|
|
|
|
|
Wto Cze 25 2019, 01:08 | | Laboratorium Laboratorium to miejsce, gdzie przeprowadzana jest większość badań toksykologicznych oraz doświadczeń chemicznych niezbędnych w diagnostyce pacjentów. Ich rzadkie przypadłości często budzą niemałe zaintrygowanie, nawet w najbardziej zaawansowanych stażem alchemików czy uzdrowicieli. Z uwagi na ogromne niebezpieczeństwo mają do niego wstęp tylko nieliczni, uprawnieni do tego pracownicy szpitala. Zabezpieczenia są tym większe, iż znane są rozliczne przypadki prób włamania się, choć ich powody w większości pozostają tajemnicą. Wygląd pomieszczenia nie odbiega niczym od przeciętnego laboratorium, czego nie można powiedzieć o znajdujących się w licznych słojach czy probówkach materiałach. |
| |
|
Sob Maj 09 2020, 16:21 | | 22.01.1998 Wiecie, jak to jest w zawodzie uzdrowiciela – choroba nie czeka, aż człowiek uzbroi do walki się przeciw niej, tylko atakuje póki może. W ostatnim czasie wszyscy magomedycy z Hotynki przekonali się o tym raz jeszcze. Oprócz wciąż napływających do szpitala pacjentów z dobrze znanymi problemami zdrowotnymi, przybywało także chorych z tajemniczym zespołem objawów. Cały personel szpitala działał na najwyższych obrotach, ale w końcu przyszedł czas, by zatrzymać się nad nieznaną chorobą i opracować plan konkretnych działań. Vadim Dolohov zwołał wszystkich swoich podwładnych, niestety, w środku jednej styczniowej nocy. Wyjątkowa sytuacja wymaga wyjątkowych rozwiązań, a od was – dodatkowych poświęceń. Dolohov był świadom, że wszyscy jesteście zmęczeni, sam także pracował więcej niż zwykle. Dyrektor przywitał was w swoim prywatnym gabinecie, gdzie zebraliście się wszyscy o godzinie dwudziestej drugiej. Nad pacjentami czuwały pielęgniarki, które poproszą was o pomoc, gdyby coś się działo; wszystko wskazywało jednak na to, że na razie możecie w całości poświęcić się pracy naukowej. Vadim Dolohov wyjaśnił, jak zaplanował waszą pracę. Poszukiwanie lekarstwa na tajemniczą chorobę zostało podzielone na dwa etapy, którymi zajmą się kolejno odpowiednie grupy uzdrowicieli. W pierwszym etapie magomedycy spróbują opracować metodę leczenia dotychczas poznanych objawów choroby, korzystając z dostępnych obecnie zaklęć leczniczych i eliksirów. Jeśli uda im się nawiązać współpracę z alchemikami, mogą spróbować także opracować nowe receptury leków, opierając się o znajomość właściwości roślin i składników odzwierzęcych. Druga grupa lekarzy, podzielona na mniejsze drużyny, zmierzy się z zadaniem odnalezienia przyczyny i pochodzenia choroby. Zajmą się oni powtórną analizą objawów obecnych u pacjentów, którzy zjawili się już z nimi w szpitalu, odnalezienie wspólnych czynników narażenia, porównanie choroby z innymi jednostkami znanymi obecnie magomedycynie. Medycy oddelegowani do tego zadania powinna rozważyć możliwość zatruć, chorób zakaźnych (w tym również pochodnych od zwierząt), działania zaklęć zakazanych. Zostaliście oddelegowani przez Vadima Dolohova do zajęcia się pierwszą częścią jego planu. Najwygodniej będzie wam pracować w laboratorium, toteż najlepszym wyborem będzie dla was pracownia alchemiczna oddziału chorób zakaźnych. Do waszych zadań należy: wyodrębnienie objawów zaobserwowanych u pacjentów i ich uporządkowanie w chronologicznym porządku następowania; opracowanie metod zwalczania pojedynczych objawów – za pomocą zaklęć, eliksirów i innych sposobów. Wskazane są również listowne konsultacje ze specjalistami w dziedzinie alchemii i tworzenia zaklęć. Wiadomości, które chcecie przesłać do wybranych specjalistów, proszę kierować na pocztę Welesa, otrzymacie listowne odpowiedzi. Weles nie będzie pojawiał się w rozgrywce regularnie, ale wątek należy prowadzić w sposób uporządkowany, tj. z zachowaniem kolejności i czasu na odpis wynoszącego 72 godziny. Weles będzie czuwał nad zachowaniem tych zasad. W razie pytań zapraszam do Grishy. |
| |
Khovd, Mongolia 32 lata czysta zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Sob Maj 09 2020, 18:48 | | Wiedziała, że wtedy to nie był koniec. To nie mógł być koniec, bo, na bogów, wciąż nic nie wiedzieli. Prawie nic, poza tym, że pacjenci im umierają. Że jest źle. I że oni, magomedycy, zupełnie nie wiedzą, co z tym zrobić. Od uzdrowicieli oczekuje się pomocy w każdej sytuacji, ale to wcale nie jest takie proste. To nie tak, że jako lekarze zawsze wszystko wiedzą, że się nie mylą i że mają odpowiedzi na każde postawione im pytanie. Sarnai, jeśli ją zapytać, stwierdziłaby raczej, że przy dobrych wiatrach są w stanie od ręki rozwikłać może połowę postawionych im problemów, ale raczej mniej. Raczej dużo, dużo mniej. Teraz mieli do czynienia z czymś, czego od ręki nie potrafili załatwić. To było frustrujące i... Przerażające? Trochę. Sarnai Barga była doświadczoną uzdrowicielką, ale nie wyzbyła się całego lęku, niepokoju, całej tej niepewności, z jaką zaczynało się pracę w tym fachu. - Nie wiem - rzuciła teraz, wchodząc z Jullianem do laboratorium i pozwalając na to, by drzwi pomieszczenia zamknęły się za nimi z trzaskiem. - Nie wiem, ja... - Odetchnęła powoli. Miała swoje notatki, miała jakąś wiedzę, ale nie czuła się z tym lepiej. Nie czuła, jakby jej to w czymkolwiek pomagało. Nie pomagało też to, że tym razem wcale nie chciała tu być. Nie czuła się gotowa. Nie wiedziała, czego potrzebuje i nie wiedziała też, jak poradzić sobie z tą niewiedzą. Wiedziała jednak, że szpitalne korytarze nie są teraz jej miejscem, że głową jest gdzieś indziej i że nie potrafi, nie umie wystarczająco się skupić. A to było złe. To szalenie dużo utrudniało. - Co w ogóle się działo z waszym pacjentem? - spytała na dobry początek. Przeglądała kartę tamtego, podobnie jak wielokrotnie wertowała notatki poczynione w związku z jej własną pacjentką. W głowie układała wstępny plan, wybierała nazwiska specjalistów, z którymi mogliby się skontaktować, priorytetowała listy, które mogli - powinni - napisać. Przede wszystkim jednak czuła się bezradna. Gotowa do pracy - musiała być, była uzdrowicielką, na Welesa - ale zagubiona. Czuła, że nie potrafi myśleć tymi torami, którymi powinna. Życie osobiste nagle zaczęło mieć do powiedzenia za dużo, a życie w Hotynce - za mało. Nie umiała się odnaleźć w chaosie, w jakim pogrążyły się jej myśli. Nie wiedziała, co zrobić ze sobą, a co dopiero z pacjentami. Rzuciła przyniesione karty pacjentów, swój notes i karty czystego papieru, na których mogliby notować ewentualne przemyślenia na jeden z laboratoryjnych stołów. Postawiła buteleczkę z atramentem, zanurzyła w niej pióro. Opadła na jeden z roboczych stołków i westchnęła cicho. - Nie mam pojęcia, od czego zacząć - mruknęła cicho, przecierając twarz dłonią. - Naprawdę nie wiem, tego jest... Tyle - sapnęła sfrustrowana. Gubiła się. Musiała poukładać myśli. |
| |
Tobolsk, Rosja 8 lat (rocznikowo 33) błękitna zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Wto Maj 12 2020, 23:04 | | Dyżur. Kolejny dyżur, kolejne wezwanie. Stawił się jak zawsze punktualnie, by wysłuchać słów swojego przełożonego. Był zmęczony. Fizycznie wykończony niekończącym się maratonem dyżurów i spotkań z pacjentami. Upewniało go to coraz bardziej w przekonaniu, że nie lubi ludzi i najlepiej będzie dla niego samego jak i dla wszystkich innych, jak zainwestuje w domek pośrodku niczego i zostanie szeptuchą na miarę dwudziestego wieku. Albo szamanem. Mógłby chodzić bez spodni i za pomocą tańca przywoływać lub odwoływać deszcz. Mógłby robić tyle pięknych rzeczy w ciszy i spokoju. Ciszy nieznanej ludziom, a już tym bardziej tym rozwydrzonym bachorom z izby przyjęć. Gdyby nie jego zamiłowanie do wysokich temperatur, zapewne już dawno złożyłby wniosek o pracę w szpitalnej kostnicy. Wszystko, naprawdę wszystko, dla odrobiny ciszy i świętego spokoju. I dla snu. Patrząc na niego, można było odnieść wrażenie, że dziedzic Vankeevów tę wspaniałą czynność wykreślił ze swojego rytmu dnia. Podkrążone oczy i kubek pełen kawy, to ostatnio dwa atrybuty dzielnego magomedyka. Przyjął kolejne polecenia i ruszył na swój ukochany oddział, na którym ostatnio miał coraz mniej dyżurów, choć tak naprawdę to był jego prawowity dom. Ruszył w towarzystwie urokliwej Sarnai, którą lubił, bo była merytoryczna i nie jojczyła w ten sam sposób, w który lubiły jojczyć ich koleżanki z pracy. Nie miała też irytującego głosu i była dość miła, wystarczająco, żeby Jullian zapałał do niej sympatią i nie wziął za kolejną "słodką idiotkę" których w obecnych czasach było na pęczki. - Spokojnie Sarna, zaraz to rozgryziemy - powiedział spokojnie, wchodząc tuż za nią do laboratorium. Oczywiście miał ze sobą swój kubeczek, na którym jakaś firma pogrzebowa reklamowała się hasłem: "klienci ciągle odchodzą, a pracy nie ubywa" i to był zdecydowanie jego ulubiony kubek ze wszystkich innych kubków w tym szpitalu. Sprawiał, że gdzieś tam w środku się uśmiechał, a on lubił się uśmiechać sam do siebie. Nawet jeśli tylko wewnętrznie. - Oprócz tego, że był stary i miał mózg poszatkowany demencją, to miał problemy z oddychaniem, często wchodził w drgawki, na ciele pojawiło się mnóstwo zmian skórnych w postaci takich plamek. Zaburzenia czasu, miejsca, nie można było się z nim ani trochę dogadać, a już tym bardziej dojść do tego skąd mógł mieć tę chorobę - odpowiedział spokojnie, choć najchętniej wymazałby tamten dyżur z pamięci. Najlepiej by było, gdyby został w domu, albo chociaż wysikał się przed. Może wtedy jego zaklęcia byłyby trafniejsze. Zajął miejsce naprzeciwko niej, z nieukrywaną aprobatą obserwując jej zapas papieru i atramentu. On miał ze sobą tylko ten skromny zapasik kawy, którym zamierzał się raczyć, by powoli uruchomić swoje zwoje mózgowe na tyle, żeby wymyślić coś więcej. - Wiesz od czego zaczniemy? Od wyników. Chcę wyniki krwi tego pacjenta i chcę wyniki pacjentki, która nazywa się Valentina Chekhova. Od tego zaczniemy. Jeśli panna Valentina ma te same zmiany w krwi co nasz najdroższy Vyesniy Novgrodsky, to poznamy początkowe objawy wirusa - panna Chekhihova pojawiała się w jego myślach ostatnio zdecydowanie za często. Wiedział, że jej objawy nie były typowe dla żadnej z innych znanych mu chorób, a jeśli znajdą między nimi punkty wspólne w ich wynikach, to może się okazać, że piękna sparaliżowana dama zostanie ich króliczkiem doświadczalnym. Nic miłego, ale pewnie da im więcej danych niż 70-letni Vyseniy, świeć Welesie nad jego duszą. - Nie martw się, damy radę. Im szybciej to ogarniemy, tym szybciej stary Dolohov da nam się wyspać - wygiął swe wargi w ciepłym uśmiechu i puścił jej nawet oczko. Jego nastrój był tak samo podły i wisielczy jak zawsze, ale przecież panna Barga nie musiała o tym wiedzieć. Upił łyk ze swojego kubeczka, a potem kilka kolejnych i czuł jak siły życiowe do niego wracają. |
| |
Khovd, Mongolia 32 lata czysta zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Nie Maj 17 2020, 12:28 | | Chciałaby być tak spokojna i pewna siebie, pewna tego, że uda im się dojść do czegoś konstruktywnego. Zwykle była, zwykle, choćby nie wiem jakie wyzwania rzucały jej dyżury w szpitalu, nie martwiła się na zapas. Na zmartwienia i żale był czas w domu, na szpitalnych korytarzach to byłoby marnotrawstwo sił i cennych minut. Barga więc się nie martwiła. Skupiała się na zadaniu, analizowała, zajmowała pracą, a nie jej strefą emocjonalną. Teraz tylko przychodziło jej to jakoś gorzej. Jakoś gorzej było jej pozbyć się wrażenia bezradności i jakoś trudniej przychodziło trwać w przekonaniu, że mają dosyć wiedzy i dosyć doświadczenia, by wypracować razem jakieś konkretne rozwiązania. Chyba po prostu była zmęczona. Słuchając wyjaśnień Julliana skinęła głową, ni to do niego, ni to do siebie. Niby to wiedziała, ale teraz dodatkowo utwierdziła się w przekonaniu, że musieli mieć do czynienia z tym samym paskudztwem u wszystkich pacjentów. W medycynie niczego wprawdzie nie można było być pewnym na sto procent, nie tak od razu, ale tutaj mieliby do czynienia ze zbyt dużym zbiegiem okoliczności. Zbyt wielu pacjentów z podobnymi, niemal identycznymi objawami. W tej sytuacji wyniki badań były rzeczywiście najlepszym punktem zaczepienia. Mogli, oczywiście, strzelać w ciemno, ale to byłoby bez sensu. - Tak naprawdę powinniśmy wziąć wyniki wszystkich - stwierdziła w końcu. - Chekhovej, ale też Novgrodsky'ego, Pozharskiej. Podobieństwo między dwoma pacjentami może być przypadkowe, ale między trójką, czwórką i większą liczbą chorych - to już całkiem poważnie podważałoby przypadkowość. - Wzruszyła lekko ramionami. Wyciągając z przyniesionej karty własnej pacjentki jej wyniki, jednocześnie wstała od stolika, by przejrzeć księgi laboratoryjne ostatnich wyników. Z tego, co czytała kiedyś o medycynie mugolskiej, tamtejsze szpitale miały jakieś... systemy? tak chyba to nazywali. Jakieś takie bazy danych, do których mieli dostęp przez dziwne urządzenia. Komputery, o. Sarnai nigdy z niczym takim nie miała do czynienia i nie wiedziała, czy to rzeczywiście ułatwia im pracę, domyślała się jednak, że pod tym względem szpitale, laboratoria, cała służba zdrowia jest podobna. Wszyscy w taki czy inny sposób gromadzą dane, wszyscy przechowują dokumenty - wyniki badań, arkusze z przeróżnymi informacjami dotyczącymi pacjentów - w przynajmniej dwóch kopiach, wszyscy dbają o to, by nic nie zaginęło. Tak musiało być, to była po prostu zbyt ważna wiedza. W każdym razie, ich laboratorium, to magiczne, hotynkowe, miało księgi, w których gromadzono kopie wszystkich wydawanych wyników. Barga odnalazła tom z odpowiadającymi jej datami badań i zaczęła wertować kolejne strony, by odnaleźć wszystkich interesujących ich pacjentów - tych pierwszych, od których wszystko się zaczęło, i kolejnych, którzy pojawili się później. - Zmiany skórne mogłyby sugerować coś zakaźnego, na to wskazywałoby też występowanie podobnych objawów u wszystkich pacjentów - myślała jednocześnie głośno, zerkając w międzyczasie na Julliana. - Same objawy to z kolei wyraźny symptom uszkodzenia układu nerwowego. Moja pacjentka, pani Pozharska, już na wczesnym etapie miała widoczne uszkodzenia mózgu i powtarzające się ataki padaczkowe. Zastanawiam się... - wertując książkę i wyciągając interesujące ją arkusze z wynikami, Barga jeszcze raz wróciła do kobiety, którą jeszcze jakiś czas temu zajmowały się z Ziną. - Wiesz coś więcej o innych pacjentach? Bo zastanawiam się, na ile prawdopodobne jest pochodzenie odzwierzęce tego... czegoś. Bakterii. Wirusa. - Wzruszyła lekko ramionami. Nie wiedziała jeszcze, z czym konkretnie mają do czynienia. - Tsetvelina Pozharska pracowała z końmi, spędzała w stajniach prawie całe dnie i tam też dotknęły ją pierwsze objawy. |
| |
Tobolsk, Rosja 8 lat (rocznikowo 33) błękitna zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Nie Cze 07 2020, 23:10 | | Słuchał jej wypowiedzi, dochodząc po raz kolejny do wniosku, że ją lubi, bo jest merytoryczna. I nie jojczy. I nie ma piskliwego głosu. Tak, lubił ją. I miała rację. - Masz rację. Tak będzie najlepiej - przyznał to werbalnie, zanim pociągnął kolejny łyk kawy ze swojego kubeczka. Z każdym kolejnym łykiem czuł, jak jego zdrowy rozsądek budzi się do życia, a umysł przeciąga się leniwie, gotów do rozpoczęcia wszelakich procesów myślowych. Jullian miał absolutnie dość tego wirusa, tak samo jak czasu spędzonego w Hotynce. Najchętniej położyłby wypowiedzenie na biurku Dolohova, albo złożył wniosek o urlop. Póki jednak magiczny świat mierzył się z takimi trudnościami, musiał postąpić tak, jak nakazywała mu moralność. U niego moralność miała wyjątkowo silny i mocny głos, którego mimo starań nie potrafił zignorować. Dlatego też wciąż tutaj był. Wypompowany do granic możliwości z energii, bez szans na prowadzenie własnego życia prywatnego, które o dziwo, zaczęło u niego na nowo kiełkować. Nawet nie miał siły, żeby napisać do Niny, cudownej Niny, która zajmowała większość jego prywatnych myśli, jeśli już sobie na takie pozwolił. Wszystko aktualnie kręciło się wokół bandy starych ludzi, którzy zdecydowali się chorować na Weles-wie-co, akurat po tym jak pocałował nieznajomą w barze i miał szansę zaliczyć. Czyż Dola nie była dla niego wyjątkowo niełaskawym bóstwem? Kiedy tylko wyciągnęła karty, od razu zaczął je przeglądać w poszukiwaniu wspólnej cechy, lub czegokolwiek co można by uznać za pomocne. Tsetvelina Pozharska pracowała z końmi, spędzała w stajniach prawie całe dnie i tam też dotknęły ją pierwsze objawy.Klik. Konie. Jullian wiedział co nieco o koniach. A konkretniej wiedział coś o życiu szlachty. Wiedział, jak ważnym wydarzeniem w corocznym kalendarzu wydarzeń jest pewien wyścig konny, na którym koniecznie trzeba było się pokazać. W tym roku miał dyżur, więc go tam nie było. Była tam za to pracownica ich stajni, aspirujący dżokej i z pewnością nie mogło tam zabraknąć dziennikarki, którą była Checkhova. - Konie w Kazaniu. To jest źródło. Wszyscy tam byli... No prawie. Mój pacjent był w zbyt złym stanie, żebyśmy się dowiedzieli od niego cokolwiek innego, ale wiem, że jeden był dżokejem, a ta Chekhova jest młodą dziennikarką, a tam wtedy, podczas gonitwy, byli wszyscy - powiedział po przeanalizowaniu wszystkich dostępnych materiałów. - Potrzebujemy się skontaktować z weterynarzem, najlepiej tamtejszym, czy im zwierzyna nie pada, albo czy nie znaleźli czegoś niepokojącego - mówił, jednocześnie notując na kawałku pergaminu wszystkie wypowiedziane właśnie przez siebie słowa, żeby nie zapomnieć, choć był pewien, że właśnie znalazł źródło problemu. Wszystko w jego głowie składało się w logiczną całość. - Musimy sprawdzić, na jakie leki nasi pacjenci są odporni. Co im pomogło na dotychczasowe objawy, a co absolutnie nie wypaliło... - dodał jeszcze, skrobiąc po swoim kawałku pergaminu. |
| |
Khovd, Mongolia 32 lata czysta zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Nie Cze 21 2020, 11:30 | | Konie. Nie wpadła na to. To znaczy, domyślała się, że będzie chodziło o zwierzęta, ale nie skojarzyła tego tak konkretnie - że Kazań, że wyścig. Teraz, gdy Jullian to powiedział, nagle wydało się to oczywiste, tak oczywiste, że powinni wpaść na to wcześniej. Sarnai westchnęła cicho. Gdyby pomyśleli o tym kilka dni temu, może mieliby już leki - choćby podstawowe, choćby coś na zyskanie czasu. Gdyby pomyśleli wcześniej, może... Przestań.Odetchnęła cicho. Gdybanie nic nie da. Rozpamiętywanie nic nie da. Musieli korzystać z tego, że już wiedzieli. Musieli wziąć się do roboty. Przejrzała karty razem z Vankeevem, a gdy ten zaczął notować, ona sama sięgnęła po dodatkowe arkusze czystego pergaminu, by zacząć pisać listy. To oczywiste, że nie uda im się wszystkiego załatwić samodzielnie. To jasne, że potrzebowali więcej informacji, wiedzy stricte specjalistycznej - mikrobiologicznej, ale też weterynaryjnej. Wszystko, co wiedzieli, trzeba było powiązać w jedną całość, a żeby to zrobić, potrzebowali pomocy. W medycynie nie można obawiać się proszenia o pomoc. Jest zbyt wiele rzeczy, których się nie wie, by nie korzystać z wiedzy tych, którzy wiedzą. - Napiszę do doktora Turgeneva - rzuciła nazwiskiem znajomego mikrobiologa. - Zlecimy analizę krwi i płynu mózgowo-rdzeniowego pacjentów konkretnie w kierunku zidentyfikowania szczepu... - Samo wykrycie wizualne mikroorganizmów we krwi nic im nie dawało, ale już zaszeregowanie ich do określonego rodzaju czy gatunku było niezbędne, szalenie ważne. - ...i określenia jego oporności i podatności na leki. Sambor powie nam, jak to zorganizować. - Sarnai nie miała doświadczenia mikrobiologicznego, o pobieraniu materiałów na podobne badania wiedziała tylko niezbędne minimum - a teraz to mogło być za mało. Mieli do czynienia z czymś nowym, czymś nieznanym, czym, być może, należało zająć się z większą ostrożnością. Doktor Sambor Turgenev z pewnością będzie w stanie im coś doradzić - lub samodzielnie zająć się pobraniem materiału. Nakreśliwszy pierwszy list, Sarnai wzięła się za kolejny, jednocześnie na głos tłumacząc, czym się zajmuję. - Skontaktuję się też z Kazaniem. Jeśli to rzeczywiście stamtąd, badania koni rzeczywiście mogą nam coś wyjaśnić. Weterynaria nie jest niby tym samym, ale... - Wzruszyła lekko ramionami. - Nie zaszkodzi zapytać. Naszym mikrobiologom informacje stamtąd mogą się przydać.Skończywszy i ten list, przerwała na chwilę, w zamyśleniu stukając końcem pióra w policzek. - Pacjentom na ten moment zaleciłabym tylko intensywne uzupełnianie płynów. Póki nie mamy leków, trzeba przede wszystkim zadbać, by poza samą chorobą nie zaszkodziło im nic więcej. - Skrzywiła się w gorzkim uśmiechu. Nie było to rozwiązanie idealne, nie było nawet leczeniem, ale na ten moment nie mieli większego pola manewru. Potrzebowali odpowiedzi, dopiero potem, być może, coś uda się zdziałać. |
| |
Tobolsk, Rosja 8 lat (rocznikowo 33) błękitna zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Czw Lip 16 2020, 01:19 | | Kiedy dołączyła do niego w przeglądaniu kart, wydawszy z siebie uprzednio westchnięcie, które mogłoby sugerować, iż przyznaje mu rację, na jego twarzy mimowolnie wymalował się pełen satysfakcji uśmieszek. - To ten moment, w którym mogłabyś przyznać Sarna, że jestem mądry - rzucił dla rozluźnienia atmosfery, zanim sięgnął po swój "optymistyczny" kubeczek z logiem domu pogrzebowego. Często łapał pacjentów na dziwnym spojrzeniu skierowanym w stronę ceramiki, ale mało go obchodziło ich zdanie. To był naprawdę wspaniały przedmiot, będący dzieckiem grabarzy i garncarzy. Czy istniała na świecie lepsza współpraca? Śmiał wątpić. Teraz jednak rozkoszował się zimną kawą, zastanawiając się, czy dane mu będzie kiedyś dożyć czasów, w których nie będzie notorycznych dyżurów, rozwydrzonych pacjentów, a kawcia znów będzie parzyć w język w najmniej odpowiednim momencie. Jakby kiedykolwiek był idealny moment na oparzenie sobie języka... Słuchał uważnie tego, co ma do powiedzenia panna Barga, dochodząc po raz kolejny do wniosku, że ją lubi. Mało było takich jednostek, które nie drażniły jego czułej strunę, tej odpowiadającej za pogardę do całej ludzkości. Ona nie trafiała w tę strunę. Ona jakoś umiejętnie ją omijała, na dodatek dając złudną nadzieję, że cała ludzkość nie jest do końca spierdolona. Cóż. Magia iluzji. Teraz jednak z szacunkiem słuchał i jednocześnie podziwiał, jak jej własny umysł zaprowadza ją w krainę logiczności. Wszystko, co mówiła, miało sens, którego nie zamierzał w żaden sposób podważać, a jedynie potakiwał grzecznie głową, nie szczędząc w międzyczasie starannych notatek. Jullian uwielbiał wszystko notować. Każdy najmniejszy detal, z pozoru nieistotny, jeśli został przez niego zauważony to i z pewnością został zapisany. Jego skrupulatność godna zajebistego skryby była niezwykle przydatna w raportowaniu wszelkich spraw związanych z pandemią- a przynajmniej lubił sobie to wmawiać, kiedy w swoim grafiku znajdywał kilka dyżurów pod rząd. - Czas więc wezwać klechów i zacząć modły o ozdrowieńców - stwierdził podsumowując, bo przecież uzdrowienia wodą znał tylko z ksiąg fantasy o podłożu religijnym. Nie mógł się jednak nie zgodzić z Sarnai- w obecnej chwili nie mogli zrobić nic więcej. [oboje z/t] |
| |
| | |
| |
|