|
|
|
|
|
Pon Lip 13 2020, 21:13 | | Pokój dzienny Spory pokój o wysokich oknach, które wpuszczają do środka dużo światła. Urządzony prosto, bez większego polotu, wyraźnie odzwierciedla naczelną cechę właściciela, że nie ma być ładnie, tylko praktycznie. Brak tam dywanu, kanapa pokryta jest ciemnym, szorstkim obiciem odpornym na zniszczenia, nigdzie nie uświadczy się ozdobnej poduszki. Na wyciągnięcie ręki z kanapy ustawiono barek z alkoholem. Na ścianie wisi bardzo prosty zegar z żeliwnymi wskazówkami, cicho odmierzając czas. Stół jest stary, przez lata wycierany wciąż tymi samymi dłońmi. Centralnym punktem pokoju jest murowany, magiczny kominek, w którym płoną błękitne płomienie. |
| |
Khovd, Mongolia 32 lata czysta zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Nie Lip 19 2020, 18:08 | | 15 II 1998 r. Może to intuicja, a może jakiś inny, odziedziczony po matce, ponadnaturalny zmysł kazał jej zjawić się u Idriza bez zaproszenia, sama Sarnai nazywała to jednak po prostu upierdliwym głosem. Upierdliwy głos od dwóch dni szeptał jej, że coś nie gra. Upierdliwy głos powtarzał, że coś jest nie tak, coś się zadziało. Upierdliwy głos truł jej głowę, że musi iść, natychmiast, że musi pójść do Shehy, bo on sam do niej nie przyjdzie. Przez ten upierdliwy głos stanęła pod drzwiami mieszkania albańczyka i zazgrzytała w zamku własnym zestawem kluczy, nie czekając na mającą mieć jutro miejsce wizytę kontrolną Idriza. Bo głos nudził, że Idriz i tak nie przyjdzie. I chuj, jak podsumowałby zapewne sam Sheha. Sarnai nie odziedziczyła po matce żadnych szamańsko-duchowo-mistycznych zdolności - nic poza samą magią, ale ta w tej chwili się nie liczyła. Nie była medium, nie miała wsparcia sił niedostrzegalnych dla innych ludzi, nie miała własnego przewodnika, żadnego dobrego anioła. Nie potrafiła zajrzeć za żadne zasłony świata, zerknąć w inne wymiary, nie przekraczała granic śmierci - no, w porządku, może czasem to robiła, ale jedynie jako medyk, w sposób osiągalny dla każdego jej kolegi po fachu - i nie znała przyszłości. Teraz jednak, gdy pchnięte lekko drzwi mieszkania Idriza stanęły przed nią otworem, szybko okazało się, że miała rację. Nie wiedzieć skąd i jakim cudem, ale miała. Że naprawdę powinna tu być. Zapach krwi był stary, ledwie wyczuwalny. Doskonale słyszalne było za to skamlenie wygłodniałych psów - Sarnai pogłaskała je odruchowo, gdy znalazły się przy jej nogach i równie odruchowo zerknęła w kierunku kuchni - i coś. Coś innego. Obecność - Idriza, na pewno, nie spodziewała się tu nikogo innego - ale jednak... - Ja pierdolę - wyrwało jej się nagle, gwałtownie, gdy wreszcie, po kilku krótkich chwilach, drzwi mieszkania zamknęły się z trzaskiem za jej plecami, a ona sama, uczyniwszy kilka kroków wgłąb, znalazła wreszcie ciało. Żywe. Po prostu cholernie sponiewierane. - Ja pierdolę, Idriz - warknęła, rozładowując swoje własne napięcie. Dopadła do rozwalonego na kanapie Shehy w dwóch krokach, przyklękając przy meblu i szybko oceniając straty. Ilość krwi brzydko zaschniętej na poduszkach i kawałku podłogi świadczyła, że były znaczne, Albańczyk miał jednak wszystko na miejscu - a to już dużo. Nie była przygotowana na doszywanie urwanych nie wiedzieć ile dni temu kończyn. - Idriz - mruknęła, spod zmarszczonych brwi przyglądając się intensywnie mężczyźnie. Rejestrowała rany - te pozostawione same sobie, już zamknięte brzydkimi strupami, i te opatrzone, byle jak, na szybko, ale jakoś. Jakiś pas zaciśnięty na ręce, jakieś prowizoryczne opatrunki tu i tam. Odetchnęła powoli, zmuszając się do zachowania trzeźwości umysłu. - Idriz, słyszysz mnie? - rzuciła krótko, jednocześnie rozpakowując już własną torbę. Wzięła ją. Jakieś bandaże, fiolki odkażających eliksirów, podstawowe wyposażenie ratownika. Wzięła, choć nie wiedziała, po co. Nie wiedziała - aż dotąd. Bo teraz już tak. Teraz już doskonale wiedziała, co jej się przyda. |
| |
Tirana, Albania 46 lat wilkołak brudna bogaty pan od brudnej roboty |
Sob Lip 25 2020, 14:28 | | W całym swoim relatywnie długim życiu Idriz nigdy nie czuł się tak słaby i bezużyteczny. Nienawidził tego uczucia z całą mocą, jaka mu jeszcze pozostała, z całym zirytowaniem, złością i chęcią urwania łba młokosowi, który nie dość, że doprowadził go do tego stanu, to jeszcze miał czelność pojawić się ranem na jego progu i wprosić do środka. Nie żeby Sheha mógł mu odmówić, znajdował się wtedy w bliżej nieokreślonym stadium delirium, częściej niż rzadziej czując, jak świadomość wylewa się z jego ciała. Jeśli tak miało wyglądać umieranie, to Idriz był zwyczajnie rozczarowany. Tak sponiewierany, cuchnący krwią i potem na własnej kanapie? Co w tym było godnego? Zelżył dzieciaka, pamiętał to jak przez mgłę. Bardzo gęstą, bardzo ciężką mgłę osiadającą na ramionach, przyduszającą klatkę piersiową, nie pozwalającą wstać, by zacisnąć palce na jego gardle. Nigdy nie było aż tak źle. Nigdy nie było tak, że czuł, jakby całe ciało płonęło, zagarniane jakąś dziwną mocą. A może po prostu miał gorączkę. Nie znał się na tym. Nie był pieprzonym medykiem – dzieciak też nim nie był, a jednak wiedział, gdzie należy zacisnąć pasek, gdzie najbardziej potrzeba było opatrunku. Chyba lżył mu nawet wtedy, z potem roszącym szyję i kark, z drżącymi dłońmi, że go zabije za to, co zrobił. Że go znajdzie i zajebie jak psa. Psy? Nie słyszał ich, choć wcześniej wylizywały mu twarz i szarpały nogawkę. Odpłynął, nie wiedział nawet kiedy. Chwiał się między świadomością i snem, który nie przynosił wyczekiwanego odpoczynku, zapadał się w zaplamioną krwią kanapę jak trup wrzucony do wykopanego dołu. Nie śnił. Czuł już tylko pożar pod skórą. Głos Sarnai ledwo przebił się gęstą watę, która zdawała się wypełniać uszy i czaszkę Idriza. - Mm – zdołał mruknąć niezbyt przytomnie, zaraz zanosząc się brzydkim, gwałtownym kaszlem wyschniętego gardła. Kilka spazmatycznych ruchów ciała na nowo rozbudziło ból ramienia rozszarpanego zębami wilkołaka, wyrywając mu z ust zniekształconą, siarczystą kurwę i wykrzywiając twarz. Jeśli tak to dalej miało wyglądać, to wolał już zdychać. - Dobij – wydusił, nie poddając tej myśli racjonalnemu pomyślunkowi. |
| |
Khovd, Mongolia 32 lata czysta zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Nie Sie 09 2020, 10:22 | | Będąc magomedykiem w znacznej mierze terenowym, wiele już widziała. Nie wszystko - o takie stwierdzenie nigdy by się nie pokusiła, wciąż przecież nie była jeszcze aż tak doświadczonym uzdrowicielem, z aż takim bagażem przepracowanych lat - ale wiele. Wystarczająco dużo, by szybkie oględziny Idriza poskutkowały rozwyciem się jej w głowie wszystkich możliwych alarmów, pojawieniem się wniosków, które ani trochę jej się nie podobały. - Anesteziya - mruczała już po kilku krótkich chwilach, sunąc różdżką nad miejscami, które, już gołym okiem było widać, musiały rwać upiornym bólem. - Krvoinep, ochistka, paviazka - szeptała nad ranami, z których wciąż jeszcze, na Welesa, sączyła się krew, zatrzymując jej upływ i wymieniając prowizoryczne, brudne już opatrunki na nowe, czyste, solidniejsze. - Nevidimanit - dodawała nad wcześniej znieczulonymi ranami, którym sam bandaż nie mógł wystarczyć, które wymagały szwów i nadziei, że zwłoka z ich założeniem nie poskutkuje niczym, z czym nie dałoby się żyć. Przez dłuższy czas z jej ust nie padały żadne inne słowa, litania zaklęć płynęła niczym wartki, górski potok, oplatając zmasakrowane ciało Shehy niemal dostrzegalną, delikatną siecią. - Zarmutok - zakończyła wreszcie, rzucając czar wzmacniający niczym kropkę na zakończenie zdania, podsumowanie przydługiego akapitu. Dopiero wtedy, gdy wszystko było zrobione, z westchnieniem usiadła na podłodze przy kanapie, spoglądając na Idriza z mieszaniną niepokoju, niedowierzania i chyba także czegoś w rodzaju bólu. Wiedziała. Oczywiście, że wiedziała, na bogów. Dobij.Mówił. To dobrze. To znaczy, że było mu lepiej. Nie zamierzała tego robić, to jasne. Zamiast tego zaklęciem przywołała szklankę wody, ostrożnie przystawiając ją do ust Albańczyka i pomagając mężczyźnie odrobinę się unieść - czy tego chciał, czy nie. - Napij się - zarządziła.- Chociaż trochę.Nie wątpiła, że Idrizowi przydałyby się teraz kroplówki i nie miała też wątpliwości, że będzie musiała podpiąć je tutaj, bo Sheha nie pójdzie z nią do Hotynki. Zresztą, sama przecież nie zamierzała go tam ciągnąć - ani do szpitala, ani nigdzie indziej. Nie mogła od tak wywlec na światło dzienne nowego wilkołaka. Likantropa, który przecież nie mógł się zarejestrować, nie w tym życiu. - W co ty się wpakowałeś, Idriz? - mruknęła cicho, nie bardzo wiedząc, czy rzeczywiście oczekuje odpowiedzi. Charakter ran krzyczał sam za siebie. Zachowanie psów - nagle inne, bardziej zdystansowane, choć na początku z pewnością próbowały zatroszczyć się o swego pana - mówiło więcej niż cokolwiek innego. Wiedza, kiedy dokładnie była ostatnia pełnia i porównanie tego z czasem, od kiedy nie miała znaku życia od Shehy, wystarczyły do prawidłowego wnioskowania. Gdy tylko Idriz dał się jej chociaż trochę napoić, znów usiadła na podłodze, wspierając plecy o kanapę. Przetarła twarz dłonią, potem znowu spoglądając na mężczyznę z uwagą. Przez jedną chwilę czuła potrzebę złapania go za rękę, odgarnięcia mu przepoconych włosów z czoła i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze - nie zrobiła jednak niczego. Po prostu patrzyła, trzymając na twarzy tę nieodłączną, nieskrzywioną uczuciami maskę profesjonalistki, którą coraz trudniej było jej zdejmować - nie tylko w szpitalu, ale w ogóle, na co dzień. W którymś momencie zaczęła stawać się automatem, nie wiedziała tylko kiedy. |
| |
Tirana, Albania 46 lat wilkołak brudna bogaty pan od brudnej roboty |
Sob Sie 15 2020, 15:38 | | Zdziwienie – to ono było pierwszą, względnie świadomą emocją, z jaką zderzyła się świadomość Idriza. Zdziwienie, że coś się zmieniało, odpędzając uporczywą, nieprzeniknioną watę wypełniającą czaszkę, przez którą jego myśli nie chciały łączyć się w składne łańcuchy, a znaczenia gubiły się. Zdziwienia, a potem ulga mięśni przestających choć odrobinę palić bólem, od którego bezwiednie zaciskał zęby, żeby nie skamleć jak obite zwierzę. Chyba nawet odetchnął, gdy jeden po drugim pulsujące epicentra bólu wyciszały się i wygasały, rozluźniając ciasne węzły trzymające ciało napięte jak kłoda. Może zabrzmiałoby to głupio, ale czuł się, jakby odzyskiwał poprawny kształt, wracał do formy, z której został wytłoczony lata temu. Oddychanie przestawało być najtrudniejszym zadaniem na świecie. Tylko co z tego, skoro teraz zaczynał być bardziej świadom faktu, że nie mógłby się bronić w tym stanie. Skazany był na łaskę i niełaskę kogokolwiek, kto byłby wystarczająco uparty, by wejść do jego domu. Na jego szczęście, tą upartą okazała się Sarnai. Rozpoznał jej głos szepczący zaklęcia, rozwiewający mgłę i odpychający ból. Podniesiony na tyle, na ile dała radę to zrobić drobnymi dłońmi, zaniósł się spazmatycznym, brzydkim kaszlem, kiedy pierwszy łyk wody próbował przecisnąć się przez wyschnięte, sparciałe gardło. Zaraz potem łapczywie zaczął pić, zaciskając palce zdrowej dłoni na nadgarstku medyczki, czując jak kilka kropel umknęło bokiem, żłobiąc ścieżki w brudzie, który razem z potem pokrywał skórę. Zwykła kranówa nigdy nie smakowała tak dobrze. Mógł tak zasnąć i wreszcie się zregenerować – nie wiedział, ile minęło czasu, ale kiedy na powrót otworzył oczy, Sarnai wciąż tam była. Odwrócona plecami, na podłodze, z lekko pochyloną głową. - Barga – rzucił odruchowo, krzywiąc się, gdy własny głos nawet w jego uszach brzmiał jakoś dziwnie. Jakby nałykał się tłuczonego szkła, albo przeorał gardło papierem ściernym. Czując już tylko echo bólu, zaczynał zwracać uwagę na fakt, że dłuższe leżenie na tej kanapie nie było jednak tak wygodne, a w karku usadowiła się sztywność. - Pomóż mi usiąść. |
| |
Khovd, Mongolia 32 lata czysta zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Sob Sie 22 2020, 10:11 | | Podczas, gdy Idriz walczył o powrót do przytomności, Sarnai zastanawiała się. Miała nad czym. Samo postawienie Shehy na nogi nie było problemem. Zakładając, że zarażenie i transformacja przebiegła u niego prawidłowo - a na to wyglądało, nie miał deformacji, połowicznych przeobrażeń, wydawał się też pozostawać u władz umysłowych - większość zadzieje się samo, bez jej pomocy. Jej rola sprowadzała się w zasadzie do opatrzenia mu ran, które i tak zagoją się szybciej niż u zwykłego człowieka. To nie był problem. Problemem było to, co dalej. Niezależnie, jaką wizję przyszłości by sobie wyobrażała, w żadnej nie dopuszczała kilku rzeczy: 1) tego, że zgłosi Idriza do Ministerstwa, 2) tego, że zrobi mu większą scenę o to, jak bardzo się narażał i 3) tego, że zostawi go samego. Po prostu nic z tego nie miało się zadziać. Coś jednak musiało, a Barga nie do końca wiedziała, w jakiej roli powinna postawić samą siebie. Przyjaciółki? Z pewną dozą ostrożności mogła przyznać, że właśnie tak traktuje Idriza, jak przyjaciela - ale nie wiedziała, jak on traktuje ją. Nie rozmawiali o takich rzeczach, a Albańczyk doskonale ukrywał, co faktycznie czuje i myśli. Może więc tylko magomedyka? Coś w niej zgrzytało na tę myśl, bo to było za mało. Nie była tylko jego lekarzem, na bogów. Chciała wierzyć, że nie jest tylko jego lekarzem. Z rozważań wyrwał ją głos Idriza. - Nie jestem... - zaczęła, urywając jednak zanim słowa zdążyły przybrać określoną formę. Nie jestem pewna, czy powinieneś siadać chciała powiedzieć w pierwszym odruchu nadmiernej troskliwości, potem jednak odezwał się fachowiec. Jeśli pacjent czuje się na siłach, nie ma powodu przykuwać go do łóżka. Ostatecznie to ciało wie najlepiej, w jakim jest stanie i ono narzuca tempo terapii i rehabilitacji. Podniosła się więc na kolana, by w miarę możliwości wesprzeć Idriza w trudnym procederze zmiany pozycji. Był od niej sporo cięższy, jasnym było więc, że nie mogła go tak po prostu podnieść. Z drugiej strony, nie była aż tak słaba - lata pracy jako magomedyk oddziału ratunkowego siłą rzeczy zmusiły ją do wykształcenia jakiejś siły. Większość jej pacjentów była przecież zwykle nieprzytomna - konieczność przenoszenia ich w bezpieczne miejsca sprawiała, że nie mogła zawsze liczyć na silniejszych kolegów. - Leżysz tak od pełni - ni to stwierdziła, ni to zapytała. - Czyli trzy dni. - Nie oczekiwała odpowiedzi. Po prostu porządkowała fakty. |
| |
| | |
| |
|