaklem, pierwszą stroną wszystkich magicznych gazet. Uśmiecham się krzywo pod nosem na tę myśl, krążąc pośród rozstawionych wszędzie straganów, przeciskając się przez napierający z wszystkich stron tłum. Tłum, w którym mogę poczuć się całkowicie anonimowy. Na targi ściągają ludzie z całej Rosji, jakby stragany porozstawiane w Kazaniu różniły się czymś diametralnie od tych ichnich, własnych. Może to różnorodność, chęć chwilowej zmiany otoczenia ich tutaj przyciąga. Może powietrze smakuje inaczej, nie tak samo rozchodzi się w płucach. Sam zaciągam się papierosowym dymem, opierając się o jeden ze straganów i bezczelnie posyłając smużkę dymku w stronę łypiącego na mnie groźnie sprzedawcy. Czeka jednak cierpliwie, jakby wyczuwając podskórnie, że za chwilę się wzbogaci. Mój wzrok przyciąga niepozorna broszka, która wydawałoby się będzie raczej odstraszać swoich klientów niż przyciągać ich do siebie. Sięgam po nią, obracam w palcach i przyglądam się tkwiącemu w niej oku tulpy. Zdolności tego stworzenia jeszcze może przyniosą mi szczęście. Płacę. Już chcę odwrócić się na pięcie, gdy dostrzegam inny ciekawy przedmiot. Bransolety z kłem smoka. Gdyby tylko wciąż żył, kupiłbym taką dla Jurija, a drugą oczywiście zachował dla siebie. Powinienem się odwrócić, po prostu odejść. Jakaś dziwna siła, podświadomość każe mi sięgnąć także po ten przedmiot i wzbogacić sakiewkę sprzedawcy o kilka kolejnych monet. Na powrót wtapiam się w tłum, bezszelestnie, bez wysiłku. Pławię się w absurdalnie zgubnym, wcale nieprawdziwym poczuciu anonimowości. Artemi zt
Ostatnio zmieniony przez Artemi Kuragin dnia Pon Sty 27 2020, 13:20, w całości zmieniany 4 razy |
| |
Priobie na Syberii, Rosja 32 lata ¾ przeciętny poszukiwacz przygód; rosyjski Indiana Jones; były pracownik ubezpieczycielni |
Nie Sty 19 2020, 16:53 | | Rodion nie miał na te zakupy zbyt dużych funduszy. Stara się jednak być uczciwy i naciągać Hersilię jedynie na potrzebne wydatki i jego utrzymanie (no bo jak miał szukać gdzie są fajne, magiczne zwierzęta to nie miał czasu zarabiać), jednakże tutejsze targi były okazją do zdobycia niezwykle przydatnych przedmiotów, więc długo się nad zakupami nie wahał. Gdy chodzi o życie i łapanie ciekawych okazów nie należało oszczędzać na materiałach do pracy, aby nie zawiodły już w terenie w najgorszym momencie. Wykrywacz klątw nie wydawał się Morozovi potrzebny, no bo w końcu w razie potrzeby miał znajomych klątwołamaczy, którzy znają się na rzeczy. Wisior z łuską rybiego króla był za drogi, a szkoda, bo jego właściwości bardzo mu się spodobały. Woda kolońska "Świt" za to dość szybko wpadła w jego łapki, oczywiście po uiszczeniu odpowiedniej zapłaty. Co jak co, ale w niektórych rejonach mógł się obawiać wilkołaków! Świece zapachowe wydawały mu się dobre co najwyżej dla Lary, ale on brał raczej szybkie prysznice niż długie kąpiele w pianie. Nie jeździł za dużo, od kiedy opuścił swoją syberyjską wioskę, dlatego na strój dżokeja bez żalu machnął ręką. Nie był też dobry z alchemii, więc choś sproszkowany róg nosorożca włochatego wydawał mu się bardzo interesujący to zaraz swoją uwagę zwrócił na inne, bardziej przydatne produkty oferowane w okolicy. Rozważał choćby Skrytkę Matrioszkę, gdzie mógłby chować jakieś swoje małe skarby, ale po zastanowieniu stwierdził, że takowych nie ma i raczej długo mieć nie będzie, więc sobie odpuścił. Za to Butelka Brzęczyszczykiewicza, której nazwy nie umiał wymówić wydawała mu się strzałem w dziesiątkę patrząc na fakt, za co Hersilia Mitrokhina go sponsorowała. Wiedział, że mu się przyda nie tylko przy jej dwóch pozostałych zleceniach, ale również na przyszłość. Rodion z tematu |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat tęsknica nieznana przeciętny florystka w Edenie, aktorka dramatyczna w Dziwnym Teatrze, morderczyni szukająca szczęścia |
Nie Sty 19 2020, 20:06 | | Rada rozglądała się ciekawa czy da radę kupić sobie coś ciekawego w niskiej cenie. Nie należała do szczególnie bogatych osób, dlatego zależało jej, by się nie wykosztować za bardzo, aby starczyło jej na rachunki i jedzenie. I choć właściwości eliksiru Chorzycy wydały jej się nader przydatne bez żalu machnęła ręką słysząc cenę. Nie potrzebowała czegoś takiego, a przynajmniej czegoś co kosztuje tyle rubli. Takie samo podejście miała do fiolki z łzami południcy. W tym wypadku jednak nic, tylko pozazdrościć innym niż ona potworom łez z magicznymi właściwościami. Mając takie płakałaby często, bo z wiecznym smutkiem we wnętrzu o to nie trudno, a potem by je wykorzystywała lub sprzedawała i w ten sposób dorabiała. Ale trudno, mogła tylko zabierać innym szczęście. I tak dobrze. Kańczug nadałby się na narzędzie tortur, gdyby porywała ludzi i zamykała w piwnicy, a nie uzależniała ich od siebie poczuciem winy. Kociołek tatarski absolutnie nie wydał jej się interesujący. Alchemia nigdy nie wydawała jej się zbyt ciekawą dziedziną. Krzykliwe futro prawie ją skusiło, ale nie mogła wytargować niższej ceny u sprzedawcy, więc koniec końców odpuściła sobie, choć najchętniej z gniewu by go pocałowała, by skąpiradło zeszło z ceny. Niektórzy podczas tego wydarzenia na pewno zbiją tu majątki, w końcu bogatsi turyści nie zawahają się nad tymi dodatkowymi rublami przekazywanymi na ladę. Dopiero kwaśna czekolada wydała jej się odpowiednim zakupem. Szczególnie po próbce, po której wytargowała trochę niższą cenę. Była bardzo zadowolona, jednakże postanowiła jeszcze moment porozglądać się po stoiskach licząc na kolejną okazję, która ostatecznie nie nadeszła. Rada z tematu
Ostatnio zmieniony przez Rada Mironova dnia Pon Kwi 06 2020, 18:41, w całości zmieniany 2 razy |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Nie Sty 26 2020, 21:02 | | Miał trochę czasu do zabicia. W Kazaniu, przy chłodnej, ale wciąż dobrej pogodzie łatwiej przychodzi ludziom lenistwo, zwłaszcza że czuć w powietrzu atmosferę święta, ale Grisha i lenistwo to nigdy nie była zgrana para. Dla Grishy czas do zabicia oznaczał ni mniej ni więcej jak pieniądze do wydania, udał się więc na targ wystawiony nieopodal hipodromu. Chyba było widać, że nie brakuje mu pieniędzy. Nawoływali go z każdego straganu tak rozpaczliwie, jakby interes nie szedł ani trochę, a on był jedyną szansą na utrzymanie całych handlarskich rodzin. We wspieraniu małych biznesów nie było nic zdrożnego, Grisha kupił więc jakieś drobiazgi z większości stoisk. Kolorowe chustki, ręcznie robione świecidełka, mieszanki ziołowe... Oferty straganów zdawały się nie mieć końca. Mitrokhin uznawał, biorąc do rąk ładnie zapakowane zakupy, że najwyżej wszystko da Vasilisie, a ona przedłuży łańcuszek prezentów i to, czego sama nie zechce rozda koleżankom. Dopiero jedno ze stoisk jubilerskich przykuło uwagę Grishy na dłużej. Wytwórca filigranowych ozdób dobrze znał się na robocie, miał doskonałej jakości kamienie szlachetne. Fałszoskop zaklęty w sygnecie Grishy miał używanie przy poprzednich stoiskach, a tu wszystko było autentyczne i dopracowane. Sprzedawca życzył sobie dużych sum, ale jego wyroby zdawały się warte wysokiej ceny nawet czujnym oczom Grishy Mitrokhina. Wybrał parę eleganckich kolczyków z ametystami i bez żalu rozstał się na ich rzecz z paroma tysiącami rubli. W lepszym nastroju ruszył na dalsze zakupy, lecz przez dłuższy czas nic nie zdołało go zaciekawić. Dopiero kramik alchemiczny, rzekomo oferujący smoczą krew, zatrzymał go przy sobie. Smocza krew, jak podejrzewał Mitrokhin, okazała się krwią bawolą przyciemnioną szczyptą gałki muszkatołowej, ale do jakości innych ingrediencji, jakie sprzedawano na tym stoisku nie mógł mieć zastrzeżeń. Zdecydował się nabyć tam fiolkę łez południcy. Słyszał co nieco o ich właściwościach, ale nie nadarzyła się przedtem okazja, by zobaczyć na własne oczy ich działanie. Grisha uznał, że pozwoli sobie w ciemno na tę inwestycję. Przezorny zawsze ubezpieczony, a kiedy już wróci z Kazania do normalnego życia, nie będzie mógł wykluczyć konieczności nieuczciwego wyciągania z kogoś najpilniej strzeżonych sekretów. Grisha zt
Ostatnio zmieniony przez Grisha Mitrokhin dnia Sob Cze 06 2020, 00:49, w całości zmieniany 2 razy |
| |
Moskwa, Rosja 28 lat czysta zamożny oficerka Batalionu Specjalnego w Białej Gwardii |
Nie Sty 26 2020, 21:30 | | Dla Marfy będą dwie fiolki łez południcy, woda kolońska "Świt" i Oddech Szczura, tak szybciutko |
| |
| | |
| |
|