|
|
|
|
|
|
Sob Kwi 04 2020, 15:32 | | Salon Północny Znajdujący się na pierwszym poziomie pod ziemią od strony północnej salon to jedyne miejsce, gdzie obecni gospodarze dali upust swojej wyobraźni. Na prawo od wejścia całą ścianę obito futrem z norek, a podłogę wyłożono dywanem z futra lisów skandynawskich. W kominku wiecznie pali się ogień, a pośrodku ustawiono kryształowy stolik kawowy składający się z kilkunastu segmentów o różnej wysokości. Wokół stolika ustawiono tuzin foteli, albowiem tutaj najczęściej dochodzi do rodzinnych spotkań i narad. W kącie stoi bar, przy którym znajduje się kilka wysokich siedzisk, a nad barem wisi futro tygrysa syberyjskiego upolowanego przez głowę rodu dwie dekady wcześniej. Całość utrzymana jest w odcieniach beżu i szarości, przez co można ją zaliczyć do najprzytulniejszych w całym pałacu. |
| |
Irkuck, Rosja 48 lat błękitna bogaty matka i właścicielka sieci butików |
Pią Kwi 10 2020, 18:15 | | 1.01.1998 Pojawiają się na balu chyba odrobinę spóźnieni, chociaż Devora woli nazwać to kulturalnym pominięciem przemowy Onegina. W duchu wie, że fakt, że nadal uczestniczy w balach, dowodzi tylko, jak jej życie zmieniło się i pozostało takie samo jednocześnie. Nosi przepiękną suknię od Evy Zakharenko, w kolorze burgundzkiego wina, trochę skromną, z zabudowanym dość wysoko dekoltem, ale odważnym rozcięciem na nodze. Do tego ma jeszcze czarne, aksamitne rękawiczki, trochę drogiej biżuterii i maskę o barwie tak samo intensywnej jak sukni. Nie pamięta, kiedy ostatnim razem miała okazję wystroić się tak bardzo – jej codzienność to raczej chłodna elegancja, trochę charakterystycznych elementów i to wszystko. Juraj dopasował krawat do jej kreacji. To właściwie dziwne – chociaż Devora czuje się swobodnie w takiej scenerii, z pewnością nie powiedziałaby, że przyjdzie jej zobaczyć męża tak eleganckiego i szykownego. Szczególnie przed laty, gdy oboje byli jeszcze mniejsi i mieli proste ambicje. Teraz patrzy na to jak na śmieszny sen. Do salonu północnego zachodzą, korzystając z tego, że jest pusty. Devora zamawia drinka i stoi z nim teraz, obejmując zimną szklankę aksamitem rękawiczki. Chciałaby zapalić, ale chyba nie wypada tutaj, w pałacu, ignoruje więc tę potrzebę. Wie, że wizyta jej i Juraja w tym miejscu nie jest w pełni dla przyjemności; a może powinna powiedzieć – i tak będzie nosiła ślady ich spraw zawodowych, nieodłącznego elementu życia Chekhovów, może nawet czegoś, co definiuje ich w pełni. Pieprzony Baranov i jego pieprzony brak ogłady. Odkąd mąż Devory wrócił z tego spotkania, wściekłość buzuje w niej jak za dawnych lat. Nie pamięta, kiedy ostatni raz ktoś zdenerwował ją tak bardzo; nie chodzi przecież o odmowę samą w sobie, ale o sposób, w jaki to się dokonało. Devora wzdycha, zwraca się do Juraja i uśmiecha krzywo. - Dawno nie widziałam cię takiego eleganckiego – rzuca jednak, zagadując go lekko. |
| |
Moskwa, Rosja 31 lat wieszczy brudna zamożny twórczyni różdżek i przedmiotów magicznych; artystka |
Sob Kwi 11 2020, 19:29 | | Zachęta ze strony Fani - nazwisko Kuragin - jest właściwie największym powodem, by unikać salonów, z drugiej zaś strony, wieszczy instynkt podpowiada mgliście, że to jedna z tych nielicznych okazji, gdy bez żadnych skrupułów wniknąć można w świat arystokracji spotykanej głównie jednak w sklepie i podczas robienia interesów, zabawić się bez zobowiązań, anonimowo, a przy tym spotkać z rodziną; imprezy Chekhovów są zdecydowanie ciekawsze, ale i nie zdarzają się wystarczająco często, by Magdzie wystarczyły. Nie wątpi zresztą, że i tym razem się rozerwie; jakiś powód zawsze się znajdzie. Dlatego zakłada ciemną, zdobioną suknię kupioną kiedyś bez sensu, bo i tak nie miała jej gdzie nosić, no i nie cierpiała jak było jej dużo; do tego prosta magiczna maska, by nikt nie odkrył tożsamości właścicielki bez jej zgody, a potem z właściwą sobie nonszalancją spóźnia się oczywiście. Magdalina zjawia się na balu pomimo głębokiego wewnętrznego przekonania, że nie powinna. I może dlatego tak bardzo tego chce. Błądzi po pomieszczeniach, przyciągając mniej lub bardziej zaciekawione spojrzenia; nudzi się jak mops, bo wszyscy wymieniają te swoje nudne uprzejmości, obgadują ludzi, których wcale nie znają, a do tego żyją ciągłą wiarą, że zaraz wydarzy się coś wspaniałego. Nie wydarzy się, chyba że sama Magda postanowi się upić i zatańczyć na stole, a Juraj będzie jej przygrywał. Wtedy ten bal mógłby być choć w ułamku interesujący i godny zapamiętania. Właściwie miała zamiar ubrać się o wiele bardziej nieprzyzwoicie, ale biorąc pod uwagę, że wpuszczali tylko tych w ubraniach balowych - może podjęła ostatecznie lepszą decyzję. Jeszcze musiałaby się wykłócać. - Niezwykle gustowna sukienka. Tworzą państwo piękną parę - pieprzy trzy po trzy, jak już wypiła te dwa śmieszne drinki i z szajając się po posiadłości z trzecim, napotkała na jakichś eleganckich ludzi w kwiecie wieku; miała siedemdziesiąt procent pewności, że to Juraj i Devora, ale nie chciała psuć sobie niespodzianki, po prostu klepiąc go po ramieniu i starając się wywołać jakąś wizję. Właściwie nie miała pojęcia, jakim cudem wciąż udawało jej się ukrywać swój dar przed większością rodziny. A może wiedzieli, tylko nigdy nie czuli potrzeby pytać? |
| |
Moskwa, Rosja 26 lat półkrwi bogaty plotkara (ps. Tina Glushenko) |
Nie Kwi 12 2020, 20:48 | | Mój styl rzuca się w oczy. Jest łatwo rozpoznawalny, wysoce charakterystyczny, zwraca na siebie uwagę – dlatego nie mogę ubierać się tak, jak chcę, zbyt często. Garderoba podzielona jest na Tinę Glushenko: kobietę, której nie zauważysz, która, nudna i przeciętna, będzie plątać się w tle, usiądzie parę stołków dalej od ciebie przy barze, a tobie nawet nie przyjdzie do głowy, by na nią spojrzeć po raz drugi. Modna, ale nie ekstrawagancka, bezwyrazowa odtwórczyni trendów: zupełnie szara, typowa Anya z wyższych sfer; powiesz przy niej cokolwiek i nie pomyślisz – i na Valentinę. Ja lubię iść na całość. Lubię tiule, falbanki, rozłożyste spódnice, hafty, wzory, długie rękawiczki, pióra, futra, jaskrawe rajstopy, torebki o najwymyślniejszych kształtach – i barwy, przede wszystkim barwy. Trochę w stylu Schiaparelli. Lubię się stroić. Ostatnio byłam na tylu przyjęciach, tylu afterach, tylu koncertach, wciśnięta w beznadziejnie nudne sukienki – mam dość. Maskarada to odpowiednie przyjęcie, żeby ubrać się jak szczur na otwarcie kanału, bo i tak wszyscy wyglądają jak klauni albo Zorro po głębszym. Przychodzę jako jedna z pierwszych (i dobrze, jeszcze ominąłby mnie wybitny toast wdowy), dama w bladoróżowej, strojnej sukni, długie, ciemne rękawiczki z weluru, diamentowy pierścień, diamentowe spinki do włosów i maska, spod której widać tylko perłoworóżowe usta. Dobrze być dzisiaj sobą. Kręcę się po salach, sącząc drinki, słucham, angażuję się z doskoku w cudze rozmowy, próbuję rozszyfrować, kto jest kto. Niektórzy się nie starają, inni są prawie nierozpoznawalni. Wiem, że zwykle z balu u Oneginów nie ma zbyt wielu soczystych plotek – ci, którzy mają najbrzydsze sekrety do ukrycia, najstaranniej dobiorą maski. Ale to nie szkodzi. „Avoska” i tak musi tu być. Chyba nie myśleliście, że zabraknie m n i e na najgorętszym balu roku? Plotkary nie robią sobie wolnego. Do salonu wchodzę tylko po drinka (lubię te wymyślne, kolorowe, zwykły szampan mnie nudzi), ale gdy przechodzę prędko przez pomieszczenie, kątem oka wyłapuję znajomy burgund. Opieram się o bar i obracam głowę. Tak, znam tę sukienkę. Uśmiecham się. — Zgadzam się — mówię wesoło. — A pani w niebieskim, muszę przyznać… lalunia. U w i e l b i a m na pani ten kolor. |
| |
Moskwa, Rosja 54 lata brudna bogaty boss mafii |
Pon Kwi 13 2020, 23:52 | | Gdy chodziło o punktualność Juraj oparł się na Devorze w tym względzie. Ona lepiej wiedziała co warto, a czego nie warto pomijać i na co mogą sobie pozwolić. Ufał jej w stu procentach, jak zresztą od lat. W pewnym sensie byli jednością i gdyby jedno z nich zdradziło tak naprawdę zabiłoby ich oboje. Patrzył jak urzeczony w swoją kobietę, która oczywiście pomogła mu z doborem garnituru. Burgundowy krawat i maskę jednakże sam dobrał uznając, że to będzie miły akcent z jego strony, jak się dopasuje kolorystycznie do żony. Zamówił sobie whisky z lodem, nie zamierzał jednak za bardzo pić, a raczej moczyć usta. Wśród obcych ludzi, nawet anonimowy, chciał zachować trzeźwy osąd. Najwyżej przed wyjściem wypije całość. Spojrzał z uśmiechem na swoją miłość doceniając komplement. - A ty za to wyglądasz tak onieśmielająco jak zawsze - było w jej spojrzeniu coś takiego, czego nie umiał wyjaśnić. Jakby sama Pani Zima patrzyła na niego spod groźnych powiek. Nie zdążył podjąć tematu Baranova i kwestii zostawienia pewnych spraw w gestii ich córki, kiedy zaczepiła ich nieznajoma. Po głosie był jednak niemal pewien, że to Magdalina. Najmłodsza z jego sióstr tak po prawdzie mogłaby być jego córką, różnica wieku sprawiała wręcz, że łatwiej jej było złapać język z Fanią lub Valyą niż z nim. Mimo to trzymali się razem. W końcu to stanowiło o sile tej rodziny - wzajemne wsparcie i zainteresowanie, bez względu na przeciwności losu. - Pani za to dobrze, że przyszła sama. Przyćmiłaby urodą każdego mężczyznę - pochwalił ubiór siostry. Po cichu też liczył, że znajdzie kogoś odpowiedniego i wyjdzie za mąż, a jeśli nie to chociaż będzie szczęśliwa, ale w żadnym razie na nią nie naciskał ani w tym względzie nie poganiał. Słysząc za to znajomy styl wypowiedzi i ekstrawagancko ubraną dziewczynę uśmiechnął się do córki. Dwie piękne panie z jego rodziny przyszły podbić salony wyższych sfer i był pewien, że jak zechcą to im się to uda bez problemu. |
| |
Irkuck, Rosja 48 lat błękitna bogaty matka i właścicielka sieci butików |
Wto Kwi 14 2020, 22:49 | | Popija drinka ostrożnie, tak samo czujna jak Juraj. Mają najwyraźniej te same odruchy i przyzwyczajenia, nawet tutaj, gdzie przecież maski powinny chronić ich przed niebezpieczeństwem, jakim czasami staje się byciem Chekhovem. Devora jednak nie umie oduczyć się tak prostych rzeczy – ci, którzy giną, odpuszczają sobie za wcześnie. Ona nie ma zamiaru. Nie rozpoznaje kobiety w ekstrawaganckiej sukni, gdy ta się zbliża. Devora jest niemal zirytowana, że ktoś im przerywa, chcą w końcu porozmawiać o czymś ważnym, szybko jednak wzdycha w duchu. Mogli zawsze omówić to w domu, prawda? Bale są po to, żeby rozmawiać – jak dawno już tego nie robiła! Nie przychodziła na przyjęcia tak jak oni wszyscy, żeby się napić i potańczyć te wszystkie sztywne tańce. Dawno temu byłaby gotowa stwierdzić, że uciekła przed takim życiem, prawda? Teraz jakby sięga do niego znowu, ale tym razem na własnych zasadach. Dopiero po chwili orientuje się, że zna ten głos. Madgalina, tak? Nie ma jednak czasu, żeby coś odpowiedzieć – w następnej chwili do jej uszu dociera kolejny znajomy dźwięk. Valya, naprawdę? Devora śmieje się w duchu, gdy przygląda się strojom dwóch Chekhovyvch. Nie jest szczególnie przesądna (chociaż i tutaj zostawia sobie trochę miejsca do manewru) i z pewnością nie wierzy w znaki, ale to znaczy przede wszystkim, że całe to spotkanie jest splotem bardzo głupiego przypadku. Ciągnie swój do swego, a ta rodzina najwyraźniej nie umie trzymać się z daleka od siebie. To w jakiś sposób łączy się z tym, o czym Devora myślała jeszcze chwilę temu. Nie potrafią uciec od pracy, którą w jakiś sposób stała się ta rodzina. Może i przychodzą, żeby się bawić, ale kończą zawsze gdzieś pomiędzy. - Co za spotkanie – rzuca nieco kąśliwie, ale ze śmiechem, biorąc sporego łyka swojego drinka. |
| |
Moskwa, Rosja 31 lat wieszczy brudna zamożny twórczyni różdżek i przedmiotów magicznych; artystka |
Wto Kwi 14 2020, 23:35 | | Magda śmieje się uroczo, bo, choć nie spodziewała się takiego obrotu wydarzeń, bardzo pasuje jej fakt spotkania się śmietanki towarzyskiej tego balu, znaczy; Chekhovów. Wprawdzie liczyła też na spotkanie Fani, która zapowiadała swoje przybycie, ale to nie moment na wywoływanie jej z sali i urządzania sobie pełnej imprezy rodzinnej, skoro Ruda mogła już szczycić się pierścionkiem i dołączonym do niego narzeczonym. W sumie to byłaby dobra okazja, żeby ich przydybać i poinformować Aleksandra, że Kaptionovą traktować ma jak skarb ze szczerego złota i najwyższej jakości diamentów. Tak, wiecie, przy okazji, mimochodem i między wierszami. Na początek bez wieszania go do góry nogami i grożenia krokodylami czy połamaniem różdżki. Chyba była szansa na uniknięcia tej brutalnej wersji. - Panna nawet w worku na ziemniaki byłaby olśniewająco. - Magda cmoka z zachwytem, trochę się nabijając, ale zaraz uśmiecha się, co widać nawet pod maską, i jest to uśmiech najszczerszy, ten zarezerwowany dla rodziny stanowiącej dobro najwyższe dla każdego, kogo nazwisko zaczyna się na C, a kończy na hekhov. - Och, na pewno nie ciebie, braciszku - dodaje w odpowiedzi na jego komplement i mruga długimi rzęsami, udając trzpiotkę. Dobrze, że nie słyszy Jurajowych myśli, bo pewnie rozpoczęłaby przemowę o swojej samowystarczalności, braku potrzeby mężczyzny oraz kompletnym szczęściu, w jakim się pławi. A oboje doskonale wiedzieli by, że to pic na wodę. Dobrze, że Juraj nie wiedział nic o Kuraginie i dawnej miłości, bo w filmach już by sobie Ilya nie pograł. Chyba, że w horrorach bez charakteryzacji. - Ciągnie swój do swego. - Puszcza oko do Devory i zaraz przekrzywia głowę, zerkając Valyi w ręce. Dopija najpierw swój, a potem rozgląda się za kolejnym, takim jak ten bratanicy. - Cóż was sprowadza na ten łez padół, prócz wspaniałej zabawy? - pyta z przekąsem, choć wie doskonale, że jej nie odpowiedzą, że interesy, a już na pewno nie jakie, bo ściany uszy mają, a sufity oczy, a w szafach same trupy. Czuła się jednak straszliwie niedoinformowana o przedsięwzięciach dzisiejszego wieczoru. |
| |
Moskwa, Rosja 27 lat nieznana bogaty szukająca Carów z Moskwy oraz reprezentacji Rosji |
Czw Kwi 16 2020, 01:03 | | Wcale nie miała ochoty na ten bal. Nie miała ochoty zakładać sukienkę, czesać się milion razy i próbować sobie wydłubać oczy zalotką. Wcale nie miała na to ochoty. Wiecie, na co miała ochotę? Na rozszarpanie Saszy. Na porządną kłótnię, która wisiała niczym chmura gradowa już od jakiegoś czasu, od chwili kiedy dostała ten bezczelny list, który ani przez sekundę nie miał być propozycją ugody. Elena była niczym pies ogrodnika. Musiała zaznaczyć swoje terytorium, choć wiedziała, że Fania jest tylko gościem na tym trawniku. Szkoda tylko, że nagle zaczynała się na nim za bardzo mościć. W końcu miało być wiarygodnie, prawda? Dlatego wcisnęła się w sukienkę, długą do samej ziemi na ramiączkach, za to z odsłoniętymi plecami i wisiorkiem wiszącym... z tyłu. Cienkie, srebrne bransoletki na obu nadgarstkach, kolczyki z diamentem w uchu i pierścionek zaręczynowy na palcu. Włosy, nie tak dawno dość brutalnie potraktowane nożyczkami sięgały jedynie do jej ramion, a ona jedynie je wyszczotkowała i pozwoliła, by zostały uformowane w delikatne fale. Maskę miała zrobioną ze srebra, więcej odsłaniającą niźli zasłaniającą, ale przecież i tak piegi na całym ciele i zaproszenie na tę fiestę zdradziłyby ją szybciej, niż ona samą siebie. Nie musiała się już chować. Była tutaj ze swoim narzeczonym, a on zapewne chciał być zobaczony w jej towarzystwie, zwłaszcza że jego rodzice tu będą. Musiała więc powstrzymać swoje emocje i wyglądać lepiej niż wygrany kupon na MagiLoterii, bo przecież jej były też tu będzie. Wszyscy tu będą. Czyż to nie cudowne? Stała więc u boku Aleksandra, starając się wyglądać tak godziwie jak to możliwe. Uśmiechała się niemalże non stop i gdyby nie żądza mordu kryjąca się w lewym oku, to można by uznać, że wszystko jest w porządku. Nie miała jednak wątpliwości, że Sasza wiedział. - Chodźmy się schlać - zaproponowała mu na ucho, wiedząc, że to ich najlepsze wspólne hobby. Zawsze kończyli tak samo, ale... czy to źle? Alkohol był ostoją tej relacji, więc raczej nie trafią do najnowszego miesięcznika "Pani Domu" jako wzór dla wszystkich innych rodzin. Dopóki się nie bili po piciu, nie było nic w tym złego. Dlatego też zeszli do Salonu Północnego i nie rozglądając się na boki, dotarli do baru. Ruda oparła się o kontuar i posłała szeroki uśmiech barmanowi: - Poproszę podwójną whiskey i butelkę wódki - zamówienie to obejmowało także potrzeby alkoholowe Aleksa, który zdaje się, preferował rodzimą wódkę bardziej, niż amerykańskie wynalazki. Fania zaś była otwarta na świat i inne kultury, zwłaszcza te, które dawały takie owoce jak... Szkoci? Z niepokojem obserwowała etykietę na butelce, która właśnie przelewała się do malutkiej szklaneczki. Jednak wolała tą amerykańską, ale szkocka w tej chwili musi wystarczyć. - Miałeś nie czytać tej Sportovki, a nie wysyłać odpowiedzi na ich jebane krzyżówki. I skąd w ogóle znasz tyle słów związanych z Qudidditchem? - zapytała cichutko, tak cichutko, żeby tylko Aleksowe uszka mogły usłyszeć jej niezadowolenie. Gdyby tylko wiedziała, że niedaleko stoi niemalże cała jej rodzina, to najpewniej powstrzymałaby swoją chęć wzniecenia wojny na moment bardziej odpowiedni. Mimo tej złości, żeby utrzymać pozory, stała blisko, wystarczająco blisko, żeby uznano ich za parę, - Co my tutaj robimy, Saszka... - jęknęła, mając na myśli bardziej posiadłość Oneginów, niż swoje położenie życiowe. Wolałaby teraz leżeć na kanapie i patrzeć w ścianę, a i to wydawałoby się jej bardziej zajmujące. |
| |
Astrachań, Rosja 27 lat czysta zamożny hobbystycznie wytwórca użytkowych artefaktów; na co dzień klątwołamacz |
Czw Kwi 16 2020, 10:42 | | Chociaż w teorii doszli do listownego porozumienia, Aleksander doskonale wyczuwał napięcie emanujące z drobnej sylwetki Fani, która odstawiła się na ten bal jak woźny w dzień nauczyciela. Nie żeby nie doceniał - doceniał bardzo, z aprobatą zauważając, że zakładała pierścionek od niego, sunąc wzrokiem wzdłuż linii jej odsłoniętych pleców, ale czar zdawał się pryskać, gdy napotykał jej oczy. Pozornie tylko roześmiane, gdy witali się ze znajomymi i pojawili się na moment w bliskim otoczeniu Eleny po to, by Sasza mógł machnąć siostrze ręką w ramach przywitania. Pozornie opowiadali żarty, pozornie obejmował jej drobne ramiona swoim, cofając je niemal natychmiast, kiedy tylko zeszli z oczu tym, którzy mogli się bardziej zainteresować. Cholera, nigdy nie sądził, że mógł się zmęczyć brylowaniem w towarzystwie u boku ślicznej dziewczyny. W ogóle się nie opierał, gdy Fania stanęła nieco na palcach, proponując mu na ucho, by poszli pić - przynajmniej to było znajome i stałe w ich relacji. Wszystko pozostałe, te diamenty, uśmiechy i fałszywe uściski zaczynały być solą w jego zielonym oku bardziej, niż się tego spodziewał. Całą drogę z sali balowej, w której skupiła się znakomita większość gości do salonu, w którym mogli znaleźć bar (wskazany uprzejmie przez jednego z kelnerów), Sasza spędził bezwiednie szarpiąc muchę usadowioną tuż pod kołnierzykiem koszuli i debatując sam ze sobą, czy to już ten moment, kiedy mogliby się wymknąć i nie narazić na komentarze. Te oczywiście pojawiłyby się choćby nie wiadomo co zrobili lub nie, ale na takich zgromadzeniach pojawiał się moment, kiedy wcześniejsze wyjście można było zrzucić na seksapil partnerki i mus zaspokojenia pierwotnych instynktów - a przynajmniej był to powód, którego panicz Tyanikov używał najczęściej. Ramieniem ukrytym w eleganckiej, grafitowej marynarce oparł się o bar, kątem oka zerkając tylko na Fanię, gdy ta wyrwała się przed szereg z zamówieniem i westchnął cicho, pocierając świeżo ogolony policzek. Wiedział, jaka jest Chekhova, że lubiła przejmować inicjatywę nawet jeśli społeczeństwo z namaszczeniem wciąż wmawiało kobietom co innego i cholernie to doceniał… Do momentu, w którym przyjęła jego oświadczyny. Dzyń, dzyń, nagrodę hipokryty roku otrzymuje…! Jak jedna durna rzecz może tak bardzo namieszać w głowie? Ilekroć choć próbował zabrać się do rozsupływania tego gordyjskiego węzła, Sasza zaczynał odczuwać olbrzymią chęć, by własną durną głową walić w najbliższą ścianę, a potem odwołać całą tę farsę i jednak wyjechać do Tybetu szkolić się na mnicha. Takiego seksownego mnicha, nie zrezygnowałby z podstawowych przyjemności życia. - Nic nie obiecywałem - bardziej burknął, niż odpowiedział, kiedy wreszcie się zaczęło, a pozory utrzymywane przed sobą jak cholerne balowe maski opadły. Westchnął jeszcze raz, tym razem mniej bojowo, a bardziej ze zrezygnowaniem. - Wypożyczyłem sobie encyklopedię quidditcha i zacząłem czytać po nocach, żeby chociaż wiedzieć, o czym do mnie czasami mówisz - przyznał, otwierając butelkę wódki właśnie podaną przez barmana o wyrazie twarzy tak znudzonym, że bardziej się chyba nie dało. - No i teraz mam przynajmniej co zakładać, żeby pokazywać, jak bardzo wspieram twoją karierę. Ale plakat z Glebem Glebovem jest teraz wycieraczką przy kuwecie, nie podoba mi się gęba tego kolesia. Rasputinowi zresztą też nie, już raz na nią nasrał. Miał ogromną ochotę jak barbarzyńca napić się prosto z butelki, ale jeszcze trochę mu brakowało, by lekką ręką odrzucić konwenanse. Stuknął więc napełnioną literatką o brzeg faniuszkowej szklanicy z whiskey i wychylił cudownie płonącą w trzewiach wódkę. - Zdaje się… - z wyuczoną łatwością pochylił się nieco w kierunku rudej, przypadkowo łaskocząc jej ucho gorącym oddechem - że gramy wielkich państwa. Szczęśliwych, kurwa, narzeczonych.Zacisnął i rozluźnił pięść najpierw raz, a potem drugi, gdy przyzwyczajenie kobieciarza kazało wyciągnąć rękę i przesunąć palcami po odkrytej, miękkiej skórze pleców - tak dla uspokojenia. Nie żeby nie chciał, ale cholera, to była Fania. Fania, z którą nic tak naprawdę nie ustalili, po omacku krążąc po zagadnieniu tego narzeczeństwa. |
| |
Moskwa, Rosja 27 lat nieznana bogaty szukająca Carów z Moskwy oraz reprezentacji Rosji |
Pią Kwi 17 2020, 00:57 | | Nic nie obiecywałem.A czy musiał? No przecież, że nie musiał, bo ona już obiecała to za niego. Z góry założyła, że zachowa się tak, jak ona go o to poprosi. W drugą stronę to zadziałało, przecież nosiła grzecznie pierścionek od niego i nawet nie ściągała go na treningi. Niech cały świat zobaczy, że nie umrze jako siwowłosa dama ze stadkiem kotów i kuwetą czekającą na opróżnienie, bo przecież od teraz ma samca i to on będzie opróżniał kuwetę! Co drugi dzień, bo to według zasad fair-play, a Fania zwykle grała fair. Chwile, kiedy nie grała fair, to małe potknięcia, które czynią ją człowiekiem, który ma prawo (jak każdy człowiek) do pomyłek. Jednak bojowy ton zadziałał na nią niczym płachta na byka, chociaż i tak nie trzeba było jej do tego wiele. Już przymierzała się do ataku, już czuła swoją soczystą ripostę, ale jego kolejne słowa sprawiły, że musiała się napić. Upiła kilka łyczków, więc ciężko już było określić, czy robi się jej cieplutko w środku ze względu na jego słowa, czy też ze względu na alkohol. Wbrew pozorom to było strasznie urocze. Zbyt urocze. Uważaj, Saszka. Jeszcze kilka takich razów, a Ruda się w Tobie zakocha! - Przecież nie mówię o Quidditchu tak dużo - odbiła od razu piłeczkę, przewracając teatralnie oczętami. Szkalował ją! Ewidentnie ją szkalował! Zwykle mówiła głupoty, ale nie rozpływała się nad swoim zawodem, bo w przeciwieństwie do większości społeczeństwa, nie musiała nazbyt narzekać. W sumie to nie była praca. To tak jakby nigdy nie skończyła Akademii i wciąż mogła sobie pykać w piłeczkę z ziomkami, a pieniądze pojawiały się znikąd i też szybko znikały w skrytce. Tak naprawdę nie była pewna, czy ktokolwiek kontrolował ich ilość, bo ona już dawno przestała liczyć. Miała proste pragnienia i proste potrzeby, o czym świadczyło jej mieszkanie pełne linoleum i majtkowych odcieni na ścianach. Nie ubierała się w najdroższe kreacje świata, nie nosiła biżuterii w choinkowych ilościach i nie miała nikogo na utrzymaniu. Także praca marzeń. Lubiła mówić jednak, że będzie lepiej, że może więcej i raz na jakiś czas pojęczeć trochę o emeryturce, ale przecież będzie cisnąć, dopóki nie zaliczy swojego najlepszego sezonu. Wtedy z godnością ustąpi pola młodzieży, wiedząc, że wykonała swoją robotę perfekcyjnie. - Jak chcesz, to przyniosę Ci taką koszulkę ze swoim nazwiskiem, żebyś mógł nosić do pracy, jak na prawdziwego kibola przystało. I musisz koniecznie wytatuować sobie logo klubu w miejscu serca. Tylko weź, nie wydawaj na to mnóstwa siana, bo jak zmienię klub, to będzie siara - wyszczerzyła zęby w uśmiechu, czując, jak złość jej mija. Będzie to zrzucać tylko i wyłącznie na alkohol. - I GGG jest piękny. To Adonis naszych czasów - wyjaśniła, żeby nie było najmniejszych wątpliwości. Myślicie, że dlaczego tak bardzo chciała być Niedźwiedzicą z Syberii? Bo chciała rodzić małe niedźwiedziątka i patrzeć, jak szybciej latają na tych małych miotełkach, niż stawiają pierwsze kroki. Razem z GGG stworzyłaby nową generację graczy, odporną na wszystko, co złe. - Czyżbyś nie był szczęśliwy, panie Tyanikov? - jedna z rudawych brwi powędrowała do góry, a ona przysnęła się jeszcze bardziej, tak, że jej klatka piersiowa opierała się o jego klatkę piersiową, a ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. - Może teraz jest pan szczęśliwszy, panie Tyanikov? - szelmowski uśmiech wygiął podkreślone błyszczykiem wargi, a w jej oczach już nie było gniewu, tylko rozbawienie. Zawsze to kończyło się tak samo. Jej pogodna natura nie pozwalała na inne rozwiązanie. - Jak mogę pana uszczęśliwić bardziej? - czyż to nie idealna narzeczona? Troskliwa, miła, uśmiechnięta... Cudowny wybór, panie Tyanikov! |
| |
Astrachań, Rosja 27 lat czysta zamożny hobbystycznie wytwórca użytkowych artefaktów; na co dzień klątwołamacz |
Pią Kwi 17 2020, 20:17 | | Gdyby wiedział, jaką reakcję wywołał przyznaniem się do wypożyczania literatury mającej doszkolić go w zakresie wiedzy o quidditchu, zielone oczy Saszki zapewne rozszerzyłyby się w zdziwieniu. Było dla niego jasnym, że teraz kiedy oficjalnie zostali narzeczonymi, powinien doszkolić się z tematów (czy tematu) ważnych dla Fani, cokolwiek by to nie było. Gdyby była zawziętą fanką szydełkowania poprosiłby matkę, żeby wyjaśniła mu chociaż podstawowe pojęcia – z quidditchem wbrew pozorom miał dużo łatwiej, znał przynajmniej zasady i kilka nazw klubów. - Tak dużo może i nie – przytaknął - Ale lubię wiedzieć rzeczy. Szczególnie, jak to dotyczy czegoś, co dotyczy ciebie. Zmarszczył nieco brwi, wewnętrznie wzdychając sam nad sobą i precyzyjnością w wyrażaniu myśli. - Ej, ale to jest właściwie niezły pomysł, nosiłbym taką. Tak wiesz, nieironicznie, ale nie wejdę ci w cały stereotyp kibola, jeszcze nie zwariowałem, żeby rzucać cegłami w kiboli z innych klubów – zamyślił się na krótką chwilę, bezwiednie pocierając świeżo ogolony podbródek. - Jak tatuować to portrety, tak na bicku i z datami urodzin pod spodem, ale to musielibyśmy najpierw zmajstrować jakieś dzieciaki, żeby to miało sens, a ja dzieci w cholerę nie lubię. Przynajmniej takich małych, nieinteraktywnych. Wszystkie te rozważania były oczywiście czysto hipotetyczne, nie biorące pod uwagę faktu, że narzeczeństwo w ich przypadku stanowiło wynik umowy handlowej połączonej z przyjacielską przysługą – w wyobrażeniach Aleksandra owszem mieszkali razem, razem spędzali również święta, pojawiali się na rodzinnych imprezach, ale nie byli ze sobą tak jak bywało się w związkach. Fania przecież to nawet podkreśliła przyjmując pierścionek, nie chcę wiedzieć o kochankach. W jego mniemaniu jasno postawiła granicę, powinien to przyjąć, zaakceptować i nie pytać, kiedy i ona znikałaby gdzieś wieczorami – nie mógł się jednak opędzić od podszeptów instynktu posiadania, gdy akurat o tym myślał. Razem może byli tylko na papierze, ale przecież nie powinna była patrzeć na innych facetów. Prawda? Może dlatego nie podobał mu się ryj Gleba Gleba Gleba. Co to w ogóle było za imię i nazwisko? Zjebane jakieś. Dałby mu w ryj, jakby przystawiał się do Fani i chuj z tym, że teraz piała i mówiła, że Adonis. To ten wewnętrzny samczy gniew na innych samców, do którego właściwie nie miał prawa, popchnął, żeby nachylić się do rudej, żeby zobaczyć, czy w ogóle zareaguje na ruchy mające jedno chlubne zadanie – szczuć. Szczuć, nagiąć, wywołać rumieniec na szyi. W jego wyobrażeniu zaśmiała się odrobinę nerwowo, mocniej obejmując drobnymi dłońmi szklankę z alkoholem. Urywanie wciągnęła oddech. W rzeczywistości przysunęła się bliżej, bezwstydnie oparła drobny biust o jego szeroką klatkę piersiową, wywołując tym jednym gestem całą lawinę nieprzyzwoitych myśli – aż chciałoby się westchnąć, gdyby nie szczere rozbawienie w faniuszkowych oczach. Ten jego rodzaj z założenia daleki od złośliwości. Cholera. Czyżbyś nie był szczęśliwy, panie Tyanikov? CHOLERA. Aleksander przełknął gulę w gardle, z uśmiechem lekko wyginającym kąciki ust przyglądając się Fani – jej drobnej sylwetce, liniom nagle wydatnie ujawniającym się w dekolcie, psotnym iskierkom w oczach. Fania była chochlikiem wodzącym na pokuszenie. Sam przed sobą nie chciał się przyznać, jak takie proste gesty kusiły, by porzucił racjonalne myślenie, musnął palcami piegowate ramię, objął kark dłonią i chwycił rude kosmyki. - Teraz jestem właściwie całkiem szczęśliwy – rzucił, rozciągając usta w uśmiechu. Jedną dłoń ułożył na biodrze narzeczonej, jakby żadne inne miejsce lepiej się do tego nie nadawało, drugiej pozwalając musnąć odsłoniętą skórę pleców. - Ale coś bym pewnie wymyślił. Zależy, jak bardzo chcesz próbować. |
| |
Moskwa, Rosja 27 lat nieznana bogaty szukająca Carów z Moskwy oraz reprezentacji Rosji |
Pią Kwi 17 2020, 23:00 | | Kolejne słowa, które sprawiły, że zrobiło się jej cieplutko tam gdzieś w środku. I też nieskończenie głupio, bo ona o klątwach i magicznych artefaktach nie wiedziała zbyt wiele. Prawdę mówiąc, nie poświęcała w Akademii nazbyt dużo czasu na naukę. Wszyscy wiedzieli, że stypendium sportowe, które wtedy miała i musiała utrzymać, zajmuje jej wystarczająco dużo czasu i że geniuszem myśli to ona nie zostanie. Nikt nie miał wobec niej nazbyt dużych oczekiwań, więc wystarczyło się pokazać, pouśmiechać, napisać co się wie i wystarczało na zaliczenie. Studia nigdy nie były w planach, nigdy nie były opcją. Jedyną opcją był Qudditch. Tylko na tym się znała. - Wzruszające. Ja tylko sprawdzam regularnie nekrologi w gazetach, żeby sprawdzić, czy wnętrze piramidy nie okazało się krwiożercze - wygięła wargi w pełnym rozbawienia uśmiechu, bo nie chciała wyjść na tę, co się nie interesuje. A nekrologi fakt, sprawdzała, bardziej dla sprawdzenia, czy wrogowie rodziny już zostali nabici na pal, czy jeszcze nie. Niewątpliwie jednak nie przeoczyłaby nekrologu Aleksandra Tyanikova, wybitnego specjalisty w swojej dziedzinie, czymkolwiek ta dziedzina jest. Fania wiedziała tylko, że obija dupę po niekoniecznie turystycznych miejscach i szuka przedmiotów, które może lepiej, żeby nie zostały odnalezione. Chyba do tego ściągał klątwy. Gdyby ktokolwiek ją o to zapytał, odpowiedziałaby po prostu zgrabnie, że jest najlepszy w swojej dziedzinie i nie ma lepszego, bo w to akurat szczerze wierzyła. Sasza był ambitny wbrew pozorom i mądry, choć nie widać tego na pierwszy rzut oka. Na pierwszy rzut oka widać kobieciarza. I w sumie tylko tyle. Aleksander był psem na baby, a one głupie do niego lgnęły jak mucha do lepu. - Dzieci? - powtórzyła za nim ze śmiechem i znów ukryła uśmiech za szklaneczką whiskey. Dwa łyczki wystarczyły, ażeby wyjaśnić: - Chyba jednak dostałeś cegłówką w łeb, jak myślisz, że urodzę Ci jakiekolwiek dziecko - dodała z uśmiechem, bo przecież wszystkie jej komórki jajowe czekały na zapłodnienie jedynie przez kapitana Niedźwiedzi z Syberii. Geny GGG dałyby wybitne potomstwo, chociaż zapewne rude. Nie mniej jednak szybkie i zwinne, a na pewno duże i silne. Rudemu mężczyźnie można było wybaczyć rudość, jeśli był odpowiednio charyzmatyczny. Jak Alec. Najstarszy syn Igora Onegina był potwierdzeniem tej teorii. Fania osobiście to sprawdziła. Alec nie był rudy. Kiedy poczuła jego dotyk na swoim ciele, poczuła też, jak dostaje gęsiej skórki i jak bardzo to było dziwne. Sasza jej nie dotykał. Sasza jej nie pociągał. Był jej przyjacielem od tak dawna, że był jak członek rodziny. Jak brat. A bracia tak nie dotykają swoich sióstr. Muśnięcie palców w dole jej pleców sprawiło, że instynktownie się wyprostowała gotowa do ucieczki. Nie chciała, żeby Sasza ją dotykał. Miała poczucie, że to coś bardzo bardzo złego, coś, co nie powinno się wydarzyć. Coś, co może ich rozdzielić (o ironio). Dotyk może zepsuć wszystko. Zaraz jednak przypomniała sobie, że to tylko żart, tylko gra. Gra, w której nie może przegrać. Instynkt zwycięzcy był silniejszy niż cokolwiek innego. Dlatego uniosła podbródek, by spojrzeć mu prosto w oczy, z tym samym szelmowskim uśmiechem co jego. Chcesz się bawić, Tyanikov? To będziecie się bawić. W końcu to całkiem legalne. Nawet wskazane wśród narzeczonych. - Och, jestem dość zdeterminowana. Mój narzeczony nie może chodzić smutny - wygięła wargi w leniwym uśmiechu, choć tak naprawdę wszystkie mięśnie w promieniu trzydziestu centymetrów od epicentrum, jakim były jego dłonie, były napięte do granic możliwości. Jego dotyk wręcz palił, a z drugiej strony... bawił. Sasza ją dotykał. Przecież to absurdalne. Sama sobie by nie uwierzyła, gdyby to sobie oznajmiła, chociażby godzinę temu. Ba! Kwadrans temu. Dlatego, że to Sasza. Mógł sobie macać cały świat i wtykać te dłonie wszędzie, ale nie na nią, na Welesa! - Ludzie patrzą - dodała jeszcze, żeby był świadom, iż jego dłonie nie mogą przełamać granicy dobtego smaku i taktu. Wszakże byli wśród elit. |
| |
Astrachań, Rosja 27 lat czysta zamożny hobbystycznie wytwórca użytkowych artefaktów; na co dzień klątwołamacz |
Sob Kwi 18 2020, 13:15 | | Wnętrze piramidy... Jak Aleksander cholernie za nimi tęsknił. Za jakąś wyprawą w prawdziwe nieznane, ekscytującymi poszukiwaniami i odrobiną niebezpieczeństwa – wbrew pozorom praca klątwołamacza wcale nie była tak podniecająca, jak wydawało się większości. Zwykle opierała się raczej na prywatnych zleceniach przeglądu odziedziczonych lub zwyczajnie starych posiadłości, a jeśli miało się pecha przeglądało się skrzynie wypełnione rodowymi klejnotami, których nowi właściciele woleli dmuchać na zimne i upewnić się, że przodkowie nie zostawili im również jakiejś mało sympatycznej klątwy. Tego typu zlecenia stały się zresztą popularne ledwie kilka lat wcześniej, kiedy to jednej z dziedziczek rodowy naszyjnik zadziałał na szyi jak garota. Gdyby Fania faktycznie natrafiła na jego nekrolog, zapewne nie byłoby pod nim żadnej wzmianki o chlubnej śmierci, żadnych peanów na temat tego jakim to był wzorem cnót – kiedy się trochę upił, Sasza lubił cynicznie twierdzić, że prędzej umrze z nudów niż załatwi go jakaś klątwa. - Wszyscy święci, absolutnie nie – zaperzył się, kiedy Fania pociągnęła temat dzieci, sugerując, że spadło mu na łeb coś ciężkiego. Czy nie dosłyszała, że małe dzieci przyprawiały go o niestrawność? - Żadnych bombelków. Możemy otworzyć hodowlę kotów, ale żadnych dzieci. Chyba, że wyskoczyłyby mając już co najmniej 8 lat, rozwinięte funkcje motoryczne i językowe i pełen pakiet ludzkich manier.Słowem nie wspominał o tym, że najpierw musiałoby do czegokolwiek dojść, bo choć z samym procesem Saszka problemów nie miał żadnych – ba, praktykował często i chętnie – o tyle w kontekście panny Chekhovej był to temat grząski. Zbyt grząski, nawet z głupkowatymi podszeptami instynktu i rękoma, które koniec końców znalazły się na faniuszkowym ciele, zaproszone do bardzo ryzykownej gry. Powinien jej odmówić, tak podpowiadał rozum, ale Aleksander za bardzo lubił podobne wyzwania oraz okazje, by coś komuś udowadniać – a w tym konkretnym przypadku do udowodnienia był fakt posiadania kręgosłupa i stalowych nerwów. Gdyby się wycofał co by to o nim świadczyło? Że była z niego miękka faja, ot co. Wyczuł to nagłe spięcie, gdy jego palce musnęły gładką skórę, czekał, obserwując, jak się zachowa – może nawet odetchnąłby z ulgą, gdyby Fania zbyła całą sytuację śmiechem i cofnęła się o krok, żeby dokończyć swojego drinka. Wiedziałby, gdzie dokładnie leżała między nimi granica. Zamiast tego postawiła się, na bezczelność odpowiedziała bezczelnością, nie płoniąc się jak delikatny kwiat, nie mięknąc mu w rękach jak figura z wosku – cholera, lubił takie kobiety. Nigdy nie myślał o niej w ten sposób, ale teraz kiedy sytuacja nie pozostawiała wiele wyobraźni, wyraźnie poczuł elektryczne smagnięcie u podstawy karku. Chyba źle zrobił, proponując jej to małżeństwo. - Będzie pani świetną żoną, panno Chekhova – rzucił z rozbawieniem, próbując nie przyglądać się nachalnie jej wygiętym sugestywnie ustom, ani nie przyciągać bliżej drobnej sylwetki, która pasowała do niego zaskakująco dobrze. Prosty komentarz o obecności innych osób sprawił, że Sasza rozluźnił się nagle, odrzucił nieco głowę do tyłu ze śmiechem i nawet otarł szybko kąt oka, w którym pojawiła się wilgoć. Całe napięcie zeszło z niego jak z przekłutego balonika. Dłoń, którą objął kark Fani, by przyciągnąć jej twarz bliżej i złożyć szybkiego buziaka na piegowatym czole nie miała już tego samego wydźwięku, co ledwie moment wcześniej. - No tak, to przecież zajebiście istotne – rzucił, nie wierząc do końca, że mógłby się z tym zgodzić, ale w duchu dziękując za wymówkę, by rozbroić bombę, którą sami wzięli do rąk. Detonacja została odroczona w czasie, gdy cofnął dłonie, samemu na powrót ustanawiając między nimi odpowiednią odległość. - Zapraszają was w ogóle na takie imprezy? Jako reprezentację? – zapytał po chwili, jakby nie wydarzyło się nic szczególnego. Smagnięcie gorąca, które poczuł wcześniej, wciąż radośnie siedziało mu na karku, nie wykazując chęci, by odejść. |
| |
Moskwa, Rosja 31 lat wieszczy brudna zamożny twórczyni różdżek i przedmiotów magicznych; artystka |
Sob Kwi 18 2020, 21:03 | | Dobra, koniec tego dobrego. Magda uwielbia konwersować z całą cudowną rodzinką i prawić im miliony zasłużonych komplementów, ale czasami są sytuacje, w których należy porzucić bezpieczną przystań i ruszyć na pełne morze, czy coś takiego. Może chodzi o dopijanego drinka i kolorowe parasolki skrzące się kusząco brokatem wprost z lady, a może o to, że Juraj ewidentnie chce wyciągnąć żonkę w tany (nic dziwnego, nawet trzeba!), a może o to, że postać o roznegliżowanych piegowatych plecach o b ś c i s k u j e się w jakimś przystojnym panem - nieważne. - Bawcie się dobrze, zatańczcie gołąbeczki - mówi trochę bezczelnie, jak na dwadzieścia lat młodszą, ale wiecie jak to jest z rodzeństwem; rządzi się swoimi brawami. Zresztą już patrzy gdzieś w dal, więc chyba jej wybaczą lekkie rozkojarzenie. - Val, nie zbałamuć wszystkich - śmieje się do bratanicy, puszczając jej oczko, bo apele o abstynencję są z gruntu bezcelowe w takich sytuacjach, szczególnie, że sama Magda zamierzała się napierdzielić jak Juraj ze swoimi dłużnikami. I równie po cichu. - Żartowałam - zaznacza, patrząc w stronę brata, gdyby zamiar miał wziąć jej słowa zbyt poważnie i rozpaczać nad prowadzeniem się córki. Nie o to chodzi, nie w tym rzecz. - Zobaczymy się później - kończy ostatecznie, żeby siebie i nikogo już dodatkowo nie pogrążyć, dopija drinka i odstawia gdzieś szkło, sunąc beztrosko w swej niebieskiej bezie ku piegowatym plecom i postawionym na żel włosom. W sumie to może powinna najpierw iść do łazienki przypudrować nosek czy coś, a potem dopiero napadać Rudą, bo jeszcze cała radosna ferajna podąży gęsiego i się zacznie przedstawianie, jednak to już za późno. Magdalina łapie w locie drinka i nagle wpada przypadkiem na Rudą. - Och, przepraszam - mówi słodkim głosem, i mruga oczami jak nienormalna, bo przecież rzęsy są takie flirciarskie! Ewidentnie usiłuje poderwać Fanię, nie ma co. Z takim dekoltem na plecach (gdyby była złośliwa to by powiedziała, że nie ma różnicy z której strony, ale nie jest złośliwa!) to nic dziwnego, że się przystawiają. Nawet kobiety w niebieskich bezach. - Państwo razem?Bo ja chętnie odbiję. |
| |
Moskwa, Rosja 27 lat nieznana bogaty szukająca Carów z Moskwy oraz reprezentacji Rosji |
Nie Kwi 19 2020, 01:39 | | Jej odurzony niedorzecznie drogą whiskey umysł, a raczej wyobraźnia, która to była jej największym wrogiem, natychmiast podsunęła obraz rudowłosej w ciąży, która trwała osiem lat i dziewięć miesięcy, a później, jak próbuje z siebie wypchnąć tego ośmiolatka, lub co gorsza, mały lub mała wyjada sobie drogę od środka na świat. Ta wizja zamierzała zostać z nią wystarczająco długo, by nie dać się zapłodnić. Nigdy. Przenigdy. Komukolwiek. I tak nie byłaby wybitną matką, bo brak jej było odpowiedniego wzorca. Nie chciałaby porzucać swojego ewentualnego potomstwa, żeby później ciągle słyszało, że wygląda jak ona, wiecznie nieobecna. Nie, to zbyt duża trauma. - Żadnych kotów, żadnych dzieci i większych zobowiązań przed emeryturą - powiedziała stanowczo, choć zabrzmiało to nieco dziwnie. To nic, że emerytura nadejdzie w najbliższej dekadzie. I tak emerytura kojarzyła się nieodzownie ze starością. Straszne to, że przed 40 będzie już wystarczająco stara, żeby zejść ze sceny. No cóż, tak wygląda świat wielkiego sportu. Nie może narzekać, sama go wybrała. Będzie pani świetną żoną, panno Chekhova. Wargi Faniuszy wygięły się w delikatnym uśmiechu, a ona sama stanęła na palcach. Ich usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów, może nawet mniej, a jego na pewno omiótł słodki zapach alkoholu płynący z jej ust. - Najlepszą - wyszeptała, zanim odsunęła się znów na wcześniejszą odległość. Nie kłamała. Będzie najlepszą żoną. I najskromniejszą. No, a przynajmniej się postara! Lepszej nie znajdzie, nawet jeśli zdecyduje się poszukać. Lepszych fląder nie ma w tym zbiorniku, Sasza. Słysząc jego śmiech i czując muśnięcie jego warg na czole, wiedziała, że wygrała. Z tą radosną świadomością postanowiła opróżnić do końca swoją szklaneczkę i kiwnąć na znudzonego barmana, aby napełnił ją na nowo tą samą szkocką. Zamierzała się dzisiaj nambombić, żeby zapomnieć, że w ogóle tutaj była. Nie pasowała do tych wypolerowanych parkietów i ścian ze skóry norek, na które nie jedna typowa Rosjanka zmoczyłaby gacie, obliczając ile płaszczy, by z tego można było uszyć. Fania nie była pod tym względem ani trochę podobna do innych panien. W sumie pod bardzo wieloma względami nie była podobna do stereotypu typowej Rosjanki. Nie kochała złota, w czerwonych ustach wyglądała jak klaun, a koronę z warkocza miała zaplecioną raz i do dzisiaj ją skóra boli, jak sobie przypomni, jak trzeba było naciągnąć te kłaki, żeby coś z tego wyszło. Bliżej jej było do typowego Rosjanina. Chlała wódę, znała się na sporcie i miała szafę pełną ortalionu. Już miała mu pocisnąć, że przecież po to tutaj przyszli, żeby ludzie się napatrzyli. Już miała mu zasugerować, że są tu tylko ze względu na jego pozycję w świecie, ale nie zdążyła. Błękitna kula na nią wpadła i wyglądała, jakby walczyła o życie, albo przynajmniej miała jakiś atak, bo jej rzęsy machały szybciej niż skrzydła młodego kolibra. Fania jednak doskonale znała tę twarz. Dlatego bez zastanowienia pochyliła się, by sprzedać jej buziaka w kącik ust i wskazać dłonią na Aleksandra. - Kochanie, poznaj tego frajera, który będzie moją wieczną przykrywką, abyśmy mogły w spokoju zostać razem do końca. Sasza, poznaj miłość mego życia. Cudowną Magdę! - objęła ramieniem swoją ciotkę, odgrywając rolę życia, tylko po to, by utrzeć mu nosa. Cmoknęła ją jeszcze w czoło, licząc na to, że tego właśnie cudowna Magda się spodziewa. Głupio by było, gdyby było inaczej. - Może kiedyś dzięki niemu, będziemy miały dziecko na wychowaniu. Może nie jest najbystrzejszy, ale tak jak wspominałam... ma komplet stomatologiczny. Jak Ci się podoba? - zagaiła Magdalinę, choć ciężko było jej powstrzymać kąciki ust przed drżeniem. Kiedy tylko zobaczy reakcję Tyanikova, zapewne będzie śmiała się tak długo i namiętnie, że aż będzie musiała sobie przysiąść. |
| |
Astrachań, Rosja 27 lat czysta zamożny hobbystycznie wytwórca użytkowych artefaktów; na co dzień klątwołamacz |
Nie Kwi 19 2020, 14:15 | | Gdyby okoliczności były inne, gdyby nie przyjaźnili się od pierwszego roku nauki w Koldo, Sasza mógłby spojrzeć na Fanię jak na potencjalną kandydatkę łóżkowych figli i zacząć się do niej przystawiać. Tak na poważnie, nie zasłaniając się grą, którą dostali do rąk wraz z jego niefortunnym pytaniem o ślub mający go tylko uratować od spędzenia reszty życia – a przynajmniej dużej jego części – z dziewczyną wybraną przez rodziców. Aleksander jakoś wątpił, że jego gust pokryłby się z gustami rodziców, co zaowocowałoby matrymonialną katastrofą. Z Fanią przynajmniej miał o czym rozmawiać, nawet jeśli rozmowy te zwykle toczyły się pod wpływem alkoholu. Faniuszka, choć brakowało jej czasem typowo kobiecych cech, była zadziorna. Była jak promień słońca. Była ciepła, znana i bezpieczna. Naprawdę szkoda, że wcześniej zdążyli nawiązać zupełnie inną relację. Tak sobie przynajmniej wmawiał, strofując nawyki kobieciarza, że to wszystko ich wina i że nie musi wcale wyciągać drąga przy każdej, trochę fajniejszej przedstawicielce płci pięknej, no dajcie mu zachować chociaż odrobinę godności! Może dlatego nie uznał zakończenia tego małego pokazu wzajemnego szczucia za swoją przegraną – bo czy któreś z nich naprawdę mogłoby przegrać? Chyba tylko oboje w tym samym momencie, gdyby cała ta sytuacja poszła za daleko i jeden nieuważny dotyk zburzył wspólnie wzniesiony zamek z kart. Uczucia były zajebiście grząskim terenem, Sasza wolał się poruszać w płaszczyznach, w których chodziło tylko i wyłącznie o rżnięcie. Nagły najazd kobiety wziętej za zakładnika przez niebieską bezę sprawił, że jasne brwi podjechały nieco do góry, a ich właściciel z chwilowym zdziwieniem obserwował radosną, soczystą chciałoby się rzec, wymianę zdań między nią a Fanią. Zdań i całusów. Znały się, to było chyba oczywiste. Odstawił na bar pustą literatkę, którą jeszcze przed momentem chciał znowu napełniać i uśmiechając się kątem ust, postanowił podjąć wskazywaną mu w tym przedstawieniu rolę. Nie wierzył w to, że był od zawsze wrabiany, a Chekhova jednak wolała kobiety – ze zbyt wielkim zaangażowaniem mówiła wielokrotnie o swoim zamiłowaniu do pałek i sposobu, w jaki można ich było używać. Teraz jednak teatralnie złapał się za serce, przyjmując zbolałą minę – a przynajmniej próbując, bo trudny do powstrzymania uśmiech zapewne rujnował cały efekt. - Faniuszka, jak mogłaś – wyszeptał z całym dostępnym mu dramatyzmem - Złamałaś mi serce i jeszcze dobijasz twierdząc, że komplet stomatologiczny to mój największy atut?O jak kisnął. O jak wewnętrznie kisnął, panno Chekhova, pani przystopuje, bo zaraz za narzeczonego będzie miała panna kiszonego ogórka! Aleksander pokręcił głową, ostentacyjnie dolewając sobie wcześniej porzuconej wódki i z krótkim toastem – Wasze zdrowie! – wychylił zawartość literatki. - Chociaż ty, droga panno Magdo, ukój mój żal i powiedz proszę, że zęby to nie moja najlepsza część. Mam jeszcze całkiem niezły tyłek! |
| |
Moskwa, Rosja 31 lat wieszczy brudna zamożny twórczyni różdżek i przedmiotów magicznych; artystka |
Nie Kwi 19 2020, 15:06 | | Prawda jest taka, że Magda zupełnie się nie spodziewa. To znaczy, niby zaczęła w tonie takim, a nie innym, ale żeby zaraz tak ostro to podłapywać? Gdyba za rzadko chodzą w miejsca publiczne i na wystawne bale, trzeba to zmienić i więcej podobnych żarcików uskuteczniać. Magda najpierw prawie się krztusi (przy Fani coś często jej się zdarza, trzeba być ostrożnym, żeby jej piękne życie nie skończyło się utopieniem łykiem alkoholu), ale szybko to maskuje i przybiera uśmiech z gatunku tych olśniewających w reklamach pasty do zębów. - Wspaniale! - mówi z egzaltacją godną jakiejś Avoskowej dziennikarki - Jestem ogromnie wdzięczna - dodaje, potrząsając energicznie dłonią Saszy, którego przecież już zna, choć on o tym nie wie. Nikt nie wie, prócz Faniuszki, ale ona też nie wie, co wie Magda. Magda nie wie z kolei, czy wie to co wie, czy może wcale nie wie, bo w końcu wizje to sprawa arcyskomplikowana i zależna od wielu czynników, zatem nie zdradza się słowem co do planowanej przyszłości kiedyś-państwa-Tyaników. Może będzie wspaniała? A może nie. Kto to wie. - Ależ kochanie, po twoich opowieściach spodziewałam się jakiegoś trolla, a to jest całkiem przystojny młodzieniec! - Jak się bawić, to się bawić. Rzuca porozumiewawcze spojrzenie Rudej i z teatralną dyskrecją wychyla głowę, wlepiając zainteresowane spojrzenie w tylną część ciała narzeczonego swojej bratanicy. Jest w tym geście coś absolutnie nieprzyzwoitego, ale cóż, nawet przy zamkniętych granicach ktoś przekracza je w lesie i unika kontroli. - Tyłek lepszy niż u Gleba Glebova - ocenia, chociaż w sumie to największy kontakt z platoniczną (?) miłością Fani miała jedynie poprzez plakaty i zdjęcia dołączane do ogólnodostępnej prasy, więc z założenia ocenzurowane. Gdyby nie wybitna kariera reprezentantki Rosji, Magda pewnie byłaby całkowitą sportową ignorantką, a tak to przynajmniej udawała, że się interesuje, śledziła rankingi i poczynania siuśka, a czasami wysłuchiwała westchnień młodszej Chekhovej nad Niedźwiedziami i innymi umięśnionymi Adonisami. - Będziecie mieli ładne dzieci - kończy z tym swoim enigmatycznym uśmieszkiem, który w tej sytuacji pojąć może jedynie Fania, i dopija drinka. |
| |
Moskwa, Rosja 27 lat nieznana bogaty szukająca Carów z Moskwy oraz reprezentacji Rosji |
Pon Kwi 20 2020, 00:59 | | Najwidoczniej umysł Aleksandra działał na bardzo prostych torach, skoro uznał, że jej zamiłowanie do pałek wyklucza zamiłowanie do kobiet. Świat był nieskończenie piękny w swej złożoności. Złożoność dawała mnogość opcji, a umówmy się: Fania była ruda. Może i świat zepchnął na margines przedstawicieli płci męskiej o tymże ubarwieniu, ale nie obszedł się także nazbyt łaskawie z damami. Ona sama miała piegi absolutnie wszędzie. Jakby ktoś wziął słoiczek z piegami i zamiast nimi handlować jak golarz Filip, albo wpierdalać namiętnie jak pan Kleks, postanowił wysypać na nią całą dostawę. Miała piegowate nawet usta, powieki i wnętrze ucha. Wszędzie piegi. I mogła być najmilszą dziewczyną na świecie, a i tak po odrobinie słońca, kiedy niewielkich plamek przybywało, zamieniała się dla mężczyzn w łamigłówkę z kategorii: "połącz kropki". Kobiety wydawały się aż tak tego nie zauważać i rozkminiać. Gazety niejednokrotnie sugerowały jej, że szuka ukojenia w okładach z młodych piersi. Damskich piersi. Szkoda tylko, że to były pomówienia i pogłoski. Sasza jednak nie powinien ich tak skreślać lekką ręką, prawdę mówiąc liczyła na to, że wkręcenie go może udać się bardziej. Szybko jednak zorientowała się, że ta blond bestia zna ją lepiej, niż chciałaby to przyznać. - Wymagania były wystarczająco niskie, ażebyś mógł je spełnić, kochasiu - powiedziała, zanim zaczęła się cicho śmiać. Czy wspominałam już, że lubiła żarty? Jeśli nie, to wspomnę znów. Śmianie się i januszowe poczucie humoru to jej codzienność, którą pokazuje tylko w życiu prywatnym. W pracy była niedostępna, bo tak naprawdę trochę drażniła ją ta banda imbecyli. Niby wszyscy nie mieli wyższego wykształcenia, ale miała wrażenie, że większość nie miała nawet podstaw do funkcjonowania w społeczeństwie. - Całkiem. Do księcia z bajki mu trochę brakuje, ale przynajmniej stać go na rumaka - wzruszyła ramionami nonszalancko, zanim znów upiła łyka ze szklaneczki. A o tym, że zamierza się najebać wspominałam? Och, jeśli to gdzieś państwu umknęło, to wspomnę. Wciąż się uśmiechała i wciąż widać było, że te wszystkie przytyki skierowane w stronę Tyanikova są niczym innym, jak tylko żartem. Wiedziała, że Magda to wie, tak samo jak wiedziała, że Saszka to wie. Musiała wypstrykać się z tych wszystkich przytyków przed wizytą świąteczną u Chekhovów, bo nie chciała sprawiać wrażenia, jakoby ta bajka była iluzją. O nie, nie. Proszę patrzeć, ten książę jest prawdziwy, tak samo jak pierścionek i cała reszta. Patrzcie i cieszcie się, więcej już raczej nie dostaniecie. Skoro nie mogła nikogo usidlić jako chętna panna, to na pewno nikogo nie usidli ze statusem rozwódki. Musiała więc się postarać, żeby być najlepszą żoną i żyć w tej iluzji tak długo jak to możliwe. Prychnięciem skomentowała, jak jej własna ciotka przygląda się tyłkowi jej przyszłego męża, a potem komplementuje go tak bardzo, jak bardzo było to możliwe. Za bardzo. Wybacz Saszka, jednak co flądra to flądra. - Och, dajcie oboje żyć Glebowi. Jeszcze kiedyś da mi się przelecieć na swojej miotle! - wywróciła teatralnie oczętami, ciesząc się z dwuznaczności swych słów. Zastanawiała się, czy powinna wyjaśnić swoją relację z Magdaleną, ale uznała, że ten żart ma potencjał, naprawdę duży potencjał. Dlatego zamierzała go ciągnąć aż do świąt, żeby patrzeć, jak bez masek wymieniają się uprzejmościami. Z pewnością Sasza będzie urzeczony, kiedy usłyszy, że to jego ciotka, a nie kochanka. Będziecie mieli ładne dzieci.Koniec żartów. Piegowate ryło szukającej zrobiło się poważne i niedostępne. Czyżby Magda właśnie podzieliła się przyszłością? Przechyliła delikatnie głowę, kręcąc przecząco głową równie delikatnie. - Pewnie nie za mądre. Nie wrzucamy zbyt wiele do tej puli genetycznej - sprowadziła to jednak do żartu i samopocisku, choć ziarenko niepewności zostało w niej zasiane. Będą mieć dzieci? Nie... Wiatropylność nie występuje u normalnych ludzi. Jedynie u Maryi, ale ona była zawsze dziewicą, więc ten pociąg już dawno temu odjechał. - Udało Ci się zamienić kilka zdań z panem Plakatem? - zapytała Magdę, a jej brwi wykonały taniec pełen sugestii i oczekiwania na ploteczki. |
| |
Astrachań, Rosja 27 lat czysta zamożny hobbystycznie wytwórca użytkowych artefaktów; na co dzień klątwołamacz |
Sob Kwi 25 2020, 18:41 | | Tak to się zawsze kończyło przy imprezach na więcej niż kilka osób, prawda? Brylowaniem w towarzystwie i poznawaniem nowych ludzi? Nie, żeby Sasza miał coś przeciwko, należał przecież do tego podgatunku człowieka, który jak ryba w wodzie czuł się w relacjach z ludźmi, ale czasem miło było porozmawiać tak we dwoje. Magda miała to szczęście, że poza niezaprzeczalnie przyjemną dla oka aparycją, wydawała się też zabawna w ten sam sposób, w jaki zabawna była Fania, jej nagła obecność nie wywołała więc w Aleksandrze natychmiastowych myśli o tym, jak malowniczo rozpłaszczyłby ją kryształowy żyrandol podwieszony pod sufitem. Albo jego. Nic z tych rzeczy! No i jeszcze doceniała najlepszy tyłek w tym domostwie, to też stanowiło niezaprzeczalny plus. Musiał później dopytać Fanii, kim dokładnie była Magda, obserwując ich interakcje, odnosił niejasne wrażenie, że koleżanki to nieodpowiednie słowo. Podobnie zresztą jak kochanki. Nie był ślepy na różnorodność świata – cholera, sam kiedyś miewał relacje nie tylko z kobietami, czym się nigdy nie chwalił – ale coś tu nie do końca do siebie pasowało. Nie składało się, mimo pierwszych wrażeń. - Dwa do jednego, jesteś w mniejszości, Faniuszka – oświadczył z zadowoleniem po komentarzu Magdy, utwierdzając się w przekonaniu, że istotnie miał rację, a plakat Gleba powinien pozostać na swoim miejscu, jako swoista wycieraczka przed wejściem do kociej kuwety. - I nie chcę słyszeć o żadnych miotłach, które nie są moje, a już tym bardziej miotłach Gleba – dodał, pozwalając sobie na odrobinę szczucia. W końcu w jego przekonaniu Magda nie wiedziała o fałszu, w jakim postanowili funkcjonować, dla niej jak i reszty świata zostali narzeczonymi, bo połączyła ich wielka, gorąca miłość rodem z brazylijskich telenowel. Za to wspomnienie o dzieciach... Choćby i tylko hipotetycznych, takich które na pewno nigdy się nie pojawią, wywołało w Saszce odrobinę dyskomfortu. Odrobinę, tyle żeby zaszurał i zaśmiał się jakby nerwowo, próbując robić dobrą minę do złej gry. - Wypraszam sobie, ja mam dyplom – odparował odruchowo na zarzut, że z połączenia ich DNA nie mógł powstać inteligentny potomek. Nie żeby tego potomka wypatrywał, ani kiedykolwiek chciał, ale cholera. - Ale jesteśmy na to za młodzi i za piękni. Poza tym, Fania fruwa, a mi jakaś klątwa w końcu urwie łeb, nie miałby się kto nim zajmować. Chwała bogom za zaklęcia regularnie czyszczące kuwetę. |
| |
Moskwa, Rosja 31 lat wieszczy brudna zamożny twórczyni różdżek i przedmiotów magicznych; artystka |
Sob Kwi 25 2020, 21:36 | | Trudno zaprzeczyć, że Sasza poważnie sobie plusuje; Magda bowiem ceni sobie bardzo poczucie humoru u mężczyzn (dlatego żadnego nie ma), chociaż fizyczna atrakcyjność i pewien poziom inteligencji poniżej którego zejść nie można również są w cenie. Cóż, lepszy żaden niż byle jaki, a najmłodsza z córek Karpa nie ma zamiaru korzystać z magicznych portali do randkowania (znaczy pomieszanych świstoklików chyba), zresztą nie narzeka na samotność, więc zmieńmy szybko temat zanim wyjdą na jaw kwestie, które powinny zostać w ukryciu. - Faniusza, ranisz mnie - mówi tylko, wywracając oczami na wspomnienie o pałce Glebowa, chociaż pewnie sama by nie narzekała, gdyby podrzucił ją do ekspertyzy. Skoro Ruda miała już swoją na wyłączność to chyba by nie bawiła się w psa ogrodnika? Może lepiej nie ryzykować. A poza tym, w konwencji, którą przyjęli, przynajmniej jedna osoba powinna udawać zazdrosną; więc pada i na nią, i Tyanikova. Kurczę, fajny chłopak. - Dyplom to jeszcze nie inteligencja - wypowiada z poważną miną, bo przecież nie może się tak ze wszystkim zgadzać, skoro już pochwaliła jego tyłek. Sama zresztą nie ma studiów i nie uważała, że są jej konieczne do szczęścia. Ani inteligencji. Którą posiada, bez wątpienia. Ma już rzucić coś Fani na odczepkę odnośnie Kuragina, patrząc na nią z rozdrażnieniem, ale w tym momencie coś się dzieje. Dzieje się c o ś. A Magda zaciska palce na trzymanej szklance aż do zbielenia kostek, usiłując bardzo nie okazać po sobie tego, co skrywała przed szerokim gronem przez większość życia - wydanie się w tym momencie z wieszczymi umiejętnościami byłoby ogromnym problemem. Nie bardzo jednak ma chwilowo możliwość, żeby się nad tym poważniej zastanawiać. Ogień, ogień, ogień. Był, jest i będzie. Do rzeki czasu można wskoczyć w różnym miejscu. Ma jednak nieodparte wrażenie, że nie jest to historia miniona, lecz nieuchronna przyszłość, nawiedzająca ją z tak ogromną mocą pomimo braku kontaktu z przedmiotami zwyczajowo wywołującymi wizje. To charakterystyczna zabudowa Petersburga, niskie urokliwe kamienice, które płoną mimo otaczającego je śniegu, twarze rozmyte w oparach gryzącego dymu; prócz jednej, tak wyrazistej, wrytej w umysł, dziwnie znajomej. Strach. Mnóstwo paraliżującego strachu, który nie dotyka cię przecież, bo jesteś daleko. Na pewno?Zaciśnięte powieki otwierają się; chwila przeciągająca się w nieskończoność to w rzeczywistości ułamki sekundy, gdy Fania wciąż wyczekuje odpowiedzi na pytanie, a Magda patrzy na nią, usiłując ukryć przestrach. Serce bije zbyt szybko, suknia zaczyna gryźć i parzyć. - Nie - odpowiada, ale sama nie wie, czy na spotkanie z Ilyą czy wizję. Czy może temu jeszcze zapobiec? Czy może w ogóle czemukolwiek zapobiec? - Zaraz wrócę - mówi tylko, wzburzona; dobrze, niech wezmą to za urazę poruszeniem tematu pana Plakata, niech uznają ją za obrażalską, niech Fania się zastanawia, choć pewnie wie, ale Magda nie ma teraz czasu się tym wszystkim martwić. Dopada jakiegoś lokaja czy innego giermka, prosi o - na balu chyba można mieć zachcianki - ostatnie gazety. Tam go znajdzie, na pewno, m u s i znaleźć i zareagować, nawet jeśli zawsze śmieje się z Rozy i jej wiecznego ratowania świata. Teraz ona musi. Nawet jeśli nie bardzo wierzy, że się uda. Kurwa. Nafta. |
| |
Moskwa, Rosja 27 lat nieznana bogaty szukająca Carów z Moskwy oraz reprezentacji Rosji |
Wto Kwi 28 2020, 00:55 | | Dwa do jednego, jesteś w mniejszości, Faniuszka. Jęknęła głośno, tak, żeby obydwoje ją usłyszeli i jednym haustem opróżniła szklaneczkę pełną bursztynowego płynu. Cienkie wargi wygięły się w grymasie niezadowolenia, kiedy pożoga trawiła jej gardło, powoli sunąc w dół ku brzuchowi, a tam już zamieniła się w przyjemne ciepło. Jednocześnie czuła też, że to była ta szklaneczka, która sprawi, że Fania Chekhova się najebie. Jak widać, tego wieczoru była dość ekonomiczna. Nie dość, że się szybko najebała to jeszcze nie za swoje! Cudownie. - Ty nie masz tak misternie rzeźbionej rączki od miotły! - próbowała się jeszcze bronić, że miała na myśli faktyczną miotłę GGG, ale brzmiało to równie dwuznacznie co wcześniejsza wypowiedź, lecz teraz, mogła nieświadomie, aczkolwiek bardzo dotkliwie zranić swojego przyszłego męża, którego miotły nie widziała, bo przecież jest niezwykle spokojną dziewczyną, której nie w głowie takie ekscesy. - Przepraszam, Saszka! Twoja miotła jest jednak najbliższa memu sercu! - zadeklarowała się może odrobinę za głośno, bo poczuła na sobie rozbawione spojrzenie barmana, który właśnie zdecydował się napełnić stojącą na blacie szklaneczkę. Deklaracja ta była szczera, bo przecież był jej najbliższym przyjacielem od ponad dekady. To do czegoś zobowiązywało, prawda? Jednak ta deklaracja sprawiła, że na jej obliczu wykwitły piękne rumieńce, będące wyrazem tego, iż jest sama zażenowana swoim festiwalem ubogiego żartu, a także tego, że jest narąbana i najzwyczajniej w świecie jej gorąco. - Wypraszam sobie, ja mam dyplom.- Dyplom to jeszcze nie inteligencja.Słysząc tę szybką wymianę zdań, nie mogła nie zachichotać, aby zaraz oprzeć się o narzeczonego, wręcz wtulić w niego, przyznając całkiem szczerze: - To ja tu zaniżam średnią - bo ona na koncie nie miała żadnego dyplomu, który by mierzył elokwencję. Nie miała wspaniałych studiów na koncie, a jej oceny z akademii wywierały ciarki żenady. To ona była w tym duecie tą głupszą, choć zdecydowanie bardziej pyskatą. - I tak byłbyś tylko dawcą nasienia. Razem z Magdą wychowałybyśmy to dziecię na miarę dwudziestego pierwszego wieku, prawda kochanie? - przeniosła spojrzenie na swoją ciotkę, ale ta ewidentnie nie była już z nimi. Faniuszka kojarzyła ten mętny wzrok, a potem panikę w oczach. Dlatego nie oponowała, kiedy przyjaciółka postanowiła się ulotnić, w celach zapewne wyższych. I znów zostali sami. Odsunęła się nieco od niego i znów ukoiła swój smutek alkoholem. - Nienawidzę kłamać, Sasza - przyznała cicho, albowiem dotarła do tego etapu, w którym jej język mówił rzeczy, zanim ona zdążyła go powstrzymać. Nie musiał tego wiedzieć. Nie musiał wiedzieć, że czuje się z tym źle, bo wtedy on też poczułby się z tym źle. Jednak to tak do końca nie było takie złe. Układ był czysty, oboje się na to zgodzili całkowicie trzeźwi i bez zaklęć wymuszających, więc... nie miała prawa jojczeć. Zacisnęła wargi w wąską kreskę i zarzuciła mu swoje piegowate ramiona na szyję. - Zabierz mnie stąd, panie Tyanikov - poprosiła cicho do ucha, choć nie musiała być cicho. Wyglądała jak typowa nachlana narzeczona, prosząca swojego faceta o ustronne miejsce. Faniusza jednak nie zamierzała w tym ustronnym miejscu oddawać się cielesności, o ile upicie się do końca i pójście spać w ubraniu zalicza się do oddawania się cielesności. Jej wargi zsunęły się na jego policzek, ona zostawiła tam zwykłego całusa, a chwilę później oboje wyszli, zostawiając bal u Oneginów za sobą- dosłownie i w przenośni. [Aleksander i Fania z/t] |
| |
Archangielsk, Rosja 29 lat błękitna majętny aktor |
Sro Kwi 29 2020, 13:13 | | Ręce mi się trzęsą – nie, kurwa, cały się trzęsę. I mam dość. Muszę się napić – nie, muszę się najebać. Boże. Yelizaveta mówiła mi zawsze, że to nic złego, że mówię tak mało. Że wszystko ze mną w porządku, ważne, że po prostu jestem. Ale w takich chwilach uświadamiam sobie, że to nie jest prawda. Dobrze być wadliwym, dopóki masz nadzieję, że będzie istniał kiedyś ktoś, kto cię za to pokocha, kto cię zrozumie i przy kim będziesz czuć się po prostu normalnie. Jestem w tym najlepszy, pieprzony król robienia sobie z życia wielkiej romantycznej tragedii, gloryfikowania swojego cierpienia, które jest gówno warte, które nie ma żadnego pierdolonego sensu i nikt nie jest mu winny. Ja jestem. Gdy ktoś zostawia cię raz, możesz myśleć, że to jego wina – że był pierdolonym manipulantem, ohydnym idiotą, cokolwiek, byle tylko stać się ofiarą w obliczu tego, jak to cholernie boli. Ale gdy ludzie opuszczają cię co chwila, gdy zawsze wybierają kogoś ponad ciebie? Wtedy ty jesteś winny, wtedy to z tobą coś jest nie tak. Może taki po prostu jestem – może czegokolwiek bym nie dotknął, to rozpada mi się w dłoniach, bo nie mam nic, co mógłbym przekazać. One, te wszystkie głupie kobiety, dla których czytanie gazet o mnie to jedyna rozrywka i na tym budują sobie całe historie, niekończące się opowieści o prawdziwej miłości – może one wierzą, że coś we mnie jest, ale gdy zajrzy się trochę głębiej, odkrywa się tylko pokłady śmierdzącego, okropnego gówna. To nie ma znaczenia, kto sprawił, że taki jestem; nie ma, bo ich było wiele, a ja jestem tylko jeden i nieważne, jacy są oni, pozostaję taki sam. Wiadomo chyba więc, kto jest problemem? Po drodze nie widziałem nigdzie Kogana, chociaż to nie obchodzi mnie nawet odrobinę – to jednak jest znak, że mogę sie najebać i pierdolić to wszystko. Gdy wchodzę wściekły do salonu północnego, ignoruję zgromadzonych tam ludzi i zamawiam alkohol (najmocniejszy, jaki mogę dostać), nie ma we mnie śladu po niedawnej niechęci, tym zrezygnowaniu, które czułem, gdy rozmawiałem z Ovdeiem. Jestem jedną wielką jątrzącą się raną, jestem... Kurwa. Chciałbym wierzyć, że to jest po prostu tak, że nie umiem pokochać właściwiej osoby, przecież to mogłoby się zdarzyć. Ale w tych chwilach, w których mam odwagę przypomnieć sobie Magdalinę i nie uginam się od razu pod naporem wyrzutów sumienia, wiem, że to ja nie mogę być kochany – bo na to, kurwa, nie zasługuję. Nawet mama to widziała, nawet ona, gdy słała mi te listy przed śmiercią, gdy mówiła, że to mnie zniszczy, że to mnie zatruje, że powinienem do niej wrócić i znowu wszystko będzie dobrze. Cóż, nie będzie, mamo. Nigdy nie będzie. |
| |
Moskwa, Rosja 31 lat wieszczy brudna zamożny twórczyni różdżek i przedmiotów magicznych; artystka |
Wto Maj 05 2020, 22:48 | | Dłonie drżą jej, kiedy kreśli pospiesznie kilkanaście słów na jakiejś pierwszej lepszej serwetce i gdzieś dyskretnie przy oknie czy innym wyjściu na dwór przywołuje zaklęciem orła. Właściwie to nie bardzo zastanawia się nad sensem całego przedsięwzięcia; nie zna absolutnie żadnych konkretów, a naraża się jedynie na zdemaskowanie, gdyby ktoś bardzo uparty postanowił dotrzeć jednak do anonimowego autora listu; cóż, w takich momentach nie ma czasu na rozważania i przemyślenia odnośnie za i przeciw, lecz działanie - nawet jeśli niewiele ono może zmienić. Potem powraca znów do baru - Fani i Saszy już nie ma, nawet nie zauważyła ich wyjścia. Szkoda, że nie zdążyła się pożegnać, choć trudno nie rozumieć, że jej wzburzenie nie zachęcało do wielkich aktów grzecznościowych. Fania na pewno się nie obrazi; trudno poweidzieć, jak zareaguje Tyanikov na taki afront, ale Magda nie ma wątpliwości, że jeśli już Ruda zdecydowała się na taki idiotyczny układ to da się z nim jakoś żyć. Wpatruje się pustym wzrokiem w zawieszonego nad barem tygrysa. Jest w nim coś, co przypomina jej portrety arystokratów, które tak chętnie niegdyś zamawiali; piękno uchwycone w jakimś określonym momencie istnienia, nieśmiertelność zaklęta w wiecznej niezmienności. Tygrys nie żyje, a oni umrą niebawem, zgodnie z odwiecznymi zasadami wszechświata - zapewne kiedyś moralne granice przesuną się tak bardzo, że i bogaci czarodzieje poddawani będą po śmierci odpowiednim procesom, by móc straszyć potomków niczym niegdyś żywe posągi. Niewiele to w rzeczywistości zmieni. W zamyśleniu nie zauważa nawet, że ma kurs kolizyjny z innym gościem balu, który osiągnął już upragniony cel zamówienia drinka. Wpada na niego, nieporadnie, a potem nagle wybudza z przemyśleń, czując znajomy zapach wody kolońskiej i chrakterystyczny układ ramion. Nie musi unosić głowy, nie musi powątpiewać w twarz pod maseczką, by czuć przyspieszone bicie serca, które towarzyszy jej nieodmiennie po tych wszystkich latach przy każdym durnym spotkaniu, każdym przypadkowym wpadnięciu i niezręcznym przedstawieniu przez - rzadkiego, lecz czasem istniejącego - wspólnego znajomego, który nie wie. Nietrudno zresztą; niewielu wie. - Przepraszam - mówi cichym głosem, niezdecydowana. Pytanie nie brzmi, czy jest nim rzeczywiście, lecz czy - jeśli jest - on rozpoznał ją. Może zapomniał już dostatecznie, żeby maseczka przyćmiła ostatnie kształty wspomnień, a może świadomie podejmie decyzję o pozostaniu anonimowym. A jednak unosi głowę, te jedenaście centymetrów to niedużo, kiedy ma obcasy, a pod maską widzi te smutne niebieskie oczy i coś ściska ją w sercu. Zastanawia się; czy był kiedykolwiek szczęśliwy? Czy wtedy, w t e d y, czy choć przez chwilę czuł radość, czy ten smutek zatruwał go od zawsze, wsączany subtelnie przez tych wszystkich okropnych ludzi, którzy go przytłaczali? Czasami ma wyrzuty sumienia. Czasami czyta kolejne doniesienia w gazetach i wtedy zrywa plakat ze ściany, bo widzi wyrzut w tych niebieskich oczach; i chociaż tłumaczy sobie, że była za młoda, żeby to pojąć i dopiero dużo później zrozumiała to wszystko, że i tak nie umiałaby go wyrwać z tamtego zaklętego kręgu... Po tylu latach powinna dać sobie wreszcie spokój. - Napijesz się ze mną? - pyta w końcu, bo przecież oboje po to tutaj przyszli, a ona nie umie ani odejść, ani usiąść bez słowa obok. Może udawać, że się nie znają, mogą udawać oboje, że po prostu korzystają z maskowej anonimowości, która jest przecież założeniem Oneginów, żeby oderwać się trochę od własnych żyć. Co za ironia losu. |
| |
Archangielsk, Rosja 29 lat błękitna majętny aktor |
Czw Maj 07 2020, 19:17 | | Boże, pamiętam. Nie wiem, co rozpoznaję jako pierwsze — może to są te szarobłękitne oczy, takie same jak niebo nad Petersburgiem, oczy, które znam, które pamiętam i nawet teraz się spinam, oczekując się, że znajdę w nich zawód. Może to głos. Tak, to chyba głos, bo wiem, że zaraz po tym, jak wszystko we mnie na sekundę się napina, zaraz nadchodzą słowa i one przynoszą mi ulgę, taką samą jak zawsze. Ten dźwięk, to przepraszam przypomina mi, że istnieli ludzie, z którymi lubiłem rozmawiać. Istniał ton głosu, który przynosił mi spokój, a nie alarmował mnie natychmiast, że muszę myśleć, żeby coś powiedzieć. To nie znaczy, że nasze rozmowy były dla mnie proste — ale mimo to tylko je i te z Szurą zawsze miałem ochotę kontynuować. Pamiętam, Magdalina. Jak mógłbym zapomnieć? — Nie szkodzi — mówię, może nawet szepczę. To ja jestem winny, nie ty, chcę powiedzieć, ale milczę. Boję się o tobie myśleć. Boję się miejsca, do którego zaprowadzi mnie twoje wspomnienie, do tamtych chwil, które wciąż tkwią we mnie jak rana. Wracam wtedy do tych rzeczy, które są czysto moją winą, do bycia oprawcą, a nie ofiarą, do bycia po prostu pieprzonym tchórzem, który psuje wszystko. Byłem szczęśliwy, gdy byłem z tobą, Magda. I wszystko było proste, jakbym w końcu znalazł sobie miejsce. Ale Boże, to mi nigdy nie wystarczało, prawda? Mogłaś być dla mnie całym światem, mogłaś dać mi cały świat, ale ja zawsze chciałem więcej — bo byłem zbyt pusty, zbyt znudzony, zbyt żałośnie smutny, żeby to wystarczyło. To tak, jakby on zawsze skubał mnie kawałek po kawałku, robił dziurę, coraz większą i większą, aż w końcu — gdy zacząłem się orientować, co się dzieje, gdy czułem się tylko gorzej i gorzej — on zaczynał wypełniać mnie sobą, swoimi bzdurami, swoimi słowami, które nadal sączą się we mnie jak trucizna, tymi wściekłymi spojrzeniami, tymi kąśliwymi komentarzami, nieustanną grą, wystawianiem mnie, gdy potrzebowałem pomocy. Może gdyby nie on, byłoby mi łatwiej, może wtedy to by się tak nie skończyło — lubię sobie to myślec, chociaż wiem, że tak naprawdę to wszystko to moja wina. Zniszczyłem nas dla niego, a potem on zniszczył mnie. Pieprzony sukinsyn. Boże, tęskniłem za tobą, Magda. Ale to tęsknota za czymś, co minęło i czego nigdy nie odzyskam. Tamtego Ilyi, który zabierał cię na randkę do carskiego gaju, już nie ma i on nie wróci. Nie wiem, czy chciałbym go z powrotem, małego, żałosnego dzieciaka, który nie potrafił obronić nie tylko siebie, ale — co najgorsze — ciebie również przed całym tym gównem, które miał w środku. Ale po tylu latach to wciąż boli. — Tak— chrypię i myślę o tym, że to pierwsze słowa od lat, jakie wypowiedziałem do Magdaliny, mimo że wcześniej spędzałem całe noce, rozważając, co mógłbym powiedzieć, teraz mam tylko jedno proste nie szkodzi i tak, żałosne, Boże, to jest takie żałosne. — Chętnie.Zastanawiam się, czy mnie nienawidzisz. Powinnaś, tak byłoby łatwiej dla nas wszystkich; może gdybyście wszyscy znienawidzili mnie raz a dobrze, przestałbym w końcu wciąż łudzić się, że ktoś może mnie kochać. |
| |
Khovd, Mongolia 32 lata czysta zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Nie Maj 10 2020, 12:08 | | Knucie knuciem, ale, na Welesa, nie po to tu przecież przyszli. A przynajmniej - ona nie po to tu przyszła. Nie dała się wyciągnąć Idrizowi na bal po to, by cały wieczór spędzić na grzebaniu po szufladach. Nie tak sobie wyobrażała tę noc, nie takie miała plany. I, przede wszystkim, nie po to wciskała się w tę niewygodną kieckę, żeby nikt poza Shehą tego nie docenił. Kurs na ulokowany w Salonie Północnym barek był jedynym słusznym kursem, jaki mogli - i powinni - obrać. W sali balowej było zbyt tłoczno, wszędzie indziej z kolei - zbyt pusto i zbyt nudno. Ale tu, w ociekającym bogactwem salonie, było dobrze. W sam raz. Trochę zbyt kiczowato jak na gust Bargi - tyle futer? naprawdę? - ale na ten moment wystarczająco. Tylko, mimo wszystko, trochę zbyt tłoczno. Rozejrzała się po obecnych, nie zatrzymując jednak wzroku na nikim konkretnym. Ot, szybkie oszacowanie ilości osób, a nie ich jakości. Prześlizgnęła się po ludzkich sylwetkach, żadnej nie poświęcając wystarczająco dużo czasu, by rozpoznać kogoś konkretnego. Ilya Kuragin, Magdalina Chekhova - w innych okolicznościach Sarnai mogłaby przywołać te nazwiska, dopasować je do widzianych postaci, ale nie teraz. Teraz Barga nie przyglądała się, dając się prowadzić do baru. Pozwoliła Idrizowi zamówić dla niej to samo, co brał dla siebie. Nie odczuwała potrzeby słodkich drinków, w zasadzie nie odczuwała żadnej konkretnej potrzeby poza tym, że potrzebowała alkoholu, by się rozluźnić. Na co dzień nie była szczególną amatorką napojów procentowych innych niż wino, w zasadzie w ogóle nie piła dużo - rzadko kiedy miała na to czas - ale dzisiaj, w tym zupełnie obcym dla niej balowym środowisku, po prostu musiała. Inaczej nie przetrwa nocy, była tego pewna. - Welesie, obrzydliwe - skwitowała, krzywiąc się, gdy pierwszy łyk alkoholu wypitego z szerokiej szklanki z grubego szkła zapłonął ogniem w jej gardle. Wbrew swym słowom, zaraz po pierwszym łyku wypiła jednak drugi, wiedząc, że to jedyne rozwiązanie. Ogień nie przygaśnie, ale ona się do niego przyzwyczai, po prostu. Z racji braku większej ilości miejsca, bez wahania zaczekała, aż Idriz rozsiądzie się w jedynym wolnym fotelu, by potem usiąść mu na kolanach. Nie widziała w tym nic złego czy - tym bardziej - wstydliwego. Znała Shehę nie od dziś i, choć nie było między nimi wprost określonej, praktykowanej bliskości, to Albańczyk był... Cóż, kimś, kogo Sarnai się nie wstydziła. Nie tak całkiem w każdym razie. Był kimś, do kogo potrafiła się spontanicznie przytulić (choć rzadko) i kimś, kogo kolana były dla niej doskonałym siedziskiem. Przecież nie będzie stała jak sierota tylko dlatego, że jest tłoczno. - Nie masz na jutro krwawych planów, prawda? - spytała beztrosko, jakby rozmawiali o pogodzie. - Obawiam się, że po dzisiejszej nocy nie będę w stanie dyżurowym. Jeszcze nieopatrznie zszyłabym ci nie to co potrzeba. - Wzruszyła ramionami. Nie śmiała się i nie uśmiechała nawet, ale dla kogoś, kto ją znał, jej rozbawienie byłoby wyczuwalne. A Idriz ją znał. Być może lepiej, niż samej Sarnie się wydawało. |
| |
| | |
| |
|