|
|
|
|
|
|
Sob Kwi 04 2020, 15:32 | | First topic message reminder :Salon Północny Znajdujący się na pierwszym poziomie pod ziemią od strony północnej salon to jedyne miejsce, gdzie obecni gospodarze dali upust swojej wyobraźni. Na prawo od wejścia całą ścianę obito futrem z norek, a podłogę wyłożono dywanem z futra lisów skandynawskich. W kominku wiecznie pali się ogień, a pośrodku ustawiono kryształowy stolik kawowy składający się z kilkunastu segmentów o różnej wysokości. Wokół stolika ustawiono tuzin foteli, albowiem tutaj najczęściej dochodzi do rodzinnych spotkań i narad. W kącie stoi bar, przy którym znajduje się kilka wysokich siedzisk, a nad barem wisi futro tygrysa syberyjskiego upolowanego przez głowę rodu dwie dekady wcześniej. Całość utrzymana jest w odcieniach beżu i szarości, przez co można ją zaliczyć do najprzytulniejszych w całym pałacu. |
| |
Moskwa, Rosja 54 lata brudna bogaty boss mafii |
Czw Maj 14 2020, 00:33 | | - Ależ nic więcej, siostrzyczko - mruga do kobiety porozumiewawczo. Interesy. To zawsze główny powód. Choć dziś jednak mocno poszedł w odstawkę, ale wcale nie na cześć zabawy. I chyba jego córka oraz siostra to wyczuły, bo zaraz zniknęły gdzieś w głębi sali bawiąc się bez wyrzutów sumienia. Niech się bawią - pomyślał. Oni mają ważniejsze rzeczy na głowie. Chwilowo postanowił kontynuować z Devorą luźną rozmowę, aby jak coś nie wzbudzić czyjegoś zainteresowania. - Jak oceniasz ten wystrój? - spytał zblazowany, znowu mocząc usta w drinku i udając poważnego seniora, być może nawet jakiegoś rodu. Kto by go w końcu rozpoznał w tej masce? I to bossa z Moskwy? Przecież śmietanka towarzyska trzymała się jednak Petersburga. Wysłuchał z uwagą żony, nie nachylając jednak ucha w jej stronę. Wiedział przecież, że to udawana gadka-szmatka. Rzadko tracili na nią czas mając ważniejsze sprawy do omawiania. Wreszcie jednak trzeba było przejść do konkretów. Zanim jednak Chekhov to zrobił, westchnął ciężko i tym razem wziął mały łyczek alkoholu. - Nie chcę mieszać w to Valyi - rzucił cicho do ucha żony. Całe życie ryzykowali tylko oni i ich ludzie, a dzieci praktycznie w to nie mieszali. Czemu mieli robić to teraz? Nie chcieli przecież nieświadomie, choć z własnej inicjatywy uczynić córkę członkinią mafii. Może i przesadzał, ale to dla niego było trochę tak, jakby sam na nią zsyłał potencjalny wyrok. - Co jeśli ją przyłapią albo jakoś inaczej da się złapać na gorącym uczynku? - znowu się nachylił, by szepnąć swoje odczucia. Pomysł, choć wydawał się nie mieć luk okazywał się mieć jednak sporą dziurę - nie chciał widzieć córki w tej akcji. |
| |
Irkuck, Rosja 48 lat błękitna bogaty matka i właścicielka sieci butików |
Czw Maj 14 2020, 01:13 | | Obserwuje z uwagą cały ten przepływ kreacji i masek przez salon północny. Córką i Magdaliną jest jej dane cieszyć się tylko przez chwilę. Gdy Valya znika szukać sensacji, Devora żegna siostrę Juraja ciepłym (chociaż nieco skrzywionym — to chyba już nawyk, którego nie umie się pozbyć) uśmiechem. Chwilę później zostają sami. Devora przygląda się ścianom obwieszonym futrem. — Wystrój? Dość... ekstrawagancki. I bogaty — kwituje, rozbawiona, szczególnie nieprzyjemnie wymawiając ostatnie słowo. — Biedne zwierzęta — dodaje jeszcze bezwyrazowo. Cóż, nie jej jej dokładnie żal zwierząt — jedynie wydaje jej się, że musiałyby być bardzo niezadowolone, gdyby dowiedziały się, że w taki sposób, w takim układzie porozwieszano ich futra po śmierci. Śmieje się zaraz cicho, słysząc pytanie męża. Spojrzenie, które mu rzuca, jest czujne — chce, żeby Juraj wiedział, że rozumie to zagrożenie. Devora przez chwilę walczy z wątpliwościami, a potem przekonuje sama siebie, że przecież zna swoją córkę, widziała już niejedno w jej wykonaniu. Tak naprawdę jest raczej spokojna, po tylu latach już się przyzwyczaiła. — Wiesz, jaka ona jest — stwierdza cicho, lekkim tonem tak, by ich rozmowa brzmiała jak tysiąc innych nudnych konwersacji. — Wmiesza się w każdą taką historię sama. Zresztą, nie bez powodu ludzie tak lubią to, o czym pisze. Jest w to dobra, Juraj. I zawsze radzi sobie z tym, co robi, tak samo świetnie — rzuca, mówiąc o tym, co planują, a nie o gazetach dokładnie. W środku boi się oczywiście — ale strach to dziwne pojęcie, gdy używa się go w odniesieniu do Valyi. Można oczywiście się martwić o jej życie, o to, czy jej się uda, czy tym razem wszystko też pójdzie gładko; ale prędzej czy później to wszystko okazuje się bardziej udawaniem uczuć, które powinny istnieć naprawdę, bo Valya przyzwyczaiła ich do tego, jak łatwo zawsze jej idzie granie w swoją grę. |
| |
Moskwa, Rosja 54 lata brudna bogaty boss mafii |
Pią Maj 15 2020, 00:10 | | Chekhov żałował, że nie trafił na taki bal chociaż z dziesięć lat temu. Istniałaby wtedy szansa, że to wydarzenie rzeczywiście zrobiłoby na nim wrażenie, maski dodawałyby tajemniczości całemu zdarzeniu, a on byłby bardziej skory do zabawy. Dziś jednak tak nie było. Prędzej mu było do poważnego nestora albo po prostu biznesmena niż doskonale bawiącego się gościa. Może to jednak dobrze? Jeszcze by się z Devorą zapomnieli i ktoś by się dowiedział o nich więcej niż powinien. - Dobrze wiedzieć. Nie zaproponuję nam czegoś podobnego gdy będziemy remontować dom - uśmiechnął się do żony całkiem szczerze, gdy wyobraźnia podsunęła mu wizję co by się stało, gdyby zmienił jakiś pokój za jej plecami na taki w podobnym guście. Jakoś był pewien, że ukochana nie byłaby zachwycona. Słuchał jej przez chwilę zdziwiony. Miała rację, w końcu nie była głupia, a momentami wręcz przewyższała go w rozumowaniu czy podchodzeniu do ich rodzinnych spraw. Ale nadal to go nie uspokajało. - Ale czy naprawdę korzyści są tego warte patrząc na ryzyko? - rzucił niby obojętnie uznając, że pewnie ktoś z boku wziąłby to za rozmowę o interesach. - Możemy inaczej pokazać temu frajerowi kto tu rządzi - tym razem znowu szepnął. Czuł pewność, że dało się to zrobić inaczej. Z drugiej strony może to okazja dla córki, by zająć się czymś poważniejszym? Wykazać się? Pokazać jej wrogom, że powinni się jednak strzec jej orlego wzroku i ciętego języka? - Co zrobimy, jeśli jednak ten cały plan jebnie? - spytał ogólnie licząc, że żona będzie miała na to bardziej optymistyczne, a zarazem realistyczne spojrzenie. |
| |
Irkuck, Rosja 48 lat błękitna bogaty matka i właścicielka sieci butików |
Pią Maj 15 2020, 13:18 | | Tak, zdecydowanie spoważnieli. Być może — po prostu się starzeją, nie jest pewna, ale też nie jest na tym szczególnie skupiona. — Och, błagam, lepiej nie — Devora potwierdza słowa swojego męża ze śmiechem. Devora nie lubi swojej młodości. Gdy słyszy, jak inni napawają się czasami, gdy ciało mieli silne, w głowie więcej kolorów, dźwięków i więcej chęci, krzywi się zazwyczaj delikatnie. Dla niej te czasy to zawsze chaos, grunt grząski, w którym zatapiają się stopy i wieczne wątpliwości. Wtedy wszystko było trudniejsze. Teraz, chociaż wciąż jest trudno, Devora wie przynajmniej, na czym stoi. Uśmiecha się do Juraja, zbliża się trochę i poprawia mu kołnierzyk. Wykorzystuje ten moment, żeby odpowiedzieć. — W naszym przypadku tu już nie chodzi o korzyści, Juraj. Jesteśmy, gdzie jesteśmy, ta sprawa jest o zachowanie tej pozycji — stwierdza poważnie, potem odsuwa się trochę. — Możemy, ale powinniśmy wykorzystać doświadczenie, które mamy. Valya ma doświadczenie w naszych interesach, daj jej się wykazać. Zajmowała się takimi sprawami już wiele razy, jestem pewna — dodaje zaraz, potem upija trochę drinka. Alkohol smakuje mocno na języku i Devora jeszcze raz przypomina sobie, jak dawno już nie była pijana. Przerywa na chwilę i zastanawia się. Gdzieś z tyłu głowy ma arogancką pewność, która każe jej powiedzieć — nie jebnie, po prostu. Ale Devora wie, że tego nie może zaakceptować, to zbyt nieostrożne i infantylne. Może wierzyć, oczywiście, w umiejętności swojej córki, ale skoro jest Chekhovą, to nie wystarczy. — Wymyślimy coś, jestem pewna. Na razie skupmy się na dopracowaniu tego, co mamy, żeby nie dopuścić do takiej sytuacji. Potem zajmiemy się planem b. |
| |
Tirana, Albania 46 lat wilkołak brudna bogaty pan od brudnej roboty |
Nie Maj 17 2020, 12:24 | | Idriz nie znosił tłumów – wiedział to nie od dzisiaj, ale za każdym razem zaskakiwało go, jak bardzo krzywił się, choć na moment znajdując się zbyt blisko głośnego, gęstego skupiska ludzi. Wracając z prywatnych kwater Oneginów i będąc na poszukiwaniu miejsca z odosobnionym barem, musieli minąć z Sarnai wejście do balowej sali, na której – o zgrozo – kłębili się arystokraci i arystokratki, bawiąc się, śmiejąc, wywołując skandale. Ktoś odsłonił kostkę, ktoś huknął, ktoś rzucił kieliszkiem. Gdyby nie był w towarzystwie, Sheha rzygnąłby sobie w najbliższą donicę z jednym z tych fikuśnych, egzotycznych kwiatków. Błękitnokrwiści, zakała Rosji. Musiał się poważnie zastanowić, czy wciąż chciał pracować dla Eleny, gdy oficjalnie przyjmie nazwisko Onegina. Widział zmarszczenie noska u Sarnai, gdy znaleźli się w eleganckim salonie obwieszonym futrami i prawie się roześmiał, ostatecznie jednak ograniczając się do lekkiego uniesienia kąta ust – o tak, czasem ich gusta składały się aż nadto perfekcyjnie. Szkoda, że magomedyczka tak usilnie dawała mu kosza. Nie planował mówić żadnej kobiecie póki śmierć nas nie rozłączy, ale wciąż uważał, że niezobowiązujący seks byłby miłym dodatkiem do ich relacji opartej na wzajemnym wsparciu. Nie przyglądając się zanadto twarzom obecnych w salonie – nie spodziewał się w końcu spotkać kogoś, kogo znał - zamówił im obojgu po szkockiej, z parsknięciem klepiąc kobietę po odsłoniętych plecach, gdy zaczęła kaszleć po pierwszym łyku. - Daj jej wypalić przełyk, potem jest lepiej – rzucił, choć przecież nie pierwszy raz byli w tej sytuacji, a Sarnai doskonale wiedziała, że pierwszy ogień należało zapić kolejnym łykiem. Czasem chyba zapominał, że niektórych zachowań już się nauczyła, że już zdążył ją nadpsuć tu i ówdzie. Ostatni wolny fotel odsunął nieco na bok, by nie siedzieli tuż przy innych gościach, dając im podsłuchiwać swoje rozmowy – nawet nie próbował powstrzymywać zadowolonego uśmieszku, kiedy Barga bez zawahania zaanektowała sobie na siedzisko jego kolana i wolną ręką objął ją luźno w talii. Nieważne, że ze sobą nie sypiali, każdy kto zwróciłby w ich kierunku wzrok, uznałby teraz, że było dokładnie odwrotnie i Idriz czuł z tego powodu niemałą satysfakcję – tylko ślepy powiedziałby, że Sarnai nie była atrakcyjną kobietą. Szpilki tylko wydłużały jej zgrabne nogi, dekolt podkreślał linię biustu, a... Dobra, w tym momencie powinien sobie przerwać. Parsknął chrapliwie na pytanie padające z ust Bargi, stukając brzegiem szkła o jej. - A mówią, że to ja nie umiem taktownie składać słów – rzucił, upijając łyk. - Pani doktor stęskniła się za zabawą z pacjentem? – spytał, odbijając piłeczkę. Doskonale wiedział, jaki wydźwięk miały jego słowa i choć mógłby po prostu odpowiedzieć Sarnai, że nie, nie planował się z nikim napierdalać następnego dnia, to jednak zabawniej było patrzeć, jak się potencjalnie czerwieni, jak się wije, próbując znaleźć wyjście z sytuacji. Naprawdę szkoda, że dawała mu tego kosza, nie odżałuje chyba do końca życia. |
| |
Moskwa, Rosja 31 lat wieszczy brudna zamożny twórczyni różdżek i przedmiotów magicznych; artystka |
Czw Maj 21 2020, 00:43 | | Patrzą na siebie przez moment; bolesny i satysfakcjonujący zarazem, jak niezagojona do końca rana, którą rozdrapuje się dla samego faktu pozbycia się uczucia nieznośnego swędzenia, a potem patrzy na pojawiające się kropelki krwi. Piecze. A jednak Magda patrzy dalej z trochę smutnym uśmiechem, drapie dalej, wiedząc przecież, że to nie prowadzi donikąd. To o wiele za późno (licząc już w latach), za dużo (powodów, by nie się z tym pogodzić), za mało (argumentów przeciw poddaniu się), za wcześnie (na zwykłą rozmowę szkolnych znajomych). Nie jest problemem w końcu, że czuli za mało, lecz że nie umieją sobie z emocjami poradzić; nie w taki sposób, by przebrnąć przez to razem wtedy. Ani żeby teraz po prostu klepać się po ramionach i wspominać dobre, stare dzieje. - Dobrze - odpowiada, chociaż nie ma takiej potrzeby, ale cisza przedłuża się i nie ma sensu się jej poddawać, bo wtedy zbyt dużo przestrzeni odda rozmyślaniom. Najpierw chce zamówić kolejnego kolorowego drinka, jakże pasującego do wyglądu niebieskiej wróżki, ale przy barze zmienia jednak zdanie. - Absynt - mówi niemal wyzywająco, mając nadzieję, że Oneginowie stanęli na wysokości zadania i naprawdę mają wszystko, włącznie z alkoholami dość podejrzanymi jak na szlacheckie salony. I choć cóż, nie otrzymuje c z y s t e g o, jakoś przyjąć musi zamiennik w syropie. Siadają nieopodal; znów przytłacza ich cisza, zaciska zimne dłonie na krtani i kładzie ciężar na płucach, choć przecież kiedyś tak bardzo cenili sobie właśnie to, że mogli przy sobie milczeć bez żadnych wyrzutów sumienia, bez posądzenia o bycie nudnym czy rozważania braku tematów; milczeli po prostu, czując się bezpiecznie w swoim towarzystwie. Obserwuje go ukradkiem, popijając alkohol, myśli, że teraz już nie umieją tak milczeć; zbyt wiele jest słów wypowiedzianych i nieoczywistych, zbyt wiele oddalonych punktów, zbyt wiele poplątanych sznurków w umysłach, by powoli je rozwikływać. Niegdyś zdawało się, że umie odczytywać tę przystojną twarz, lecz teraz nie maska to uniemożliwiała i nie drobne zmarszczki, odróżniające ten wyżłobiony smutkiem i goryczą uśmiech od tamtego, który mógł układać się jeszcze jak chciał. Nie pytała, nie pyta, nie spyta o Szurę, bo nigdy nie chciała zatruwać się nim bardziej niż i tak byli oboje zatruci - nawet jeśli nie rozmawiała z nim bezpośrednio, nawet jeśli zawsze omijał ją wzrokiem, był zawsze nieodłącznym elementem Ilyi, jakby trwali tylko w pakiecie. Zastanawia się jednak, jak Kuragin radzi sobie teraz, w pojedynkę, bez osoby, która go tworzyła i niszczyła jednocześnie, rewersu monety na której znajdowała się jego twarz. Czy człowiek, który tak długo się dusił i może wreszcie nabrać powietrza, nie staje się nagle przytłoczony jego nadmiarem? Chce mu powiedzieć, że chodzi na wszystkie jego filmy, nawet ten ostatni już widziała, że ma jego plakat, że długo tęskniła, że cieszy się, że wreszcie rozmawiają, ale wszystko zdaje się być takie banalne, takie głupie i niepasujące do świata, w którym się znajdują. Chce mu powiedzieć, że nie ma żalu i że życzy mu wciąż jak najlepiej, że on w końcu i tak by ich zniszczył, ale zawsze będzie mieć wątpliwości. Może mogła go uratować. Wtedy. Jak jeszcze wierzyła w bajki pocałunek prawdziwej miłości, który zdejmie najgorsze czary, przełamie klątwy i da siłę do pokonania najgorszego potwora. - Wiesz, że - zaczyna wreszcie, próbuje się uśmiechać i nawet jakoś jej wychodzi - niektóre różdżki dorastają wraz ze swoim właścicielem, a niektóre nie umieją dopasować się do jego charakteru tak bardzo, że lepiej w końcu je wymienić? - A czasem i potrafią same ten charakter przekształcać, wzmacniając niektóre cechy, nie zawsze chciane. Nie wie, jaką różdżkę miał i ma Ilya, niegdyś nie potrafiła tego oceniać, nigdy też nie widziała, by miał przyjść po nową. A jednak ma przeczucie, że może to ten moment. Na zmianę. |
| |
Khovd, Mongolia 32 lata czysta zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Czw Maj 21 2020, 13:44 | | - Nie ucz matki dzieci robić, Sheha - skwitowała, jakby miała nie wiadomo jakie doświadczenie w popijawach. A nie miała, choć też - wbrew pozorom - nie była abstynentką. A już na pewno nie bywała nią w towarzystwie Idriza. Zepsuł ją, zdecydowanie można było tak powiedzieć. Mogła oddać mu tę zaszczytną rolę, jeśli potrzebował jej do szczęścia. Bo, szczerze mówiąc, było w tym dużo prawdy. Mogła twierdzić, że wcześniej też sobie radziła, że też miała swoje wady i też nie dawała sobie w kaszę dmuchać, ale, chcąc być absolutnie szczerą, musiała przyznać, że Idriz miał w tym wszystkim swój duży udział. W tym, żeby ją zahartować, żeby jakoś... Żeby dać jej siłę. Zepsuł ją, tak, ale też w jakiś sposób usprawnił. Nigdy mu tego nie powiedziała, bo po co. I tak co miał zobaczyć, to widział. Umościła się wygodnie na kolanach Albańczyka, ze swobodą, o którą trudno by jej było z kimkolwiek innym. Sarnai nie była łatwa w kontaktach międzyludzkich i nie nawiązywała ich też łatwo. Zaufanie przychodziło jej z trudem, a to przecież była podstawa do układania jakichkolwiek relacji. Zaufanie. Poczucie bezpieczeństwa. Sheha, co zabawne, dokładnie to jej dawał. Przebywanie przy nim było komfortowe, wygodne i w jakiś sposób uspokajające. Oczywiście, niczego z tego też mu nie mówiła. Nie rozmawiali na takie tematy. Nie analizowali uczuć, nie wchodzili na poziom filozoficznych dysput. Nie tak to między nimi działało. Nie znaczyło to jednak, że podobne tematy się nie pojawiały. Pojawiały się, przynajmniej w głowie Sarnai. Pojawiały się i znikały szybko, gdy rozmowa schodziła na twardy grunt standardowych tonów, w jakich się porozumiewali. Na pytanie Shehy rzeczywiście zaczerwieniła się - najpierw ze wstydu, zażenowania, potem chyba już bardziej z rozdrażnienia - i ofuknęła. Potrzebowała chwili, by mu odpowiedzieć, sięgając po słownictwo rynsztokowe, które wcale nie było dla niej typowym, codziennym. - Spierdalaj - rzuciła krótko, próbując zamaskować nagły dyskomfort, nagłe poczucie znalezienia się w sytuacji dla niej obcej. To nie tak, że nie znała humoru Idriza. Znała. Wiedziała, że jest nieprzyzwoity, często wulgarny. Wciąż jednak się nie przyzwyczaiła, czy raczej - wciąż nie nauczyła się używać podobnych tonów. Wciąż się wstydziła. Wciąż pewne tematy były dla niej kłopotliwe. Spierdalaj. Martwię się po prostu, mogłaby kontynuować, ale nie kontynuowała, bo zażenowanie dusiło słowa. - Kiedy zamierzasz się u mnie pojawić? - zapytała zamiast tego, znacząco unosząc brwi. Wchodził jej trochę tryb gderliwy, takiej małej kwoki jojczącej nad swymi podopiecznymi. Bo Idriz poniekąd tym właśnie był. Wpadł jej w życie z impetem kuli armatniej, zresztą nie z własnej woli, ale gdy już się pojawił - tak został. A ona już dawno poczuła się za niego trochę odpowiedzialna. - Wizyta kontrolna - przypomniała mu, tak jak przypominała mu już od pewnego czasu. Była surowym lekarzem. Gderliwym. Taki, który nachalnie wytykał palcem daty kolejnych wizyt, kiedy życzył sobie pacjenta obejrzeć, ocenić, ewentualnie wydać zalecenia. Było coś zabawnego w tym, jak dyrygowała rosłym chłopem o rękach splamionych krwią. Gdzieś między jednym łykiem a drugim, między jednym słowem a drugim znów prześlizgnęła się wzrokiem po postaciach, znów oceniła sukienki i garnitury, znów próbowała dojrzeć pod maskami znajome twarze, znajome uśmiechy. Dostrzegła, choć nie uśmiech. Na moment zatrzymała spojrzenie na tak bliskiej, tak znajomej sylwetce. Uśmiechnęła się blado, przelotnie, choć wcale nie była pewna, czy Magdalina to zauważy. Ale uśmiechnęła się, bo zawsze, gdy Chekhova była w pobliżu, Sarnai łatwiej było się uśmiechać. |
| |
Tirana, Albania 46 lat wilkołak brudna bogaty pan od brudnej roboty |
Nie Maj 24 2020, 13:47 | | W przeciwieństwie do humorków innych ludzi, humorki Sarnai zwyczajnie Idriza bawiły – jak mieć zły nastrój, kiedy zmarszczenie noska upodabniało ją do obrażonego króliczka, a policzki zalane czerwienią prosiły się o pogładzenie szorstką łapą? Nie żeby Sheha kiedykolwiek zniżyłby się do tego irytującego gestu zarezerwowanego dla stukniętych, starszych pań czy pociesznych babć – on nie był ani jednym, ani drugim. On spuszczał wpierdol, a nie głaskał. Roześmiał się na dźwięk przekleństwa opuszczającego jej umalowane usta, nie biorąc do siebie nic ze zjadliwości i ostrego brzmienia, którymi Barga próbowała zabarwić głos, stanowczo odciąć się od jakichkolwiek insynuacji. Na innych by to może podziałało w komplecie z zimnym, bezemocjonalnym spojrzeniem, które miała w swoim arsenale. Raz czy dwa Idrizowi przeszło przez myśl zastanowienie, co takiego musiała przeżyć, by je w sobie wypracować i czy była to tylko praca w szpitalu. Nigdy jednak nie zadał jej tego pytania wprost – o pewne rzeczy zwyczajnie się nie pytało. - No tak, tak, pamiętam, że kontrola – rzucił, przewracając oczami i pociągnął łyk ze szklanki, w której zaczął już topić się lód, rozrzedzając whisky. - Dwunastego, jak co miesiąc. Z naciskiem podkreślił powtarzalność daty, która tak bardzo wryła mu się w mózg, że choćby chciał, raczej nie mógłby jej zapomnieć – dwunasty każdego miesiąca, niezależnie od tego, jaki akurat wypadał dzień tygodnia, był dniem lekarskiej kontroli u Sarnai, nawet jeśli w międzyczasie nikt nie zdążył dać mu w mordę. Nie było żadnego przekładania, żadnego marudzenia, ani żadnego opuszczania wizyty. Idriz nie pojawiłby się u niej dopiero, kiedy padłby trupem, powtarzał to nie raz. W pewnym sensie ta powtarzalność właśnie, ta troska i pytania, dawały mu w życiu jakąś stałą, kotwicę, której mógł się chwycić, kiedy rzeczywistość stawała się chaotyczna. Nie przerywając naturalnie zalegającej ciszy, upił jeszcze łyk ze szklanki, kątem oka wychwytując uśmiech unoszący wargi Sarnai – jego wzrok podążył zaraz w kierunku, w którym patrzyła, napotykając nikogo innego, jak pannę o nieznanych mu personaliach. Ręka obejmująca kobietę w pasie zacisnęła się nieco, kiedy Sheha spytał: - Kto to?Mógł próbować się domyślić, kalkulować, dopatrywać się subtelnych zmian w nastroju Bargi, ale czasem najprościej i najszybciej było zwyczajnie zapytać. |
| |
Moskwa, Rosja 54 lata brudna bogaty boss mafii |
Pon Maj 25 2020, 19:43 | | Juraj nie umiał wybrać okresu życia, który ceniłby najbardziej. Wszystkie miały w sobie coś takiego, co kusiło by do nich wrócić, a zarazem ten obecny był na tyle spokojny, że jak rozleniwiony kocur nie ruszyłby się z niego choćby miał maszynę czasu i mógł ponaprawiać niektóre błędy. Trzeba było umieć się pogodzić z ich robieniem, nie zamierzał więc na siłę żałować ich popełnienia. Zamiast tego wolał żyć dniem dzisiejszym i martwić się jutrzejszym. Wysłuchał słów żony ze spokojem. Miała rację. Miała cholerną rację, czemu więc jednak nie umiał się pozbyć uczucia niepokoju, że to bardzo zły pomysł? Odstawił alkohol na jakiś stolik, niezbyt się przejmując, że to może niekoniecznie dobre miejsce na niedokończonego drinka. Miał dość udawania, że pije, chciał myśleć trzeźwo. - Wiem, ale naprawdę nie chcę ich w to wciągać - mówił oczywiście o ogóle dzieci. - Powinni mieć lepsze życie i jak najmniejszą świadomość tego, co robimy, choćby po to, by Gwardia się nimi nie zainteresowała - szepnął jej na ucho wiedząc, że nikt nie powinien tego słyszeć. A może był po prostu przewrażliwiony? Może to lata pracy w mafii, a potem zarządzania takową sprawiły, że teraz w jednych miejscach czuł się nader swobodnie, w innych zaś był czujny jak kot, który pilnuje swego terytorium? Westchnął ciężko na słowa żony. - Myślę, że najlepiej będzie zacząć planować, jak nasz piesek się dobrze rozejrzy - zaproponował wreszcie po chwili wahania. Nie powinni się spieszyć. Niech to danie wystygnie, w końcu zemsta najlepiej smakuje na zimno. A bucowaci politycy nie spodziewają się z reguły, by ktoś był aż tak cierpliwy. |
| |
Irkuck, Rosja 48 lat błękitna bogaty matka i właścicielka sieci butików |
Wto Maj 26 2020, 17:20 | | Być może jest już trochę zmęczona, chociaż ciężko jej się do tego przyznać. Gdy patrzy na Juraja, tak eleganckiego i przystojnego, rzucają jej się w oczy zmarszczki wokół oczu, skóra naznaczona drobnymi bruzdami, oczy, spokojne, ale wiecznie czujne. Ich życie składa się z wiecznego niepokoju, to prawda. Niepokoju i bałaganu, który zawsze trzeba porządkować. Devora chciałaby być władczynią swojej rzeczywistości, ale wie, że życie przypomina bardziej wieczną żeglugę przez wzburzone morze. Chekhovie mają po prostu dobry, świetnie wyposażony statek — dbali o to przez lata, ulepszali go. A ich dzieci, chociaż i ona tego nie chce, nie mają wyboru, muszą być częścią załogi. — Wiem, kochanie — stwierdza w końcu cicho. — Może będzie łatwiej, jeśli założymy, że nie mają wyboru. Że nie mieli go od urodzenia? Dzieci przejmują interesy rodziców — dodaje i milknie na chwilę, zastanawiając się nad tym wszystkim. — A oni już i tak są częścią naszych interesów. Dadzą sobie radę.Milczy znowu, przyglądając się jego twarzy. Jest spokojna, pewna tego, co mówi, teraz może bardziej niż jeszcze chwilę wcześniej. — Musimy — stwierdza cicho. — Ale mamy jeszcze dużo czasu. Wiem, że się martwisz, Juraj. Ale jeśli przygotujemy się tak, jak zawsze, to nie masz czym.Wie, że nie jest to do końca prawda. Mimo to Devora nie pozwala sobie na wątpliwości tak wielkie, że mogłyby zaburzyć jej wizję tego, co należy zrobić. Pamięta jeszcze swoją złość, która trawi ją od czasu, gdy Juraj opowiedział jej, jak przebiegło spotkanie z Baranovem. Jest zła, ale to złość, która każe jej myśleć, Devora jest więc też zdeterminowana. Nie pozwoli im pogrywać sobie z Chekhovymi, to rzeczy tak naturalna, że nie rozważa żadnej innej opcji. |
| |
Archangielsk, Rosja 29 lat błękitna majętny aktor |
Sob Maj 30 2020, 23:16 | | Chciałbym czegoś, nie umiem tylko powiedzieć czego dokładnie. Miłość jest dziwna. Nie chcę jej, a mimo to nie potrafię bez niej żyć. Łatwo jest powiedzieć sobie, że nigdy cię nie kochałem, że to było tylko zauroczenie, że po prostu serce rwało się we mnie do czegoś, co nie było przesiąknięte Szurą, co nie smakowało nim — gorzko. Ale przecież między nami nie było inaczej, przecież ja zawsze i tak myślami byłem obok niego, chociaż to ciebie trzymałem za rękę. Dlaczego? Nie wiem, może nigdy się nie dowiem. Chciałbym teraz zwalić wszystko na niego, powiedzieć, że był winny, zawsze winny. Ale gdy patrzę na ciebie, nie umiem. Tej nocy nie może być lepiej — będzie tylko gorzej, ale jebać to, mam zamiar przypierdolić w dno i mam nadzieję, że będzie bardzo, bardzo bolało. Że będzie bolało jak Piekło. Boże, pamiętam, Magda. Nie mam siły dłużej się bronić. Gdy siadamy, dłoń zaciskam na szklance. Mam jakieś duże, niezgrabne palce, jakbym był brudny — brzydki, śmieszny dodatek do bogactwa Oneginów zamkniętego w kryształowych naczyniach. Zastanawiam się, kim byłem kiedyś i jak często boisz się, że tamtego mnie już nie ma; bo ja boję się często. Czasami staję przed lustrem najebany jak świnia, patrzę sobie w te wielkie, błagające oczy i zastanawiam się, czy mam teraz przed sobą Ilyę Kuragina, Matveia Kosareva czy jakąkolwiek inną postać, którą zagrałem lata temu i która teraz czołga się za mną, licząc, że ja też w końcu zejdę na kolana i okaże się, że ona ma większe prawo do życia ode mnie. Zastanawiam się — Boże, mam tyle pytań, tyle wątpliwości. Gdy podnoszę w końcu głowę, mam wrażenie, że dławię się ciszą; tęsknię za czasami, gdy nie musiałem mówić, bo teraz mam do powiedzenia tak wiele, że słowa nie chcą zmieścić mi się w ustach. Patrzę więc, patrzę, bo to jedyne, co umiem zrobić. I czuję, jak przelewa się we mnie cała ty ten królewski szampan, miesza się z płaczem, z żółcią w gardle, miesza się z wódą, którą wypiłem wczoraj, miesza się z tym, co mam w sobie, z tymi uczuciami do ciebie. Przechodzę nagle przez tysiąc różnych wspomnień, staje mi przed oczami tamten dzień, gdy poszliśmy na randkę do carskiego gaju pierwszy raz, ułożenie twojej dłoni w mojej, strach, ale taki miękki, jakby mógł zaraz minąć. Myślę o tym, jak to było dostawać twoje listy, Magdalina. Ale tylko patrzę; biorę wdech, cisza wpada mi do płuc, miesza się z całym tym bagnem, którym właśnie się dławię. Biorę kolejny i mam wrażenie, że coś ciągnie mnie w twoją stronę, przysuwam się i zatrzymuję tak samo gwałtownie. Jestem gotów zejść na kolana. Nie wiem, dlaczego tak właściwie, nic nie wiem. Ale tam na sali Hersilia Mitrokhina tańczy ze swoim kochankiem, a ja jestem tutaj i nie mam słów, Boże, tak bardzo nie mam słów. To boli. Za każdym razem, gdy cię widzę, Magda, boli coraz bardziej. Byłbym gotów teraz cię błagać, ale nie wiem o co. Może po prostu o to, żebyś mnie nie nienawidziła, tak, zmieniłem zdanie, teraz boję się jak cholera, że mogłabyś mnie nienawidzić. Bo jeśli ty też, to czy w ogóle da się mnie kochać? Nie ruszam się. Patrzę na ciebie jeszcze chwilę, a potem nadchodzą twoje słowa i wszystko we mnie cichnie. Przecież i tak nie umiałbym ci powiedzieć. — Nie wiedziałem. — Błagam, nie uśmiechaj się do mnie. Nie wiem, co mam zrobić, gdy próbujesz się do mnie uśmiechnąć, jakbym na to zasługiwał. — A ty.. musiałaś wymienić swoją? Od czasów szkoły?Wiem, moja nie pasuje — ale nie umiem i nie będę umiał nic zmienić. Zbyt wiele razy już się łudziłem. Jestem tym samym człowiekiem, którym byłem zawsze. Teraz tylko zostałem sam — tak jak być może powinienem, bo zawsze byłem zbyt wielkim tchórzem, żeby zatrzymywać przy sobie ludzi. |
| |
Moskwa, Rosja 54 lata brudna bogaty boss mafii |
Nie Maj 31 2020, 01:13 | | Coś w tym było. Przecież u niego pomysł wejścia w nielegalne interesy też nie przyszedł przypadkiem, a przez ojca, który dla mafii co nieco robił. Nie miał też w sumie nigdy planu B jak własne dzieci, choć dla nich planem B chyba było ich rodzinne przedsiębiorstwo. Westchnął przeciągle. Martwiło go to. Naprawdę nie chciał, by powtórzyły ich los, by musiały podejmować walkę, brudzić się krwią, martwić o utrzymanie rewiru, nauczyć zacierać ślady i prać pieniądze... Dość. Musiał się otrząsnąć z tych rozmyślań. Jego ukochana miała rację - być może nie mogli tego uniknąć. Tyle czy dobrze zrobił w takim razie idąc tą ścieżką? A może nie miał wyboru? - A więc przemyślmy jutro ten plan i wyjścia awaryjne. Nie chcę jej zostawiać bez niczego w razie najgorszego stwierdził cicho opierając się na chwilę o ścianę. Nadszedł czas, by podjąć męską decyzję i dać dzieciom decydować o własnym losie albo - w pewnym sensie - dalej trzymać je w złotej, bardzo złotej klatce. Choć nie chciał dla nich tego losu wiedział, że nie zawsze będzie mógł ich stopować. A wtedy chyba lepiej, by mieli jakiekolwiek pojęcie lub doświadczenie. - A teraz choć, zatańczmy. W końcu po to przyszliśmy. Madame - podał jej rękę i zaciągnął na parkiet dając się ponieść muzyce i nie dbając o kroki. Devora często go prowadziła, bo nie znając kroków takich tańców przyniósłby im zapewne wstyd. A kiedy byli już zmęczeni wrócili do swojego domu, odświeżyli się i poszli spać. Czekał ich ciężki dzień z planowaniem zemsty. Devora i Juraj z tematu |
| |
Khovd, Mongolia 32 lata czysta zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Czw Cze 11 2020, 11:47 | | Czasem drażniła ją protekcjonalność, z jaką Idriz się do niej odnosił i czasem też wściekała się na jego beztroskę i pewną ignorancję, jakimi reagował na jej troskę. Złościło ją to przy tym nie dlatego, że Sheha rzeczywiście tak myślał - wprawdzie mało rozmawiali o uczuciach, więc nie wiedziała do końca, co Albańczyk ma w głowie, tym niemniej daleka była od posądzania go o aż takie chamstwo, aż taką arogancję i aż taki mamtowdupizm w kontekście ich relacji - co dlatego, że jego specyficzne poczucie humoru i przynajmniej pozorna lekkość i beztroska bardzo kontrastowały z jej własną powagą. Czasem przesadną. Czasem aż nadto sztywną. Czasem zbyt zimną, zbyt oschłą, kiedyś powiedziałaby - zbyt nienaturalną dla niej. Teraz, w zasadzie nie wiedziała od kiedy, to już nie było nienaturalne. Od czasu opuszczenia Mongolii bardzo się zmieniła, nie była jednak przekonana, czy na lepsze. - No. Bardzo dobrze - skwitowała teraz jednak i skinęła głową, doceniając, że Idriz pamięta, że ma tę datę tak silnie wrytą w głowę. Dla niej, dla Sarnai, to było ważne. W którymś momencie wzięła odpowiedzialność za Albańczyka. Nie pełną i nie niepodważalną, ale jakąś wzięła - i to było dla niej istotne. To się liczyło. I szalenie zależało jej, by Idriz to szanował i... Powstrzymała wewnętrzny monolog zanim ten rozrósł się do kolosalnych rozmiarów. Zbyt wiele razy przerabiała podobne rozważania, by chcieć się w nie bawić po raz kolejny. A potem pojawiło się pytanie, które, po udzieleniu już nań odpowiedzi, wymagało spłukania go alkoholem, dużą ilością alkoholu, wymazania w jakiś sposób i wyparcia, by nie zmuszało do zastanawiania się, nie pociągało głębszych refleksji, na które Sarnai nie była gotowa. - Moja współlokatorka - odpowiedziała jednak najpierw krótko, zwięźle, zbyt szybko i zbyt prosto, by mogła to być odpowiedź wiarygodna i uznana za w pełni prawdziwą. - I przyjaciółka - dodała, ale i to nie wyczerpało możliwości uzupełnień. Bo mogła powiedzieć dużo więcej. Mogła. Nie powiedziała, bo bała się słów. Nie wiedziała, ile czasu siedzieli potem i ile kolejnych szklanek i kieliszków opróżnili. Nie do końca wiedziała, ile padło słów, których mogłaby żałować i ile miało miejsce gestów, których w innych okolicznościach by nie zaakceptowała. Potem, następnego ranka i kilka dni później, wieczór ten pamiętała jak przez mgłę. Wiedziała, że dobrze się bawiła. Wiedziała, że salon opuściła z Idrizem, ale już rezydencję - z Magdaliną, upajając się słodkim, znajomym zapachem kobiety, o której nie chciała myśleć. Sarnai Barga rzadko kiedy doprowadzała się do stanu, w którym jej ciało stawało się tak rozluźnione, a myśli - tak swobodne, ale to był początek nowego roku, cholera. Jeśli teraz by sobie nie odpuściła, z pewnością nie zrobiłaby tego przez kolejnych dwanaście miesięcy. Nie żałowała potem tego wieczora. Jedyne, o co robiła sobie wyrzuty i o co czuła żal, działo się później, już z dala od rezydencji Oneginów. /Sarnai i Idriz zt |
| |
Moskwa, Rosja 31 lat wieszczy brudna zamożny twórczyni różdżek i przedmiotów magicznych; artystka |
Sob Cze 20 2020, 21:05 | | Mimowolnie układa palce na jego wolnej dłoni, tej która nie trzyma szklanki z alkoholem wybawiającym ich od nadmiaru emocji. To gest wsparcia, pocieszenia, a zarazem bolesne przypomnienie o tym, co dawno minęło. Zawsze się zastanawia, zawsze kiedy patrzy na jego postać na ekranie, zdjęcie w gazecie, i plakat, i jego samego teraz, czy faktycznie ją kochał. Czy to była miłość, w tym wydaniu młodzieńczym, jeszcze niewinnym i nieznającym przeszkód, więc uginająca się pod naporem nagłych problemów dorosłości? Czy byli tam razem, w słodkich pocałunkach, splecionych dłoniach i pierwszych razach, czy może karmiła się wyobrażeniem o nim, a on długo nie umiał tego sprostować? Chce spytać. Coś wrednego, bezczelnego i palącego żołądek n a k a z u j e spytać, czy znajdował w sobie choć tyle samego siebie, a nie tylko Szury, by móc coś czuć po swojemu. Czy choć to umiał zrobić bez jego instrukcji i poparcia? Chce spytać, naprawdę. Ale wie, że nie musi - może jest naiwna, może dalej nie umie iść naprzód i porzucić za sobą dziwacznych wyobrażeń o nim, o sobie, o świecie, ale wierzy, tak mocno jak w mało rzeczy, że to było prawdziwe. Po prostu się skończyło. - Tak - odpowiada po prostu. Nie jest tamtą Magdaliną, nieważne jak bardzo chciałaby wrócić; minęło zbyt wiele lat i za dużo się wydarzyło, żeby mogła trwać, choć ma nadzieję, że nie wszystko się zmieniło. Chce patrzeć na świat z taką samą nadzieją i optymizmem, chce znowu uwierzyć, że i jej jest przeznaczone szczęśliwe zakończenie. Kiedyś. - Sama ją zrobiłam - mówi, a w jej głosie słychać wspomnienie szczeniackiej przechwałki. Sama nie wie, czy to dobrze, czy źle, ale nie cofa dłoni. Przecież ma prawo pragnąć, żeby cieszył się, że jej się wiedzie, przynajmniej zawodowo. Żeby był z niej dumny. Żeby uśmiechnął się chociaż raz, choćby cieniem tamtego uśmiechu, kiedy pierwszy raz narysowała jego portret. To nic złego. I chociaż wie, że dopiją do końca i każde pójdzie w swoją stronę - on zapewne szukać osób ze swojego towarzystwa, ona do mieszkania na dalsze świętowanie z Sarnai - to nie chce, żeby znowu zniknął z jej życia. Nie wie czy ma do tego prawo, tak po prostu chcieć znać się znowu z Ilyą Kuraginem, nie wie, czy on w ogóle zechce z nią kiedyś porozmawiać poza wymianą uprzejmości. Ale liczy na to. - Tobie też zrobię. - To kłamstwo. Ona tam leży od dawna, różdżka dla niego, przewidziała ją. Czeka najdłużej ze wszystkich, zamknięta skrzętnie, ukryta przed wzrokiem. Czeka, aż on wreszcie po nią przyjdzie. A może nie przyjdzie, może wcale nie po to została stworzona, by kiedykolwiek jej użył, lecz żeby miał w y b ó r. Którego nikt za niego nie dokona, a Magda nie powie mu, nie szepnie słowem, bo to już nie do niej należy. Już nie. Teraz sam musi się uratować. Więc rozmowa kończy się szybko, urywa jakimś przypadkowym spotkaniem ze znajomym, rozbija nagle, a gdy już się rozstają, Magda powraca do samotnego picia; aż nie spotyka znów Sarnai. Reszta zaś jest milczeniem. [z tematu] |
| |
| | |
| |
|