|
|
|
|
|
|
Czw Lis 28 2019, 16:29 | | Kuchnia Niewielka przestrzeń między czterema ścianami wydaje się, mimo wszystko, spełniać wszelkie z podstawowych wymogów. Właściciel gotuje rzadko, najczęściej żywiąc się w towarzystwie, wewnątrz najrozmaitszych lokali (albo zapominając o konieczności posiłku). Kuchnia zawiera blaty, niezbędne do przyrządzania potraw, nad których powierzchnią są powieszone bryły drewnianych szafek, pełnych naczyń i przypraw. Po drugiej stronie ulokowany jest skromnych wymiarów stół oraz dwa krzesła. Niestety, Lev ma tendencję do zostawiania kubków z niedokończoną herbatą. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Nie Lut 16 2020, 14:15 | | 08.12.1997 Nie wpuszczał kobiet do środka swojego życia: nie otwierał szczęk bramy szarych, utartych zwyczajów, schematów. Całość kontaktów wiła się na obrzeżach sypialni, mówiła niezrozumiałą obsesją westchnień oraz grymasów osiadających na twarzach. Poranek był synonimem rozstania. Zdrada czyhała w cieniach, szeptała w każdej okazji; nacierał na nie swym ciałem, lecz nigdy nie dotknął duszą. Żałował i nie żałował tej zmiany. List jednak został wysłany - śledził, jak Zrzęda wzbija się prędko w powietrze, znaczone oddechem zimy. Orlica rozpostarła połacie skrzydeł, niosąc kopertę, przeznaczoną dla Svetlany Lebedevy. List - propozycję. Świąteczne przygotowania. To zaszczyt, jeśli zgodzi się pomóc. (Był żałosny). (Cieszył się niczym chłopiec, który otrzyma swój wymarzony prezent). Święta, w pamięci Lva Abramova, nosiły sprzeczne emocje; pełne zachwytów ciotek i entuzjazmu matki, pełne ociosanego gniewem spojrzenia ojca. Mały, rozkoszny artysta, mały, niewdzięczny pomiot. Wędrował zatem, rozchwiany pomiędzy matczyną miłością oraz nierozumianą - w obecnym czasie - pogardą którą ociekał dostojny Nikifor Abramov, z wplątanym na drugim planie, w sieci rodzinnych tajemnic bratem, z jakim nie umiał nawiązać więzi bliskości. Rozchwiany w rzeczywistości, rozchwiany w swojej naturze. W domu był cieniem matki. Snuł się, tuż obok niej, kilkuletni, wpatrzony w nią niczym w bóstwo, zdolne przychylić swoim błogosławieństwem raju. Ilekroć nie grał na fortepianie, nie odstępował od niej. Często znajdował ją w kuchni; nauczyła, krok po kroku Lyova (tak się do niego zwracała, zdrabniając imię, z uśmiechem rozchylającym wargi) przyrządzania pierniczków. W ich domu, tuż przed świętami, niósł się korzenny zapach. Bywały chwile, w których znów chciał być chłopcem. Znów móc usłyszeć Lyov, skryć się w ramionach matki, znów tak zwyczajnie zapomnieć. Nie nosić w sobie zbrukanych od cielesności myśli. Być nieświadomym, pełnym ambicji i marzeń, nawet za cenę kolejnych, szpecących sińców. Krzyków. Płaczu. Upokorzenia. Gorzkiego odczucia, że nie jest godny, że godny jest tylko Mikhail. Obecnie - pierniczki stygły, czekając na ozdobienie lukrem. Upiekł ich porcję na próbę. Wiedział, że ona zjawi się wkrótce - zasugerował jej skorzystanie z kominka albo teleportacji, wolał unikać plotek. Zszedł wobec tego na dół, wyjmując z piwnicy zestaw świątecznych ozdób.
Ostatnio zmieniony przez Lev Abramov dnia Sob Kwi 18 2020, 23:31, w całości zmieniany 3 razy |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Nie Lut 16 2020, 16:34 | | Każdy kolejny dzień rozlewał się na tafli egzystencji. Byli bowiem utkani z nieoczywistych sytuacji, które dalekie od wścibskich oczu – pozostawały sekretem, znanym tylko im. Czyż nie było to piękne? Inne? Potajemne schadzki okraszone iluzją wzniosłych słów i intymności, o których rozczytywała się w książkach, wszak te czytała niejednokrotnie, gdy matka wreszcie opuszczała pokój młodziutkiej Svetlany, zaś ona mogła sięgać po obszerne tomiszcze. Marzyła o tym, co ofiarował jej Abramov, mimo iż nie powinna. Tak niewiele czasu im pozostało; wiedziała, że niebawem, już wkrótce – ojciec raz jeszcze postanowi wywieźć ją z Moskwy, byle tylko nie musiała wkraczać w dorosłość pośród niezrozumienia. Nagły trzepot skrzydeł wydarł ją z rozmyślań, a znajoma sylwetka sokoła sprawiła, że uśmiech rozciągnął się dość szeroko. Mógł przecież się zjawić bez zapowiedzi, rozkoszować ulotną chwilą, jakoby nieobecność matki była jedynym rozwiązaniem dla ich spotkań. Drżącymi dłońmi otworzyła kopertę, zaraz potem pojmując sens propozycji spisanej cyrylicą na pergaminie. Nie była zdolna odmawiać, a wizja spędzenia wspólnego czasu była nader przyjemna; szczególnie teraz, kiedy to nie był jeszcze świadomy, kim tak naprawdę panna Lebedeva jest. Nie odpowiadała jednak, potulnie przyjmując do wiadomości, to co miało się wydarzyć na dniach. Powtarzała ćwiczenie związane z teleportacją, ostatecznie decydując się na transport poprzez kominek, który dla niej był wygodniejszy. Nie czuła się zbyt pewna, kiedy to umysł miał odpowiadać za przeniesienie w inne miejsce, a tak? Umorusane miała jedynie nieco włosy i futrzaną narzutę, która chroniła ramiona przed chłodem. Mieszkanie stało puste. Zapach ciasteczek unosił się i wypełniał pomieszczenie. Zaciągała się nim, szukając nieustannie źródła woni, która z pewnością zachęcała do konsumpcji. Upewniła się jeszcze, że mężczyzny nie ma, zaś ona sama wreszcie znalazła się w kuchni, w której to dostrzegła nieduże ciasteczka. Bez zastanowienia, z donośnie bijącym sercem – sięgnęła po jedno, zaraz potem po drugie i trzecie. Skąd w nim rozwijał się taki talent cukierniczy? Nie przejmowała się znikającymi porcjami, wszak te znajdowały dużo lepsze miejsce, aniżeli na talerzu. Miało być to niespodzianką? Cóż, Svetlana zniszczyła ją egoistycznie. Dopiero szczeknięcie zamka i otwarcie drzwi sprawiło, że uniosła się z nad porcelanowej podstawki, spoglądając w oczy Abramova. - Gdzie byłeś? – spytała, łudząc się, że nie zdoła zauważyć haniebnego występku. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Nie Lut 16 2020, 18:49 | | Szarpnął za klamkę. Lebedeva już mogła (cierpliwie?) czekać - nie zakładał zarazem, o zgrozo, tej sytuacji, nawet w najśmielszych wizjach, głoszonych przez otępiały umysł. Zataił falę zdziwienia, kiedy przemknęła nagle przez jego ciało. Cierpliwie, bez najmniejszego pośpiechu - zamknął za sobą drzwi i odłożył pudła, w których skrywały się bombki i pozostałe ozdoby, mieniące się feerią barw. Ściągnął płaszcz, narzucony niedbale, chroniący przed kąsającym chłodem wymieszanym z wilgocią, który skrywał się na najniższym spośród poziomów budynku. - Przyniosłem ozdoby - odpowiedział, przyglądając się przede wszystkim niej samej. (Nie postępował właściwie. Nie powinna być teraz, tutaj, być z nim, do cholery, w dowolnym miejscu i czasie. Nie powinien wyniszczać, krok po kroku, jej życia. Przemieszczać się jak korozja, szorstkie ognisko wad. Nie powinien. Boże. To racja. Nie powinien. Chciał i nie umiał przestać). Przez moment zdawało się, że nie widzi; że wszystko właśnie rozgrywa się zgodnie z planem, naiwnym i kruchym, stworzonym w głowie Svetlany. Przez krótki moment Abramov nie chciał nic zdradzić, żadnej, nawet nieznacznej rysy, zdolnej przecinać skórę w wyrazie niepocieszenia. Tak czy inaczej - nie umiał się na nią gniewać. Zatrzymał się w progu kuchni. Przystanął, opierając się nonszalancko o futrynę (odcinał drogę ucieczki). Jego ciasteczka, jego biedne ciasteczka, stygnące na dekorację - nie doczekały finiszu, w przeważającej większości. Znaczna ich część skrywała się w jej żołądku. Cóż. Najwyraźniej czuła się dość swobodnie, to dobrze, poniekąd, to dobrze. - Svetlano - powiedział nagle, poważniej, donośniej niż zwykle. Nie zdrabniał imienia, nie wieńczył dźwięku uśmiechem i urokliwym błyskiem, osiadłym na jego powierzchniach oczu. Nie szeptał imienia z pasją, jak wcześniej, kiedy ich ciała mogły dostąpić rozkoszy. Nigdy wcześniej nie mówił do niej w ten sposób.
Ostatnio zmieniony przez Lev Abramov dnia Wto Lut 25 2020, 20:16, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Nie Lut 16 2020, 20:26 | | Zajadała się nieustannie ciasteczkami, które w takim wydaniu rozkoszowały jej podniebienie. Mogła prosić Lva, by od tej pory piekł dla niej pierniczki, podobnie jak inne smakołyki, którymi rozpieszczałby ją ponad miarę. W cierpliwości oczekiwała pojawienia się mężczyzny, lecz trwało to raptem chwilę, wciąż poddając się przyjemności, jaką niosło za sobą zajadanie się świeżo upieczonymi wypiekami. Gdzie jednak mógł podziać się mężczyzna, który zaprosił ją na wspólną celebrację nadchodzącego okresu? Łudziła się, że będzie to chwila, może dwie, ale powróci tutaj. I ku jej zaskoczeniu – pojawił się. - Dlaczego na mnie nie zaczekałeś? Mogłeś stracić swoja pracę… – która i tak została zjedzona - powiedziała nieco przekornie, robiąc krok w przód i patrząc mu w oczy. Przeżuwała ostatni kawałek ciastka, które pulchniało jej z każdą sekundą w policzkach, ale to nie miało znaczenia. Chciała raz jeszcze poczuć go przy sobie. Złożyć ulotny pocałunek na jego ustach. Poddać się feerii emocji, jakie zalewały jej drobne ciało, aż wreszcie zastygła w bezruchu, gdy pojęła, że Abramov również nie zamierza podejść. Uniosła wymownie brew – nie rozumiejąc męskiego postępowania. Był zły? Przeszkodziła mu? - Nie jesteś w humorze? – skrzywiła się nieznacznie, ale postanowiła przełamać granicę. Znalazła się nad wyraz blisko, a dłonie powoli zaczęły sunąć po sylwetce pianisty. Zmuszona jego chłodem, uniosła się na palcach – łącząc ich wargi w przyjemności. Trwała ona ułamki czasu, bo czuła cudaczność roztoczonej aury, która obejmowała ich postacie. Oddech spłycił się, a serce zakołowało w piersi, kiedy to wypowiedział jej imię w tak inny sposób. Nie pojmowała tego, podobnie jak postępowania i dystansu, którym obdarzył ją od samego początku. Spuściła nieznacznie wzrok, a wargi wygięły się w smutną podkówkę. Cóż mogło być powodem takiego zachowania? Ciastka? Przedwczesność? Brak odmowy? Szukała odpowiedzi, ale im dłużej tonęła w perspektywach nieoczywistych, tym mocniej dyskomfort dawał jej się we znaki. Pod membraną skóry, w meandrach żył dudniła chęć ucieczki, ale to uczucia jakimi żywiła Lva – zrodziły w niej sprzeciw na myśli, które niczym rozpędzone konie, pędziły w ścianach czaszki. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pon Lut 17 2020, 01:16 | | Trzymał zdarzenie w garści; w sztywnym uścisku, w bladej pułapce palców - w pełni metaforycznie zagarniających rozległość pojęcia teraz. Lubił to przeświadczenie. Świadomość, jak intensywnie są zdolne docierać wpływy; sieci, które zarzucał, cierpliwie, o odpowiedniej sekwencji zdradliwych splotów. Świadomość, jak jego słowa kształtują reakcje kobiet. Może uginać je, zgodnie z odcieniem wizji, ustawiać na szachownicy swoich nieczystych marzeń - subtelne, piękne figury, królowe, zdolne poruszać się w każdą stronę. Płeć piękna, jednak, odwiecznie jest paradoksem. Ludzka, nieludzka zarazem. Podobna i niepodobna, jakże odmienna od męskiej, poczciwej, czytelnej żądzy. Paradoks płci pięknej pełen uporu sprawiał, że z biegiem czasu sam nieuchronnie stawał się niewolnikiem. Dzierżył pozornie władzę. Zwodził i identycznie to one zwodziły jego. Atak. Odpowiedź. Słusznie. W tej bitwie on jest przegrany. Obsesja wsiąkła mu w krwiobieg. W rzeczywistości, Svetlana Lebedeva sterowała nim niczym lalką w swym teatrzyku życia. Był uwiązany na niewidzialnych sznurkach. Był przeraźliwie zależny zależny gdy tylko widział jak jej spojrzenie, unosi się i spoczywa na jego twarzy, spojrzenie przenikające przez znaczną warstwę pewności, niewinności, niekaralności - o której sama stawała się przekonana tak jawnie, niemal bezczelnie i jednocześnie bez możliwości odwołań. Miała twarz jego pragnień. Jego złamanej woli. Nie odpowiedział na żadne z zapadłych pytań - jedynie poddał się ulotności jej napotkanych warg. - Masz jeszcze kilka okruchów - szepnął dopiero później, znajdując w tym spontanicznym stwierdzeniu kolejny pretekst, aby móc dłonią dotknąć jej miękkiej skóry, móc znowu błądzić po twarzy. Jego powagę przełamał nieznaczny uśmiech. Nie pocałował Svetlany - odczuł, jak ożywają w nim prędko krzyki instynktów. Członek drgnął między ramami ud, krew gotowała się w jego łożysku naczyń. Najchętniej splótłby natychmiast bieguny ich ciał; marzył, aby ponownie ją posiąść - choć nigdy, zarazem, przenigdy nie miała być w pełni jego. (Był o tym wręcz przekonany). Z oschłą premedytacją, zawistnie, pogłębił dzielący dystans. (Igrał z nią). Odwrócił się oraz skupił na dekoracjach, które rozpoczął wyjmować, ostrożnie, jedna po drugiej. - Rozumiem, że się udały? - dopytał w temacie ciastek, zupełnie neutralnie, bez cienia żywionych uraz. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Pon Lut 17 2020, 18:56 | | Nie sądziła, że każde kolejne spotkanie z mężczyzną – przypominać będzie o ulotności mijającego czasu. Była przecież podatna woli ojca, który decydował za jej przyszłość. Wybierał starannie kandydata na męża, a gdy tylko skończy dwadzieścia jeden lat… Wszystko ulegnie spopieleniu. Nie chciała takiego końca. Patrzyła na niego nieustannie, analizując reakcje, które obecnie nie były dość oczywiste. Zdawał się być utkany z nieoczywistych emocji, jakie otulały męskie lico. Unosiła wymownie brwi. Zagryzała policzek i wargę. Próbowała i to z definitywną porażką stwierdzić, jakież to myśli plączą się po jego głowie, gdy z taką skutecznością niemalże, chował swe prawdziwe uczucia. Był zły? Rozgniewany? Zawiedziony? A może nie chciał, by zjawiła się tutaj nieoczekiwanie, dewastując jego plany na dzisiejsze popołudnie? Wątpiła już w swoje postanowienia, dopuszczając do siebie wizję odejścia. - Och… – jęknęła cicho, kiedy palce Lva zetknęły się z jej delikatną skórą. Rumieniec oblał powłokę twarzy, zaś usta wygięły się w przekornym uśmiechu. - Były dobre! – stwierdziła bez zastanowienia, po czym wzruszyła lekko ramionami i ruszyła po jeszcze jedno. Umysł Svetlany nie był wszak skażony erotycznymi rozważaniami, którym nie chciała się poddać. Nie teraz. Nie w momencie, kiedy marzyła o zatopieniu się w ramionach Abramova i spędzeniu najbliższych kilku godzin w towarzystwie pianisty, rozkoszując się spontanicznością. - Sam piekłeś? – spytała, celowo go prowokując. Dłoń objęła ostatni smakołyk, który znajdował się w miseczce i odwróciła się zadowolona w stronę Lva. - Upieczemy kolejne? Te poprzednie już się skończyły – przyznała zgodnie z prawdą. Liczyła, że artysta podejmie się trudu i to jej pozwoli przyozdobić wypieki lub zjeść je ponownie, wszak od dawna nie spożywała nic tak dobrego. Matka od miesięcy nie pozwalała córce sięgać po słodycze, a tutaj wydawała się być wolna i nieograniczona przez chore zasady, którym buntowała się od jakiegoś czasu. - Nie mówiłeś, że potrafisz piec… – stwierdziła w końcu i zbliżyła się nieznacznie, by opuszkami palców zahaczyć o membranę szyi Abramova. Bawiła się przekornie, mimo iż wcale nie chciała go prowokować, a jedynie dostać kolejną porcję pierniczków. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pon Lut 17 2020, 21:16 | | Myśli pęczniały - myśli gniotły się myśli było zbyt wiele, zbyt intensywnie, zbyt. Nie przenikały przez płótno jego ekspresji. Nie ujawniały się w drgnięciach, subtelnych, kącików ust albo bruzd, które dotąd nie przemierzały czoła. Ujarzmione, potulne jak tresowane zwierzę nie przekraczały barier. Zabawne. Widziany w swojej scenerii, w mieszkaniu, schronieniu, azylu otulonym przez lica ścian, widziany w jej towarzystwie, powinien zaprzestać gry. Grał jednak zawsze tak długo, tak intensywnie, tak chorobliwie skrywając się, obrastając enigmą, ciężarem nieprzychodzących słów - że sam, obosiecznie, zatracił się w matni kłamstw. Nie mógł być pewien, czy nawet istnieje ten jeden, prawdziwy, ten Lew Abramov, jakim powinien być. (Och, cholera, a jeśli istniał czy nie jest ledwie zwiniętym jak embrion chłopcem, krzyczącym z rozpaczą w pustkę, martwym w tej pustce, lecz nadal irracjonalnie żywym). Dlatego niewiele mówił. Wciąż był oszczędny, dawkował z aptekarską precyzją - siebie. Truciznę na rzeczywistość. Truciznę dla wszystkich kobiet, którym przyspieszać zwykł oddech oraz bijący dzwon serca. (Czerpał garściami z chwili. Garściami z jej obecności, silnej i namacalnej; zanim zniknie, on, ona, oni, zanim staną się martwym, obrzydliwym wspomnieniem, sponiewieranym, wytartym przez rzeczywistość i wyciągnięte wnioski). - Nie pytałaś - oznajmił wobec tego pogodnie, z nieznaczną nutą enigmy. Nie mówił o sobie wiele, nie lubił, kiedy ktoś pytał - nawet w tak absurdalnych sprawach jak ukazane przez matkę, proste techniki wypieków. Nie sądził (o ironio), aby sama Svetlana miała coś do ukrycia. Młoda, trzymana czujnie pod kloszem swoich rodziców, nie dostąpiła zepsucia. Nie znała brudu, który codziennie przeciekał pod zewnętrznością świata. Nie znała ciężaru zmartwień. Tak, Lev Abramov uważał dokładnie w ten sposób. - Niech będzie - zgodził się na kolejną porcję. - Wyrobię ciasto, a ty wykroisz ich formę. Musimy później ubrać choinkę, pamiętaj - nawiązał do istotnego zajęcia. Wrócił czym prędzej do kuchni, gdzie kilka, leniwych ruchów dzierżonej przez niego różdżki przywołało posłusznie szereg składników. Przesiał starannie mąkę oraz zaczął wypełniać każdy z zapamiętanych etapów. Na skraju stolnicy spoczęły również foremki, tak tradycyjnie świąteczne - Svetlana mogła dokładniej prześledzić wszystko od podstaw. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Wto Lut 18 2020, 19:53 | | Nietypowość relacji, która zespalała ich oboje. Nie chodziło bowiem o fizyczną bliskość; każda myśli, każde wspomnienie - kierowało się ku niemu, kiedy tylko podążała ścieżką przeszłości. Pragnęła spędzać z nim czas. Tonąć w męskich ramionach. Ulegać pocałunkom. Byli skonstruowani na pozór zakazanych postaci, które wzlatywały ponad chmury, zapadając się w bezkresie sekretów. Dostrzegała w nim mężczyznę - nie kochanka, mimo iż odnajdywała przy nim iluzję spokoju, nieznacznie marząc o pozornym uczuciu miłości, którym obdarzyłby ją, lecz... Nie była dla niego dostatecznie dobra. Musiał rozkoszować się towarzystwem innych, lepszych, choć ufała, że tkwił w fałszywej wierności. Naiwność była jedną z masek, jakie ubierała na twarz. Przyjmowała formę uroczej panny, w której domu nie działo się nic złego; cholerna kłamczucha, wierząca swym nieszczerym historiom. - Zatem może dzisiaj opowiesz mi o sobie? - spytała przekornie, robiąc nieznaczny krok w przód. Opuszki dotknęły ramienia Lva, by chwilę potem z łatwością udało jej się zapleć smukłe palce na jego nadgarstku. Przeszkadzała i to z perfidną premedytacją, dopiero później dając mu spokój i przyglądając się pracy, jakiej się podejmował. Chciała nawet pomóc, ale kiedy otworzyła torebkę z mąką - biały proszek prysnął nagle w twarz Svetlany, pozostając na jej bladej buzi i ciemnym swetrze. - To twoja wina! - krzyknęła, po raz pierwszy odkąd się zbliżyli do siebie. Nie widział jej jeszcze w takim stanie, ale z pewnością następstwa tej sytuacji były dla niego dość przewidywalne. Nieduża porcja mąki ze stolnicy wylądowała na nim, kiedy to rzut Lebedevy wydał się dość precyzyjny. - Teraz mogę ci pomóc, skoro oboje jesteśmy brudni... - stwierdziła, nie biorąc pod uwagę, że nagła eksplozja opakowania nie była winą Abramova. Nie lubiła wszak być wyśmiewana, a tego bała się względem pianisty. Mógłby z niej szydzić, że jest nieporadna i niezdarna; czy wiedział, że najprostsze czynności były dla niej niebywale trudne? Uczyła się po omacku, obserwując ludzi - od tygodni skupiając się szczególnie na nim. - To co teraz? - rzuciła z ciekawością, wlepiając przy tym spojrzenie w oblicze Lva, by odgadnąć każdą z możliwych emocji. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Sro Lut 19 2020, 18:24 | | Opowiedz o sobie opowiedz o sobie opowiedz… oblało go nagle zimnym, wartkim strumieniem powtarzających się słów, z uporem oscylujących w głowie. Z trudem nie wzdrygnął się, znosząc, katując się, roztrząsając. Z trudem nie zaśmiał się; nie wygnał spomiędzy warg śmiechu, drwiny, w prostej oktawie oczekiwania na wymaganą odpowiedź. Nie miał zbyt wiele przecież do przekazania. To śmieszne. Trzydzieści dwa lata, skończone, osiadłe na ciele jak presja. Nic. Nic godnego uwagi. Nic, co można właśnie powiedzieć zaciekawionej jego osobą dwudziestolatce. Nic. - Co chciałabyś zatem usłyszeć? - dopytał zaraz serdecznie. Zyskał w ten sposób niezbędny surowiec czasu; szukał kłamstwa, najdogodniejszej szaty, jaką mógł okryć prawdę. Przystanął pełen skupienia w kuchni. Ruchy miał pewne, zakorzenione przyzwyczajeniem. Zastanawiał się, czy Svetlana również zdołała pomagać w rodzinnej kuchni. (Wątpił). Krążyła wokół niego, niemal natrętnie, obserwując z uwagą proces. Pomyślał znowu: nie umiał się na nią gniewać. - Moja? - udał wzburzenie. Nagle rozszerzył, pełen zdumienia oczy. Nie spodziewał się. Szlag. Nie sądził, że będzie pełna niezdolnej do przewidzenia energii. - Ej! - dodał, zerkając na własny ubiór, w chwili obecnej proszący o prędkie zaklęcie czyszczące. Miał jednak zajęte ręce. - Lubiłem tę koszulę - mruknął. Niezbyt przejmował się swoim stanem. Wiedział, że jego armia spostrzeżeń nadejdzie później, o wiele później, gdy zamkną się drzwi mieszkania, gdy samotność dociśnie go z całą siłą do siebie niczym przewrażliwiona matka. Będzie żałować. Będzie chciał znów zagłuszyć sumienie. Na próżno. - Weź foremki, ja rozwałkuję całość - polecił. Niedługo później, masa ciasta, posłusznie przybrała sobie należną postać; spłaszczona, pachnąca od aromatu silnych, korzennych przypraw. Odsunął się od stolnicy, pozwalając Svetlanie przejść samej do kolejnego etapu. To spora ironia losu - uczyć się właśnie od niego, uczyć się takich rzeczy. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Sro Lut 19 2020, 19:54 | | Chciała go poznać. Pragnęła rozmawiać. Słuchać. Rozkoszować się wypowiadanymi słowami, wszak dostrzegała w nim więcej, aniżeli on sam. Obserwowała Lva Abramova od tygodni, mając głęboką nadzieję, że kiedyś pozwoli jej przekroczyć bariery, docierając do głębi jego duszy, która stanowiła nieoczywistą zagadkę. Jak wiele mógł skrywać? - Może zacznijmy od prozaicznych rzeczy… Kto jest twym ulubionym kompozytorem? – spytała z lekkim uśmiechem na ustach, wiedząc że rzucanie go na głęboką wodę nie będzie dobre dla nikogo. Svetlana bowiem nie zwykła być wścibska czy natrętna w swej ciekawości, ale im dłużej obcowała z mężczyzną, tym mocniej próbowała zrozumieć strukturę kurtyny, za którą się chował. Pod membraną żył dudniły emocje. - Owszem! Na pewno coś popsułeś, żebym była brudna! – warknęła, szturchając nieznacznie artystę w bok. Zmarszczyła nawet brwi i czoło, by wydawać się nieco bardziej rozgniewaną. Zbliżyła się jednak nieznacznie raz jeszcze, subtelnie opuszkami palców powodząc po linii grzebieni żebrowych spętanych materiałem spodni. - A co do koszuli… Ja cię wolę bez – przecież się nie rozbierze, prawda? Delikatnie musnęła wargami policzek Lva, skupiając się w pełni na uformowaniu kształtu ciasteczek, co niestety wychodziło Lebedeve z niebywałym trudem. Próbowała nie zniszczyć bazy, dlatego też z taką skrupulatnością starała się przypodobać mężczyźnie, wiedząc (przeczuwając wręcz), że jest świadomy nieudolności, która charakteryzowała jej kruchą postać. Była nieświadoma życia i codzienności, ciągle więziona w domu, który stał się złotą klatką. Rodzicielka powtarzała, że jest bezużyteczna, nie dopuszczając jej do jakichkolwiek czynności. - Wiesz… Tak sobie pomyślałam… – szepnęła nieśmiało, czując jak rumieńce zalewały jej blade policzki. - Chciałbyś spędzić ze mną ten weekend? Mój tata wraca dopiero w przyszłym tygodniu, a matka wyjechała – oczywiście, liczyła się z tym, że Abramov odmówi, jednak – co stało na przeszkodzie, by nieznacznie poznać siebie nawzajem? Wystarczyło jedno słowo - i była gotowa zniknąć. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Nie Lut 23 2020, 23:27 | | Wiedział, że chce go poznać. To nie był jednak - niestety - właściwy akord. Lub żaden akord, po prostu, nie mógł być tym właściwym. Lub sam właściwie o sobie niewiele wiedział. Pytanie było bezpieczne; miękko stąpało po gruncie ich znajomości, jeszcze dość świeżej w rozległym spojrzeniu czasu. Nie zagłębiało swych dociekliwych szponów w parszywych bliznach dzieciństwa. Nie naruszało drażliwej, skancerowanej duszy. Nie wydrążało pretensją. To dobrze. Po raz kolejny pozwolił sobie na uśmiech. To dobrze. - Kiedyś ci zagram - powiedział - daję słowo. - O samych w sobie melodiach ciężko jest przecież mówić. Melodii trzeba doświadczyć, każda, samotna opowieść byłaby rachitycznym szkieletem słów, wyrzucanych i odbieranych bez zrozumienia. Jego ulubiony kompozytor był z pochodzenia mugolem. Był jednocześnie wzgardzony i miłowany przez ludzi. Był jednocześnie geniuszem i najpodlejszym idiotą. Był jednocześnie oszczędny i zabarwiony od uczuć. Svetlana, wprawiona w rytm złości, zdawała się niedorzeczna. Obrzucił ją rozbawionym wzrokiem, refleksem nieudolnie tłumionej pobłażliwości. Sam również był niedorzeczny. Bez większych, prowadzonych rozważań, jego ręce poderwały się do zapięcia koszuli. - Tym lepiej - oznajmił. Guziki ustępowały posłusznie, jeden za drugim, bez przesadnego pośpiechu. Niedługo później porzucił ubranie na ziemi. Naga skóra otarła się o powietrze mieszkania, ostentacyjnie, perfidnie (och, przecież on był świadomy, jak działa ten grzeszny widok). Ukrócił dystans, w pozornie niewinnym, banalnym celu pomocy. Musnął jej dłoń, gdy dzierżyła foremkę, pragnąc możliwie najlepiej wykonać swoje zadanie. - Wszystko w porządku? - dopytał. Znał doskonale odpowiedź. Kolejna, wysunięta wątpliwość - propozycja - nie była równie przychylna jak przedtem. Nastąpił lęk. Zimny, galaretowaty i obrzydliwy. Nastała przykra, z uporem wrzeszcząca myśl. Prędzej czy później ją skrzywdzi. Stworzony fałszywie (śmiech) idealny świat obróci się wtedy w nieład, tak jak karciana konstrukcja. Każde z rzucanych przez niego kłamstw mogła przejrzeć - to było łatwe. Zbyt łatwe. Wystarczy zasięgnąć gazet albo opinii ludzi. - Chciałbym. Oczywiście, że chciałbym - te słowa brzmiały jak bełkot, jak nieistotna część, ochłap ciskany przed fundamentem ale. - Niestety... Obowiązki krzyżują mi plany. Przepraszam - dodał. ( - Za co ją, do cholery, przepraszał?- Za wszystko. ) |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Pon Lut 24 2020, 19:18 | | Była pozbawiona wszelkiego poczucia stabilności. Lawirowała nad przepaścią. Tonęła w odmętach swych myśli, kiedy to rozkoszowała się jego obecnością, tak nieoczywistą i rozmytą pomiędzy wspomnieniami, jakie względem niego żywiła. Czy robił to celowo z premedytacją bez skrupułów? Nie wiedziała, jednak nie mogła przypuszczać, że kierowała nim demoniczna natura, która przejmowała wielokrotnie kontrolę nad jego umysłem. Svetlana natomiast ulegała złudzeniu, ufając, może czuć namiastkę tego co ona. Iluzja wyobrażeń była tłamsząca, ale pragnęła jeszcze więcej i intensywniej, byle tylko zagłębić się w emocjonalnej brei, jaka zdominuje kruche sylwetki. - Dla mnie? To co innego niż kolejny wygrany utwór podczas koncertu - stwierdziła bez zastanowienia, spoglądając na Lva, kiedy to postanowił ściągnąć koszulę. Serce jasnowłosej zatrzepotało w piersi, a rumieniec oblał policzki. Nie czuła się komfortowo. Wstyd wypełniał meandry żył, a tęczówki nie zdołały ponownie skierować się ku niemu. Zadrżała nieznacznie pod dotykiem, którego się dopuścił i cofnęła dłoń. Prowokował ją i wielokrotnie dopuszczał się haniebnych czynów, byle tylko ujrzeć zakłopotanie wymalowane na obliczu młodziutkiej pannicy. - Powinieneś się ubrać… – skarciła go nieznacznie, ignorując kolejne pytanie. Echo niemego krzyku wypełniło pierścienie żebrowe, próbując się wydostać na zewnątrz. Musiała uciec. Wydostać się z pułapki mieszkania, nie dając po sobie poznać – jak bardzo pragnie raz jeszcze stać się w pełni jego. Podły. Wszystko prysnęło, gdy usłyszała odmowę. Z nerwowością przygryzała policzek, zaraz potem wargę, by ostatecznie zacisnąć smukłe palce w piąstki. Czuła jak knykcie zaczynając bieleć, a łzy cisną się do oczu. Doprawdy miał plany? Jakie? Nie mogła dopytywać, dlatego z trudem powstrzymała swą ciekawość. - Wybacz, to było głupie – stwierdziła bez zastanowienia, parskając śmiechem; dla niepoznaki, sztucznie, przyoblekając rozkoszny chichot fałszem. Odwróciła się do mężczyzny, by potwierdzić, że faktycznie nie pomyślała o tym, by takie rzeczy planować, toteż chciała wykorzystać kolejne minuty na eskalowanie wspólnego popołudnia, mimo iż czuła jak serce powoli pęka. - Zatem jakie masz plany na to popołudnie, skoro niebawem będę musiała zniknąć? – spytała przekornie, wciąż kierując się maską, którą nie tak dawno przybrała na swe lico.
Ostatnio zmieniony przez Svetlana Lebedeva dnia Czw Lut 27 2020, 07:31, w całości zmieniany 3 razy |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Wto Lut 25 2020, 21:57 | | Odciskał swoją obecność - wyraźnie, natarczywie, przesadnie, zacieśniał dystans, osiadał spojrzeniem z pasją, przystawał, pośród zmieszania i oblewanej akcentem rumieńca twarzy. Lubił ten ciąg reakcji, tę pamiętaną kaskadę, tę pewność, że zachwiał teraz jej spokój. - Niezbyt mnie przekonujesz - mruknął; musnął wargami jej małżowinę uszną. Nie powinien. Ach tak. Nie powinien stanowczo zbyt wiele razy. Składał się z samych, powtarzających się, zbezczeszczonych zasad, które naruszał z łatwością, tak jak narusza się zeschłą, ciśniętą w listowie gałąź. Żałował późniejszych słów. Żałował, chociaż zarazem nie widział innego wyjścia. Poczuł się, jakby wypluł przed chwilą gorycz. Kurwa mać. - Nie było głupie - niemal natychmiast zaprzeczył. - Po prostu - wdech; wydech - zostań. Dziś zostań - podkreślił, wpatrzony w nią intensywnie, ufnie, z równym oddaniem jak przedtem. Szczęście w nieszczęściu, osnuwająca go magia oferowała przewagę. Dokładał starań, aby rozgonić zawód. - Jutro wyjeżdżam. Nie każ mi o tym myśleć - w geście czułości dotknął kobiecej twarzy. Wplótł palce w kosmyki włosów. - Wrócę, zanim się zorientujesz - dodał. (Utonie w ramionach innych, ucieszy przyzwyczajenia, to nieistotne, wypowie ledwie możliwym do uchwycenia szeptem. To jedna noc. Był zepsuty; gnicie to ostateczność, nieodwracalne, nasiąka, pożera tkanki, nie daje szans odrodzenia. O Boże, ona jest nieskażona, naiwna, tak głupia - a on pozwala jej wierzyć, co się z nim dzieje, dzieje to samo, co zawsze - wiesz jak okazać szacunek? - takim jak ona - zostawić w spokoju, trzymać z daleka - od takich jak ty - nie jesteś uzależniony, nie kochasz jej, bo nie umiesz kochać, nikogo, taki już jesteś, ty niszczysz wszystko jak głośny, rozkapryszony dzieciak). - To jak? - postanowił dopytać. Chaos emocji piętrzył się w jego głowie, lecz zdobył się na pogodny, okryty urokiem uśmiech. Zaczął powoli, jedno po drugim, przenosić wytłoczone przez Lebedevę ciasteczka. - Ułożę je wszystkie na blasze i przypilnuję. Przenieśmy się do salonu, pomożesz mi wybrać dekoracje - zarządził. Liczył, że to wystarczy. Chwilowo. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Pią Lut 28 2020, 17:41 | | Drżała pod naporem bliskości mężczyzny, który przekraczał kolejne bariery, granice. Dewastował pozorną niewinność Svetlany, która malowała się w każdym delikatnym geście. Ruchy jej ciała były wszak przepełnione niepewnością, gdy uginała się w trakcie ulotnego pocałunku. Smukłe palce mimowolnie uniosły się na tors Abramova, wbijając w niego opuszki palców, byle tylko odepchnąć go od siebie i pozbawić szansy na to, by raz jeszcze posiadł ją jak kobietę. - To nie miało cię przekonać, ale… – wyszeptała cicho, odchylając nieznacznie głowę, by wargi artysty spłynęły wolno po bladej linii skóry. Czuła napinające mięśnie, na których wygrywał kolejne melodie. Był niejednoznaczny, lecz tym razem to ona spróbowała pokazać mu swą siłę. Słowa dotarły do niej i zawierzyła im, chociaż przez moment pragnęła opuścić mieszkanie Lva, by nie zabierać jego czasu, którego nie miał zbyt wiele. (Nie dla niej.) - Rozumiem – odparła spokojnie, a głos miała melodyjny, spokojny. Uśmiech rozciągnął zaróżowione wargi, kiedy pozwolił jej zostać, choć Lebedeva miała zupełnie inny pomysł na ten wieczór. Nie chciała mu dezorganizować dni, a przecież i tak już dostatecznie poświęcał uwagi, którą należało pielęgnować w sferach muzycznych. Naiwna. Głupia. Cholernie głupia. Skinęła nieznacznie głową na znak, że zgadza się na wszystko, lecz nieustannie przyglądała się temu, co robił Lev. Był bowiem zagadką, która dla Svety wciąż pozostawała okraszona nutą iluzji i nieoczywistości, po które chciała sięgać. Jak bardzo był zły, że sama nie potrafiła uczynić nic? Żałosna. Czuła jak nagle mąka zaczyna drażnić jej nos (być może wpadła do nozdrzy, gdy niefortunnie biały pył buchnął w twarz jasnowłosej). Niekontrolowanie kichnęła, a jej pukle zaczęły zmieniać kolor na głęboką czerń. Trwało to ułamki sekund, w których to córka Vasila nie była świadoma niczego. Wzruszyła jedynie ramionami, kierując się w stronę salonu, gdzie czekała na nich zarówno choinka jak i ozdoby, a ona sama pragnęła zatopić się w ramionach Abramova, którego pożądała tak samo – bezsprzecznie i od tygodni. - Skończyłeś? – zagaiła głośniej, gdy ręce powoli zaczęły przeczesywać gałązki i dobierać odpowiednie bombki. Dom, w którym żyła – nigdy nie spełniał rytuału, do którego zachęcał artysta. Czyż to nie jest największa ironia? |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Czw Mar 05 2020, 06:55 | | Nie rozumiała - wyłonił się w międzyczasie wyrok, zapadły z ust świadomości, która niczym ponury, wytarty znużeniem sędzia, osiadła na sali czaszki. Wyrok, okrutny, natychmiastowy, przecinał zimnem skuloną strukturę wnętrza. Obdarty z feerii emocji, stanowił suchą, ścieńczałą skorupę słów, nie okrył się zaskoczeniem, nie spijał cierpkich, sfermentowanych rozczarowaniem kropel, nie smucił się, nie radował. Oceniał prędko - i przenikliwie trafnie. Wydawał się być wyrokiem wręcz doskonałym, wyrokiem nad wyrokami, o pełnej, wręcz doskonałej naturze, wyrokiem bez cienia zwątpień, bez roztrzęsienia wahań. Nic nie wiedziała. Nie mogła wiedzieć. Z ogromnym trudem nie prychnął. Z ogromnym trudem nie rozgniótł jej swoim wzrokiem, nie zdeptał jej łagodnego uśmiechu, podnoszącego się z legowiska fałszu. Z ogromnym, podjętym trudem nie patrzył na nią w ten sposób, w jaki powinien patrzeć się na nią zawsze; widząc wyłącznie ciśnięte w toń dorosłości dziecko. Uroda mogła rozkwitać, ujawniać barwną, mieniącą się pokusami kobiecość. To bez znaczenia; w głębi, pod nieustannie drażniącą zmysły powierzchownością, była jedynie dzieckiem, córką swojego ojca, trzymaną w ciemnym, zamkniętym na klucz pomieszczeniu niewiedzy. Nie znała, jak świat jest podły. Nie znała, jak on jest podły. Gówno wiedziała. Gówno mogła zrozumieć. Uchylił drzwiczki jej klatki, pozwolił wyjrzeć, spoglądać, zamiast na cienie, na rzeczywiste kształty. Prędzej czy później... wszystko jest kwestią czasu. Z tego powodu, najpewniej, zabiegał o jej obecność. Tkwiła w ogromnym błędzie - pragnął jej towarzystwa, każdej, ulotnej chwili. Ulotność. Tak brzmiało kluczowe słowo. Drugie kluczowe słowo - lęk przed przesadnym otwarciem. Miał rację. Nie rozumiała. Sam komplikował jej drogę. Szczęście w nieszczęściu, idylla nie ucierpiała, mieniąc się na błyszczących powierzchniach bombek, wijących się jakby przyjazne węże łańcuchach, ciastkach, które przeobrażały się za kurtyną drzwiczek od piekarnika. W otaczającym powietrzu niosła się woń słodyczy i wyrazistych przypraw. – Na to wygląda - odpowiedział Svetlanie, pragnąc złagodzić ciężar żywionych obaw kolejnym łukiem uśmiechu. Zajął miejsce w salonie. Przysunął do siebie jedno z leżących pudeł i zajrzał do objętego tekturą wnętrza. W ostatnich latach dokonał znacznych zakupów, chwytając uwagą każdą błyskotkę w sklepie, nie mogąc podjąć decyzji, jakie powinny na dłużej zagościć w domu. Pochłonięty doborem zestawu, kierował ukradkiem spojrzenia, osiadające miękko na smukłym, dziewczęcym ciele; przyglądał się poczynaniom Lebedevy, która (ku jego niewiedzy) dopiero odnajdywała się w nowej roli. Zamarł. Zamrugał, gwałtownie, jakby chcąc zmienić, wymazać widok, który podsyłał mu nieprzytomny umysł. Rozkojarzony - tak myślał. Przewrażliwiony, naruszający wtem układ rzeczywistości. Śmiech - pierwsza, rozbawiona reakcja, natychmiast uwiądł mu w gardle. Mruganie przyniosło skutek, włosy Svetlany ponownie przybrały odcienie letniego słońca. To niemożliwe. To niemal jest niemożliwe. – Wiesz co? – spytał, maskując znowu rozcięcia żywionych obaw, pogodnym wyrazem twarzy. – Chyba się odrobinę zmęczyłem. – Wstał, przetarł oczy i udał się w stronę kuchni. Pierniczki były gotowe. Lev i Svetlana z tematu |
| |
Witebsk, Białoruś 29 lat czysta zamożny magizoolog i autorka tekstów naukowych |
Wto Kwi 28 2020, 23:52 | | 13.01.1998 Akt 1; Scena 3 Nienawidzi kominków. Cholera. Nie ma nic gorszego niż magiczne środki transportu, ale tylko tak mogła się dostać do jego mieszkania. Wieczór, lecz nie tak późny by był już w środku. Dalej doskonale pamiętała zwykłe przyzwyczajenia Lwa, nawet jeśli był tak nieprzewidywalny. Powinna mieć te kilka minut, może kilkanaście. To dobrze, mogła się ogarnąć, prysnąć tymi doprowadzającymi niektórych do szaleństwa perfumami. Była idealna, taka jaka miała być. Odziała czarną sukienkę, tą samą co za pierwszym razem. Tą samą czerwoną czerwoną szminkę. Długie włosy spięła, podkreślając zgrabną szyję łańcuszkiem. Złoty z pojedynczą perłą. Całkiem rzadki jak na jej osobę. Nie nosiła biżuterii, najlepiej wyglądała naga. Przedstawienie czas zacząć.Przeszła się po mieszkaniu, zebrała wspomnienia pozostawione na niewyprasowanej pościeli. Chłonęła charakterystyczny zapach tego pomieszczenia, zdając sobie sprawę, że składa się na niego mnóstwo kobiecych ciał, gorycz złamanych serc i jego piękny uśmiech. Nie dotykała nic, tylko patrzyła. Kuchnia. Tak, do niej zmierzała. To ją interesowało. Spokojnie, nóżka za nóżką, stukała obcasami w płytki, których chłód przypominał o tym po co tu jest. Sięgnęła po jabłko i wyciągnęła jeden z większych noży kuchennych. Przecięła z precyzją chirurga, nie zastanawiając się nad tym dlaczego to wszystko się dzieje. Perfekcyjnie na pół, a drzwi do mieszkania otworzyły się. Cicho wspięła się na blat, pozwalając odzianym czarnymi rajstopami udom ukazać się spod sukienki. Słyszała każdy pojedynczy krok, a róg noża trafił w połówkę jabłka. Słyszała jak powoli się zbliża, unosząc jabłko na nożu do ust. Ostrze było niebezpiecznie blisko czerwonych ust, lecz nie tknęło ich, podczas gdy delikatnie odgryzła mały kawałek. Pierwszy dźwięk. Za nim kolejny- stukot paznokci o blat. Tak charakterystyczny dla niej, a jednocześnie tak bliski wszystkim jego kochankom. Zabawmy się. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pią Maj 01 2020, 00:54 | | Głowy ulicznych latarni rozganiały z sukcesem mrok swoim blaskiem; ulica, gęsta od zanurzonych wśród codzienności osób nuciła znużoną przyśpiewkę kolejnych kroków i majaczących rozmów. Wracał do domu. Znajomy utarty schemat, jedynie myśli ożywione za horyzontem powierzchowności zdawały się zajmujące - inne. Najświeższy powiew wydarzeń rozpędzał krew w korytarzach naczyń, wprowadzał w stan ciekawości i niepokoju, mknącego na drugim planie. Pamiętał o otrzymanym liście, jej liście spisanym pospiesznie niedługo po ich rozstaniu się w Parku Świateł. Zwykli poruszać się nieudolnie ponad krawędzią przepaści - kiedy zdołali runąć w jej rozwierane szczęki? nie wiedział. Wyznanie które zawarła na pergaminie łączyło wszystko w logiczną, wytłumaczalną całość, nagle jej złość która eksplodowała pomimo skruchy oraz wręczonych kwiatów - była zupełnie jasna. Wierzył że wkrótce nadejdzie, dokładnie tak jak przyrzekła; był wobec tego ostrożny - wprawiony w swoiste napięcie oczekiwania, ulotność cielesnych uniesień odgrywał poza mieszkaniem. Chciał, żeby przyszła; delektował się każdym, dostępnym odłamkiem odejścia od racjonalnych zasad. Przeskok wnętrzności zamka wskazywał na jego przyjście. Drzwi otworzyły się, drzwi się zamknęły, męska sylwetka jeszcze okryta nieświadomością zaczęła zdejmować płaszcz. Odgłosy, które pomknęły do jego uszu uwrażliwiły natychmiast każdy ze zmysłów, stroiły mu intuicję, której rad zawsze wiernie, pełen oddania słuchał. Skierował się w stronę kuchni. Tam wreszcie ujrzał jej postać. Przyglądał się jej zamysłom wdrażanym niespiesznie w życie. Zatrzymał się, z zagadkowym osiadłym na twarzy uśmiechem; przystanął u progu kuchni, oparty barkiem o ścianę. Słyszał, jak kruszy się słodki owoc, dostrzegał ostrze niepokojąco zastygłe w pobliżu czerwieni ust. Absurd. Przełamał po chwili bezruch. Pokusa, drążąca go głodem żądzy, była kolejnym zrywem jego nieludzkiej natury. Wiedział że jeśli ona nie zaprzestanie, on nigdy nie zdoła przestać. – A wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe – odezwał się przytaczając znamienne słowa; czyżby bawiła się w Ewę? Córko, naiwna w swych dłoniach trzymasz upadek. Popełniasz błąd; on cię namówił, on zniszczył ideał życia, on zamknął wam bramy raju. – Możliwe, że nawet był potężniejszy od Boga. – Zatrzymał się nieopodal. Dosięgnął dłonią jej twarzy, musnął policzek, sunąc powoli, aż do jej smukłej szyi. Nie rezygnował z uśmiechu, nie był Adamem, biernym milczącym pionkiem. Był tym, który niszczył, a ona zjawiła się dobrowolnie, jakby pragnęła, po raz kolejny zatracić się w jego sidłach.
Ostatnio zmieniony przez Lev Abramov dnia Pią Maj 29 2020, 00:37, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Witebsk, Białoruś 29 lat czysta zamożny magizoolog i autorka tekstów naukowych |
Pią Maj 01 2020, 23:45 | | Bawiła się jego odczuciami, potrzebami i tym jak w całej skomplikowanej strukturze był prosty. To było jej przedstawienie, zwieńczenie wszystkich prób, dzieło finalne szkaradnego scenariusza losu. Niczym główna bohaterka Jeziora Łabędziego, szykowała się na ostatni ukłon, prostując zgrabną nogę, by obnażyć się w niskim skłonie ku publiczności. - Gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro... i zło. - Wymruczała, wybitnie grając tę rolę. Prężyła się, wypięła pierś, łączyła łopatki, by wreszcie przymknąć oczy. Delikatnie rozchyliła wargi poszukując jego dłoni, by wreszcie uchwycić pomiędzy usta palec mężczyzny. Niby delikatnie, niby lekko zassała sprawiając mu pod powiekami istny seans, niby końcówką języka delikatnie omiotła opuszek. Była wybitną kochaną, która z każdego czynu potrafiła zrobić dzieło erotyki najwyższych sfer. Zdawała sobie z tego doskonale sprawę, całkowicie wykorzystując przewagę jaką to dawało. W końcu nie ważne ile się ma, ważne ile potrafi się wykorzystać. Rozchyliła powieki. Powoli, niczym szalony drapieżnik bawiący się ofiarą, niczym dziecko świecące zabawką przed innymi, uboższymi. Niczym kobieta, której tak pragnął. Stopniowo, milimetr po milimetrze zaciskała zęby, cały czas obserwując jego twarz. Ból. Miał czuć to, co ona. Czy to w ogóle było realne w jego idealnym świecie? Rozchyliła wreszcie usta, rozluźniła uścisk zębów, by cofnięciem głowy wysunąć jego palec. Smak jego skóry był otumaniający, niemalże uzależniający, lecz z biegiem czasu potrafiła wstrzymać swoje rosnące pożądanie na rzecz czegoś o wiele ważniejszego, o czym zapomniała poddając się ciągłej grze w jego intencje. - Bądź przeklęty wśród wszystkich zwierząt domowych i polnych. - Zaśmiała się tak uroczo, jak zwykłym pruderyjnym panienkom, którą tak świetnie grała. Którą tak uwielbiał. Którą nigdy nie była. Poruszyła lekko dłonią, w której dalej dzierżyła nóż, lecz nie wykonała ruchu, nim nie zdjęła prawej nogi ze skrzyżowania, aby dosięgnąć nią do ciała Lwa. Uważnie, tak by obcas nie zahaczył o jedyny wartościowy element jego osoby, oparła but na podbrzuszu, prostując kolano a tym samym oddalając blondyna od siebie. Nie mogła mu ulec, nie mogła mu się oddać teraz, gdy zaczynała układać sobie życie. Był rozdziałem, który musiała doczytać, sprawdzić przypisy. Nie chciała tkwić w dennym melodramacie dłużej, odkładając uczucie wypełnienia pośród innych odczuć, wpływających na jej wnętrze. Złości, niesmaku, może tęsknoty? Może w tym był problem? Wtedy się przywiązała, a teraz to wracało. On wracał. Kurwa zawsze. Pieprzona naczelna szuja tego miasta.
I tylko te oczy tak piękne i spokojne. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pon Maj 04 2020, 00:19 | | Znał doskonale błędy; ich konsystencję, ich trwanie pośród otaczającej przestrzeni, ich melodyjne głosy, wybrzmiewające pod czaszką, które tłumiły zgrzyty dystroficznego sumienia. Znał ich fakturę, dotykał ich, żarliwie uzależniony niczym od doskonałej używki. Każdy dzień jego życia wypełniał się dysonansem, dysonansem był on sam, wnikający w objęcia innych. Tego wieczoru - ona zdołała popełnić błąd; z własnej nieprzymuszonej woli wnikała w potrzask mieszkania, drażniła zmysły osoby z którą igranie jest nierozsądne, o której powinna zapomnieć, do której powinna nie wracać. Śledził, uważnie jej zachowanie świadomy jak właśnie zostaje jej coraz mniej czasu, symboliczna klepsydra posiada coraz mniej ziaren na górnym, rozliczającym ją piętrze, przesypujących się bezlitośnie prosto na stos konsekwencji. Uśmiech nie spełzał z twarzy gdy wysłuchiwał jej wypowiedzi i gdy jej wargi musnęły koniuszki palców. Stłamsił pokusę, aby ją pocałować, podobnie oszczędny oraz świadomy niezależności, jaką próbuje nakreślić. (Rozważał, przez krótką chwilę jaki jest cel jej działań - pragnie pokazać, samej sobie, że jest go w stanie odrzucić? Nakreślić siłę? Chce samą siebie oszukać?) Ich pojedynek, wbrew wszelkim oczekiwaniom, był absolutnie nierówny; nigdy nie wyznał jej prawdy na temat swojej natury i nie miał zamiaru wyznawać; nienawidził, gdy ludzie zaprzestawali w nim widzieć tylko człowieka. Współtworzył ich przedstawienie, bawiąc się każdym czynem i każdym słowem - złamany moralny kręgosłup sprawiał, że nie odrzucał żądzy, wręcz przeciwnie, z oddaniem podsycał jej płomień liżący aż do zwęglenia rozsądek. Odległość niespodziewanie została zwiększona, miał być przeklęty - tak, był przeklęty i w swoim przekleństwie na zawsze próbował zwodzić. Wybuchnął śmiechem, nieadekwatnym, zbyt długim oraz zbyt głośnym. - Poznałaś, że jesteś naga? - dopytał; spoważniał niemal natychmiast, zatrzymał czujne spojrzenie na pięknej, kobiecej twarzy. Ręka opadła, leniwie gładząc podudzie, próbując zyskać przychylność oraz przełamać opór. |
| |
Witebsk, Białoruś 29 lat czysta zamożny magizoolog i autorka tekstów naukowych |
Wto Maj 05 2020, 16:37 | | - Z nagością mi do twarzy, Lvie. - Odparła wreszcie, pozostając dziwnie obojętną na jego śmiech czy późniejsze poczynania. Dzierżyła w dłoni nóż, którego zapewne zawahałaby się użyć, ale nadawał jej dziwnej, niezrozumiałej siły. Zeskoczyła z blatu, jak gdyby nigdy nic, chwytając mocniej za rękojeść, aby kroczek za kroczkiem oddalić się od blondyna. Kusiła ją jego bliskość, lecz ku uciesze tej mroczniejszej strony duszy, słabiej niż kiedyś. Jaskrawsza, delikatniejsza część umysłu dalej lgnęła w silne męskie ramiona, które mogła mieć na wyciągnięcie ręki od pierwszego lepszego mężczyzny. Ale chciała jego. Kaprys, skryty pod zwykłą fizycznością, bo przecież oboje wiedzieli, że to nie uczucie. Ona nie chciała kochać, o nie potrafił kochać (a może się myli?). Naturalne potrzeby skłaniały ich do tej relacji, która przerodziła się w mniej naturalny pociąg. Niezrozumiały, niepożądany, niechciany. Jego osoba odstręczała, ale i przyciągała, będąc magnesem dla ambiwalentnej natury Nadziei. Kapryśność nosiła w tym przypadku drugie imię, które decydowało o losowym trafieniu: serce, czy rozum.- Chciałabym wiedzieć, co się działo przez ostatnie miesiące. - Miała nienaturalnie spokojny głos. Z natury była ekspresyjna, wypowiadane głoski przybierały barwy wojenne na każdym poziomie egzystencji Białorusinki. Zwykle. Nie teraz. Teraz była obojętna. (Czy takie słowo istnieje w jej słowniku?) Usiadła na krześle, ponownie zakładając nogę na nogę. Nadgryzła jabłko nabite na nóż, a błękitne oczy przepełnione były poświatą wewnętrznego spokoju. To gra, doskonale wiedział, że jest chodzącą burzą, czekającą na możliwość wyładowania energii. Ale jeszcze nie teraz, nie mogła ulec mu tak szybko, rozluźnić bariery, wpuścić go na pozycję otwarcie wygranego. Przegrała zjawieniem się, ale mogła też wyrównać rachunki. A przynajmniej próbowała. - Zrób mi herbatę, przyjacielu. - Uniosła lekko prawy kącik ust, pozwalając spojrzeniu przelecieć męską sylwetkę od stóp do głowy. Była pełna naturalnej nonszalancji, a przy tym tak sztuczna w byciu opanowaną. Ale to nie tak, że nie mogłaby być spokojną, porozmawiać przy herbacie i prawdziwie interesować się czyimś życiem. Mogła, w porównaniu z Dimitrym była momentami oazą spokoju, a jednak, dla Lva zarezerwowała fragment przepełniony szaleństwem. Dla niego, przez niego i przeciwko niemu. To sprawiało, że był w jej życiu kimś absolutnie wyjątkowym, ale czy to jest na jego korzyść, to zobaczymy, gdy jabłko przestanie ochraniać ostrze noża. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Sro Maj 06 2020, 21:57 | | Jej obojętność, pod mury której docierał oddział depczącej go namiętności, zdawała się niezdobyta. Celowo, resztkami sił tłamsił we wnętrzu siebie niszczącą rozsądek aurę, byle zobaczyć, byle móc śledzić niejasne zamiary kobiety. Wycofała się - co uznał za moment triumfu w ich spontanicznym zetknięciu. Uśmiech nie spełzał z twarzy, przylegał natrętny jak owad plączący się w otoczeniu. Nie miał jej wiele do powiedzenia oraz co gorsza, z chwili na chwilę płynącej w bezmiarze czasu, robił się niecierpliwy. Nie znosił zrywać napięcia, nie znosił, kiedy cel nagle zaczynał mu znikać z oczu. Powinna, jednak, mieć na uwadze, że nigdy się nie poddawał. W ciągu ostatnich miesięcy przecierał nie-schemat tak znajomego rozchwiania. Życie utkane miał melodiami słynnych magicznych kompozytorów - których kochano, których uznano za najważniejszych i obdarzonych najwyższym mianem geniuszu. Wiedziała - powinna wiedzieć jak od lat przedstawiała się właśnie jego codzienność, jaką urozmaicał co rusz kolejnymi towarzyszkami w sypialni. Powinna wiedzieć, że w przeciwieństwie do nich była inna, do niej powracał, zaciekawiony i pełen nieznanej troski. Odrzucała go. Zawsze wracał. Wzruszył ramionami. - Przegrałaś. Przegrani nie mogą mieć żądań - powiedział jej z rozbawieniem. Podszedł w kierunku blatu i oparł się w pełni wygodnie o jego krawędź; spokojne spojrzenie dziś jakby niebieskich oczu było skupione na rozmówczyni. Nigdy nie spełniał reguł, wymykał się sztywnym ramom oraz uchylał się przed treściami rozkazów. Sam, również był przeogromnym kaprysem wtłoczonym w naczynie ciała. Przyjacielu. Omal nie parsknął śmiechem (ponownie). Czy mogli być przyjaciółmi? - Zrób sobie sama herbatę - odrzekł zaskakująco serdecznie w odznaczającej go arogancji, niechęci w usługiwaniu - nie krępuj się, będzie taka, jak lubisz - dorzucił marny argument, którym postanowił osłaniać swoją decyzję; czuła się przecież swobodnie w obrębie jego mieszkania. Niedługo później zastygnął, nieskory do większych ruchów, tym bardziej do posłusznego zajęcia miejsca naprzeciw Voronowej przy stole. Bierny, niespotykanie bierny w swojej przewrotnej naturze wydawał się przypominać drapieżne zwierzę, które w spokoju czyha na dogodniejszy moment. |
| |
Witebsk, Białoruś 29 lat czysta zamożny magizoolog i autorka tekstów naukowych |
Czw Maj 07 2020, 01:25 | | Owszem. Wygrywał. Był pierdolonym cheaterem tej gry, albo ściągnął sobie jakiś program, który zawsze ustawiał wygraną na jego szalę. Ewentualnie porównałabym to do grania grania w pasjansa z komputerem. Wygrana jest niewykonalna, ale podobnie jak on zawsze wracał, tak ona zawsze zaczynała kolejną rozgrywkę. Może kiedyś ją wypracuje, kiedyś zrozumie co stanowi genezę jej przegranej, prócz nieudolnych prób odtrącenia go. Nadziejka, życie z Tobą gra w pokera i już naprawdę przegrywasz wszystko. Nawet herbatę.- Nie zrobię, Ty mi zrób. - Ją samą zaczynała cała sytuacja śmieszyć, ale nie wstała, nie zaczęła sobie robić sobie herbaty czy cholera czegokolwiek. Dalej siedziała i patrzyła na niego, teraz już z lekko rozbawioną miną. Nawet nie lekko, wbrew pozorom jej oczy ukrywały prawdziwe rozbawienie całą chorą, irracjonalną sytuacją. I naprawdę chciało jej się coś do picia, ale nie mogła odpuścić, bo już wystarczająco naciągnęła swoją strunę. Chyba dlatego miała do niego słabość- podczas gdy u innych to ona naciągała strunę, wabiła i wracała, on był w ich relacji tą stroną konfliktu. Oczywiście Nadzieja nie brała pod uwagi czegoś takiego, jak nauczka na błędach i współczucie. Ona była poszkodowana, inne osoby, które były w takiej sytuacji jak ona już nie. Wstała, jaśnie Pani.Teatralnie zarzuciła włosy za ramię i rzuciła Lwowi spojrzenie z lekko przymrużonych oczu, niby wściekłych, ale z drugiej strony cała złość jakoś z niej wyparowała. Zaczęła sobie przygotowywać tą nieszczęsną herbatę, z czasem będzie musiała z podłogi zbierać resztki godności, których pozbawiał ją wiecznymi wygranymi. Było mu teraz o wiele łatwiej, bo ku własnej głupocie, Nadezhda trafiła na jego teren, z którego nie mogła go wyrzucić. A przy okazji uciekając, także by przegrała. W pewnym momencie, stojąc do niego tyłem, postanowiła powiedzieć już milszym głosem, lekko rozbawionym, ale przy tym odstawieniem prawej nogi dalej dbała, coby jej figura wyglądała dobrze. Chociaż na tym poziomie musiała trzymać fason. - Ale mógłbyś powiedzieć, naprawdę, jak spędziłeś te miesiące, gdy nie wkurwiałeś mnie swoją osobą. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Sob Maj 09 2020, 21:12 | | Widok jej twarzy, obecnej na tle mieszkania, był równie znajomy co stwarzający konflikt z przyzwyczajeniem; przecierał zakurzone przeszłością obrazy wspomnień z głoszoną ciągle przestrogą - to przeszłość, minęło, nie lgnęli do siebie dłużej, ich chaotyczna więź została dawno przecięta. Czyżby? pomyślał, skłócony, na osobności umysłu, on sam przeciw samemu sobie. Kolejne płynące tygodnie zlewały się w agregaty miesięcy, a on, mimo upływu czasu nie okrył siebie patyną beznamiętności. Dawniej, niszczyli siebie nawzajem rozcięci interwałami rozstań. Ona - obca i doskonale znana, centymetr po centymetrze który odkrywał niespokojnymi dłońmi, który oznaczał w muśnięciach swych pocałunków której porządek znowu z tak wielką siłą chciał zniszczyć. Nie zdołał drgnąć gdy uległa; wyłącznie stał i wpatrywał się w jej sylwetkę, zawierzającą się prozaicznej czynności przygotowania napoju. Nie zmienił zdania, nadal nie uważając że warto streścić choć jeden spośród szczegółów życia. Co wydarzyło się, Lvie? Żadnych wspaniałych, poruszających wieści; nie sądził by chciała słyszeć o artystycznym świecie. Nie był osobą która lubiła wyłaniać kwestie koncertów czy nawet ostatnich utworów poruszających mu duszę. Miał zresztą pewną obsesję; pogląd na doświadczanie sztuki który wyśmiewał niezdolne ją unieść słowa. Bogowie, miał przecież wiele obsesji. Zerwał się w końcu; w powolnych i płynnych ruchach zawężał rozpostarty pomiędzy ich postaciami dystans. Zatrzymał się nieopodal niej. Zatrzymał ,jak gdyby znów na coś czekał. - Dlaczego? - dopytał pełen niezgaszonego uporu; był nieodmiennie uparty. - Chcesz wiedzieć, czy miałem kogoś na dłużej? - drążył obecną sprawę, niezrozumiałą ciekawość (nie chciała nigdy rozmawiać). W przeciągu kilku, nieznacznie szybszych uderzeń serca wyciągnął rękę i uległ własnym zachciankom; dotknął kobiecych pleców, sunąc powoli począwszy od jej łopatek, zatrzymując się, w zakłamanej powściągliwości na pograniczu lędźwi. - Nic nie zdołało się zmienić - dodał. Trwał w przekonaniu że żywot, oparty na uniesieniach i krótkotrwałych romansach jest mu bezwzględnie pisany. Nieuchronnie, pomyślał również i o niej, czy miała kogoś na stałe? Nie spytał. Nie wiedział, czy chce, czy powinien wiedzieć. |
| |
Witebsk, Białoruś 29 lat czysta zamożny magizoolog i autorka tekstów naukowych |
Pią Maj 15 2020, 23:12 | | Jego intencje cuchnęły, przesiąknięte odbytymi kłótniami, spalonymi kwiatami, potem, skórą, perfumami. Wszystkim. Zapachem nocy letniej, jej osobistym winem, które smakowało niczym najlepszy trunek świata po tym, jak skosztowała jego ust. Bogowie, dlaczego on musiał być taki? Dlaczego musiał ją przyciągać w otchłań niespożytych pragnień i chorych zachcianek. Dlaczego pragnął więcej, gdy nie mógł więcej dać? Dlaczego ona od niego tego nie wymagała, choć mogła? - Dlatego, że chcę wiedzieć. - Odparła, czując jak całe pragnienie nabiera totalnie innego znaczenia. Potrzebowała alkoholu, ust Lwa, trzech szklanek wody i bogowie wiedzą czego jeszcze, choć prawdopodobnie nic nie dałoby jej wytchnienia. Była wściekła, zrozpaczona, rozjuszona i zaciekawiona. Kaprys. To pytanie było zwykłym kaprysem. Nie odpowiedziała. Sam powie, wskazując na to, że ma drogę wolną; że dłoń z jej pleców może spłynąć na talię. Nie chciała tego a jednocześnie pragnęła. Nie dla czynu, nie dlatego, że brakowało jej w życiu uciech. Dlatego, że wtedy wróciliby do pozornej, rysowanej palcem na zakurzonej szybie normalności. Takowa już nie istniała, nie miała prawa zaistnieć w grze pozorów, rozjuszonych pragnieniach i przy jego uroku, który był nieopisanie tłamszący. - U mnie się zmieniło. - Potrzebowała stabilizacji, choć jednocześnie była największą orędowniczką wolności i życia na walizkach. Pragnęła ucieczki w męskich ramionach, choć pocałunki z nieukrywaną przyjemnością składałaby na kobiecych wargach. Nie miała tłumaczenia, nie wiedziała jak wytłumaczy, kogo obsadzi w roli ''stałości'' podczas gdy cały jej świat wirował. Mógł żyć domysłami, plotkami i sceną, jaką odegrała na balu, a jednocześnie on doskonale wiedział, że blefuje. Łączące się łopatki, lekko przymknięte powieki i przyśpieszony oddech zdradzały, że jak bardzo pragnęła stałości, równie bardzo nie mogła jej mieć. Bogowie, dajcie wolność, dajcie ukojenie i tą pieprzoną swobodę decyzji. Teraz jej nie miała. Kierowała nią siła, która pchnęła jej plecy w kierunku jego dłoni, która nakazała jej go pragnąć. Podświadomość, tęsknota, zgorzkniałe serce? Lwie, jest za słaba. |
| |
| | |
| |
|