|
|
|
|
|
Pon Cze 24 2019, 22:06 | | Park Świateł Wybudowany u początku dwudziestego wieku w miejscu, gdzie niegdyś znajdował się obelisk czczący zwycięstwo nad Agrafeną Obłąkaną, upamiętnia ofiary jej bezlitosnych rządów i jest jednym z bardziej zachwycających miejsc w Magicznym Petersburgu. W parku znajduje się około pięćset drzew wykonanych z tombaku i srebra; wszystkie w środku posiadają otwory, w których umieszczone zostały zapalane co wieczór latarenki. Na gałązkach każdego z nich znajdują się setki drobniutkich listków zrobionych z barwionego szkła, dzięki czemu nocą Park Świateł skąpany jest w kalejdoskopie kolorów. Pod każdym z drzewek przemyślanie umieszczono kamienne, solidne siedziska, które wyłożone są malutkimi kamyczkami. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pon Kwi 20 2020, 13:13 | | 11.01.1998, po wątku w kawiarni To koniec - odejdź - nic więcej nie zdołasz zyskać - słowa brzęczały mu w głowie niczym chmara insektów, żarłocznych, wydanych czerwów wczepionych w jego świadomość. Zaklął, ledwie słyszalnie, widząc jak smukła sylwetka kobiety oddala się oraz znika za zamkniętymi drzwiami. Drgnął. Szybkim, wręcz rozpaczliwym spojrzeniem skrzyżował się z nadchodząca kelnerką. Zapłacił, narzucił prędko na swoje ramiona gruby, zimowy płaszcz, pod szyją zawiązał szalik. Opuścił ciepło kawiarni, ruszając prosto w skostniałe objęcia zimy, wyjątkowo dotkliwie zaciskającej swe lodowate szpony. Każde, pełne powtarzalności tchnienie ujawniało się bladym obłokiem pary. Papieros. Musiał zapalić. Szlag. Drżącą, nieco niezborną przez wgryzające się zimno dłonią wyciągnął z kieszeni paczkę. Zapalił. Dostrzegał, z pewnym odczuciem ulgi jak smuga dymu unosi się na powietrzu niczym nietrwała chorągiew. Dym z przyjemnością ocierał się, czerpany z każdym, następującym wdechem. Ruszył przed siebie; bez żadnej, choć wątłej wizji - dokąd powinien pójść. Musiał ją znaleźć; musiał ją znaleźć; im częściej, uporczywie, jak beznadziejną modlitwę powielał to zdanie w głowie, tym większy dostrzegał nonsens i niemożliwość spełnienia utkanych pragnień. To niedorzeczne - wyszła, dużo wcześniej od niego, oddaliła się; z pewnością nie ma jej tutaj. Pomimo tego, nie umiał przełknąć porażki. Klęska, którą ponosił, zwłaszcza przy Voronovej była wyjątkowo zbyt gorzka, była klęską - której nie umiał zdzierżyć, o której nie chciał zapomnieć. Przechadzał się - wędrował z uporem, przemieszczał się siecią pobliskich ulic, licząc że któraś z twarzy okaże się odpowiednia. Nie widział jej. Dopiero później, blask drzew, jak drogocennych kruszców, metali, jarzący się silnie jak konstelacje gwiazd (jakby gwiazdy kapryśne, nieznane bóstwo strąciło wprost w obręb miasta) przykuł uwagę mężczyzny. Zanurzył się w atmosferę znajomą i podziwianą niezmiennie - park świateł zawsze zachwycał swym wizerunkiem po zmroku. Przenikał, pomiędzy ozdobnymi wzorami, aż wreszcie ujrzał znajomą, tak, zbyt znajomą postać - tę którą szukał. Zatrzymał się, stając naprzeciw niej, patrzył się - nakreślona wśród płatków śniegu sylwetka. Jeszcze nie zdołał podejść. Jeszcze nie mówił nic.
Ostatnio zmieniony przez Lev Abramov dnia Pią Maj 29 2020, 00:34, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Witebsk, Białoruś 29 lat czysta zamożny magizoolog i autorka tekstów naukowych |
Pon Kwi 20 2020, 14:18 | | Zmarznięte dłonie tkwiły w przy ustach, próbując ogrzać się rozgrzanym oddechem. Drżały, stopniowo pokrywając białą skórę lekkim zaróżowieniem, tak kontrastującym z czerwonymi paznokciami i ustami. Widziała czerwień, zemstę plasującą się w każdym błysku szklanych listów; blasku tak podobnym do tych bystrych oczu. Sama nie wiedziała co ją tu przywiało, dlaczego zamiast wrócić do domu błądziła magicznymi ulicami. Po raz kolejny ciało chciało inaczej niż umysł, wdając się w istny danse macabre, na którego czele stały zgaszone uczucia i resztki zdrowego rozsądku. On. Jasna twarz, mieniąca się błękitem zaciętości, czerwienią pożądania i złotem, złotem ukazującym jego prawdziwą naturę. Przerysowaną, wybujałą i zepsutą. Błękit tęczówek wił się wokół jego twarz, zaś z ust wypuściła kłąb dymu, ulotny jak chwila odpoczynku od bolesnych wspomnień. Trzymanymi przy ustach palcami pochwyciła papierosa, delikatnie wysuwając go z czerwonych warg, aby żarzący tytoń błysną na wysokości prawego oka kobiety. Niczym metaforyczny, przeszywający wzrok pełen iskrzenia. Tęsknota, ból, zauroczenie, nienawiść, pragnienie, obrzydzenie. Emocje przelewały się pomiędzy jej palcami i tylko ten krótki moment udostępnienia oddechu dla zgubnej przyjemności przypominał jej, że jest czymś więcej niż zgiełkiem walczących o swoje racje potrzeb. Rzadko paliła, a gdy już tak się działo, to był to zapalnik ku płonącym żądzom. Nie była uzależniona, bo palenie nie miało jej uspokoić. Działało pobudzająco, ukazywało, że ona dalej żyje, jakby lekkie pieczenie gardła miało wzniecić pożar, zaś dym zwiastował nadchodzącą burzę. Okulary zbyt klarownie rysowały jego osobę, ale podświadomie traktowała je jako wyznacznik zwycięstwa. Patrz, podziwiaj i wiedz, że był Twój. Był, już nie jest. To Twoje zwycięstwo. Choć jej umysł podpowiadał ucieczkę, nogi odmówiły posłuszeństwa. Stała, powoli spalając papierosa, niczym resztki zdrowego rozsądku w ognisku budzących się odczuć i pragnień. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pon Kwi 20 2020, 21:40 | | Rozbłysk kolejnych świateł osaczał jak pulsujące, skąpane w ciemności ślepia; feeria barw opływała skórę na równi z zanurzającym się aż do szpiku porywem wiatru. Przez moment, efemeryczny, wierzgający w objęciach, stał jakby wbity w tę kompozycję; element fałszywy, skarłowaciały wśród setek pnących się w górę słońc. Na jego twarzy majaczył uśmiech, blady i chorowity, nieznaczny - nasiąkły od posępności. Nie pasował. Wdzierał się nieproszony w scenerię zarówno konstrukcji upamiętnienia jak do jej życia; wdzierał się, powracając, wydawał się przypominać zaostrzenie choroby, panoszącej się po jej ciele, umyśle, jej całym, pozornie stabilnym świecie. Dzierżył w sobie świadomość, że nie chce go wcale widzieć - trwał mimo wszystko, zaburzał spokój, powracał mimo rzucanych słów o dotkliwych, nasiąkłych trucizną rysach. Poruszył się - wpierw nieznacznie. Wreszcie uczynił krok, jeden za drugim, spokojnie, jakby obcował z kruchą niepoczytalną siłą. Zbliżył się i zatrzymał tuż obok niej. Kurtyna tytoniowego dymu wdzierała się w jego nozdrza, drapała swym wyrazistą niezdolną do pominięcia wonią. Milczał. Cisza jak niewidzialny sznur zaczynała się wbijać w struktury krtani, mknęła aż do tunelu gardła i ogarniała język. Krawędzie warg pozostały złączone. Do czasu. – Nie możesz wiecznie uciekać – wyrzucił wreszcie, ściszonym głosem, przebijając się przez kolejne warstwy roztaczanego napięcia. Zawiesił na niej spojrzenie, bliżej niejasne, bez pożądania, bez ciekawości bez żadnej zdaje się, prowadzonej gry. Zwyczajnie, tak pospolicie patrzył, próbował dojrzeć coś więcej, odpowiedź na swoich setki niewygłoszonych pytań. Znała go pod tym względem wybornie - nie umiał się nigdy poddać. Nie umiał odejść. Nie umiał porzucić tropu. Nigdy nie potrafiła zdzierżyć tych wymienionych cech; a on - nigdy nie umiał wyjaśnić, dlaczego ona, dlaczego - to właśnie ona, nikt inny. Mogła być zwykłą, nieobarczoną ciężarem troski kochanką, ulotną, pozostawioną, ostygłą wśród niepamięci. Nie była. |
| |
Witebsk, Białoruś 29 lat czysta zamożny magizoolog i autorka tekstów naukowych |
Pon Kwi 20 2020, 23:42 | | Mogła. Miała taki ambitny zamiar spierdalać przed nim jak tylko jej oczom ukaże się ponownie ta znajoma postura. Ale teraz stała przed nim, patrząc jak się zbliża. Nie drgnęła, ponownie zaciągając się papierosem, który miał choć pozornie rozgrzać jej zziębnięte ciało. Bała się cokolwiek więcej zrobić, ale nie dlatego, że bała się jego. Bała się tego jak sama postąpi. Nowy rok, nowy rozdział w życiu a ona dalej nie potrafiła sama sobie zaufać, całkiem słusznie zresztą, patrząc na to jak postąpiła z innym mężczyzną, który na dniach magicznie powrócił w jej życie. Tam uległa, pozwalając spojrzeć sobie w oczy i sprowadzić ją do stanu, z którego nie mogła uciec, lecz nie tutaj. Nie teraz, gdy widziała w nim ten cholerny spokój. Nie ważne jak bardzo przypominałby chodzące tornado, dla niej zawsze był zbyt spokojny, wyrafinowany i przemyślany. Jakby miał z goła przygotowany scenariusz, znając na wskroś jej zachowanie. Czuła, jak otwiera przed nim kolejne karty, choć tak usilnie próbuje zatrzasnąć ciężkie bramy przeszłości. Pierdolonej przeszłości, która nieustannie goni jej zmęczone ucieczką ciało. Zbyt zmęczone teraźniejszością, by dalej utrzymywać prowadzenie. - Nie uciekam. - Odpowiedziała, starając się, by jej twarz pozostała jak najbardziej kamienna. Jednak brew lekko drgnęła, zaś usta nie pochwyciły papierosa tak pewnie jak poprzednio. Ale nie mogła oprzeć się pokusie zasmakowania kolejnej dawki dymu, którą później puściła w wir zimowego wiatru, powiewającego obok jej głowy. A przy tym, tylko na ułamki sekund spuszczała spojrzenie z jego pięknych oczu. Dlaczego musiał sprawiać, że zawsze miękły jej kolana? - Masz dwie minuty. - A później pozwól mi odejść. Wiedziała, że tak szybko nie odpuści. Szczególnie teraz, gdy wokół nie było ni żywej duszy, zaś mógł niczym z księgi wyczytać jej emocje. Po takim czasie przestała być wściekła, oddając się owładniętemu zimnem rosyjskiej zimy smutkowi. Przykrywa w postaci otaczających ją ludzi zniknęła, pozostawiając tylko tą małą, zagubioną kobitkę w rękach wszechwiedzącego, owładniętego totalnie niezrozumiałymi dla niej emocjami Lva. Była bombardowana jego bliskością, wspomnieniami upojnych chwil i tej jednej, pierdolonej nocy, podczas której zmieniła całe swoje życie, jednocześnie pozostawiając je takim, jakim zawsze było. Wiedziała, że w końcu nie wytrzyma i powie mu wszystko, co się stało i dlaczego. Ale wtedy, po tej wiekopomnej chwili tym bardziej będzie sama siebie nienawidzić. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Wto Kwi 21 2020, 00:33 | | Dwie minuty. Dwie cholerne minuty. Nie znosił więzienia zasad; nie umiał przykryć tych oschłych, spreparowanych formuł całunem błogiej, zdolnej ogarnąć go tolerancji i posłuszeństwa. Biegł bez wytchnienia, wyrywał zranione ciało, zranione myśli z potrzasku przeklętych reguł - choć może, może reguły nie były wcale przeklęte - może to on był przeklęty? Dwie minuty, stanowczo zbyt płytki zbiornik aby pomieścić głębię ich wieloznacznych uczuć, aby pozwolić na nowo im się odnaleźć, aby odszukać zgubione wśród niejasności słowa, sekrety spowite lepką pajęczą siecią głoszonych z uporem kłamstw. Dwie minuty, nie wystarczały na zwykłą, banalną wymianę zdań; jawiły się w charakterze strzępku któremu nie sposób nadać jest większą wartość. Nie umiał jednak przegrywać. Nie umiał kosztować klęski. Pomyśleć - dawniej, ponad rok wcześniej, byli dla siebie bliscy. Znali tak doskonale (znają?) wszystkie detale ciała rozmieszczone, skrupulatnie konstelacjami na mapie ich niezatartej pamięci. Lgnęli do siebie niczym ćmy zapatrzone w płomienną koronę świecy. Bez względu na rozpętane ambicje, stał, zatrzymany dalej bez większych ruchów; nie zdawał się wcale spieszyć. Spokojnie, cyklicznie zasięgał szorstkiego od chłodu powietrza, kosztował dym papierosa, który to - zgodnie z nadrzędnym prawem przemijalności miał wkrótce stać się już marnym kikutem niedopałka. Czekał. Strumień czasu brutalnie przeciekał pomiędzy jego palcami. Wreszcie, ponownie przełamał wyrwę dzielącej ich odległości. Ręce uniosły się, zamaszyście, bez zapowiedzi; zacisnęły się na tak szczupłych, tak delikatnych ramionach stojącej naprzeciw kobiety. Nachylił się. Wargi musnęły jej czoło, spojrzenie przez krótki moment zostało utkwione w ustach - nie uległ jednak pokusie szepczącej pod jego czaszką. Pozostał nieznośnie blisko, tuż przy jej twarzy, próbował znaleźć jej wzrok; łaknął, za wszelką cenę uwagi. – Powiedz to – wyrzucił wreszcie. Powiedz wszystko, co będzie ważne w tej chwili. Powiedz, co ma znaczenie. (A może nic nie jest ważne?) |
| |
Witebsk, Białoruś 29 lat czysta zamożny magizoolog i autorka tekstów naukowych |
Wto Kwi 21 2020, 03:19 | | Znają się. Znają się na tyle dobrze, że każda mieniąca się w jej spojrzeniu iskierka, była niczym miliony niewypowiedzianych słów. Słyszała niemal jak żarząca się pozostałość ulgi ląduje na pokrytym śniegiem chodniku, podczas gdy pozostawała bierna jego czynom. Niczym zganione dziecko, otoczone przez silniejszych, mądrzejszych dorosłych. Czuła się jeszcze mniejsza, a przecież była już wystarczająco filigranowa. Dlaczego zaczęła mówić... - Byłam w ciąży. - Jej słowa, pierwszy raz wypowiedziane na głos, pierwszy raz w jej życiu w ogóle wypowiedziane. Jakkolwiek. Czuła jak mięknął jej kolana, jak staje się jeszcze bardziej bezbronna, a przy tym nigdy nie miała w sobie tyle odwagi, co teraz. Dała mu tą chwilę, ale przede wszystkim dała ją sobie, upewniając się w tym, że silny uścisk męskich dłoni nie pozwoli jej upaść. Pragnęła jego wsparcia, a jednocześnie nienawidziła go całym sercem. Była na tym świecie cholernie sama, pozostawiona pośrodku pustkowia w wichurze i burzy z nikłym parasolem. On nie mógł być jej schronieniem. Nie nadawał się do tego, by kogokolwiek chronić, a co dopiero ją. Zbyt ulotne były ich wspólne chwile, by mogli osiąść na wspólnej mieliźnie. Zresztą, oboje tego nie chcieli.- Nie mogło przyjść na świat, mając takich rodziców. - Łzy parły na wnętrze jej powiek, chcąc wreszcie dać upust ciążącemu bólowi skrzywdzonej, pozostawionej kobiety. Ale stało się tak na jej życzenie. Na własne życzenie wypiła eliksir, na własne życzenie czekała niemalże do ostatniej chwili, gdy jego działanie było znośne. Skutki ciągnęły się za nią niczym żelazny łańcuch, przyczepiony do zbyt szczupłej nogi, by iść dalej. Zdrowy rozsądek podpowiadał, że tak było lepiej, lecz czym on jest, przy potrzebie miłości? Pragnieniu choć jednego, prawdziwego i trwałego uczucia skierowanego w jej osobę? Czystego niczym łza, najsilniejszego na świecie i ukazanego w każdym czynie, miłości dziecka. Nie liczyła, że kiedyś z kimś będzie. Nie ufała mężczyznom na tyle, by pozwolić któremuś wejść w jej życie, ale dziecko. Jedyna istota, która mogłaby ją kochać taką, jaką jest. Ono było największym pragnieniem, które zaprzepaściła wraz z chwilą, gdy zdecydowała się je stracić. Wyrządziła mu przysługę, nie sprowadzając go na tak przebrzydły świat, z samotną matką i ojcem, których połączyła tak luźna relacja, że nie dałaby rady utrzymać ciężaru rodzicielstwa na jakkolwiek akceptowalnym poziomie. Zniszczyłby mu życie, dlatego zdecydowała się zniszczyć swoje. Szlachetnie, jak na tak przebrzydłą w jej mniemaniu osobę. Stała dłuższą chwilę, by wreszcie spróbować wyswobodzić się z jego dotyku. Parzył żywym ogniem, który teraz, kawałek po kawałku, przejmował jej ciało. Chciała uciec, ale mimo usilnych prób biegu, potrafiła się jedynie miotać. Wściekłość doprawiła gorycz, która już dawno tkwiła u podłoża jej emocji. Nie wiedziała, czy bardziej nienawidzi siebie, czy jego, czy oboje byli siebie warci, ale wiedziała, że postąpiła słusznie, gdy dalej patrzyła na tą idealnie skrojoną twarz. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Pią Kwi 24 2020, 00:14 | | Półmrok przylegał - w jego uścisku burzyła się ostrość kształtów; zawieszony w przestrzeni, rozpierzchał się ustępując jedynie wnikliwym spojrzeniom świateł, wdzierając się w zakamarki, szukając najsłabszych punktów. Abramov milczał. Znów milczał. Cisza miażdżyła krtań. Usłyszał co chciał usłyszeć; poznał kolejną, jedną z ogromu historii, świadczących o jego piętnie. Miał wielu synów i równie wielu musiało przez niego zginąć. Na podobieństwo (żałosne, przeklęte) swojego ojca nie miał w zwyczaju wracać; nie znał ich młodych twarzy, nie patrzył jak dorastają, nie troszczył się o ich losy. Dzierżyli jego przekleństwo, odrzuceni inni, utkani z natury ludzkiej i przeraźliwych instynktów. Brzydził się samym sobą ilekroć o nich wspominał; wrzeszczał od nienawiści i jednocześnie nigdy nie umiał przestać. W głębi duszy ucieszył się z jej decyzji - eliksir poronny był w tym wypadku jednym i słusznym wyjściem. Dziecko nie mogło liczyć na wychowanie się w pełnej rodzinie, musiało być obarczone skazą, przeznaczeniem które utkane było z domieszką krwi chcącej za każdym razem pozbawić go człowieczeństwa. Miała rację. Miała zupełną rację. Nie mogło powitać świata. Nie wiedział, co jej przekazać. Powiedzieć jej że współczuje, kiedy w istocie nie miał takiego prawa ani podobnej empatii? Kłamać? Powiedzieć prawdę? Potwierdzić że uczyniła słusznie, na nowo brzmieniem kolejnych słów nękać, rozdrapać rany? Wiedziała, że uczyniła słusznie; nie musiał jej idiotycznie powtarzać, oczyszczać ją z tego błędu. Dlatego milczał. Dlatego - pozostawało milczenie, kotwica której pochwycił się w owej chwili, we własnym porażającym go zagubieniu. Czuł jak próbuje się wyrwać, najpewniej - chce znowu uciec. Przeciwnie do jej sugestii nie spełnił wcale jej żądań - objął ją bez najmniejszych, lichych i niepotrzebnych słów, zacierał resztki dystansu. Był przy niej. Był obok. Rozumiał. |
| |
Witebsk, Białoruś 29 lat czysta zamożny magizoolog i autorka tekstów naukowych |
Pią Kwi 24 2020, 01:24 | | Nie wytrzymała. Zbyt dużo ciążyło na jej małym sercu, na kruchych kościach i silnej osobowości by mogła znieść ciężar jego obecności. Serce pękało na ledwo zszytych ranach, które niczym najostrzejszy drut, zamiast trzymać całą konstrukcję, pozwalały jej na dalsze rwanie się i burzenie struktur, które tak starannie budowała. Nienawidziła samej siebie, ale jeszcze bardziej nienawidziła świata, który nie potrafił dać jej prawdziwej, chirurgicznej nici, nierozerwalnej mimo usilnych prób. Cierpiała. Doskonale mógł sobie zdać z tego sprawę od pierwszych chwil, gdy poznał coś więcej niż roznegliżowane ciało. Cierpiała całe życie, cierpiała też teraz a jedyną, zakazaną, znienawidzoną, zepsutą ostoją, były jego ramiona. Ramiona mężczyzny, przez którego po raz kolejny w życiu cierpiała. Słone łzy spłynęły powoli z błękitnych tęczówek, które teraz spowijał jedynie mrok jego odzienia. Choć tak bardzo się przed tym broniła, zacisnęła drobne pięści na jego odzieniu, oddając się łkaniu, które przez wiele, wiele lat skrywała za zasłoną drzwi mieszkania. Ból rozrywał jej ciało, choć był bliższy temu skrytemu w czeluściach umysłu. To była najtrudniejsza decyzja jej życia, a jednocześnie była sobie wdzięczna za to, że to zrobiła. Jakie byłoby życie dziecka, którego ojciec to najbardziej ulotna dusza tego kraju? Matka, która nigdy nie zaznała prawdziwych rodzicielskich wartości, nigdy prawdziwie i głęboko nie kochała, nigdy nie dotknęła małego dziecka. Jak miałaby podołać wychowaniu dziecka, które byłoby mieszanką gniewu, pustki i skrzywdzenia? Mogłaby. Mogłaby je urodzić i wychować, ale co to za życie? Jednak, mimo łkania, które teraz wydobywało się z jej ciała, czuła też coraz większa ulgę. Wiedziała, że wystarczy ta noc, litr łez, butelka whisky i wszystko minie. Znów zapomni, znów przejdzie do codzienności, którą zawita uwodzicielskim dekoltem w restauracji. Ale teraz, w te kilka minut gdy ciałem wtula się w jego ciało, wiedziała, że jest tylko bezbronną istotą wobec siły, jaka regularnie rzucała jej kłody pod nogi. Jedynie jego zapach i ciepłe ramiona potrafiły ukoić choć odrobinę nerwy, którymi również te same elementy szargają. Był jej katharsis, kozłem ofiarnym i ukojeniem, ale równie bardzo był też czerwoną płachtą, która powiewała nie tylko by wzbudzać emocje, ale także po to, by ostrzegać. Teraz te ostrzeżenie legło, a głos alarmowy podświadomości był coraz cichszy. - Nienawidzę Cię. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Nie Kwi 26 2020, 23:07 | | Zamarł w litanii bezruchu jak posąg, figura w którą obecnie mogła (nie)ufnie się wczepić, przy której sączyły się kryształowe drobiny łez. Emocje, po raz pierwszy od dawna, wydarły się z jej umysłu, wyrwały pręty dystansu pozornej beznamiętności, którą wkładała jak idealnie spreparowaną maskę. Wybiegły - szaleńczym pędem na oślep spontaniczności. Żałował, tak żałował bo nie był w stanie jej dostatecznie współczuć. To jego wina. To zawsze jest jego wina. Przemierzał świat i wyrzekał się konsekwencji - zaburzał rytm życia innych, wkradając się jak dysonans. Nie zrzucał jarzma na samą postać kobiety, to było ich dziecko, dziecko które ledwie ufnie wtargnęło do łona i które było skazane z powodu nieswoich grzechów. Dobrze, że było skazane. Dobrze, że nie została matką. A jednak - mimo tej świadomości korozja cierpienia szerzyła się w niej pochłaniając łapczywie wnętrze. Nienawidziła go. Znamienne słowa, grzmiące i nieprzyjemne wyznanie ześlizgnęło się, zostawiając na twarzy jedynie posępny lekko zarysowany uśmiech. – Wiem – szepnął, miękkimi wargami niemal muskając jej małżowinę uszną, którą owiewał cyklicznie ciepłem oddechu. – Jest wiele osób, które mnie nienawidzą – dodał bez najmniejszego przejęcia. Zasłużył; przywyknął do takich słów. W odczuciu swych wielu krewnych, był godnym pożałowania tworem, niedojrzałym skazanym już od początku na klęskę. Nie była więc z tym poglądem samotna, nienawidzili go oszukani mężowie, nienawidziły kobiety którym przyrzekał powrót. Nienawidził go ojciec, w rzeczywistości fałszywy oraz najpewniej nienawidził go własny brat. On nienawidził sam siebie. Zmrużył przez chwilę oczy. – Robi się coraz zimniej – stwierdził oraz powoli wypuszczał kobietę z objęć; stawały się coraz mniej natarczywe. – Może zostaniesz, chociaż przez chwilę u mnie? – dopytał, bez żadnej, dwuznacznej nuty; nie sądził aby w obecnym stanie, wymagająca skupienia teleportacja była bezpiecznym wyjściem. Z drugiej strony, nie miał zamiaru usilnie jej zatrzymywać. Przyjrzał się jej uważnie, wprawiony w oczekiwanie. |
| |
Witebsk, Białoruś 29 lat czysta zamożny magizoolog i autorka tekstów naukowych |
Wto Kwi 28 2020, 22:22 | | To ich wina. Nienawidziła go podobnie jak siebie, choć ciężko było jej to przed samą sobą przyznać. Grała przecież idealną, pewną siebie, piękną i odważną. Grała, bo w istocie, oboje doskonale wiedzieli, że tkwi w niej skrzywdzony szczeniak, niż prężąca się puma. Nie miała wystarczająco odwagi, by urodzić dziecko zepsute, ale tym bardziej nie miała jej, by je wychować. W tym tkwił największy problem- potrzebowała tego silnego, męskiego ramienia by zapomnieć o troskach i móc przelać odrobinę głęboko skrywanej miłości na niewinną istotę. Zabiła ją, bo to ONA była słaba, nie dziecko. Niemalże niczym lodowa strzała, zamrażająca resztkę sił witalnych, wbiła się myśl, jaką powiedziała na balu. Zwykły dobór naturalny, słabych i szalonych samic się nie rozmnaża. Pierdolona hipokrytka. Nie mogła odmówić sobie przyjęcia tych emocji, ciepła i otuchy, choć w głębokiej podświadomości czuła, że tuż po powrocie do domu przeklnie całą tą scenę. Jak zwykłym w ostatnim czasie, gdy mimo nowego startu pojawiły się nadmiernie stare problemy, jej ciało pragnęło czegoś innego niż dusza, zaś dusza rozdarta była pomiędzy wszystkie możliwe drogi wyboru, których było tyle, ile ukrytych przed światem trosk. Dlaczego za każdym razem musiała się pośród nich zgubić? Odsunęła się o krok. Nie płakała, choć pod oczyma ukazał się lekko rozmazany makijaż. Drżała znikomo, bardziej z nadmiaru emocji niżeli zimna, zaś usta zagryzła w charakterystycznym powstrzymaniu słów, nim odezwała się stosunkowo spokojnym głosem. - Nie, Lvie. Ale wiem, że tego wieczoru i tak będziemy sobie towarzyszyć. - Zrobiła jeszcze ten jednej krok, cały czas patrząc mu w oczy, nim wreszcie obróciła się, idąc w kierunku, który nawet nie był jej znany. Dłonie przetarły resztki makijażu z dolnych powiek, choć łzy dalej spływały po zmarzniętych policzkach. Nie mogła dłużej na niego patrzyć, ale tym bardziej nie potrafiła patrzyć na siebie. Była po prostu za słaba. /Nadezhda i Lev z tematu. |
| |
Sewastopol 27 błękitna bogaty rzeźbiarka, filantropka |
Nie Wrz 06 2020, 00:21 | | Cóż mogło być bardziej ujmującym widokiem dla oczu rzeźbiarza niż skąpane w blasku maleńkich płomyczków srebrne drzewa. Ich gałęzi nigdy nie uświadczyły liście, jednak równie dużo otrzymywały westchnień zachwytu przechodzących czarodziejów. O zachodzie słońca światło odbijało się od misternie zaczarowanej tafli pni, układających się na kształt zorzy. Podczas jednej z pierwszych przechadzek Rhei po Petersburgu, to właśnie miejsce zagościło głęboko w jej sercu. W dodatku nadchodząca wiosna wpuszczała swe promienie do odradzającej się Rosji. Pomimo iż Petersburg był miastem raczej chłodnym w klimacie, nawet tutaj okna coraz częściej wpuszczały pachnące życiem powietrze do domów, barów, kawiarni. Ludzie wieczorami pojawiali się na ulicach, spacerowali, rozmawiali, pili wódkę. Gdy w samym środku teatru, tuż przed rozpoczęciem pierwszego aktu spektaklu wyłapała w tłumie znajome spojrzenie, nie omieszkała opuścić na chwilę grona towarzyszących jej pań, by zaprosić Orpheusa na rozmowę. A teraz, gdy po kilku godzinach koncertu w pełnej krasie, Rusłan zbudził pocałunkiem są Ludmiłę, mogła pozwolić sobie na krótki spacer. Minęło trochę czasu, od kiedy gwar plotek przestał wywierać na niej wrażenie - choć w niektórych ziarno prawdy potrafiło być zaskakująco duże. Lata na artystycznych salonach uczą, że im bardziej chce się plotkę uciszyć, tym głośniejsza się staje. A wielu zadawało pytania, dlaczego Gwiazdeczka seniora Zakharenko tak rzadko pojawia się w towarzystwie swego męża, choć oddzielnie, gdy słyszało się o ich spowinowaceniu, wydawali się pasować do swych person jak połówki tego samego jabłka. Wyjaśnienia nie były dla wszystkich uszu. I nie każdy rozumiał zawiłości, które sunęły się po rodzie Zakharenko jak złote węże. Dzisiaj wiedziała jedno - nie miała zamiaru dla uciszenia słów zdewociałych damulek uważać na to, z kim spędza swój czas. Złote loki lśniły jak najdroższy kruszec, gdy przeszła się tak maleńki kawałeczek po otwartym skwerku. Tu chłopiec trzymał dziewczę za dłoń. Tu starsza pani w futerku szła ze swym psidwakiem na smyczy. A z okien dobiegały zduszone odległością nuty skrzypcowych koncertów Bacha. Przystanęła na chwilę, by pozwolić się odnaleźć. Zmrok już niedługo, a przecież nie uchodzi samej przemieszczać się w tej okolicy, gdy już nastanie. W końcu usłyszała znajome kroki. Znajome i niedalekie. - Dziękuję, że przyjąłeś moje zaproszenie. - zaczęła spokojnie. Jej głos zdecydowanie nie przeszedł nań z matki-śpiewaczki. Był niski, niby gładki, choć w brzmieniu miał coś chrapliwego, jakby zniszczenia po długich przemówieniach. Lub po krzyku. A to tylko spekulacje. - Miałabym do Ciebie kilka pytań. |
| |
| | |
| |
|