|
|
|
|
|
|
Czw Lis 28 2019, 16:31 | | First topic message reminder :Salon Najokazalsze spośród pomieszczeń jest miejscem zarówno spotkań jak ćwiczeń – znajduje się tu pianino, które w odczuciu Abramova stanowi główny element. Ściany salonu są wyciszone magią, aby płynące melodie nie doskwierały bardziej przewrażliwionym z sąsiadów. Wnętrze, w godzinach popołudniowych, wypełnia się promieniami słońca, jakie wnikają przez znacznych wymiarów okna. Nie licząc instrumentu, który umiejscowiony jest na uboczu, obecna jest tu kanapa oraz niewielki stolik. Lica ścian są przystrojone dziełami sztuki współczesnej, które właściciel uznał za zajmujące. Z pokoju można wyjść na nieduży balkon, z czego niekiedy korzysta sam Lev, stojąc tuż przy barierkach i racząc się papierosem. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pią Maj 22 2020, 20:58 | | Brudnoszkarłatna ciecz wysuwała swe giętkie błyszczące cielsko z legowiska rozdartej powłoki skórnej. Nie odczuł bólu; jego istnienie zamilkło pod wpływem szarpnięć afektów, pod wpływem hojnego rozsiewu adrenaliny wśród sieci splątanych naczyń. Śledził niemniej ten proces, niczym widz spoglądając na scenę własnej sylwetki, na wąski strumień który zaczynał mozolnie ślizgać się aby wreszcie osadzić się na podłodze. Wzruszenie ramion. Ocenił całość wyłącznie wzruszeniem ramion. – Ledwie draśnięcie – zapewnił. – Nic istotnego – dodał, obejmując Svetlanę ostrożnie by nie zaplamić jej stroju; skaleczenie któremu sam oczywiście był winien, nie było głębokie i groźne. Gdyby wyraził potrzebę mógł przecież udać się do znajomych magomedyków, nawet do swego brata; zaklęcie mogło skutecznie zasklepić ranę nie zostawiając pobladłej skazy w postaci widocznej blizny. Nie spodziewał się, że drgające od czaru słowa przyniosą owoce skutku; był zbyt rozchwiany do używania złożonych manipulacji. Udało się jednak - być może przez wzgląd na ranę oraz niewinną dziewczęcą troskę nakłonić Lebedevę do okazania skruchy. Twarz wykrzywiła się prędko w grymasie ogarniającej go konsternacji. Czy to możliwe? Nie krwawiła? Nigdy? Czy próbowała kłamać? Korzystał jednak, czerpał garściami z tej przychylności, nachylony tuż przy jej uchu mówiąc półszeptem słowa: – Boże, przepraszam – docisnął ją instynktownie do siebie jakby pod wpływem emocji. – Byłem gwałtowny. Nie... nie panuję nad sobą. To nie jest kwestia kariery – miał zamiar karmić ją ledwie częściową prawdą; częściową prawdą - a zatem ohydnym kłamstwem. Podły, egoistyczny pragnąc za wszelką cenę utrzymywać ją wśród niewiedzy, nie umiał dostrzec innego tak wygodnego wyjścia. Przybierał maskę pokrzywdzonego jakim już większość wzgardziła niezrozumieniem, jaki ze słusznych przyczyn zaczynał trafić ogładę. Welesie, był beznadziejny. – Nie mogę mieć dzieci, Svetlano. Kiedyś zrozumiesz. Kiedyś ci wszystko wyjaśnię – zakończył, mamił, zapewniał. Pragnął upewnić się czy w istocie nie mogła spełniać się w rodzicielskiej roli; dodając właśnie dramatyzm, zupełnie jakby był obarczony chorobą - o której nie chciał jej wspomnieć. Prawda była skrzywiona zdeformowana do potrzeb, biedny i nieszczęśliwy wieczny kawaler Abramov; w istocie miał przecież synów, mógł płodzić synów przeklętych tak samo jak on. Nie mógł jej jednak przyznać kim był w istocie, więc wręczał jej w swoich słowach ledwie wygodne fakty, mówił jakby znajdował się tuż na skraju rozpaczy, na skraju smutku, na skraju płaczu - jakiego ponoć nie wolno jest okazywać. Abramov, bezwzględny kłamco ty nigdy się nie nauczysz. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Pią Maj 22 2020, 21:11 | | Była zrozpaczona. Owiana specyficzną aurą, która paraliżowała w bezkresie dwojakich emocji. Ulegała, a jednocześnie wzbraniała się przed tym uczuciem. Pełnym kpiny i zakłamania. Serce trzepotało w piersi, iluzorycznymi skrzydłami uderzając o pręty żeber, byle wznieść się w powietrze i uciec. Uciec przed żalem, bólem i gniewem. Zapomnieć o frazesach skąpanych nienawiścią. Pogardzał nią równie intensywnie, co ich relacją; na pewno? Wątpiła w szczerość intencji sprzed kilku dni, podobnie jak słów, którymi ją raczył. Wydawać się bowiem mogło, że liczy się jedynie hedonistyczne spełnienie w postaci jej rozsuniętych ud, pomiędzy którymi kończył. Zepsucie zalewało meandry żył. Rozniecało pożogę złości, która dewastowała naiwność Svetlany, tak jak i jej oddanie oraz lojalność, którą kierowała w jego stronę. Wypuściła więc powietrze ze świstem, opuszkami palców zahaczając o miękką fakturę męskiej skóry, bojąc się, że rana wcale nie jest pozorna. Widziała wszakże szaleństwo Lva, który ciskał okrucieństwem sentencji oraz butelką, która piękne wnętrze salonu zmieniła w pogorzelisko niezrozumiałych zdarzeń. - Chcę ci pomóc - wyszeptała ledwie słyszalnie, wtulając się w jego sylwetkę, pozwalając otoczyć się ramieniem. Pragnęła tej ułudy blagierstwa jakim była intymność zespalająca ich ciała w ulotnej bliskości. Łzy płynęły gęstym strumieniem po upstrzonych piegami policzkach. Żałosna. Głupia. Irracjonalna w swej naiwność wobec jego skruchy. Wypowiedziała słowa zgodnie z odbiciem realności. Nie pamiętała dnia, gdy po raz ostatni krwawiła, stając się kobietą zdolną sprowadzić potomka na świat. Jesteś bezużyteczna - powtarzała matka, szydząc z każdej ułomności córki. Wzgardzoną przez tę, która powinna stać za młodziutką dziewczyną murem. Nie. Nie robiła tego. Z premedytacją niszczyła jej życie, by wreszcie spomiędzy warg uleciała dusza, która nigdy więcej nie skryje się w innej istocie - ginąc na wieczność. Sięgnęła desperacko policzków mężczyzny, muskając wargi Abramova. Patrzyła na niego, analizowała, szukała potwierdzenia dla jego verbum, którymi ją raczył. - Byłeś brutalny - zauważyła, jakby trafnie, nie mogąc pojąć - d l a c z e g o - odważył się podnieść na nią dłoń. Nie wykonał ciosu, lecz rozerwał materiał bytu schowanego w sklepieniu sylwetki, by ostatecznie układać obłudę przepraszających zdań. Czy rzeczywiście żałował? - Sądzisz, że zniszczyłabym twoje życie? - zapytała z dozą irytacji, bo jak śmiał zwątpić w dziewczynę, która zawierzyła mu własne? Oddając godność? Wystawiając na szwank miłość do ojca? - Myślałeś, że zrujnowałabym nas? - nie, to był absurd. Potrzebowała jego otwartości, byle zrozumieć kwestionowanie, jakim ją obdarzył. - Co się dzieje, Lvie? Powiedz mi, bo zwariuję z rozpaczy, że wziąłeś mnie za wroga... - zawyrokowała, a zaraz po tym złączyła ich usta - ofiarując mu na nowo siebie. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Nie Maj 24 2020, 14:42 | | Nie wiedział - z jakich, wynaturzonych przyczyn, z jakich, skorodowanych planów z jakiej choroby grzmiącej w przestrzeniach synaps nie zerwał jeszcze tej więzi; haniebnej, tak niewłaściwej jeszcze od swych początków. Niszczył ją nawet teraz, gdy jej świadomość mętniała pod wpływem aury; nasączał jej myśli kłamstwem byle wyłącznie trwała tuż obok niego. W ostatnich spędzanych chwilach działanie manipulacji zdarzało się coraz częściej, niczym ostatnia deska której się mógł pochwycić przed opadnięciem na dno przed zachłyśnięciem się cierpką i lodowatą klęską. Zaczęła snuć, delikatne, wyblakłe najpierw domysły, wkrótce przeobrażając je w podejrzenia i (słuszne) poczucie zdrady. A przecież - wydawał się idealny czyż nie? - i chociaż jej ojciec nie widział, przenigdy w nim kandydata dla swojej córki był ujmujący, zaskarbiał łatwo sympatię, urodził się w szanowanej i czystokrwistej rodzinie, cały brud pochodzenia ścierając nazwiskiem Abramov. On sam, naturalnie zagarniał większość uwagi tak gospodarza jak gości podczas wystawnych przyjęć. Nie znali co było piękniejsze - jego gra czy roztaczany przezeń, niezwykle zwodniczy urok. Zaczęło się dość niewinnie; bo właśnie niewinnie zaczyna się każdy z grzechów. Pierwsze spojrzenia, pierwsze starania aby przełamać dystans. Nie umiał stwierdzić dlaczego działał w tak ryzykowny oraz pokrętny sposób. Nie wiedział dlaczego to była ona, okryta przez ojca niewysłowioną troską. Z pewnością nigdy go nie raniła oszustwem; teraz musiała kłamać. Wdzierał się niczym skaza. Płynące z jej ust pytania utrzymywały go w ryzach upragnionego spokoju; opanowania po sztormie haniebnej, jakże bezmyślnej wściekłości, której mechanizm zniszczenia ukazał swój wstrętny spektakl. Nabierał większej pewności; gdyby nosiła pod sercem ich syna, pod władzą aury jej czyny oraz mówione słowa byłyby zgoła inne. Nie odpowiedział jej jednak mając gardło i język związane sztywno milczeniem; nie zdążył jej odpowiedzieć niedługo później oddając się namiętności zawartej w zetknięciu warg. Utracił całkiem rachubę, na ile była prawdziwa; ile było w niej rzeczywistej Svetlany Lebedevy - a może, pod jego wpływem, przy nim nigdy nie była sobą? – Nie – wyszeptał tylko, jakby próbując zawrzeć w tym prostym słowie serię wyjaśnień na każdą żywioną przez jej osobę wątpliwość. Nie była wrogiem; on był jej wrogiem; był bez wątpienia najgorszym co mogło ją dotąd spotkać. Ręka podniosła się, zbliżając się ku jej twarzy, pragnąc jak zawsze musnąć opuszkiem skórę, odgarnąć kosmyki włosów. Zatrzymał się. Nie dokończył; strużka szkarłatu zsunęła się przez nadgarstek i zabrudziła dłoń. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Nie Maj 24 2020, 20:18 | | Wszystko wypadało spomiędzy kruchych palców, zaciskających się nieustępliwie na materiale męskiego ubrania, gdy znajdowała się blisko – zbyt blisko jak na przyzwoitość, którą postanowiła się kierować. Nigdy więcej popełnianych błędów, które doprowadzały do rozłamu emocjonalnego. Nigdy więcej słów rzucanych w eter, by potem zbierać burzę pomówień. Nigdy więcej miał jej nie zobaczyć, czego nie dostrzegał zapewne za jasną taflą spojrzenia. Wlepiała wzrok ufnie w twarz Lva Abramova, doszukując się ukrytych w ferworze czynów sentencji. Okrojonych pod fałszem pozornego spokoju, wystawionego na osąd przed obliczem Boga prawdziwego. I śmiech; śmiech głośny, donośny, odbijający się echem od ścian, kiedy szatan wodził na pokuszenie i przebijał przez materiał zlęknionej duszy, zapędzonej w kąt i dewastowanej przez nieprzewidywalność. - Idź do sypialni – poprosiła, a głos załamał się gdzieś pomiędzy wyrazami, kiedy wreszcie odwróciła tęczówki. Nie była zdolna – mimo pocałunku pełnego bólu – znieść świadomości, że uczynił z niej jedną z wielu kochanek, sprowadził do poziomu kobiety dającej rozkosz, jaka płynąć winna spomiędzy smukłych ud zaciskających się na jego biodrach. Jedynie serce trzepotało w piersi, bo choć zdawała się być nieustannie pod przyłożniczą aurą, wspomnienia pozostały żywe, odbijające się echem w ścianach czaszki, w której pęczniał ból. Spoglądnęła na niego po raz ostatni, by wreszcie na drżących nogach podejść do szafki, potem kolejnej i jeszcze jednej. Poszukiwała w sposób ospały czystego substratu, jaki miał posłużyć za utworzenie bazy pod opatrunek, wszakże… Alkohol już czekał – w każdej możliwej formie. Ze świstem wypuściła więc powietrze, gdy szkło skrzypnęło pod obuwiem Svetlany, zaś ona ponownie powracała przed oblicze Lva, co doprowadzało ją na skraj, jakoby lęk przejmował pełnię kontroli nad zdrowymi zmysłami młodego dziewczęcia. Zapukała w futrynę informując o swoim nadejściu. Bez słowa klęknęła przed nim, trzymając w drobnych dłoniach butelkę, ręcznik i bandaż. Z trudem ignorowała nawarstwiające się uczucia, w których to istniała złość, gniew, smutek, a zarazem iluzja ulgi, gdy przeprosił. Przeprosił szczerze? Kłamał? Łgał niczym najgorszy oprawca przed majestatem sądu? Z trudem podjęła się oczyszczenia rany, gdy rękawy zostały zakasane, a ona sprawnie przemykała opuszkami po fakturze skóry artysty, nie godząc się na powstanie blizn, które przypominałyby mu o incydencie jaki winien iść w niepamięć, tak jak i ona – ulepiona z żałosnej formy gliny, która rozsypywała się w drobny mak. Tkanina nasiąkła trunkiem, by zaraz potem bez trudu mogła przyłożyć go do rozcięcia, z którego sączyła się krew. Nie zważała na plamy, które stapiały się z jej jasnym swetrem, podobnie jak nie przywiązywała wagi do gwałtownej wymiany zdań. Pragnęła jedynie spokoju. - Boli cię to? – spytała, a jawna troska zawibrowała w głosie Lebedevy, choć wcale na niego nie patrzyła. Tym razem – nie była w stanie. /zt x2 |
| |
Perm, Rosja 27 lat rusałka czysta zamożny urzędniczka w Prikazie Administracji Publicznej w Ministerstwie Magii |
Pon Maj 25 2020, 04:14 | | 29 stycznia 1998 Umówione w trakcie kolacji spotkanie, choć pewnie równo wyczekiwane przez ich oboje; musiało poczekać. Nawał pracy w Ministerstwie Magii nie pozostawiał w rusałce zbyt wiele energii, by ta pod koniec dnia czuła się na siłach do stawienia czoła przyłożnikowi. Kto to wiedział, być może było to ich ostatnie spotkanie nim prawda wyjdzie na jaw. Do tego musiała być przygotowana, byle tylko zauważyć każdy szczegół i podchwycić każdą informację rzuconą w jej stronę. A co po tym? Gdyby ktoś zapytał ją o to w prost, pewnie wzruszyłaby ramionami i nie wiedziała co odpowiedzieć. Chyba zwyczajnie chciała zaspokoić swoją ciekawość. Pod jej uważnym spojrzeniem i flirciarskim uśmiechem nie krył się żaden inny motyw, który mógłby zagrażać Abramovi czy też samej Esfir. Ona była po prostu ciekawska. Cecha zarówno dobra jak i zła, wszystko zależało od punktu patrzenia. Niemniej mówiono, że ciekawość była pierwszym krokiem do piekła, a tych musiała już poczynić bardzo wiele na przestrzeni ostatnich lat. Pukanie do gorących Wrót Piekła zdawało się zaledwie kwestią czasu. Jednak teraz stała przed zupełnie innymi drzwiami. Te należały do Lva, jej... sąsiada. Zaskoczenie jakie wymalowało się na jej twarzy, gdy poznała adres zamieszkania pianisty, musiało być cudowne, a przede wszystkim rzadko spotykane. W końcu nie na darmo zgłębiała wszelkie tajemnice, by być zaskakiwana tak trywialnymi rzeczami jak adres zamieszkania. A jednak. Chcąc czy nie, musiała otwarcie przyznać, że była zaskoczona. Ich kamienice dzieliło zaledwie kila innych budynków, był to spacer nawet nie zajmujący pięciu minut. Gdy dotarła do kamienicy, w której pomieszkiwał, na dworze było już dość ciemno. Zimowa pogoda miała to do siebie, że osłaniała ich mrokiem tak szybko jak tylko mogła. Nic dziwnego, że pomimo wciąż młodej godziny mało było widać bez ulicznych świateł. W goście nie przyszła również z pustymi rękoma. Bez względu na jej zamiary, nie wypadało pojawiać się bez drobnego chociaż prezentu. Wino zdawało się być odpowiednim dodatkiem. Nie mając żadnej pewności jak potoczy się ich wieczór, przynajmniej mogła liczyć na dobry trunek, o który sama zadbała. Unosząc zaciśniętą w pięść dłoń, zapukała kilka razy do drzwi. Zapach jej owocowych perfum zdążył roznieść się po korytarzu kamienicy, a sama Esfir poprawiła jeszcze swoją fryzurę. Przywołując na usta delikatny uśmiech, zwróciła się w stronę drzwi oczekując ich otwarcia. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Czw Maj 28 2020, 23:39 | | Na płachcie nieba zakrapiał się coraz gęściej atrament nocy; strącał poczerwieniałą, pełną znużenia, słoneczną tarczę w kształt niewyraźnej, tlącej się jeszcze na horyzoncie łuny. Władza leżała w zachłannych rękach ciemności, która zsuwała się na obszerne, pełznące ciała obłoków, która opadła na miasto, wpierw osowiała, nieznaczna, aby już wkrótce rozwinąć membrany skrzydeł. Kontury dumnych kamienic jawiły się wypełnione czernią, w chwili, kiedy osnuty zaciekawieniem posyłał spojrzenie z okna. Serce zegara, w miarowym szmerze wskazówek, z oddaniem kreśliło rytm czasu; sekundy, przedziwnie dzisiaj nabrzmiałe i rozciągnięte toczyły się niczym ciężkie, nieskore do uległości głazy. Czekał. Czekał. Czekał. Nie umiał wytrzymać dłużej - znosić, pokornie stanu; plątania się w niewygodzie w rozwartej przestrzeni wyrwy pomiędzy jednym, decydującym spotkaniem a drugim. Czekał, pełen niecierpliwości - czekał na sądny wyrok mający zapaść z jej ust. Już dzisiaj go znienawidzi; tego wieczoru, będzie żałować, że kiedykolwiek zdołała spotkać go na swej drodze. Rozbudzi w niej obrzydzenie, o jakie nigdy nie mogła siebie posądzać. Czy dotąd, zdołała zetknąć się z przyłożnikiem? Najwyżej będzie jej pierwszym, w tym podłym znaczeniu słowa. Piętrzące się między ostoją ścian, nieprzyjemne milczenie, tężało w zenicie właściwej, ustalonej godziny. Wreszcie, usłyszał zbawienne (a może - mające już wkrótce zwiastować akt potępienia) pukanie do jego drzwi. Podniósł się z miejsca, niedługo później skręcając podłużnie zamek oraz chwytając za klamkę, ustępującą z dyskretnym żalem skrzypnięcia. Na jego twarzy natychmiast zagościł uśmiech, serdeczny, który rozsuwał się, dostarczając obliczu swobody i pogodnego wyrazu. W swym zakłamaniu nie umiał już zabrnąć głębiej, nadal, zgrywając przed nią swój skromny teatr zachwytu. - Przysięgam - zaczął, wpuszczając ją bez wahania do środka - oczekiwanie jest pewną formą tortury - spojrzenie wciąż do niej lgnęło, tak jak zbłąkany, nocny motyl w wariackim, śmiertelnym locie, który wędruje za wszelką cenę w kierunku płomienia świecy. Pozory. Wszędzie pozory. Gdzie tkwiła zatem ich prawda? |
| |
Perm, Rosja 27 lat rusałka czysta zamożny urzędniczka w Prikazie Administracji Publicznej w Ministerstwie Magii |
Nie Maj 31 2020, 07:18 | | Gdy drzwi mieszkania ustąpiły i w progu pojawił się Lev, uśmiech rusałki przybrał na intensywności rozświetlając całą jej twarz. Nie zastanawiając się dłużej niż było to potrzebne, weszła do mieszkania i ogarnęła je szybko wzrokiem. Wtem słysząc słowa samego gospodarza odwróciła się na pięcie i utkwiła w nim swoje spojrzenie brązowych oczu. - Och, doprawdy? - spytała, rozbawionym tonem. - Gdybym wiedziała wcześniej, być może spóźniłabym się jeszcze kilka minut. Tak dla podtrzymania napięcia. - Dodała dość poważnym tonem jakby rozpatrywała to zupełnie na poważnie, a chwilę później zaśmiała się perliście, zasłaniając wolną dłonią usta. Kobieta nie mogła być niczego pewna, gdy w grę wchodziły słowa i czyny pianisty. Nie miała więc żadnej pewności, że jego słowa były prawdziwe i naprawdę wyczekiwał jej przybycia. Niemniej sama świadomość, że istniała taka możliwość, przyjemnie łaskotała jej ego, dodatkowo podbudowując zbierającą się w niej pewność siebie. - Przyniosłam z sobą małą niespodziankę. Nie mogłabym pojawiać się z pustymi rękoma, sąsiedzie. - Specjalnie podkreślając ostatnie słowo swojej wypowiedzi, wyciągnęła ku niemu ręce w których trzymała wspomniany podarunek - butelkę czerwonego wina z dobrym rocznikiem. Przynajmniej pan w sklepie powiedział, że był dobry. Ona sama nie była żadnym koneserem tego konkretnego trunku jednak zdecydowała się na wino, gdyż wydawało się ono znacznie bardziej adekwatne niżeli przypadkowa butelka czystej wódki. Poza tym wino było dość bezpieczną i uniwersalną opcją, gdy chodziło o trafienie w czyiś gust alkoholowy. Zdejmując swój zimowy płaszcz, odłożyła go na bok po czym podeszła do okna i rozejrzała się po okolicy, którą spowijał już niemal całkowity mrok. Tylko uliczne latarnie rozganiały ciemność choć i to nie zdawało się na zbyt wiele. - Kto by pomyślał, że przez cały ten czas mieszkaliśmy niemalże naprzeciw siebie. - Mruknęła pod nosem jednak na tyle słyszalnie żeby i on mógł usłyszeć nad czym rozmyślała. Nie została przy oknie zbyt długo, bo raptem chwilę później odwróciła się do niego plecami i wsparła dłońmi o parapet, zatrzymując swoje spojrzenie na mężczyźnie. W jej oczach zabłysnęła ciekawość, która zjadała ją od środka. Należało ją jednak nieco przygasić, przydeptać butem niczym niedopałek papierosa aby nie doprowadzić do pożaru. Była niemal pewna, że jej ciekawość zostanie tego wieczora wystarczająco zaspokojona, toteż nie było sensu nader się spieszyć. Cierpliwość była cnotą, a tej rusałka nie miała zbyt wiele w zanadrzu. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Sob Cze 13 2020, 00:51 | | Dziś, wyjątkowo, nie umiał się delektować chwilą - dryfować pośród ulotnych, fałszywie spokojnych fal sekund, napierających, rzeźbiących stromy klif wspomnień. Sceny, pomiędzy każdym, tłoczonym w opanowaniu tchnieniem wydawały się zbędne, ustępując pragnieniu, aby już było po wszystkim. Tak - nie chciał spotkania, samego w sobie, lecz rozpaczliwie pragnął wydarzeń po nim, po symbolicznym, wieńczącym zamknięciu drzwi do mieszkania oraz ponownie jątrzącej się samotności. Chciał, by oboje wiedzieli, rozdarli porastające, zwodnicze niedomówienia. Było zbyt późno. Musieli wiedzieć. Wyrzucić to prosto w twarz. - Jesteś okrutna. - Cichy śmiech rozniósł się w pomieszczeniu, powstawał, naniesiony subtelną uszczypliwością. Balansował na linii, między powagą a rzeczywistym żartem; kolejny wydech, niósł wspólnie ze swoim pędem oznaki podziękowania; skrojony subtelnie uśmiech rozciągał się nieprzemiennie, kiedy odbierał butelkę z zamkniętym w niej szczelnie trunkiem. Pochwalił szczerze jej wybór - przeciwnie do prostych, wygładzonych bezlikiem kroków ścieżek stereotypów, jego ulubionym napojem alkoholowym wcale nie była wódka. Cisza przed nadchodzącą burzą. Cisza przed burzą - najlepsze spośród możliwych do wyłonienia określeń. Uśmiech, jak na ironię, nie spełzał z twarzy mężczyzny; zagnieździł się, uginając wargową czerwień w fałszywą formę beztroski. Oczy błyszczały od serdeczności i entuzjazmu, lecz serce, prostolinijne serce, naiwne i proste serce, biło zawzięcie jak dzwon pod sklepieniem żeber. Wzmożone tętno, walka oraz ucieczka, przechodziło, szumiało w tunelach naczyń. Walka. Ucieczka nie mogła wchodzić w rachubę. Zbliżył się do kobiety, stojącej w pobliżu okna, skąd wyglądała jeszcze przed chwilą z impulsem dociekliwości; każdy, umniejszany centymetr, jak sznur pętający skazańca zaczynał stopniowo wpijać się w jego skórę. Zatrzymał się - przed nią, delektując się nadchodzącą, niechybnie właściwą chwilą, chcąc prowokować, chcąc zwodzić - jak zawsze, zgodnie z naturą, zgodnie z przeklętym piętnem, zawisłym nad jego losem jak nieuchronna zguba. - Myślę, że mamy wiele ze sobą wspólnego - powiedział, równie stłumionym głosem; celowo, po raz ostatni (?) próbując na niej wpływ aury, nie tłumiąc - jak miał w zwyczaju - korodującej rozsądek magii złudnego piękna oraz słów, jakim nie sposób było odmówić. Ręka, powoli uniosła się, dosięgając swym grzbietem policzka Esfir; lekko, czując mrowiącą, gładką fakturę skóry, zsunęła się, przez wyniosłość kości policzkowych, aż po skraj ujmującej twarzy. Jakby nie patrzeć - miał wiecznie być oślepiony jej wdziękiem - czyż nie? |
| |
Perm, Rosja 27 lat rusałka czysta zamożny urzędniczka w Prikazie Administracji Publicznej w Ministerstwie Magii |
Pią Cze 26 2020, 07:18 | | Rusałka była w wyjątkowo dobrym humorze zważając na zaistniałe okoliczności. Chociaż jej intuicja coraz głośniej i wyraźniej podpowiadała z kim miała do czynienia, kobieta nie mogła jakoś negatywnie nastawić się do samego aktu spotkania. Postanowiła bawić się chwilą, tańczyć do granej jej muzyki, upijać się śpiewanymi słowami, wszystko co tylko możliwe zanim jutrzejszego ranka obudzi się z pustką w głowie i pytaniem na ustach co się stało? Gdy to wszystko dobiegnie końca tymczasowa pustka wróci do jej życia, do czasu aż ktoś inny zajmie miejsce pianisty i skupi na sobie jej uwagę. Do tego czasu będzie jednak musiała poradzić sobie z wyblakłym uczuciem pustości. Przerwy obiadowe nie będą dłużej wypełnione knowaniami, zaglądanie do szafy nie będzie przywodziło myśli o przypadkowym spotkaniu, a nakładanie szminki nie będzie kojarzyć się z kłamstwami jakie miały wychodzić spomiędzy malinowych warg. Rusałka znów będzie miała w rękach ogrom czasu, który nie będzie dłużej należał do Abramova. Uśmiech jednak nie znikał jej z twarzy, a wręcz przeciwnie tylko się powiększył na komentarz Lva. Była okrutna. Och gdyby on tylko wiedział jak bardzo okrutna. Torturowała siebie samą i jego wraz z nią, a wszystko to dla kilku chwil zabawy. A może on już wiedział i dlatego zechciał by sama zasłyszała tych słów padających na głos spomiędzy jego warg, może już coś przeczuwał? Esfir nie miała go wcale za głupca, zupełnie odwrotnie uważała go za mężczyznę inteligentnego choć niewątpliwie cwanego i przebiegłego. Wcale nie byłaby zdziwiona gdyby i on miał swoje podejrzenia do jej jestestwa, w końcu już tyle czasu wzajemnie wodzili się za nos, że prawda była niemalże podana im na srebrnej tacy. Pytanie brzmiało, co zamierzali z nią zrobić? - Zaraz okrutna... - machnęła ręką, a w jej głosie niczym gromada drobnych dzwoneczków dźwięczało rozbawienie. - Podsycanie tlącego się już ognia jest swego rodzaju grą wstępną - odparła jakby od niechcenia udając mało zainteresowaną, zupełnie jakby mówiła o zeszłorocznym śniegu. - Tak przynajmniej słyszałam - rzuciła ostatecznie przez ramię z twarzą rozświetloną szerokim uśmiechem. Zauważając jak mężczyzna zbliża się do niej wolnym krokiem, odwróciła się do niego całkiem i zastygła w oczekiwaniu. Jej ciemne oczy odnotowywały każdy jego ruch, nie chcąc ominąć najmniejszego szczegółu. Była niemalże pewna co chciał osiągnąć, co robił by przekonać się kim była. Nie mogła pozostać mu dłużna. Odgarniając długie włosy z ramienia, spojrzała mu prosto w oczy uwalniając swój rusałczy urok z ciężkich kajdan i niewidzialnego więzienia. Żadnych granic, zero hamulców. Sędzia zasiadał właśnie na swym podwyższeniu, przyglądając się nadchodzącemu nieubłaganie finałowi, punktowi kulminacyjnemu ich znajomości. - Na przykład? - spytała półszeptem, gdy spojrzenie ciemnych tęczówek leniwie przesunęło się po jego twarzy, od oczu niżej i niżej i niżej zatrzymując się na wargach pianisty. - Co jeszcze mamy wspólnego? - pytała dalej, przygryzając po tym swoją własną wargę. Pozbawiona wszelkiego wstydu brnęła jeszcze dalej, jeszcze głębiej, przesuwała granicę ich małego eksperymentu. Bo czy nie tym właśnie dla siebie byli? Wzajemnym eksperymentem pozwalającym im doświadczyć czegoś czego nikt inny nie mógł im podarować. W swoim towarzystwie byli n o r m a l n i. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Sro Lip 15 2020, 13:08 | | Los, bez wątpienia, zanosił się teraz śmiechem, rechotał na całe, drżące od sytuacji gardło. Bastiony ich kłamstw, za wszelką cenę nie chciały poddać się oblężeniom zdarzeń, usiłujących wydobyć dwie przeciwstawne natury na osąd dziennego światła. A przecież wszystko było w zasięgu zmysłów, krzyczało w ich intuicji, dzieliła ich cienka strefa - bariera słów, bariera przelania na głoski tego, co dawno wbijało się klinem w przestrzenie ich świadomości. Pewność stykała się z niepewnością, mgliste formuły wniosków oparte były na chwiejnej materii podejrzeń; pozbawiony dowodów, Abramov, nie umiał wyrzec się bijącego wściekle na alarm przeczucia. Zagnany w róg, skądinąd własnego mieszkania, w czterościennej pułapce salonu, który stał się natychmiast wrogi, gdy zagościła tam ona, miotał się, zgrywał głupca - zamiast powiedzieć To, Co Powinien Powiedzieć. Nie - cholera - nie - nie - nie mógł Powiedzieć Tego. Język wzbraniał się, buntowniczo zmieniając się niemal w kamień, wargi więdły a krtań rozmiękała w bezużyteczną breję. Serce biło zaciekle, jakby pragnęło wyważyć drzwi jego żeber. Nie mógł Powiedzieć Tego. Niech ona powie. Kurwa mać, tak byłoby znacznie łatwiej. – Gra nie polega na braku obecności – odpowiedział jej z równą przekorą, podejmując się dalej - dalej tego spektaklu odgrywanego przez dwoje – tylko na niedostatku – kąciki ust mimowolnie drgnęły, uśmiech, zakorzeniony w obliczu mimo fatalnych, mających już wkrótce dopaść go konsekwencji, promieniał wciąż blaskiem przesadnej, ofiarowanej sympatii. Nie umiał jej znienawidzić; brak nienawiści zdecydowanie wszystko utrudniał i stawał niczym ość - wbita zadziornie wątła zwiastunka problemów. Gdyby świat składał się z samej czerni i bieli, mógłby przystąpić do konfrontacji bez żadnych zgrzytów sumienia. To nigdy nie było łatwe - bez względu na to, czy urok wywierał wpływ czy przeciwnie, nie umiał jej znienawidzić - niezależnie, czy płynęła w jej żyłach rusałcza krew czy przeciwnie, płynęła wyłącznie ludzka. Och, cholera - mogli mieć wiele wspólnego. Tak wiele, że obie rasy darzyły się nienawiścią - podobne i równocześnie niezdolne by istnieć obok, jedna przy drugiej, bezsilna, nie mogąc wywierać wpływów. Bywały chwile, gdy chciał być taki jak inni, pozbawiony przesadnych, rzucanych spojrzeń, natrętnych jak rój owadów. Zastanawiał się, czy inni (inne) obdarzeni tą cechą, odczuwali podobnie. Czy także chcieli być zwykli, czy kiedykolwiek chcieliby wypatroszyć nieludzki, zasiany w ciele pierwiastek. Tak, mieli wiele wspólnego. Coraz silniej utwierdzał się w przeświadczeniu. Mieli wiele wspólnego. Nie odpowiedział jej jednak - to była walka o honor, o ile osoba (nieczłowiek?) jego pokroju mogła posiadać choć strzępki tego pojęcia, zabrudzonego od powtarzanych kłamstw. Sprawdzał, w zamian za to granice, z pasją spełniając się w roli poddanego jej w pełni adoratora. Nie było w tym nic szczególnego - nic, czego dotąd nie robił, oddając swoją uwagę kobiecie przez jeden wieczór, jedną noc, po upłynięciu której najczęściej na zawsze znikał. Ręka oderwała się, zaprzestała pieszczoty; w zamian za to, nachylił się oraz musnął wargami miejsce, w którym po raz ostatni ją dotknął, jakby przepraszająco - a następnie nachylił się do jej ucha. – Kocham cię. – Usta nawykły do wygłaszania podobnych fraz; pustych, a jednak wszystkie, podatne na urok wierzyły, lgnęły do niego, patrzyły się z fascynacją. Celowo nie zaprzestawał - chciał ją wystawić na próbę. |
| |
Perm, Rosja 27 lat rusałka czysta zamożny urzędniczka w Prikazie Administracji Publicznej w Ministerstwie Magii |
Sob Lip 18 2020, 05:48 | | Punkt kulminacyjny ich spotkania, ich całej znajomości zbliżał się wielkimi krokami, wisiał ponad ich głowami niczym topór zawieszony na cienkiej nitce, w każdej chwili gotowy by opaść w dół i odseparować głupią najwyraźniej głowę od reszty ciała. By im ulżyć - obojgu, bo przecież nie tylko jej czy jemu. Oboje grali w głupią grę i oboje wygrają głupią nagrodę. Taki czekał ich już los i było to zaledwie kwestią sekund, minut kiedy gra zakończy się z wielkimi fanfarami przepychając ich na siłę przez linię mety, nakazując zaprzestania dalszych starań, zmuszając do zatrzymania się tu i teraz, by spojrzeć chwilowo w tył i następnie ruszyć dalej, do kolejnej przygody być może mniej lub nawet bardziej ekscytującej niż ta obecna. Akcja nabierała tempa, a wraz z nią krążąca w żyłach krew. Adrenalina i podekscytowanie uderzały do głowy, napędzały myśli i czyny, których jutro może będzie im wstyd. Teraz nie miało to znaczenia. Hormon szczęścia tańczył w ich żyłach nie dając nawet chwili wytchnienia na doszukiwanie się logicznych słów czy poczynań. Wszystko działo się z biegu, bez żadnego planu, szli na żywioł. Byleby tylko nie sparzyli się ogniem, do którego nieustannie dolewali oliwy, wkrótce nastać miał wybuch. Ogień rósł i rósł, a oni dalej tańczyli wokół niego jak zaczarowani, umyślnie dążąc do wielkiego finału. Jej pytanie zostało zignorowane, umyślnie bądź też nie. Nie miała zamiaru się nad tym zastanawiać bo oto Lev sam w sobie był jej główną atrakcją, powodem dla którego stała w jego mieszkaniu pozwalając mu, aby raczył ją delikatnymi pieszczotami. Lecz gdy z jego ust padło przeklęte kocham cię rusałka musiała zamknąć oczy. Niby to od pocałunku, niby od wyznania, a tak naprawdę ostatkami sił powstrzymywała się byleby tylko nie roześmiać się prosto w twarz mężczyzny. Absurd osiągnął apogeum, a ona tylko bardziej go podsycała. Jednak bawiła się zbyt szampańsko, aby w takim momencie przerwać jego możliwe najpiękniejszą sztukę, w której i jej dane było zagrać jedną z głównych ról. - Powiedz mi Lvie... - odrzekła do niego półszeptem, gdy jej dłonie przesunęły się z wolna po jego piersi, aby finalnie złączyć się za jego szyją. Zamykając go w swoich objęciach odwróciła lekko twarz ku jego własnej i kontynuowała. - Jak bardzo mnie kochasz? Czy kochasz mnie wielce, nieprzytomnie, nieskończenie, namiętnie, szalenie? - wyliczała - Czy kochasz mnie na tyle mocno, bym miała zostawić wszystko i uciec z tobą w nieznane? Jak mocno mnie kochasz, mój najdroższy... - szeptała będąc na skraju szaleństwa. Jeszcze jedno słowo, jeden gest i bańka pryśnie. Wyimaginowany zegar wybije północ, a piękna karoca zamieni się w dynię. Znikną kryształowe pantofelki, radosna muzyka przestanie grać, a oni zaś obdarci zostaną ze swej magii patrząc wzajemnie na swoje poszarzałe, zwykłe twarze. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Sob Lip 18 2020, 14:18 | | Ciepło i bliskość ciała były sługami obłudy - osiadająca miarowo na warstwie skóry mgiełka wydychanego powietrza, przędła iluzję intymności, której przenigdy nie było - nie będzie - im dane zaznać. Spragnione dotyku dłonie, nie mogły wyuczyć się zatrzymanej naprzeciw niego sylwetki, nie mogły cierpliwie sunąć wśród konstelacji pieprzyków, zapamiętując kreślone naturą piękno. Odzienie, zastygłe w symbolu ograniczenia, miało strzec tych tajemnic, przypominać, dobitnie o konieczności dystansu. W przeciwnym razie - gdyby Prawda nie śmiała się z ich poczynań, ich mrzonek, naiwnych zabaw - już dawno skryliby się w sypialni, pod patronatem półmroku i krótkotrwałych westchnień, splatając się w intensywnej, palącej w środku rozkoszy. Ulotna substancja słów, w swym krótkotrwałym istnieniu - była w stanie wywierać olbrzymie wpływy. Wydostające się z odpowiednią wprawą zza rozchylanych ust - słowa raniły dotkliwiej niż krawędź ostrza, zanurzająca się w miękkich, podatnych tkankach; mogły niszczyć i mogły tworzyć, mogły być - zdaje się - wszystkim, choć w nieudolnej, skażonej ludzką słabością formie. Tylko słowa i gesty zostały na polu bitwy; magiczna, zmysłowa aura, wyjątkowo, miała nie wygnać rozsądku poza granice chwili. Tylko słowa i gesty, choć pozbawione drugiego dna, przyłożniczej zdolności do przekonania rozmówcy - były w zasobie, którym mógł się posłużyć Abramov. Nie wyszedł z ram przypisanej roli, oddany swojej improwizacji na przedstawieniu rzeczywistości - nie zamierzał być tym, który przetnie nić losu - miał sprowokować kobietę, miał ją sprowadzić na skraj, zmusić do kaleczących niczym odłamki potłuczonego szkła stwierdzeń - jeśli w istocie była tym, o kogo ją podejrzewał. Twarz była naprzeciw twarzy, pełne bogactwa refleksów kręgi tęczówek, stworzyły wspólną, intensywną ścieżkę obserwujących siebie nawzajem spojrzeń. Przez chwilę obniżył wzrok, przyglądając się pokusie czerwieni kobiecych warg, z pasją poruszających się w wypowiedzi, w zawiłym, wymagającym pełni oddania pytaniu. Pierwszą odpowiedzią okazało się ledwie zadziorne drgnięcie kącików ust. Pewność, chociaż zakorzeniona wśród sypkiej, nieurodzajnej gleby, mającej wkrótce wycisnąć z niej wszelkie soki - towarzyszyła mu wiernie w piętrzącej się kulminacji. W ostatkach - we wstępie do obrócenia się w skowyt ruin. – Dlaczego tak potrzebujesz słów – wyszeptał, uchylając dopiero po chwili zasłony trwającego pomiędzy nimi milczenia – kiedy w twoim zasięgu jest obecne uczucie? – Spoglądał na nią z oddaniem, każde słowo, wygłaszając jak rzeczywisty kochanek; zawsze - wypowiadał się z niegasnącą w nim namiętnością, zupełnie, jakby w rzeczywistości nie kłamał, jakby kochał prawdziwie, kochał każdą z nich, niezliczonych kobiet, którym oddawał się cały - przez jedną chwilę, jeden dzień, jedną noc - kobiet, które łamały dla niego przysięgi. Nie wymuszał podobnego procesu - każde z mających zaskarbiać uznanie gestów i wypowiedzi, przychodziło mu z niepojętą lekkością, zupełnie, jakby podobne działania miał zapisane we krwi; jakby został przeklęty na równi z chwilą narodzin. Nachylił się, ze znajomym, subtelnym brakiem pośpiechu - z zamiarem złączenia w pocałunku ich ust. |
| |
Perm, Rosja 27 lat rusałka czysta zamożny urzędniczka w Prikazie Administracji Publicznej w Ministerstwie Magii |
Czw Lip 23 2020, 07:53 | | Ich sytuacja przekraczała granice absurdu. Pierwsza z nich już dawno została przekroczona tak prędko, że być może nawet nie zauważyli momentu, w którym to wszystko się stało. Teraz tylko przepychali ją bardziej i dalej, wciąż uparcie brnąć w skomplikowaną pajęczynę kłamstw, bo kto połapałby się w tak rozbudowanej siatce półsłówek i niedomówień jakimi raczyli się już od pewnego czasu? Cóż by powiedziała jej matka i babka, gdyby którakolwiek dowiedziała się o jej bezmyślnych poczynaniach i o tym jak dla sportu i rozrywki tkała delikatną i równie nietrwałą relację z przyłożnikiem. Bo przecież tym właśnie był, prawda? Jakiś ułamek wątpliwości zalegał jej z tyłu głowy, gryząc nieprzyjemnie myśli i tył karku. Bo co powinna wtedy zrobić jeśli jej przeczucia były błędne, a ona na ślepo brnęła dalej przed siebie niczym koń z klapkami na oczach. Co zrobi jeśli mężczyzna okaże się zwykłym czarodziejem, który w rzeczy samej nie mógł oprzeć się urokowi jaki wokół siebie roztaczała tam gdzie tylko się pojawiała. Pytał dlaczego potrzebowała słów, gdy w zasięgu jej ręki leżało uczucie. Otóż słowa były jej pokarmem, którego nie potrafiła sobie odmówić. Nigdy nie szukała w swoich ofiarach szczególnej bliskości, to ich puste słowa wypełniały sztucznie jej duszę, która rosła niczym balonik unosząc ją ponad ziemię, by wkrótce opaść ze sztucznych wyżyn i gładkim policzkiem z impetem zetknąć się z zimnym brukiem rzeczywistości. Ciało do ciała, usta do– n i e. Nieprzekraczalna granica wyrosła przed nimi niczym kamienny mur, który niestrudzenie i nieprzerwanie oddzielał resztki zdrowego rozsądku od szalonych poczynań jakich mogłaby później żałować. Gdy ponętne usta mężczyzny zawisły nad jej własnymi, rusałka uniosła swe kąciki ust w uśmiechu pełnym... sama nie wiedziała czego, bo triumf to nie był na pewno. Kapitulacja? Być może. Drwina? Chyba z ich obojga, bo najwyraźniej byli siebie warci. Damska dłoń, która do tej pory spoczywała na karku Abramova przesunęła się w przód, by finalnie oderwać się od jego ciała. Dwa delikatne opuszki palców osiadły na miękkich połaciach jego warg, aby pod ich lekkim naciskiem Lev odsunął od niej twarz i spojrzał na nią swoimi błękitnymi ślepiami. - Przykro mi ale będziesz musiał obejść się smakiem. To twój niedostatek, o którym mówiłeś wcześniej. Być może... inna rusałka zaszczyci cię kiedyś swoim pocałunkiem. Jednak do tego czasu możesz się tylko zastanawiać co to za uczucie. - Powiedziała TO. W końcu padło między nimi jedno z dwóch magicznych słów, na które oboje czekali od tak dawna. Prawda zaczęła wydostawać się z głębin jeziora kłamstw. Tafla wody wzburzyła się pod ruchem, który finalnie miał przeciąć ciemną wodę w pół. - Oto nasz finał, Lvie. Koniec udawania, czyż nie jesteś uradowany? - spytała patrząc mu prosto w oczy, przekrzywiając przy tym głowę. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Sro Lip 29 2020, 13:34 | | Węzeł napięcia zawzięcie wpijał się w podświadomość; zaciskał się niczym łapy żarłocznej bestii, mającej wkrótce przetrawić ich konsekwencją obłudnych, wdrażanych czynów. Narastał - komplikował się, marszczył w kolejnych supłach, aby nareszcie pęknąć. Spomiędzy kikutów włókien oswobadzała się Prawda - Prawda na temat ich samych, dziś wyjątkowo szarych, pozbawionych nachalnej, piętnującej charyzmy, przylegającej wiernie już od dzieciństwa, płynącej w intensywności spojrzeń, osaczających ich niemal na każdym kroku. Byli dalecy od zwyczajności, jak dwa, niewpasowane w monotonną układankę fragmenty, przesadnie jaskrawe, wabiące uwagę innych. Wszystkich, tylko nie siebie nawzajem. Imiona podobnych jemu wypisywano na ostrakonach o naostrzonych od nienawiści brzegach, imiona podobnych do niej wielbiono na równi ze słynną dynastią Kuraginów. Koniec. Tak właśnie wyglądał koniec. Koniec wcześniejszych złudzeń, odziany w spłowiałe szaty obojętności. Kres nawiązanej relacji - czy rzeczywiście? - wszystkiego, co mogło dotąd ich łączyć choć pełgającą sympatią. Wymknęła się z gracją nimfy - chłód dystansu został rozlany na nowo do naczyń zmysłów. Szczelna, przylegająca do twarzy maska opanowania, nie wydawała się naruszona przez osłupienie - zatrzymał się, jakby wiedział. Usta drgnęły, dusząc kolejnym uśmiechem powagę ich sytuacji oraz iluzję wyznawanego uczucia. Nie kochał jej. Nie wiedział, czy umie kochać. Nie odczuł nic. Czuł się pusty - pod skórną membraną nie rozgościła się wściekłość, rozczarowanie czy cierpki, podany do skosztowania smutek. Pozostawała lustrzana, odwzajemniona drwina, w chwili, kiedy kurtyna opadła - to fikcja, drodzy widzowie, to, czego dostąpiliście, było zaserwowaną z najwyższym staraniem fikcją. Wyprostował się - odwrócił w stronę kobiety, krzyżując jak broń spojrzenia - nie bojąc się konfrontacji. Zbierał ostatki honoru - albo ostatki złudzenia, że kiedykolwiek był w posiadaniu podobnego pojęcia, którego mógł dotknąć, mógł poznać jego fakturę, stanowiącą więcej, niż ledwie senne złudzenie, przyjemne, lecz niemożliwe marzenie o samym sobie. Nie mógł już dłużej kłamać, zagnany w ślepą uliczkę, przyparty do chłodnej ściany, jaką było brutalne - brutalnie konieczne - zderzenie z rzeczywistością. Owszem, był przyłożnikiem. Jesteś zadowolona, Esfir? Większość swojego życia - nie licząc oddania sztuce - opierał na rozwiązłości. Był cały skąpany w grzechu - zrodzony w wyniku zdrady, miał rozprzestrzeniać jej grzech, lepki od brudu kłamstw, od oświadczeń, z których przenigdy, nie miał zamiaru się wywiązywać. - Znów jesteś w błędzie - tembr jego głosu był osobliwie przyjemny, zwiastował prędzej oznaki pobłażania niż irytacji. Dziś, wyjątkowo, nie zabiegał o kobiecą cielesność - każde działanie, miało odsłonić ich genetyczne zdolności. - Dałaś mi wszystko, czego potrzebowałem - zapewnił. Pragnął dostąpił Prawdy - poznał Ją, ostrą jak brzytwa, rozcinającą ich podobizny masek. Żegnaj, Esfir. Możliwe, że więcej nie spotkasz się z przyłożnikiem. Lev i Esfir z tematu |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pon Wrz 07 2020, 13:21 | | 27.02.1998 – Wiesz, Tuńczyku – spojrzenie, z konspiracyjną nutą zatrzymało się na czworonożnym współlokatorze – chyba odwiedzę sąsiadkę z pierwszego piętra. – Głos przedzierał się poprzez gąszcze szelestu kopert, ujawniał zuchwały zamiar - w międzyczasie, Abramov zajmował się sortowaniem listów, czynnością niezbędną, opartą na oddzielaniu naiwnych, miłosnych wyznań od ledwie garstki istotnej korespondencji. Pożądanie przyjemnie tliło się pod ostoją skóry - w zaczątkach wizji, preludium do właściwego dzieła, odegranego na scenie rzeczywistości. Mógł przewidywać jej radość, kiedy zlustruje go w progu, jej ufność, poddanie z cichym westchnieniem każdej ofiarowanej pieszczocie. Kobieta, od dawna okazywała niemal ostentacyjne przejawy adresowanej w jego stronę sympatii; na drodze, wiodącej prosto do namiętności, stał dotąd tylko małżonek. Dotąd. Błogosławione słowo. – Jej mąż wyjechał – postanowił podzielić się z kocurem tą wiadomością. – Jest pewnie bardzo samotna – dodał z udawanym współczuciem. Mimowolne drgnięcie kącików ust, wkrótce zdołało przywołać prowokacyjny uśmiech. Chciał zwalczyć ciszę - nie mógł, za wszelką cenę pozwolić jej objąć władzy - w pakcie, zawartym z samotnością pomiędzy ścianami mieszkania. Cisza, była zawsze kolebką (agonalnych) wyrzutów podniszczonego sumienia, bezdennym źródłem dla myśli, wytykających największe, życiowe błędy, powielane - powielane, te same błędy od lat. Wyjął pakunek, który okazał się wyjątkowo trafny - nadesłanym prezentem było pudełko, pełne czekoladek z orzechowym nadzieniem. Jak niemal każdy, miał słabość do rozmaitych słodyczy - rozpakował bez wahania pudełko oraz nieelegancko wsunął do ust dwie czekoladki naraz. Smakowały wybornie. Przekąski - niestety - pociągały za sobą piętno łatwego, pozornie nieszkodliwego uzależnienia; nim spostrzegł, jedna trzecia zawartości pudełka (nie) magicznie zniknęła. Kaskadę bezmyślnego obżarstwa przerwało pukanie do drzwi - z opakowaniem słodkości trzymanym w ręku, ruszył do przedpokoju. (Sąsiadka?) Oczy rozszerzyły się w miłym impulsie zaskoczenia. – Cześć, mamo – przyznał z niewymuszoną sympatią oraz natychmiast wpuścił kobietę do środka. Niedawne plany zniknęły pod wpływem spontanicznych odwiedzin - bez żalu, złości czy wstydu, najzwyczajniej pobladły i rozproszyły się, ukrywając na nowo wśród zakamarków jego podświadomości. – Chcesz? – wyciągnął w jej stronę pudełko czekoladek. – Zanim zjem wszystkie – ostrzegł. Wiedziała, do czego był zdolny. |
| |
|
Pon Wrz 07 2020, 13:21 | | Avoska to takie durne pisemko dla kur domowych za mało ambitnych na prawdziwą literaturę czy choćby jakieś wartościowe czasopismo. Gdy się komuś nie chce za bardzo wysilać myślenia, a czuje naturalny głód zrozumiałych sekwencji liter; gdy szuka taniej podniety, sensacji, to sięga po Avoskę. Ostatnio napisali coś o Mikhaile. Napisali bardzo pozytywnie, ale jakże ubliżająco. Czy to miało być jakieś koślawe ogłoszenie matrymonialne? Żałosne, ale nie aż tak żałosne jak artykuł z poprzedniego numeru. Trafił się Kamilli dość przypadkiem, gdy skarżyła się koleżance na okropne przedstawienie jej syna. Ta nie czytała jeszcze najnowszego wydania, więc zrozumiała, że chodzi jej o Lva. Po krótkiej akcji rodem z klasycznej komedii koleżanka pośpiesznie pokazała, co konkretnie miała na myśli. Kamilla prawie poprosiła o wycinek z gazety, w porę jednak się opamiętała i udała lekceważący stosunek do głupich plotek. Zmieniła temat. Wysiedziała do końca spotkania jak na szpilkach, potem spokojnie się pożegnała i powoli skierowała w stronę ulicy, na której mieszkał starszy z jej synów. Gdy jej otworzył, bez słowa weszła do środka, lustrując jednak mężczyznę spojrzeniem. Nie miała nastroju do żartów, co można było odgadnąć po jej poważnej, albo nawet przerażonej minie; nie miała nastroju do czekoladek. Nie czekając na zbędne konwenanse, po prostu usiadła przy stole. Omiotła wzrokiem znajdujące się na nim liczne koperty, które normalnie nie zrobiłyby na niej wrażenia, ale w obecnym kontekście przyprawiły ją o palpitacje serca. Każda z nich była potencjalnym skandalem. - Wszystko w porządku, Lvie? Co u ciebie słychać? - spytała z trudno skrywanym niepokojem. Spojrzała znów na syna. - Pewnie nie czytasz Avoski, prawda? - Nerwowo się zaśmiała. - Kto by czytał? Pewnie nawet nie Svetlana Lebedeva.Zakładała, że Lev może nic nie wiedzieć o obraźliwym artykule, choć równie prawdopodobne było to, że w jakiś niebezpośredni sposób już się o tym dowiedział. Miał na to aż kilka tygodni. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pon Wrz 07 2020, 13:21 | | Tląca się w ustach słodycz przybrała miano goryczy przy nagłym ciosie napięcia. Czekoladki, którymi objadał się dotąd z uśmiechem rozciągającym wargi, stanęły mu niemal w gardle. Miał dość. Odłożył prędko pudełko, czując podły, spiętrzony pod skórą nastrój, towarzyszący mamie. Tej samej, która cieszyła się zawsze z ich wspólnych spotkań, która wspierała go nieustannie w karierze. Jednym, rzuconym niewerbalnie zaklęciem, odesłał z powrotem koperty do swego miejsca w sypialni. W pokoju nastał porządek, skłócony z chaosem myśli i niepewnością czynów. Ciężko jest kłamać; owijać nieskazitelną, białą bawełną pierwotnie dobrych intencji. Dobre intencje. Ogłada. Nadrzędny, oschły rozsądek, zdolny utrzymać harmider pomiotów pokus. Zabawne. Nieosiągalne. Wiedziała, że decyduje się porozmawiać z przyłożnikiem, którego nieludzka cząstka czyniła moralność nadgnitą, fermentującą od niewypartych instynktów. Spośród wielu, poznanych przez niego ludzi - znała go przecież najlepiej. Miał przed nią mało tajemnic, przewidywalny w swojej przewrotnej naturze. Śledziła, początkowo subtelne dowody, świadczące o odmienności - przesadne zachwyty ciotek i koleżanek, kiedy był małym dzieckiem, później, zmuszona do wybaczania zniknięć i schadzek, którym oddawał się z równą pasją co sztuce. Wiem wszystko. Nie musisz kłamać - odważył się ostatecznie po ukończeniu studiów. Domyśliłem się, jeszcze w szkole. Ręce mu drżały. Zawsze panował nad tremą. On nie jest moim ojcem, prawda?Boże - pomyślał - boże, jestem żałosny. Brzydzę się samym sobą. Nie dostrzegała w nim jednak nieuchronności potwora, przeciwnie do fałszywego ojca (i brata?); magicznej, zniewolonej istoty, jedynie przez powierzchowność uznanej mylnie za ludzką. Widziała go zawsze takim, jakim w istocie był - miotający się między człowieczą wrażliwością, oddaniem, empatią a grzeszną chęcią zamętu i prowokacji zdrad. Ciężko jest przy niej kłamać. - Mamo - usiadł tuż obok niej, próbując nadaremnie przekreślić chłodny, rozpętany dystans niezrozumienia i niepokoju - ty tak na poważnie? - Nachylił się, zupełnie, jakby nie dowierzając jej słowom. Dlaczego - musisz mnie o nią pytać? |
| |
|
Pon Wrz 07 2020, 13:22 | | Uśmiechnęła się wcale nie wesoło. Kąciki jej ust właściwie tylko drgnęły, zmarszczki wokół oczu (usilnie tępione) pogłębiły się na ułamek sekundy. Dlaczego miałaby żartować? Nie rozumiał lub udawał, że nie ma pojęcia, o czym ona mówi. Tylko po co? Wyraźnie pokazała mu, że już wie. Skoro on jeszcze nie, to wcale nie uniknie rozmowy - prosta logika. - Jestem śmiertelnie poważna.Z mężem miała coraz trudniej. Miewał przebłyski dawnego Nikifora, lecz przez znakomitą część czasu zachowywał się jak ktoś zupełnie obcy. Był dla niej okrutny w słowach, uprzykrzający w czynach i odbierający wszelką nadzieję, że kiedykolwiek będzie lepiej. Nie będzie. Mikhail przestał się do niej odzywać. Zupełnie niepotrzebnie zdradziła mu sekret Lva. Łudziła się, że jest na tyle dorosły, by zrozumieć mechanizmy wyniszczające ich rodzinę i im przeciwdziałać. Spowodowała odwrotny skutek. Został jej Lev. Dobry dzieciak, wrażliwy artysta. Dotknięty okropną skazą, ale to w niczym nie przeszkadzało, przynajmniej jej. To jak choroba. Po prostu ją masz. To jak choroba Nikifora - o którą nie mogła być na niego zła. Jednak nie mogła też pozwolić, by wyzywał ją od dziwek na ulicy. Nie mogła pozwolić, żeby durne pisemka wyśmiewały jej syna. Stukała nerwowo palcami o świeżo oczyszczony z kopert blat stołu. - Też nie czytam, ale znam ludzi, którzy to robią i to oni pokazali mi TEN artykuł. - Chwila ciszy. Przecież nie miała go przy sobie. Pamiętała tylko mniej więcej obelżywą treść. - Ten o tobie i córce Vasilya Lebedeva. Jak to było? - Może zachowała się zbyt teatralnie, krzywiąc się, jakby utkwiwszy nagle wzrok o wiele wyżej niż sklepienie sufitu, ale naprawdę musiała powiedzieć to najpierw w myślach, żeby zabrzmiało sensownie. - Jeśli ktoś będzie na przyjęciu karnawałowym przebrany za tresera, to na pewno Svetlana, bo przecież co noc robi sztuczki z Lvem. Nie był to dosłowny cytat, jednak sens oddany został poprawnie, czego była pewna. Swawolny, prześmiewczy ton - robienie z jej syna pajaca. Jedynym pocieszeniem było to, że w kolejnym numerze pajaców zrobiono z kilku lekarzy (w tym jej drugiego syna), co mogło świadczyć o ogólnej tendencji Avoski. Koiła ją myśl, że Lev ze Svetlaną utoną w morzu pajaców. Zostaną zapomnieni, być może już są. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pon Wrz 07 2020, 13:22 | | Obcęgi zdenerwowania podarły na strzępy duszę; pierwiastki podłych emocji złowrogo lśniły na firmamencie myśli, jak gwiazdy, które wydają ostatnie oddechy światła. Szeroko pojęta samo(nie)kontrola oddała się zatraceniu większemu niż w pospolitym stanie. Był skłonny uczynić wszystko, aby szczęśliwie przetrwać - zacierać pojęcie sensu, zaplątać się w idiotyczną persewerację zaprzeczeń. Był skłonny próbować kłamać - przetrwać, Boże, tak, przetrwać za wszelką cenę - okłamać ją, własną matkę, zdolną przewidzieć każdy z zaplanowanych ruchów, chaos opartych na zdradzie i nikczemności działań. Wszyscy podludzie, pariasi kryjący swe trędowate wnętrza przed okolicznym wzrokiem, wszyscy oni, jak szczury - uczynią wszystko, by przetrwać. Prawda, mamo? On będzie również zaprzeczać. Obłuda - tkwiła w jego naturze jak drzazga w zropiałej ranie, dławiącej się gęstym płynem, opuchniętej, bolesnej przy każdym ruchu. - Przestań - przyznał (błagalnym?) tonem, drgnął, gdy zaczęła przytaczać prześmiewcze treści. Jego ręce były bliskie skulenia się w formę pięści. Paznokcie wpiły się w miękkie siedzenie kanapy, którą zajmował bez choćby cienia wygody. - Svetlana Lebedeva jest córką mojego mecenasa - przypomniał wkrótce niespiesznym, opanowanym tonem. Spojrzał jej prosto w oczy - był doskonały w wyparciu nawet istotnych prawd. Codziennie wypierał prawdę o samym sobie, czymże mógł być więc romans, jeden z wielu romansów, w których rozkoszne sidła postanowił się wplątać? (Svetlana Lebedeva nie była jedną z wielu). Nie rozumiał - rozumiesz, kretynie - z jakiej przyczyny matka przejęła się artykułem. Na przebiegu lat rozwijanej kariery, Avoska nie omieszkała się wytknąć jego romansów - nie znał umiaru, oddając się zatraceniu zarówno z artystkami, jak żonami dyrektorów teatrów, uwodził bogate wdowy, pojawiał się w otoczeniu młodych arystokratek. Zraził do siebie wielu mecenasów jak również krytyków sztuki - gest Vasilya Lebedeva mógł odbierany być w charakterze cudu, a zgorszenie, zasiane w sercu jego jedynej, trzymanej pod kloszem córki - było skrajną głupotą. Nierozwagą, do której, jak wierzył, nie pozostawał zdolny. (Oczywiście - był zdolny - im większy grzech, większy zamęt, tym donośniejszy, szumiący pod czaszką instynkt). - Nie widzisz tego? Naprawdę tego nie widzisz? - pokręcił głową z żałosnym, krótko trwającym śmiechem. - Oni tym żyją. Tanią sensacją paloną na stosie kłamstw - dodał. Miał rację. Nie miał racji. Ponownie zakrzywiał prawdę. |
| |
|
Pon Wrz 07 2020, 13:22 | | Zignorowała jego przestań, musiała dokończyć, musiała wbić mu szpilkę, która kłuła ją od kilkudziesięciu minut. W końcu był poniekąd winny temu wszystkiemu. Nadal trudno jej było odgadnąć, czy odsłania mu te okropne treści jako pierwsza. Nie wyglądał na zaskoczonego, już prędzej umęczonego, chociaż doskonale wiedziała, że nie musi to świadczyć o jego wcześniejszej wiedzy na temat artykułu. Zdumiała się, gdy wyjaśnił jej, kim jest Svetlana i wyraźnie było to po niej widać. Doprawdy? A to w czymś przeszkadza? - pomyślała. Bycie córką mecenasa nie przekreślało jej możliwości w byciu kochanką, to wręcz składało się w logiczną całość. Mało to romantycznych opowieści o zakazanej miłości dotyczy takich właśnie biznesowo-rodzinnych powiązań? W takim zaprzeczaniu nie było nawet cienia sprytu. Coś jest na rzeczy - nawet najgłupsze plotki brały się skądś. No dobrze, sam romans miał miejsce lub nie (Kamilla jeszcze nie potrafiła zdecydować, w którą wersją woli wierzyć), jednak istnienie takiego artykułu świadczyło o nieupilnowaniu tego, co pokazuje się światu. Kardynarny błąd! Pewne nieoficjalne rzeczy wyciekły i stały się oficjalne. Naprawdę w tej chwili nie miało znaczenia, co konkretnie w tej opowieści zostało dopowiedziane przez złośliwego redaktora. Liczyła się niedbale strzeżona prywatność, fakt, że Lev wiedząc dobrze, co oznacza opuszczanie cudzego mieszkania nad ranem, pozwolił na to Svietlanie. Skandaliczne. - Dokładnie tak jest - przyznała z entuzjazmem. - I właśnie dlatego nie powinieneś im dawać pożywki. Wcale nie podoba mi się to, co może cię łączyć z tą dziewczyną, ale to już wasza sprawa. No właśnie - wasza. Róbcie to chociaż tak, żeby ludzie nie mieli podstaw do durnych plotek.Upokorzenie. Najbardziej bolało ją upokorzenie płynące z szeptów cichnących, gdy przechodziła obok. Spojrzenia, śmiechy. Bycie matką nieślubnego dziecka ani trochę jej nie przeszkadzało, skoro mąż zgodził się uznać go za swojego. Prawda na długie lata pozostała jedynie między nimi, świat powinien dostawać odpowiedni obraz, nawet jeśli ta odpowiedniość to czyste kłamstwo. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pon Wrz 07 2020, 13:22 | | Uprzejmość w roztaczającej się chwili zaczęła wisieć na włosku bardziej niż kiedykolwiek podczas spotkania z nią - włosku, napiętym na podobieństwo struny, tuż przed wydaniem agonalnego pęknięcia. Pod płytami tektonicznymi czaszki wzbierała znów lawa gniewu, przebrzydłe cielsko emocji, usiłujących przetrawić, wyniszczyć prawdę; dokładał starań, aby utrzymać dogodną iluzję kłamstw, do której miękkiego woalu zdążył się przyzwyczaić. Był zwolennikiem kłamstwa - lepiej, gdy nie wiedzieli o demonicznej skazie, lepiej, gdy nie drążyli, próbując w myślach odtwarzać ścieżki romansów. Kłamstwo. Bogowie, tak. Potrzebował kłamstwa. Był zawiedziony - rozgoryczony - zdradzony, zupełnie, jak gdyby matka z radością zagłębiała w nim sztylet, ostrze przedostające się z bezlitosną gracją pomiędzy gałęzie żeber. Odnosił dotąd wrażenie - jak dostrzegł z egzaltowanym smutkiem - złudne, że znała cenę porozumienia ich dusz. Niektóre, haniebne czyny wymagały milczenia - mężczyznom, nawet tym, pozbawionym przyłożniczego piętna, wybaczano naiwne błędy rozpusty. Mężczyznom trzeba wybaczać. (Nie pojmował, dlaczego z podobną zawziętością trzymała się owej plotki). (Mnóstwo pogłosek krążyło na jego temat. Mnóstwo zdążyła w przeszłości rozgryźć jak gorzkie, podane przez rzeczywistość lekarstwo). Może dlatego, że Vasily Lebedev był jedną z ostatnich, przychylnych dla niego osób?To bez znaczenia. To wszystko jest bez znaczenia - znaczenie ma tylko on, męczennik, zepchnięty na krawędź tortur. - Kurwa mać! - krzyk nadgryzał powietrze, krzyk - głośniejszy niż zdołał nawet przewidzieć. Oczy powlekły się błonką wzbierającego szału. - Jest córką mecenasa, ja jestem znanym pianistą... To się prosiło o idiotyczny artykuł! - wyrzucał argumenty, do których miał prawo - Avoska miała reputację szmatławca, żarłocznej larwy, pożywiającej się odpadkami, aby zapychać swoim tanim papierem, puste umysły przejętych nią czytelników. - Aż dziw bierze, że czytasz tyle powieści, skoro nie znasz pojęcia jakim jest kurwa FIKCJA - patrzył się na nią z pełną intensywnością emocji. Ręce zaczęły się trząść. Drżące opuszki dotknęły, początkowo nieśmiało, własnego oblicza - które zostało skwaszone grymasem gniewu. Ukrył twarz w dłoniach. - Mam dość. Przysięgam. Mam dość - powiedział cicho, załamującym się głosem. - Idź sobie, proszę. Chcę zostać sam - dodał. Słowa stawały się ociężałe jak głazy, z trudem pokonywały barierę rozdygotanych ust. |
| |
|
Pon Wrz 07 2020, 13:23 | | Nie bała się krzyku, nie przerażał ją szał, w jaki wpadali czasem ludzie. Gniewni, nieobliczalni (często tylko sprawiali takie wrażenie, byli po prostu głośni - Lev był głośny, nie groźny). Uciekał od zmierzenia się z prawdą. Wolał krzyczeć niż spokojnie skonfrontować się z kimś, kto od zawsze był mu przyjacielem. Kamilla nie była jego ojcem (nie była Nikiforem), nie przyszła go ukarać, tylko upomnieć. Sam artykuł nie miał już znaczenia, początkowe przejęcie treściami gazety ustąpiło miejsce płynącej z całej tej sytuacji nauce, którą Lev MUSIAŁ przyswoić i wcielić w życie. Romansów pewnie miał na pęczki, i nawet jeśli jego relacja ze Svetlaną nim nie była, wyjątkowo powinien unikać budzenia podobnych wątpliwości. Matka Lava bez wątpienia je miała - co na to ojciec młodej Lebedevy? Już wie? Jak zareaguje, jeśli się dowie? Co zrobiłaby Kamilla na jego miejscu? A jak zachowałaby się na miejscu własnego syna? Z dystansem obserwowała jego niespokojnie zachowanie, jak miota się przyparty do muru. Wstała od stołu, by nie musiał znosić jej tak dotkliwej, tak bliskiej obecności. Spacerowała po pokoju, oglądając niby po raz pierwszy dobrze znane jej przedmioty. Ani myślała wyjść tylko dlatego, że Lev nagle tego zapragnął. Jego zbyt emocjonalna reakcja była niepokojąca. - Nie byłoby żadnego artykułu, gdybyś nie dał im szansy, gdybyś myślał o swoim honorze i honorze tej dziewczyny. Nie wierzę, że ktoś połączył was tylko dzięki waszym niezależnym od siebie relacjom z Vasilyem.Coś musiało być powodem. Dwa gesty, uśmiechy, niewinne odwiedziny. Albo jak najbardziej winne - Kamilla sama nie wiedziała, która wersja podoba jej się mniej. Dość tego. Zatrzymała się nagle i spojrzała na pogrążonego mężczyznę. - Co zrobisz, kiedy twój mecenas rzuci ci następnym razem w twarz tym pokracznym artykułem? - spytała ostro, jednak bez cienia pretensji. Trochę jak przyjazny nauczyciel pragnący przetestować dobrego ucznia. - Jego również wyprosisz?Niech uzna tę rozmowę za próbę. Niech następnym razem lepiej się postara. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pon Wrz 07 2020, 13:23 | | Ręce trzęsły się w gorączkowym szale. Palce - żywe, więzienne pręty, tworzyły imitację schronienia, marną namiastkę dystansu, którego pragnął dostąpić, który go miał wybawić - na próżno, wszystko na próżno. Nieudolnie, jak mały, kapryśny chłopiec, jakby nic nie zdołało się zmienić pomimo upływu lat, próbował uciec od pytań, oddalić widmo problemu, wiszące nad jego głową, wyrwane z zaświatów niedawnej, błyszczącej plotką przeszłości. Uniki przed gradem ciosów zapadających słów, okryły się hańbą klęski. Nie patrzył dłużej na matkę, utkwiony stępiałym wzrokiem, wychodzącym spomiędzy oprawy przymrużonych powiek, w nieokreślonym i nieistotnym punkcie otaczającej przestrzeni. Kanapa drgnęła. Kroki zaczęły tonąć, rozzuchwalone, w obdartym z dźwięków mieszkaniu. Zrozumiał, że teraz wstała - naiwna iskra, że wyjdzie bez niepotrzebnych słów, odwiodła od twarzy dłonie, które opadły swobodnie wzdłuż linii ciała. Spojrzenie zaczęło wiernie przyglądać się poczynaniom matki. Mylił się. Nie miała zamiaru wyjść. Nienawiść była jak jadowita powódź, zadręczająca ląd duszy - zamglona, chwilowo jeszcze niepewna swojego źródła. Nienawiść - a zatem, nienawiść do czego? Do chwili? Do siebie? Do własnej matki, której zawdzięczał przegniłe, żałosne życie? Mogła wziąć je z powrotem i rozgnieść, gdyby tylko to mogło się teraz spełnić, gdyby to było jak wcześniej, w pełni oddane jej woli, gdyby wiedziała, co wkrótce wyda na świat. Gdyby. Kurwa mać. Chce mówić z nim o honorze? Z równym powodzeniem, niech porozmawia ze ślepym od urodzenia o barwach. Nie miał honoru. Dlaczego? Jak może mu przypisywać cechy, których zwyczajnie nie ma? Milczenie zaczęło dławić. Znosił, pomimo tego, pokornie tę bezustanną torturę - katorgę, na którą sam siebie zesłał. Śledził, osowiały, bez przekonania, każdy kobiecy ruch. Mama stała się wrogiem. Zrani każdego. Będzie ranić każdego. Nawet ją. - On wierzy, że nie mam z tym nic wspólnego - po dłuższej, niemiłosiernej chwili, zdobył się na odpowiedź. Był urażony i wściekły, słowa przesuwały się z trudem przez zaciśnięte gardło. Złość wypalała w nim siły. W umyśle, klepsydrze zagłady, przesypywał się popiół. - A ty? - wycelował pytanie. Ton głosu był obojętny, wyblakły. Przytłoczony niechęcią. Nie poznał jej odpowiedzi - wiedziała zresztą, że kłamał. Lev i Kamilla z tematu |
| |
| | |
| |
|