Jurij, gdybym tylko mógł, gdybym tylko miał ku temu okazję - bez przybierania fałszywego wyglądu, nie zmieniając twarzy (bo przecież to nie byłbym ja, a tobie obiecywałem, że wszystko to, co t y l k o między nami, będziemy robić szczerze) - wiem jaką wygłosiłbym dla ciebie pożegnalną mowę.Jurij, wypowiadane twardo, choć to imię wciąż z trudem przechodzi mu przez gardło, jakby lekko podrażniając struny głosowe, wywołując suchość w gardle, gdy spierzchnięte od chłodu wargi poddają się niezależnemu od jego woli tańcu drgań. Ale to zaraz przejdzie: dziwny, nieco chrypliwy pomruk przerodzi się w szeleszczący w twoich uszach szept. Artemi skryje twarz za gęstą mgłą, unoszącą się z jeszcze ledwo tlącego się papierosa, tak pospiesznie wetkniętego w usta. Już niedługo odkryjesz, że to nie nałóg, a raczej upragniona zasłona dymna, pozwalająca mu choć na chwilę odgrodzić się od zewnętrznego świata, przysłonić to, co w jego mniemaniu powinno na zawsze pozostać ukryte. Bo kto nie chciałby pozostać nieprzeniknionym? Zwłaszcza w dzisiejszych czasach.
Dym przysłania mu twarz, chroniąc przed obcym spojrzeniem rodzące się na niej emocje, czy zapisane na wieczność w każdej pojedynczej rysie drogie sercu wspomnienia, chwilami tak boleśnie odbijające się w niebieskawo-zielonych tęczówkach. Choć przecież te gęsto zebrane w kącikach oczu drobne zmarszczki, powstałe od uśmiechu zdawałby się owym wciąż niezasklepionym ranom przeczyć.
A dzisiaj spojrzenie ma puste, serce jakby pozbawione życia, bo czy krew stale tłoczona przez przedsionki, przez komory, z przyzwyczajenia krążąca w żyłach, rzeczywiście może o czymś świadczyć? Serce nie złamane, raczej rozszarpane na strzępy, spalone na węgiel, mogący posłużyć jedynie do szkicowania kolejnych obrazów zapisanych na powierzchni pamięci.
Odkąd pamięta, pragnął dla siebie jedynie
przebudzenia. Nie chciał być kimś i n n y m, czy stać się swoim przeciwieństwem. Wciąż jedynym, czego potrzebuje, to w końcu być sobą, a może znaleźć w sobie na tyle odwagi, aby samodzielnie doprowadzić do własnego przebudzenia. Z letargu, narzuconych konwenansów i smutnego widowiska cieni, w którym zmuszony jest uczestniczyć. Choć paradoksalnie to właśnie pod postacią
cienia ma poczucie, że w końcu przestał śnić. Zazdrości Ilyi wolności, w jego oczach przybierającej formę zupełnej niezależności. Wydaje się, że on jako jedyny z ich trójki nie musi ani niczego udawać, ani tym bardziej niczego udowadniać, co zapewne jeszcze dobitniej uwydatnia fakt, że Artemi tak naprawdę nie zna swojego młodszego brata, ale czy Gavril jest mu o wiele bliższy? Przed oczami przesuwają się kolejne nagłówki, kolejne skandale. Czasem zastanawia się jakby to było: znaleźć się na jego, Ilyi miejscu. W najgorszych chwilach sam chciałby do tego doprowadzić, może to dałoby mu choć pozorne, ułamkowe poczucie upragnionej wolności. Nie czułby się więcej zobligowany do zachowania wizerunku idealnego syna, idealnego brata. Idealnego Kuragina idącego w ślady wpływowego ojca. Nie musiałby robić wszystkiego
za wszelką cenę.Zdaje się jednak pogodzony ze swoim losem. Z biegiem lat nauczył się sprawiać pozory. Z biegiem lat przyzwyczaił się, że nie ma już z nimi matki. Matki, która i tak zawsze najbardziej kochała Ilya, będąc równocześnie najbliższą dla nich wszystkich. Dumnego Gavrila, zamkniętego w świecie cieni Artemiego i zagubionego Ilya. Z biegiem lat nauczył się w końcu sam pociągać za sznurki, wmawiając sobie, że na jego prawdziwe ja zasługuje po prostu jedynie pewna wydzielona, hermeneutyczna cząstka świata. Przecież każdy żyje podwójnie. To co widzisz, to jedynie iluzoryczna egzystencja ukazywana w krzywym zwierciadle, gdy prawdą jest odbicie –
copie conforme, a nie fasadowy oryginał.
Stoi w skromnym tłumie otaczającym trumnę. Niesfałszowany umiejętnością genetyki cienia. Ludzie nie ukrywają łez, nie tłamszą w sobie paraliżującej ich rozpaczy, tak nieskrępowanie podchodzącej do gardła. Stoi niewzruszony, choć wnętrze jego płonie jak pełen wewnętrznych konfliktów bałkański kocioł, o którym Jurij tyle mu opowiadał.
Chciałby powiedzieć, że ze śmiercią wcale nie jest Jurijemu do twarzy. Ta bladość, ta pustka w oczach okraszona martwym już przecież uśmiechem, zdecydowanie bardziej pasowałyby do jego własnej twarzy. Odbijałyby się w niej jego własne przyzwyczajenia. Widok Jurija ma jednak zupełnie inny charakter. Nie jest kolejnym ciałem na sekcyjnym stole. Aż wstyd mu za takie porównanie. Może to zawodowa rutyna, a może nieudolna próba niedopuszczenia do siebie prawdy. To nie kolejne miejsce zbrodni, nie kolejny obowiązek spoczywający na barkach magomedyka będącego członkiem Białej Gwardii.
Jurij nie żyje. Kołacze mu w głowie.
Wszystko umiera. Pamięć również.
Jedyne, o czym pamięta to, że życie wcale nie będzie polegać odtąd na beznamiętnym zabijaniu czasu. Byłeś jego przebudzeniem, Jurij. Przez ciebie znowu zapada w głęboki sen.