6.12.1997
Co się dzieje, do cholery?
Magda nie wie, ale bardzo by chciała, zwykła wyprawa z pracy do domu staje się jakimś horrorem. Najpierw Lenin i krzyczące panienki, teraz środek jakiegoś dziwacznego lasu, w którym drzewa nagle zaczynały tańczyć.
A mama mówiła zawsze, że
trzeba się ruszać i chodzić pieszo - no i wykrakała! Nie no, Magda nie ma pretensji do mamy, że nagle, po kilkunastu latach od nauki teleportacji nagle zapomniała, jak to się robi. Może weszły w życie jakieś nowe przepisy, które doprowadzały do nieznanych celów teleportacji, może zepsuł jej się magiczny wewnętrzny kompas, taki jaki mają ptaki i wiedzą, gdzie lecieć na zimę, tyle że zupełnie inny, a może wcale nie była wieszczym, tylko jakoś abominacją, więc zaczyna się od teleportacji, a potem nie będzie umiała rzucać zaklęć i pracować i umrze gdzieś pod mostem po utracie pamięci? A może po prostu rok 1997 był jednak rokiem końca świata i miała tego wizje.
Tylko co miał z tym wspólnego Lenin i tańczące drzewa?
Tak czy inaczej, miała bardzo złe przeczucia co do tego wszystkiego, co nagle zaczynało się dziać i właśnie dlatego, choć obserwacja ruchomych drzew była w pewnym sensie śmieszna, postanowiła zabierać się stąd jak najszybciej. Co nie było proste, bo o ile od Lenina uwolniła się dość szybko, tak teraz za cholerę nie umiała dostatecznie się skupić, by móc poprawnie i bezpiecznie się teleportować. Nie miała jednak innego wyjścia; drzewa nie wyglądały przyjaźnie i raczej nie tańczyły z okazji rocznicy zasadzenia lasu tylko jakiś danse macabre, a ona nawet nie wiedziała, w jakim jest mieście, czy raczej jego okolicach.
-
Ja pierdolę - mruczała pod nosem sama do siebie - zresztą nie było nikogo innego - próbując nieco się uspokoić i skoncentrować na swoim moskiewskim mieszkaniu. Aż się udało. Chyba.
Magdalina z tematu