|
|
|
|
|
|
Pon Cze 24 2019, 22:32 | | Plac Aleksandrowski Plac Aleksandrowski to miejsce będące świadkiem legendarnych zwycięstw oraz sromotnych porażek Rosjan. Opowieści o toczących się tu niegdyś potyczkach czarodziejów krążą po magicznym świecie od wielu setek lat. Nic więc dziwnego, iż próżno doszukiwać się w przekazywanych z ust do ust opowieściach rzetelności. Jak wiedzą jednak nawet dzieci, w każdej historii jest ziarno prawdy. Pamięć o tychże wydarzeniach pielęgnowana przez mieszkańców Petersburga sprawia zaś, iż obiekt ten chętnie odwiedzany jest nie tylko przez fanów historii, ale również ciekawych historii miasta przedstawicieli każdej z magicznych klas społecznych. Słońce, jakby na ironię, nieczęsto oświetla je swoimi promieniami, jednak gdy już Plac Aleksandrowski nimi zaszczyci, próżno szukać piękniejszego zakątka w okolicy. |
| |
|
Pon Paź 14 2019, 21:44 | | 8.10.1997 Od najwcześniejszych godzin rannych czuć było na placu Aleksandrowskim atmosferę podniecenia. Kręciło się po nim więcej ludzi niż zwykle, a ptaków nad miastem latało jakby mniej, jakby chciały uszanować zszargane nerwy polityków i nie rozpraszać ich swoim śpiewem. Do południa kręcący się po placu ludzie mieli już towarzystwo fachowców wznoszących na środku placu podest przeznaczony dla występujących przed ludem polityków. Miejsce ogrodzono na czas pracy, by nikomu nie stała się krzywda. W końcu myślą przewodnią spotkania partii socjalistów było utrzymanie bezpieczeństwa i dobrego nastroju wyborców. Liczyli, że zjawi się tłum, a pogoda ósmego października wyjątkowo sprzyjała licznym spędom. Nie padało, wiał chłodny wiaterek, orzeźwiający kiedy za długo sterczy się w tłumie. Do rozpoczęcia wiecu pozostało jeszcze trochę czasu, a dotychczasowe zainteresowanie nim dobrze rokowało dla socjalistów. Ludzie zbierali się, pojedynczo lub grupkami, przychodzili z różnych stron i w różnym celu – dziennikarze z aparatami ustawili się tuż pod podestem i w strategicznych punktach placu Aleksandrowskiego. Młodzież o orientacji zaangażowanej politycznie szumiała tu i tam, podpierając się o niedbale wymalowane transparenty. Tych przychylnych socjalistom było jednak więcej niż wyrazów poparcia dla Sabatu. Przychodzili siwiejący mężczyźni ze sceptycznymi minami i rodziny z dziećmi. Pośród tego zgromadzenia Stanislav Dostoyevski, znany rosyjski polityk, przewodniczący partii Rodina, stał na podwyższeniu wraz ze swym sekretarzem, osobistym asystentem i zaufanym gwardzistą w białym mundurze. Dookoła placu rozstawiło się jeszcze dziesięcioro funkcjonariuszy w oficjalnych strojach stróżów prawa; zaś ilu z nich pilnowało porządku podczas wydarzenia w cywilu – tego nie odgadnie nikt, zwłaszcza że tłum zbierał się coraz liczniejszy. Socjaliści cieszą się w ostatnich miesiącach rosnącym poparciem. Trudne czasy zastały na czele parlamentu Dumę reprezentującego Sabat, a opinia publiczna nie wahała się przed obarczaniem go winą za szokujące wydarzenie sprzed kilku dni. Ucieczka z Chatangi, oprócz bezpośredniego niebezpieczeństwa, stwarzała także pole do różnych manewrów politycznych. Kto wie, czy nie na taki moment od wielu lat tak naprawdę czekała Rodina. Czekali. Mówcy na nagłośnienie i uwagę widzów; pomocnicy – na kubek ciepłej herbaty, a Rosja – na cud. Tylko czy Rodina go jej obieca? |
| |
Višegrad, Bośnia i Hercegowina 38 lat półkrwi przeciętny magomedyk, asystent na PUM-ie |
Pon Paź 14 2019, 23:08 | | Gdyby Kosta znał klasykę polskiej literatury, a konkretnie Wyspiańskiego, to z pewnością nie mógłby się uwolnić od „Cóż tam, panie, w polityce?”. Smęty, porażki i złe przeczucia, odpowiednio rzucone słowa pociechy oraz dobra przyszłość, jeśli tylko zawierzysz dobrej, odpowiedniej stronie. Akurat to ostatnie mało było zależne od niego, nie miał tutaj prawa głosu, narodowość nie ta, więc biernie obserwował. Lepiej było się przyglądać, niż dać się zaskoczyć, poza tym może usłyszy coś poza okrągłymi zdaniami. I zajęć od południa na uniwersytecie nie było, bo zrządzeniem przeróżnych zrządzeń losu zostały odwołane. Kosta od razu podniósł rękę za ich odwołaniem na ich katedrze, szkoda tracić czasu na fikcję. Do tego ordynator zachęcał, aby kto nie miał dyżuru, to się pojawił na wiecu w razie, gdyby trzeba było wspomóc służby. Tłumy były bardziej zwierzęce od pojedynczych ludzi. No i więźniowie wesoło wybiegli z Chatangi, co mógłby sobie pomyśleć, gdyby było mu dane znać również polską muzykę rozrywkową. Stał obok jednego nieco starszego od niego adiunkta, inteligenta do szpiku kości, które relacjonował mu, że Dostoyevski na pewno zapomni o konkretach i skończy się na nic znaczących zapewnieniach, którym na chwilę zrobi się miękko, jak w wacie cukrowej. I to nie tak, że Taras miał odległe poglądy od Rodiny, był po prostu rozgoryczonym rewolucjonistą, bo chciałby bardziej. Kosta po prostu chciałby wiedzieć o jakie bardziej chodzi. Wypatrzył w tłumie innych pracowników uczelni z różnych wydziałów, studentów. W ich wieku prędzej by wykorzystał wolne od zajęć na jakieś piwo, co w sumie mógłby zrealizować potem. Gdyby tylko zmienić towarzystwo na takie, które nie będzie robić mu bełkotliwej tyrady na smutno, bo nie był odpowiednim odbiorcą, na pewno dość niewdzięcznym, bo wątek mu się urywał już średnio co trzy zdania. |
| |
Larisa, Grecja 33 lata nieznana zamożny pośredniczka, najemniczka i dziennikarka |
Wto Paź 15 2019, 00:56 | | Mogłaby tu się znaleźć z powołania, z akredytacją mediów, dostępem za barierki, gdyby chciała, parę słów do naczelnego, ale i bez tego sobie poradzi, słuchając po prostu, w razie potrzeby sięgając do plecaka po niezawodny fałszerz. Nie czuła jednak palącej potrzeby dostania się tam, gdzie reszta uprzywilejowanych, zjawiła się na wiecu, bo z natury lądowała tam, gdzie działo się coś. O polityce Magicznej Rosji miała pojęcie na tyle, na ile zdążyła złowić informacje już na miejscu i chwilę przed dotarciem, przez te lata wszystkie w podróży gdzieniegdzie jednym uchem łowiąc wyczytany nagłówek artykułu, jeśli działo się coś istotnego, jak większość ludzi. Ledwo się tu zjawili już w twarz wybuchła im paskudna wiadomość o ucieczce więźniów, mogliby się zwinąć tego samego dnia, ale nie. Nie, bo tu się coś działo. Dziw, że ich ten zapęd masochistyczny nie doprowadził do grobu jeszcze, ale członkowie Pegasusa w podejrzany sposób całkiem nieźle się trzymali. Wiedzieli chyba, kiedy następuje ostatnia szansa na ewakuację. Przedzierała się przez tłum, przepraszając co rusz, w końcu nie ma potrzeby, by sobie łokciami torować drogę, skoro nic się jeszcze nie zaczęło, ale chciała być możliwie jak najbardziej z brzegu i mieć jednocześnie niezłą widoczność. Raz się tylko na moment zatrzymała, oglądając się za siebie, bo nie była jedynym członkiem załogi, ale zgubiła gdzieś swój ogon. To nic. Nie byli przyjaciółmi, papużkami-nierozłączkami, żeby łazić ze sobą wszędzie, chociaż znajoma twarz u boku to zawsze możliwość komentowania wydarzeń na bieżąco. Czasami się przydaje. Celując w ślepo na nieznajomego sąsiada nie wiadomo na kogo się trafi, może za jakiś trefny komentarz mordę obić, prawda? Stanęła obok jakiejś babcinki, uśmiechając się do niej uprzejmie, kiedy ich spojrzenia się spotkały. |
| |
Samara, Rosja 22 lata błękitna majętny studentka kursu prawniczo-administracyjnego (IV rok) |
Wto Paź 15 2019, 12:21 | | Wkraczająca powolnym krokiem na plac Karamazova była możliwie daleka od nasiąknięcia panującą na miejscu atmosferą. Trudno było doszukać się czegokolwiek znaczącego w jej mowie ciała czy mimice twarzy, a ta ostatnia z pewnością sprawdziłaby się w czasie pokerowej rozgrywki. Wyczytanie z niej cokolwiek utrudniały dodatkowo okulary przeciwsłoneczne, które zgodnie z aktualnie panującą modą imponowały rozmiarem. Słońce mogło nie prażyć dziś szczególnie intensywnie, ale ich obecność podyktowana była również dwoma innymi powodami. Po pierwsze stanowiły środek do zachowania, choć odrobiny anonimowości - lepiej było, przynajmniej póki co, by uwaga większości gawiedzi faktycznie skupiała się na podeście i zajmujących go osobach. Druga z kwestii, która skłaniała kobietę do skrycia się za przyciemnianymi soczewkami, była o wiele bardziej prozaiczna - nawet makijaż nie był w stanie w pełni zamaskować zmęczenia widocznego na jej twarzy, a więc by zachować właściwą prezencję, wolała zwyczajnie nie pokazać się światu w pełnej okazałości. - Nie ma sensu się tam wciskać - rzuciła ni do siebie, ni do stojącego u boku brata, krytycznym wzrokiem oceniając teren bliżej sceny. Nietrudno było domyślić się, że zarówno medialne hieny czyhające tam z aparatami, jak i wyraźnie pomylona młodzież, gotowa marnować swą energię i czas na popieranie całej tej szopki. Vera nie chciała mieć najmniejszej styczności z żadną z tych grup, a do tego wszystkiego dochodziły przecież i względy bezpieczeństwa. Podobne zgrupowania, nawet jeśli obstawione całą rzeszą stróżów prawa, bardzo łatwo mogły przekształcić się sytuację zagrażającą życiu i zdrowiu ich wszystkich. Wystarczył jeden impuls, by tłum niczym stado przerażonych owiec rzucił się na oślep do ucieczki, tratując co mniej szczęśliwych osobników. Blondynka nie zamierzała być na drodze motłochu, gdyby sprawy poszły nie tak, a choć noszona biżuteria nieco uspokajała jej nerwy, to wciąż silniejszy okazywał się wrodzony pesymizm (uparcie nazywany przez nią zwyczajnie realizmem). Swe kroki skierowała nieco na ubocze placu, nieopodal jednego z funkcjonariuszy, którego otaksowała przelotnie wzrokiem. Oddaliwszy się od ludzkiej masy, nie mogła liczyć na emitowane przez nią ciepło, a już pierwsze chłodne powiewy wiatru wystarczyły, by spowodować gęsią skórkę na jej drobnym ciele. Walcząc z zimnem opatuliła się ciaśniej burgundowym płaszczem z bufkami, którego górny guzik pozostawał rozpięty, dając przestrzeni dla zawiązanego pod szyją beżowego szalu. Zbyt łatwo marzła i nawet panująca tego dnia pozornie dobra aura nie okazywała się satysfakcjonująca. Szczerze liczyła, że politycy Rodiny streszczą się i rozpoczną swe próby wciskania głupstw do głów gawiedzi, nim zamarznie. Ostatnie czego potrzebowała to kolejne choróbsko, gdy dopiero co zdołała uporać się z jednym. |
| |
Priobie na Syberii, Rosja 32 lata ¾ przeciętny poszukiwacz przygód; rosyjski Indiana Jones; były pracownik ubezpieczycielni |
Wto Paź 15 2019, 20:04 | | Rodion specjalnie wybrał się do Petersburga, aby dowiedzieć się więcej o jednej z partii o nazwie Rodina, która w sumie póki co wydawała mu się wyborem numer jeden. Co prawda polityka magiczna jakoś specjalnie go interesowała, ale chętniej odda głos na kogoś, kto zadba w imieniu obywateli także o jego interesy. Komuniści akurat go odstraszali mocno, gdyż bał się o to, czy pozwolą jego matce zostać na Syberii, gdzie się w końcu spełniała, a i miał znajomych zza granicy, którzy mogliby zostać przez działania komuchów nieuczciwie potraktowani. Dziś jednak Rodion nie miał co się nimi przejmować. Oficjalnie przyszedł więc sam, z nikim się nie umawiał, choć szedł przez tłum wypatrując jakiejś znajomej twarzy. Powoli prześlizgiwał się między ludźmi, by wylądować gdzieś na przodzie. Zdziwiła go ilość studentów, lecz z drugiej strony chyba nie powinno go to zaskakiwać. Najwidoczniej nawet młodzi chcieli zadbać o swoją przyszłość. Może i dobrze, nie wiadomo jak będzie głosowało starsze pokolenie, które często boi się zmian, bo przecież jak żyją w takich warunkach znośnie, to jest dobrze. Popatrzył na trzymane transparenty, które opowiadały się za Sabatem. Cieszył go jednak fakt, że nie widział poparcia dla komunistów. Szedł, aż przypadkiem - sam popchnięty - popchnął innego, starszego od niego jegomościa. Nie aż tak bardzo, ale dalej. Kostę Bavicia, ale to, czy pozna jego personalia, wątpliwe. - Przepraszam - odparł, po czym pomógł mężczyźnie wstać, jeśli z jego powodu upadł, a następnie schylił się, by podnieść swoją szczęśliwą monetę. Nieraz mu pomagała w trudnych sytuacjach, przynajmniej takie miał wrażenie. - Chciałem pójść na przód, by lepiej słyszeć. Na pewno pan rozumie, wybory już niedługo - mówił przyjaźnie, trochę zapobiegawczo, wiedząc, że niektórzy takie wydarzenia biorą zbytnio do siebie. A Rodia w końcu nie chciał zostać ofiarą kogoś poddenerwowanego, kto tylko szuka okazji, by się na kimś wyżyć. Choć ten akurat na wściekłego nie wyglądał. |
| |
|
Wto Paź 15 2019, 20:50 | | Pomimo dokuczającego bólu głowy, Morozovej udało się wydostać jakoś z łóżka i wybrać się na wiec polityczny Rodiny na Placu Aleksandrowskim, na który tak naprawdę zapatrywała się już od dłuższego czasu. Większość dzisiejszego poranku spędziła na kłótni z samą sobą, czy opłaca jej się w ogóle tutaj przychodzić, bo znając życie i tak zniechęci ją tłum obcych ludzi. Oczy miała lekko spuchnięte od płaczu, policzki oblane delikatnym rumieńcem, a trzęsące się dłonie ukryte w kieszeniach długiego czarnego płaszcza. Starała się brać głębokie wdechy i odwracać myśli od przerażającej wizji interakcji z ludźmi, ale wcale nie dawało jej to poczucia spokoju albo bezpieczeństwa. Bynajmniej, Raisa miała wrażenie, że jest tykającą bombą która wybuchnie w najgorszym możliwym momencie. Starała się pocieszać tym, że faktycznie miała ochotę usłyszeć, co politycy mieli do powiedzenia i nie przyszła tutaj na marne, ale to trochę tak jak gadać do ściany, bo z każdym krokiem wpadała bardziej i bardziej w swoje destrukcyjne rozmyślania. Nie zauważyła nawet kiedy dotarła na plac, z zamyślenia wyrwał ją dopiero dźwięk ludzi protestujących w sprawie ucieczki kryminalistów z więzienia. Dopiero wtedy tak naprawdę poczuła całe to przerażenie tłumione w środku przez całą drogę tutaj. Rozejrzała się szybko po tłumie z nadzieją na wychwycenie jakiejś znajomej twarzy, ale po chwili zganiła się w myślach za pomysł wypatrzenia kogoś wśród takiego zgromadzenia. Nie trudno sobie wyobrazić ulgę, jaką odczuła kiedy jednak znalazła tego, kogo potrzebowała w tym momencie najbardziej - swojego brata! Od razu przyspieszyła kroku i niezbyt interesowało ją, że mężczyzna właśnie kogoś popchnął i był w niezręcznej sytuacji. - Rodion! - powiedziała drżącym głosem i wlepiła w niego zaszklone oczy z nadzieją, że zrozumie bez słów jej ból związany z przebywaniem w tłumie, w końcu tak dobrze ją znał. Po chwili zorientowała się, że oprócz nich była tam jeszcze trzecia osoba, toteż skinęła głową do Kosty i przysunęła się bliżej brata. |
| |
|
Sro Paź 16 2019, 20:21 | | Wydarzenia takie jak to powodowały mętlik w jego głowie. Zapewne właśnie z winy charakteru zgromadzenia, a także faktu posiadania u boku siostry, początkowo ciężko było mu opanować zmieszanie. O ile te dwa czynniki mogły istnieć osobno, z daleka od siebie, o tyle w momencie, w którym przychodziła konieczność ich starcia się ze sobą w czasie równoległym, latami wypracowana maska obojętności przeszywanej grubymi nićmi przyrodzonej dumy ( żaden Karamazov nie ma prawda nosić się inaczej) stawała się jakoś trudniejsza do przywdziania i wytrwałego noszenia. W drodze na plac co jakiś czas obrzucał Verę kontrolnym spojrzeniem, żeby zorientować się czy nie poświęca mu ona przypadkiem zbyt dużo uwagi, dostrzegając subtelne znaki skonfundowania i podejrzliwości, mimo że to on był tym, który przecież doczepił się jak rzep psiego ogona, żeby iść na wiec razem z nią. Nie dość, że pojawienie się na takim wydarzeniu z siostrą dobrze wyglądało na zewnątrz, wychodziło też na wprost ojcowskiej surowości i potrzebie stałego czuwania nad honorem rodu. Gdzieś po cichu, naprawdę daleko i w jakiś dziwnie zaowalowany sposób Sergei miał też nadzieję, że idąc na wiec - ba! wracając z niego zwycięsko - rozwieje wątpliwości nestora dotyczące tego, czegóż to on nie wyprawia w tym Petersburgu. Nie ojcowska troska, ale bardziej lęk pana o wiarygodność i lojalność swego sługi naprowadzały go na ciągłe wątpliwości, których nie umiał uciszyć, upchnąć gdzieś w kąt, zdusić w zarodku. - Jasne - burknął w odpowiedzi, niby nonszalancko, ale jednak ze śladem zdenerwowania w głosie, następnie ruszając za nią, aby zająć miejsce między siostrą a funkcjonariuszem, wcześniej obrzucając tego drugiego czujnym spojrzeniem. Stanął kilka centymetrów za Verą, niby nieznaczna różnica, ale jednak dawała mu tę przewagę, że to on był tym, który miał dobry dostęp do jej pleców, a nie na odwrót - wolał tego dnia nie narażać się na nabicie przez nią na noże, które pewnie chowała gdzieś pod płaszczem, czekające jeśli nie na niego, to na potencjalnego wroga, który przecież zawsze czaił się gdzieś tam w tłumie, tylko czekając na odpowiedni moment, aby zaatakować. - Zimno ci. - Miał w planach zadać pytanie, stosownie wyważone i, jak mu się zdawało, adekwatne, jednak sposób, w jaki zaakcentował słowa i odrobinę zbyt duża porcja stanowczości w głosie sprawiły, że ostatecznie zabrzmiało to jak stwierdzenie. Może powinien zaproponować jej oddanie swojego szalika? Czy to jeszcze zamykało się w ramach stosowności, czy było już posunięciem się o krok za daleko? Vera była ciężka do rozgryzienia, zwłaszcza Vera pokazująca się gdzieś publicznie, dźwigająca na barkach brzemię godnej reprezentantki rodu, córeczki tatusia i nienagannie wychowanej kobiety. Czuł się przy niej mały, ale teraz na tłum też patrzył odważnie, już nawet nie odwracając spojrzenia w obawie przed dostrzeżeniem przez kogoś, kto mógłby skojarzyć go ze stroną polityczną organizującą dzisiejszy wiec. Miał zamiar wytrwać cierpliwie jako bieżny obserwator, nie angażując się i nie opowiadając po żadnej ze stron, co było najpewniej taktyką tchórzowską, ale też najbezpieczniejszą i najbardziej racjonalną, na jaką wpadł do tej pory.
Ostatnio zmieniony przez Sergei Karamazov dnia Sro Paź 16 2019, 22:24, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Sro Paź 16 2019, 20:39 | | Socjalistyczne i równościowe idee zawsze były ci szczególnie bliskie, pomimo twojego częściowo szlacheckiego pochodzenia. Mogliby mówić, że nie tak zostałeś wychowany, ale nigdy zbytnio nie obchodziło cię zdanie osób trzecich – sam dobrze wiesz, co dla ciebie jest najlepsze. Partia Socjalistyczna Rodina zdawała się być więc najbezpieczniejszą opcją na arenie politycznej magicznej Rosji – Sabat prezentował zbyt konserwatywne poglądy, nie wspominając już o Partii Separatystów, którzy nawet jeśli wciąż nie mieli wielu zwolenników wśród czarodziejów, to wydawali ci się wręcz niebezpiecznie radykalni. Udział w wiecu na Placu Aleksandrowskim nie był przez ciebie wcześniej planowany – przy twoim harmonogramie pracy ciężko było cokolwiek zadecydować, jednak kiedy tylko okazało się, że masz chwilę, by udać się tam przed pracą, to postanowiłeś bez wahania to zrobić i dowiedzieć się kilku rzeczy, które nieznośnie zaprzątały ci twoją głowę. W końcu interesowało cię to, co tak naprawdę wydarzy się za parę miesięcy – poczynając od nowego programu wyborczego Rodiny, poprzez przyszły kształt Starszyzny, a kończąc na tym, czy uda im się opanować aktualną sytuację polityczną, która z dnia na dzień została zaogniona przez największą w historii ucieczkę czarodziejów z Chatangi. Wciąż było więcej niewiadomych niż wiadomych i nie miałeś tak naprawdę pojęcia, czy podczas tego spotkania cokolwiek się wyklaruje. Zaczynałeś w to mocno powątpiewać, ale nie zmieniało to jednocześnie faktu, że lubiłeś zadawać pytania, tym bardziej, że chodziło przecież o dobro twojego kraju. Chciałeś mieć więc to prawo decyzji, w jakiej Rosji chcesz żyć – już w grudniu wszyscy udacie się do magicznych urn i wolałbyś ten głos oddać zgodnie ze swoim sumieniem i osobistymi przekonaniami niż wyłącznie z obywatelskiego obowiązku, opowiadając się tym samym za mniejszym złem. Wmieszałeś się w tłum ludzi, choć ledwo zauważony i gdzieś z boku, szczelnie owinięty jesiennym płaszczem i z papierosem w dłoni, spostrzegając przy tym kilka znajomych twarzy, których widok cię nieoczekiwanie ucieszył. Teraz cierpliwie czekasz więc na rozpoczęcie wiecu, jak i na rozwój wydarzeń. Nie podchodzisz do nikogo, mimo że mógłbyś zagadać do Kosty czy Raisy i Rodiona, do których wcale nie miałeś tak daleko. W międzyczasie dopalasz tylko papierosa i podchodzisz trochę bliżej. |
| |
|
Sro Paź 16 2019, 22:30 | | Tłum przed podwyższeniem mnożył się, wykraczając poza kontrolę ludzkiego głosu. Szumiał, trzeszczał i byłby rozryczał się zupełnie bez powodu, gdyby nie to, że Dostoyevski postąpił o krok do przodu i znacząco odchrząknął do mikrofonu ustawionego na skraju podestu. Na ten znak stojący za przewodniczącym gwardzista wsunął rękę do kieszeni, w której spoczywała różdżka i kiwnął głową do swego współoficera stojącego najbliżej. On, a potem kolejni rozstawieni wzdłuż placu powtórzyli ten gest, a rozmowy i ruchy w tłumie stopniowo wymierały. Stanislav Dostoyevski rozejrzał się dookoła z zadowoleniem. Zatrzymał spojrzenie na kilku twarzach spośród tłumu – ładnych dziewcząt, popularnych dziennikarzy, prywatnych znajomych. Nawet przodujący w sondażach polityk bywa wszak tylko człowiekiem. Przewodniczący partii zatknął lewą dłoń za połę marynarki i huknął do mikrofonu: - Rodacy! – tu zrobił przerwę dla efektu, na oklaski tych najbardziej entuzjastycznych zwolenników. I słusznie, rozległo się ich bowiem trochę. Dostoyevski szybko jednak podjął mowę: - Przyjaciele! Niezmiernie cieszę się, że widzę was tak licznie zgromadzonych, chociaż wierzę, że to nie dla mnie tu jesteście, a dla siebie samych! Jesteście tu, bo macie nadzieję na dobrą przyszłość tego kraju!Zamilkł na krótką chwilę, by pozwolić swym fanom oklaskać się. zerknął przy tym przez ramię, by kątem oka dostrzec asystenta unoszącego w górę zaciśnięte ręce. - Ja, przyjaciele, także mam taką nadzieję, co więcej, mam także wolę, żeby poprowadzić magiczną Rosję ku lepszym czasom i siły, by doprowadzić tę podróż bezpiecznie do końca! – Stanislav Dostoyevski się nie oszczędzał. Każde słowo padające z jego ust było coraz głośniejsze, a wolna ręka gestykulowała żywiołowo. – Chcę dla was walczyć o godne życie wszystkich Rosjan, jak chciał dla was walczyć mój nieodżałowany ojciec. Chcę, byście to wy – ciężko i uczciwie pracujący obywatele – byli dla rządzących najważniejsi! I obiecuję wam – tu przewodniczący, duchowy ojciec Rodiny, wysunął lewą rękę zza marynarki, a na jej miejscu umieścił prawą na wysokości serca – obiecuję, że jeśli dacie mi swoje poparcie, to będziecie najważniejsi! Zaprowadzę w społeczeństwie równość pomiędzy uciemiężonymi i bogaczami wpatrzonymi w czubki swoich nosów! Skończy się ich samowolka, a w jej miejscu zapanuje porządek! Musicie mi tylko zaufać, a obiecuję, że zrobię wszystko, by w Rosji żyło się dobrze każdemu! Powiedzcie, przyjaciele – skoro tu jesteście, czy pozwolicie, by nasz kraj ruszył pod sztandarem partii Rodina w kierunku świetlanej przyszłości?!Dostoyevski zakończył, z trudem łapiąc oddech. Poczerwieniał na twarzy, nad jego górną wargą zaperlił się pot. Ale nikt nie mógł podać w wątpliwość jego zaangażowania w występ – pod koniec pierwszej jego części przemawiał już całym ciałem, prosto z serca, z blaskiem idei bijącym z niebieskawych oczu. Czas na odpis to 72 godziny, do 19.10, 22:00. |
| |
Višegrad, Bośnia i Hercegowina 38 lat półkrwi przeciętny magomedyk, asystent na PUM-ie |
Sro Paź 16 2019, 22:48 | | Kosta zachwiał się niebezpiecznie, całkiem nieprzygotowany na pchnięcie. Nie przewrócił się tylko dlatego, że mocno zaparł się na ramieniu Tarasa, niech się na coś przyda i ratuje godność kolegi. W ogóle przez moment myśli medyka krystalizują się w jedno to już, atak, napad, ale zwykła sytuacja w tłumie, spokojnie nikt nie strzela i nie miota klątwami. - Nic się nie stało - odpowiada, gdy już wraca do pionu. Choć Tars już tam mamrocze, że on to nie wie, ale bez przesady, trochę strachu i siniaków nic ponad to się nie stało, a nawet lepiej przynajmniej jego współpracownik postanowił zostawić w spokoju swoje przemyślenia natury politycznej. W lekkim zamieszaniu umknęła mu znajoma sylwetka Antona. - Aż za dobrze - bo czego tu nie rozumieć, choć przeczucie mówiło mu co innego, że odwieczne układy potęg spoza planszy, jak zawsze rozłoży piony i tyle z tych wyborów. Przeniósł wzrok na dziewczynę, która najwyraźniej znała pechowca, który przez chwilę przeistoczył się w niewymiarową kulę do kręgli. - W porządku - skwitował czy prawie zapytał Raisę, która nie wyglądała za dobrze, jakby miała się rozsypać albo uciec z tego miejsca teraz, zaraz. Pchnął ramieniem naburmuszonego kolegę robiąc dwójce miejsce, jeśli chcieliby tu zostać, jak nie to nie. Można było stać tutaj, można iść do przodu, obojętnie. Kosta powiedzmy pozostał niepokonany, śpiewka o uciemiężonych oraz konflikcie między bogatymi a przeciętnymi i tony poważne, ale podnoszące na duchu. - Szybko rodzą się przyjaźnie - skomentował tych przyjaciół. Taras tylko wziął głęboki wdech zachmurzając się jeszcze bardziej. Kosta nawet dobrze się bawił wszak czego innego oczekiwać na wiecu, to nie była debata, tu nawet program nie był istotny, a emocje. |
| |
Samara, Rosja 22 lata błękitna majętny studentka kursu prawniczo-administracyjnego (IV rok) |
Czw Paź 17 2019, 11:34 | | Podczas, gdy jej obecność działała na brata dość stresująco, ona sama nie zdawała się aż tak przejmować faktem, że Sergei osobliwie chętnie zdecydował się jej towarzyszyć. Mogłaby zapewne próbować doszukiwać się w tym jakichś ukrytych motywów, zaprzątając sobie głowę potencjalnymi powodami stojącymi za takim postępowaniem, ale nie było to zbyt produktywne. Jakaś część z tego z pewnością robiona była "pod publikę", miała wizerunkowo zapewnić mu jakieś profity - niemal wszystko co robili musiało być przecież analizowane pod tym względem, a kolejne plany budowane tak, by pozwoliły im zaplusować w oczach najważniejszego z sędziów. Ojca. Nie podzielała co prawda strachu, że może zostać oskarżona o brak lojalności. Okazała ją już wielokrotnie na przestrzeni lat wypruwając sobie żyły w szkole, błyszcząc w towarzystwie i wykorzystując swe zdolności medium do granic możliwości - wszystkie, byle tylko sprostać stawianym przez nestora oczekiwaniom. Teraz musiała jedynie utrzymać swą dobrą opinię, jednocześnie budując własną pozycję w magicznym społeczeństwie. Sergei rozczarowałby się zapewne dowiadując, że jedynym ostrzem aktualnie posiadanym przy sobie przez jego siostrę były miniaturowe nożyczki do paznokci. Grzecznie siedziały w jej torebce, gotowe do interwencji w przypadku takiej katastrofy jak złamany paznokieć i zdecydowanie nie miały się w najbliższym czasie znaleźć w niczyich plecach. Jedyne co dziś w nie wbijała, to wzrok - ten wciąż jeszcze od czasu do czasu przesuwał się ku tłumowi, by następnie wrócić na podest. - To tylko ten wiatr. Przeżyję - odpowiedziała, zupełnie nieprzejęta. Kramazova nie stanowiła osoby, która zbytnio rozczulałaby się nad sobą, nie zamierzała więc rozwodzić się nad zgubnym wpływem chłodu na jej ciało. Nie było też co oczekiwać, że poprosi w tej sytuacji o jakieś wsparcie czy choćby podziękuję za zainteresowanie jej dobrobytem. Temat miał zostać domknięty i porzucony, zwłaszczazwłaszcza że przywódca socjalistów zaczynał wreszcie swe wystąpienie. Musiała mu przyznać, że choć w pierwszych zdaniach udało mu się pozostać wiernym prawdzie. Nie byli, nie była, tu dla niego, a dla dobra kraju. Rosji, którą ich przodkowie budowali własną pracą, dla której przelewali krew (własną i cudzą). Później wszystko skręciło w kierunku typowej, przepełnionej populistyczną gadką mowy polityka. Zapewnienie o wspaniałej przyszłości, wprowadzenie nastroju wojennego przez wspomnienie o "walce", wskazanie wroga i budowanie sceny z gatunku "my VS oni". Konkretne słowa mogły ulegać zmianie, ale ilekroć na przestrzeni lat wsłuchiwała się w przemówienia polityczne te zdawały się zawierać te same wyświechtane schematy. Niby Rodina szczyciła się byciem swoistym "powiewem świeżości" na magiczno-rosyjskiej scenie polityczne, ale ostatecznie była to tylko kolejna próbująca dorwać się do koryta grupa kryjąca się za sztucznymi uśmiechami i słodkimi słówkami. Robili "show", oczywiście, ale aplauz tłumu potrafiła zebrać nawet cyrkowa małpka jadąca na rowerku. - Jak tam podoba Ci się czubek własnego nosa, Sergei? - szepnęła do brata, odwracając się na chwilę ku niemu. Na ustach kobiety pojawił się dobrze znany je otoczeniu uśmiech. Było w nim nieco rozbawienia, pewności siebie i kpiny, jakby Karamazova była jedyną świadomą jakiegoś doskonałego żartu, który umykał pozostałym. Na ten moment blondynka wydawała się równie ukontentowana obserwacją, z wplatanymi pojedynczymi uwagami, co jej towarzysz. Nie oznaczało to jednak, że zamierzała siedzieć cicho, jeśli ktoś inny postanowi uprzyjemnić dyskusją wiec. Przepychanki słowne może nie były jej konikiem, ale nie zamierzała powstrzymywać się przed rzuceniem jakiejś merytorycznej uwagi, jeśli okoliczności będą ku temu sprzyjające. |
| |
Larisa, Grecja 33 lata nieznana zamożny pośredniczka, najemniczka i dziennikarka |
Czw Paź 17 2019, 21:29 | | Metaxa stała z rękami założonymi, wcale nie w pozie zamkniętej czy obronnej, bardziej w oczekiwaniu, bo to wygodne, bezpieczne, nikt przypadkiem nie trąci jej dłoni, względny spokój, na tyle, na ile może mieć go ona i inni wokół niej w tłumie. Czekała, aż się coś dziać zacznie, obserwując kolejno falami idące uciszanie tłumu, jak powiew wiatru na polu wśród wysokich traw, pierwsze słowo przewodniczącego partii, które nie wiedzieć czemu wywołało takie w tłumie poruszenie i byłyby brwi Metaxy poszybowały w górę, gdyby nie latami wyćwiczony refleks, by okazywać minimum emocji na niepewnym gruncie. Na pewnym też najlepiej się nie zdradzać. Zwyczajowo przebiegła wzrokiem po tłumie, na sekundę dłużej zatrzymując się na kilku wyraźnych punktach, wracając po chwili do przywódcy. Słowa. Dużo słów, jeszcze więcej emocji i żadnych konkretów. Stare zagranie, nic nowego na tym padole zwłaszcza przed wyborami, w każdym kraju ta sama śpiewka, tylko mordy inne. Metaxa nie wątpiła, że gdyby stał tutaj dzisiaj lider opozycji mógłby zaserwować dokładnie tę samą gadką, uciemiężonych zamieniając na coś innego choć wydźwięk ten sam, jest tylko jedna racja i ja, my ją mamy, a nawet jak jest twoja to moja jest mojsza niż twojsza. A i tak potem żrą z jednego koryta, znany temat. Nieodżałowany ojciec, zastrzygła uszami zapisując w głowie istotną korelację. Od obietnic o równości Metaxę bardziej interesował plan na zaprowadzenie jej. Nie kwestionowała zamiarów partii, ale w mniejszym gronie rozmówców miałaby problem aby zdławić w sobie dziennikarski odruch i nie podnieść ręki, aby zalać mówiącego gradem pytań. Kolejny wiwat, gdzieniegdzie tylko prychnięcia ginące w tłumie, rejestrowała je tylko przez ruchy głowy, wyraźne wydęcie ust, niż przez dźwięk. Sięgnęła do kieszeni fioletowej marynarki, z dwoma rzędami złotych guzików, wyjmując papierośnicę, a z niej lawendowego papierosa, w, oczywiście liliowej bletce, którego odpaliła jak każdy w tym uniwersum od różdżki. Uniosła głowę, wracając wzrokiem do sceny, odgarniając jedną ręką blond kosmyki, drugą od ust odkładając fajkę, by wydmuchać w tłum lawendowy dym. |
| |
Chalcz, Białoruś 36 lat półkrwi przeciętny licencjonowany alchemik |
Pią Paź 18 2019, 20:23 | | Magiczna Rosja. Wszyscy Rosjanie. By w Rosji żyło się dobrze.Pierdolenie. Mydlenie oczu ciemnocie, jaką Sabat uczynił z całego społeczeństwa magicznej Słowiańszczyzny – bo przecież zawsze tym byliśmy: wspólnotą wszystkich słowiańskich narodów. Rosjanie, Białorusini, Ukraińcy, Polacy, nawet Czesi i Słowacy, nawet część mieszkańców Bałkanów. Stanowiliśmy jedność, byliśmy Słowianami, nie Rosjanami. Byliśmy czarodziejami, a nie magicznymi Ruskami. Wciąż niektórzy wierzą w tych samych bogów – wciąż o łaskę wzywamy Welesa, Białoboga, Peruna, Trojana; wciąż wypraszamy Dolę i Rodzanice o pomyślność w życiu – chociaż odnoszę wrażenie, że na przestrzeni kilku ostatnich lat do odwiecznego panteonu wkradły się nowe imiona, że nazwiska przywódców coraz to nowszych i więcej obiecujących partii wymawiane są częściej i z większą czcią niż odchodzący do lamusa bożkowie. Równość, którą tak ochoczo mami wszystkich Rodina to zwyczajna ułuda, wyraźny sygnał, że w Rosji miejsce znajdzie się wyłącznie dla Rosjan. Albo gorzej – świadczy o aspiracji do wchłonięcia wszystkich słowiańskich państw, do stworzenia jednej, wielkiej słusznej Ojczyzny, nie pozwalając, by dzieło wujaszka Lenina odeszło w zapomnienie. W odpowiedzi na zadane pytanie kręcę w dezaprobacie głową, spluwając sobie pod nogi. Już nie mogę się wycofać, zakleszczony między rozentuzjazmowaną ludzką masą. A więc w prawo, w lewo, do przodu? Nieważne, kieruję się tam, gdzie w napierającym na mnie tłumie znajdują się jakiekolwiek przerwy, luki w które mogę się wcisnąć, przedrzeć kawałek, byle dalej od rozochoconego przemową tłumu. Od początku wiedziałem, że przyjście dziś na plac Aleksandrowski to głupi pomysł; że to, co usłyszę z ust Stanislava Dostoyevskiego będzie jedynie potwierdzeniem tego, co wiem od dawna; że nie padną żadne nowe słowa mogące zachwiać moją dawno wyważoną wagą pewności, słuszności co do obranej, politycznej orientacji. A jednak w jakimś przebłysku masochizmu, w ostatniej chwili, na złamanie karku, z językiem na wierzchu, jak pies goniący za aromatyczną kością przybiegłem wprost do serca magicznego Petersburga tylko po to, by przekonać się, że nie zostały dla mnie nawet ochłapy. I że w tym tłumie odcina się zbyt dobrze znany fiolet. Oczywiście, przecież nie przepuściłaby takiej okazji. - Co nie? – Wykrztuszam, bo pochylam się nad nią w nieodpowiednim momencie: gdy lawendowy dym bucha mi prosto w oczy. Niech ją orły rozdziobią. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Pią Paź 18 2019, 22:22 | | Za młodu nigdy nie interesowałeś się polityką – w głowie ci były tylko podróże po świecie i przyjemności, a to, co działo się wówczas na arenie politycznej w Rosji nie miało dla ciebie najmniejszego znaczenia. Twoja wiedza na temat sytuacji w kraju ograniczała się do kilku podstawowych faktów, przez co można było cię uznać za klasyczny przykład ignoranta. Wszystko zmieniło się, gdy niespodziewanie wylądowałeś w orientalnym Stambule, pośrodku samego konfliktu między dwoma ugrupowaniami politycznymi, które od lat nie potrafiły dojść do konsensusu. Noce wówczas z nagła stały się niespokojne, oblewając ulice szkarłatem niewinnych ludzi – nie od dziś w końcu wiadomo, że to cywile najbardziej cierpią na wojnach. Nawet nie wiesz, w którym momencie tak naprawdę bezinteresownie zacząłeś pomagać ludziom – to było dla ciebie tak naturalne, aż później stało się jednym z kluczowych bodźców, dla których ostatecznie postanowiłeś w życiu zostać magomedykiem. Choć złożyła się na to też późniejsza śmierć matki, to jednak i tak to, co wydarzyło się wcześniej w Turcji, dalej było w twojej głowie obecne. Nic więc dziwnego, że i z czasem socjalistyczne idee stały się tobie wyjątkowo bliskie, mimo że świadomie dostrzegałeś w nich wiele wad. Żadna z partii nie była jednak idealna, zdawałeś sobie z tego sprawę, że mimo wszystko każdy walczył o swoje, chcąc tym samym mieć większość w Starszyźnie, by móc realizować własną wizję świata. Czy tak się jednak stanie? Czy z czasem Rodina nie okaże się tylko kolejną kłamliwą grupą czarodziejów, która będzie chciała wprowadzić autorytarne rządy, nie zwracając najmniejszej uwagi na realne problemy i potrzeby zwykłych ludzi? Nigdy nie mieliście szczęścia jako kraj do władzy – nieważne, czy to w świecie magicznym, czy mugolskim: zawsze znalazł się ktoś, kto pragnął wprowadzić dyktaturę, przez co społeczeństwo rosyjskie nigdy nie wykształciło w sobie prawdziwej potrzeby demokracji. XX wiek bez wątpienia przyniósł magicznej Rosji wiele zmian, ale szczerze wątpiłeś, czy to akurat wystarczy. W obliczu nowego stulecia kolejne lata będą więc wyzwaniem – potrzebne są reformy, które jeśli nie będą skuteczne i efektywne, to doprowadzą do ponownego załamania systemu. Dlatego bardziej niż piękny monolog Dostoyevskiego otwierający wiec na Placu Aleksandrowskim, interesował cię program wyborczy Rodiny. W końcu po to było to spotkanie – by przekonać lub zrazić do siebie tych niezdecydowanych i umocnić w poglądach swoich zwolenników. A tych w dniu dzisiejszym nie brakowało, wystarczyło tylko rozejrzeć się po tłumie zgromadzonych tu ludzi.
Ostatnio zmieniony przez Anton Gorodecki dnia Nie Paź 20 2019, 13:12, w całości zmieniany 5 razy |
| |
Priobie na Syberii, Rosja 32 lata ¾ przeciętny poszukiwacz przygód; rosyjski Indiana Jones; były pracownik ubezpieczycielni |
Sob Paź 19 2019, 14:48 | | Mężczyzna na szczęście rozumiał, że nie ma co się gniewać, po prostu każdy chciał coś usłyszeć i zobaczyć skoro już tu przyszedł. Morozov nie był tak sceptyczny jak sporo osób. Fakt, żadna partia nigdy się dobrze nie wpasowała w jego gust, ale polityka to nie ciuchy - czasem lepiej wybrać mniejsze zło niż "nie brudzić sobie rączek" głosowaniem i dziwić, że coś poszło nie tak, że nic się nie zmienia i w ogóle. Wiadomo, populizm był wielki, ale żeby ktokolwiek chciał znowu zagłosować musieli jednak zrobić coś dobrego także dla ogółu. Mężczyzna nie spodziewał się tu spotkać siostry, która najwyraźniej mimo, że nie czuła się dobrze w tłumie to i tak przyszła. Mimo, że głupio mu było nagle olać jegomościa i przerwać z nim dyskusje jakie to wybory są ważne to jednak koniec końców odwrócił się do siostry i ją przytulił. - Co się stało? Czemu przyszłaś? - wolał dopytać. Patrząc na jej stan czuł, że najlepiej będzie dla niej gdy wróci do domu. Szkoda tylko mu było, że nie usłyszy na własne uszy co mówili w takim wypadku. Na wypadek też Kostii pokazał kciuka do góry, że wszystko w porządku i się zajmie Raisą. - Nie chcesz wrócić do domu? Mogę ci potem opowiedzieć co tu się stało albo odprowadzić - zapewnił ją. W międzyczasie Stanislav De zaczął swoje przemówienie. W sumie nie mówił nic konkretnego, dlatego Rodion na koniec nie zakrzyknął jak niektórzy wesoło na pomysł noszenia sztandaru tej partii - szczególnie, że musiał zająć się swoją kruchą siostrą. Czekając na jej odpowiedzi, przytulając ją, słuchał obietnic, które nie były żadnymi konkretami. Słuchał, wyłapywał wszystkie słowa starając się naraz nie sprawić, by Morozova poczuła się olana, a zarazem czekał na konkrety ze strony Dostoyevskiego. |
| |
|
Sob Paź 19 2019, 15:08 | | Co jak co, ale chyba każdy Karamazov zdawał sobie sprawę z tego, że nawet niepozorny przedmiot w odpowiednich rękach może stać się narzędziem zbrodni doskonałej, więc najrozsądniejszym było nie lekceważyć żadnej rzeczy w rękach wroga. Nie, żeby uważał siostrę za wroga, był może jedynie odrobinę przewrażliwiony, a to wszystko przez dziwnie paranoiczne myśli i te zalążki manii prześladowczej, które chodziły za nim uparcie razem z wyimaginowaną armią czarodziejów, czyhającą nań na każdym kroku. - W to nie wątpię - odparł krótko, decydując się nie drążyć tematu. Vera miała jaja, co przez większość czasu było przyjemnie uspokajające, czasem jedynie sprawiając, że poddawał wątpliwości szczerość niektórych (jeśli nie większości) jej wyznań. Oczywiście nigdy nie skomentował tego w szczególnie uszczypliwy sposób, bądź co bądź będąc szczęśliwym, że jego siostra nie była pierwszą lepszą byle jaką mazgają. Gdyby było inaczej, pewnie teraz nie czekaliby wspólnie na rozpoczęcie się wiecu - rozmawianie z papą tak często, jak w jego wyobrażeniu robiła to ona wymagało żelaznych nerwów, bo nawet jeśli Vera pozostawała stale prawie idealna (co sam Sergei we własnym zaślepieniu zazdrością powtarzał i podkreślał w myślach, kiedy tylko zdarzała się ku temu sposobność), chłopak nie był w stanie wyobrazić sobie go w roli głaszczącego po głowie ojczulka. Ani męża. Ani kogokolwiek. Pogrążał się w wiecznym sceptycyzmie, za co z jednej strony najmłodszy syn myślał o nim z nadzwyczajnym poszanowaniem, a z drugiej z żalem. Nie minęła chwila, a wiec rozpoczął się razem z wkroczeniem na scenę Dostoyovskiego, co sprawiło, że Sergei utkwił spojrzenie w podeście, wprowadzając się w stan głębokiej koncentracji. Różdżka, którą trzymał uparcie w wewnętrznej kieszeni płaszcza, ukuła go końcówką między żebrami, kiedy przestąpił z nogi na nogę, słuchając słów powitania. Rozpoczął proces intensywnego dzielenia myśli na dwoje. Grubą kreską oddzielał swoją osobistą opinię od tego, co winien był myśleć, aby w pewnym momencie wystąpienia unieść do twarzy przewieszony do tej pory swobodnie przez szyję magiczny aparat i zrobić dwie czy trzy fotografie przewodniczącemu Rodiny, przemawiającemu ze sceny. Mimo że byli dość daleko, w dodatku pod kiepskim kątem, to wydawało mu się, że zdjęcia wyszły całkiem przyzwoicie, więc ponownie spuścił urządzenie na smyczy. - O, wspaniale. Uwielbiam go - odparł, wykrzywiając kącik ust w grymasie, mającym uchodzić za kpiący uśmiech, a następnie nawiązując z siostrą krótkie, porozumiewawcze spojrzenie. Dziwne, ale czerpał jakąś formę satysfakcji z tych momentów, kiedy przez kogoś z rodziny stawiał go jako równego sobie. Nie był wprawdzie pewny, w jakim stopniu realnie należy do bogaczy, a w jakim do uciemiężonych, a fakt stanowienia jakiejś dziwnej mieszaniny tych dwóch był dla niego głęboko abstrakcyjny, ale jak na razie cieszył się, że nie zanosiło się na żadne zamieszki. Nie martwił się o siostrę, bo uważał ją za racjonalną osobę, ale kto wie, czy jacyś narwańcy nie czaili się w pobliżu, gotowi żeby... Uspokój się, Sergei.Na chwilę tylko posłał krótkie spojrzenie Gwardziście stojącego najbliżej nich, odpychając jednocześnie od siebie myśl, że obecność tego faceta wcale a wcale w niczym im nie pomoże, w przypadku ewentualnego niebezpieczeństwa. |
| |
|
Nie Paź 20 2019, 16:42 | | Zacisnęła powieki i wtuliła się w brata, który ku uldze dziewczyny od razu zrozumiał czego jej było trzeba. Na jego pytania odpowiedziała z początku ciszą, starając się powstrzymać łzy. Frustrowało ją, że nie mogła nawet normalnie funkcjonować i wyjść posłuchać o czymś, co ją interesowało. Naprawdę chciała tutaj przyjść. Tak długo przygotowywała się do tego mentalnie, miała nadzieję że sobie poradzi. - Myślałam, że dam radę. Chciałam posłuchać... - odpowiedziała w końcu, a potem poluźniła nieco uścisk żeby pozwolić bratu oddychać. Na słowa Kosty przetarła oczy materiałową chusteczką i pokiwała głową. Nie było w porządku, ale jej stan emocjonalny nie był niczym nowym ani specjalnym, toteż nie czuła potrzeby martwienia nim mężczyzny. Wlepiła ponownie spojrzenie w brata i posłała mu znikomy, ale w pewien sposób uspokajający uśmiech. - Nie, nie. Będzie w porządku, przynajmniej nie jestem tutaj sama. Wtedy też rozległ się głos Dostoyevskiego, na którego nagły dźwięk Raisa poruszyła się niespokojnie i odwróciła głowę w jego stronę. W połowie przemowy przewodniczącego skrzywiła się trochę, nie do końca przekonywały ją takie wypowiedzi - wcale nie czuła się ani jego przyjaciółką, ani prędka mu zaufać. Czekała na konkrety, bo obietnic zdążyła się już nasłuchać całe życie. Łatwo było mówić o utopijnych planach, świetlanej przyszłości i oczekiwać oklasków od betonu wyborczego. Prychnęła pod nosem na komentarz Kosty, bo niemalże o tym samym pomyślała. Zauważyła, że Rodion również nie zdawał się przekonany słowami polityka. Na dobrą sprawę nie powiedział jeszcze nic ciekawego oprócz klasycznego lania wody, Morozova nie była więc jak na razie przekonana. |
| |
Petersburg, Rosja 32 lata przyłożnik półkrwi zamożny pianista |
Nie Paź 20 2019, 20:31 | | Bzdury płynie w strumieniu świadomości egoistycznej, z prądem jak śmieć trujący wcześniej przejrzystą taflę. Nora sceptyczności w której się dawno zagrzebał była zbyt ciemna, zbyt głęboka, otoczona zbyt zgrubiałymi ścianami. Nie wierzył w zmianę na lepsze, nie ufał wzniosłym ideom zdolnym porywać tłumy. Nie czuł się częścią tłumu - wręcz przeciwnie - czuł się stłamszony w tym oceanie sylwetek, jakie gęstniały na placu; poniekąd sam sobie winien, przychodząc zbyt późno, pospiesznym krokiem wpadając w masę nierozpoznanych twarzy. (To był błąd). Nie wiedział, skąd nagły przejaw zaciekawienia, impuls który nakazał mięśniom nóg i ostoi szkieletu prowadzić go właśnie tutaj. A jednak, był, stał się częścią słuchaczy. Zwykle odnosił wrażenie, że przecież to bez znaczenia, że przecież zawsze już będzie królować wyzysk, niesprawiedliwość - takie są wrogie, cholerne reguły świata. Jego marzeniem było jedynie przetrwać, odnaleźć się w labiryncie spraw, interesów. Nie szukał ustatkowania, szukał choć namacalnej reguły w swym niestabilnym życiu. Gwar wlewa mu się do uszu, tratuje jego bębenki. Przyszedł w momencie, gdy Dostoyevski miał zacząć swoją przemowę, jakże wspaniałą, jak piękną (niezdolną do przelania na rzeczywistość). Nie wierzył w utopię równości oraz zniesienie podziałów. Rodina miała silną pozycję, zdolną nakarmić naiwność umysłów ludzkich, zmęczonych ciężarem życia, boleśnie odcinającej swoje piętno hierarchii. Dostoyevski wciąż mówił, ale to słowa, jedynie słowa - czyż nie? Tylko słowa, barwne, szlachetne a w środku żałośnie puste. Abramov pogrążył się w myślach; błąkał się w labiryncie swej głowy, nieprzełamany, nieporuszony od środka monologiem rozlanym donośnie na placu. Ten stan wewnętrznego odcięcia nie trwał niemniej jednak długo nagle poczuł jak czyjaś sylwetka dosłownie na niego wpada. Potrącony, choć niezachwiany (postać była dość drobna) natychmiast odwrócił wzrok. O ironio.
Ostatnio zmieniony przez Lev Abramov dnia Pon Lis 25 2019, 21:32, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat cień czysta bogaty Królowa Avoski; córa ojca, fotografka |
Nie Paź 20 2019, 21:07 | | Nie chciała tu być, podobnie jak nie chciała sprzeciwiać się ojcu. Wydawać się mogło, że jego słowo było dla dziewczęcia świętością, dlatego też tak ulegle podążała za nim krok w krok, choć niepewność zaczynała tłamsić dziewczęcy umysł. Palce zaciskała na męskim ramieniu, wzrok kierując na ciemne trzewiki, jakby obawiając się nagłego starcia z kimś obcym. Vasiliy jednak poświęcał zbyt wiele czasu na to, by wymienić słowa ze znaczącymi jednostkami, które postanowiły zaszczyć swą obecnością Plac Aleksandrowski. Tęczówki więc pognały za jasnowłosą kobietą, którą ostatnim razem widziała w filharmonii w towarzystwie tamtego (jakże irytującego) mężczyzny. Chciała o nim zapomnieć, o tym co uczynił, a w szczególności o tym, że przekroczyli umowne granice, dzięki czemu Svetlana żywiła głęboki żal względem ojca, lecz jak miałaby wydusić z siebie tych kilka słów prawdy? Nieoczekiwanie zorientowała się, że sylwetka Vasiliya zniknęła, przez co utraciła kontrolę nad samą sobą. Szukała sposobu na wyciszenie, na pozbieranie myśli, które niemożliwie gnały przed siebie, aż wreszcie pojęła, że musi okiełznać feerie emocji bombardujących jej wnętrze. Trzy kroki w tył, potem kolejne dwa i zderzenie z nieokreślonym celem. Wzrok osiadł na (nie)znajomej postaci, przez co wzdrygnęła się, bo był ostatnim elementem układanki tego spędu. Cholera, na co jej to było? Winna siedzieć w domu, wysłuchiwać gorzkich słów matki, które spowijały wargi, aż wreszcie łzy zalałyby poliki. - Przepraszam – wydukała, a ich ciała zdawały się być po raz kolejny blisko. Czuła skrępowanie, zalewający wstyd, który uwydatniał się na bladym licu. Woń perfum otuliła ciało Svety, dzięki czemu wydawać się mogło, że jest bliżej niż powinna być. - Mój tata tu jest, tylko chyba za bardzo pochłonęły go polityczne rozmowy… – wyjaśniła, chcąc dać mu do zrozumienia, że tym razem jest w towarzystwie człowieka, do którego oboje winni mieć respekt. |
| |
Larisa, Grecja 33 lata nieznana zamożny pośredniczka, najemniczka i dziennikarka |
Pon Paź 21 2019, 10:29 | | Dym, miał buchnąć w tłum, w powietrze nad nimi, w neutralną strefę, a nie nieszczęśnikowi w oczy, ale tak się kończą chyba próby niespodziewanego się pochylania nad nią, przypadek tak działa, że nie wolno. Obserwuje spokojnie, jak alchemik oczy mruży, a gdy je otwiera, to nie wiadomo, czy ten mord w oczach to ten standardowy wieczny, czy znowu na nią skierowany, ale ona nie ma teraz powodów, żeby się z nim znowu żreć, w końcu nic się teraz nie stało. Czeka, aż się uspokoi, zaciąga się kolejnym, lawenda wydmuchana w drugą stronę skierowana, źle mu przecież - w tym momencie - nie życzyła. Patrzy na niego i ramionami wzrusza porozumiewawczo trochę, po chwili znowu na scenę wzrok kierując, no nie będzie mu mówić, że się spodziewała, że się Voyna tu pojawi jednak, bo było nie było, poza tymi kolejnymi wybuchającymi na statku między nimi wojnami światowymi, ciężko nie stwierdzić na głos, że się Metaxa z Nikitą znają może nie jak łyse, ale na pewno łysiejące już konie, mimo, że do przyjaciół to im daleko. - Słyszałeś początek? - Przesuwa się lekko, kiedy ktoś próbuje się między nimi w tłumie przemieścić, błąd, proszę pana, między tą dwójką serdecznie nie radzę przechodzić. Obok, obok najlepiej. Może okrążyć. A w ogóle najrozsądniej zawrócić. - Trochę żałuję, że nie obstawiliśmy wczoraj tych zakładów co do kluczowych słów w przemówieniu, miałabym już... - Zawahała się na chwilę. - Dwieście kopiejek. Ile to, dwa ruble. Czego za to nie mogłabym sobie kupić? - System monetarny na ziemiach słowiańskich trochę różnił się od tych, do których była przyzwyczajona, a z reguły chodziła też z wypełnioną sakiewką, po prostu rzucając na stół wymagane kwoty i reszty nie trzeba, okrutną miała słabość do gonienia za złotem i beztroskiego go wydawania. |
| |
|
Pon Paź 21 2019, 15:12 | | Przewodniczący partii Rodina czujnie obserwował reakcje ludzi na to, co mówił. Świdrował spojrzeniem nieprzychylnie wykrzywione twarze, zerkał na rozstawionych po placu gwardzistów. Jak na razie, wszystko szło po myśli Dostoyevskiego. Na moskiewskim wiecu zdążył wygłosić najwyżej połowę przygotowanych treści, a już obrzucano go jajkami. Polityk odchrząknął ponownie i kontynuował swój występ: - Ja, przyjaciele, jestem tu z wami i dla was! A żeby wam to udowodnić, jestem gotów was wysłuchać! Wasze pytania i prośby nie są dla nas bez znaczenia! – to mówiąc, przewodniczący rozłożył szeroko ręce, powiódł spojrzeniem wokoło. Na dyskretnie dany przez niego znak, asystent wystąpił na brzeg podwyższenia. W ręku trzymał mikrofon, a w oczach strach na myśl wejścia w tłum. - Każdy z was ma głos! Koniec z rządami oligarchii głuchej na protesty ludu! Rodina zamierza położyć kres panowaniu podziałów w społeczeństwie rosyjskim! Nikt nie będzie wykluczony z życia publicznego, bo my – moi przyjaciele, my – wierzymy w równość! Czystość krwi, bogactwo, nepotyzm – to wartości przestarzałe i należy je porzucić dla dobra Rosji! Przyszedł czas na nowy rząd, na nowe poglądy! – wołał Dostoyevski, unosząc ręce wysoko nad głowę. Niezwykle zadowolony z braku sprzeciwu, uśmiechnął się szeroko, bardziej szczerze niż do zdjęcia. Ukłonił się płytko w nadziei na kolejną falę oklasków, a tymczasem sekretarz partii stanął tuż za przewodniczącym, gotowy by w razie potrzeby zastąpić Dostoyevskiego przy mikrofonie. Pomysł z wysłuchaniem pytań i propozycji zgromadzonych na wiecu ludzi był wyjątkowo ryzykowny, ale zdaniem przewodniczącego stawiał partię w korzystnym świetle, nie protestowano więc zbyt długo. Zamiast tego, wydelegowani do występu przed publicznością politycy pracowali w pocie czoła, by przygotować odpowiedzi na najtrudniejsze z pytań, jakie bez wątpienia miały padać, gdy tylko widzowie dostaną mikrofon do ręki. Asystent przewodniczącego cały się trząsł z nerwów, ale cierpliwie czekał, aż pierwszy głos zabrzmi w tłumie, by co odważniejszym z widzów podstawiać pod nos mikrofon. Uprzejmie przepraszam za zwłokę, odpisujemy do środy, 23.10, godz. 22:00. |
| |
Chalcz, Białoruś 36 lat półkrwi przeciętny licencjonowany alchemik |
Pon Paź 21 2019, 20:14 | | Tak podejrzewałem. Że głównie ze swojej winy zostałem potraktowany lawendowym oparem, że to przypadek, żadna kolejna złośliwość losu. Przecież to tylko, ekhym, rusałka, a nie meduza z dziesiątkami wężowych par oczu wokół głowy, nie widziała jak się zbliżam; może wyczuwała, ale, na bogów, wśród tylu ludzi i nieludzi musiałaby mieć swój radar wyniesiony na wyżyny możliwości, a widzę, że już po tym wstępie Dostoyevskiego nie ma sił, by chociaż udawać, że jej zależy. To nie to miejsce, nie ten czas, nie ci ludzie, by przejmować się zastanym tu sajgonem. Najzdrowiej dla mnie byłoby przełączyć się na ten sam tryb, co Xanthopoulos, ale słowa patetycznie traktujące o równości i wspólnocie zgrzytają mi jak piasek w zębach z wymownie milczącymi wspomnieniami. Że kiedyś ta wspólnota była większa, że formalnie stanowiliśmy Magiczną Słowiańszczyznę, czego pokłosiem jest multikulturowa menażeria Koldovstoretz. - Zdążyłem rzutem na taśmę. Dasz wiarę, że postarali się, by nagłośnienie tego spędu obejmowało teren do trzech przecznic od Aleksa? – Bo przecież Stanislav Dostoyevski był tu z nami i dla nas, nawet jeśli my niekoniecznie chcieliśmy być z nim. Typowy polityk z jedną z wielu równie typowych dla polityków przywar – w swojej nieomylności i przewidywalności wiedział doskonale, co jest najlepsze dla ludu, dla swojego elektoratu, który jeszcze nie wiedział, że należy do Rodiny. – Powiem ci, co mogłabyś sobie kupić. Ołówek – mówię poważnie, kątem oka zezując na scenę, na której zaczął się jakiś większy ruch, bo dwoje ludzi to już prawie tłum. – Żeby przebić mi nim bębenki uszne, bo niby dopiero co się zaczęło, a już nie mogę słuchać tego pierdolenia. Nikt ci kurwa nie każe podsłuchiwać, gamoniu – warczę w stronę mężczyzny, któremu wyraźnie nie podoba się czyjekolwiek odmienne zdanie. Złość wzbiera we mnie nową falą, wraz z wprawiającym nas w magnetyczne kołysanie tłumem, który, otrzymawszy od losu i Dostoyevskiego wyjątkową szansę na podzielenie się swoimi spostrzeżeniami, obawami i wyrazami uznania z liderem Rodiny i wszystkimi zebranymi na placu Aleksandrowskim osobami, nie miał zamiaru przepuścić takiej okazji. Każdy chce być pierwszy, każdy chce znaleźć się jak najbliżej mikrofonu, jak najbliżej sceny. Dłonie poszybowały w górę razem z kakofonią nieskładnych dźwięków. Każdy chce się wypowiedzieć, bo w takiej sytuacji trudno trzymać język za zębami. Nie jestem wyjątkiem. - Mówicie, że wierzycie w równość, że chcecie tę równość zaprowadzić w waszym kraju. Ale nie mówicie, czym ona dla was jest, jak – jakim kosztem – chcecie ją osiągnąć. Dobrobyt dla wszystkich? Czy to znaczy, że zapewnicie każdemu obywatelowi poziom życia elit? – Mogę mieć jedynie nadzieję, że mimo znajdowania się w sporym oddaleniu od człowieczka z mikrofonem, naprędce wzmocniony zaklęciem głos potoczył się wystarczająco donośnie ponad tłumem, by dotrzeć do samego przewodniczącego Rodiny, a przyłożnicza charyzma nie pozwoli przejść mojemu pytaniu bez echa. |
| |
Priobie na Syberii, Rosja 32 lata ¾ przeciętny poszukiwacz przygód; rosyjski Indiana Jones; były pracownik ubezpieczycielni |
Wto Paź 22 2019, 19:15 | | Wiedział, że jego siostra miała nieraz z tym problem, by wyjść do dużego tłumu i dobrze to znieść, dlatego się nie wściekał, że znowu to samo tylko wsparł mentalnie, aby lepiej się czuła. Miał nadzieję, że kiedyś Raisa da radę ze swoim lękiem. W końcu nie zawsze będzie mógł być przy niej, a wtedy będzie musiała poradzić sobie sama. - Rozumiem. Sam przez to przyszedłem - w obliczu zbliżających się wyborów każdy zainteresowany choć minimalnie wyborami chciał znaleźć swój idealny wybór. Niestety, żadna partia tego nie ułatwiała, mając takie wady albo pomysły, które w prawdziwie demokratycznym, magicznym państwie by ją szybko skreśliły. Kosta wydawał się wyrozumiały dla sytuacji, więc całkowicie, bez wyrzutów sumienia skupił się na siostrze. - Jak coś dawaj znać, że chcesz się ewakuować - powiedział rozluźniając uścisk. Gotów był znowu go wzmocnić, ale uznał, że lepiej się nie tulić przez cały wiec i nie zwracać tym samym na siebie uwagi ludzi niż ściskać siostrę dalej i odwracać uwagę od Dostoyevskiego nietypowym na takich wydarzeniach zachowaniem. O dziwo przewodniczący partii chciał pokazać swoją otwartość i wysłał w tłum mikrofony, które miały umożliwić dyskusję publiczną. Rodion miał wiele pytań, ale chciał zadać choć jedno, więc wybrał je w głowie, puścił siostrę i spróbował dosięgnąć mikrofonu. Udało mu się nachylić go w swoją stronę. Wiedział, że nie może przeciągać i powiedzieć o każdej wątpliwości, więc zaczął od, jego zdaniem, najważniejszej. - Co z Hotynką i resztą czarodziejskich szpitali? Czy zapewnicie nam w krótkim czasie darmowe leczenie i, jeśli tak, to jakim kosztem? spytał. W końcu każdy potrzebował dbać o zdrowie, czyż nie? |
| |
Višegrad, Bośnia i Hercegowina 38 lat półkrwi przeciętny magomedyk, asystent na PUM-ie |
Wto Paź 22 2019, 23:32 | | Krótko skinął głową, całe zdarzenie zakończyło się równie szybko, jak się zaczęło. Młoda kobieta jasno dała do zrozumienia, żeby nie zaprzątał sobie głowy jej stanem, co uszanował. Tym bardziej, że tutaj nastąpił taki fenomenalny zwrot akcji, o Welesie. Będzie ciekawie, rezygnacja z pokazania się w całej potędze, a w końcu wizerunek też przekonuje, czasem nawet głównie on, na rzecz dania głosu, rzeczywistego głosu publiczności. Cały sztab ludzi, specjalistów, znawców wszelakich musiały stać za Dostoyevskim, wszak łatwo może wypaść na ignoranta lub niewrażliwego na problemy, bo mogły paść pytania wszelakie. Chyba, że i przypadkowych uczestników dobrano z wielką uwagą i rozwagą. Teatrzyk szkolny czy nie, Kosta posłał uśmiech swojemu towarzyszowi, Taras pokręcił głową, no pewnie nie podobała mu się ta szopka, bo pewnie marzyła mu się debata, prawdziwa akademicka dysputa, ale to nie na magiczną Rosję, tutaj tylko emocje bez odległych planów, bo jakoś to będzie. Wszystko wieczna prowizorka. Tłum zawrzał i tak to podniecenie wzrastało i opadło między kolejnymi pytaniami. A skoro nadarzyła się taka okazja, bo jego sąsiad właśnie złapał za mikrofon, to chętnie skorzysta. Lekko stuka Rodiona w ramię, żeby ten mikrofonu nie oddawał, tylko przekazał dalej. - Poprzednie pytanie dotknęło bardzo istotnej dziedziny. System ochrony zdrowia przyjmie każde środki, a co z rozwojem? Co z nowymi problemami? Bazujemy na starych badaniach sprzed lat, do szpitali nie docierają nowsze technologie, nie ma przepływu i współpracy ze światem niemagicznych, a ich diagnostyka wyprzedza naszą o lata. - Metody leczenia się nie zmieniły specjalnie, sto lat temu również mógł rzucać zaklęcie i mieć nadzieję, że dowie się wszystkiego za pierwszym podejściem, bez zawirowań w magii, dalej kręcić trzy razy w prawo i raz w lewo dzień po pełni przygotowując eliksir, gdy mugole opierają się na urządzeniach działających sobie niezależnie i wypluwające wyniki obiektywne. Jeżeli czeka ich taka utopijna równość, to koniec końców wszyscy są równi w chorobach, chyba że dostęp pozostanie ten sam. |
| |
| | |
| |
|