|
|
|
|
|
|
Wto Cze 25 2019, 01:03 | | Gabinet przyjęć Gabinet przyjęć jest niewielkim pomieszczeniem, w którym przyjmowani są pacjenci, którzy nie potrzebują nagłego ratunku, czy nie są przypadkami skomplikowanymi. Przy ścianie po lewej znajduje się małe biurko, na którym znajdują się karty pacjentów. Obok stoi leżanka, krzesło i parawan. W pomieszczeniu są także kolejne drzwi prowadzące do pomieszczenia zabiegowego, w którym uzdrowiciele zajmują się przypadkami cięższymi, lecz na tyle oczywistymi, że nie trzeba niczego bardziej skomplikowanego. Leżanka, stolik z narzędziami to podstawowe wyposażenie tych pomieszczeń. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Sob Paź 05 2019, 18:26 | | 4.10.1997 Nie lubił szpitali. Nie lubił wyniosłości uzdrowicieli, myśli o żałosnym losie pacjentów, przedziwnego zapachu stanowiącego mieszankę ziół, alkoholu i starości. Przede wszystkim nie lubił ich jednak, bo nie lubił konfrontacji ze słabością. Ludzi w ogóle, ale nade wszystko – swoją własną. Minęło trzynaście lat odkąd poparzył go smoczy ogień, a ilekroć wracał do Hotynki ulegał silnemu wrażeniu, że zaledwie dni – jeśli nie godziny – dzielą go od tamtego strachu i bólu. Bardzo szybko dorósł po tamtym wydarzeniu, świadomość otarcia się o śmierć miała w tym swój znaczny udział. I nie zapomniał ani na chwilę, chociaż ból przypominał mu się tak rzadko, że codziennie dziękował za to Rodzanicom. Może dlatego znowu mógł poczuć się w szpitalu obco – po półrocznym pobycie tuż po oparzeniu wrócił tu może raz lub dwa, w razie potrzeby przyjmując magomedyków u siebie w domu. Teraz jednak nie mógł czekać. Palący ból dopadł go niespodziewanie, kiedy wykłócał się z sekretarzem Prikazu w ministerstwie o przyszłoroczny plan wydatków rezerwatu. Dotychczas takie zadania były odpowiedzialnością Alexandra, ostatnie wydarzenia zaś naturalnie musiały doprowadzić do tego, by to najmłodszy Mitrokhin wziął na siebie część spraw rodzinnego interesu. Wymówił się z rozmowy na tyle grzecznie, na ile pozwalał mu dyskomfort i przeniósł się czym prędzej do szpitala. Pielęgniarce obsługującej rejestrację przekazał, cedząc słowa przez zęby, by skierowała go do gabinetu uzdrowiciela Wrońskiego. Z tego, co pamiętał, Kostya często bywał na oddziale pierwszej pomocy w poniedziałki, a tylko jemu ufał, jeśli przychodziło do kontroli jego stanu zdrowia w ostatnich latach. W kolejce czekało zaledwie kilka osób, ale tylko jeden z magomedyków przyjmował w godzinach południowych. Kiedy wreszcie pielęgniarka poprosiła go do gabinetu, wszedł zamaszystym krokiem, na poczekaniu wypluwając z ust poufałą uwagę: - Jeśli nawet starym przyjaciołom każesz na siebie tyle czekać, naprawdę nie powinno dziwić się, że nikt cię tutaj nie lubi. – Mogąc trzymać się bólu albo humoru, Grisha zdecydował się na tę drugą możliwość, wiedząc, że Wroński zdążył przywyknąć do przyjacielskich utarczek, jakie wymieniali z sobą od czasów szkolnych. Jednak to nie Kostya czekał na niego za biurkiem, chociaż na pierwszy rzut oka i pod światło mogliby być całkiem podobni. Grisha stanął jak wryty, zobaczywszy obcego naprzeciw siebie i w pierwszej chwili był gotów wyjść i zaczekać, aż proszony przez niego lekarz łaskawie się pojawi, ale ból robił swoje z jego uporem. - Przepraszam – zmitygował się neutralnym tonem. – Sądziłem, że doktor Wroński dzisiaj przyjmuje.
Ostatnio zmieniony przez Grisha Mitrokhin dnia Wto Paź 22 2019, 14:50, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Sob Paź 05 2019, 20:48 | | Dzień jak co dzień. Nie wiesz więc, jaki dziś jest dzień tygodnia, bo już dawno straciłeś poczucie czasu. Wszystkie z nich wyglądają przerażająco podobnie – pobudka o siódmej rano, świeżo zmielona czarna kawa, lodowaty prysznic, czasem wspólne śniadanie z Grushą, po którym zawsze na ostatnią chwilę biegniesz do Hotynki. Nie ma w twoim życiu miejsca na spontaniczność i przypadkowość, choć bardzo byś chciał, aby było inaczej. To nie Stambuł. Nie Erywań. Nie Damaszek. Nie budzisz się już w miejscach, w których nigdy wcześniej nie byłeś. Nieoczekiwanie przytłoczyła cię cierpka w smaku dorosłość i rutyna dnia codziennego, jak to wino, które pijesz późnymi nocami na balkonie, podziwiając ciemnogranatowe niebo i słuchając rzewnych rosyjskich piosenek. Zaciskasz więc za każdym razem zęby z tym samym rozczarowaniem co każdego wieczoru i ostatecznie robisz to, co do ciebie należy. Z pełną świadomością przecież wybrałeś tę pełną wyrzeczeń ścieżkę kariery; chciałeś bezinteresownie pomagać ludziom w potrzebie i ciężko ci jest sobie teraz wyobrazić, byś kiedyś mógł zająć się czymś innym. Mimo to, wiele razy ukradkiem przemknęła ci przez głowę myśl, że może mógłbyś skupić się na alchemii czy zielarstwie, które z biegiem lat stały się częścią twoich zainteresowań; że może usatysfakcjonowałby cię niewielki sklepik z eliksirami i ziołami gdzieś między Niedźwiedzim Rykiem a ulicą Eufrozyny Wielkiej. Ale jeszcze nie teraz, ani pewnie nie w najbliższym czasie, tym bardziej że w Hotynce nieustannie brakuje rąk do pracy, a ty nie miałbyś serca zostawić ich na lodzie. Przyszedłeś więc na zastępstwo za doktora Wrońskiego, który był jednym z twoich autorytetów. Przyjąłeś kilku jego pacjentów, a Grigory Leonidovich Mitrokhin, jak wyczytałeś kątem oka z kartoteki, miał być dziś tym ostatnim. - Zapamiętam na pewno te słowa. Następnym razem nie dam panu czekać – odpowiadasz z lekkim rozbawieniem w głosie, spoglądając na mężczyznę, który wparował do gabinetu przyjęć i najwyraźniej zagalopował się, nie zauważając tego, z kim ma do czynienia. Za biurkiem nie siedział Wroński, tylko ty – klasycznie ubrany w biały kitel, z burzą czarnych włosach i o przenikliwym spojrzeniu. Czasem pacjenci nie biorą cię na poważnie, bo przecież młodo wyglądasz, ale tobie nie pozostaje nic innego, jak tylko podziękować za komplement. – Niestety, doktor Wroński miał dzisiaj pilną sprawę, dlatego poprosił mnie osobiście, abym go zastąpił – wyjaśniasz zza drewnianego biurka, przedstawiając się z imienia i nazwiska. – W czym mogę pomóc? – Kojarzyłeś jego twarz, słyszałeś o tej tragedii, która miała miejsce u Mitrokhinów, a sam Wroński wspominał ci kiedyś o Grishy. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Sob Paź 05 2019, 21:17 | | Oni wszyscy są tu do siebie podobni. Pośpiech i zmęczenie rozmywa ich rysy, ujednolica głosy do ciągłego szumu ciągnącego się po korytarzach. W swoich białych strojach są anonimowi, nawet kiedy zna się ich osobiście, ubierając kitel stają się choć trochę kimś innym, oddalają się. Czasem ma się wrażenie, że patrząc ci w oczy nie widzą twarzy i nie słyszą kierowanych do nich słów, ale ten tutaj jest chyba jeszcze w miarę przytomny i świeży. Mimo to, kontrast między nimi pozostawał widoczny, a przynajmniej tak zdawało się Grishy, który nie mógł odmówić sobie zlustrowania oblicza Gorodeckiego z ciekawością pozbawioną przez ból dyskrecji. - Pilną sprawę – powtórzył, nie zdążywszy uznać swojej uwagi za zupełnie zbędną i powstrzymać się od jej wygłoszenia. Znał Kostyę od lat i zapewne trafiłby bez pudła, gdyby go poproszono o określenie natury jego pilnych spraw. Nawet zbliżający się awans i zmiana stanu cywilnego nie zmieniłyby jego sycylijskiej natury. Była to zresztą natura także od innej strony znana Grishy. I o ile obecny przed nim medyk mógł swym wyglądem przywodzić na myśl równie egzotyczne skojarzenia, nie trzeba było go wtajemniczać w osobiste relacje Mitrokhina, szczególnie tego z rodziny, który miał ich najmniej i nie za dobrze szło mu ich utrzymywanie. - Cóż. Dobrze. – Kiwnął głową, usłyszawszy obce nazwisko uzdrowiciela. Automatycznie także podał mu swoje personalia, choć zapewne figurowały w dokumentacji medycznej prowadzonej od trzynastu lat. Wolałby, by Kostya szybko załatwił jego sprawę bez zbędnych pytań, ale koniec końców przyszedł tu pozbyć się bólu i był skłonny podjąć wszystkie potrzebne kroki. W ministerstwie między zbieraniem oficjalnych papierów a narzucaniem płaszcza na skulone barki wypił fiolkę eliksiru przeciwbólowego, ten jednak nie zadziałał ani trochę. Słyszał już ostrzeżenia, że smoczy ogień zostawia trudne do leczenia ślady i był przygotowany na potrzebę czegoś mocniejszego. - Dokucza mi ból – powiedział powoli. Od dawna nie opowiadał swojej historii od początku, ale ciężko pracował, by móc robić to swobodnie, zdystansować się od przebytego cierpienia i od łatki tragedii, jaką przyczepiano jego wypadkowi. – Stara rana, a właściwie oparzenie. Dosyć, rzekłbym, rozległe i paskudne. – Skrzywił się mimowolnie wspominając miesiące, w których żadnym sposobem nie mógł wygodnie się ułożyć, a zmiany pozycji dotąd niewymagające wysiłku stały się karkołomnym wyzwaniem. – Potrzebuję tylko silnego eliksiru. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Sob Paź 05 2019, 22:19 | | Nie jesteś sam w swojej doli. Takich jak ty tutaj na pęczki, ale tobie jeszcze nie brak młodzieńczej ambicji i zapału do pracy. Masz w sobie dalej nadzieję, że kiedyś system się zmieni; że będzie inaczej i lepiej. Choć czasem suniesz się po przepełnionych korytarzach jak duch, to przecież nie jesteś jeszcze wrakiem człowieka. Może tylko trochę widać po twojej twarzy zmęczenie, przydałoby ci się kilka dni wolnego, podczas których mógłbyś wybrać się gdzieś poza granice Petersburga – nie pamiętasz już, kiedy ostatnio złota linia przesunęła się po twojej mapie świata, którą dostałeś w dzieciństwie w prezencie od marynarza w porcie w Soczi. Wciąż nosisz ją ze sobą, leży gdzieś niedbale pomięta na dnie skórzanej torby pomiędzy książkami czytanymi w przerwach a dokumentami, choć jest tylko symbolem twojej tęsknoty i stagnacji, od której nie potrafisz uciec. Obiecujesz sobie, że to już wkrótce, ale to wkrótce wciąż jeszcze nie nadeszło. Tkwisz więc zawieszony między przeszłością a teraźniejszością, choć więcej ciebie tam niż tu. Widać to po twoim spojrzeniu, choć skupiasz się dokładnie, aby zarejestrować każde słowo wypowiedziane przez Mitrokhina. Obejmujesz go badawczym wzrokiem i podnosisz się z miejsca, ze zdziwieniem zauważając, że twój pacjent jest od ciebie wyższy, co przecież nieczęsto się zdarza. Wywołało to w tobie dziwne uczucie niezręczności, nie mówiąc już o tym, że sam Mitrokhin przy tym bezczelnie cię lustrował. - Pilną sprawę – powtarzasz, nie wnikając tak naprawdę w to, co Wroński miał na myśli przez te słowa. Nie interesowało cię zbytnio jego życie prywatne, ale mogłeś się domyślić, że Grigory wie o nim o wiele więcej niż ty. Z tego, co pamiętasz, zawsze wypowiadał się o nim w przyjacielskim tonie, nawet jeśli był jego pacjentem. Bierzesz w rękę jego kartotekę i słuchasz tego, co ma do powiedzenia. – Smoczy ogień – mruczysz pod nosem bardziej do siebie niż do niego, po czym wydajesz mu polecenie: – Proszę się najpierw rozebrać. Obejrzę blizny i zobaczymy, co da się zrobić. Rozumiem, że doktor Wroński do tej pory zwykle podawał panu odpowiedni eliksir? – Miałeś wcześniej kilka razy do czynienia z obrażeniami spowodowanymi przez smoki, jednak zwykle mało który pacjent tak naprawdę wychodził z tego cało. Najwyraźniej Grisha miał wystarczająco dużo szczęścia, skoro dalej tu przed tobą stał. W tym samym momencie podchodzisz do szafy z eliksirami, by znaleźć kilka nowych specyfików, które ostatnio pojawiły się w Hotynce, czekając przy tym na Grishę. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Sob Paź 05 2019, 22:56 | | Oczywiście. Bez badania się nie obejdzie, a że w jego przypadku badanie bywało także spektaklem dla uzdrowicieli niezaznajomionych z takimi obrażeniami, to Grisha westchnął i przygotował się na przedstawienie. Bez słowa, za to z kwaśnym wyrazem twarzy, zsunął z ramion płaszcz, po czym powolnymi ruchami zaczął rozpinać guziki mankietów. Jak co dzień, tak tym bardziej na wizytę w ministerstwie ubrał się elegancko, czego teraz szczególnie pożałował. Oszczędnie manewrując dłońmi uporał się wreszcie z ozdobnym zapięciem. Nie chciał wyjść na kalekiego bardziej niż już nim niezaprzeczalnie był i używać różdżki do tak prostej czynności. Starannie złożył koszulę wpół i przewiesił przez oparcie niewygodnego krzesła. Wszystko w tym szpitalu było takie, że rekonwalescencja pacjentów bywała prawdziwym cudem. Po skórze przemknął powiew chłodu, być może któreś okno też było już nieszczelne. Nie czuł się w tej sytuacji komfortowo. Nigdy się nie obnażał, nawet słownie. Zawsze był otoczony, jeśli nie niedostępnością charakteru, to chociaż fizyczne bariery odgradzały go od reszty. Teraz został bez niczego. Wyprostował się, wcześniej nieco zgarbiony, by nie naciągać zbytnio skóry. Odciągnął barki w tył, wciągając powietrze z sykiem. Blizny nie powinny tak boleć. Żadna inna pamiątka po wygłupach młodości, bolesnych przypadkach nie przysparzała mu takich problemów, ale smoki – to inna rzecz. Całe ich istnienie jest przepełnione magią, więc i ślad po ich ogniu będzie inny niż krzywdy wyrządzone przez człowieka. Pogodził się z tym, że zasłużył własną głupotą na to, co mu się zdarzyło i zdawał sobie sprawę z własnego szczęścia. Wątpił, by smoki kiedykolwiek uznały go w pełni, a tymczasem to Alexandr, ich ukochany wybraniec, wiele lat później zapłacił najwyższą cenę za przebywanie w rezerwacie. Ból jednak robił wszystko, by odsunąć odeń tę świadomość. Koncentrował na sobie każdą myśl, zachłannie domagał się uwagi, a każde słowo poprzedzające błogosławiony łyk lekarstwa doprowadzał Grishę do szału. - Nie, kurwa, klepał po policzku i mówił, że przejdzie – wydyszał przez zęby, próbując obejrzeć się przez ramię na zaognioną bliznę. Dojrzał tylko zaczerwienione zgrubienia na barku, a reszta brzydkiego obrazu w całości ukazała się tylko uzdrowicielowi. Skóra na połowie pleców i prawym barku Mitrokhina była gorąca, sztywna, lśniąca. Ściągnięta nad każdą kanciastą strukturą kości, sprawiała wrażenie tak słabej, że mogłaby pęknąć. Zgrubienia blizn tworzyły kręty wzór, a między ich białawymi zawijasami cała powierzchnia pleców była zmieniona zapalnie. Grisha odetchnął głęboko i milcząc jak zaklęty odwrócił się plecami do okna, by lekarz mógł obejrzeć wszystko w pełnym świetle. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Nie Paź 06 2019, 21:07 | | Widok półnagiego Grishy cię nie wzrusza. Widziałeś na Oddziale Pierwszej Pomocy już gorsze przypadki – zmasakrowane twarze, braki kończyn i inne katastrofy. Osobę, która nigdy wcześniej nie miała do czynienia z czymś podobnym, zapewne by zmierzwiło, ale ty w tym zawodzie musiałeś zachować spokój i nie mogłeś sobie pozwolić na niepotrzebne okazywanie emocji. Przebrnięcie przez utarte pytania było dla ciebie obowiązkiem; nie mogłeś przecież podać mu eliksiru bez jakiegokolwiek zawahania, tym bardziej że Mitrokhin nie był twoim pacjentem. Zignorowałeś więc jego komentarz, choć mógłbyś na niego odpowiedzieć z podobną zgryźliwością i nieuprzejmością w głosie. Ścisnąłeś go nieco mocniej za bark, jakbyś chciał mu się odwdzięczyć za słowa, przyglądając się przy tym z zaciekawieniem jego problemowi. Rany po smoczym ogniu miały to do siebie, że były powszechnie uznawane za przeklęte – goiły się ciężko i długo, nie mówiąc już o bliznach, które były szkaradną pamiątką na całe życie. Naukowcom wciąż nie udało się znaleźć odpowiedzi, dlaczego tak jest: smoki jednak były stworzeniami stworzonymi z magii, stąd też i obrażenia przez nie zadawane były zupełnie inne. Sam nigdy nie miałeś okazji obcować z tymi stworzeniami sam na sam, ale zapewne nie odważyłbyś się na to – w tej kwestii wystarczyły ci cztery ściany szpitala i poszkodowani przez smoki pacjenci. - Proszę to wypić. – Podajesz mu jeden z eliksirów, który wyciągnąłeś ze szafki, aby Grisha się w końcu uspokoił. Nie przyniesie mu to jeszcze ulgi w bólu, ale przynajmniej ograniczy jego agresywne zachowanie. Nie zamierzasz go tolerować, a nie masz też siły, by z kimkolwiek się jeszcze użerać, tym bardziej że jest twoim ostatnim pacjentem. – Możemy dodatkowo zastosować nową maść z
żywokostu, która dopiero od niedawna jest dostępna – dzięki niej znikną zaczerwienienia. Będzie też uzupełnieniem do eliksiru, który był podawany przez doktora Wrońskiego – proponujesz Mitrokhinowi, po czym prosisz go, aby usiadł na wolnym łóżku, a jedna z pielęgniarek do ciebie podeszła. – Jak pan zapewne wie, do dwóch godzin mogą pojawić się halucynacje, dlatego ważne jest, aby udał się pan bezpośrednio do domu. – W innym przypadku mogłoby się to źle skończyć; wolałbyś zatrzymać go na obserwacji, ale ze wskazówek i kartoteki Wrońskiego wynikało, że najprawdopodobniej nie będzie takiej potrzeby, gdyż organizm Mitrokhina zwykle reagował normalnie. Dobrze wiesz jednak, że nigdy nie ma stuprocentowej pewności, dlatego też lepiej było go przed tym ostrzec. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Pon Paź 07 2019, 00:18 | | Wzdrygnął się od obcego dotyku. Przykra formalność, konieczność, do której dawno pozornie już przywykł przeciągała się w nieskończoność. Gorodecki wykazywał się przynajmniej odpowiednią dla swego zawodu skrupulatnością. Nie dziwiła Grishy jego ciekawość, za to świadomość ostrożności, z jaką obchodził się z ludzkim ciałem nieodmiennie sprawiła, że poczuł się przy uzdrowicielu nieswojo. Do czasu. - Ostrożnie, człowieku – warknął, mimowolnie wyszarpując się spod ręki magomedyka. – To boli.Zwykle nie bywał agresywny, ba, nawet od otwartej wrogości stronił, jeśli było to możliwe. Szczególnie w szpitalu nie potrzebowali kolejnych wybuchów, a jednak w chwilach takich jak ta Mitrokhin musiał udowodnić sobie i wszystkim wokoło, że jest mimo wszystko tylko człowiekiem. Podaną mu fiolkę z lekarstwem zacisnął w dłoni i opróżnił dwoma łykami. Znajomy smak rozlał się po gardle odrobiną goryczy. - Tak, tak, wiem o wszystkim. Nic mi nie będzie. – Machnął ręką, zniecierpliwiony, ale zdecydowanie mniej spięty niż przed chwilą. Pierwsze efekty eliksiru były natychmiastowe. Jako pierwsze zniknęło nieznośne gorąco, a potem, stopniowo, skóra przestawało boleśnie ciągnąć. Kiedy ulga rozeszła się po jego obolałym ciele, posłusznie zajął miejsce na łóżku. Nie był w stanie zagwarantować, że nigdy nie doświadczył skutków ubocznych leku. Czasem nie pamiętał godzin tuż po wizycie w szpitalu, ale o tym nikomu nie mówił. Ważne, że działało na ból. - Proszę. – Kiwnął głową, kiedy Anton zaproponował maść. Nie żeby przejmował się szczególnie estetyką części ciała zwykle skrzętnie skrywanej przed światem, ale cóż mogło go powstrzymać? Cena specyfiku nie grała wszak roli, gdy jednak wykorzystał minutę na przemyślenie sprawy, pojawił się pewien jakże prozaiczny problem. - Sam nie dam rady – mruknął, stwierdziwszy w myślach, że tutaj mają od tego ludzi a w Kisłowodzku – do kogo mógł się zwrócić o pomoc? Nie chciał pokazywać swoich blizn siostrze, a bratu w życiu nie pozwoliłby zbliżyć do ran jego trzęsących się rąk. Przed służbą zaś nie wypada dżentelmenowi się tak bezpardonowo rozbierać. Tyle z nauk matki Grisha jeszcze pamiętał. Raz, zdaje się, zapomniał, kiedy do sprzątania na pokojach zatrudniono szczególnej urody Anitę albo Annę, ale to było już tak dawno temu, że śmiało można powiedzieć także: nieprawda. Powiódł skonfundowanym spojrzeniem pomiędzy uzdrowicielem a pielęgniarką, gdy zaś minęła kolejna minuta niezręcznej ciszy, dźwignął się z kozetki i niemal z desperacją chwycił położoną na oparciu krzesła koszulę. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Czw Paź 10 2019, 22:09 | | - Musiałem sprawdzić – odpowiadasz ze stoickim spokojem, odsuwając się od Grishy i wysyłając pielęgniarkę po eliksir, którego nie było w gabinecie przyjęć. Oriana wróciła po kilku minutach, przynosząc to, o co ją prosiłeś. – Tylko uprzedzam, że mogą wystąpić skutki uboczne i proszę ich nie lekceważyć. W kartotece do tej pory nie było adnotacji, jednak wolałbym się upewnić, czy na pewno nie występowały jakieś halucynacje po zażyciu tego eliksiru? Albo inne niepokojące objawy? Jeśli tak, to wolałbym o tym wiedzieć. – Nie wierzysz naiwnie w zapewnienia swoich pacjentów; już nie raz i nie dwa, pomimo twojego krótkiego stażu w szpitalu, udało ci się ich przyłapać na kłamstwie. Niechętnie przyznawali, że coś im się działo, jakby byli przekonani, że tak musi być. Największy problem był zawsze z wysoko urodzonymi czarodziejami, którzy zwykle prezentowali dwie postawy. Każda z nich była wyjątkowo skrajna – jedni dbali o swoje zdrowie aż nadto, łożąc na szpital i opiekę magomedyczną góry brzęczących złotych rubli, a inni nie chcieli wręcz publicznie się przyznawać do swoich zdrowotnych kłopotów, jakby były dla nich czymś urągającym. Odnosisz wrażenie, że tak było właśnie w przypadku Mitrokhina, który w rzeczywistości wstydził się swoich smoczych blizn, choć przecież mogłeś się mylić. Reagował jednak na ciebie wyjątkowo nerwowo; nie byłeś w końcu Wrońskim, przez co Mitrokhin musiał wyjść ze strefy komfortu, co nigdy nie jest przyjemne. - Oczywiście – odpowiadasz w końcu po chwili milczenia, dokładnie przygotowując eliksir uśmierzający ból, który trzeba było podgrzać prostym zaklęciem, wymieszać zgodnie ze wskazówkami zegara i dodać kilka świeżo zmielonych ziół, po czym podajesz go Mitrokhinowi. – Proszę to teraz wypić haustem i położyć się z powrotem. Zaraz wszystkim się zajmiemy. O to akurat nie ma się co martwić. – Gestem dłoni pokazujesz mu, aby posłusznie wrócił na kozetkę, z której zerwał się gwałtownie i wzdychasz ciężko pod nosem. To nie był przecież dla was problem, aby mu pomóc – wystarczyło jednak zwyczajnie poprosić i zakomunikować, co nie było najwyraźniej tak oczywiste dla Grishy. Przyzwyczaiłeś się jednak już do różnych przypadków, toteż nie jesteś tym szczególnie zdziwiony, przynajmniej nie tak jak kiedyś. – Musi pan ją stosować raz na dwa dni. Na początku może mocno piec, ale to tylko kilka sekund – informujesz na wszelki wypadek, uważnie na niego patrząc. Nie będzie to nic przyjemnego, jednak na pewno po kilku chwilach przyniesie mu ogromną ulgę.
Ostatnio zmieniony przez Anton Gorodecki dnia Sob Paź 12 2019, 00:25, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Pią Paź 11 2019, 12:18 | | Uspokajał się. Z każdą chwilą irytacja i zniecierpliwienie słabły, a ulga – a może tylko jej wrażenie? – pozwoliła na powrót Grishy jeśli nie przyjaźnie nastawionego do uzdrowiciela, to na pewno bardziej opanowanego. Częściej, niż pozwalali sobie na tego świadomość, zupełnie słusznie można było zasłużyć Mitrokhinom, że postępują dziecinnie. Wywoływali między sobą konflikty, którym można i powinno się zapobiegać, zacietrzewiali się bez potrzeby i kultywowali swój upór, każdy z osobna. Dlatego też Anton miał być może – zapewne – rację, podejrzewając go o wstyd. Ostatecznie trudno powiedzieć, by przynajmniej w części swego życia nie dorastał do właśnie tego uczucia. Ale kłamać nie zamierzał. Przedtem nie musiał przemilczać kwestii efektów ubocznych, bo Kostya nie stawiał go pod ścianą. Znał go zbyt dobrze, by nie zawiązać od razu milczącej umowy: Mitrokhin znosił komplikacje, Wroński trzymał na niego oko z bezpiecznego dystansu. Gorodecki zaś dystans ten bez ostrzeżenia zmniejszył do zera. - Zdarzało się. Czasami… miewam dziury w pamięci. Niewielkie, ale mimo to zauważalne – przyznał Grisha, westchnąwszy przedtem z rezygnacją. Jeśli okaże się, że szczerość, na którą zdobył się nie bez kosztów, nie zapewni mu kolejnej dawki eliksiru, nie miał oporów przed proponowaniem, by zrobiły to pieniądze. Nie wyobrażał sobie bowiem, by nawet przez krótki czas, parę dni, które podobno należą się każdemu z racji bycia człowiekiem, nie mógł funkcjonować na obrotach tak wysokich, jak do tego przywykł. Patrzył, jak uzdrowiciel miesza dla niego dawkę kolejnego leku. Kiedy fiolka trafiła do jego ręki, wypił, nie krzywiąc się. Bez kwestionowania polecenia uzdrowiciela wrócił także na kozetkę, chociaż widać było, że zmieszał się przez chwilę, stojąc pomiędzy krzesłem a twardą leżanką, a w ręce miął nieporadnie swoją koszulę. Odłożył ją z powrotem i ułożył się na brzuchu. Uniesienie ramion tak, by uwidocznić cały oparzony przed laty obszar wciąż wymagało od niego wysiłku, zacisnął więc zęby i zamilkł. Wizyta, na którą zdecydował się pod wpływem chwili i która powinna chwilę właśnie zająć i tak już przeciągała się ponad to, co normalnie Grisha był w stanie poświęcić na pielęgnację swojego zdrowia. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Sob Paź 12 2019, 01:39 | | - Rozumiem. – Kiwasz tylko delikatnie głową, spoglądając uważnie na Grishę i kontynuując swój wywód: – W takim razie będziemy musieli zmniejszyć dawkę. Im częściej się go zażywa, tym więcej występuje halucynacji, toteż nie należy z nim przesadzać. – Tym bardziej, że mogłoby to się bardzo źle skończyć. Słyszałeś o skrajnych przypadkach, w których ludzie robili nieprawdopodobne rzeczy po tym eliksirze, nie pamiętając nic z tego, co w tym czasie się działo, dlatego zwykle przepisywaliście go tylko w szczególnych przypadkach, tak jak było to akurat u Grishy. Orina w tym czasie zajęła się zniecierpliwionym Mitrokhinem, który posłusznie położył się na kozetce pod ścianą. Zauważyłeś, że się zmieszał i nie czuł się komfortowo, ale było to przecież częściowo normalne – pierwsze wizyty u nowego magomedyka często przebiegały różnie i były niezręczne, zwłaszcza dla Grishy, który od wielu lat leczył się u doktora Wrońskiego. Na twoje polecenie pielęgniarka w końcu przygotowała maść z welwiczji i czarnego bzu, po czym z niezwykłą dokładnością rozsmarowała ją po smoczych bliznach mężczyzny. Bez wątpienia nie należało to do najprzyjemniejszych czynności, przynajmniej nie z początku, o czym świadczyło zauważalne posykiwanie z ust Grishy. Nie wszystkie maści działały od razu; niekiedy potrzeba było kilku sekund czy choćby minut, aby dany lek przyniósł ulgę. Zaczerwienione miejsca powoli zaczęły blednąć, co świadczyło o pierwszych efektach medykamentu. - To na tyle – powiedziała Orina, która po wykonanym zajęciu wyszła z gabinetu przyjęć, a ty w tym czasie skrupulatnie uzupełniłeś jego kartotekę, przy okazji porządkując pozostałe dokumenty, które leżały w nieładzie na biurku. – Oto recepta na lek. Powinno wystarczyć na najbliższy czas. – Wręczasz ją na koniec Mitrokhinowi, przy okazji tłumacząc jeszcze najważniejsze informacje. Formalności formalnościami, byłeś przekonany, że Grisha o tym wszystkim wiedział, ale twoim obowiązkiem było to zrobić. – Z tego, co wiem, doktor Wroński na pewno pojutrze będzie już w pracy, dlatego gdyby pan chciał, zawsze może się do niego kontrolnie udać na wizytę, ale myślę, że raczej nie będzie takiej potrzeby. W najbliższym czasie wszystko powinno wrócić do normy, tylko proszę nie zapominać o maści – dodajesz jeszcze na odchodne, uśmiechając się przy tym dość przyjaźnie do mężczyzny, który na koniec wizyty wyglądał już na całkowicie uspokojonego i łagodnego. Podstawa to stosować się do lekarskich zaleceń, a wówczas wszystko powinno być w porządku. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Sob Paź 12 2019, 22:05 | | Nie bardzo docierało do niego, to co mówił uzdrowiciel. Gdzieś poza zasięgiem jego wzroku plótł o dawkach eliksirów, a Grishy przypomniało się nagle jego ostrzeżenie – że aplikacja lekarstwa może nieco piec. Uzdrowiciel pozwolił sobie w tej kwestii na spore niedopowiedzenie. Ból, z którym Mitrokhin niemal już się pożegnał powrócił kiedy cienka warstwa maści pokryła jego skórę. Wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby, próbując w ten sposób zdobyć choć odrobinę chłodu. Wkrótce potem pieczenie ustąpiło, a w jego miejscu – wraz z zapachem, który nie był Grishy do końca obcy – rozprzestrzeniła się ulga. Pielęgniarka szybko uwinęła się ze swoim zadaniem, wykonała je w milczeniu, co Mitrokhin bardzo cenił w ich konkretnym zawodzie. Podziękował jej i podniósł z kozetki tak szybko, jak mógł. I wreszcie sięgnął po złożone na krześle rzeczy. Ubrał się czym prędzej, dokładając minimalnych starań do schludności swojego wyglądu. Koszulę wygładził, włożył w spodnie, włosy przeczesał palcami. Ze wszystkich sił starał się wyglądać choć trochę lepiej niż kiedy przekroczył próg szpitalnej sali. - Nie będzie takiej potrzeby – podchwycił słowa magomedyka, kiwnął głową, a ręce – wreszcie bezpieczne – wcisnął w kieszenie płaszcza. Gdy tylko wstał i skonstatował, że jest w stanie poruszać się i ubrać we względnym komforcie, podjął decyzję, że nie będzie fatygować się z powrotem do szpitala tylko po to, by Kostya powiedział mu, że wszystko w porządku. Nie bolało – i to mu wystarczy na dowód skuteczności Gorodeckiego, niestety tylko do następnego epizodu bólu, którego ani doświadczenie pacjenta ani twórczy zapał medyków nie potrafiły przewidzieć. Na pocieszenie miał w kieszeni receptę na eliksir i maść. - Dziękuję panu za pomoc – pożegnał się krótko. Wyciągnął rękę do Antona, zdecydowanie uścisnął jego dłoń. Nie wątpił, że zapamięta uzdrowiciela na dłużej niż on sam zostanie zapamiętany – ale taki był już urok oddziału pierwszej pomocy, nawet kiedy przychodzili pacjenci znani z pierwszych stron gazet, tutaj każdy był tylko kolejnym chorym. Mitrokhinowi nie zależało na tym, by pojawiać się w prasie, ale po drugiej stronie tego spektrum, jako anonimowa jednostka, też się nie odnalazł. Przynajmniej jednak Gorodecki chciał się go pozbyć tak samo jak on chciał już ewakuować się z Hotynki. Opuścił szpital sprawnym krokiem, nie podnosząc wzroku na pacjentów wciąż czekających na pomoc na korytarzach. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Pon Paź 14 2019, 23:57 | | - Mam taką nadzieję, że wszystko będzie w porządku – odpowiadasz z przyjacielskim uśmiechem na twarzy, wzdychając ledwo słyszalnie pod nosem i kątem oka zerkając na staromodny zegar nierówno powieszony na białej ścianie. Przypadek Grishy nie należał do najłatwiejszych, tym bardziej że wymagał ciągłych kontroli i przyjmowania odpowiednich i silnych medykamentów, by blizny pozostawione po smoczym ogniu pozostawały w stanie spoczynku. – Nie ma problemu. Przyjemność leży po mojej stronie – dodajesz jeszcze na koniec, ściskając Mitrokhinowi mocno dłoń na pożegnanie, po czym otwierasz przyciężkawe drzwi, by mężczyzna mógł wyjść z gabinetu przyjęć. Kiedy zostałeś już sam w pomieszczeniu, w końcu odetchnąłeś z ulgą, zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, że był to twój ostatni pacjent. Może i wizyta początkowo nie należała do najprzyjemniejszych, biorąc pod uwagę wcześniejsze wybuchy Grishy, ale tak naprawdę nic cię nie zdziwi – zdarzały ci się już gorsze incydenty w tej pracy. Przez Oddział Pierwszej Pomocy nieustannie przewijali się najróżniejsze przypadki – to w końcu tu czarodzieje trafiali na samym początku z niecierpiącymi zwłoki dolegliwościami. Nie wszyscy jednak pamiętali o tym, że jesteście nie tylko wykwalifikowanymi magomedykami, którzy starają się nadrobić braki w personelu, ale też zwykłymi ludźmi. Dlatego szczerze cieszysz się, że w końcu idziesz do domu. Przed tym jeszcze zwieńczający twój dzisiejszy dyżur papieros, krótka pogadanka z Baviciem, którego zupełnie przypadkiem spotkałeś na szpitalnym korytarzu, potem zajrzałeś jeszcze do Oriny, aby się z nią pożegnać i dopiero wtedy nieśpiesznym krokiem udałeś się w kierunku swojego mieszkania. Nie miałeś na resztę wieczoru żadnych skonkretyzowanych planów, ale po drodze szybko uświadomiłeś sobie, że chcesz go leniwie spędzić w łóżku z butelką czerwonego wina wytrawnego i dobrą książką w ręku. Wstyd się było publicznie przyznać do tego, co aktualnie czytałeś, ale „Szaleństwo wuparzych oczu” nie dawało ci ostatnio spokoju. Nie mogłeś więc doczekać się kolejnych rozdziałów, które chciałeś jak najszybciej skończyć. Inna sprawa, że od pewnego czasu wydawało ci się, że ktoś nieustannie cię śledzi po pracy… Anton i Grisha z tematu |
| |
Kaliningrad, Rosja 34 lata poświst błękitna bogaty urzędniczka-badaczka, Prikaz ds. Magicznej Fauny i Flory |
Wto Paź 15 2019, 13:57 | | 9.10.1997 Helena doskonale zdawała sobie sprawę, że kiedy nie trzeba - to wiele spraw potrafi runąć niczym domek z kart. Czasem jedynie zapominała o tym, że również może się to i jej przytrafić. Tak jak dzisiaj. Dwa dni wcześniej wyruszyła wraz z jednym badaczem ze swojego prikazu, który specjalizował się w smokach. Nie był to rozkaz czy zadanie, którego nie chciałaby wykonać. Dość chętnie wybierała się na takie kontrolne wizyty. Podczas nich poruszane były podstawowe kwestie: aktualizowanie informacji dotyczące gatunku, ich żywienie, opieka i tresura. Oprócz tego także podstawy w postaci obrony, ataku i ewentualnej przydatności chociażby łusek, kłów, futra, krwi; w wielu magicznych dziedzinach znalazłoby się zastosowanie dla danego, uznajmy, elementu. Dla Leny, jako pośwista, takie wyprawy zawsze były też formą nauki, gdzie mogła dowiedzieć się o zwierzynie, poznać ją, a czasem i pogawędzić, kiedy nikt nie patrzył. Mimo tego, że jej genetyka z pewnością była przydatna, to niespecjalnie miała zamiar pokazywać wszem wobec co jest w stanie zrobić, a co nie. Nie potwierdzała ani nie zaprzeczała plotkom, które była w stanie usłyszeć. Ludzie mogli wierzyć w co chcą, nie miała zamiaru sprostować. Przynajmniej w tej sytuacji. W każdym razie, dzień po wizycie w hodowli będącej na ogromnym, prywatnym terenie, jej samopoczucie się pogarszało. Najpierw to zrzuciła na karb zmiany strefy czasowej albo i pogody; to na zbyt lekki ubiór i - ponownie - na pogodę, która płatała figle nie rzadziej niż chochliki. Gdy jednak godziny mijały, a podstawowa wiedzy z zakresu “chroń się przed przeziębieniem” nie pomagały, to zaczęła się niepokoić. Na tyle, na ile można było niepokoić się w sezonie jesiennym przy wariującej pogodzie, mając w sobie nieco ignorancji na dobro bardziej priorytetowych spraw. Wczoraj pod wieczór to była właściwie przerażona. Nie dość, że całkiem niedawno rodzice dali jej taką ładną niespodziankę, to teraz i praca postanowiła nie oszczędzać jej wrażeń. W pewnym momencie była w stanie dostrzec przebarwienia i wypryski na swoich dłoniach, co nie tylko wyglądało strasznie, ale i odrzucało. Pal licho z tym, ale w momencie, gdy zamiast napić się kawy i poczytać gazetę to przy kichnięciu zadymiło - zaniepokoiła się wystarczająco. Mogło jej świtać w głowie, aczkolwiek to nie było wystarczające. Wiedziała, że lepiej czegoś takiego nie ignorować, a ruszyć się do Hotynki - dla świętego spokoju i… całego mieszkania; nie chciała spalić lokum ani kamienicy. Na izbie przyjęć pojawiła się dość szybko. W długim płaszczu, zawinięta szalem. Ubolewała nad własnym losem. Ktoś ją trącił ramieniem to czuła się, jakby zaraz miała stracić kończynę. Ciężko było się rozprostować. Zastanawiała się czy było to faktycznie tak paskudne uczucie, czy jednak w przypadku choroby odziedziczyła zdolność dramatyzowania po Wrońskich wtedy, kiedy nie trzeba. Zapukała w oczekiwaniu na możliwość wejścia.
Ostatnio zmieniony przez Lena Wrońska dnia Nie Paź 20 2019, 15:53, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Wto Paź 15 2019, 23:26 | | Sezon jesienny ledwo się zaczął, a Oddział Pierwszej Pomocy już na początku października pękał w szwach. Szpitalne korytarze zapełnione były ludźmi, którzy w długich kolejkach ustawiali się do gabinetu przyjęć. Od samego rana wizyty przebiegały jednak zadziwiająco gładko i sprawnie; być może dlatego, że do tej pory nie przytrafił się żaden ciężki przypadek – nie mówiąc o kilku niepokojących objawach chorób zakaźnych, które bezpośrednio zostały skierowane na piętro wyżej. Twój dzień się jeszcze nie skończył – aż chciałoby się powiedzieć, że zaledwie się zaczął, biorąc pod uwagę to, że zapewne do późnego wieczora stąd nie wyjdziesz. Mimo to, od samego rana jesteś dziś pełen niegasnącego zapału i sił, gdyż w ostatnich dniach udało ci się zasłużenie odpocząć i zebrać w sobie. A wtedy niewiele ci było potrzeba, by wejść w swego rodzaju trans, podczas którego skupiałeś się wyłącznie na pracy. Dodatkowo od kilku miesięcy współpracowałeś z Oriną, z którą zadziwiająco dobrze się dogadywałeś, dlatego nie miałeś powodów, aby narzekać. Przynajmniej nie tak często, jak zwykłeś to robić, choć i tak zawsze starałeś się nie obarczać nikogo swoimi niespokojnymi i wzburzonymi niczym morze myślami. Podczas krótkiej przerwy, którą wykorzystałeś na wypicie czarnej kawy w spokoju, w końcu Orina przyniosła ci kartotekę niejakiej Heleny Wrońskiej. Po dłuższym zastanowieniu coś ci to imię i nazwisko mówiło, jakbyś jeszcze znał je z odległych czasów Koldovstoretz, ale nie miałeś stuprocentowej pewności. Na salonach, pomimo twojego częściowo szlacheckiego pochodzenia ze strony matki, bywałeś niezwykle rzadko, toteż nie znałeś wszystkich błękitnokrwistych czarodziejów. Nawet jeśli, to i tak wolałeś obracać się w towarzystwie zwyczajnych ludzi. - Proszę wejść. – Niezwykle donośny głos oznajmił Lenie, że w końcu nadeszła jej pora i może wejść do środka, a ty w tym czasie tylko rozsiadłeś się wygodnie na skórzanym fotelu, który po raz kolejny nieprzyjemnie zaskrzypiał. Już wcześniej próbowałeś coś z nim zrobić, ale nawet proste zaklęcia naprawiające nie przyniosły żadnej poprawy. – Dzień dobry – witasz się z lekkim uśmiechem na twarzy, momentalnie wskazując jej, by usiadła na przeciwko ciebie. Zerkasz uważnie na kartotekę, po czym po kilku sekundach przenosisz wzrok na swoją pacjentkę. – Pani Helena Wrońska, tak? – upewniasz się na wszelki wypadek, by nie doszło do żadnej pomyłki i przechodzisz od razu do konkretów, aby nie tracić czasu: – W czym mogę pani pomóc? – Standardowe pytanie zadawane przez każdego magomedyka. Było jednak czymś niezbędnym, bez czego przecież nie dało się ruszyć dalej. |
| |
Kaliningrad, Rosja 34 lata poświst błękitna bogaty urzędniczka-badaczka, Prikaz ds. Magicznej Fauny i Flory |
Sro Paź 16 2019, 00:05 | | Wrońska odczekała stosowną chwilę. Kiedy usłyszała pozwolenie (lub też zaproszenie, jak kto woli), to od razu uchyliła drzwi. Pocieszyło ją, choć marnie, to, że nie będzie to nikt z rodziny. Niespecjalnie miała ochotę wdawać się w dyskusje. Zwłaszcza gdy czuła się paskudnie. Nie wyglądała, ale z pewnością tak czuła. — Dzień dobry — jednak w pierwszej chwili przez myśl jej przeszło, że wcale nie taki dobry, ale czasem zdarzało jej się zachować odpowiednio. Wysiliła się nawet na uśmiech. Przynajmniej grymas, który miał być uśmiechem, ale widać było przeogromne cierpienie Wrońskiej. Kobieta nie zastanawiała się długo. Ściągając z siebie warstwy ubrań, przewiesiła je na oparciu krzesła, a i sama w końcu zajęła miejsce naprzeciw medyka. Nie miała teraz dumnej i wyprostowanej postawy. Przede wszystkim liczyła na to, że nie zajmie to długo i nie będzie musiała zostać w Hotynce na dłużej. Wystarczyło już, że odwołała spotkanie z Piotrem przez krótką i szybką wiadomość, którą Ilik mu zaniósł. W związku z tym nie czuła się zbyt dobrze. Zwłaszcza że jej samej zależało na poznaniu mężczyzny, jako że ten za niedługi czas miał być jej mężem. A do tej myśli również nie mogła się przyzwyczaić. Od czasu do czasu zdarzyło jej się nawet złorzeczyć na rodziców i pośpiech ze strony Jolany. Zanim odpowiedziała to przyjrzała się Antonowi. Nie miała może najlepszej pod słońcem pamięci, jednak była w stanie co poniektóre twarze rozpoznać lub po prostu - kojarzyć. Z paroma osobami zdarzyło jej się zamienić zdanie czy dwa w Koldovstoretz, a w przypadku pochodzących z dynastii lub powiązanych z nimi - na różnych przyjęciach. Tam nie udzielała się specjalnie, jako że nie potrzebowała atencji i oczu pozostałych wlepionych w jej osobę. Odchrząknęła. — Sądzę, że umieram — powiedziała to z niemalże stuprocentowym przekonaniem. Mogło to zabrzmieć jak wstęp do dramatycznego monologu z teatralnymi gestami. — No, przynajmniej jestem temu bliska, jeśli chodzi o samopoczucie. Ostatnio byłam na wyjeździe z pracy i od wczoraj czuję się, jakby kości miały mi się poprzestawiać — zaczęła informować, dzieląc się swoimi chorowitymi wrażeniami. Zaczekała jednak na dalsze pytania. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Nie Paź 20 2019, 01:10 | | - Doprawdy? – upewniasz się tylko, przeglądając jeszcze przez moment kartotekę, po czym skupiasz całą swoją uwagę na Wrońskiej. Jej słowa wypowiedziane w tonie pełnym powagi mimowolnie sprawiają, że tylko z lekkim zdziwieniem unosisz jedną brew do góry, jakby było w twoim geście coś pobłażliwego. Nie raz i nie dwa słyszałeś już od pacjentów, że są bliscy śmierci – w większości przypadków to się jednak nie sprawdzało, a jedyną chorobą, która od zewnątrz w zastraszającym tempie zżerała społeczeństwo magiczne, była hipochondria. Wielu pacjentów normalne objawy, jak i podstawowe działania organizmu najczęściej odczytywało na opak. Nie sugerowałeś jednak, że tak było akurat w przypadku Wrońskiej – wystarczyło spojrzeć na jej twarz, by zauważyć, że jej samopoczucie nie należało dziś do najlepszych. W związku z tym wstępna diagnoza powinna wykluczyć jej podejrzenia odnośnie rychłej śmierci, ale najpierw musiałeś dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego, co się wydarzyło. – Nie bądźmy pesymistami. Może nie jest tak źle. Najpierw jednak proszę mi wszystko dokładnie odpowiedzieć. – W końcu o tej porze roku niezwykle łatwo było złapać choćby przeziębienie, nie mówiąc już o innych szybko rozprzestrzeniających się chorobach zakaźnych. Oby tylko jesień nie przyniosła kolejnej groźnej epidemii, tak jak miało to miejsce kilka lat temu. Zaczynałeś wtedy dopiero swoją karierę magomedyka i niemal od razu zostałeś rzucony na głęboką wodę, wraz z innymi lekarzami próbując opanować niebezpieczną plagę kameleonki w Hotynce. - Co pani dokładnie dolega? – zadajesz klasyczne pytanie padające podczas każdej wizyty, w tym samym momencie chwytając za pióro i czekając na jakąkolwiek odpowiedź ze strony pacjentki. Na pierwszy rzut oka mogłeś spostrzec mocno powiększone źrenice, jak i nieco dziwny, jakby ziemisty kolor skóry, który już sugestywnie świadczył o tym, że coś było nie tak. Nie chciałeś jednak niepotrzebnie wyciągać pochopnych wniosków, tym bardziej że po takich obserwacjach ciężko cokolwiek było jednoznacznie stwierdzić. Potrzeba ci było więcej podstawowych informacji, dzięki którym byłbyś w stanie postawić właściwą diagnozę. – Prosiłbym, by także dookreśliła pani, kiedy pojawiły się pierwsze symptomy choroby – dodajesz jeszcze po chwili namysłu, oddając głos Helenie i więcej jej nie przerywając. Ostatnio to pojęcie względne, po którym niełatwo jest cokolwiek ustalić. |
| |
Kaliningrad, Rosja 34 lata poświst błękitna bogaty urzędniczka-badaczka, Prikaz ds. Magicznej Fauny i Flory |
Pon Paź 21 2019, 23:40 | | Wrońscy bywali głośni i gadatliwi. Niesprecyzowanie pytania, a raczej prośba o tym, aby wszystko opowiedzieć, jedynie zachęcała do długiej dygresji, którą Anton lada moment miał usłyszeć. Tyle o ile Helena domyślała się, że interesuje go jej problem, z którym się zgłosiła, jednak jakoś musiała zacząć. — Zacznijmy od tego, że mam pracę, która wymaga ode mnie podróżowania — odezwała się, jakby chciała Antonowi zasugerować, że to jest odpowiedni moment, aby się rozluźnił w fotelu. Napił się herbaty i był spokojny o to, że przynajmniej przez pół godziny będzie mógł zaoszczędzić swoje struny głosowe, bo nie będzie miał możliwości wtrącenia się. W ostateczności tak można by było pomyśleć. — W związku z tym często przebywam w różnych regionach i niezależnie czy to miasta, miasteczka, czy lasy, góry i jakieś wybrzeża. Temperatury się wahają, z wiatrem podobnie — kontynuowała Lena. Mimowolnie zaczęła gestykulować, choć dość szybko zrezygnowała. Machnięcie ręką skwitowała stęknięciem i zaraz ramię okryła swoją dłonią. Gorodecki mógł dojrzeć, że ma lekkie przebarwienie w okolicach knykci. — No, a ostatnio współpracownik zajmujący się smokami, musiał sprawdzić jedną z hodowli, więc wyruszyłam z nim. Wzruszyła ramieniem i odchrząknęła. Dopiero po chwili zmarszczyła brwi na te klasyczne pytanie. — To chyba ja powinna o to zapytać? — pozwoliła sobie na rozbawiony ton. Zamaskowała tym samym lekką irytację, choć wciąż czuła się usprawiedliwiona. Przy tak paskudnym samopoczuciu ciężko było zachować spokój, kiedy dosłownie wszystko bolało, a co gwałtowniejszy ruch gwarantował kolejne spazmy cierpień młodej Wrońskiej. Niezależnie od tego, Helena poprawiła się na krześle. Nie była nerwowa i nie przejawiała zachowań charakterystycznych dla choleryków. Bawiła się, co prawda, bransoletką, ale to głównie po to, by zająć czymś ręce i nie dłubać przy wypryskach, które i swędziały, i bolały. — Wczoraj zauważyłam, że zmienia mi się skóra przy dłoniach, że wydają się jakieś szorstkie i w nieco innym kolorze. Wpierw pomyślałam, że to może przez to, że skóra przesuszona, ale jak dzisiaj rano zaczęło mnie to boleć, a i nie mogę wyprostować ani pleców, ani palców to nieciekawie — rozgadała się ponownie. Zerknęła na blat biurka, przy którym siedzieli. Jakby próbowała spostrzec czy panuje nieład, czy jednak wszystko było uporządkowane. — No i jeszcze zaczęłam kichać, że poczułam popiół, więc w te pędy się ubrałam i jestem tutaj. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Wto Paź 22 2019, 13:17 | | - Dobrze – potakujesz ledwo zauważalnie, wsłuchując się w słowa Heleny, które na samym wstępie wywołały w tobie dziwne uczucie zazdrości. Z Wrońskimi było już tak, że zadziwiająco ciężko ci się z nimi rozmawiało – przynajmniej tak mógłbyś stwierdzić po swoich osobistych doświadczeń z dzieciństwa. Zawsze byli niezwykle głośni i gadatliwi, jakby chcieli przegadać i przekrzyczeć cały świat, nawet jeśli obok nie mieli żadnej osoby, z którą mogliby konkurować. A ty przecież sam stałeś się stonowany i spokojny, rzadko wybuchałeś nieposkromioną złością i podnosiłeś głos, jakby niewiele już zostało z tego Antona, którym byłeś jeszcze przed laty. Niemniej jednak każda z dynastii magicznych wyróżniała się czymś szczególnym – choćby Goncharovowie, z których pochodziła twoja matka, znacząco odstawali od innych rodzin. Nieustannie buzowała więc w tobie gorąca krew tatarska, która niegdyś nie dawała ci momentu wytchnienia i nie pozwalała ci zatrzymać się na zbyt długo w jednym miejscu, a teraz – nieoczekiwanie zastygła. Myśli o podróżach zawsze wywoływały w tobie niezdrową nostalgię; starałeś się jednak ją przezwyciężyć i powrócić do szpitalnej rzeczywistości, by skupić się na opowieści twojej pacjentki. Nagle padło kluczowe słowo podczas wypowiedzi kobiety, a ono z kolei od razu nakierowało cię na odpowiedni trop. Musiałeś jednak jeszcze się w tym upewnić i dokładnie ją zbadać. - Prawdopodobnie nie mam dla pani najlepszych wieści – oznajmiasz pesymistycznie po monologu Wrońskiej, oglądając przy tym niezwykle uważnie jej dłonie, których aktualny wygląd był już niepokojącą oznaką. – Podejrzewam, że to smocza ospa. Wszystkie wymienione objawy na to wskazują, podobnie jak sam fakt obcowania ze smokami. Prosiłbym jednak, aby pani się rozebrała. – Ból pleców mógł wskazywać na to, że i tam pojawiły się również zmiany skórne, które mogły potwierdzić tylko twoje przypuszczenia. A nagłe kichnięcie iskrami podczas wizyty tylko utwierdziły cię w słuszności twojej diagnozy. – W każdym razie, dobrze, że pani niezwłocznie udała się do Hotynki. – Choć lek na smoczą ospę wynaleziono już na początku XVI wieku, to po dziś dzień była bardzo niebezpieczną chorobą, którą szczególnie ciężko było wyleczyć w zaawansowanym stadium. Wielu ludzi bagatelizowało pierwsze objawy, co później kończyło się przymusową kwarantanną. A tej nie życzyłbyś Wrońskiej, która na pewno nie chciałaby zmarnować tylu dni w Hotynce. |
| |
Kaliningrad, Rosja 34 lata poświst błękitna bogaty urzędniczka-badaczka, Prikaz ds. Magicznej Fauny i Flory |
Wto Paź 22 2019, 21:13 | | Helena skrzywiła się zauważalnie. Tak posępna diagnoza nie mogła spowodować uśmiechu na twarzy kobiety. Całe szczęście, że wykrzywianie ust nie powodowało - jeszcze - żadnego bólu. Trudno byłoby jej utrzymać posągowe oblicze. — Ha, czyli mówiłam. Bliska umierania — podsumowała, wciąż zdobywając się na żartobliwy ton. Zaraz jednak spoważniała i wysłuchała Antona, od czasu do czasu jedynie kiwając głową. Nie wtrącała się, nie przerywała. Chciała mieć to za sobą. Dowiedzieć się czy musi przesiadywać w szpitalu, czy może odchorować w swoim mieszkaniu, które jeszcze zajmowała. Zdecydowanie lepiej czułaby się w swoim domu i w swoim łóżku. Nie zwlekała. Dość pospiesznie, ale nie na tyle, żeby zrobić sobie krzywdę, podniosła się i zaczęła ściągać fragmenty odzieży. Wcześniej szal i płaszcz już wisiały na oparciu niezbyt wygodnego krzesła. W następnym momencie dołączyły do nich sweter z długimi rękawami, który był rozpinany, a także prosta, w jednolitym kolorze koszulka. Nie brała pod uwagę tego, żeby miała też ściągać spodnie, więc Gorodecki mógł przystąpić do badań. — Gdyby nie to, że spaliłam papiery to chyba bym dalej siedziała, choć wątpię. Przeziębienie to jedyne, co wolę wysiedzieć w domu — powiedziawszy o tym, Wrońska miała na myśli fakt, że gdyby to była najzwyklejsza w świecie grypa to nie leciałaby z tym do Hotynki. Aż taką panikarą nie była, żeby z byle katarem lecieć do szpitala. Część przeziębień i oznak osłabienia organizmu to po prostu spędzała w swoim domu. Żeby pozwolić sobie na odpoczynek. Zdawała sobie sprawę, że niekiedy było to spowodowane jej poświęceniem pracy czy nadużywaniem zaklęć lub swoich zdolności, którymi jednak nie chwaliła się na prawo i lewo. — Jakie jest prawdopodobieństwo, że będę musiała zostać w Hotynce? — zagadnęła. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Sro Paź 23 2019, 21:23 | | - Kilka dni zwłoki i mogłoby być o wiele gorzej niż jest teraz – informujesz od razu po tym, jak tylko uważnie obejrzałeś ciało Wrońskiej, po czym bez zastanowienia pozwalasz jej się ponownie ubrać. Nie było widać jeszcze fioletowych zabarwień – pojawiały się jedynie gdzieniegdzie pierwsze zmiany skórne, co tylko oznaczało, że jest szansa na szybki powrót do zdrowia. Smoczej ospie dało się zaradzić łatwo, wystarczyło przyjmować odpowiednie medykamenty i pozwolić organizmowi zregenerować się przez kilka dni, ale tylko pod warunkiem, że choroba została zdiagnozowana stosunkowo wcześnie, czyli tak, jak było to w przypadku Wrońskiej. Wystarczyłoby tylko zignorować pierwsze objawy i przyjść do Hotynki później – wówczas z pewnością musiałaby zostać w szpitalu na kilka dni. – Nie jest źle. – W tym samym momencie żwawym krokiem kierujesz się w stronę szafki z eliksirami. – Muszę przyznać, że ma pani dużo szczęścia. Widać co prawda pierwsze znaczące zmiany, jeśli chodzi o skórę: jest bardzo sina, ale nie jest jeszcze ani fioletowego, ani zielonego koloru – tłumaczysz pokrótce swojej pacjentce, chowając głowę wśród drewnianych półek z lekarstwami. W końcu udało ci się znaleźć specyfik, który miał przyczynić się do zatrzymania jej choroby. - Pobyt w szpitalu nie będzie konieczny. Niemniej jednak wypiszę pani zwolnienie na cały tydzień. Powinna pani zostać w domu, tylko proszę pamiętać o tym, że kontakt z innymi osobami jest niewskazany. Wówczas mogłaby pani ich zarazić – odpowiadasz na jej pytanie, po czym podajesz kobiecie czarną fiolkę z eliksirem przeciw smoczej ospie. Sam zapach, podobnie jak i smak, był intensywnie ziołowy i zadziwiająco przyjemny, co rzadko zdarzało się przy tego typu lekach. Cały sekret tkwił jednak w lawendzie, która stała się jego nieodłączną częścią. – To pani na pewno pomoże. Proszę to wypić. – Po tych słowach ponownie siadasz na fotelu przy dębowym biurku, aby zabrać się za uzupełnianie kartoteki Heleny. – Na wszelki wypadek przepiszę pani maść z
żywokostu, którą stosujemy przy zaawansowanym stadium smoczej ospy. Jest bardzo silna w działaniu, dlatego ryzyko, że pojawią się dalsze objawy są znikome. Skóra jednak w najbliższym czasie może być niezwykle wysuszona, dlatego polecam stosowanie maści bogunki, która z pewnością ją nawilży. – Mówiąc to ze stoickim spokojem w głosie, zabierasz się za wypisywanie recepty. W tym samym momencie do gabinetu weszła Orina, która poinformowała cię o kolejnym pacjencie. |
| |
Kaliningrad, Rosja 34 lata poświst błękitna bogaty urzędniczka-badaczka, Prikaz ds. Magicznej Fauny i Flory |
Czw Paź 24 2019, 22:27 | | Pocieszało ją to, że nie zignorowała więc tych wszystkich objawów. Westchnęła z pewną ulgą, bo mogłaby obawiać się najgorsze. Zresztą, w istocie tak było. Helena już była przekonana, że prędzej jej do trumny niż wyleczenia. Nie była jednak aż tak uparta przy swoim postanowieniu, jako że nie spieszyło jej się do zajęcia miejsca na cmentarzu. Dała się zbadać. Jeśli musiała się nachylić czy wziąć serię porządniejszych i głębszych oddechów - nie oponowała. Starała się nie oddychać w stronę Antona. Przez moment miała obawę, że jeszcze on sam od niej zarazi się smoczą ospą. Byłoby to dość paradoksalne, zważywszy na zawód jaki wykonywał i to, że sam stawiał diagnozę. Helena ponownie zaczęła przywdziewać górną część odzieży, odruchowo poprawiając materiał w odpowiednich miejscach. Albo gdzieś tu się pomarszczył, a tu podwinął; zwracała na to uwagę. Dopiero, gdy wsuwała sweter na swoje ramiona to pozwoliła ponownie zająć miejsce przed biurkiem. Nie omieszkała nie śledzić z uwagą Gorodeckiego, gdy tak krążył po gabinecie. Była na tyle ciekawa, że musiała zwalczyć chęć, aby nie podejść i nie spojrzeć w zawartość szuflad w Hotynce. Jeszcze tego by brakowało, żeby narobiła sobie wstydu. — Rozumiem, że jakikolwiek kontakt, tak? — nie chodziło jej o jakieś jednoznaczne działania. Bardziej o spotkanie, bo jeśli ktoś niespodziewany ją odwiedzi? Co prawda, będzie mogła się wymówić, ale czy już wtedy ma przestrzec o chorobie i żeby jak najszybciej dana osoba poszła się zbadać? — Jaka jest droga... zarażenia się? — było to dość dziwnie skonstruowane. Helena pokiwała głową. Będzie musiała zrobić sobie zakupy, a także pamiętać o tym, żeby wysłać list do swojego prikazu, a także smokologa, z którym wcześniej wybrała się do hodowli. Wypadało zasugerować, żeby i mężczyzna się zbadał, bo jeszcze tego brakowało, aby cały oddział był wyłączony ze względu na epidemię. — Jak szybko mogą ustąpić wszelkie objawy przy leczeniu? Znaczy się, mam na myśli to, kiedy będę mogła wyjść bez obawy, że jeszcze kogoś zarażę? — nachyliła się w stronę Antona, usiłując zerknąć, co też mężczyzna wypisuje. Doskonale słyszała, ale ciekawość i tak robiła swoje. Przywitała kobietę, która weszła do środka. Dalej na nią nie zwracała uwagi. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Nie Paź 27 2019, 15:19 | | - Tak, jakikolwiek kontakt – oznajmiasz bez zastanowienia, podając Lenie receptę i rozwiewając jej wątpliwości. – To oczywiście zależy, są różne przypadki, ale odbywa się ona przede wszystkim przez dotyk. Niemniej jednak na wszelki wypadek doradzałbym pobyt w domu i ograniczenie jakichkolwiek relacji z osobami trzecimi do minimum. Ostrożności nigdy dość, tym bardziej że smocza ospa potrafi być naprawdę niebezpieczną chorobą, która nieleczona potrafi niespodziewanie doprowadzić nawet do śmierci. U pani różnica polega na tym, że pierwsze objawy pojawiły się dopiero wczoraj, a dzięki szybkiej reakcji i zastosowaniu odpowiednich leków, jestem przekonany, że szybko powróci pani do zdrowia. – Niby mógłbyś zatrzymać ją w szpitalu, byłaby wówczas pod stałą opieką magomedyków, gdyby nie fakt, że Hotynka pękała w szwach, a w salach brakowało wolnych łóżek. Poza tym, symptomy nie były aż tak poważne, jak zwykle to bywało w takich przypadkach – ludzie najczęściej niepotrzebnie zwlekali z wizytą u magomedyka, co potem wiązało się z licznymi konsekwencjami i powikłaniami. A o zdrowie należy przecież nieustannie dbać – bez niego wszystko inne momentalnie traci już na swojej wartości i znaczeniu. - Lek na smoczą ospę znajdzie pani w każdej aptece. – Choć ta na Niedźwiedzim Ryku należała do twoich ulubionych miejsc ze względu na swój niezapomniany klimat i bogaty asortyment. – Należy stosować go dwa razy dziennie, nie więcej, nie mniej, w miarę możliwości rano i wieczorem. Podejrzewam, że starczy go na najbliższy tydzień bez problemu. Nawiązując do pani wcześniejszego pytania, po takim czasie wszystkie objawy powinny całkowicie zniknąć, a i ryzyko zarażenia zredukuje się do niemal zera. Gdyby coś się działo, a leczenie wyjątkowo nie skutkowało – proszę niezwłocznie się do mnie zgłosić – wyjaśniasz cierpliwie, po czym zamykasz kartotekę i podajesz ją Orinie, z którą wymieniasz kilka krótkich zdań na temat następnego pacjenta. Zaraz po tym spoglądasz na Helenę Wrońską, uśmiechając się do niej ledwo zauważalnie, jakby ponuro. – Z mojej strony to byłoby wszystko. Czy ma pani jeszcze jakieś pytania? – Podnosisz się jednocześnie ze swojego miejsca, czekając na jakąkolwiek odpowiedź ze strony kobiety. Zastanawiałeś się nawet, czy na koniec nie zagaić, w końcu pamiętasz ją z odległych czasów Koldovstoretz, ale po dłuższym namyśle rezygnujesz z tego pomysłu. Wizyta zmierzała już powoli ku końcowi. |
| |
Kaliningrad, Rosja 34 lata poświst błękitna bogaty urzędniczka-badaczka, Prikaz ds. Magicznej Fauny i Flory |
Nie Paź 27 2019, 19:21 | | Z uwagą wysłuchała monologu Antona. Zarazem starała się w myślach zanotować wszelakie informacje i wskazówki dotyczące tej choroby. Miała nadzieję, że jak już raz na nią zachorowała, tak w najbliższym czasie nie będzie miała ponownie nieprzyjemnego doświadczenia w związku z tym. W końcu teraz musiała dopiero pozwolić sobie na odpoczynek i regenerację, mając nadzieję, że faktycznie - jak powiedział Gorodecki - szybko zacznie zdrowieć. Potrafiła się zmotywować. Choroba, niezależnie od tego czy to było przeziębienie, czy coś poważniejszego - była wykańczająca i wówczas cierpliwość Heleny była zdecydowanie mniejsza. Ani się nie mogła skupić, ani odpocząć. Albo to ból jej przeszkadzał, albo zapchany nos i mogła poświęcić się czytaniu jakiejś książki, już nie wspominając o czymś ważniejszym, co wymagałoby od niej uwagi. — Rozumiem — ponownie potwierdziła, że wszystko przyjęła do wiadomości. W domu już miała w planach zanotowanie wszystkiego, co usłyszała. Kolejny pergamin zostanie spożytkowany na informacje, które być może dopiero za jakiś czas okażą się przydatne. Zresztą, notatka w ramach przypomnienia z pewnością będzie lepsza niż niezapominajka, która nie wyjaśnia nic więcej. — Postaram się pamiętać. Liczę jednak, że nie będzie potrzeby aby znowu się zgłosić i zapisany lek w pełni wystarczy na wyleczenie się — powiedziała z pogodnym uśmiechem. Spojrzała w stronę drzwi, gdy skrzydło po raz kolejny się uchyliło. Przez myśl jej przeszło, że Orina mogłaby zaczekać, jako że nie skończyła się jedna wizyta, a tu już mowa była o drugiej. Nie odezwała się, zachowując niezadowolenie dla siebie. W międzyczasie przywdziała niespiesznie odzież wierzchnią i wszelkie papiery, informacje, które zapisał jej Anton, schowała do torebki. — Nie, to będzie wszystko. Dziękuję — gdyby nie smocza ospa, Wrońska z pewnością uścisnęłaby dłoń mężczyzny. Pozostało jej jedynie w tej chwili krótko skinąć, podziękować raz jeszcze i pożegnać się. Czym prędzej opuściła nie tylko gabinet, ale też sam budynek, żeby skierować swoje kroki po wszelkie niezbędne jej produkty. Lena i Anton z tematu |
| |
Petersburg, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy |
Sob Lis 23 2019, 03:36 | | 2.11 Drzwi na korytarz otworzyły się i z gabinetu wyszła elegancko ubrana para w średnim wieku, oraz młodziutka, szczupła dziewczyna, której zaokrąglony brzuch zdradzał pierwsze miesiące ciąży. Gdy zniknęli za węgłem, na korytarz wypadł również doktor Abramov, wyraźnie poirytowany. Gdyby tylko można było tu palić, natychmiast sięgnąłby po papierosa, ale nic straconego - właśnie zaczynał kilkunastominutową przerwę i zamierzał udać się przed budynek. -Idiotyczne zabobony... - mruknął do siebie, idąc jak burza korytarzem. Chociaż był czarodziejem, to wierzył w prawdziwą magię i naukę, z pogardą traktując ludową (jak mu się wydawało) pseudo-magię i irracjonalne wierzenia. -O, Zina. - burknął, zatrzymując się raptownie. Jeszcze krok, a wpadłby wprost na blondynkę. Nadal wyglądał jak chmura burzowa, ale spróbował posłać kobiecie blady uśmiech. Pracował z Petrovą już kilka lat, a początkowa podejrzliwość ( czy ta dziewczyna z prowincji naprawdę chce być magomedykiem"?) zdążyła ustąpić szacunkowi i sympatii. W szpitalu nie było miejsca na osobiste uprzedzenia, liczył się tylko profesjonalizm lub jego brak. Gdyby Zina nie sprawdzała się na miejscu uzdrowiciela, nadal podchodziłby do niej z rezerwą i pewną niechęcią, ale kobieta pracowała gorliwie i solidnie... tak solidnie, że czasem wątpił, czy miała jakiekolwiek życie osobiste poza szpitalem. Nigdy nie słyszał o jej rodzinie, więc zakładał, że była starą panną - jakkolwiek dziwny był taki wybór dla urodziwej Rosjanki. Wspólne dyżury, trudne przypadki i diagnozy zbliżyły ich do siebie - na tyle, że nie był przy Petrovej tak powściągliwy jak przy nieznajomych. Wręcz przeciwnie, chętnie dzielił się opowieściami o co dziwniejszych pacjentach, bo perspektywa Ziny (nie wiedział, czy nazwać to "coś", czego mu brakowało, wiedzą z zakresu alchemii i flory czy po prostu kobiecą intuicją?) bywała bardzo pomocna i błyskotliwa. -Nie uwierzysz, z kim musiałem użerać się przez pół godziny. - rozpoczął, chcąc znaleźć ujście dla wzburzonego rozsądku. -Zdiagnozowałem u pacjentki ciążę, sprawa szybka i dość oczywista. Najpierw rodzice wmawiali mi, że to niemożliwe, że dziewczyna jest dziewicą i tak dalej. - przewrócił oczyma, bo nie wierzył w takie cuda. Wierzył za to, że siedemnastolatka z zamożnej klasy średniej nie chciała chwalić się rodzicom swoim romansem. -Typowe, prawda? Ale później... pacjentka obwieściła nam, że padła ofiarą przyłożnika, a rodzice natychmiast jej uwierzyli i próbowali mi wmówić, że demony istnieją. - prychnął. -Najgorsze jest to, że jej kolejna wizyta kontrolna przypada na moim dyżurze... |
| |
| | |
| |
|