Ludzie tacy jak on nie znoszą myśli o własnej słabości. Unikają jej jak ognia, a właściwie – prędzej w ogień skoczą niż przystaną na przyjęcie świadomości swoich porażek w zupełnym spokoju. Grisha pamiętał smoczy ogień, a chyba mimo to wybrałby go ponownie, byle tylko nie wiedzieć, że potrzebuje ratunku.
Na dnie było mu całkiem wygodnie. Trochę ciemno, ale w gruncie rzeczy było mu to obojętne. Obojętność jest dna pierwszą i najważniejszą zaletą, która przysłania po kolei wszystkie wady. Te, których zasłonić się nie da można z kolei do granic rozmazać, jeżeli się tylko ma dość pieniędzy na jeszcze jedną butelkę. Grisha mógł więc swobodnie opadać sobie coraz głębiej i głębiej, a życie, którego tor wyznaczały obowiązki, omijało go od kilku dni, zostawiając go w tyle.
Pustka powoli przestawała go przerażać.
Co teraz?Uśmiechnął się. Powoli, niepewnie jak zawsze, obnażył zęby, wyszczerzył je w dziwacznym wyrazie łączącym w sobie niepohamowane zdziwienie, kpinę i odrobinę histerii, na skraju której balansował z iście aktorską egzaltacją. Gdzie ta duma i uznanie, która powinna teraz zabłysnąć w jasnych, szklanych oczach Ilyi Kuragina?
Grisha odrzucił głowę do tyłu. Zaśmiał się cicho, nie mogąc znieść ciszy, w której myśli puchły, przepychały się, przyprawiały go o ból głowy. Śmiech wyparował mu z ust szybko, potem tylko westchnął głęboko. Co teraz? Był Mitrokhinem. Umiał zdusić w sobie lęk przed smokami, które terroryzowały cały Kaukaz. Umiał być sam w miejscach-pułapkach, brodzić po kolana w śniegu, kluczyć wśród wysokich drzew i znajdywać drogę.
Opanował sztukę przetrwania, był mniejszy i słabszy, ale w końcu on także był smokiem. Jak mógł więc drżeć, w cieple i wygodzie bogactwa i lenistwa, przed pojedynczym słowem.
Przełknął ostatni łyk alkoholu.
-
Nic. Weź ją sobie. – mdliło go od każdego słowa. Obrzydzenie chwyciło go za gardło i zmuszało, by charczał, krztusił się i pluł, jeśli chce w końcu uwolnić się od tego, co komuś musiał powiedzieć. –
Ja już dłużej nie mogę. Nie mogę skończyć jak ty.Kuragin musiał przywyknąć do tego, że nim gardzono. Bękart, pijak, aktorzyna; nic godnego szlachetnego nazwiska. Musiał pogodzić się z tym, że wzgardził nim najbliższy przyjaciel, Szura-złoto, Szura-słońce, Szura-wszystko-czego-zechcesz-proszę-tylko-mnie-nie-zostawiaj. Grisha był tylko kroplą w morzu pogardy, a Ilya dryfował na jego powierzchni od lat. Mimo to, Mitrokhin poczuł ślad ukłucia, które poczułby przed laty mówiąc mu coś takiego. Kiedyś chciałby mu po takich słowach powiedzieć „przepraszam”.
Dzisiaj było już na to za późno.