|
|
|
|
|
Wto Cze 25 2019, 00:16 | | Dziedziniec Pasternaka Dziedziniec nazwany imieniem czarodzieja, który za swoją twórczość literacką otrzymał mugolską Nagrodę Nobla. W ciągu ostatnich lat sprowadzali się tutaj czarodzieje związani z działalnością artystyczną. Malarze, śpiewacy, pisarze, muzycy. Charakter mieszkańców zresztą widać od razu, gdy wejdzie się w ulicę. Większość kamienic pomalowano na żywe, wesołe kolory. Drzwi i okiennice ozdobiono pięknymi wzorami. Przed kawiarenkami stoją stoliki i krzesła, przy których obywatele Petersburga popiją herbatę i dyskutują o sztuce. Sklepy oferują obrazy, rzeźby i inne wyroby artystyczne, a gdzieniegdzie napotyka się ulicznych muzykantów przygrywających na instrumentach. Spotkania i imprezy często trwają do rana. |
| |
Sofia, Bułgaria 28 lat charłak czysta ubogi felietonistka w Novyim Mirze, portrecistka uliczna |
Pon Cze 01 2020, 12:12 | | 04.02.1998 Choć koniec stycznia wydawał się zapowiadać wyjątkowo srogą zimę oraz chłodny początek marcowego przedwiośnia, wraz z początkiem lutego Petersburg rozjaśniły chełpliwe promienie słońca, przebijające się bladym, kanarkowym odcieniem poprzez zbite kołtuny szarych chmur; mieszkańcy wylegli ochoczo na ulice miasta, a śnieg skurczył się do białych baranków, zalegających leniwie przy krawężnikach i nieuczęszczanych poboczach brukowanych alej - Dziedziniec Pasternaka ponownie hołubił kweres i zgiełk swoich biesiadników, pośród którego Spasenia przystanęła pod srokatą fasadą błękitnej kamienicy, rozstawiając sztalugę i umieszczając na niej drewnianą deskę, do której przypięła kilka czystych arkuszy papieru. W samo południe Mahala tętniło życiem, płynęło swawolnym, wodewilowym tonem, w rytm muzyki ulicznej, wygrywanej na akordeonie przez sędziwego mężczyznę, stojącego w cieniu jednej z ozdobnych markiz. Pojedyncze światła, odbijane od drobnych szkiełek zawieszonych w oknach budynków, rozpraszały się po placu głębią kolorowej pogody, pozostawiając cienką glazurę na barwnych ścianach domów, wydobywając z nich zaszytą głęboko fizjonomię zapomnianego życia artystycznego, które na dziedzińcu Pasternaka formowało się od wewnątrz. Pośród tłumu ludzi, sunącego w ciągu dnia przez plac, śmiejącego się głośno i wykrzykującego frazesy, jedynie tu, w samym sercu petersburskiej bohemy, nie zderzające się z surowymi łypnięciami co bardziej radykalnych polityków, Spasenia nie wyróżniała się niczym szczególnym; wystarczało jej, że cieszyła się wśród przechodniów choć szczątkowym zaufaniem - była jedynie kolejnym elementem dobrze znanej im mozaiki kwitnącej na ulicach sztuki, nikt nie traktował jej więc ani zbyt poważnie, ani zbyt lekceważąco. Poza jednym wyjątkiem. - Orpheus. - wyciągnęła prawą dłoń ku górze, odzywając się, gdy tylko dostrzegła sylwetkę mężczyzny, pochłoniętą papierosowym dymem, szarą i znużoną na tle jaskrawego kolorytu osiedla. Było coś niezmiernie, wręcz przeraźliwie irytującego w regularności, z jaką Zakharenko potrafił odnaleźć ją w Petersburgu, pojawić się, całkiem niespodziewanie, zawsze wtedy, kiedy jej wybujałe oczekiwania stygły i opadały ostrożnie, silniejszym podmuchem wiatru zdmuchnięte na horyzont miałkiej świadomości, umożliwiając chwilę odpoczynku pośród nieznośnego metrum dnia, rozbijającego się o obowiązki, powinności i imperatywy. - Obawiam się, że nie mam dzisiaj czasu na twój portret, lapochka. Zjawiłeś się nie w porę. - odparła butnie, pozwalając by na twarzy rozrysował się błahy, filuterny uśmiech, pełen egzaltowanego cynizmu i kokietliwej pobłażliwości. |
| |
Sewastopol, Ukraina 31 lat błękitna zamożny mecenas sztuki i właściciel domu uciech |
Wto Cze 02 2020, 22:35 | | Zimne powietrze mogło inspirować cudacznością emocji, które nieustannie zalewały męskie ciało, podjudzając dotychczasowe odczucia. Pragnął więc otrzeźwienia, ukojenia nerwów, złamania własnych zasad, którymi kierował się do tej pory. Tonął. Nieustannie rozpadał się na kolejne części, kiedy rozmyślał o minionym miesiącu. Wiedział, że szaleństwo dudni w meandrach żył, a serce uderza gwałtownie w piersi, nadając temu kształty niebotyczne, dalekie od pozoru zrozumienia. Tracił grunt pod nogami, tak jak działo się to w jego życiu, gdy żona z egoistycznych pobudek – co wydawało się abstrakcyjne – postanowiła oddać się ramionom innego, nieszczególnie żywego. Papieros dogasał, a w umyśle Orpheusa pojawiała się kolejna mrzonka o kolejnym, odpalanym papierku, w którym zwinięty był tytoń, dający subtelność otumanienia. Rozmyślał o wszystkim i niczym zarazem, rozkochując się w nicości miejskich korytarzy. Malownicza aura Petersburga była nieco przytłaczająca, podobnie jak ludzie, którzy nie wyróżniali się niczym na tle budynków. Uśmiechem obdarzał jednak kobiety, ofiarowując im iluzję atencji, choć chciał, ba!, niemalże pragnął znaleźć się z dala od zgromadzonego tłumu. Życzenia miewają przewrotny finał, bo mimo iż powinien zjawić się w Extravaganzie, wolał podążać nieokreślonymi ścieżkami, które nie prowadziły go do żadnego, konkretnego celu. Nie – dopóki tęczówki nie dostrzegły drobnej, kobiecej dłoni, która kierowała się w jego stronę. Kąciki warg ponownie uniosły się ku górze, zaś krok stał się szybszy. Czyżby złośliwość losu stała po jego stronie? - Proszę, proszę… Panienka Velcheva… Jak na ironię, nie prowokowałem tego spotkania – powiedział z dozą buty w tembrze głosu, a tęczówki błysnęły nietypową iskrą nieprzewidywalności. Obserwował ją uważnie. Uczył od nowa, tak jakby chcąc poznać każdą z krzywizn malujących się na jej twarzy w grymasie męskiego nieposłuszeństwa. - Niestety, to nie jest dobry dzień na to, by uczynić ze mnie modela, moja droga – odparł zgodnie z prawdą, wszakże nienawidził obrazów, a już tym bardziej fotografii. Wolał pozostać owiany anonimowością, która miała przynieść ukojenie jego spapranej duszy. - Dlaczego to robisz? – zagaił z dozą ciekawości, ofiarowując ciemnowłosej pełnię atencji. |
| |
Sofia, Bułgaria 28 lat charłak czysta ubogi felietonistka w Novyim Mirze, portrecistka uliczna |
Czw Cze 04 2020, 18:40 | | Ilekroć spotykała Orpheusa, rozbudzała się w niej dziecięca skłonność do przekory - choć z pedantyczną dokładnością potrafiła wypełnić dni spędzone w szarym, nakrytym cienkim obrusem śniegu mieście, zajmować dłonie malarstwem, a umysł literaturą i społecznym nieporządkiem, nie raz poruszanym w pisanych przez nią, refleksyjnych, choć ostatnimi czasami trochę zbyt bezpośrednich felietonach, nuda, jak milczący pająk, snuła swą nić we wszystkich zakątkach jej serca, przyzwyczajonego do feerycznej ekspresywności dnia codziennego. O Savie myślała rzadko, mimo to Petersburg w niezrozumiały sposób trzymał ją w ciasnych objęciach powinności i niezdecydowania, odwodził coraz dalej od przygasłych już marzeń o powrocie do rodzinnej Bułgarii, do matki i ojca, łagodnej zimy, sadów owocowych i rozległych łąk, dekorujących dzikimi kwiatami niewysokie pagórki u podnóża rozległej panoramy Pirynu. - Z jakiegoś powodu ciężko mi w to uwierzyć. - odparła, uśmiechając się cierpko i przystając w swobodnym kontrapoście. Z butną ignorancją dystansowała się od jego bezceremonialnego stylu życia i obcesowej maniery patetycznego zachowania, będącego, jak zdążyła się już przekonać, złotym orderem na piersi jego wybujałej osobowości. Wszechobecna mgła cynizmu i immanentnej żartobliwości skłaniała ją z resztą do spoglądania na mężczyznę nadto krytycznie, z wiecznie przyklejonym do ust grymasem chłodnego powątpiewania. - Dlaczego nie? Dla ciebie to tylko krótka chwila i kilka monet, a dla mnie uczciwa praca, pasja i obowiązek wobec sztuki. - naraz wyprostowała się, krzyżując dłonie na piersi i spoglądając na Orpheusa z rozbłysłym w cynamonowych tęczówkach dowodem pysznej arogancji. Niewiele wystarczyło jednak z jego strony, by wyraz twarzy Spasenii, z dumnej czupurności, przeistoczył się przedświt znużonej obojętności, podsycanej awersją do pytania, które z taką uporczywością lubiano jej zadawać i na które do dzisiaj nie znała poprawnej odpowiedzi. - Dlaczego maluję? - odpowiedziała w końcu, lakonicznie i z wysublimowaną prowokacją, zakrywając się wachlarzem barwnego persyflażu. Choć nie wątpiła w szczere zaciekawienie mężczyzny i rzetelność pokracznie wyrażanego zainteresowania, nie mogła całkiem zaprzeczyć przekonaniu, jakoby podobne dociekania zawsze zawierały w sobie nuty zgryźliwej dokuczliwości. |
| |
Sewastopol, Ukraina 31 lat błękitna zamożny mecenas sztuki i właściciel domu uciech |
Czw Cze 11 2020, 11:59 | | Był nieprzewidywalny, złożony, wykreowany na potrzeby krótkiej sceny będącej ledwie epizodem. Petersburg nie jawił się dla zeń jako wyzwanie; szarobure odcienie, marazm i pycha ludzka sprawiały, że już dziś był gotowy zdecydować się na ucieczkę i pogrzebanie doczesnych spraw. Jak na ironię – do tej pory nie potrafił tego uczynić, lecz nawet jego cierpliwość dogorywała, tak jak iskierki skaczące w ogniu. Znużenie przyćmiewało rozsądek, a poszukiwane bodźce zdawały się nie istnieć w męskiej podświadomości, która coraz częściej układała się pod dyktando społeczeństwa, nie samego Orpheusa Zakharenko. - Wyjątkowo nie kłamię, moja droga – odparł bez zastanowienia. Nie szukał jej. Nie prowokował spotkań. Przemierzał kolejne ścieżki życia, jednakże tym razem wybierał samotność, co do jego temperamentnej i charyzmatycznej natury nie pasowało. Uciekał bowiem w światy nieodwiedzone, czekając na pozór zbawienia jakim miał być koniec. Emocjonalność pchała na skraj szaleństwa, choć o tym do tej pory wiedziała tylko ona, ta której od dawna obok nie było. - Te monety możesz dostać i bez tego… Nie lubię ani zdjęć, a już tym bardziej własnych portretów – chłód przeszył ton wypowiedzi mężczyzny. Nie pozwalał nikomu na przenikanie przez struktury krzywizn twarzy, za fasadą których krył się dualizm jego jestestwa. Nie chciał pogodzić się z wizją uwiecznienia, wszakże to zradzałoby kolejne przywiązania do teraźniejszości, z której kto wie – być może – to właśnie on zdoła się wypisać? - Dlaczego robisz to na ulicy? Nie powiedziałaś, że potrzebujesz pomocy, a nie sądzę, żebym uchodził za człowieka, który nie ofiaruje dłoni, gdy ta jest właściwa – powiedział spokojniej, odczuwając coś na kształt dziwnego współczucia i smutku, jaki powoli zaczynał przyćmiewać umysł Orpheusa. Obserwował uważnie Spasenie, analizował jej postawę, a także poszukiwał scenariuszy – z jakiego powodu postępowała w tak irracjonalny sposób. Był gotów przecież ofiarować jej całe dobro świata, o ile tego chciała, lecz jak każda kobieta zdawała się być samodzielna. - Jak długo chcesz tu zostać?Spytał z troski – nie by prawić reprymendy. |
| |
Sofia, Bułgaria 28 lat charłak czysta ubogi felietonistka w Novyim Mirze, portrecistka uliczna |
Sro Cze 17 2020, 14:08 | | Darzyła Orpheusa uczuciem pełnym niestałych, ciężkich do zdefiniowania elementów, cząstek i ułamków jakiejś wyjątkowo abstrakcyjnej, wiecznie niedokończonej układanki - pomimo całego zachwytu, jaki dla niego miała gdy spotkali się po raz pierwszy, pomimo swojej kokietliwości, buty i niezatartej dumy, gdzieś w zakątkach frywolnej świadomości głęboko nim pogardzała, pozwalając by owa niesprecyzowana gorycz połączyła się w jedno z pozostałymi uczuciami, tworząc żywotną, całkiem groteskową iluzję, która kierowała jej odruchami ilekroć mieli ze sobą do czynienia. - Miło z twojej strony. Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? - mruknęła z przekąsem, krzyżując dłonie na piersi w swobodnym geście, sugerując zakończenie tematu nim podszyta cynizmem złośliwość zaszkodzi im na dobre, dając mu tym samym jasno do zrozumienia, że nie oczekuje odpowiedzi na zadane w chwilowym przypływie beztroski pytanie. Niesmak prędko przełamał jednak żartobliwy, pełen bezpruderyjnej arogancji uśmiech, rozświetlający jej lico w tanecznym podrygu nagłego rozbawienia. - Nie boisz się chyba? Spokojnie, żaden z ciebie Dorian Gray, zdaje się zresztą, że już za późno, żeby pozostać wiecznie młodym i niewinnym. - odparła w końcu, momentalnie unosząc wzrok i przyglądając się mężczyźnie z przepełnioną nagłą ciekawością uwagą - choć szczerą, to wyjątkowo krótką, poddającą się zaraz kolejnym problemom, frasunkom i pytaniom, pozwalając by myśli, rozwichrzone, niepozbawione iskier kobiecej buńczuczności, lawirowały pomiędzy tym, co prawdziwe i szczere, a zręcznie wykreowaną fikcją, barwnym teatrem stworzonym na potrzebę chwili, rozpadającym się stopniowo, ugodzonym puginałem zajadłej natarczywości, zgrabnym persyflażem podszytej kpiną uprzejmości, jaka rozbrzmiewała w wypowiedziach Orpheusa i której Spasenia nigdy w pełni nie ufała. - Nie potrzebuję pomocy. - fuknęła, mierząc rozmówcę nieprzychylnym spojrzeniem i choć w gruncie rzeczy wiedziała, że podejrzenia Zakharenko były słuszne, cierpliwie wyznawała zasadę, że lepiej ponieść klęskę na lukratywnym polu, niż zabłysnąć na takim, które zapewnił jej mężczyzna. - Wiesz dobrze, że nie podważam twojej szczodrości, doceniam, że wykazujesz chęć by wspierać mnie w tej dziedzinie, ale nie chcę twoich pieniędzy. Nie widzę nic uniżającego w ulicznym malarstwie. - odpowiedziała, marszcząc nieznacznie czoło i rozglądając się po dziedzińcu, jakoby w chwilowym zamyśleniu. - To zależy. Jest inne miejsce, do którego chciałbyś mnie zabrać? |
| |
Sewastopol, Ukraina 31 lat błękitna zamożny mecenas sztuki i właściciel domu uciech |
Nie Cze 21 2020, 21:18 | | Ich relacja była sprzecznością. Wykreowana na bazie dualności sprawiała, że lawirowali na pograniczu niestałości, w którą zagłębiali się z każdym kolejnym spotkaniem. Potrzebował jej, czego nigdy nie ukrywał. Wydawała się być utkana z niejednoznacznych emocji, jakimi się karmił. Widział wielokrotnie pasję do malarstwa, a także złość, gdy wykpiwał talent, co przecież miało stać się motywacją do samorealizacji według hierarchicznych potrzeb jestestwa. Czy winiła go za to? Był przecież otwarty niczym księga, a frazesy, którymi nakreślona była jego sylwetka jawiły się jako najłatwiejsze do rozczytania. - Jestem umówiony z przyjacielem, przechodziłem, dostrzegłem ciebie i nie mogłem sobie odmówić przyjemności jaką mogła być kontemplacja z tobą – odparł z dozą przekory w głosie, obdarzając dziewczynę uśmiechem nader szczerym, bo przecież nie miał powodów do manipulacji kłamstwem. Serce zakołowało jednak w piersi, gdy wciąż przyglądał się malunkom i ludziom, którzy ich mijali. Wyobrażał sobie jej zziębnięte palce oraz zarumienione policzki od zimna. Był w stanie pomóc, więc dlaczego odtrącała ów dłoń, którą nieustannie wyciągał w jej kierunku? - Och, słucham? Jestem młody i niewinny… Twoje oszczerstwa godzą w moją dumę, a choć z Dorianem łączy mnie wiele - miał swoją słabość, po której wylewał gorzkie łzy… Po tobie też powinienem płakać? – zagaił z wesołością, robiąc znaczny krok w przód i zaskarbiając sobie jej osobistą przestrzeń. Wchodził w komfortową strefę, czując przyjemny zapach kobiecych perfum. Spoglądał na nią, a emocje malujące się na jego twarzy były enigmą, którą zapewne potrafiłaby rozszyfrować bez najmniejszego trudu. Eskalował ten moment, a na potwierdzenie swej złośliwości – opuszkami palców odgarnął kosmyk włosów z jasnego czoła Spaseni. - Nie bądź uparta, bo to do niczego nie prowadzi – powiedział stanowczo, nie pojmując młodzieńczego buntu. Wydawało mu się nawet, że robiła to z celowością, chcą go prowokować. Nie krył zdumienia, wywracając oczami ze znużenia, które obejmowało męski umysł. Zastygł w bezruchu, gdy wypowiedziała pytanie, co skwitował kolejną linią wygiętych warg. - A pozwoliłabyś zabrać się do miejsca bez wiedzy – co to jest? – łudził się, że tak. |
| |
Sofia, Bułgaria 28 lat charłak czysta ubogi felietonistka w Novyim Mirze, portrecistka uliczna |
Sro Lip 01 2020, 23:11 | | Kącik jej ust drgnął nerwowo, w pewnym ironicznym, przesłodzonym wyrazie kpiny. Nieustannie bawiła ją swoboda i pełna oburzenia zuchwałość, z jaką Orpheus zawsze usprawiedliwiał swoje decyzje, odrzucał wszelkie kierowane ku niemu zarzuty i oskarżenia, choćby te najbardziej błahe, pozornie łagodne i nieważne, a jednak swoją zajadłością, jakoby ostrym puginałem, wycelowane prosto w serce jego rozbuchanej dumy. Dostrzegała w nim wiele wad, spośród których większość bezwstydnie osądzała, dziecięcą manierą wytykając je samym czubkiem palca wskazującego, zupełnie jakby przynosiło jej to nieopisaną satysfakcję. Niejako, wyłuskawszy wszelkie defekty i nieprawidłowości jego charakteru, czuła się moralnie wywyższona, usprawiedliwiona, by spoglądać na niego z arogancką wyższością, jakoby to ona była główną podporą dla jego artystycznej działalności, a nie on hojnym sponsorem jej rozrywkowego malarstwa. - Cieszę się, że doceniasz moje towarzystwo, ale nie musisz schlebiać mi swoimi wątpliwej szczerości komplementami. - odparła oschle, ponownie krzyżując ręce na piersi, nie odsuwając się jednak ani kroku, gdy Orpheus wyminął stojącą na chodniku sztalugę, przekraczając niewidzialną granicę, która dotąd rozdzielała ich dwa, całkiem odmienne, lecz połączone ze sobą światy. - Obawiam się, że mam pewne trudności z dostrzeżeniem tej niewinności, o której tak mnie zapewniasz. - odparła, uprzedzając kolejne pytanie, odpowiadając przekąsem na jego nagłą wesołość, nie dając po sobie poznać, że niewielki dystans, jaki teraz ich dzielił, wprawił ją w zakłopotanie. - Nie wiem. Myślisz, że byłbyś w stanie wykrzesać z siebie choćby łzę wzruszenia dla mnie? - zbyt często była naocznym świadkiem jego zadufania i gruboskórnej impertynencji, by pozwolić wyobraźni na wykreowanie portretu bezbronnego i wrażliwego mężczyzny, jakiego, pomimo ogromnego zamiłowania do sztuki, ciężko było w nim dostrzec, niezależnie od tego pod jakim kątem i z której perspektywy uporczywie próbowała się przyglądać. Filuterność, z jaką lubiła obnosić się w obecności Orpheusa, prędko straciło jednak na sile, pozwalając by lico Spaseni wygięło się w niechętnym paroksyzmie jawnego zrezygnowania. Spojrzeniem, które nagle wyzbyło się wcześniejszej pogodności, taksowała ostrożnie zmiany w fizjonomii towarzysza, dopiero po chwili zadzierając głowę wyżej i pozwalając by lewy kącik ust drgnął w kostycznym wyrazie politowania dla lichych rezultatów męskich rozmyślań. - Mylisz upartość z kontenansem i stanowczością. - odparła spokojnie, unosząc papierosa ku pełni warg i zaciągając się dymem, aby po chwili przestrzeń pomiędzy nimi zatraciła swe naturalnie krawędzie, majacząc onirycznie za szarawymi kłębami opuszczającymi z wolna jej usta. - Być może mogłabym... zdobyć się na resztki zaufania, jakim cię darzę i przystać na tę propozycję. |
| |
Sewastopol, Ukraina 31 lat błękitna zamożny mecenas sztuki i właściciel domu uciech |
Czw Lip 16 2020, 22:52 | | Spoglądał na nią, próbując rozszyfrować ocean myśli, które kłębiły się w strukturach czaszki. Wzrok raz po raz przemykał po bladym licu, a przy każdej następnej sekundzie dochodził do wniosku, iż popełnił błąd. Od dawna pozostawała dla niego nieosiągalna, jak gdyby dopuszczenie do siebie wizji porozumienia odbiegało od rzeczywistości Orpheusa. Czy potrzebowała czegokolwiek po jego stronie? Wiedział, że nie; była niezależna, tak jak i Ariadne, dlatego z taką skrupulatnością podejmował kolejne decyzje, będące dalekimi od tego, co rzeczywiście należało czynić. Odsunął się niespiesznie, pozwalając jej eskalować własne reguły, tym razem odpuszczając w bezkresie swe egoistyczne wizje. - Nie każdy komplement utkany jest z obłudy, moja droga – odparł, a subtelne wzruszenie ramion było prawie niedostrzegalne. Uśmiech rozciągnął jego wargi, nie pojmując – dlaczego od zawsze cechowała się obojętnością na słowa, w których nieskryta była kpina czy prześmiewczość. Stracił swój rezon i pewność siebie, grzebiąc na cmentarzu emocjonalnej zgnilizny. Oczekiwał na dalsze frazesy, jakoby miały stać się one wybawieniem dla nich obojga – nie tylko dla niej. Łzy wzruszenia.Płakał. Niejednokrotnie, gdy noce stawały się coraz dłuższe, a on nie słyszał już dźwięku klawiszy, które odbijały swe melodie od ścian mieszkania. Byli dalecy od rodowej posesji, pozornie szczęśliwi i oddani iluzji, jaką tworzyło dla nich życie, zamykając w szklanej bajce. Orpheus nie potrafił już ronić słonych kropel, przez co nie odpowiedział. (Niezupełnie to uczynił.) - Płacząc, odzieramy się z intymności. Nie mógłbym się na to skazać, skoro uważasz, że czegokolwiek nie uczyniłbym, wszystko stanie się ironią czy kpiną – odpowiedział bez entuzjazmu, który towarzyszył mu zawsze, choć na twarzy Zakharenki nieustępliwie pojawiał się przekorny uśmiech. Miało go to zbawić od wszelkiego marazmu, jaki powoli zaczął obejmować męską sylwetką, bowiem od dawna nie doświadczał aż tak intensywnie chłodu, którym karmiła go Spasenia. Pokręcił z dezaprobatą na kolejne słowa. - Nie – uciął krótko, nie chcąc rozwijać swych myśli, które nieprzerwanie, niczym tętent kopyt, uderzały o podłoże umysłu. Echo rozlegało się wewnątrz czaszki, zaś on odczuwał dysonans z powodu niejasności, którymi go raczyła. - Jeśli kiedyś mi zaufasz w pełni, wtedy dotrzymam złożonej obietnicy – głos Orpheusa rozbrzmiał powagą, zaś w jego dłoni ponownie znalazł się papieros, który koił zszargane latami niepowodzeń nerwy. Był nijaki, odarty ze swej buty, którą żywił każdego. |
| |
Sofia, Bułgaria 28 lat charłak czysta ubogi felietonistka w Novyim Mirze, portrecistka uliczna |
Pią Lip 17 2020, 12:53 | | Byli - zdawałoby się - całkiem od siebie różni, przynależni do innych, zupełnie odmiennych światów, nieświadomi tego, jak bardzo krzywdzili się nawzajem, poniekąd ukradkiem i na wskroś nieumyślnie. Spasenia odnajdowała w nim pewną stałość, której długo brakowało jej w Petersburgu - mieście obcym, sunącym wraz z rzeką Newą poprzez zawiłe sienie brukowanych ulic, jednocześnie nawiedzanym przez tyle wspomnień, tyle obecności i nieobecności, że gdziekolwiek się nie zatrzymała, trudno jej było poczuć się w pełni dobrze i bezpiecznie. - Potrafię rozpoznać prawdziwy komplement. - odparła niechętnie, odpowiadając krótkim uśmiechem na jego uniesione ku górze kąciki warg, zupełnie jakby sądziła, że musi się odegrać, by mogli, pomimo wszelkich różnic, stanąć ze sobą na równi, choć raz bez interpretacyjnych sztuczek spojrzeć sobie prosto w oczy. Lekko znudzona jego niedostępnością, oparła się zaraz o brzeg sztalugi, rzucając papierosa na chodnik i przygniatając pomarańczowe oczko żaru obcasem prawego buta. - Czasem płacz to jedyne co pozostało. Jeśli człowiek potrafi płakać, to wszystko można jeszcze zacząć od nowa. - dodała przeciągle, unosząc wzrok i spoglądając na Orpheusa z uwagą, prawie jakby faktycznie spodziewała się, że mężczyzna okaże jej dzisiaj dowód swojej domniemanej wrażliwości. Prędko wychwyciła jednak w jego głosie nagły spadek entuzjazmu, apatyczną niechęć ku kontynuacji zaczętego tematu, westchnęła więc cicho, przyodziewając własne lico w przyjazny, choć wciąż nie całkiem szczery uśmiech. - Nie skrzywdziłam chyba twoich uczuć, co? Nie obrażaj się na mnie tak szybko. - odparła przekornie, nawet jeśli nieco sardonicznie, po czym, nie czekając na odpowiedź, przeszła parę kroków w jego stronę, skracając dystans, który naraz znowu ich podzielił i kokietliwie oparła się o jego ramię, mimo że przewyższał ją o dobre kilka centymetrów. Dopiero po chwili zmarszczyła ponownie czoło, spoglądając na rozmówcę spod uniesionych brwi, nie kryjąc zaskoczenia, w jakie wprawiła ją jego odpowiedź. Teatralnie eksponując swoją urazę, odsunęła się o kilka kroków w prawo, przysiadając na niskim murku, nieopodal jednego z ulicznych muzyków, który wygrywał właśnie na akordeonie swoją smutną serenadę. - Skąd mogę mieć pewność, że mówisz prawdę? - spytała odważnie, zadzierając nieznacznie brodę i taksując mężczyznę uważnym spojrzeniem. Wątpiła by istniały jeszcze miejsca w Petersburgu, których nie udało jej się poznać, a jednak, wobec propozycji Orpheusa, rozbłysła w niej iskra żarliwej ciekawości. |
| |
Sewastopol, Ukraina 31 lat błękitna zamożny mecenas sztuki i właściciel domu uciech |
Sob Lip 18 2020, 22:33 | | Można było mu zarzucić wiele. Niedorzeczność. Subtelną nutę arogancji. Hedonizm. Jawić się powinien jako mężczyzna skąpany w dualizmie, lecz nigdy jako kłamca. Blagierstwem się brzydził, jedynie w swoich osobistych sprawach potrafiąc mamić oczy, by nikt nie pytał, nie dociekał. Spasenia łamała jego zasady, próbując dotrzeć gdzieś dalej, w miejsca, w które wcale nie chciał jej wpuszczać. Były to sfery intymniejsze od zbliżeń między dwójką ludzi, którzy w szaleńczym pożądaniu oddawali się rozkoszy. Uśmiech rozciągnął wargi Orpheusa, który nieustępliwie igrał z nią w dalszym ciągu. - Gdybyś uważnie wyciągała wnioski, wiedziałabyś że lubię twoje towarzystwo - i nie kłamał w tym momencie. W iluzji wypowiadanych frazesów - mógł prawić wiele, ale w tym jednym aspekcie nie mamił jej, wtłaczając w meandry umysłu truciznę. Serce zatrzepotało w piersi, a oddech spłycił się nieznacznie, gdy wykonał krok w tył, oddalając się i wspierając w końcu o ścianę. Za dużo pytała. Boże, dlaczego właśnie o to? Otwarcie emocjonalne groziło rozpadem kruchej relacji, owianej aspektem lirycznym. Pragnienia dojrzenia prawdy wiązały się więc z wizją rozstania, które zawisło nad nimi nieuchronnie. - Płakałem dostatecznie przez lata, by robić to znowu, a jednak... Nic nie zaczęło się od nowa, choć oczekiwałem tego ponad miarę; pozostała jedynie rozpacz po śmierci - głos nie wybrzmiewał obojętnością czy ekscytacją. Tęsknota drżała pod feerią nawarstwiających się uczuć, a im dalej brnęli w to wszystko, tym mocniej on zaczynał się dystansować. Nienawidził być zmuszany do bezkresu szczerości, choć tę podjął samoistnie. Prowokowany w sposób (być może) nieświadomy, ulegał ułudzie ów dyskursu. - Mam słabość do kobiet, więc jak mogę się obrażać na ciebie? - spytał z rozbawieniem, powracając do dawnej pozy i wyzbywając się wspomnienia o ukochanej żonie, którą utracił przed laty. Zaskoczyła go. Nagła bliskość sprawiła, że mógłby zacząć chcieć ująć ją w swoje ramiona i złączyć na moment wargi, jak gdyby jej charakter prowokował go do takich wyobrażeń. Trwał w bezruchu, nie reagując. Oczekiwał na dalsze posunięcia kobiety, dlatego nagłe oddalenie wbiło go w stan konsternacji. Nie pojmował ów dysonansu, który zrodził w nim szereg wysublimowanych odczuć. - A z jakiego powodu miałbym cię okłamywać? - dociekał. Mania zaintrygowania przejęła nad nim kontrolę. Świdrujący wzrok jasnych tęczówek osiadł na jej twarzy, doszukując się słusznych odpowiedzi. |
| |
Sofia, Bułgaria 28 lat charłak czysta ubogi felietonistka w Novyim Mirze, portrecistka uliczna |
Pon Lip 20 2020, 20:04 | | Mimo niechęci, która zdawała się zrodzić na dnie jej rozemocjowanego serca, Orpheus intrygował ją - zuchwały i zdystansowany, niedorzeczny, lecz, zdawałoby się, pełen jakiegoś niewypowiedzianego zrozumienia, wiecznie egzystujący pomiędzy hiperbolą, a litotą. Słowa, które wypowiadał i uczucia, jakie niechętnie okazywał rozpływały się jednak gdzieś na peryferiach jej pamięci, tak ulotne i nierealne, że stopniowo przestawała traktować je poważnie. Wszechobecna mgła ironii i immanentnej żartobliwości sprawiała zresztą, że na wszelkie jego gesty i zapewnienia patrzyła zawsze nieco krytycznie, spomiędzy szparek przymrużonych wątpliwością oczu. Nie lubiła lekceważącej arogancji, z jaką zwracał się do niej ilekroć dawała w jego obecności upust własnej, podżeganej przekorą nonszalancji, zupełnie jakby słowa te chwiały fundamentami jego skrupulatnie wykreowanego wizerunku. W pewnym sensie bawiła ją ta infantylna wrażliwość, którą mężczyźni zwykli przejawiać wobec co bardziej konfrontacyjnych kobiet, zbyt butnych, by łagodnie ulec ciężarowi ich narzucanych z góry poglądów. Na słowa Orpheusa uśmiechnęła się więc pokrótce, pozostając w ambiwalentnym stosunku do wszystkiego, co w przypływie emocji śmiał nazywać prawdą. Dopiero kolejna wypowiedź roznieciła w niej płomień silniejszych uczuć, nagłe, nieoczekiwane zdziwienie, czasowo nałożone na gest uniesionych ku górze brwi. Nigdy nie wnikała w jego przeszłość i chociaż nie raz odczuwała, że jej myśli płyną ławicą wścibskiej ciekawości, powstrzymywała się od natręctwa grzebania rękami w entropii czyiś niezagojonych wspomnień. - Życie codziennie zaczyna się od nowa. - odparła przeciągłym tonem, mimo że widocznie brakowało jej wcześniejszej pewności siebie bądź zainteresowania, które, w obliczu zbyt wielu nieścisłości, często pozostawiało po sobie ledwie nieprzyjemny posmak uciążliwej niewiedzy. - Obawiam się, że ta słabość, skoro tak pragniesz ją nazywać, nie ma najlepszych podstaw moralnych. - wiedziała czym się zajmował i choć po dziś dzień pozostawała w sceptycznym i nieufnym stosunku do podobnych interesów, nie konfrontowała go nigdy z przesadnie zajadłą czy wnikliwą krytyką, o jaką słusznie można by ją posądzić. - Mimo to, cieszę się, że znalazłam się niejako w zakresie twoich afektów i inklinacji. - odparła z przekąsem i podsycaną rozbawieniem drwiną, naraz zakrywając jednak ciętość swojego charakteru słodkim, pobłażliwym uśmiechem. - Nie wiem. Czyż za mało jest na świecie powodów do kłamstwa? - rzuciła swobodnie, wstając z niskiego murka, na którym chwilowo przysiadła i podchodząc wolnym krokiem z powrotem ku rozstawionej sztaludze. - Wybacz mi tę nieuprzejmość, ale nie mam całego dnia. - zwieńczyła ostatecznie swoją wypowiedź, jakby na potwierdzenie biorąc do ręki umoczony w farbie pędzel i spoglądając na Orpheusa po raz ostatni - w oczekiwaniu na zmianę zdania bądź pożegnanie, niepewna, co tak naprawdę wolałaby dzisiaj otrzymać. |
| |
Sewastopol, Ukraina 31 lat błękitna zamożny mecenas sztuki i właściciel domu uciech |
Wto Sie 04 2020, 15:46 | | Bywał nieprzewidywalny. Jawił się jako człowiek, który nie ma w sobie za grosz zdrowego rozsądku. Lawirował niejednokrotnie na granicy szaleństwa, lecz nie zwykł do ofiarowania siebie ludziom. Robił to wcześniej zbyt często, by teraz ponownie chylić głowę i odzierać się z szaty tajemnic. Otworzył się jednakże przed Spasenią, co nastąpiło nagle i niekontrolowanie. Nie rozumiał swego postępowania, ale skoro i tak prawda - częściowa - ujrzała światło dzienne, musiał spojrzeć na nią z dozą dystansu. Nie znali się. Nigdy nie miała poznać sekretów, które trawiły duszę mężczyzny, rozpuszczonego i skąpanego w hedonistycznym grzechu. Lubował się w erotyce i zmysłowości, coraz intensywniej korzystając z tych wszystkich dostępów do topienia się w ferworze rozpusty. Zamierzał więc pozostać sobą, którego maska była okraszona fałszem i obłudą, byle nie zaburzać przenikających na wskroś myśli i przeszłości, jaka dewastowała go nieustannie. Powracał do dni, gdy było dobrze i zalewając się kolejną szklanką whisky - wierzył, że to nie uległo zmianie. - Nie, życie nie zaczyna się od nowa... Raz zakończone - może trwać, ale bez siły, którą do tej pory posiadaliśmy - głos Orpheusa zabrzmiał nader poważnie, prawdopodobnie - zbyt poważnie. Nie ufał, by kiedykolwiek wszystko miało zacząć się od nowa, dlatego choć słuchał dziewczyny, nie sądził, że miałaby rację. Wolał jednakże zamilknąć, by nie toczyć dalszej wymiany sentencji, które skupiały się na wewnętrznych przekonaniach, zakorzenionych głęboko w podświadomości. - Och, nie bierz wszystkiego tak dosłownie, moja droga... - postanowił jej przerwać, nieco w sposób przekorny, ale zarazem obdarzając ją rozkosznym uśmiechem. Był przesiąknięty naturalnością, która raz po raz przenikała przez niego. Musiała na nowo dojrzeć w nim człowieka obojętnego na emocje, lecz kto mógł by zaplanować ów spotkanie przebiegnie w ten irracjonalny sposób? Nie podejrzewał siebie o otwartości, a szczególnie nie przed nią, skoro zawsze trzymała go na dystans, będący wyznacznikiem ich relacji. Wzrok powędrował nagle w bok, zaś Zakharenko dostrzegł małego Parysa wraz z nianią, która prowadziła go na spacer. Chłopiec od razu spostrzegł ojca, do którego podbiegł bez zastanowienia i złapał go za dłoń. Mecenas spoglądał przez krótki moment na twarz syna, by ostatecznie zwrócić się do Spaseni i uraczyć ją słowami pełnymi sugestywności. - Wkrótce... Mój dzień właśnie dobiegł końca - rzucił z rozbawieniem, chyląc przed nią nieznacznie czoło w geście pożegnania. Odszedł i pogrążył się w melancholijności popołudnia, które pozostało dla zeń ledwie mrzonką. /zt x2 |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Czw Sie 13 2020, 22:38 | | 28.03.1998 Miasto budziło się - bez pośpiechu, zrzucając widmo letargu, surowe kajdany chłodu, skrzypiące, zgarbione grzbiety śniegowych zasp. Miasto uczyło się, jak co roku, powolnej lecz ciągłej pieśni, z początku ukazywanej w zieleni pierwszych, odważnych pąków, wykrzykujących wesołe preludium życia - dobitnych na tle ponurej, jeszcze niepewnej, monotonnej chromatyki scenerii. Miasto zaczęło znowu się przeobrażać, w znajomym, lecz odkrywanym na nowo schemacie kręgu pór roku. Gruby materiał płaszcza, utracił dawną, poświęcaną mu dbałość w zapięciu wszelkich guzików; poruszał się, tańcząc z podmuchem wiatru, unosił się, to opadał, targany wolą gwałtownych zrywów powietrza. Miasto było wędrówką, misterną siecią szerokich, wystawnych ulic oraz ich cichych, klaustrofobicznych sióstr, niekiedy okrytych niesławną aurą półmroku. To odpowiedni dzień. Siła przeczucia wznosiła się z identycznym zacięciem co kiełkujące pędy, dzwon intuicji wybijał konieczność czynów, do których zobowiązał się w nietypowej korespondencji. Dziedziniec Pasternaka, choć odwiedzany często, zaczynał nagle roztaczać atmosferę niewiedzy, prężącego się jak bezpańskie koty napięcia. Dzisiejszy spacer miał wyjątkowy cel, pozbawiony rutyny, niezdolny do przewidzenia w możliwych owocach skutków. Pojawił się stosunkowo wcześnie, gdy na placu nie gromadzili się zwolennicy występów, czy sami, tytułowi literaci, przy których wytyczonym azylu powinien, zgodnie z sugestią jej szukać. Łaknął wytchnienia i możliwości oddania się jak najbardziej zetknięciu o osobliwej randze - nawet, jeśli nie spotkałby miłośników swoich interpretacji, genetyczne piętno zwykło łapczywie zagarniać spojrzenia innych, zupełnie niszcząc swobodę i poufałość. Zbliżył się do stoiska Velchevy - niby szarpnięty impulsem, kaprysem, pozbawionym podłoża choćby szczątkowych planów. - Karykatury? - ton zakołysał się wdzięcznie, zataczając łagodną, płynną granicę pomiędzy rzuconym bez przekonania pytaniem, a iskrą zaciekawienia. Refleksy, zabłąkane w wilgoci oczu, nosiły jednak radosną werwę uwagi, podobnie jak zmienna, kapryśna w objęciach światła, barwa lądującego wzroku - przebierająca w odcieniach szarości, zieleni oraz szczerego błękitu pozbawionego chmur nieba. Kąciki ust, posłusznie uniosły się w nienaganny uśmiech, który dopełniał kompozycję rozjaśnionej pogodnym nastrojem twarzy. Lev Abramov, sympatyczny jak zawsze - poza chwilami, kiedy ktoś dostatecznie bliski rozcinał kłamstwo, okrywające ochronnym kokonem duszę. Pochłonięty zagadką, czy tylko - swoją obecnością potwierdził jej przypuszczenia - samemu nie ujawniając nic więcej, oczekując posłusznie niczym skazany na nieuchronny wyrok.
Ostatnio zmieniony przez Lev Abramov dnia Sob Wrz 05 2020, 23:26, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Sofia, Bułgaria 28 lat charłak czysta ubogi felietonistka w Novyim Mirze, portrecistka uliczna |
Sro Sie 19 2020, 21:33 | | Zima, a wraz z nią poszarzałe runo zebranego przy krawężnikach śniegu, zanikała powoli, by ustąpić miejsca słodkim objęciom kolejnej pory roku, łagodnym powiewom ciepłego wiatru, który tak dawno nie wdzierał się pomiędzy miejskie arterie. Marcowe powietrze dyszało wiosną, ludzie natomiast, ostatecznie wybudzeni ze swojej hibernacji, wylegali chętnie na ulice Petersburga, dyrygowani ku wesołości melodiami granymi przez ulicznych muzyków. Okolica, choć wciąż oszańcowana rosyjską srogością i oschłą galanterią, u schyłku zimy poczynała powoli przypominać rodzinną Sofię, w której bure i chmurne przedwiośnie trwało zaledwie kilka dni; gdzie całkiem niespodziewanie można było obudzić się do widoku zielonych liści na pochyłych gałęziach drzew i kolorowych kwiatów polnych rozkwitłych pomiędzy połaciami wysokich traw. Spasenia tęskniła za Bułgarią, lecz im dłużej przebywała w Petersburgu, tym bardziej pewna była, że puste miejsce, które pozostawił po sobie Sava, skrojone zostało dla niej na miarę, jednocześnie w jej umyśle rozpalała się także blada lampka niepokoju, wątłej obawy, jakoby pozostając w rzeczywistości przejętej po bracie, zatracała się całkowicie. Drewniana sztaluga, rozstawiona jak zwykle pod rosnącym na środku placu, karłowatym drzewem, wzięła w swoje objęcia kolejne, bawełniane płótno, którego perłowa faktura przyjęła już pierwsze cętki koloru, barwy układające się w abstrakcyjne desenie kompozycji, wyłaniającej się z odmętów rozwichrzonej wyobraźni. Dzisiejszego poranka, uwikłana w macki spokojnej twórczości, Spasenia nie oczekiwała niczego - z pewnością w każdym razie nie tajemniczego nieznajomego, o którym pamięć, choć wciąż istniejąca gdzieś pośród labiryntu zaaferowanego umysłu, zaczynała powoli blaknąć, usuwać się w otchłań złożonych dawniej obietnic. W odpowiedzi na skierowane ku niej pytanie, wpierw uniosła jedynie brwi, dopiero po chwili przenosząc wzrok z obrazu bezpośrednio na twarz obcego mężczyzny, przyglądając mu się uważnie, choć nie bez pewnego trwale wpisanego w fizjonomię rozbawienia. - Powoli zaczynałam myśleć, że się pan nie pojawi. - odparła w końcu, rychło łącząc fakty i odnajdując w przypadkowym rozmówcy listownego nieznajomego, którego wygląd owiany był dotąd nieprzeniknioną mgłą tajemnicy. - Zdaje mi się, że już pana kiedyś widziałam. - dodała zaraz, mrużąc oczy i wymijając rozstawioną na chodniku sztalugę, by stanąć bezpośrednio naprzeciwko mężczyzny i przyjrzeć mu się raz jeszcze - oceniająco i z uwagą. - Na początku marca podczas Perepłutu. - sprecyzowała triumfalnie, zadzierając butnie brodę i spoglądając prosto w szmaragdowe oczy towarzysza. - Podobno pada pan ofiarą nieprzychylnych plotek. Co takiego o panu mówią? |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Sob Sie 22 2020, 20:53 | | Niewinna, epistolarna gra - przechadzała się po wzorzystych ścieżkach ujętych na pergaminie zdań; atramentowym kośćcu zdolnym wykrzesać na twarzy subtelne drgnięcia sympatii, przywołać błysk na sunących niespiesznie wzdłuż akapitów oczach. Niewinna, podobnie jak szelest wyjętej z koperty strony, suchy dźwięk rozkładanej kartki, mającej kwitnąć przekazem. Kartki, z jego strony powielającej się zakończeniem za maską nieznajomego, pospiesznym, wieńczącym zetknięciem końcówki pióra, obdzierającym list z podstawowej - ale czy najważniejszej? - kwestii. Lev Abramov był przede wszystkim wymysłem ślepo wierzących dziewcząt oraz dojrzałych kobiet - podłamanych przewrotną władzą uroku - tych, które miały już wkrótce go znienawidzić, z tą samą siłą, co przyrzekały kochać. Był delikatną, wrażliwą błonką perfekcji, przylegającą do ciała, do zewnętrzności, do wnętrza - pozornie pięknego jak przechodzące przez jego ręce melodie, w rzeczywistości z szerzącym się, napuchniętym gniciem. Iskra momentu, w którym wyostrza się wzrok jest prawdziwie piękna - mógłby pojawić się tylko dla jej doznania, dla szybkiej, nabieranej przez kobietę pewności, oswobodzonej z woalu dawnych spostrzeżeń. Wiedziała. Domyśliła się - jeszcze wcześniej. - Całkiem możliwe - przytaknął na wzmiankę o Perepłucie. Jego dłoń, uprzednio pogładziła oszroniony zaczątkiem zarostu policzek, w przejawie zastanowienia. - Przyznaję, że brałem udział - nie omieszkał się dodać. Pejzaż niedawnych wspomnień rozciągał się pod sufitem czaszki. Krótki, lecz nieprzyjemny wernisaż, płótno przedstawiające jego osobę, wściekłą, przystającą w kolejce - świadomą, że część niewątpliwie będzie na niego patrzeć. Nie życzył, żadnej z przychylnych osób pogryzienia przez dziewiątki. Uporczywe insekty. Dysonans zdarzeń w Hotynce. Dobrze, że wtedy był sam. Pytanie, które wybrzmiało pomiędzy nimi, nie należało do wygodnych; nie umiał jasno określić, co mogło kierować Spasenią - prosta, podszyta ciekawością niewiedza? Celowo, ukryty za mgłą ironii, sztylet przytyki na wstępie prowadzonego dialogu? - Plotki, w większości przypadków, mogą dotyczyć dwóch spraw - zaczął cierpliwie. Uśmiech triumfował niepodzielnie na twarzy; spojrzenie nie bało zetknąć się z przeciwległym, należącym do rozmówczyni. - Pieniądze lub romans - wyjaśnił swój tok myślenia. - Czasami oba. Ludzie nie znają umiaru. - Lekka, kreślona żartem pogarda. To wszystko jest przecież żartem, bełkotem półprawd, ha-ha-ha obożejakietośmieszne - nic go z nią nie łączyło i z tamtą również, owszem, ma jakieś wady jak każdy, owszem, kto nie ma wad? Śmiejmy się, śmiejmy z tych gazet, wiotkich rulonów opadłych niczym żałosne, zwiędnięte pędy, rozpadające się w dłoniach, niewarte nawet, by wrzucić je w ogień kominka. - Nic, co jest godne uwagi. Najtańszy papier, od którego brudzą się palce - zakończył. Nie sądził, że Spasenia uzna podobne, niby-miłosne historie za zajmujące. Nie chwalił się zresztą tą stroną swojego życia, rozgrywającą się między ścianami sypialni. Mógł wzbudzić najwyżej niesmak. - Mam nadzieję, że nie zapomniała pani o obietnicy? - Zmiana tematu, jak liczył, na istotniejszą kwestię. Poprzedniej już nie chciał drążyć - nie przy niej, nie przy kimkolwiek, kto miał go darzyć sympatią. |
| |
Sofia, Bułgaria 28 lat charłak czysta ubogi felietonistka w Novyim Mirze, portrecistka uliczna |
Wto Wrz 01 2020, 20:55 | | Labirynt epistolarnych wypowiedzi zdołał rozwiesić pomiędzy nimi sznur karykaturalnego porozumienia, więzi płytkiej i przewrotnej, wciąż podtrzymywanej na słomianych fundamentach, a jednak, pomimo otaczającej ją aury enigmatu, Spasenia dała za wygraną, przystając na reguły dyktowane przez tajemniczego nieznajomego, utrzymując jednocześnie na wodzy własną, burzliwą niecierpliwość. - Tak myślałam. Petersburg nie jest jak widać tak wielki, jak mi się zdawało. - odparła i chociaż na jej twarzy rozbłysł blady wyraz nieukrywanej nostalgii, same kąciki ust drgnęły wesoło, unosząc się ku górze w geście życzliwego rozbawienia ów niespodziewanym zrządzeniem losu, które doprowadziło do ich dzisiejszego spotkania. Nie bacząc na takt ani dobre wychowanie, przyglądała się nieznajomemu z uwagą i dziecięcą wręcz ciekawością, kontrastując jego bystre, acz niepewne spojrzenie, z własnym - butnym i pozbawionym wszelkich oznak zawstydzenia. - Prawdę mówiąc, wyobrażałam sobie pana inaczej. - dodała nie mniej zuchwale, opierając się o niewysoki murek, z odmętów kieszeni wyławiając sfatygowaną paczkę papierosów i w nieuciążliwym milczeniu wyciągając ją w stronę mężczyzny, porywając się na międzynarodowy gest nałogowej zażyłości oraz nieprzyzwoicie przenikliwe spojrzenie, jakby w jej oczach ktoś pomieszał drwinę, niedowiarstwo i łapczywe zainteresowanie, lecz w pośpiesznym zaaferowaniu całkiem pogubił proporcje. - Choć pan zapewne też oczekiwał czegoś całkiem innego, kiedy wysyłał pan do mnie ten pierwszy list. - wzruszyła ramionami, pozwalając by siwy dym żarzącej się pomarańczem cygaretki na moment rozcieńczył jej wyraziste rysy. - Rozumiem. - przytaknęła uprzejmie, odchylając głowę w chwilowym zamyśleniu. - Nie wygląda pan na takiego, co przykuwa dużą wagę do pieniędzy, a już z pewnością nie na oszusta. - stwierdziła w końcu, zadzierając brodę i znów pozwalając by jej twarz rozświetliła się w krótkim, nieco uszczypliwym rozbawieniu, zupełnie jakoby owa zgadywanka była rozrywką dużo ciekawszą niż malowane na dziedzińcu portrety i wsłuchiwanie się w dźwięk pianina, który zawsze, wraz z zapachem ziół i oliwy, wydobywał się zza uchylonych drzwi Casa Italia. W myślach podejrzewała mężczyznę o romansy z niejedną kobietą, spoglądając jednak na jego postawę, idealną lineaturę twarzy i dwa kolorowe owale spojrzenia, które zdawały się zmieniać kolor w zależności od tego, pod jakim kątem przyszło komuś patrzeć na jego blade lico, nie dziwiła się im wcale, jemu natomiast, choć wpierw sceptycznie, przyznawała skrawki odebranego w cynicznym rozmachu szacunku. - Nie chce pan o tym rozmawiać, to zrozumiałe. Miałabym pana za fantastę i przemądrzalca, gdyby już na pierwszym spotkaniu, chwaliłby się pan przede mną swoimi osiągnięciami miłosnymi.Dopiero na kolejne słowa rozmówcy, Spasenia zdawała się odzyskać swoją żywotną naturę - poderwała się z miejsca, pojedynczym gestem dłoni pokazując mężczyźnie by usiadł na niskim, postawionym przed sztalugą stołku, po czym, ostatni raz zaciągając się gryzącym, papierosowym dymem, rzuciła cygaretkę na ziemię, zręcznie przygniatając ją do chodnika obcasem czarnych lakierek. - Oczywiście, że pamiętam. - skwitowała z teatralnym oburzeniem, stawiając przed sobą średnich wymiarów płótno i przygryzając zębami końcówkę drewnianego pędzla. |
| |
| | |
| |
|