07.04.1998
Gavril prawie nie zauważył, kiedy zaczął się kwiecień, a krótkie, chłodne dni zimowe oraz szare, marcowe zarzewie lata przeobraziły się w ciepły i słoneczny miesiąc wiosenny, gdzie, nawet w mieście, pośród fasad stojących równo kamienic, spomiędzy gzymsów wydzierały się długie łodygi i strzałkowate liście zieleniejącego bluszczu. Fluorescencja zalegającego jeszcze niedawno na chodnikach śniegu mętniała i gasła, by ostatecznie rozwinąć przed wszystkimi soczysty dywan trawy, który rozciągał się bujnie na przedmieściach rosyjskich włości, gdzie żywotne arterie i szerokie gmachy budynków ustępowały miejsca spokojniejszym, choć równie wystawnym posiadłościom obywateli, których stać było na więcej, jak tylko raskolnikową kawalerkę w centrum magicznej dzielnicy.
Dom Ovdeia i Rumiany wyglądem przypominał jedną z zabytkowych rezydencji, które można było zwiedzać w Petersburgu czy w Moskwie, gdzie liczni przyjezdni podziwiali antyczne meble i przedmioty pozostałe po Puszkinie czy Dostojewskim oraz całej sforze rosyjskich artystów, którzy już dawno wśród nich nie mieszkali, mimo to, Gavril wiedział dobrze, że, po wejściu do środka, czar, który nadawał budynkowi aury zabytkowego muzeum, ustąpi bogatemu, acz ciepłemu wystrojowi wnętrza.
Stanął przed drzwiami, a jego kłykcie zderzyły się z gładką fakturą drewna, ledwie przekroczył jednak próg domostwa, gdy wśród ciszy słonecznego poranka rozległ się cichy tupot stóp, który to dźwięk nieubłaganie narastał z czasem, by ostatecznie wyłonić się zza rogu wystawnego westybulu w postaci trzyletniego dziecka o ciemnych, rozwichrzonych włosach.
-
Cześć, Nikita. - odparł z powagą, gdy chłopiec podbiegł ku niemu z trzymaną w dłoni, drewnianą figurką krokodyla o długiej, otwartej paszczy, zaraz jednak zatrzymał się, wyginając usta w niezadowoleniu i krzyżując dłonie na piersi, w oskarżycielskim wyrazie niezadowolenia.
-
Nikolai. - trzylatek poprawił go gorliwie, rozpromieniając się dopiero, gdy Gavril pokiwał niechętnie głową, wprawdzie ze zrozumieniem, choć bez szczególnego entuzjazmu, mimowolnie biorąc do ręki zabawkę, którą młody Kuragin wysunął w jego kierunku, po czym podążając w ślad za nim do ogrodu.
Wisława przypominała mu Klarę i chociaż podobieństwo to nie było rażące, zdawało się rozkładać w czasie, pozwolić sentymentom rozejść się powoli, dotrzeć do ciemnych zakątków tłumionych na co dzień wspomnień i skrytego głęboko żalu, którego zawsze tak skrupulatnie unikał w towarzystwie. Na widok stojącej pośród krzewów szwagierki uśmiechnął się więc życzliwie, przystając na początku żwirowej alejki, wokół której, niczym bastion roślinnych fortyfikacji, kwitły pierwsze, wiosenne kwiaty.
-
Słyszałem, że byliście nad morzem. - odparł z niegroźnym przekąsem, stawiając trzymaną w dłoni, zabawkową figurkę na blacie okrągłego stołu.