22.01.1998
Nie próbowała się nawet zastanawiać nad tym, co się wydarzyło - łatwo było jej po prostu zwalić winę na kogoś innego. Na swoją gderającą matkę, na ciotkę, która potrafiłą wzbudzić w niej poczucie winy samym tylko spojrzeniem, na siebie najrzadziej, ale też czasem przecież, że czegoś nie dopięła, nie dopilnowała. Ostatnimi czasy jednak najchętniej w głowie obwiniała bogu ducha winnego Volyę Dolohova, który pewnie spokojnie wylegiwał się w pościeli nie robiąc niczego nadzwyczaj nieludzkiego (choć w głowie Vyseny oczywiście sam fakt, że jego płuca pobierały tlen, a serce tłoczyło krew w żyły było przestępstwem godnym Chatangi), aczkolwiek na tysiąc procent był winny tej porażki. Gdy wylądowała za drugim razem, ze zdziwieniem rozejrzała się nie dostrzegajac wokół siebie okropnie upiornego lasku wokół posiadłości Dolohovów. Co więcej, było to miejsce nader urokliwe i nawet interesujące, co Karamazova postanowiła zanotować w głowie na przyszłość spoglądając na egzotyczne rośliny i ich cichy szum pomimo głębokiej zimy na zewnątrz. Cisza tego miejsca nie zdradzała nawet odrobinę jak blisko znajdowała się stolicy Rosji, w związku z czym jak daleko Ufy, do której próbowała się dostać. Co gorsza, kolejna nieudana teleportacja wywołała w niej bardzo nieprzyjemne torsje żołądka, których efekt udało się jej cudem powstrzymać. Ze zniesmaczeniem, spowodowanym zarówno zbliżającymi się wymiotami jak i widokiem, dostrzegła zdartą z kolan skórę i porwane rajstopy. Vysena westchnęła ciężko z nadzieją, że może uda się jej spotkać z Dolohovem na tyle szybko, rzucić mu papiery i zniknąć, żeby nie dostrzegł tego mankamentu jej wizerunku. Kilka liści zdążyło spaść i zaplątać się w jej włosy, kiedy przy kolejnej próbie teleportacji znów coś poszło nie tak…
Vysena z tematu