Sprzeczności – kąsały zachłannie jak jadowite węże splatane w wojennym tańcu wzmożonej groźby uścisków. Pomimo licznych rozłamów, dudniących w przeszłości kłótni, byli niezmiernie
podobni – oboje z cudaczną, zachłanną tendencją do wyniszczania siebie i ludzi obecnych wokół; uciekający przed obowiązkiem i konsekwencją jak przed straszliwą hordą, napełniającą oziębłym poczuciem lęku. Być może – w rzeczywistości, podskórnie pragnęła własnej stabilizacji, jakiej na dany moment, nie mogła jeszcze dostąpić. Być może.
Wiedział – działał na przekór, nie umiał działać w odmienny, uznany przez konwenanse sposób. Mąciła spokój swym przyjściem. On mącił swym zachowaniem.
-
Nie wszystko – giętka, swobodna nić jego głosu pomknęła w otaczającej przestrzeni; w otaczającym napięciu, zespalającym dwoje umysłów i dusz, które zarazem nie mogły przenigdy poznać o sobie prawdy. Ręka, zatrzymana na dumnych, wyprostowanych, kobiecych plecach, pokusiła się o niewielkie, choć odczuwalne drgnięcie. Pomimo tego, trwał zawieszony, pomiędzy odejściem a odkrywaniem na nowo jej ciała, zawieszony pomiędzy
myślą, czynem a konsekwencją, tylko-aż osiadał na twarzy czujnym, zielono-błękitnym spojrzeniem, mówiącym wszystko, czego nie przekazały słowa. Mogła odejść. Czy chciała odejść? Równie dobrze też – mogła zostać.
Chciał dać jej wybór – zasługiwała na wolność, zasługiwała na zdarcie bielma oszustwa, chcącego zawsze przechylać szalę zwycięstwa, drastycznie na jego stronę. Trawiąca rozwagę zmysłów, jego magiczna aura, była tłumiona do granic.
Chciał dać jej wybór. Jeśli chce przyjść do niego – niech przyjdzie, sama, oplatając smukłością swych ramion postać, do której ograniczała wzmożoną, ufną percepcję. W przeciwnym razie – niech wróci prędko do siebie.
Od zawsze była wolnością, była
nią, w całym bezkresie przytoczonego słowa.