Rotunda przy ulicy Grochowej
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Rotunda przy ulicy Grochowej Xfrk63Q
https://magicznarosja.forumpolish.com/https://magicznarosja.forumpolish.com/https://magicznarosja.forumpolish.com/https://magicznarosja.forumpolish.com/https://magicznarosja.forumpolish.com/

Pon Cze 24 2019, 21:40
Rotunda przy ulicy Grochowej

Wiele historii krąży na temat tego budynku. Podobno rotunda była niegdyś częścią masońskiej świątyni, w której przyszli członkowie loży odbywali inicjację. Podobno miała być częścią przybytku Szatana. Dużo później stała się fragmentem nocnego klubu odwiedzanego przez samego Rasputina. Obecnie daleko jej do świetności z początków swojego istnienia – klatka schodowa tonie w napisach zostawianych przez tych, którzy chcieliby spełnić swoje życzenie najczęściej wiążące się ze sprawami miłosnymi. Wystarczy bowiem napisać na ścianie swoje najskrytsze pragnienie, a na pewno się spełni. Inni wierzą natomiast w to, że powodzenie w życiu zyskają, kiedy z zamkniętymi oczami wejdą po żeliwnych schodach rotundy – nazwanymi Schodami Szatana – i odważą się zostać tam na całą noc, nie mrużąc ani na chwilę oka. Gdzie leży prawda, trudno orzec, jednak krążą pogłoski, jakoby najznamienitsze rody właśnie w taki sposób dorobiły się swoich fortun. Choć, gdy już znajdzie się w rotundzie, trudno uwierzyć, by szlachcice chcieli zostać w tak obskurnym miejscu dłużej niż rzucenie nań okiem.

Lev Abramov
Lev Abramov
Rotunda przy ulicy Grochowej AWbnbQb
Petersburg, Rosja
32 lata
przyłożnik
półkrwi
zamożny
pianista
https://magicznarosja.forumpolish.com/t654-lev-abramovhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t672-lev-abramovhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t673-lev-abramovhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t674-zrzedahttps://magicznarosja.forumpolish.com/f90-mieszkanie-lva-abramova

Czw Lip 16 2020, 20:34
16.02.1998

Wieczorne, zmęczone słońce wypalało na osadzonych nisko obłokach akcenty czerwieni i pomarańczu; ostatnie, żywe promienie, sunęły z ciemniejącego nieba, muskając ściany budynków, odnajdywały choć najwątlejsze przejścia, igrając z coraz to rozleglejszą, narosłą tkanką szarości. Miasto, mimo pozorów marazmu tlącego się jak ogarek dnia, nie poddawało się nawet wątłej apatii, tłocząc odlanym z betonu i wyrzeźbionym z kamienia sercem strumień przechodniów wzdłuż tętnic swych najważniejszych ulic. Gwar szumiał w uszach - miasto latami śpiewało podobny hymn, hymn postrzępionych rozmów oraz warkotów pojazdów, wydobywanych zza skrzących się refleksami blach.
Trzymał jej rękę.
Cały świat, zdawał chwilowo się ograniczać do uściśnięcia tej drobnej, kobiecej dłoni - pobliskie głosy ucichły, stłumione niewymuszonym, przyjemnym śmiechem, zwiastowanym przez drgnięcia kącików ust. Jej mąż był teraz w podróży - zapewniała w ten sposób, w obecności kochanka rozkwitając zaskakującym ją samą entuzjazmem, przychodzącym z nieopisaną naturalnością - nie snuła podejrzeń, że zachwyt wzmagała zdradliwa, magiczna aura, która jak niewidzialne łańcuchy wiązała myśli, która karmiła fatamorganą perfekcji, skupiała na cienkiej, zewnętrznej warstwie uznawanego piękna, pod jaką spoczywał fermentujący brud popełnianych grzechów.
Nie wiedział - dlaczego się zgodził.
Szarpnęła go wtem za rękaw, prosząc i szepcząc do ucha, nigdy tutaj nie była, zawsze bała się, z nim się nie boi - słyszałeś plotki, czyż nie? Każdy słyszał. Chodź ze mną - tylko na chwilę - zobaczmy - chodź. Skinął w milczeniu głową, podobnie jak ona poddając się ciekawości, która nie tylko rozpoczynała stopnie do żarłocznego piekła, co była grząska i wyszczerbiona, przy pierwszym kroku zwiastując zarazem koniec.
Drzwi jęknęły, zamykając się wkrótce za nimi z subtelnym echem, ukazując owiane w legendy wnętrze klatki schodowej - szeroką łodygę schodów, po obu stronach strzeżoną przez filary w malachitowym odcieniu, wbite jak kły w posadzkę. W takich miejscach - odnosił właśnie wrażenie - że można usłyszeć ciszę. Malunki wandali, uliczna, kontrowersyjna sztuka, pełzały chaotycznie po bladych obliczach ścian.
Ruszyli, bez pośpiechu na górę.
Ruszyli - a później rozpoczął się koszmar.
Ona wybiegła z krzykiem oraz przestrachem w oczach; nie mógł jej winić, poświęcony ponadto sekwencji najzwyklejszego przetrwania. Mąż nie wyjechał. Mąż śledził ich cały spacer.
Najpierw, jak ostrzegawczy sygnał, nastąpił cios w jego twarz; eksplozja bólu rezonowała w kościach policzkowych, spływając do kątów żuchwy. (Przywyknął przecież do bólu - poradzi sobie - przywyknął przecież do bólu). Kolejny okazał się kopniak, przeklęty kopniak w golenie, przez który Abramov zachwiał się, niedługo później czując na skórze chłodny, wyjątkowo obrzydliwy pocałunek posadzki. Napięte mięśnie nie okazały się dostatecznie sprawne, grad kopniaków zabębnił kolejną, ponurą symfonią cierpienia i suchym trzaskiem - czyżby? - łamanego żebra.
Szlag.
Szlag!
Ręka Abramova, z wyuczonym, dyskretnym ruchem pomknęła do jednej z kieszeni płaszcza - tej w której trzymał różdżkę. Udało się, niewerbalne zaklęcie skutecznie przepędziło oprawcę, odrzucając go na barierki - wiedział, że mocny był tylko w pięściach. Nie mógł być, oprócz tego pewny, czy żona nie sprowadziła pomocy, czy lada moment, nie zjawi się tu gromada zbuntowanych nastolatków, niepotrzebnych świadków tej bójki - czas stawał się jego wrogiem, większym niż pogardzany mężczyzna, który splugawił jego małżeńską sypialnię.
Abramov po chwili wstał oraz schował różdżkę; nogi chwiały się, ciało sprawiało wrażenie worka, wewnątrz którego miotało się oszalałe, wściekłe stworzenie bólu.
Wierzył, że mu się uda. Wierzył, że zejdzie na dół.
Raz.
Dwa.
Kurwa.
Nie zdążył otwarcie przekląć; źle postawiona stopa sprawiła, że stoczył się po cholernych schodach. Przytomność stała się cienką, grożącą zerwaniem nicią. Splunął zaróżowioną krwią śliną.
W spojrzeniu zamajaczyła mu postać; nie wiedział, czy był to przeciwnik, czy jego żona, czy ktoś całkowicie inny, nic już nie wiedział, ludzka sylwetka wydawała się plamą w rozmytej, impresjonistycznej wizji. Plamą - być może zbawienną.
Piękny wieczór dziś mamy – poruszył się lekko, oczywiście nie bacząc na sens wygłaszanych słów, których nawet nie zdołał przemyśleć; co więcej, stracił rachubę czasu – prawda? – Kto by pomyślał; szatańska rotunda, po której schodach staczają się demoniczne mieszańce.
Żałosne.


Ostatnio zmieniony przez Lev Abramov dnia Pon Wrz 07 2020, 20:00, w całości zmieniany 2 razy
Riel Vankeeva
Riel Vankeeva
Tobolsk, Rosja
31 lat
wilkołak
błękitna
przeciętny
superhero wonderwoman genetyczno-magicznie wyklętych istnień
https://magicznarosja.forumpolish.com/t1141-geriel-vankeevahttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1143-riel-vankeevahttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1144-riel-vankeevahttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1145-arkahttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1147-riel-vankeeva

Nie Sie 09 2020, 19:31
Chciałabyś nie wierzyć w pogłoski i plotki; móc bez mrugnięcia okiem, bez szybszego uderzenia serca przechodzić do porządku dziennego nad historiami opowiadanymi przez rozemocjonowane przekupki podczas porannego rozkładania straganów. Chciałabyś nie zaprzątać sobie głowy nasłuchiwaniem opowieści, które nocami rodziły się w podrzędnych uliczkach, w obskurnych zaułkach czy za drzwiami zamkniętych przed światem rezydencji, w których sekrety są najpotężniejszą kartą przetargową i najbardziej pożądaną walutą. Chciałabyś – ale nauczona doświadczeniem, nie potrafisz już ignorować jakichkolwiek sygnałów ostrzegawczych, których w ostatnim czasie, mniej więcej od momentu, kiedy kandydaci na Dumę Magicznej Rosji stanęli na ostatniej prostej kampanii wyborczych, zaczęło wypływać coraz więcej. Zawoalowane groźby, dyskretne wołanie o pomoc, subtelny krzyk o atencję – albo z drugiej strony mało wyrafinowane próby ukrycia swoich dysfunkcji przed magiczną społecznością. Na światło dzienne wychodziły coraz to kolejne przypadki genetycznych ułomności, których nikt już nie miał zamiaru zamiatać pod dywan, tylko wycierać sobie nimi mordy. A tobie nie w smak jest takie traktowanie kogokolwiek – przez kogokolwiek.
Wiesz jednak, że to, czego się podejmujesz to wyłącznie tymczasowy środek zaradczy. Nie chodzisz z głową w chmurach, nie jesteś optymistką-idealistką, by wierzyć, że działania, na jakie się decydujesz, w jakikolwiek sposób poprawią sytuację żywicieli, rusałek czy wieszczych. Że nie będzie dochodziło do incydentów, w których animagowie będą myleni z cieniami – choć w twoim mniemaniu to różnica, która w ogóle nie powinna grać jakiekolwiek roli, a jedynie uświadamiać, że każdy, absolutnie każdy czarodziej może, przy odrobinie silnej woli, posiąść umiejętność, którą społeczeństwo tak bardzo piętnuje. Że przy odrobinie dobrych chęci wspólnota, jaką budujecie w Równoświecie będzie mogła zastąpić każdemu odmieńcowi prawdziwe społeczeństwo. Wiesz, że prędzej czy później pojawią się głosy – najpierw ciche, nieśmiałe, niepewne, później coraz donioślejsze – że to wcale nie azyl, a jedynie getto otoczone piękną fasadą idealistycznych mrzonek. I wiesz, że jeśli w ciągu dwudziestu minut nie zdążysz dotrzeć na Nową Holandię, bardzo prawdopodobne, że zaprzepaścisz niemal trzy miesiące prób skontaktowania się z komuną domowików na wygnaniu. Mogłabyś się teleportować – to jedynie mgnienie, chwila między jednym uderzeniem serca, a drugim – i jednocześnie chwila zbyt długa, podczas której mogłabyś zdradzić nie tylko siebie, ale cały magiczny świat; niewinne zdarzenie, które na pewno łatwiej byłoby ukryć w oceanie nieprawdopodobnych sytuacji niż to, co przed dwoma tygodniami zdarzyło się na Newskim Prospekcie. A mimo wszystko ostatnie, na co masz ochotę to przepychanki z tępymi, uprzedzonymi gwardzistami, dlatego nie na swoim terenie zachowujesz się tak, jak na niemagicznego obywatela Federacji Rosyjskiej przystało, nawet w środku nocy rezygnując z wszelkich udogodnień komunikacyjnych.
- Przepraszam? – Tylko na chwilę zatrzymujesz się przed wejściem do jednej z kamienic, pewna że słyszysz z wewnątrz jakieś szmery, ale szybko usprawiedliwiasz to zwyczajowymi, nocnymi odgłosami, zdecydowana nie przystawać więcej ani na chwilę; czas naglił. Tyle, że to żadne nocne odgłosy, nie te wymyślone, które wyobrażamy sobie w miejscach takich jak to. Odwracasz się zaskoczona i czujesz, jak cała krew odpływa ci z twarzy, by zatrzymać się gdzieś na wysokości żołądka i tam rozkwitnąć całą paletą emocji, kiedy pośród niezidentyfikowanych odgłosów wyłuskujesz zbyt znany ci dźwięk ludzkiego, urywanego oddechu i cofasz się, by to sprawdzić. – O rajciu! Chyba tego – wykonujesz niesprecyzowany, chaotyczny ruch dłońmi przed twarzą mężczyzny, która w świetle ulicznych latarni wygląda, jakby wcale nie należała do człowieka, a jednocześnie jest jakoś dziwnie znajoma i, bogowie, pociągająca. – Nie nazywa pan pięknym wieczorem? Co się stało, kto to panu zrobił? Gdzie pana boli? – To najistotniejsze pytanie, bo może wcale nie musisz tu przy nim być, może wystarczy, że wezwiesz pomoc (nie oszukuj się, nie o tej porze) i pójdziesz dalej, do własnych spraw.


Ostatnio zmieniony przez Riel Vankeeva dnia Sob Wrz 05 2020, 15:21, w całości zmieniany 1 raz
Lev Abramov
Lev Abramov
Rotunda przy ulicy Grochowej AWbnbQb
Petersburg, Rosja
32 lata
przyłożnik
półkrwi
zamożny
pianista
https://magicznarosja.forumpolish.com/t654-lev-abramovhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t672-lev-abramovhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t673-lev-abramovhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t674-zrzedahttps://magicznarosja.forumpolish.com/f90-mieszkanie-lva-abramova

Pon Sie 10 2020, 23:13
Ból szumiał na polach mięśni, zatapiał wyszczerbione zębiska w podwalinach szkieletu, trwał, w tej niechcianej i wyzwolonej formie, utkwiony między wierszami utworu życia. Tak - w jego ćmiących oparach czuł się nad wyraz żywy, każda komórka, każdy zakątek ciała współtworzył wściekły chór głosów, pragnących za wszelką cenę dać dowód swemu istnieniu. Świadomość - rozpaczliwie kurczyła się pod wołaniem obecnej w nim egzystencji, życia w najczystszej formie, prostego, podtrzymanego płomienia w fałszywej, kruchej świątyni, w której pod murem skóry wznosiło się powtarzane po stokroć jestem, jestem, łączące się w monotonny jazgot. Jestem. Jestem, więc czuję, w dobitnej, drastycznej formie. Jestem, więc muszę czuć. Jestem. Kurwa mać. Jestem.
…i jeszcze raz.
Spróbował - nie byłby sobą, gdyby nie podjął próby. Drgnął, poruszył się, był więcej niż porzuconym posągiem, jaki tłum zdecydował się strącić z honorowego miejsca, z dumy podwyższenia, bez której mógł co najwyżej zastygnąć jak gigantyczny robak. Wykrzyknik bólu zaczął na nowo wzrastać - powitał go, niczym starego druha, znajomą wściekłość nieskorych do posłuszeństwa tkanek. Ból przypominał dzieciństwo, przypominał, za każdym razem o cenie, jaką zmuszoną był płacić w zamian za szanowane nazwisko. Był ledwie śmieciem - jednak ból jest łaskawy, sprawiedliwy i szczodry dla wszystkich, sobie oddanych dzieci - nawet śmieć może go odczuć w pełnej, jaskrawej formie.
Westchnął ledwie słyszalnie.
Przekonał się, że nie zdoła sam wstać.
Rozgrywająca się całość - była kolażem ulotnych chwil i opartych na dyskomforcie doświadczeń. Sylwetka - już wiedział, że najzupełniej przyjazna, już wiedział, że była sylwetką kobiety, o wyróżniających się, orientalnych rysach, przykrytych gąszczem półmroku, którego nie zdołał rozciąć rzucany wzrok. Podszyta instynktem chęć obrócenia się w stronę rozmówczyni, ostatniej deski ratunku, zdolnej ocalić przed kajdanami chłodu. Mugolka? Czarownica? W panującym mu litościwie momencie wyłącznie cieszył się z obecności, radośnie chwytał minutę z niemal epikurejskim zdefiniowaniem szczęścia. Szczęścia w nieszczęściu.
Pęd śmiechu rozniósł się po nasiąkłym zimnem powietrzu. Nieprzemyślany, pobrzmiewający żałością rozpłatał eter jak zardzewiałe, stępione ostrze. Zakrztusił się, wkrótce, dławiąc wszystko chrząknięciem. Znów był śmiertelnie poważny - powinien być, zważywszy na marny los.
- Wszędzie - odpowiedział jej najpierw, przy czym nie mijał się z prawdą. - Jestem… trochę poobijany, jak widać - czuł się zmuszony dodać. Kończyny, klatka piersiowa - ból plątał się jak włóczęga. Cholerne schody, zdradliwa kaskada stopni, pieprzony wynalazek ludzkości, obracający się przeciw potomkom stwórcy. Wyruchały go, załatwiły wspaniale, na czarny, przegniły medal, na podłą odznakę złoczyńcy, biernego narzędzia zbrodni.
- Cóż, podejrzewam, że zdaniem niektórych łatwo mi zabrać portfel - postanowił zaspokoić ciekawość kobiety, ukazać, że oczywiście nadaje się do współpracy. Kłamstwo pomknęło gładko z cięciwy spierzchniętych warg, które, po przekazaniu oszustwa uformowały okraszony sympatią uśmiech.
Wiedział, że nie ujawni jej rzeczywistych motywów - widzi pani, pewien zazdrosny mąż chciał dać mi dobitną lekcję. Szczerość była nierzadko brudna od hańby. Szczerość nie była wpisana w jego naturę. Nie potrzebował jej.
- Mam najważniejsze pytanie - wygłosił nagle; dokładał, w miarę swych możliwości starań, aby utrzymać stosowny, wzrokowy kontakt. - Czy wierzy pani w magię? - wątpliwość, po części banalna, była zarazem aluzją, którą liczył, że nieznajoma pochwyci - albo, z mugolską racjonalnością uzna, że najzwyczajniej majaczy.
Nie odejdzie.
Był pewny, że nie odejdzie. Nigdy nie odchodziły, jeśli je odpowiednio poprosił.
Riel Vankeeva
Riel Vankeeva
Tobolsk, Rosja
31 lat
wilkołak
błękitna
przeciętny
superhero wonderwoman genetyczno-magicznie wyklętych istnień
https://magicznarosja.forumpolish.com/t1141-geriel-vankeevahttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1143-riel-vankeevahttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1144-riel-vankeevahttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1145-arkahttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1147-riel-vankeeva

Sro Sie 26 2020, 21:53
Rozczarowanie pęcznieje ci w piersi, bezlitośnie napiera na każdy fragment kościanej klatki, wypełniając sobą całą przestrzeń. Przez kilka błahych uderzeń serca nie masz w niej miejsca na jakiekolwiek inne emocje, ich paleta zawęża się do tej jednej, która powoli blaknie, rozmywana poczuciem silniejszym niż gorzki zawód – poczuciem obowiązku pomocy zawsze wypływającym ponad powierzchnię mrocznych głębin niczym wypełniona dobrem boja. Nigdy nie pozwalasz goryczy przejąć nad sobą kontroli; mimo że to katorżnicze wyzwanie, starasz się nie dopuszczać do sytuacji, by kierowały tobą emocje – osąd zmącony afektami to, wedle niektórych, brak profesjonalizmu. Bo, ostatecznie, nie powinnaś mieć przecież wiedzy o chowanych przed tobą sekretach osób trzecich; gdybyś była normalna, nie dostrzegłabyś nawet tego zgrabnie prześlizgującego się między słowami kłamstwa – ledwie zauważalnego, szybszego bicia serca, nieznacznie podwyższonego tonu głosu; nie wyczułabyś zapachu nierozerwalnie towarzyszącemu fałszowi. Z łatwością, nieświadoma zagrożenia, jak głupia ryba złapałabyś się na haczyk, nie próbując choćby drążyć tematu.
Księżycowe przekleństwo otwiera dla ciebie jednak zgoła inną drogę, dalej przyzwolenie na wkradanie się ponad powierzchnię przywdziewanych na co dzień masek, byś na własne potrzeby obnażała skrywane przed tobą kłamstwa. Szczerość przechodziła do lamusa, lecz nierzadko ratowała skórę tych, którzy z niej nie rezygnowali.
- Och, naprawdę? I jak? Stracił pan portfel? Czy w trakcie tego zdarzenia ucierpiała wyłącznie pana duma? – pytasz z przekąsem, wzrok na kilka chwil odrywając od twarzy mężczyzny, by prześlizgnąć się nim po pomieszczeniu, po upstrzonych chuligańskimi hieroglifami ścianach w poszukiwaniu trywialnego włącznika światła – na klatkach schodowych takich jak ta, w miejscach takich jak to: w większości znajdujących się pod mugolską protekcją, powinny znajdować się tak podstawowe udogodnienia. A jednak w waszym najbliższym otoczeniu nie dostrzegasz niczego, co rzuciłoby przysłowiowe i dosłowne światło na sytuację, w jakiej się znaleźliście. – Wszędzie? To dość oględne stwierdzenie, ale w takim wypadku najlepiej będzie, jeśli wezwę do pana służby medy… – urywasz w pół słowa, zdekoncentrowana pytaniem – może bardziej nawet zaskoczona, trochę… Wystraszona? Ale wiesz, czujesz, że nie ma na myśli niczego złego, że nie jest jednym z łowców czarownic, którzy podstępem wyciągają informacje o kolejnych magicznych siedliskach. A jednak, to wiesz jeszcze lepiej, nie powinnaś ryzykować, nie dzisiaj, nie teraz, kiedy na Nowej Holandii czekają domowiki. Jedna nieostrożna decyzja nie tylko na ciebie sprowadziłaby zgubę. – To zależy od dnia. W poniedziałki i niedziele zdecydowanie nie z raczej wiadomych względów. Ma więc pan szczęście, że jest sobota, w soboty wierzę we wszystko, nawet w tych złodziei portfelów, tylko proszę mi powiedzieć, czy doznał pan jakichś urazów głowy?
Wbrew pozorom nie masz czasu na słowne przekomarzania (którym, z nieznanych powodów nie potrafisz się oprzeć, na mordę Czarnoboga!). W otaczającej was ciemnicy niewiele jesteś w stanie zdziałać, nie wiedząc od opatrywania jakich urazów powinnaś zacząć, nim oddasz poszkodowanego we właściwe ręce – lub nim zdecydujesz się wziąć go pod własne skrzydła.
Lev Abramov
Lev Abramov
Rotunda przy ulicy Grochowej AWbnbQb
Petersburg, Rosja
32 lata
przyłożnik
półkrwi
zamożny
pianista
https://magicznarosja.forumpolish.com/t654-lev-abramovhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t672-lev-abramovhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t673-lev-abramovhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t674-zrzedahttps://magicznarosja.forumpolish.com/f90-mieszkanie-lva-abramova

Sob Sie 29 2020, 19:53
Obleśny chłód zabrudzonej posadzki przesiąkał przez jego skórę; przenikał przez drobne przejścia i spijał łapczywie płonącą w nim aurę życia. Niemiłe, lepkie doznanie, bolesny, konieczny kontakt obezwładnionej sylwetki. Niewygoda - kostne krawędzie ułożone boleśnie na sztywnej tafli podłogi. Stęchlizna, wypełniająca nozdrza z odżywczą dawką powietrza. Nierówna walka ciemności z odpryskiem światła.
Mogło być jeszcze gorzej.
Kurwa. Cudowna treść pocieszenia, przychylność losu w ogólnie wezbranym gównie. Mogło być gorzej - gdyby był sam, potłuczony, oczekujący na bliżej nieprecyzyjną chwilę; gdyby zazdrosny, mściwy małżonek powrócił, najlepiej w sprzymierzeniu się z grupką umięśnionych palantów. Gdyby, gdyby. Była przy nim kobieta - nieobojętna, przejęta ogólnym stanem. Powinien dziękować bogom - miał jednak problem uwierzyć, że któryś z nich maczał w tym nieśmiertelne palce.
Ziarno niepokoju wydało naprędce pędy. Niemiłe, gniotące się w jego myślach odczucie, niejasne szepty głoszone przez podświadomość. Niech ją szlag. Nie potrafiła uwierzyć - nie wiedział, z jakiej przyczyny - czy była z natury nieufna? Nie, boże, przecież to niemożliwe. Serce zabiło donośniej w kołysce żeber, kolebce pulsującego życia. Był pewien, że nie wierzyła - usłyszał następne słowa, odpowiedź, noszącą znamiona drwiny.
Nie docenił jej.
- Te ręce nie są stworzone do zadawania ciosów - oczywiście; zostały stworzone do przelewania emocji na ukochany fortepian, do pozbywania się niepotrzebnych warstw ubrań, szczególnie zamężnych kobiet; odparł, ponownie udając, że nie wychwycił w stwierdzeniach swej rozmówczyni niczego podejrzanego. Dobra mina do wyjątkowo złej gry, skazanej, zdaje się, na ustaloną klęskę. - Na moje szczęście, nie straciłem nic kosztownego - dodał, zupełnie, jakby próbował pocieszyć samego siebie. Stracił doszczętnie formę - nawet kłamstwo, zwyczajne, powtarzane z uporem w miriadach swych wcieleń kłamstwo, straciło urzekające walory. Został zmuszony, aby przełykać paskudne, gorzkie lekarstwo prawdy. Zabawne. Nie umiał nawet okłamać przypadkowej…
a może
może nie była szarą, jedną, spomiędzy wielu mijanych osób? Stąd nawarstwiony niepokój, wykładnik potęgi trwających obecnie zdarzeń. (Popadał już w paranoję). Tym gorzej. Musi się stąd wydostać - kończy mu się cierpliwość, rezerwa, okrywająca egoizm ochronnym płaszczem. Ból odrobinę złagodniał, nie pieklił się dłużej w ciele, osiadał prędzej jak mgła.
- Bez obaw - powiedział. Pytanie, najistotniejsze, jak jeszcze przed chwilą stwierdził, zdołało przykuć uwagę; nie wyczuł jeszcze, czy w pozytywny sposób. - Mam tak od urodzenia - kolejna, posłana prawda, ukryta za kotarami domysłów. Niepodważalnie - wychował się w otoczeniu magii, dorastał w rodzinie czystej krwi czarodziejów, jeszcze niepewny, naiwny jak każde dziecko, nie wiedząc, że nie jest w pełni ich częścią, nieudolnie szukając źródła wyjątkowej szorstkości człowieka, uznawanego za ojca. Człowieka, który tym ojcem nie był.
Zerwał się. Mięśnie wykrzykiwały hymn bólu, na który jednak nie zważał; w gęstym półmroku, odnalazł dotykiem lico najbliższej ściany. Plecy zetknęły się z szorstką, stabilną powierzchnią z gdzieniegdzie złuszczonym tynkiem. Oparł się oraz podniósł do pozycji półleżącej. Wystarczy.
- Będę wdzięczny za pomoc - Spojrzenie z determinacją rozcięło materiał cieni, znów odnajdując zarysowaną łagodnie, kobiecą postać. Nie mogła dłużej pogrywać; aura, pomimo zabrudzeń, sinych łuków zmęczenia, zatrzymujących się pod oczami, krwi zastygniętej w kąciku ust, spełniała dalej swą rolę. Współczuj mi, odruchowo pomyślał. Nie mogła być przecież inna.


Ostatnio zmieniony przez Lev Abramov dnia Pon Wrz 07 2020, 10:19, w całości zmieniany 1 raz
Riel Vankeeva
Riel Vankeeva
Tobolsk, Rosja
31 lat
wilkołak
błękitna
przeciętny
superhero wonderwoman genetyczno-magicznie wyklętych istnień
https://magicznarosja.forumpolish.com/t1141-geriel-vankeevahttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1143-riel-vankeevahttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1144-riel-vankeevahttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1145-arkahttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1147-riel-vankeeva

Nie Wrz 06 2020, 20:10
Chyba tak po prostu masz – że pojawiasz się we właściwym miejscu, we właściwym momencie, mimo że kiedyś próbowano wmówić ci, że jest inaczej. Że wybierasz zły czas i złe miejsce, że sama na siebie sprowadzasz kłopoty, jak wtedy. Sama w to wierzyłaś jeszcze długi czas po wkroczeniu na ścieżki wysrebrzone księżycowym blaskiem, kurczowo chwytając się każdego wspomnienia, które utwierdzało cię w tym przekonaniu: wtedy, gdy wbiegłaś do zagrody reniferów, w poszukiwaniu mamy, płosząc zwierzęta, które omal cię nie stratowały – które rozpierzchły się po łące, gubiąc się w lasach, kilku sztuk nigdy nie odnaleziono; wtedy, kiedy zbyt cicho weszłaś do rodowej biblioteki i odezwałaś się tak nieoczekiwanie, że wystraszyłaś Julliana, który spadł z drabinki, rozcinając sobie czoło; wtedy, gdy nakryłaś Khulan, najstarszą latorośl swojej tymczasowej pracodawczyni, na kradzieży, zapewniając ją, że niczego nie widziałaś i nie wiesz, o czym mówi – by już tej samej nocy zostać wywleczoną jak śmieć za szmaty, bez słowa wyjaśnienia, wszak wszystko już było jasne. Teraz nie wierzysz już w przewrotność losu; kapryśna Dola stała się twoim sprzymierzeńcem, a za wszystko, co spisały na kartach księgi twojego życia Rodzanice, dziękujesz im w dwójnasób. Wszak wszystko ma swój cel, choćby to, że dzisiejszego wieczora miałaś przechodzić właśnie tędy. Ty. Nikt inny.
- Proszę zatem powiedzieć, do czego zostały stworzone? – Zaczepny ton, w którym wciąż pobrzmiewają echa kpiny. Mogłabyś nawet uwierzyć, że nie ma rąk stworzonych do wymierzania ciosów. Mogłabyś uwierzyć, że jest jednym z tych mężczyzn, którzy rozsądek i dyplomację stawiają ponad pierwotną przemoc. Nie wierzysz jednak w wadliwy instynkt, w geny wypierające niezachwianą potrzebę przetrwania. To jest nienaturalne. – I chwała niebiosom, bo musiałabym wzywać nie tylko pogotowie, ale również milicję.
A na to nie masz ochoty – twoja wiara w jakikolwiek wymiar sprawiedliwości, choć z uporem, stoi chwiejnie na jednej nodze i starasz się jak możesz, by jeszcze przez jakiś czas pozostała w tym stanie, by nie runęła jak kolos, chowając pod swoimi gruzami również nadzieję, której w obecnych czasach nie możesz utracić.
Przymykasz oczy, jakbyś w ten sposób wzbierającą smolistą, gęstą masą wściekłość na samą siebie potrafiła zdusić w zarodku, zepchnąć z powrotem w głąb siebie, upchnąć pod płaszczem zatroskania, które nakazało ci pozostać w tym miejscu. Teraz już na pewno nie zdążysz, nie w dziesięć minut – nawet gdybyś miała go tu zostawić, nawet gdybyś całą drogę biegła: ograniczenia mugolskiego świata skutecznie wyhamują twoją nadnaturalną szybkość, zmuszając do dostosowania się do obowiązujących przepisów, a przepisy o tajności czarów już teraz wiążą ci ręce: jakiekolwiek ślady użycia magii w niemagicznej dzielnicy niechybnie ściągną uwagę Gwardii i Ministerstwa, zwłaszcza kiedy wszyscy tak szalenie uczuleni są na jej nadużycia ze względu na wciąż przebywających na wolności zbiegów z Chatangi.
- Co? Co pan robi? Proszę się nie ruszać. – W podniesionym gwałtownie głosie wybrzmiewa nieludzki warkot, którego nie udaje ci się wystarczająco ukryć zaniepokojeniem i strachem o stan mężczyzny. – Próbuję pomóc, ale bez współpracy z pana strony niewiele będę mogła zrobić. Może więc spróbuje mi pan odpowiedzieć na pytanie, czy doznał jakichś urazów głowy? Wie pan, gdzie się znajduje? Och – wyrywa ci się, kiedy intensywnym spojrzeniem świdrujesz postać poszkodowanego. Pod opuchlizną okrywająca niedbale jego twarz wyłuskujesz znajome rysy. Kurtyna dyskrecji, pod jaką chowała was ciemność już dawno rozsunęła się przed tobą, pozwalając z odmętów pamięci wyłuskać właściwą fizjonomię, przypisać jej konkretne nazwisko. – To pan.
Sponsored content


Skocz do: