|
|
|
|
|
Sob Kwi 04 2020, 15:35 | | Część prywatna Trzy piętra w głąb poniżej poziomu minus pierwszego zajmują prywatne apartamenty Oneginów. Każdy z nich wyposażony jest w łazienkę, niewielki salon, sypialnię z dwuosobowym łożem na kolumienkach oraz niewielki gabinet. Te przeznaczone dla dam obite są szkarłatnym aksamitem, a te dla mężczyzn – szmaragdowym. W każdym z nich można było znaleźć kryształowe żyrandole, a także puszyste dywany z norek. Dzięki dodatkom każdy z mieszkańców zdołał wytworzyć w swoim apartamencie osobisty styl. |
| |
Khovd, Mongolia 32 lata czysta zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Czw Kwi 09 2020, 14:32 | | Nie wierzyła, że to się dzieje. Była jak osaczone zwierzę, jak kot znienacka wzięty na ręce i dumający, jakim cudem znalazł się w takiej sytuacji. Trochę zadowolona, trochę zła, ale przede wszystkim jakby nieco w szoku. Sarnai Barga nie chodziła na bale. Ona w ogóle mało gdzie chodziła tak, wiecie, towarzysko. Nie miała na to czasu i, jak sama rzucała z przekąsem, nie miała też szczególnie znajomych. Nie była sztywna, co więcej, była typem całkiem rozrywkowym, problem polegał jednak na tym, że, cóż - nie umiała się w tym zakresie poruszać. Życie społeczne było dla niej trudne, wyjście do ludzi - nie do pracy, lecz tak po prostu, by być obok i razem spędzać czas - wymagało tak wielu przygotowań, że Sarnai rzadko kiedy się na nie decydowała. Teraz jednak widać było czarno na białym, że wyszła i, na bogów, była na balu. W dodatku - wcale nie sama i nie z przypadku. Świat stanął na głowie! Najpierw przyglądała mu się z politowaniem, potem parsknęła z rozbawieniem, wreszcie czuła, jak rośnie w niej niedowierzanie - wprost proporcjonalnie do przekonania, że mężczyzna chyba nie żartuje, ba, że on w zasadzie jest śmiertelnie poważny i jego zamiary również takie są. - Kpisz sobie ze mnie - skwitowała parę dni temu, spoglądając na Idriza spod oka, ale już wtedy wiedziała, że nie, chyba jednak nie kpi, chyba naprawdę... Chyba mają wyjść. Tak po prostu. Bo on musiał - tak zrozumiała, pod maską rozbawienia widziała to przekonanie profesjonalisty, że pewne zobowiązania są jednak istotne - i miał zachciankę, że ona też powinna. Dla zabawy. Żeby wyszła z domu. Żeby choć raz poczuła, że żyje. Dokładnie tak to określił, pamiętała aż nadto dobrze. Zupełnie nie korzystasz z życia, które masz. Zacznij wreszcie, do cholery.Oburzyła się, oczywiście, podobnie jak obruszyła się na stwierdzenie, że bale bez rozróby są nudne, a on nie lubi nudnych imprez. I że, jak przystało na pełnoprawnego złoczyńcę, musi mieć wspólnika. Uniosła się wtedy dumą. Zaprotestowała z godnością, bo, wiadomo, ona przecież takich rzeczy nie robiła. Nie robiła rozrób. Nie robiła przypału. Nie bawiła się czyimś kosztem. - To nie znaczy, że jestem sztywna - prychnęła, gdy właśnie tak określił ją w odpowiedzi. - Po prostu nie robię takich rzeczy.Wreszcie stanęło na umowie. Sarnai nauczyła się już, że Idriz Sheha, ten Albańczyk który tak nagle i zupełnie nieprzewidzianie znalazł się w jej życiu, i z którym - niespodzianka - okazało się, że potrafi rozmawiać, że nawet się dogadują - nauczyła się już, że on lubi zawierać umowy. Że ma w tym pewną wprawę i wie, co komu zaproponować. Gdy lekką ręką wyznaczył konkretną datę wizyty w schronisku, kiedy to obejrzą razem psy i kiedy pomoże jej wybrać tego właściwego, Sarnai westchnęła tylko z rezygnacją. Uśmiechu satysfakcji na twarzy Idriza nie raczyła skomentować. Od tamtej rozmowy zdążyła kilkukrotnie niemal zmienić zdanie, sięgając przy tym po różne argumenty. Że nie ma sukienki - wróć, o dziwo, miała. Że może mieć wtedy dyżur - nie, nie miała, grafik był rozpisany. Że nie czuje się najlepiej, chyba coś ją bierze - nie brało, kłamstwo na poziomie nastolaty.I tak doszło do tego, że stała teraz w prostej, eleganckiej małej czarnej, że trampki zmieniła na obcasy, że umalowała się nawet i była tu, w ociekającym bogactwem pałacu, próbując się w nim odnaleźć. - Zadowolony? - rzuciła, spoglądając na Idriza spod oka, gdy szli korytarzem którym, jak sądziła, chyba jednak iść nie powinni. Na pewno nie prowadził do sali balowej, tę dopiero co opuścili. Ani do ogrodów. Tak naprawdę cholera wie, gdzie prowadził. Może zupełnie nigdzie? |
| |
Tirana, Albania 46 lat wilkołak brudna bogaty pan od brudnej roboty |
Nie Kwi 26 2020, 12:53 | | Idriz lubił stawiać na swoim – nieważne czy chodziło akurat o rozwiązanie wybitnie istotnego problemu pracodawcy czy o zwykły wybór między chrzanem a musztardą, to Shehy musiało być na wierzchu. Miał nawet argument, wystarczająco wiele lat doświadczeń w metryce, by bezczelnie za każdym razem podkreślać, że to jego zdanie było tym zdaniem właściwym, nawet gdy próbowano stawać mu okoniem i walczyć o prawo do własnego, błędnego wyboru. Z większością szedł na udry i próbą siły przekonywał do swojego. Z mniejszością, bardzo wąskim gronem istot, na którym mu w jakiś pokręcony sposób zależało, stosował umowy – ty zrobisz coś dla mnie, ja dla ciebie. Umowy były oznaką idrizowego szacunku, uznaniem indywidualności drugiej strony. Na umowy, które proponował, nie należało patrzeć z góry, bądź ich wyśmiewać. Sarnai, drobna magomedyczka, która wielokrotnie dała mu kosza i nie zadawała durnych pytań, kiedy zwracał się po pomoc, należała do tego właśnie sortu. Lepszego, wartościowego w jego własnej skali. Była jedną z tych kobiet, którą bez mrugnięcia okiem obrzuciłby złotem, gdyby tylko tego chciała. Sarnai była materiałem na idealną partnerkę w zbrodni – choć w tym konkretnym przypadku określenie zbrodnia byłoby rozdmuchaniem jego niecnego planu. Bo taki właśnie był plan na ten wieczór, niecny. Innych zwykle nie miewał, a nawet gdy zdarzały się wyjątki od tej reguły i tak nikt mu nie wierzył. - Zajebiście zadowolony – odparł na pytanie Bargi z uśmiechem, który na jego niekoniecznie sympatycznej twarzy przywodził skojarzenia z głodnym rekinem - a byłbym kurwa jeszcze bardziej zadowolony, gdybym nie musiał się wbijać w te sztywne porty. Ty za to wyglądasz jak góra pachnących nowością rubli, powinnaś częściej się tak ubierać. To że Sarnai nawet na moment nie przestawała dawać mu do zrozumienia, że nie miał czego u niej szukać, nie sprawiało, że Idriz tracił ochotę, by okazjonalnie ją komplementować – teraz, bez większych nadziei na seks, robił to już tylko z sympatii dla zadziornej pani doktor. Z dala od oceniających spojrzeń gości skupionych w obrębie sali balowej, Idriz podwinął rękawy odprasowanej koszuli, na którą psioczył siarczyście jeszcze przed wejściem i krótkim klepnięciem po kieszeni upewnił się, że wciąż miał w niej piersiówkę przezornie napełnioną przed wyjściem z domu. Od czasu kiedy Bogdasha, dobry stary Bogdasha, próbował podać mu truciznę z wódką, Sheha miał paranoję. - To nie zajmie długo, wrócimy na tę zajebiście zatłoczoną salę balową, zanim zdążysz mrugnąć – rzucił do idącej obok kobiety, przystając nagle przy wybranych na chybił trafił drzwiach. Nasłuchiwał, ale ze środka nie dochodziły żadne dźwięki. Ostrożnie nacisnął klamkę, a i gdy na to nie podniósł się okrzyk zdziwienia, Sheha bezczelnie wparował do jednego z prywatnych apartamentów Oneginów, pociągając Sarnai za sobą. - Bądź tak dobra i poszukaj zdjęć, najlepiej w tym fikuśnym kredensie – rzucił do niej, samemu kierując się prosto ku eleganckiemu biurku z głębokimi szufladami. By je otworzyć, wystarczyło wymamrotane krótko zaklęcie. Szukał listów, dokumentów, czegokolwiek co w rękach Eleny Tyanikovej mogło stanowić atut w ewentualnych sporach z Oneginami. Lub by po prostu wiedziała więcej, niż chciał mówić jej narzeczony, Idriz nie zamierzał oceniać, ba! On doskonale rozumiał, po co został wysłany akurat tutaj. |
| |
Khovd, Mongolia 32 lata czysta zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Wto Kwi 28 2020, 17:47 | | Sarnai nie należała do ludzi, którzy brudzą ręce. To znaczy, owszem, w bezpośrednim tego słowa znaczeniu - brudziła, brudziła często i z oddaniem, jak nie krwią to śliną, jakąś ropą i różnymi szalenie nieprzyjemnymi rzeczami, które człowiek mógł z siebie oddawać światu. Brudziła i nie narzekała, bo hej, czuła powołanie. Była uzdrowicielem, bo odczuwała taką potrzebę, a jeśli w celu spełniania się zawodowo musiała się też pobrudzić, to trudno. Najważniejsze, by być w stanie komuś pomóc. Barga nie brudziła się jednak w tym znaczeniu metaforycznym, tym, który wiązał się z robieniem czegoś wbrew prawu i wbrew czyimś interesom. Raz, że jej to nie interesowało, a dwa, że... Nigdy nie miała potrzeby. Nie czułaby się fair. Pewnie też trochę by się bała. Po prostu była dobrym człowiekiem, tak chciała myśleć. A jednak przyszła tu z Idrizem, choć dobrze go znała. Przyszła, choć przecież doskonale zdawała sobie sprawę, że mężczyzna coś kombinował. Sheha nie byłby sobą, gdyby tego nie robił. Był cwaniakiem. Lawirował na granicy prawa, a często - daleko poza nią. Liczyło się tylko to, co chciał uzyskać - droga do celu była mniej istotna. Albańczyk był wyznawcą zasady po trupach do celu i, o losie, Sarnai doskonale wiedziała, że rozumiał tę zasadę dosłownie. Wiedziała. Od czasu, gdy po raz pierwszy przyszło jej go leczyć - zupełnie przypadkowo, ot, wezwanie do rozróby - miała wiele okazji, by uzmysłowić sobie, w jaki sposób Idriz zarabia na życie. A jednak z nim przyszła. Nie tylko na bal, ale też tu, do części prywatnej pałacu, w której raczej nie powinni przebywać. Raczej. Chyba. Na pewno. - Welesie, Idriz - westchnęła teraz, teatralnie przewracając oczami. Lubiła komplementy, oczywiście. Ceniła je - ostatecznie kto nie lubi być chwalonym? Teraz, gdy słowa Idriza nie były już nieudolnymi podchodami na rzecz łamania jej oporu (którego to złamać się nie dało, Sheha dostał od niej kosza dokładnie cztery razy, jeśli dobrze liczyła), a zwykłą uprzejmością, ceniła je tym bardziej. Ale jednak nie zmieniało to faktu, że kiecka była niewygodna. Może ładna, ale niewygodna. I obcasy. Wolała swoje szpitalne trampki. Albo domowe, ciepłe bamboszki. - Nie wiem, ile jeszcze musiałabym nagrzeszyć, żeby musieć częściej chodzić w takim o - znaczącym gestem pokazała po sobie. - Może i ładne, fakt, ale założenie kiecki raz w roku to już aż nadto. Serio. Wcale nie jest wygodniejsza od twoich sztywnych portów - parsknęła cicho. - [b]Co ty w zasadzie chcesz tu znaleźć? - burknęła potem, gdy zatrzymali się w jednym z apartamentów. Nie kwapiła się do pomocy, ani trochę. Nie chciała szperać w czyichś rzeczach, jeśli nie wiedziała, czemu to miałoby służyć. Zresztą, nawet, gdyby wiedziała, to też nie miałaby ochoty. Albo wręcz - tym bardziej nie miałaby. - I po co? Albo - dla kogo?Przez dłuższą chwilę stała tylko tuż za progiem apartamentu, przyglądając się krytycznie Idrizowi. Potem jednak faktycznie podeszła do kredensu i faktycznie zaczęła przyglądać się zdjęciom. Nie miała zamiaru niczego podsuwać Albańczykowi, nie zamierzała mieć udziału w... No, w czymkolwiek, co ten planował, ale się nudziła. Trochę. Nie będzie przecież stała przy drzwiach jak sierota. |
| |
Tirana, Albania 46 lat wilkołak brudna bogaty pan od brudnej roboty |
Czw Kwi 30 2020, 19:11 | | Gdyby miał okazję posłuchać wywodów Sarnai na temat tego, w jaki to sposób nie chciała brudzić rąk, Sheha najpewniej parsknąłby gorzkim śmiechem. Chciała być dobra dla ludzi i świata? Świetnie, a czy wiedziała, czy osoby które leczyła nie zrobiły komuś krzywdy? Zadawała im to pytanie, gdy przekraczali prób gabinetu? Czy zadawała jemu, ilekroć wysyłał do niej wiadomość, że potrzebuje medyka, bo mu noga wisi na strzępach skóry? Nie zadawała, tylko brała się do roboty, naprawiając to, co naprawić potrafiła. A że miewała na rękach krew, ropę i inne wydzieliny? Idriz też miewał, zapewne w podobnej ilości. W gruncie rzeczy nie byli tak bardzo różni – dzieliła ich tylko szczerość wobec samych siebie. Na szczęście nie stanowiło to żadnej przeszkody w bywaniu koło siebie, ba! Sheha może i często uważał światopogląd Sarnai za naiwny, ale to właśnie dzięki niemu bywała jasnym, odświeżającym promyczkiem w jego brudnym, nieprzyjemnym świecie. Może i dobrze, że tak intensywnie dawała mu kosza. Nie chciałby jej zrujnować. - Być może, ale ze mnie te sztywne porty nie robią greckiego boga – odparował na jej gderanie na temat sukienki i butów. Fakt, szpilki nigdy nie wyglądały, jakby noszącej je kobiecie było nagle łatwiej w życiu, ale! To co robiły z nawet mało atrakcyjnymi nogami, wydłużając je aż do nieba, to zdecydowanie było coś, co Sheha doceniał. Przynajmniej w tej jednej kwestii uważał się za estetę. - Brudy, jak zawsze – odpowiedział na pytanie, na które odpowiadać wcale nie musiał i po chwili byli już we wnętrzu apartamentu. Przeglądanie dokumentów i zdjęć nie należało do zbyt podniecających zajęć, ale czasem niosło ze sobą moment potrzebnego spokoju, rutynowości. Czasami nawet on tego potrzebował, w przerwie od napierdalania się z tymi, którzy zaleźli Elenie lub innemu pracodawcy za skórę. - Nie chcesz wiedzieć – mruknął znad przeglądanych właśnie liścików, marszcząc brwi w wyrazie skupienia, po czym zabrał się za wykonywanie ich magicznych kopii. Nie miał czasu wczytać się we wszystko, co wpadało mu w ręce, ale nazwiska, adresy i kwoty wyglądały obiecująco. - Nawet nie powinnaś – dodał jeszcze, zerkając przez ramię na Sarnai, która ku jego cichemu zdziwieniu faktycznie zaczęła przeglądać zdjęcia ze wskazanego kredensu. Twarz Idriza przeorana bruzdami czasu i świadectwami licznych bójek wygładziła się nieco, a jego usta wykrzywiły się w czymś, co można było uznać za uśmiech. Grzeczna dziewczynka. Wsunął za połę marynarki skopiowane papiery, pozwalając im wsiąknąć w magiczną kieszeń. Metodycznie, szuflada po szufladzie, przeglądał zawartość zadziwiająco wypchanego biurka, śmiejąc się w myślach z Onegina, który zajmował ten apartament – skoro wpuszczali do swojej twierdzy tłumy ludzi, których tożsamość skrywały maski, należało pomyśleć o lepszym zabezpieczeniu drzwi do prywatnych kwater. On by tak zrobił, w końcu kto mógł wiedzieć, jakie podejrzane indywidua kręciły się na tym balu? Spod fałszywego dna ostatniej szuflady wyciągnął gruby, oprawiony w skórę notes, zamykamy na żelazny haczyk. - Barga – rzucił nagle, przeglądając strony pełne anatomicznych szkiców i alchemicznych formuł wraz z wyszczególnionymi obok opisami prób. Prób czego? - Ty się znasz, powiedz, czy coś ci w tym śmierdzi. Może gówno wiem, ale te rysunki wyglądają jak instrukcja dla rzeźnika. |
| |
Khovd, Mongolia 32 lata czysta zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Pią Maj 01 2020, 13:15 | | Sarnai nie raz łapała się na myśli, że Idriz był prosty i że nie wie, co tak naprawdę sprawia, że w ogóle chce się z nim zadawać. Oczywiście, zaraz po takiej myśli pojawiała się kolejna, która odpowiadała na postawione pytanie. Odpowiedź zaś brzmiała tak, że Sheha może i był - czy bywał - prosty, ale to nie znaczyło, że był prostacki. Barga nie uważała go za głupiego, bo Albańczyk takim nie był. Jakkolwiek chcieć go ocenić, nie można było odmówić mu inteligencji i jakiegoś takiego... Ogólnego rozeznania w życiu, Sarnai tak by to określiła. Jego prostota polegała nie na tym, że myślenie go bolało - nie, to chodziło o nieskomplikowanie. O prostą filozofię życia, której Idriz się trzymał. Barga mogła nie akceptować - i nie akceptowała - podobnego podejścia, ale nie sprawiało to, że przestawała Shehę szanować. Szczerze mówiąc, jego oddanie i trwałość w określonej postawie sprawiała, że szanowała go chyba bardziej. Nie pochwalała drogi przemocy, którą Idriz tak ochoczo podążał i nie uważała, że zarabia na życie w dobry sposób, ale nie mogła nie docenić jego niewzruszenia, determinacji i konsekwencji w podejmowanych decyzjach. Poza tym po prostu go lubiła, a lubienie to już ta abstrakcyjna sfera, która nierzadko wymyka się spod władzy rozsądku. - Brudy - powtórzyła teraz za mężczyzną i prychnęła cicho, kręcąc głową z dezaprobatą. - Brudy, no jasne - mruknęła. Oczywiście, że brudy, tego akurat się domyśliła. Nie chodzi się po czyimś domu i nie szpera w czyichś rzeczach cichaczem, chcąc dowiedzieć się czegoś, co wiedzą wszyscy. To jasne, że Idriz szukał brudów. Haków, grzeszków, wstydliwych spraw. Westchnęła cicho, gdy nie chciał jej powiedzieć, dla kogo i po co. Z jednej strony doceniała jego troskę, ale teraz odmowa odpowiedzi ją frustrowała. Tak naprawdę chyba rzeczywiście nie chciałaby wiedzieć, po co to wszystko, ale skoro jednak zadała pytanie, to... Mniejsza z tym. W zasadzie nie spodziewała się niczego innego. Wiedziała, że Idriz nic jej nie powie. Spoglądała spod oka, jak Sheha wynajdywał i gromadził kolejne znaleziska. Jako praworządny obywatel powinna, być może, próbować go powstrzymać, przemówić mu do rozumu lub wręcz wezwać kogoś z właścicieli ociekającego bogactwem pałacu, ale... Ale. Wiedziała, że tłumaczenie Idrizowi do niczego nie doprowadzi, on po prostu żył z takich rzeczy i nie zamierzał tego zmieniać. A wezwanie kogoś? Nie. Po prostu - nie. Sheha był jej przyjacielem, mimo wszystko. Tak sądziła, takiego pojęcia wobec niego używała - choć głównie we własnej głowie, nie w rozmowach. Wprost chyba nigdy go tak nie nazwała. Nigdy nie powiedziała mu, że tak o nim myśli. Być może mówiły o tym jej czyny, ale na pewno nie słowa. A potem okazało się, że jednak też musi się pobrudzić. Trochę. Że Idriz zapragnął jej pomocy. Och, Welesie, za jakie grzechy.Początkową niechęć zastąpiła jednak ostrożna ciekawość, gdy Sheha podsunął jej notes. Coś się pokrzywiła, coś pogderała o tym, że nie chce mieć z tym nic wspólnego - ale jednak zajrzała do notesu najpierw przez ramię Idriza, a potem już wygodniej, po prostu biorąc od niego książeczkę. Rysunki były okropne. To znaczy, precyzyjne, dokładne, fachowe, ale okropne w tym, co przedstawiały. - To jest... - chrząknęła cicho, bo nagle zaschło jej w gardle. - Ja pierdolę - rzuciła krótko, całkiem jak na siebie nietypowo, bo jednak na co dzień nie rzucała wulgaryzmami na prawo i lewo. - To są zapisy eksperymentów związanych z szukaniem mutagenów. Środków mogących zmienić - zmutować - ludzkie cechy. Słyszałam o tym nurcie, wielu naukowców... - uśmiechnęła się gorzko, używając tego określenia w wyraźnym cudzysłowie. - ...się tym interesuje, bo odnalezienie mutagenów otworzyłoby wiele nowych dróg, W uzdrawianiu, to ta lepsza perspektywa, ale też... No, innych. Mniej praworządnych. Jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywała się w rysunki, z chorą fascynacją przeglądając kolejne schematy, przekładając strony i przeskakując między kolejnymi notatkami. - Temu tutaj raczej niewiele wyszło - mruknęła ponuro, widząc podsumowania kolejnych eksperymentów sprowadzające się do formułki próba zakończona niepowodzeniem. |
| |
Tirana, Albania 46 lat wilkołak brudna bogaty pan od brudnej roboty |
Sob Maj 02 2020, 12:56 | | Dobrze, że pewne przemyślenia Sarnai pozostawiała tylko dla siebie, nie dzieląc się nimi z Idrizem – lubienie jej było jedną rzeczą, a słuchanie, że ktoś uważał cię za przyjaciela... Cóż. Sheha nie uważał się za dobry materiał na bliższe kontakty z innymi ludźmi. Nawet z Feliksem, z którym przecież wychylił niejedną butelkę wódki od czasów Koldo, wolał nie otrzymywać metki innej niż ta stricte profesjonalna. Emocjonalne metki utrudniały życie. Kazały się troszczyć, osłabiały, dawały wrogom słaby punkt, w jaki mogli uderzyć. Nie żeby Idriz ich nie miał – wolał po prostu trwać w swoistym zawieszeniu i sprawiać wrażenie, że na nikim nie zależało mu dostatecznie mocno, by coś poświęcić, by się narazić. Wolałby nigdy nie znaleźć się w sytuacji, która jednoznacznie zweryfikowałaby jego sympatie. Mogłoby się okazać, że był jeszcze większym gnojem, niż sądził. Czekając, aż Sarnai podejmie decyzję czy podejść czy nie (nie wątpił w nią), przerzucał dalsze strony notesu, szukając czegoś znajomego. Nie miał wykształcenia w kierunku magomedycyny, alchemii czy jakiegokolwiek w ogóle, ale zdarzało mu się słyszeć to i owo. Bywać naocznym świadkiem rzeczy, które przeciętnemu obywatelowi zjeżyłyby włosy, ale zapisy pełne enigmatycznym skrótów i nazw, które widział pierwszy raz w życiu, powiedziały Albańczykowi okrąglutkie zero. Gdyby nie szkicowane obok anatomiczne schematy zapewne nie potrafiłby nawet dokładnie określić tematu wszystkich tych notatek. Dlatego właśnie ze spokojem przyglądał się Bardze, która najpierw zerknęła sceptycznie do notesu, a potem z własnej woli wzięła go do rąk, marszcząc się w zamyśleniu. Zupełnie przypadkiem okazało się, że miał przy sobie odpowiednią osobę w odpowiednich okolicznościach. Uniósł brew, słysząc jak zaklęła i splótł ręce na szerokim torsie, czekając na wyjaśnienia. Gdy je otrzymał, wyraźnie się nachmurzył, nieświadomie wbijając w Sarnai ostre, świdrujące spojrzenie ciemnych oczu. - Taka wymuszona ewolucja? – spytał, upraszczając sobie koncept, o którym mówiła. Już teraz w rosyjskim społeczeństwie panoszyły się efekty uboczne mutacji, jakieś pieprzone cienie, wielkoludy, półdemony i inne gówna, nie potrzebowali nowych podgatunków człowieka. Może i temu tutaj nic nie wychodziło, ale w pewnym momencie mogło zacząć. I tym właśnie należało się potencjalnie martwić. Podzielił się tą myślą z Bargą, pocierając niedawno ogolony policzek. - Co za syf – mruknął jeszcze, odbierając od niej notes i mamrocząc zaklęcie, które wykonało jego idealną kopię. - Widzisz, i dlatego dobrze jest czasem pogrzebać komuś w śmieciach. Zwykle nie ma w nich nic ciekawego, a potem trafiasz na takiego pojeba. Szybko, metodycznie poukładał z powrotem wszystkie wyciągnięte papiery na ich pierwotnych miejscach, sprawiając wrażenie, że nigdy nikogo niepożądanego tu nie było. - Teraz na pewno musimy sprawdzić resztę. Chodź. |
| |
Khovd, Mongolia 32 lata czysta zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Sob Maj 02 2020, 18:35 | | Roześmiała się krótko, choć daleko jej było do faktycznego rozbawienia. Bo w tym, co robił Idriz nie było nic zabawnego (choć on sam mógł twierdzić inaczej) i w tym, co widniało w notesie - też nie. A jednak, kiedy Sheha ujął najnowsze odkrycie w sposób tak prosty, a jednocześnie tak prawdziwy, nie mogła się nie roześmiać. To samo przyszło - mimowolne docenienie takiego postawienia sprawy, trafnego uproszczenia rzeczy tak szalenie skomplikowanych. Wymuszona ewolucja, dokładnie tak. Sama pewnie nie ujęłaby tego w tych słowach - mogłaby wdać się w polemikę nad stosownością użycia pojęcia ewolucja, podyskutować o tym, czym ona tak naprawdę była i jak przebiegała - ale przecież dokładnie o to chodziło. Dokładnie tego ktoś tu próbował. - Tak - przytaknęła więc, jeszcze przez dobrą chwilę nie odrywając wzroku od zapisanych stron. To, co na nich było, było jednocześnie obrzydliwe i fascynujące, i Sarnai nie wiedziała, co bardziej. Nie należała do tych, którzy chcieliby próbować podobnych eksperymentów, ale, cholera, była też naukowcem. I właśnie jako naukowiec nie mogła... Nie mogła z czystym sumieniem powiedzieć, że nie interesuje jej to, co widzi. Bo interesowało. Fascynowało. - Tak, można tak to ująć - kontynuowała tymczasem, podnosząc wreszcie wzrok na Idriza. W jej spojrzeniu nie było już wyrazu za cholerę nie wiem, po co mnie tu przywlokłeś i co ja tu robię. Zamiast tego było zmartwienie. Niepokój. I jakiś rodzaj trudnej do określenia determinacji. - Tylko, że to... No, właśnie, cholerny syf, Idriz. Większy, niż ci się wydaje, to... - sapnęła sfrustrowana. Brakowało jej słów, czy raczej - czasu, by mówić. Bo było o czym. Ta ciemna, brudna strona nauki była rozległa, bardzo rozległa. Sarnai trochę o tym wiedziała - była magomedykiem ratunkowym, musiała wiedzieć. Wiele widziała. Ale nadal nie zdystansowała się, nie aż tak. Milczała, gdy Idriz robił kopię notatek i potem, gdy udali się do kolejnego z apartamentów. Bo, oczywiście, poszła za nim, już jakby z mniejszymi oporami. Wciąż bez entuzjazmu, ale, mimo wszystko, bardziej z własnej woli niż jeszcze przed momentem. A potem, gdy, podobnie jak wcześniej, Sheha najpierw upewnił się, że nikogo w środku nie ma, a potem pierwszy wszedł do środka - parsknęła śmiechem, spoglądając mężczyźnie przez ramię a potem dołączając do niego w pokoju. - No, tu raczej nie będzie sekretów - rzuciła nieco uszczypliwie, rozglądając się po apartamencie wyraźnie sypialnianym - i tak przesłodzonym, że aż mdliło. Nie wiedziała, który - czy raczej która - z Oneginów ma takie upodobania, ale Barga chyba nie chciałaby jej poznać. Róż, tiule, piórka i plakaty aktualnych celebrytów to zdecydowanie nie były jej klimaty. Chyba nie potrafiłaby rozmawiać z kimś, kto by się w tym odnajdywał. - Może poza datą ostatniego okresu i żalami wylanymi do puchatego pamiętnika - dodała z rozbawieniem, wymijając w końcu Idriza i, o dziwo, samej na chybił trafił wybierając jedną z szuflad niedużej komódki. Otworzyła ją, zajrzała do środka - kilkanaście zdjęć, jakby powycinanych z gazet lub, być może, będących odbitkami z jakichś albumów. Sarnai nie poznawała twarzy, ale to nie było dziwne. Gdyby miała strzelać, Barga uznałaby, że to skarbczyk nastolatki nieszczęśliwie zakochanej lub zauroczonej w kilkorgu na raz. Podobne uczucia nie były Sarnai obce, choć niekoniecznie chciałaby o tym rozmawiać. - Nastoletnie romanse, złamane serca i weltschmerze chyba cię nie interesują? - rzuciła do Idriza z przekąsem. W poprzednim apartamencie mógł mieć szczęście i faktycznie znaleźć coś przydatnego, trudno jednak oczekiwać, że będzie tak na każdym kroku. Pałac Oneginów mógł być skarbcem sekretów i grzeszków, raczej nie wylegiwały się one jednak na widoku. |
| |
Tirana, Albania 46 lat wilkołak brudna bogaty pan od brudnej roboty |
Nie Maj 03 2020, 14:57 | | Twarz Idriza nawet na moment nie zmieniła swojego wyrazu, gdy Sarnai zaczęła się śmiać - z momentu na moment jej głos nabierał coraz wyraźniejszej, wyższej nuty. Chyba nie zdawała sobie z tego sprawy, ale nie zamierzał wytykać jej nerwowości. - Dopilnuję, żeby zobaczyły to odpowiednie osoby – stwierdził prosto, gdy potwierdziła, że istotnie nie mylił się w swojej ocenie znaleziska. Odpowiednimi osobami na pewno nie mieli być przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości, tego dodawać nie musiał. Naprawdę uważał, że problemem tym ktoś powinien się zająć, wybijając podobne pomysły z głowy naukowców przy użyciu ciężkiej pałki, lub uciszając tych, którzy grzecznie nie chcieliby zmienić obiektu zainteresowań. Było to też w jego interesie, by po ulicach nie zaczęły się kręcić pieprzone mutanty – Rosji w zupełności wystarczyły okazjonalne abominacje, których z jakiegoś powodu nie paliło się już na stosach. Kiedyś nie miał z nimi aż takiego problemu, to chyba z wiekiem robił się bardziej stanowczy w swoich poglądach. Póki co jednak, Sheha był zadowolony faktem, że już w pierwszym apartamencie, do którego weszli, znalazł coś więcej niż typowe, nudne grzeszki arystokracji – a kto spał z kim, dlaczego nie powinien, co rodzina miała mu zrobić za wtykanie w pannę o złym nazwisku i kto był bliski wydziedziczenia. Podobne intrygi Idriza zwyczajnie nudziły, ale każda informacja stanowiła potencjalną broń, nawet gdy jej kaliber pozostawał stosownie mniejszy – otwierając drzwi do kolejnego apartamentu Oneginów sapnął cicho z rozdrażnieniem. Najwyraźniej limit jego szczęścia na ten wieczór właśnie się wyczerpał, bo oto wkroczyli do krainy różu i miękkości, w kątach brakło tylko subtelnej woni fiołków i rzygów w kolorze tęczy. - Kurwa, wolałbym jakąś komnatę tortur czy inne gówno – wymamrotał w odpowiedzi na sarkastyczne słowa Sarnai i przetarł twarz dłonią, szukając wzrokiem najlepszego punktu do startu. Wszystkie wyglądały jednakowo źle. Barga za to, ha! Wyglądało na to, że jej opory do grzebania w cudzej własności rozwiały się na tyle, by sama wyciągała chętne ręce do szuflad, szufladek i półeczek. Słodkości. - Niestety interesują – przyznał z nietęgą miną, zaglądając najpierw pod materac, a potem pod łóżko i wyciągnął karton obklejony błyszczącym papierem. - Te różne dynastie mają świra na swoim punkcie, jak panienka pieprzy niewłaściwego panicza, można tym wywołać małą wojnę.Czy wcześniej narzekał, że brakowało zapachu perfum, by dopełnić obrazka puchatego apartamentu? Za wszystko nadrabiała zawartość kartonu, opryskana najsłodszym zapachem, jaki Sheha miał kiedykolwiek wątpliwą przyjemność wąchać i aż kichnął, tak zakręciło go w nosie. Listy ułożone pieczałowicie jeden na drugim napisane były na eleganckiej papeterii w języku, którego niestety nie rozumiał. - Znasz francuski?Jebane gówniarze pisały do siebie po francusku. Języku miłości. Nie było gdzieś jakiegoś wiadra, żeby mógł się do niego spokojnie wyrzygać? |
| |
Khovd, Mongolia 32 lata czysta zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Sob Maj 09 2020, 18:33 | | Nie wnikała, kim miały być odpowiednie osoby. To jedna z tych rzeczy, których wcale nie chciała wiedzieć - wystarczało jej domyślanie się, że sama owych osób za odpowiednie raczej by nie uznała. Z drugiej strony, w obliczu takiego a nie innego odkrycia, chyba nie miała z tym specjalnego problemu. Ba, na pewno nie miała. Niech Idriz pokazuje to wszystko, komu chce - dopóki to nie osoby, które same chciałyby się zająć podobnymi badaniami. Badaniami w cudzysłowie, bo Sarnai nigdy podobnych eksperymentów tak by nie nazwała. Może i coś badały. Może miały poszerzyć jakąś wiedzę. Może i, jakby się bardzo uparł, jakiś cel mógł uświęcać podobne środki. Może. Mimo tego Barga nie potrafiła nie krzywić się gorzko. Z tej perspektywy kolejny apartament - pluszowy, słodki, słodki aż do przesady - był odmianą, którą powitała w pewnym sensie z radością. Tu musiało być łatwiej. Przyjemniej. Mniej paskudnie. Okropnie w zupełnie inny sposób niż tam, w dopiero co opuszczonym gabinecie. Nadal nie była pewna, czy chce tu przebywać, ale przynajmniej nie czuła się tu aż tak brudna. Parsknęła cicho na słowa Idriza. Czyli jednak nastoletnie romanse i złamane serca, co? Nie zastanawiała się nad moralną oceną ich aktualnych poczynań. Biorąc do ręki puchaty pamiętnik i otwierając go na stronie wybranej na chybił trafił, nie dopuszczała do głosu tego cichego głosiku do znudzenia powtarzającego tak nie wolno. Nie miała pojęcia, do kogo należał ten pokój i czyje pismo wypełniało kolejne pachnące perfumami strony i ta niewiedza wiele ułatwiała. - Na Welesa, Sheha - mruknęła cicho po dłuższej chwili milczenia, którą poświęciła na przewertowanie pamiętnika. Ten, dla odmiany od znalezionych przez Albańczyka listów, pisany był po rosyjsku, w sposób tyleż samo zrozumiały co obrzydliwie wręcz poetycki. - Sam sobie będziesz do czytał - podsumowała, unosząc wzrok znad kartek. Nieudolna wzniosłość nastoletnich wynurzeń nigdy do niej nie trafiała i - z czego Sarnai wcale nie była dumna - wywoływała w niej tylko gorzkie grymasy, westchnienia i unoszenie brwi w niedowierzaniu, że ktoś mógł uznać podobne słowa za warte spisania. Sama Barga nigdy nie prowadziła pamiętnika. Pisała dużo, od małego, jeszcze tam w Mongolii, jeśli akurat miała na czym - zawsze jednak były to tylko konkretne spostrzeżenia, połowicznie fachowe notatki i obserwacje. Nie miała w sobie duszy poetki, nie miała... Nie miała romantycznej duszy? Miała. W jej przypadku wyrażała się ona jednak zupełnie inaczej, nie miała nic wspólnego z nastoletnimi dziennikami. - Nie znam - zrujnowała nadzieje Idriza na to, że będzie w stanie przetłumaczyć mu cokolwiek ze znalezionych listów. - Jestem zdolna, ale francuski jest nieprzydatny w życiu - skwitowała. Nie uważała tak, ale teraz mówiła przez nią frustracja. Nie chciała już tu być. - Możesz sobie to zabrać i postudiować w domu? - mruknęła ze zniecierpliwieniem. - Chodźmy pić, Sheha, zanim uznam, że to najnudniejszy bal, na jaki dałam się zabrać. |
| |
Tirana, Albania 46 lat wilkołak brudna bogaty pan od brudnej roboty |
Nie Maj 10 2020, 11:58 | | Powinien był się domyślić, że Sarnai prędzej niż później zacznie marudzić – z doświadczenia wiedział, że kobieta potrafiła długo zagryzać zęby, udawać głuchotę w obliczu kąśliwych czy rzucanych w bólu uwag oraz przytyków, ale gdy przychodziło do głupot... Głupoty Bargę rozstrajały. Wydobywały z niej małe, zirytowane zwierzątko z sierścią najeżoną na karku. Nic więc dziwnego, że ogólnopojęta słodkość apartamentu, w jakim się znaleźli, skutecznie wyczerpała pokłady jej cierpliwości – jemu zresztą też lekko drgała powieka, gdy chwila po chwili wdychał coraz więcej oparów słodkich perfum. Nie zareagował na jej komentarz, bo doskonale wiedział, że zanim dostarczy cokolwiek Elenie, będzie musiał to wszystko przejrzeć jeszcze raz i zapisać ewentualne przydatne jemu samemu informacje. Wbrew pozorom takie przekopywanie cudzych śmieci było cholernie czasochłonną robotą. - Każdy język jest przydatny – odparł bezemocjonalnie, coraz szybciej wertując grube pliki eleganckiej papeterii. W końcu poddał się, nie odnajdując niczego napisanego w języku, który znał i po prostu przystąpił do wykonywania kopii. - A szczególnie język, którym mówi twój wróg. Daj mi chwilę. Ze zmarszczonymi brwiami mamrotał zaklęcia, pozwalając sobie ignorować stojącą nieopodal Sarnai – debatował ze sobą na ile zasadne było opuszczenie prywatnych apartamentów Oneginów już teraz i posłuchanie życzenia Bargi, by poszli pić. Elena nigdy nie powiedziała wprost, że chce mieć informacje na temat wszystkich domowników Kryształowej Twierdzy – wspomniała jedynie o hakach, o czymś z kategorii wow. Miał już to przecież w postaci kopii notesu zawierającego notatki z eksperymentów. Dorzuci do tego trochę nastoletnich grzeszków i tyle powinno jej wystarczyć. - Dobra, chuj, idziemy pić – stwierdził wreszcie, chowając za pazuchę ostatnie kopie. Wsunął błyszczące pudełko z powrotem pod łóżko, poprawił kilka przesuniętych durnostojek zbierających kurz i kiwnął głową do Sarnai. Opuścili prywatne apartamenty Oneginów, jakby ich tam nigdy nie było. [z/t Sarna i Idriz] |
| |
| | |
| |
|