|
|
|
|
|
Pią Gru 13 2019, 15:56 | | Polana św. Gonchara Polana św. Gonchara to bez wątpienia jedno z ważniejszych miejsc, które leży na ziemiach należących do jego potomków. To właśnie tutaj co roku odbywa się słynna Gonitwa, święto Goncharovów. Znajduje się na niej specjalnie zbudowana z drewna scena, na której Tatarzy o każdej pełnej godzinie od rana do wieczora demonstrują swoje najważniejsze narodowe tańce, jak i inne spektakle artystyczne. Gdzieniegdzie wzdłuż polany zbudowano wielkie paleniska, by ogrzewały przybyłych czarodziejów, a dodatkowo w niektórych miejscach rozłożono stoiska z tradycyjnym jedzeniem. |
| |
|
Pią Gru 13 2019, 16:26 | | 18.11.1997 Nieopodal kazańskiej siedziby rodu Goncharov, wśród coraz rzadziej rosnących drzew, rozpościera się polana. Obszerne wypłaszczenie terenu, z ziemią stwardniałą od zimna, zostało przygotowane dla nestora rodziny i jego znamienitych gości. Słońce stało w zenicie, rzucając chłodne białe światło na okrąg polany. Na jej obrzeżach ustawiali się parami tancerze w barwnych strojach i skórzanych kubrakach. Petro Goncharov, nestor rodu organizującego Gonitwę, przyglądał się im z ojcowską dumą. Kazań przygotowywał się przez cały rok do przyjęcia i oczarowania gości. W gościńcach trzepano dywany, w oberżach pucowano kufle i kieliszki. W każdej z maleńkich wiosek zabito prosię lub przynajmniej kilka kaczek, żeby ugościć głodnych i zasobnych w ruble przyjezdnych jak najlepiej. Miejscowi bimbrownicy wystarali się o zdobione butelki z niecieknącymi korkami, właściciele co sprawniejszych wozów szczególnie starannie doglądali koni. Petro Goncharov zaś miał na to wszystko oko, z zadowoleniem obserwował jak jego ziemie, dom i miasto pięknieją, przynosząc zaszczyt jemu jako głowie rodziny. Na tegoroczną jubileuszową Gonitwę Goncharovowie zaprosili wyjątkowo licznych i wyjątkowo znamienitych gości, w tym samego Dumę Rosji, Karamazova. Polityczny przywódca magicznej Słowiańszczyzny zajął już swoje miejsce u boku nestora i z uśmiechem znamionującym pewność siebie polityka sprawującego władzę od lat również wodził spojrzeniem po polanie. Kiedy stali z Goncharovem ramię w ramię, byli do siebie podobni niemal jak bracia. Obaj wysocy, tęgiej budowy ciała, wąsaci bruneci o przenikliwych spojrzeniach. Wymieniali uprzejmości, uściski dłoni – nic nie zdradzało, że obecność Dumy jest gospodarzom nie w smak. Tymczasem uważny obserwator dojrzałby być może, jak Goncharov czasami zżyma się słysząc wypowiedzi Dumy i patrząc na niektóre jego poczynania. Zbytnio się panoszył na obcym terenie. Tatarska dynastia pilnie strzegła swych terenów i wartości, a między nimi a Karamazovami miały w minionych latach miejsce zaszłości zbyt przykre, by o nich zapomnieć tylko dla poprawienia medialnego wizerunku. Przedstawicieli mediów także nie zabrakło w Kazaniu. Już od rana w dniu rozpoczęcia obchodów Gonitwy w wielu miejscach błyskały flesze aparatów, można było napotkać dziennikarzy notujących zawzięcie co ciekawsze spostrzeżenia. Prócz reporterów, Goncharovowie musieli wyrazić zgodę na obecność funkcjonariuszy Białej Gwardii. Wyjątkowe okoliczności ucieczki więźniów z Chatangi zmusiły gospodarzy do zmodyfikowania tradycji; bezpieczeństwo ich samych, gości a także drogocennych koni z kazańskich stajni było priorytetem. Dlatego też nie oponowano, gdy w niektórych miejscach skupiających wielu uczestników wydarzenia, Gwardziści porozwieszali listy gończe z wizerunkami zidentyfikowanych niedawno uciekinierów. Petro Goncharov był człowiekiem cierpliwym; przez piętnaście ostatnich lat wygłaszał powitalne przemowy na otwarcie Gonitwy, i tym razem więc odczekał dla efektu, aż zbierze się więcej ludzi. - Witajcie! – zawołał wreszcie, zwracając się do zebranych w tatarskim dialekcie. Potem jednak płynnie przeszedł na rosyjski. – Niezmiernie miło jest mnie i mojej rodzinie, że możemy po raz kolejny ugościć was na naszej Gonitwie! To piękna, kultywowana od pięćdziesięciu już lat tradycja, która ma na celu uhonorowanie tatarskiego dziedzictwa dynastii Goncharov i kunsztu układania koni, który doskonalimy od stuleci. W Gonitwie od samych jej początków biorą udział najlepsi jeźdźcy i najlepsze wierzchowce. Wiele z nich przyszło na świat tu, w Kazaniu, pod naszą opieką. Konie to nasza duma, a Gonitwa – ukoronowanie naszej pracy. – Doświadczenie uczyło Goncharova, że ludzie najbardziej cenią przemowy krótkie i konkretne; do takich zresztą miał największy talent, będąc człowiekiem rzeczowym i zdolnym do zadbania o wielopokoleniową rodzinę. – Kazań jest dla was otwarty, czeka, by pokazać wam to, co w nim najpiękniejsze. Pamiętajcie jednak, by to uszanować. Gość, który nie szanuje swego gospodarza przestaje być mile widziany. – W tym miejscu na ułamek sekundy Goncharov łypnął w kierunku Dumy Rosji stojącego obok. – Na powitanie, grupa wybrana spośród naszych najlepszych tancerzy przygotowała pokaz chajtarmy, tańca tradycyjnego dla naszego regionu. – Powiedziawszy to, ukłonił się i gestem zaprosił tancerzy na środek polany. Muzycy rozstawieni na jej obwodzie zaczęli grać, a w rytm pierwszych taktów tancerze ustawili się w odpowiedni szyk i rozpoczęli swój występ. |
| |
Budapeszt, Węgry 32 lata czysta bogaty tropicielstwo (oswajanie lub wyłapywanie niebezpiecznych istot magicznych) |
Sob Gru 14 2019, 05:09 | | 18 listopada 1997 Zaprzysiężona w wizerunku samotnego wilka potrzeba ujścia przed towarzyskością i etykietą szlachecką wskazywałaby raczej na chęć ucieczki przed gonitwą organizowaną rok w rok w święto Goncharovów. Brutalne ręce, na co dzień oplatające ciasno rękojeść przy goblińskiej stali z każdym pęcherzem zrodzonym w pocie i w krwi zdawałyby się nie przystawać do wydarzenia noszącego na sobie znamiona dżentelmeństwa, gdzie dłonie (nie jak jego) eleganckie i czyste chwytają za poła drogich płaszczy. Wreszcie i serce – ono także, zasnute w dzikości, poruszone przez nieokiełznane żywioły natury – nie pasowałoby. Nic, łącznie ze sztywnością członków, sygnałem obojętności, czy bierną mimiką na twarzy Dezső po wejściu na połać trawy, nie tłumaczyłoby jego obecności. A jednak. Jest. Po drobnych zakupach przy stoiskach pojawia się także na polanie. Tajemnicza siła pcha go ku atrakcjom dnia i można tylko przypuszczać: że głos Nestora domu Gárdonyi, że samcza potrzeba rywalizacji, a może najzwyklejszy kaprys osadza go w miejscu potencjalnie nie dla niego. W przestrzeni pełnej wschodnich obyczajów, petersburskich osądów, dworskiej polityki. Tu właśnie stoi on – skażony nieprzyzwoicie prostą formą. Nie w bogato wyszywanym stroju, a w prostackiej w jej wyrazie skórze, wyprostowany. Z bezładnym upięciem dzikusa stężonym w ciężkich, smolistych strąkach włosów; z nieprzystępnym dla oka zbliznowaceniem na ramieniu; ze świeżą raną po cięciu tuż nad skronią. Stoi z tym wszystkim i jednocześnie z niczym, bo z całej gamy śladów wskazujących na intensywnie doznawane życie pełne przygód i niebezpieczeństwa brakuje mu jednego, ważnego dla innych przymiotu – przejednania z kulturą. Gdy inni stonowani przez cywilizację hołdują etykiecie oraz z duszą na ramieniu wymieniają towarzyskie faux pas, on wolny od ograniczenia i wszelkich zmartwień działa wedle woli lub instynktu. Wprawdzie honor trzyma go w ryzach, a mądrość w przekonaniu, że pewnych rzeczy nie należy robić, zawsze jednak pozostawia furtkę na wpół otwartą dla wolności. Stąd też diabelsko-filisterski ubiór, drobne poruszenie z powolnym przejściem od jednej do drugiej strony polany, a także dyskretna obserwacja zgromadzonych wokół ludzi w trakcie wypowiedzi gospodarza. Inni niepodobnie jemu zastygają w pozie słuchacza, gdy on przechadza się ostrożnie pomiędzy losowymi ciałami, ostatecznie rozkojarzony przez widziany z daleka list gończy więźnia z Chatangi, zahaczając o jedną z sylwetek. — Przepraszam... — szepcze cicho i spokojnie, choć bez ujęcia rozmówcy w połach wypowiedzi, zamiast tego kładzie krótko dłoń na jego ramieniu, sygnalizując, że zwraca się właśnie do Niej/Niego. I tyle. Mija ją/go bez cienia żalu (dop. aut. jako, że jest to przypadkowa wydarzeń, panicz Gárdonyi zwraca się do pierwszej osoby, która napisze pod tym postem).
Ostatnio zmieniony przez Dezső Gárdonyi dnia Wto Gru 31 2019, 05:30, w całości zmieniany 1 raz |
| |
Petersburg, Rosja 29 lat błękitna majętny klątwołamacz; wykładowca na Petersburskim Uniwersytecie Magicznym |
Nie Gru 15 2019, 21:41 | | Od kiedy tylko wyrosły mu włosy na klacie, Boris Onegin co roku brał udział w kazańskiej gonitwie. Nie po to, żeby wygrać. Rywalizacja mało go interesowała, nie był typem człowieka, który przybywa tu w konkretnie wyznaczonym celu. Boris po prostu chciał się dobrze bawić, a uczestnictwo w gonitwie to coś, co z pewnością można było nazwać rozrywką. Piękne konie, piękne kobiety, które raźno im kibicowały, a po wszystkim dobry alkohol, grzejący przełyk w ten chłodny dzień. O tak, Onegin skłamałby, gdyby powiedział, że wcale na to nie czekał. Porzucił swoją rodzinę gdzieś przy stoisku wystaw, gdzie papa jego, Igor Onegin, wraz z swoim starszym bratem Kirillem, dyskutowali na jakiś mało istotny dla Borisa temat. Wymówił się poszukiwaniem Leona, który zniknął gdzieś pół godziny wcześniej (prawdopodobnie wydawał właśnie pieniądze na jakieś pierdoły dostępne na targu) i udał się w stronę polany. Tłum czarodziejów, zebranych dookoła rósł z każdą minutą. Poznawał wiele twarzy. Przedstawiciele najważniejszych w Rosji dynastii magicznych na pewno nie porzuciliby tak wspaniałej okazji do pokazania się. Widział profesorów Uniwersytetu, którym kiwnął nieznacznie głową na powitanie. Widział kilka dziewcząt, które na jego widok ostentacyjnie odwracały wściekły wzrok. Mijał często ludzi sławnych i tych mniej, z którymi czasami odwiedzał petersburskie bary i puby. Słyszał też wiele plotek. Zdarzyło się nawet, że mijając jakąś starą czarownicę w płaszczu tak różowym, że wyglądała jak świnka w kapeluszu, usłyszał swoje imię, gdy nieświadoma jego obecności kobieta śmiało poczynała sobie na jego temat, bredząc coś o nadchodzącym skandalu. Parsknął tylko cicho pod nosem, uśmiechając się do swoich myśli. Skandal, to przecież jego drugie imię. A gdy dodać do tego jeszcze osobę Antoniny Bukharinovej, z jednego skandalu robiły się nagle dwa. Szukał jej nawet przez chwilę wzrokiem, ale chyba jeszcze się nie pojawiła. Trudno. Znaczy, nie, żeby na nią czekał. Po prostu był ciekawy, czy przybędzie zgodnie ze swoimi zapowiedziami. Stanął nieopodal gospodarza, który właśnie łypał podejrzliwie na Dumę Rosji, stojącego obok i uśmiechającego się do zebranego tłumu. Założył ręce na piersi i postanowił wysłuchać całej tej przemowy, która z upływem lat raczej się nie zmieniała. Tylko stary Goncharov był odrobinę bardziej stary niż rok temu. Nawet nie zdziwił się za bardzo, gdy ktoś szturchnął go w ramię. W tym tłumie nie dało przejść się bez popchnięcia kogoś, czy nadepnięcia na stopę. — W porządku — powiedział do przysadzistego mężczyzny, a raczej do jego pleców, oddalających się właśnie w sobie znanym kierunku. |
| |
Astrachań, Rosja 19 lat wieszczy błękitna bogaty studentka kursu klątwołamaczy (I rok) |
Pon Gru 16 2019, 00:25 | | Po porannej i szybkiej wizycie na targu wróciła ze swoimi łupami do domu, by stanąć przed lustrem. Starannie wyszczotkowała swoje krótkie włosy, nałożyła delikatny makijaż na oczy i przejrzała się sobie dość krytycznie w lustrze. Wyraźnie niezadowolona ze swojego odbicia postanowiła dodać sobie nieco charakteru krwistoczerwoną szminką, a włosy z małą pomocą żelu udało jej się zebrać razem i związać w niewielki koczek na środku głowy. Potem założyła ciepłą bieliznę, wełniany biały sweter ciasno przylegający do ciała i wcisnęła się w nowe bryczesy. Wcisnęła się to idealne określenie, bo przylegały do jej ciała ciasno, niczym druga skóra. Zwroty i reklamacje jednak nie istniały w rzeczywistości kazanowskich targów, więc upewniła się, że nie wpijają się wulgarnie w jej pośladki i postanowiła pokazać się w nich elicie. Oprócz swojej ciasności wydawały się być naprawdę wyjątkowo dobrej jakości, a to dla niej było ważniejsze, bo... przecież zawsze może trochę schudnąć, prawda? Także czarno-biała drobna pepitka przyozdobiła jej kończyny dolne, a ona sama narzuciła jeszcze na siebie czarną kamizelkę jeździecką, chowając do jednej z kieszeni nowo nabytą bransoletkę. Drugą zostawiła na swojej szafce nocnej- lepiej jej było dzisiaj nie zakładać. Na dziś lepiej było założyć kolczyki z białymi perłami, które dostała na urodziny i zadziwiająco dobrze działała jej pamięć, kiedy miała je na sobie oraz złoty cienki łańcuszek. Wcisnęła się jeszcze w skórzane oficerki, założyła czarny toczek, zabrała palcat i wsunęła dłonie w miękkie rękawiczki z prawdziwej skóry. Obejrzała się jeszcze dwukrotnie w lustrze, zanim ruszyła do wyjścia. Na korytarzu natknęła się na swoją rodzicielkę w niedorzecznie ogromnym kapeluszu. - Powiedz, że to żart - usłyszała żałosny jęk przedstawicielki rodu. Z uśmiechem najzłośliwszego na świecie chochlika zaśmiała się, obracając w miejscu: - Trzymaj za mnie kciuki! Możesz też postawić parę rubli! - rzuciła radośnie i wyszła, w akompaniamencie biadolenia pod tytułem: "Damy się nie ścigają". Nie ścigają? Akurat! Patrzcie tylko! Na polanie zjawiła się sama, w akompaniamencie niezdrowego szmeru wszelakich dam do towarzystwa. Najwidoczniej nie tylko matka tkwiła w tym niezdrowym i prehistorycznym przekonaniu, że wyścigi są dla mężczyzn, a one są tu tylko od klaskania i mówienia głośno "Oooo" w najróżniejszych intonacjach zależnych od przebiegu zdarzeń na torze. Tym razem postanowiła udowodnić wszystkim, że damy się ścigają. Jeździła konno od dziecka i nie uważała się za słabszą od jakiegokolwiek mężczyzny. W tłumie dość szybko zlokalizowała rosłą postać, do której nie powinna się nigdy więcej zbliżać. Więc co zrobiła? Oczywiście, podeszła. - Powodzenia, panie Onegin - powiedziała, grzecznie stając obok niego, ale nie obdarzyła go żadnym spojrzeniem, nie chcąc być źródłem nowych plotek. Wystarczyły jej te obecne. Jej wargi wykrzywione były w rozbawionym uśmiechu, a wzrok miała utkwiony w gospodarzu imprezy. No dalej, zaczynajmy, chce się ścigać... |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat tęsknica nieznana przeciętny florystka w Edenie, aktorka dramatyczna w Dziwnym Teatrze, morderczyni szukająca szczęścia |
Pon Gru 16 2019, 18:45 | | Przyjechała tutaj, głupia, a może nie taka głupia, w każdym razie licząc, że znajdzie tu ofiary, które będzie mogła wykorzystać i za chwilę zostawić bez odpowiedzi, ale za to z nieprzyjemnymi emocjami, kiedy sama poczuje się dzięki temu lepiej, choć słabiej. Takie spędy zawsze dawały okazje dla różnych oszustów i złodziejaszków, a Rada nie była wyjątkiem, bo też z nich korzystała. Nie chcąc odstraszać pozorną żałobą, której wrażenie by sprawiała będąc ubrana w ukochaną czerń założyła jaskrawożółty płaszczyk, jednakże sukienka pod spodem, rajstopy i buty nad kostkę już były czarne, a rozpuszczone włosy swobodnie rozwiewał wiatr. Specjalnie się tak ubrała. W Petersburgu nie ryzykowała, że zwróci na siebie uwagę, ale gdy była daleko od niego chętnie się przystrajała niczym paw w piórka albo kanarek w śpiew, by mężczyźni, a rzadziej kobiety chętniej do niej podchodzili. Dziewczyna nie była wybredna, byle udało się jej po wszystkim uniknąć problemów, wtedy była gotowa podarować pocałunek tęsknicy właściwie każdemu. Słuchała przemówienia z ukrytym znudzeniem. Czekała na właściwy moment, by zarzucić przynętę i może kogoś skusić, by zszedł z nią na chwilę na ubocze. Chwilę pogra zauroczoną gówniarę, co to życia nie zna i wystarczy jej pierwsze wejrzenie by się zakochać, może dla niepoznaki pospaceruje z delikwentem, zrobi swoje, a potem zostawi jednego, drugiego lub trzecią gdzieś z dala od ludzi. Nie planowała zabijać, na tak krótkim wydarzeniu i przy takim tłumie nie miała warunków. Mironova dość szybko wypatrzyła kogoś, kto wedle niej nadawał się na odciągnięcie na bok. Dwóch mężczyzn wpadło na siebie i się przepraszało. Jeśli ją zauważyli uśmiechnęła się do nich przyjaźnie, po czym popatrzyła oczami w dół jakby się zawstydziła swego zachowania. Zauważyła na początku swej niemoralnej drogi, że co odważniejszym niewiele trzeba, by podejść, a na zbyt tchórzliwych i nieśmiałych szkoda jej było czasu. Potem spojrzała jeszcze raz, jakby z nadzieją naiwnego dziewczęcia, że nie odwrócili od niej wzroku, nim ruszyła za paleniska pokazując głową ewentualnej ofierze kierunek w miejsce, gdzie praktycznie nie było osób. Podejrzewała, że jeśli któryś będzie chciał pogadać wypatrzy ją w tłumie dzięki jaskrawemu niczym żonkile okryciu. |
| |
Petersburg, Rosja 27 lat czysta bogaty za dnia właścicielka domu mody, w nocy zaś okultystka |
Sro Gru 18 2019, 19:53 | | Przyszła w to konkretne miejsce z grzeczności. Tak naprawdę przyjechała tu dla inspiracji modowych w ludowych strojach i na swaty, co do których miała wątpliwości, a nie wysłuchiwać przemówień. Ale z grzeczności i szacunku dla gospodarzy i ich ciężkiej pracy w przygotowaniu całego zdarzenia przyszła wysłuchać, co ten ma do opowiedzenia. Przed Evą była kolejna organizacja pokazu, umiała więc docenić dobrze zrobioną robotę. Nie licząc wydarzeń i projektów Jadwigi Wrońskiej-Yaxley, ale to tylko wyjątek potwierdzający regułę. Na razie były z nią tu Fojbe i Hilajra, jednakże za niedługo opiekunka miała je zgarnąć do domu, na tyle wcześnie by Eva dała się radę przygotować na swaty. Mogłaby niby trafić na wariata pokroju jej męża, ale równie dobrze może trafić na porządnego, przystojnego człowieka, na co w sumie liczyła. W końcu po to się chodzi na takie tradycyjne randki w ciemno, czyż nie? By poznać kogoś konkretnego. Na razie jednak stała tu z córkami, przy jednym z palenisk, aby dziewczynki zanadto nie zmarzły. Martwiła się, żeby się nie zaziębiły za bardzo, mimo wszystko było już naprawdę chłodno, a jej czasami włączał się tryb nadopiekuńczej matki. Przemówienie na szczęście nie było rozwlekłe i długie, a na scenę wkrótce wszedł zespół taneczny. Całej trójce Zakharenko zaświeciły się oczy na ten widok, a sama Eva rozważała czy da się w jakiś niechamski sposób odnieść w swoich projektach do tradycyjnych, okolicznych strojów. Dziewczynki za to zawsze były zainteresowane tańcem, nawet parę lat już chodziły na balet i widać było po nich, że chętnie by się pouczyły innej formy, tak dla odmiany. Kobieta w sumie na to liczyła, chętnie by zostawiła dzieci na chwilę pod okiem instruktora, nawet odpłatnie, a sama by na szybko kupiła jakiś kazański ciuch, by mieć krój. |
| |
Petersburg, Rosja 29 lat błękitna majętny klątwołamacz; wykładowca na Petersburskim Uniwersytecie Magicznym |
Sro Gru 18 2019, 23:51 | | Oneginowi zaczynała marznąć dupa w tym przeklętym stroju dżokeja, w który musiał się wbić w związku z tą gonitwą. Oczywiście lubił ten strój, przynosił mu szczęście, ale nazywał go dziś przeklętym tylko ze względu na fakt, że nie pomyślał o zamontowaniu jakichś ocieplaczy na pośladki, które, miał wrażenie, zaraz mu odpadną. Rok temu na pewno nie było tak zimno. Rok temu nie marzł tak na tej polanie, z pewnością by o tym pamiętał. Z drugiej jednak strony tak się potem najebał, że gdyby nie Leon, nie trafiłby do domu, więc chyba wspomnienia z poprzedniej gonitwy mogą być nieznacznie zatarte. Poprawił swoją czarną kurtkę, obciągnął rękawy, które lubiły zbierać się w zgięciu i znów rozejrzał się dookoła. Był znudzony. Czekał, aż w końcu zacznie się zabawa, przydzielą mu konia i będzie mógł przenieść się z tego miejsca, w którym ani nie było nikogo na tyle interesującego, by otworzyć do niego japę, ani ładnego, by zawiesić na nim (niej!) oko. Może tylko przez chwilę mignęła mu w tłumie postać kobiety w żółtym płaszczyku, która posłała mu zawstydzone spojrzenie, ale zanim podjął decyzję, by za nią pójść, poczuł to. Zapach tych perfum rozpoznałby i za pięćdziesiąt lat. Śnił mu się po nocach, gdy próbował wybić sobie z głowy spotykanie się z Bukhariną, zgodnie z zaleceniem ojca, który wściekły nawiedził jego petersburskie mieszkanko całkiem niedawno. Wlepił wzrok w zbiorowisko przed sobą i wstrzymał oddech. Ta mała ma czelność tak po prostu stawać tuż obok niego i nie liczyła się z konsekwencjami. To nic, że plotki o nich aż huczały we wszystkich plotkarskich pisemkach z Avoską na czele. To nic, że po ich jedynym pocałunku Onegin stwierdził, że tak naprawdę dobrze się stało. Antonina tak po prostu tu przyszła, jakby Boris cokolwiek, kiedykolwiek jej obiecywał. A przecież to był tylko pocałunek. Jeden, brutalnie przerwany pocałunek. Zacisnął szczękę. Był sfrustrowany. Nie chciał, żeby tu przychodziła. Znaczy, nic mu do tego, że przyszła na gonitwę, ale mogła nie odnajdywać go w tłumie. Z drugiej jednak strony cieszył się z tego. Kątem oka dostrzegł jej ubiór, co oznaczało, że będzie ścigał się między innymi z nią, co nadawało tej sytuacji dodatkowe znaczenie. Nie miał pojęcia, czy faktycznie wzięła sobie do serca jego propozycję, czy od początku miała taki zamiar. Westchnął, a w kąciku jego ust zakwitł delikatny uśmieszek. — Powodzenia, Antonino. Zakładamy się, kto wygra? — Nie wiedział, dlaczego to w ogóle powiedział. Nie chciał. Te słowa opuściły jego przeklęty otwór gębowy szybciej, niż się tego spodziewał, ale skoro już padły, to nie było odwrotu. — Jeśli ja wygram... Spełniasz jedno moje życzenie. |
| |
Astrachań, Rosja 19 lat wieszczy błękitna bogaty studentka kursu klątwołamaczy (I rok) |
Nie Gru 22 2019, 02:09 | | Czyżby kochaś nie był szczęśliwy, że ją widzi? Ajajaj, niepocieszenie. Szkoda tylko, że ona bawiła się doskonale. Uwielbiała bawić się plotkami, a najbardziej kontrolować te rozpuszczone na jej własny temat. Świadomie stanęła obok niego, by dołożyć do kociołka faktów i niedopowiedzeń kolejne fakty. Wszechobecne oczy i uszy szlachetnie urodzonych dam należycie przetworzą, to co widzą. Ciekawe jak blisko będą w kolejnych plotkach. Czy ich romans nabierze skandalizującego rozpędu? A może chłód wdarł się między tą dwójkę? Wiedziała jednak, że jest mu nie na rękę, że jest tak blisko. Chmura domysłów przyszła niespodziewanie, a ona wyciągała z niej kolejne podejrzenia. Czyżby wuj groził mu odcięciem od majątku? A może ojciec skreślił go z testamentu? A może uczelnia zaczęła naciskać, żeby zostawił pierwszoroczną studentkę? A może... Och, możliwości były nieskończone. Ona za to czuła spojrzenie swojej rodzicielki. Czuła jej nieme oburzenie. Wyczuwała strach przed utratą reputacji najmłodszej Bukhariny. Antonina, moi drodzy państwo, bawiła się wybornie, czego odzwierciedleniem był ten łobuzerski uśmiech rozświetlający jej niezwykle pogodne dziś oblicze. - Jeśli ja wygram, spełniasz moje - odpowiedziała szybko. Taka okazja nie zdarza się codziennie. Rosjanka była pewna swego, pewna swoich umiejętności jeździeckich i szczerze liczyła na to, że ma szansę go pokonać. Jeśli nie to, to miała nadzieję, że nie będzie ostatnia. Choć nawet ostatnie miejsce byłoby lepsze, niż pojawienie się tutaj w jednym z tych kuriozalnych kapeluszy, które wybrała jej matka, zainspirowana angielską szlachtą. To nie Wielka Brytania, najdroższa matko. Tu jest Rosja, tu się walczy o przetrwanie, a nie nosi niedorzeczne stroje. - Do zobaczenia na torze, panie profesorze - wyszeptała jeszcze zanim ruszyła przed siebie, by przeciskając się nieco w tłumie dostać się do pierwszego rzędu w sam raz na pokaz taneczny. Klaskała w ręce żywo, śmiejąc się radośnie, bo z racji, że to była jej pierwsza gonitwa zamierzała czerpać ze wszystkiego i bawić się najlepiej na świecie. Bez towarzystwa kogokolwiek o nazwisku Onegin. I tak przegra. |
| |
|
Pon Gru 23 2019, 19:57 | | — Żaden Vasilchenko nie chce patrzeć na wyścigi, w których nie biorą udziału ich konie. Ja jestem tu tylko ze względu na ciebie i fakt, że to doskonała okazja byś w końcu wybrał się gdzieś ze mną, a nie siedział w pracy — odpowiadam z przekąsem, bo to przecież najoczywistsza prawda świata. Tak naprawdę większość naszych kłótni wynika z nieobecności Sambora w domu, który, jak zakładam, po prostu z niego ucieka. Nie chce siedzieć ze mną w jednym pomieszczeniu i okej, może i ja też niezbyt często cenię sobie jego towarzystwo, ale z drugiej strony... no ileż można. — Morozow to mój faworyt. Jeszcze się zdziwisz jak wygra, a kiedy już to zrobi, chciałabym zobaczyć twoją zdziwioną i pokonaną minę na pierwszych stronach gazet. — Posyłam mężowi słodki uśmiech. Najsłodszy na jaki mnie stać. Oczywiście, że odczuwam swego rodzaju satysfakcję z tego, że jest o mnie zazdrosny i choć od jego mocniejszego uścisku aż boli mnie ręka, to przecież to jest jakiś tam znak, że jakby mu trochę zależy. Znaczy, ja wiem, że to oczywiste, sama bym była o siebie zazdrosna, będąc na jego miejscu. W końcu, gdybym to ja miała tak piękną, mądrą i zaradną żonę... — A Gorodecki po prostu przystojnie wygląda w stroju dżokeja. Nawet nie sądziłam, że męski tyłek może wyglądać tak dobrze. — Dokładam jeszcze. A niech się wkurza, kanalia jedna. Nie potrafi mi powiedzieć nawet głupiego komplementu, więc będzie musiał słuchać moich zachwytów nad innymi. — Oczywiście, że Boris jest ciachem. To jedyna osoba z twojej rodziny, z którą się normalnie dogaduję. Czasami szkoda, że nie jesteś taki jak on, oczywiście pomijając te ekscesy z pannami wątpliwej reputacji. — Wzruszam ramionami. Składam swój pergamin w kostkę i oddaję ją staremu czarodziejowi, który inkasuje ode mnie odpowiednią ilość rubli. Trudno, jeśli Sambor twierdzi, że mogę się z nimi pożegnać, to w porządku. Nie mam żalu. W mojej skrytce w banku jest jeszcze mnóstwo pieniędzy, które czekają na wydanie. Tak czy siak uważam, że wygram. Sambor jednak nie byłby sobą, gdyby nie próbował się zemścić. Najpierw zachwala wygląd Bukhariny, od czego od razu rzednie mi mina. Chce jej dać ametystowe kolczyki? Proszę bardzo. Jeśli to zrobi, to będzie ostatni prezent, który komukolwiek, kiedykolwiek podaruje. Uduszę go we śnie, albo wbiję mu w serce szpikulec do lodu. Wiem, że to mugolskie, prymitywne sposoby, ale Sambor nie zasłużyłby na godną smierć. Nie za taką zdradę. Już nawet żałuję, że wydałam pieniądze, by obstawić drugie miejsce tej lafiryndy. Kiedy zaglądam mu przez ramię i widzę nazwiska, które obstawił, czuję nagły skręt żołądka. Co za kutas! Wybrał Aristovą na swoją faworytkę. Zaciskam szczękę. Jak mógł to zrobić? Przecież ona praktycznie nie ma nawet biustu! Co w niej się może komuś podobać? Na tę myśl parskam pod nosem. Jak zawsze Sambor chciał zrobić mi na złość, a tylko się ośmieszył. Aristova, też coś. A może Sambor woli małe cycki? Posyłam mu uśmiech, który oczywiście nie sięga oczu. Moje spojrzenie jest tak chłodne, że nie powstydziłaby się go nawet królowa śniegu. Za to co zrobił, właśnie zasłużył sobie na tydzień codziennych kłótni. Aristova, trzymajcie mnie. — Bardzo proszę. Jeśli wygra, będziesz się mógł z nią nawet ożenić. Za to jeśli wygra Morozow... — zastanawiam się przez chwilę — Azorek na tydzień trafia do twojej mamusi.Przejebałeś sobie, Sambor. Żeby ci ta Aristova zaraz dupą nie wyszła. Odwracam się tyłem i nie czekając na tego dupka, kieruję się w stronę polany. To nic, że jest mi zimno tak, że mam ochotę rozpalić sobie magiczne ognisko na samym jej środku. Przeklinam w myślach fakt, że nie ma tu nawet żadnego kramu z rozgrzewającymi napojami. Gdyby to moja rodzina organizowała taką atrakcję, na pewno zadbałaby o jedzenie i picie dla wszystkich. No cóż, mogę jedynie pocieszać się myślą, że jeszcze tylko kilka godzin i wrócę do domu. — Idziesz? — ponaglam Sambora. Nawet jeśli przed chwilą miałam jeszcze resztki dobrego humoru, tak teraz ulotnił się już bezpowrotnie. Nie mogę przeżyć tej Aristovej, kompletnie nie mogę jej przeżyć. Mam ochotę wrócić do stoiska z zakładami i siłą wydrzec temu Vladyslawowi kupon Sambora. — Najlepiej nie odzywaj się do mnie już do końca imprezy — oświadczam. Trudno, będę marznąć i milczeć. A Sambor jeszcze pożałuje. |
| |
Kaliningrad, Rosja 27 lat błękitna bogaty różdżkarz |
Sro Gru 25 2019, 01:21 | | - BEZ SENSU - mówię, chociaż tak po prawdzie doskonale to rozumiem. Z nami, Wrońskimi, było trochę podobnie - lataliśmy tylko na naszych miotłach, używaliśmy tylko naszych różdżek i piliśmy tylko polską wódkę... No dobra, z tym ostatnim to tak nie do końca, bo laliśmy w gardło co akurat było pod ręką, ale równie mocno co chlać, lubiliśmy też narzekać, więc za każdym razem moje usta wykrzywiały się w grymasie niezadowolenia, a spomiędzy warg wypadało coś w rodzaju - fuj, kurwa, co za szczyn, nie to co nasze, polskie, z ziemniaków warzone, smak krainy Wisłą i cebulą płynącej, no przecież najlepsze co może być! A nie jakieś ruskie gówno, co wykręcało gębę gorzej niż... eee... gorzej niż spirol z lemoniadą. - O tak, w sumie masz rację, bardzo bym się zdziwił gdyby wygrał - wywracam oczami; chociaż po dłuższym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że gość naprawdę miał szanse, ale wolałbym chyba UMRZEĆ i to staranowany przez zwierzynę na dzisiejszej gonitwie, niż się do tego przyznać - Tak? To może porób mu zdjęcia i sobie przyklej do czoła, żeby zawsze mieć przed oczami ten jego SEKSOWNY TYŁECZEK - prycham. Chyba mówię to trochę za głośno, bo kilka osób zerka dziwnie w moją stronę. Z sekundy na sekundę łapie mnie coraz większy wkurw, co zresztą odbija się w moim spojrzeniu jakimś niepokojącym błyskiem, policzki robią się lekko rumiane ze złości, a wargi mi drgają, kiedy zaciskam je w wąską kreskę. Dłonie same składają się w pięści, w dodatku tak mocno, że bieleją mi knykcie. Jak matkę kocham gdybym natknął się teraz na tego całego Gorodeckiego to chyba bym go własnymi moimi rękami udusił, tutaj, na oczach wszystkich zgromadzonych. Albo przynajmniej opluł. Ach, Boże! Sonya doprowadzi mnie kiedyś do szaleństwa! Przecież nawet nie znałem tamtego typa!... Oddycham głośno i przesuwam dłonią po twarzy, od samego czoła aż do brody. - Skoro jest taki wspaniały, to może powinnaś dołączyć do jego haremu? - krzywię się. Ton mojego głosu jednoznacznie świadczy o tym, że jestem coraz bardziej zirytowany. Durna Wrońska doprowadza mnie do szału, chociaż obiecywałem sobie, że nie dam się dzisiaj sprowokować. Jak zwykle nie wyszło. Wręcz czuję jak krew gotuje mi się w żyłach; szumi mi od tego w uszach, więc łapię kolejny głęboki oddech, w myślach powtarzając jak mantrę, żeby się nie denerwować, że ta pieprzona rura robi to wszystko specjalnie... Jestem pewien, że wyląduję przez nią przedwcześnie w grobie. Oby tylko ona wylądowała tam przede mną! Przysięgam, że jeśli śmierć zechce zabrać mnie pierwszego, to pociągnę za sobą swoją małżonkę, choćbym musiał własnoręcznie wyrwać jej serce i choćby to miało być ostatnie co zrobię. Widzę, że i ona ma aż ciary wkurwienia, kiedy zerka na moją listę i trochę, minimalnie, poprawia mi to humor. Wciąż jednak pozostaję poddenerwowany, jak tykająca bomba, która wybuchnie zapewne lada moment. - Hm, może nawet to zrobię, jestem pewien, że byłaby lepszą żoną od ciebie - mówię i krzyżuję ręce na piersi. Przez chwilę dumam nad jej słowami, mrużę lekko ślepia, a ostatecznie kiwam głową - Niech będzie, ale jeśli przegrasz to koniec z celibatem i to jeszcze dzisiaj - dodaję nieco ciszej i posyłam jej krzywy uśmiech; nie kochaliśmy się od tygodni, jeśli nie miesięcy, a to denerwowało mnie jeszcze bardziej. Ciało w końcu miało swoje potrzeby, co nie? Nie miałem pojęcia jak Sonya to wytrzymuje - chodzi tak samo spięta? A może na boku zabawia się z jakimiś innymi? Z kimś pokroju Borisa, albo tego całego Gorodeckiego? Byłem wręcz pewien, że ma przynajmniej kilku kochanków i to bolało mnie jeszcze bardziej. No kurwa, szlag mnie trafiał na samą myśl! Każdemu, o którym bym się dowiedział obciąłbym chuja przy samych jajach i wystawił w oknie, ku przestrodze dla innych, którzy by chcieli położyć łapy na mojej żonie. Przez chwilę patrzę jak odchodzi, a kiedy odwraca się w moją stronę to załamuję ręce. - No przecież idę - mruczę pod nosem, dopiero teraz ruszając z miejsca, przyspieszam, żeby zrównać z nią kroku, po czym unoszę obie brwi w wyrazie niemego zdziwienia. Ach tak? Więc teraz będzie wielce obrażona? - No i ŚWIETNIE - kiwam głową. Po prostu lepiej być nie mogło! Zupełnie mi się odechciało tej całej imprezy, po co w ogóle tutaj przyszliśmy? Zamiast do Kazania mogłem pójść do warsztatu i mieć wszystko w dupie, wyrzeźbić kilka nowych różdżek, albo wyczyścić te, które za długo zalegały na półkach. Miałem mnóstwo pracy w sklepie, ale przecież pomyślałem sobie, że nie tylko robotą człowiek żyje, przyda mi się trochę rozrywki, świeżego powietrza i w ogóle... Teraz żałowałem. Sięgam po piersiówkę i odkręcam ją, od razu upijając kilka potężnych łyków - MMMMMM - mruczę z zadowoleniem, kątem oka zerkając na Sonię. W środku znajdował się bimber od wuja Dobromira, orał przełyk, że aż miło, a mocny był taki, że po pierwszym łyku szło oślepnąć; najpierw walił w gardło, później w łeb i w nogi; eliksir szczęścia, prawdziwe lekarstwo na wszystkie troski. Od razu zrobiło mi się gorąco. ALE skoro Sonya była obrażona, to pewnie nie chciała skosztować, ba, musiałaby mnie poprosić o łynia, a chyba właśnie przestała się do mnie odzywać. Powinienem się już przygotować na kolejne ciche dni?... |
| |
|
Sro Gru 25 2019, 02:43 | | — Ty i to twoje „bez sensu” — przedrzeźniam go już chyba z samej zasady. Sambor zawsze musi podważyć wszystko co powiem, co niezmiennie irytuje mnie od początku naszego... ekhem... związku. Dla niego ciągle coś jest bez sensu i tylko pan wszechwiedzący może mieć rację, a ja, jako zwykła i głupiutka Sonya Wrońska, nie znam się po prostu nawet na własnej rodzinie. Trudno. Przewracam oczami i nie komentuję tego dalej, bo szkoda mi strzępić język o coś, co wałkowaliśmy już milion razy, a co i tak nie doczekało się porozumienia. Zazdrość Sambora wzbudza moje politowanie. No i rozbawienie. Tego drugiego oczywiście więcej, choć nie daję tego po sobie poznać. Niech sobie nie myśli, że mnie to obchodzi. Przy tym człowieku już dawno nauczyłam się ukrywać emocje, dlatego teraz obdarzam go najbardziej rozczarowanym spojrzeniem, na jakie mnie stać, choć w środku wcale rozczarowana nie jestem. — Naprawdę, Sambor, mógłbyś darować sobie takie teksty i w końcu uświadomić sobie, że nie jesteś jedynym facetem na tym świecie. Gorodecki jest przystojny, ale niestety mam już kaganiec o nazwisku Wroński, więc mogę jedynie podziwiać z daleka — wzdycham przeciągle, rozglądając się dookoła z nadzieją, że może akurat rzeczony Gorodecki pojawi się w zasięgu mojego wzroku. Na nieszczęście niestety mam przed sobą jedynie starych czarodziejów, którzy zajęci są typowaniem swoich zakładów, Vladyslawa, który ledwo widzi i jakąś czarownicę trochę starszą od nas, która ma takiego strita, że do końca nawet nie wiem, w którą stronę patrzy. No tak. Głupia ja. Przecież żaden z zawodników nie może obstawiać, więc siłą rzeczy żadnego tu teraz nie uświadczę. Tym szybciej muszę w końcu udać się na polanę, by w końcu móc zobaczyć to, po co tu przyszłam. — Przecież powiedziałam, że akurat jego harem najmniej mi się podoba. Nie to, żebym dziwiła się tym kobietom. Absolutnie im się nie dziwię. Jestem tak daleka od dziwienia się im, jak ty jesteś daleki od usłyszenia ode mnie „bierz mnie ogierze” — mówię, ściszając nieco głos przy ostatnich słowach. Widzę, że jest wkurwiony. Każde jego spięcie ramion, każde chłodne spojrzenie działa jak miód na moje serduszko, ale mogłam przewidzieć, że zacznie odwdzięczać się tym samym. Mogłam przewidzieć, że jego żałosna i prymitywna zemsta wcale nie będzie mi się podobać, ale cóż. Zaczęłam. Jestem sama sobie winna. Złamany kutas. — Lepszą żoną? — Cedzę przez zęby. Mam ochotę wbić mu obcas w stopę, żeby mnie na zawsze popamiętał. — Widzę, że masz już jakieś porównanie. No proszę, pochwal się. Kto jeszcze mógłby być lepszą żoną ode mnie? Bukharina? — Jak on w ogóle mógł mi tak powiedzieć? Dlaczego musiałam poślubić osobę z takim tupetem? Dlaczego rodzice pokarali mnie takim nieszczęściem, przez które muszę teraz cierpieć każdego dnia? — Reklamacje składaj do swojej mamuśki, nie do mnie. Jestem już porządnie wkur... wróć. Wyprowadzona z równowagi. Nie przeklinam. Jestem ponad to, nie jestem Samborem Wrońskim, rzucającym mięsem na prawo i lewo. Dobra, jebać, kogo ja chcę oszukać. Tylko mój mąż, jako jedyna osoba na tym świecie potrafi tak bardzo mnie zdenerwować. Za tą Darię Aristovą mam ochotę zakazać mu wstępu do naszej sypialni na długie lata, ale ten jeszcze dokłada swoich życzeń, które muszę po prostu wyśmiać. — Celibat? Akurat uwierzę, że nie poszedłeś sobie ulżyć na miasto. — Przewracam oczami. Oczywiście, że mnie zdradza. Na pewno robi to z Tyanikovą, która tak mnie wkurwia, że to poezja. To przez to nie daję się Samborowi dotknąć. Myśl, że wcześniej dotykał jakąś inną lafiryndę nie daje mi spokoju. Poza tym, ze strony mojego męża nie dostaję żadnej czułości. O przytuleniu, buziaku w czółko nie ma nawet mowy. O czym ten człowiek więc do mnie rozmawia? No ale dobra. Niech mu będzie. — Zgoda — odpowiadam, mrużąc oczy i mając podwójną, wróć, potrójną nadzieję, że Morozow zepnie swojego konia i wygra dzisiejszą gonitwę, zostawiając Aristovą daleko w tyle. Nic mnie bardziej nie ucieszy, jak kilka dni spokoju bez Azorka. Może nawet nie będę musiała rano pić eliksiru uspokajającego, bo ten mały potwór przecież przyprawia mnie o nerwicę. Tak czy siak, jestem wściekła. I obrażona, bo to u mnie zazwyczaj idzie w parze. Sambor ewidentnie jednak cieszy się z takiego obrotu sprawy, co tylko dolewa oliwy do ognia. Gdy w końcu siadamy na jednym z wolnych miejsc, przygotowanych do oglądania gonitwy, kątem oka widzę piersiówkę, którą ta łajza wyciąga zza pazuchy. Zaciskam szczękę. To ja tu umieram z zimna, a Sambor ma na to lekarstwo i nawet się tym nie pochwali? Na dodatek wyciągnął ją dopiero, gdy kazałam mu się do mnie nie odzywać! Z początku odwracam głowę w drugą stronę, starając się ignorować fakt, że mam niebywałą ochotę wziąć magicznego łyka, ale niestety potrzeby fizjologiczne mnie zdradzają. Zbieram się w sobie i po kilku długich sekundach wyciągam skostniałą dłoń w stronę piersiówki. — Dla mnie też — mówię, a potem dodaję jeszcze — poproszę. |
| |
Budapeszt, Węgry 32 lata czysta bogaty tropicielstwo (oswajanie lub wyłapywanie niebezpiecznych istot magicznych) |
Sro Gru 25 2019, 18:08 | | Wraz z początkiem przygrywającej muzyki mnogie oczy publiki, ciekawe występu, zwracają się spokojnie w kierunku tancerzy. Dźwięki instrumentów, dobiegające z obwodu polany, roznoszą się gładko po otwartej przestrzeni, za sprawą dobrej akustyki, którą zawdzięczają gęstej koronie otaczających ich drzew, docierają do uszu nawet tych najbardziej opornych, by ostatecznie zniknąć między mrówczo ustawionymi w szeregi widzami. Niektórzy, co odważniejsi (nie bojący się gniewu Gonachorów) lub mniej zainteresowani kunsztem artystycznym, wychodzą z naturalnie utworzonego szyku, zakłócając przebieg widowiska. Dobierają się w pary, trójki, czy gromady, tworząc nowe pasy socjal-ludzkie – łańcuszki, koła lub półkola rozmówców. Inni przeciskają się przez tłum, stając w pierwszych rzędach, żądni solidnej dawki rozrywki. Pozostali, podobni Dezso, na kwestię siły doznań estetycznych pozostają obojętni, w efekcie nie pragną stać ani krok inaczej od sceny, niźli do tej pory. Pod tym względem zdają się na wolę przypadku. Panicz Gardonyi stoi więc zbyt daleko, by dostrzec twarze artystów, ale dostatecznie blisko, by uchwycić trajektorię kończyn i torsów poruszanych w rytm chajtaramy. Gdy więc tancerze i tancerki tworzą magiczny krąg rozświetlony przez otwarcie rąk, nie umyka jego uwadze płynność ich ruchów. Dłonie broczą łagodnie w powietrzu na sobie znanej drodze, malują obraz spokoju i harmonii, wzmocniony przez jednolitą w formie pracę nóg. Ciała obracają się wokół równej osi w tylko tancerzom znanej sekwencji oraz pochylają się nad pięknem muzyki w iście wyszukany sposób. W rytualnym skłonie chowają magię tradycji. I gdy delikatność kobiecego kruszywa rozpromienia aurę dnia, na scenę wstępują nagle dumni, upozycjonowani w tańcu mężczyźni. Dodają wigoru widowisku oraz dowodzą męskiej sile. Rzucany naprzemiennie cień samczej potęgi i światło „matczynego” uroku sprawia, że widowisko to nabiera pełnych kształtów. Wzrok od artystów odrywa dopiero w momencie, gdy czuje na sobie cudzy wzrok, czyjąś świadomie skierowaną na niego uwagę. To tajemnicza panna w żonkilim płaszczu przeciąga zachęcająco spojrzeniem, niknąc za paleniskami. Nie jest pewien, czy bardziej pragnie już początku gonitwy, czy spotkania z nieznanym, więc w efekcie tego chwilowego zawahania, decyduje się nie podejmować decyzji wcale. Powraca spojrzeniem do powabnego widowiska, okraszonego rytualną nutą, która wyjątkowo mu się podoba. Ma w sobie coś enigmatycznego, przyjemnie pierwotnego. Nieokiełznanego. Odwodzi myśli od typowości miejskiego dnia. Swoboda i nieprzewidywalność ruchów, jakie charakteryzują tancerzy, mimo że zachowują pewien porządek, przypominają w swym charakterze naturę. Z jednej strony nieprzenikniona, z drugiej pełna ładu. Widowisko, ku jego własnemu zdziwieniu, na moment pozwala mu poczuć się jak w dziko rosnącej puszczy, którą tak chętnie przyswaja ciałem, czy duchem. Dziś, teraz, odchodzi więc wspomnieniem właśnie tam – do zassanej przez naturę przestrzeni. |
| |
|
Nie Sty 05 2020, 22:49 | | Pokaz tańca i muzyki tatarskiej nadal trwał, chociaż zainteresowanie nim było zmienne w ciągu dnia. Po jakimś czasie, gdy na polanie tańczyły pary młodzieży dopiero uczącej się tradycyjnych tańców, przyszła pora na kolejny z ważniejszych punktów programu. Pośrodku polany ustawiła się do tańca grupka kobiet w barwnych ludowych strojach. Miały na sobie suknie z ciepłych, ciężkich materiałów z długimi rękawami. Na rękawach zaś wyhaftowane były złotą i czerwoną nicią filigranowe, z pewnością bardzo pracochłonne wzory. Każda z kobiet miała na głowie aksamitną czapeczkę, a talię przewiązaną szerokim pasem w wyrazistym kolorze. Stanęły w kole i złapały się za ręce. Na ten znak muzycy zaczęli grać nową melodię. Tancerki okryły swoje ramiona wełnianymi chustami doskonale zsynchronizowanym ruchem. Wkrótce potem zaczęły stawiać kroki po linii okręgu i klaskać w rytm muzyki. Młoda dziewczyna trzymająca dotychczas tamburyno zaczęła śpiewać jednostajną, tęskną pieśń. Szacunek dla artystów wymagał, by uciszyć się chociaż na chwilę, co uczyniła większość widzów zebranych na polanie świętego Gonchara. Kiedy większość rozmów umilkła, na polanie zapanował specyficzny melancholijny nastrój, każdemu z zebranych zdało się przez chwilę, że już rozumieją wszystko, co piękne w tatarskiej kulturze. A potem czar prysł, bo harmonię ruchów tancerek i ludowego śpiewu zakłócił kręcący się w tłumie młodzieniec wykrzykujący już z oddali jakieś hasła. Całe szczęście, że zbliżała się przerwa między pokazami. Kiedy zbliżył się do największego skupiska ludzi, dało się zrozumieć jego słowa: - Do urn, towarzysze, do urn, wszyscy Rosjanie! – nawoływał z werwą chłopaczek, co chwilę sięgając do torby. Wyciągał z niej pęczki ulotek prezentujących wizerunki kandydatów do Starszyzny proponowanych przez partię szlachecką. Jedną z nich wcisnął do ręki Rady, nie pytając nawet, czy życzy sobie ją obejrzeć. – Wybory już niedługo, wiecie na kogo chcecie głosować? – nie poruszyły go karcące spojrzenia od widzów pokazu; jak gdyby nigdy nic zaczepił Borisa i Antoninę, do nich kierując swoje pytanie. Widać było, że z początku zamierzał grzecznie poczekać na odpowiedź, ale nie wytrzymał: - Jeśli nie, najlepszym wyborem będzie partia szlachecka! Tylko oni dbają jeszcze o tradycję. |
| |
Budapeszt, Węgry 32 lata czysta bogaty tropicielstwo (oswajanie lub wyłapywanie niebezpiecznych istot magicznych) |
Pon Sty 06 2020, 01:06 | | Jako jeden z tych osobników, którzy w ciągu dnia wyrażają zainteresowanie kunsztem tancerzy, na Polanie świętego Gonchara ląduje zadziwiająco często, już trzeci raz w ciągu kilku godzin. Pierwsza wizytacja miała miejsce podczas spektaklu, kolejnych doświadcza za każdym razem, gdy skądś wraca lub dokądś się kieruje. Wpierw ze wstążką w kieszeni wychodzi ze stoiska wystawców. Nie wygląda na specjalnie obłożonego zakupami, w kieszeni chowa jedynie cienką błękitną tasiemkę, która ponoć daje szczęście. Za to zmęczony jest czymś zupełnie innym, mianowicie udręczony przez przepych alejek postanawia wejść na powrót na połać trawy, chcąc nacieszyć oko innymi, bardziej naturalnymi atrakcjami. Następnie, co dzieje się niedługo potem, skuszony przez woń strawy i napitku, niosących się po płaskiej przestrzeni aż od straganów, wraca do tej części Kazania, która ukazuje tatarską kulturę w całej jej rozciągłości: przez dobrze przyrządzoną kuchnię po zjawiskowe rzemiosło artystyczne wszelkiego rodzaju. Wniosek jest jeden: zarówno targi magiczne, jak i spektakle w rejonie Kazania, mają w sobie więcej uroku, niżeli przewiduje norma, bo zamiast z jadłem w ręku, o które prosi żołądek, Węgier wraca z kańczugiem. Wygrywa słabość do broni. Rezygnacja z tak dobrego sprzętu w mniemaniu Dezso to świętokracja. Podobne odczucia towarzyszą mu, gdy na linii okręgu zbierają się tancerki. Nie może darować sobie kolejnego przedstawienia, skoro poprzednie wywarło na nim piorunujące wrażenie. Staje więc wśród tłumu, przyglądając się prostemu, lekkiemu układowi. Nie jest to już ten sam poziom perfekcji, co zaprezentowany wcześniej spektakl otwierający, który zapierał dech w piersiach, ruchy kobiet i ich przyjemna aparycja wciąż jednak przykuwają oko i pozostawiają ciepło na sercu. To dlatego tak boleśnie odczuwa zerwanie tej harmonii, gdy nieznany nikomu błazen wyłania się zza drzew, nagabując o politykę. Doprawdy, to nienajlepszy czas na podobne agitacje. – Jak na kogoś, kto tak głośno mówi o tradycji, sam chyba nie do końca rozumie, co się w nią wpisuje – rzuca niedyskretnie do pierwszej lepszej osoby, nie mogąc znaleźć innego sposobu na wyładowanie złości, niżeli luźna konwersacja. Choć możliwe, że sam teraz komuś przeszkadza, nie wymaga żadnej odpowiedzi. Co więcej, po prostu chce uniknąć kontaktu z nagabywaczem. Nieszczęśliwie dla niego, gdyby teraz Dezso zdecydował się porozmawiać z tym niekulturalnym chłopaczyskiem, pewnie skończyłoby się to wypróbowaniem nowo nabytej broni nie na zwierzynie, a właśnie na nim. A tak to i wilk syty, i owca cała. – Czy partia szlachecka nie kultywuje czasem kultury jako jednego z dóbr najwyższych? I czy wobec tego przerywanie dobrego przedstawienia pozostaje w dobrym tonie? |
| |
Kaliningrad, Rosja 27 lat błękitna bogaty różdżkarz |
Pon Sty 06 2020, 03:34 | | Ściągam brwi i marszczę nos, przyglądając się Soni spod lekko przymrużonych powiek, moje wargi rozchylają się i łączą, dopiero po kilku chwilach układając w konkretne słowa. - No to nie powinnaś podziwiać nawet z daleka, nie przystoi DAMIE - nie byłym sobą, gdybym się do czegoś nie przyczepił; kij z tym, że z mojej żony to była taka dama jak z koziej dupy trąbka i Bogu dzięki, bo w związku z jakąś fifarafa skurwiałą pindą byłbym zapewne jeszcze bardziej nieszczęśliwy. Sonia była... jaka była, czasem paskudna, a czasem okropna, a czasem tylko nie do wytrzymania, ale mimo, że zwykle odechciewało mi się przy niej żyć, to czasami, naprawdę potrafiła pokazać się z tej lepszej strony. Bywała bystra i błyskotliwa, seksowna i tak zajebiście pociągająca... Ale z pewnością nie w tym momencie. W tym momencie krzywię się jak na nią patrzę. - No bo ty jesteś toksyczna i nie powinnaś być z tego dumna, w zdrowych związkach ludzie wciąż sobie mówią takie rzeczy - wywracam oczami. Przecież to nie były lata 50., żebyśmy wciąż przejmowali się jakąkolwiek pruderią. No i nie to, żebym ja jej codziennie powtarzał jaka jest piękna i wspaniała bo robiłem to... dosyć rzadko; ALE w ogólnym rozrachunku pewnie i tak częściej chwaliłem jej wdzięki, niż ona mój intelekt. Kręcę głową. - Może i Bukharina - wywracam oczami, zanim się zdążę ugryźć w język - Do mojej mamuśki? Chyba do twojego ojca - w sumie akurat w kwestii naszego ustawionego małżeństwa starzy Wrońscy i starzy Vasilchenko byli po prostu siebie warci, jedni gorsi od drugich do tego stopnia, że w ogólnym rozrachunku nienawidzisz wszystkich tak samo. To znaczy nie nienawidzisz naprawdę, tylko za każdym razem jak widzisz kobietę, którą dla ciebie wybrali, odczuwasz jakiś dziwny żal, że tą decyzją zmarnowali ci całe życie. Specjalnie się nie wypowiadam na temat tego czy sobie chodzę ulżyć, czy nie chodzę, kiwnąwszy jeno głową, kiedy przystała na propozycję. Niech się pozastanawia, może dojdzie do jakiś logicznych konkluzji, pokroju, że za jej mężem oglądają się jeszcze jakieś inne kobiety i może zamiast oglądać sobie z daleka jakiś innych typów, powinna poświęcać więcej uwagi temu, którego ma na wyciągnięcie ręki? Tylko czy ja faktycznie potrzebowałem więcej uwagi? Więcej towarzystwa?... Już tego dzisiejszego wystarczyło mi przynajmniej na najbliższy miesiąc. Spijam kolejny łyk z piersiówki, z ukosa zerkając na Wrońską, kiedy wyciąga rękę po flaszeczkę i chociaż przez chwilę naprawdę rozważam czy powinienem się podzielić, to ostatecznie oddaję jej alkohol, żeby później nie mówiła, że nawet tego jej żałuję. Rozchylam usta, chcąc uraczyć ją kolejnym niewybrednym komentarzem, ale wszyscy wokół milkną, a po okolicy już niesie się tylko muzyka. Przenoszę spojrzenie na artystów, dopiero po kilku kolejnych taktach zdając sobie sprawę, że chyba zabłądziliśmy, i to całkiem dosłownie, a nie, że gdzieś w metaforycznych labiryntach różnic kulturowych niesionych pieśnią. - Sonia, ale ta cała gonitwa to jest za dwa dni - rzucam do małżonki konspiracyjnym szeptem, delikatnie zaciskając palce gdzieś w okolicach jej łokcia, po tym jak po raz kolejny rzuciłem okiem na swój kupon, na którym jak byk widniała data. Niedzisiajsza. No nie wierzę, że byliśmy aż tak zajęci kłótnią, że nie ogarnęliśmy co się kiedy dzieje i zamiast obserwować wyścigi, ślęczeliśmy na polanie, oglądając pokazy tańca, które swoją drogą też były niczego sobie. Wzdycham przeciągle, rozmasowując skronie, które pulsują mi jeszcze mocniej od krzyku tamtego zdebilałego knypka, który zaczyna wciskać ludziom w ręce swoje przekonania. Zerkam na niego przelotem, więcej uwagi poświęcając jednak innemu typowi, który zwraca się bezpośrednio do mnie. - Święta racja, proszę pana, no naprawdę wszędzie się muszą wjebać z tą pieprzoną polityką, absurd, proszę pana, to ABSURD! - cała ta sytuacja była kompletnie absurdalna, ten smarkacz krzyczący o tradycjach i kulturze, w ten właśnie sposób okazując jej kompletny brak szacunku - W taki sposób na pewno nie przyciągną żadnych wyborców, bez sensu - no jeszcze tego brakowało, żeby tu wjechały tematy polityczne, które też mnie totalnie wkurwiały. Wychowano mnie w szacunku do całej tej szlacheckiej partii, ale szczerze powiedziawszy interesowało mnie to wszystkie tyle co zeszłoroczny śnieg; nie miałem prawa mieć innych poglądów niż moja rodzina, więc uciekałem od tego chociażby w sztukę, która interesowała mnie dużo bardziej - No ale co ja będę panu mówić, skoro sam pan widzi w jakich chorych czasach przyszło nam żyć, że nawet się człowiek nie może zrelaksować przy dźwiękach muzyki, bo zaraz jakiś rozdarty debil wyskoczy i chuj wszystko strzeli - wzdycham, po czym się zwracam w kierunku mojej żony z niemą prośbą o piersiówkę. |
| |
|
Pon Sty 06 2020, 12:20 | | — Och, to całe szczęście, że nie jestem damą. Byłam, dopóki nazywałam się Vasilchenko, teraz do damy mi naprawdę daleko. — Silę się na mało śmieszny żart. Sambor wie, że mimo wielu obraźliwych tekstów, rzucanych w szale w stronę jego rodziny, tak naprawdę nie mam nic do jego polskiego pochodzenia. Może i nazywam go czasami uszczypliwie „tym polaczkiem”, lub wkurzam się nieziemsko, gdy mruczy coś pod nosem w swoim ojczystym języku, ale nie jestem przecież aż tak ograniczona umysłowo. Nawet gdyby pochodził z jakiejś zapadłej dziury na wschód od Uralu, nie śmiałabym się szczerze z jego narodowości. No, może i nazywałabym go na przykład wieśniakiem, ale to wszystko. Nie jestem w końcu aż tak pojebana. Przewracam oczami, gdy Sambor nazywa mnie toksyczną. Też coś. Toksyczny jest nasz związek, to prawda, ale ja sama naprawdę nie uważam się za główną winowajczynię tej sytuacji. Może i przykładnością nie grzeszę, doprowadzając mojego ukochanego mężulka do skrajnej nerwicy, ale to przecież nie tak, że działa to tylko w jedną stronę. Sambor też potrafi pokazać pazur, co powiem szczerze, nawet mi odpowiada. Gdyby był ostatnią łajzą na świecie, już chyba wolałabym wyjść za mugola, niż męczyć się z kimś, kto nie ma własnego zdania. — Cieszę się, że zauważyłeś najważniejszą rzecz. Nie tworzymy zdrowego związku. Nasze, pożal się Boże, małżeństwo nigdy do takich nie należało. Poprawiam płaszcz, który w dalszym ciągu nie chroni mnie przed chłodem. Doprawdy, to jakaś abstrakcja. Żeby w świecie magicznym nikt nie wymyślił zaklęcia, które sprawi, że będzie człowiekowi ciepło nawet w samej bieliźnie przy trzydziestostopniowym mrozie. Ja od dawna wiedziałam, że nie nadaję się na takie temperatury. Hawaje, Wyspy Kanaryjakie... tam z pewnością bym się odnalazła, ale przecież Sambor nie zostawi swojego różdżkarskiego ekhem imperium nawet na tydzień. Bo przecież nie mówię o całym życiu, chyba mógłby zrobić mi kiedyś tę przyjemność i zabrać mnie w jakieś ciepłe miejsce na kilka dni. — Po drugie, żeby z moich ust wyszły w ogóle takie słowa, musiałbyś najpierw przedstawić mi zaświadczenie z Hotynki, w którym czarno na białym będzie napisane, że od tego stołowania się na mieście nie zaraziłeś się jakimś pasożytem — kpię. W końcu Sambor nie potwierdził ani nie zaprzeczył, że mnie zdradza, co uznaję, za jawne przyznanie się. Ta cholerna myśl tylko powoduje zgagę w moim żołądku, bo przecież chociaż tak do końca Sambora nie lubię, to wcale nie oznacza, że go nie koch... a chuj, chce sobie łazić na panienki, to niech łazi. To jego sumienie, nie moje. Przysięgaliśmy sobie: w zdrowiu i chorobie. Ciekawe kto mu więc poda szklankę na starość, skoro on już łamie podstawową zasadę małżeństwa, jaką jest wierność. Powoli tracę wszelką ochotę na siedzenie tu. Jest mi cholernie zimno, jestem głodna, chce mi się pić, Sambor mnie irytuje, a w dodatku jest tu tak głośno, że nie słyszę własnych myśli. Znaczy, to, czego nie powinnam usłyszeć, na przykład to głupie stwierdzenie, że Bukharina byłaby lepszą żoną ode mnie akurat dociera do moich uszu. Też coś. To kolejna cegiełka, jaką ten kretyn dokłada do coraz wyższego muru, jaki w okół siebie buduję. Bukharina. A żeby ten jej koń zrzucił ją z siebie i żeby tak wpadła tym swoim paskudnym ryjem prosto w błoto. Jak ja bym to chciała zobaczyć, naprawdę. Po cichu liczę, że Rodion w istocie dziś wygra, bo przecież ten patafian nie da mi spokoju, jeśli przegram zakład. Albo ogólnie, niech po prostu on go nie wygra, to już będzie jakieś błogosławieństwo. — Od mojego ojca to się odpierwiastkuj — oświadczam wrogo. Na nic innego Wroński liczyć już nie może z mojej strony, bo przekroczył już wszelkie granice mojej cierpliwości. — Skąd mógł wiedzieć, że skazuje mnie na taką mękę. — Jak to szło? Nie śmiej się z wyborów swojej żony, bo sam jesteś jednym z nich? W naszym przypadku to stwierdzenie akurat kompletnie się nie sprawdza, bo sami przecież nie skazaliśmy się na ten los. W normalnych okolicznościach może i zainteresowałabym się Samborem (w końcu nie był brzydki, a wręcz przeciwnie, gdy się postarał, potrafił być naprawdę przystojny), ale gdy już poznałabym jego charakter, mogłabym śmiało powiedzieć mu: elo mordo, z tej mąki chleba nie będzie. Naprawdę żałuję, że nie mogłam urodzić się w innej rodzinie. Na pewno nie takiej, która podąża ślepo za jakimiś przepowiedniami. Dobrze, że przynajmniej podzielił się ze mną swoim alkoholem, który przyjemnie grzeje mi przełyk. Dawno już przestałam wzdrygać się na smak mocniejszych trunków, ale nie znaczy to wcale, że mam mocną głowę, o nie. Biorę kilka porządnych łyków, które mają sprawić, że oczekiwanie na tę cholerną gonitwę stanie się nieco bardziej znośne i już liczę w myślach ile czasu minie, aż poczuję pierwsze objawy „znieczulenia”. Lubię ten przyjemny szum w głowie i przeklinam w myślach, że nie wpadłam na to trochę wcześniej. Może miałabym gdzieś głupie teksty Sambora, a może nawet bym się z nim nie pokłóciła. Wzdycham właśnie przeciągle, narzekając w myślach na swój okrutny los, gdy nagle przez donośny gwar, przebijają się dźwięki tanecznej muzyki. Tańce. Pięknie. Zawsze to coś lepszego od słuchania wynurzeń tego skretyniałego pracoholika. Poza tym uwielbiam wszystko, co tylko ma w sobie zalążek kulturowy, dlatego skupiam się wyłącznie na pokazach na dole, gdy nagle czuję mocny uścisk na przedramieniu. Wyrywam się z grymasem na twarzy, chcąc opieprzyć Sambora za brak delikatności, ale jego słowa szybko sprowadzają mnie na ziemię. Jak to, za dwa dni. To nie dziś? Czyli odmrażam sobie pośladki nadaremnie? — Jesteś pewny? — rzucam jeszcze z nadzieją, która ulatuje z chwilą w której dostrzegam datę na moim kuponie zakładowym. Cholera, przecież nie przyznam się teraz na głos, że to ja upierałam się przy tym, że to dziś. Nie przypomnę mu, że to ja pośpieszałam Sambora przed wyjściem, narzekając, że nie zdążymy. Postanawiam wspaniałomyślnie zrzucić winę na nas oboje. — O nie, co MY zrobiliśmy. Ale z NAS gapie — jęczę teatralnie, mając nadzieję, że Sambor się nie skuma. Na całe szczęście akurat zagaduje go jakiś rosły czarodziej z brodą, którego nazwiska o dziwo nie znam (a znam wszystkich, naprawdę, może nie osobiście, ale znam). Polityka interesuje mnie tyle, co podeszwy butów tancerek na dole, więc nie wtrącam się do ich rozmowy, modląc się tylko, by jak najszybciej się skończyła. To jedna z nielicznych rzeczy, która nas z Samborem łączy — nienawiść do spraw, które wiążą się z czymś, na co nie mamy nawet wpływu. W międzyczasie pociągam jeszcze kilka łyków z piersiówki Sambora, co w końcu mnie trochę rozluźnia. Już nawet powoli zapominam o co się tak właściwie dziś pokłóciliśmy. Kiwam tylko bez sensu głową, przytakując słowom mojego męża, których sens tak naprawdę w tym gwarze wcale do mnie nie dociera i oddaję mu piersiówkę, za którą od razu tęsknię. Jak to dobrze, że ktoś wymyślił niekończące się naczynia. Można z nich pić i pić i dopóki w domu jest zapas alkoholu, dopóty można raczyć się tym napojem bogów. Gdy Sambor odrywa piersiówkę od ust, od razu bezceremonialnie mu ją odbieram i znów pociągam z niej zdrowo. Te tańce są naprawdę niczego sobie, tak samo jak mój mąż, który w tej kamizelce, którą mu podarowałam wygląda niewiarygodnie przystojnie. Opieram głowę na jego ramieniu i wzdycham przeciągle. — Jakoś tak ładnie dziś pachniesz, zapomniałam ci powiedzieć. — Chuj z Bukhariną, chuj z Aristovą. Chuj z tymi pannami, z którymi na pewno mnie zdradza. I tak nie ma lepszej ode mnie i Sambor na pewno o tym wie. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat tęsknica nieznana przeciętny florystka w Edenie, aktorka dramatyczna w Dziwnym Teatrze, morderczyni szukająca szczęścia |
Pon Sty 06 2020, 12:42 | | Żadnego nie skusiło nieśmiałe dziewczątko w żonkilowym płaszczyku. Gdyby naprawdę było tak wstydliwe zapewne teraz wewnętrznie cierpiałoby katusze odrzucenia, ale przecież chodziło o Radę, która wewnętrznie jedynie wzruszyła ramionami. Jak nie ci to inni, mało to chłopów na tym świecie? A mieli przecież niedługo dojść kolejni, fanatycy tradycji i pewnie obecnego Dumy, ale to jeszcze nie teraz, na razie oddaliła się od sceny i obserwowała ją z daleka. Jednakże nie pokazy tańca ją najbardziej interesowały, a jakaś inna osoba, która mogłaby na moment odpłynąć w jej ramionach, nim całkiem zniszczyłaby jej dzień jednym, drobnym pocałunkiem. Ciężko było jej wypatrzeć kogoś odpowiedniego. Ludzie to jednak zwierzęta stadne, co oznaczało, że mało kto postanowił przyjść sam. Jaka szkoda - przemknęło jej przez myśl. Jedyna nadzieja chyba w tym, że przy stoiskach się porozdzielają i będzie mogła pokombinować z podbijaniem do obcych i zbyt szczęśliwych. Zaraz jednak, przy kolejnym pokazie tanecznym następuje jakieś poruszenie - oto młodzi chłopcy (przynajmniej w większości młodzi), entuzjaści partii szlacheckiej Sabat przerwali dla wielu piękny występ, aby przy okazji skompromitować tych, których tak wielbili. Nestor rodu Goncharov na pewno będzie zachwycony tą głupotą, ale Mironova wyczuła okazję dla siebie. Przez chwilę przyglądała się wciśniętej jej ulotce, by zaraz zaczepić jegomościa, który to zrobił. Może i był zajęty, ale na pewno nie odmówi rozmowy z nieznajomą, która nie wie na kogo głosować. A dalej może samo pójdzie... - Przepraszam, ja... - nieśmiało spuściła oczy, a potem tak samo nieśmiało na niego zerknęła, jakby jej się spodobał. Niechże wykaże trochę inwencji, wystarczyło jej dwoje tamtych ignorantów. - Przyznaję, że nie mam na kogo głosować - jakby w ogóle planowała to robić. Zamierzała w rzeczywistości olać wybory, w ostateczności oddać pusty głos, ale chłopaczyna nie musiał o tym wiedzieć. - Może moglibyśmy usiąść przy ogniu i... - chwila ciszy miała mu dać moment na wyobrażenie sobie czegoś innego niż najoczywistsze. - Opowiedziałby pan, czemu warto głosować na tę partię? - no dalej, złap haczyk. |
| |
|
Pon Sty 13 2020, 18:15 | | Mogłoby się wydawać, że takie wydarzenia jak Gonitwa powinny być całkowicie wolne od jakiejkolwiek polityki, ale samo pojawienie się Dumy Rosji było już bardzo znaczące – w końcu nie należy do tajemnic, że Goncharovowie otwarcie nie przepadali za Karamazovami. Wybory w Rosji zbliżały się jednak nieuchronnie; miały odbyć się już za kilka miesięcy, toteż wzmożona aktywność polityków nie powinna nikogo dziwić. Sabat walczył o swoje wpływy i słupki popularności w sondażach przeprowadzonych w magicznych mediach wraz z Rodiną, która nie odpuszczała nawet na moment i starała się robić wszystko, byleby oczernić swoich przeciwników i pokazać swoją odmienność od wysoko postawionych szlachciców. Partia Separatystów nie miała raczej w tym starciu jakichkolwiek szans, wciąż plasując się na ostatniej pozycji wśród potencjalnych zwycięzców zbliżających się wyborów. Ich kontrowersyjne wypowiedzi zdawały się już nikogo nie dziwić, choć byli też bez wątpienia alternatywą dla tych, którzy chcieli w państwie radykalnych zmian w jego funkcjonowaniu, czyli prawdziwej rewolucji, która – ich zdaniem – nigdy tak naprawdę w Rosji nie nastąpiła. Szlachcice byli z kolei w tej kwestii bardzo zachowawczy, żeby nie mówić już o tym, że na zmiany patrzyli dość podejrzliwie. Ale jak myślicie, Sonyu i Samborze, kto inny obroni wasze arystokrackie tyłki, jeśli nie oni? - W takim razie proszę wybaczyć mi moje maniery – zwrócił się niezwykle uprzejmym tonem do Dezső, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć na zarzuty. Był wszak młodym szlachcicem, jednym z sympatyków Sabatu, więc jedyne, co mógł w tym przypadku zrobić, to roznosić ulotki, a festyn w Kazaniu był do tego idealnym miejscem. W tym samym czasie skończył się jeden z pokazów tańców tatarskich, co zwiastowało krótką przerwę między kolejnymi występami; ze sceny jednak wciąż dobiegała niezwykle przyjemna, tatarska muzyka, która pobudzała do tańca. – Jesteśmy tu, by promować Partię Szlachecką wraz z Dumą Rosji, Dmitriym Karamazovem. – Który chodził po polanie św. Gonchara, rozmawiając z ludźmi na różne tematy i próbując ich do siebie przekonać. Jak widać – urządził sobie z Gonitwy swój własny wiec poparcia. Może i wy będziecie mieli szansę choć przez moment z nim porozmawiać? Chłopak, do którego z kolei odezwała się Rada, był zajęty rozmową z kimś innym, jednak niespodziewanie przybył inny szlachcic, na oko w jej wieku, bardzo skory do pomocy. – Zaraz wszystko chętnie wyjaśnię i opowiem! Proszę tylko powiedzieć, co panią interesuje, to dokładnie przedstawię program Partii Sabatu – zadeklarował z uśmiechem na twarzy, kierując się w stronę ogniska. Towarzystwo tak pięknej kobiety było dla niego nie lada przeżyciem. |
| |
Petersburg, Rosja 20 lat tęsknica nieznana przeciętny florystka w Edenie, aktorka dramatyczna w Dziwnym Teatrze, morderczyni szukająca szczęścia |
Nie Sty 26 2020, 14:04 | | Kolejny facet ją zlał, mając inne sprawy na głowie. Zadowolona z tego nie była, jej małe polowanie szło tak opornie, że zwątpiła, iż założenie jaskrawego płaszcza było dobrym pomysłem. Może przy jej typie urody tak poszarzał cerę, że aż odstraszał od niej? Nie miała bladego pojęcia o co chodziło, w każdym razie postanowiła spróbować tylko przy dobrej okazji, w innym wypadku rezygnując z prób aż do jutra. Ludzie po szybkim ocenieniu sytuacji nie wyglądali na zadowolonych działaniami Dumy. Mironova też uważała, że zachował się głupio - powinien być wedle niej bardziej skryty, by nie narobić sobie wrogów, a nie okazywać lekceważenie gospodarzom, ale może w polityce zwyczajnie poczuł się za pewnie. Po sobie wiedziała, że lepiej się nie wychylać, bo im ciszej jedziesz tym dalej zajedziesz, ale szczerze mówiąc mało ją obchodził ewentualny konflikt, który zapewne opisze Novyi Mir albo Avoska. Jego życie, jego sprawa, ona co najwyżej w innych okolicznościach mogłaby pomóc mu je skrócić. Już miała sobie pójść, kiedy zaczepił ją jakiś inny, pewnie bogaty, z dobrego domu dwudziestolatek. Rada uśmiechnęła się do niego i na chwilę spuściła oczy. Powoli rola nieśmiałka zaczynała ją nudzić, ale nie miała możliwości jej zmiany. Gestem zachęciła, by skierował się z nią w kierunku wolnego ogniska na poboczu, po czym ruszyła z nim jeśli tylko nie oponował. Naprawdę świadkowie nie byliby jej na rękę. - Zastanawiam się... Co wasza partia planuje dla takich zwykłych, szarych ludzi jak ja? - pytając zerkała na niego, udając nieśmiałość, upewniając się, że dalej jest zainteresowany jej osobą. Liczyła mocno, że tak. Ten wyjazd bez pocałunku będzie wyjazdem zwyczajnie zmarnowanym, nawet mimo tego, że zapisała się na polowanie. - Mam wrażenie, że Rodina obiecuje jedynie większe podatki pod płaszczykiem reform, a tak chciałam oszczędzać na mieszkanie... - skłamała, ale kłamała w końcu od początku. A jeśli z nią poszedł usiadła przy ogniu i spojrzała na niego z więcej niż przyjaznym uśmiechem tylko po to, by zaraz zerknąć w bok, w ogień. |
| |
Petersburg, Rosja 27 lat czysta bogaty za dnia właścicielka domu mody, w nocy zaś okultystka |
Pon Lut 17 2020, 14:56 | | Eva z zaciekawieniem obserwowała wszystkie tańce, a ciągana przez córki zbliżyła się niemal pod samą scenę. To, co wyprawiali tancerze było wprost przepiękne, a sam klimat wydarzenia sprawiał, że nie myślała o zimnie czy swoich planach związanych z inspirowaniem się tutejszą, ludową modą. jej córki również grzecznie stały z rozdziawionymi buziami, zaskoczone ile serca można włożyć w taniec. Młodzież zaczęła pobierać nauki, a Zakharenko żałowała, że nie przyjechała jednak sama. W tym wypadku nie mogła sobie pozwolić na uczestniczenie w przyspieszonym kursie, w końcu komu miałaby oddać córeczki pod opiekę? Jednakże niedługo potem zebrały się tatarskie kobiety, by urządzić występ z prawdziwego zdarzenia, a matce i dzieciom znowu zaświeciły się oczy... Przynajmniej do momentu, aż na scenę weszli panowie marudy, niszczyciele dobrej zabawy, uśmiechów dzieci. Eva, zła i rozgniewana, popatrzyła groźnie na młodzieńców, którzy jak grzeczne psy posłusznie sławili obecnego Dumę, psując nastrój i atrakcje przygotowane przez gospodarza. Była z tego powodu naprawdę niezadowolona i nie mogła zrozumieć, co kierowało Karamazovem. Desperacka chęć wypromowania się? Ośmieszenie rodziny Goncharov? Nie miała naprawdę bladego pojęcia. Widziała jednak smutne buzie swoich córek i czując, że nastrój już nie wróci zaczęła je odciągać od sceny. - Chodźcie na watę cukrową albo jakieś tatarskie słodkości, kochane. Tu chyba nie stanie się już nic ciekawego - zachęcała je, chcąc poprawić im humor. Wzięła je, by spędziły miło czas poza domem, a nie widziały głupotę podobno dorosłych ludzi. A i sama wolała stąd pójść i ochłonąć niż się wściekać na oczach córek. Uczyła ich, że emocji nie należy tłumić, ale bez przesady. Eva z tematu |
| |
|
Pią Lut 21 2020, 23:46 | | Choć niektórzy uważali, że tatarskie święto to nie jest odpowiednie miejsce na agitacje polityczne, to jednak znalazło się wielu ochotników, którzy zechcieli posłuchać o planach Sabatu. W końcu było to dla nich swoiste być albo nie być – musieli zwyciężyć w zimowych wyborach z Rodiną, gdyż w innym przypadku straciliby obecną większość w Starszyźnie, a to mogłoby się źle dla nich skończyć i ukrócić ich niewielką przewagę. Wiązało się to więc ze zdobyciem niezbędnego poparcia nie tylko wśród szlachty, lecz także i tych szarych obywateli, na których przez ostatnie lata niekoniecznie się skupiali. Teraz miało się wszystko zmienić, gdyż chcieli odwrócić nieco proporcje. Na ile jednak zostaną one wcielone w rzeczywistość, tego nie wiadomo. Wszystko zależało od tego, czy tacy ludzie jak choćby Rada, zdecydują się zawierzyć im swój głos, a co za tym idzie – poniekąd przyszłość. Nie było to nieprawdopodobne, lecz potrzeba było większych starań niż tylko zwyczajne ulotki. Chłopcy jednak starali się swoim entuzjazmem zarazić innych uczestników festynu, śmiało wykrzykując chwytliwe hasła, nie bacząc przy tym na niepochlebne komentarze, które skierowane były pod ich adresem. - Chcemy zwrócić uwagę na każdego obywatela, a już na pewno nie chcemy skupiać się na reformach – zaczął młodzieniec, nie tylko wręczając Radzie ulotkę, ale także wyjaśniając po kolei każdy z podpunktów. – Dlatego mam dla pani dobrą wiadomość, gdyż planujemy wprowadzić program Mieszkanie +, które pomoże młodym ludziom stanąć na nogi tuż po szkole. – Oprócz tego z wielkim zainteresowaniem opowiedział jej o innych planach Sabatu, które zamierzali wprowadzić po wygranych wyborach. Młody Vova zdawał się wyjątkowo zauroczony piękną Radą, która z premedytacją starała się zastawić na niego sidła, o czym nie miał najmniejszego pojęcia. Niemniej jednak w pewnym momencie został odciągnięty przez swojego kolegę, dlatego też musieli się pożegnać. Gdyby tylko wiedział, jak miała na imię, to na pewno by się z nią umówił, pomimo tego że najprawdopodobniej – przynajmniej z tego, co wywnioskował – nie pochodziła z wyższych sfer. Tymczasem Mironovej zostało bawić się dalej na festynie – w końcu Goncharovowie naprawdę postarali się, by każdy z gości znalazł coś specjalnego dla siebie. Zabawa wszak na polanie trwała do rana. wszyscy z tematu |
| |
| | |
| |
|