Mistrz Gry
Mistrz Gry
Magiczny Port Xfrk63Q
https://magicznarosja.forumpolish.com/https://magicznarosja.forumpolish.com/https://magicznarosja.forumpolish.com/https://magicznarosja.forumpolish.com/https://magicznarosja.forumpolish.com/

Wto Cze 25 2019, 10:59
Magiczny Port

To tu tętni prawdziwe życie magicznych marynarzy. Port, w którym mieści się kilkanaście statków handlowych, jest usytuowany po północnej stronie wyspy i ukryty jest przed wzrokiem mugoli potężnymi zaklęciami – zamiast niego, ich oczom ukazuje się stromy, budzący przerażenie klif. Działa nieprzerwanie od czasów panowania samego Piotra I Wielkiego – w końcu to on był pomysłodawcą, by niedużej wielkości wyspa Kronsztadt pełniła nie tylko rolę portu morskiego, ale także ochrony Petersburga. Choć mało kto o tym wie, to tutaj znajdują się również ośrodki szkoleniowe przyszłych gwardzistów z Batalionu Specjalnego i oddziały patrolujące przestrzeń morską.

Sarnai Barga
Sarnai Barga
Khovd, Mongolia
32 lata
czysta
zamożny
magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych
https://magicznarosja.forumpolish.com/t960-sarnai-barga#3377https://magicznarosja.forumpolish.com/t1059-sarnai-barga#4443https://magicznarosja.forumpolish.com/t1060-sarnai-barga#4445https://magicznarosja.forumpolish.com/t1025-akh-tanuhttps://magicznarosja.forumpolish.com/f110-mieszkanie-sarnai-bargi

Nie Cze 21 2020, 12:29

3.02.1998

Pójdziesz ze mną do portu? Taki list, krótki i podpisany tylko inicjałami wysłała nad ranem do Julliana, wiedząc, że niczego więcej nie potrzeba. Vankeev ją znał, a te konkretne inicjały z tym konkretnym miejscem spotkania będą dla niego jasne. Musiały być. Magiczny port był ucieczką Sarnai, jej dziwnie, nie do końca logicznie wybranym azylem, w wyprawie do którego Jullian już kiedyś jej towarzyszył.
Sarnai często w życiu uciekała i coraz częściej dochodziła do wniosku, że to już weszło jej w krew, że nawet, gdyby się teraz ułożyło, gdyby było dobrze - to i tak w którymś momencie uciekłaby, że po prostu by musiała. Że nawet, gdyby zaczęło być fajnie, to jej w pewnym momencie zaczęłoby brakować tego napięcia, tego przekonania, że coś musi przemyśleć, nad czymś musi się zastanowić i tego odcięcia się nagle, bez słowa, tego zaszycia się z dala od większości, we własnym świecie. W ulubionej herbaciarni. W magicznym porcie. Albo, na przykład, w Mongolii.
Nie była pewna, czy Jullian to rozumie, ale była pewna, że przyjdzie, bo wtedy, rok czy dwa lata temu, gdy uciekła pierwszy raz - wtedy przyszedł. I potem, gdy co jakiś czas ogarniał ją lęk, bezradność i to cholerne przekonanie, że jest słaba, że nie potrafi tak dłużej, wtedy też przychodził, zawsze do portu, bo zawsze tutaj na niego czekała. Siadywała na tym samym murku, zwieszała nogi nad tą samą wodą i spoglądała na mniej więcej te same łodzie - i on zawsze do niej dołączał. Nie wiedziała, czy rozumie tę jej potrzebę i nie wiedziała też, czy ją ocenia, ale przychodził. To jej wystarczało.
Pośród niewielu znajomych, których miała i jeszcze mniej licznych bliskich znajomych, Jullian był... Był. Nie tak jak Idriz i nie tak jak kiedyś Sava, ale był i Sarnai naprawdę tę obecność ceniła. Bardzo. Pewnie bardziej, niż kiedykolwiek powiedziała - i niż kiedykolwiek miała powiedzieć.
Teraz znów uciekła, bo - znów - czuła się przytłoczona. Zgnieciona szpitalem, zniszczona Magdaliną i, zwyczajnie, nie potrafiła tego wszystkiego udźwignąć. Wszystko bolało. Wszystko w niej wyło i wszystko domagało się... Czegoś. Może zaczęcia od nowa. A może po prostu zepsucia czegoś jeszcze, bo nic już przecież nie mogło jej zaszkodzić bardziej, nic już nie mogło być gorzej.
Usiadła na tym samym murku, ze szklanką tego samego soku z cytrusów, który brała zawsze, gdy tu przychodziła. Tak samo jak zawsze wierciła się przez chwilę, by znaleźć najwygodniejszy fragment kamiennej ścianki, najmniej wżynający się w tyłek i tak samo też szukała przez chwilę statku lub łodzi najbardziej wartej jej uwagi. Znalazła taki, niezbyt duży, za to chyba - sądząc po uwijających się wokół niego tragarzach i marynarzach - po brzegi pełen towarów, może przypraw, może jakichś egzotycznych futer, a może po prostu rzeczy najbardziej codziennych, zwyczajnych, bez których nie może się obyć żadna czarodziejska osada. Sarnai przyglądała się temu statkowi z chorobliwym niemal oddaniem, sączyła sok i starała się nie myśleć, bo choć uciekała zwykle po to, by mieć czas na przeanalizowanie zaistniałych sytuacji, teraz podobne analizy były ostatnim, czego potrzebowała.
Teraz chciała nie myśleć. Teraz nie mogła myśleć, bo było ryzyko, że rozsypałaby się jak domek z kart.
Jullian Vankeev
Jullian Vankeev
przełóż-mnie-przez-kolanko-daddy
Tobolsk, Rosja
8 lat (rocznikowo 33)
błękitna
zamożny
magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych
https://magicznarosja.forumpolish.com/t1006-jullian-vankeevhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1191-jullian-vankeevhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1192-jullian-vankeevhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1017-swinka-halinkahttps://magicznarosja.forumpolish.com/

Nie Lip 05 2020, 02:04
Kilka słów przyniesionych nad ranem przez znajomego orła wystarczyło, żeby bez zbędnej zwłoki wziął prysznic i rozpoczął dzień znacznie wcześniej, niż planował. Warto zaznaczyć, że ten dzień był jego dniem wolnym, żeby zrozumieć, ile w nim było cichego heroizmu.
Mniej więcej pół godziny po uzyskaniu wiadomości, stał w porcie, a zimne morskie powietrze szczypało go w nos. Ubrany był w kaszmirowy płaszcz, pod spodem można było zobaczyć gruby sweter z golfem, dzięki któremu nie musiał nosić też szalika. W teorii. W praktyce wciąż mieszkał z rodzicami, więc ostatnie, na co pozwoliłaby mu matka to wyjście bez szalika w lutym. Prędzej pozwoliłaby mu wyjść z gołą dupą niż bez tego kawałka włóczki, który wiecznie dyndał bez potrzeby. Dlatego miał szalik, założony za szyję, ale nie owijający niczego. Taki dydnający bez potrzeby właśnie. W kieszeni miał czapkę, bo jak tak bez szaliczka. I miał też rękawiczki, które też miał wetknięte do kieszeni. Ogółem Jullian nie znosił odzieży zimowej. Pogrubiała i nie miała zbyt wiele sensu, bo na zewnątrz było zawsze za zimno, a w pomieszczeniach zawsze za gorąco. Bez sensu.
Bez sensu było też to, że wrócił do palenia. Teleportował się specjalnie wystarczająco daleko od miejsca docelowego, by mieć czas na wetknięcie do ust kawałka tutki z tytoniem i delektowania się dymem, siejącym spustoszenie w organizmie. Doszedł jednak do wniosku, że skoro nie ma swojej własnej rodziny, to może wyhodować zwierzątko, które zostanie z nim do końca dni, a może i sprawi, że męka na tym padole łez skróci się do jakichś pięćdziesięciu lat. Nie miał powodu, by kontynuować te męczarnie egzystencjonalne dłużej. Tak to może nie zdąży zapuścić brzucha i posiwieć, więc w pamięci ludu zawsze zostanie tym przystojnym Jullianem, który owdowiał przed trzydziestką. Nie, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie teraz.
Teraz sobie szedł w stronę murku w porcie z petem między wargami i śmierdzącą smugą dymu za plecami. Miał dość lekki krok jak na nieludzką porę. Wystarczająco nieludzką, by wciąż można było podziwiać wschód słońca nad taflą wody marszczoną przez regularne fale. Widząc znajomą postać, wszedł jeszcze do jedynego otwartego tu lokalu, który czynny był niemalże całodobowo, kompleksowo obsługując potrzeby marynarzy, rybaków i zbłąkanych turystów, aby kupić szklankę soku z cytrusów i obiecać pięć razy kelnerce, że odniesie go później z powrotem. Skoro już był na miejscu, to zamówił jeszcze kubek kawy. Odpowiednio uzbrojony ruszył więc na wolne miejsce obok niej.
Bez słowa, zaś z ciepłym uśmiechem podał jej szklankę soku, który zawsze zamawiała, będąc tutaj i uniósł swój kubek z kawą, żeby pokazać jej piękne motto, które na nim nadrukowano, a mianowicie: "Kto nad wodą biust zobaczy, ten ma szczęście do sandaczy". Chwytliwe, prawda?
- Aż szkoda, że nie wziąłem wędki - westchnął ciężko, moszcząc swoje mongolskie dupsko obok niej. Upił łyka kawy, wyciągnął kolejnego papierosa z papierośnicy (oczywiście zaoferował jej też) i za pomocą różdżki odpalił, powoli czując, jak jego poranek staje się pełny i dobry, pomimo irracjonalnej godziny.
- Ostatnio miałem "Było sranie, będzie branie". Doprawdy nie wiem, skąd biorą tę ceramikę, ale brzmi, jak coś, co moja matka chciałaby dostać na urodziny - mistrzowskie połączenie tytoniu i kofeiny obudziło jego poczucie humoru. Wiedział, że nie należy pytać Sarny o to, co się dzieje. Jeśli chciała powiedzieć, to sama powie. Jeśli nie chciała, to wystarczyło z nią pobyć, aż nie poczuje się wystarczająco dobrze, by wciąć ster życia w swoje ręce i popłynąć dalej we własnym kierunku. Taka była jego rola, a Jullian był mistrzem w wywiązywaniu się ze wszelkich zobowiązań.
Sarnai Barga
Sarnai Barga
Khovd, Mongolia
32 lata
czysta
zamożny
magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych
https://magicznarosja.forumpolish.com/t960-sarnai-barga#3377https://magicznarosja.forumpolish.com/t1059-sarnai-barga#4443https://magicznarosja.forumpolish.com/t1060-sarnai-barga#4445https://magicznarosja.forumpolish.com/t1025-akh-tanuhttps://magicznarosja.forumpolish.com/f110-mieszkanie-sarnai-bargi

Nie Lip 05 2020, 13:20
Sarnai sama właściwie nie wiedziała, czego oczekuje po dzisiejszym spotkaniu. Zwykle nie miała problemu z określeniem, że, na przykład, dziś chcę się wygadać albo przeciwnie, dziś chcę po prostu pomilczeć w towarzystwie i posłuchać głupich żartów. Zazwyczaj doskonale odczytywała pragnienia własnego ciała i mózgu i wychodziła im naprzeciw, uspokajając nerwy w sposób w danym momencie najlepszy. Tym razem jednak, nie ważne jak usilnie próbowała znaleźć rozwiązanie swych bieżących problemów - nie potrafiła. Nie była pewna, czego tak naprawdę chce dzisiaj od Julliana i po co w ogóle pojawiła się w porcie. Pomyśleć? Nie myśleć? Wygadać się? Nic nie mówić? Czego tak naprawdę pragnęła? Nie wiedziała.
Za hasłem pragnienia pojawiało się tylko imię Magdalina, a z tym przecież nic nie mogła zrobić. Zupełnie nic.
Uznajmy więc, że jednak chciała się wygadać, wyrzucić cały żal i ból i, dla równowagi, usłyszeć, że poboli i przestanie, albo inny podobny banał. Załóżmy, że potrzebowała wyrzygać się werbalnie, tylko po to, żeby potem było chociaż trochę lżej. Może tak było.
Jak jednak miałaby powiedzieć dostałam kosza, nie wychodząc przy tym na żałosną, upokorzoną, przegraną?
Ostatecznie milczała i wiedziała, że będzie milczeć - przynajmniej w tym jednym temacie. Wiedziała, że Jullian nie zapyta i wiedziała też, że ona sama nie zainicjuje rozmowy - nie tej poważnej, dorosłej rozmowy, która, być może, mogłaby jej pomóc. Nie potrafiła. Nie miała odwagi.
Nie chciała być żałosna.
Zresztą, teraz, gdy Jullian był już obok, gdy przyszedł on i jego chmura rakotwórczych oparów, łatwiej było udawać, że wcale nie potrzebuje rozmawiać, że towarzystwo wystarczy, że tak, jak jest - tak będzie dobrze. Vankeev miał na nią dobry wpływ. Tam, gdzie ona miała kij w dupie i zdecydowanie nadmiernie rozrośnięty zestaw lęków i niepokoju, Jullian miał pewien luz, jakąś beztroskę i bardziej swobodne podejście do życia, które jej się udzielało. Vankeev był trochę jak dobry masaż, stopniowo rozluźniający kolejne partie niepotrzebnie spiętych mięśni.
Oczywiście, nigdy nie użyłaby takiego porównania. Było głupie.
Parsknęła teraz cicho, spoglądając na niewysublimowane hasełko wymalowane na kubku. Humor najwyższych lotów, nie ma co. Idriz z pewnością by docenił.
- Zawsze możesz kupić jej zestaw - rzuciła uczynnie, w międzyczasie kręcąc głową przecząco. Nie paliła. To znaczy, czasem, od wielkiego dzwonu, zdarzyło jej się wypalić jednego papierosa czy dwa, ale to było rzadko. Bardzo. Sarnai mimo wszystko dbała o swoje zdrowie - wystarczyło, że nadwyrężała je nadmiernym stresem i lękami, nie musiała niczym więcej. - Podejrzewam, że zapakują kubeczki w skrzyneczkę z podobnie gustowną dekoracją. Wyuzdanym, zezowatym rybom towarzyszyłoby jakieś przaśne, nieprzystojne hasełko wymalowane na tanim plastiku. Totalnie każdy powinien mieć takie w swojej kolekcji. - Uśmiechnęła się przelotnie z rozbawieniem.
Sącząc potem bezgłośnie sok, spojrzała na Julliana kątem oka.
- Będziesz miał raka - podsumowała, spoglądając krytycznie na papierosa. Tak już miała, że musiała wtrącić swoje moralizatorskie trzy grosze. - A to gówno źle się leczy. Poza tym, nie wystarczy ci być... - wykonała znaczący gest pukania się w czoło. - ...chorym na głowę, musisz być jeszcze na płuca? - parsknęła cicho.
Zakołysała nogami nad wodą, kolejne parę chwil poświęcając na ponowne oględziny zadokowanych w porcie statków.
- Powinniśmy to wszystko pierdolnąć i popłynąć w świat. Na Jamajkę. Do Australii. W sumie mniejsza z tym, gdzie - stwierdziła nagle, wzruszyła ramionami, odetchnęła cicho. Rzadko przeklinała - przynajmniej na głos, bo w głowie częściej. Zwykle jednak nie pozwalała, by nerwy znajdowały ujście w wulgarnym słownictwie. Zawsze wszystko dusiła, upychała w kącie swej duszy.
Tym razem nie upchnęła, jakoś tak wyszło.
Jullian Vankeev
Jullian Vankeev
przełóż-mnie-przez-kolanko-daddy
Tobolsk, Rosja
8 lat (rocznikowo 33)
błękitna
zamożny
magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych
https://magicznarosja.forumpolish.com/t1006-jullian-vankeevhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1191-jullian-vankeevhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1192-jullian-vankeevhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1017-swinka-halinkahttps://magicznarosja.forumpolish.com/

Czw Lip 16 2020, 00:23
Słysząc jej parsknięcie, już wiedział, że cokolwiek się nie wydarzyło, nie jest na tyle poważne, by nie śmiać się z kubeczka z narysowanym cycem i rybą. Uff, co za ulga. Jullian nie był mistrzem w poważnych rozmowach, choć przeprowadzał ich przecież całą masę każdego dnia. Nie lubił poważnie rozmawiać, chwilami miało się wrażenie, że nie lubił rozmawiać wcale na jakikolwiek temat. Był jednak tak wychowany, żeby zawsze się odezwać. Był królem nic nieznaczących rozmów i nijakich żartów. Matka spaczyła go tak bardzo wizją wiecznie grzecznego chłopca, że nawet po trzydziestce był wiecznie grzecznym chłopcem. Nijakim chłopcem. Samotnym wdowcem, który boi się pięknych kobiet. Czyż to nie smutne? Nie. Smutniejsze było to, że nie umiał być już inny i sam nie wiedział, jaki jest naprawdę. Wydaje się, że jego pedantyczne odruchy były w nim najprawdziwsze.
- Zwłaszcza jeśli gości się damy z "Jaroszka". Nie wiem, jak moja najdroższa matka jeszcze bez nich żyje! - dodał ze śmiechem, bo jakoś nie wyobrażał sobie członkiń najbardziej prestiżowego klubu dla dam w całej magicznej Rosji, jak piją herbatkę z kubeczków słynących z wędkarsko-jajcarskich tekstów i równie niedorzecznych grafik. Ciężko mu było się nie uśmiechnąć, kiedy wyobrażał sobie Rumianę Kuraginę, jak z odgiętym paluszkiem prezentuje światu biuściastego sandacza, jednocześnie rozwiązując z wielkim przejęciem problem ubóstwa wśród nieletnich. Szkoda tylko, że jego matka nie przejawiała za grosz poczucia humoru i najpewniej obraziłaby się na taki podarek, możliwe nawet, że przy nim zaczęłaby rzucać tą mało wyborną ceramiką po ścianach.
- Pewnie na opakowaniu jest tekst: "Na co łowisz? Na eton- gówno twardsze niż beton" - ten wędkarski tekst słyszał na własne uszy parę ładnych lat temu i do dziś nie wie co to eton, ale przynajmniej wie, że jest twardszy niż beton. Czyż wycieczki do portu nie są niezwykle ekscytujące i edukujące?
Zaciągnął się papierosem, czując, że powrót do palenia to była jedna z najlepszych decyzji minionego roku. Z papierosem czuł się pewniej- miał w końcu co robić z rękami i nikt nie oczekiwał, że od razu zabierze głos, bo przecież jak pali to ma prawo do sekundy zastanowienia, prawda? Skoro więc miał, to z niego korzystał. Nawet teraz. Wsłuchał się w jej uwagę i zaraz to złapał się za serce, niech mała flądra wie, że uraziła go mocno, może wręcz śmiertelnie. On, na głowę? Niedoczekanie. To cały świat wokół był zdrowo jebnięty, on tutaj racjonalnie podchodził do stanu zastanego.
- Podaj mi jeden powód, dla którego miałbym nie mieć raka. Pochowałem żonę i dziecko, mam prawo do wieloletniego zdychania i życia z jednym płuckiem - powiedział spokojnie, jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie wyciągając kartę osoby poszkodowanej życiowo. Pogodził się już jednak w pełni z przeszłością. Nie potrzebował już współczucia, albowiem te rany były w pełni zagojone. Granie jednak poszkodowanego było łatwiejsze, niż mogłoby się wydawać.
- I co byśmy tam robili, Sarna? Łowili ryby? - uniósł jedną z kruczoczarnych brwi do góry, a w jego głosie brzmiało rozbawienie. Nie wyobrażał sobie życia poza Rosją. Był Vankeevem, musiał zrealizować wszystkie zobowiązania wiążące się z tym nazwiskiem. Nie mógł uciekać. Tak samo jak nie mógł być chamski i spontaniczny- to coś, czego nie robią Vabkeevowie, a on przecież nie umiał żyć inaczej.
- Chcesz poważnie porozmawiać? - zapytał jednak z troską, spoglądając na młodszą koleżankę, zanim ukrył się za kubkiem, aby zalać się kawą, która o tej porze miała, większe niż zwykle, zbawienne działanie.
Sarnai Barga
Sarnai Barga
Khovd, Mongolia
32 lata
czysta
zamożny
magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych
https://magicznarosja.forumpolish.com/t960-sarnai-barga#3377https://magicznarosja.forumpolish.com/t1059-sarnai-barga#4443https://magicznarosja.forumpolish.com/t1060-sarnai-barga#4445https://magicznarosja.forumpolish.com/t1025-akh-tanuhttps://magicznarosja.forumpolish.com/f110-mieszkanie-sarnai-bargi

Nie Lip 19 2020, 17:54
Chcesz poważnie porozmawiać? Wszystkie wcześniejsze słowa rozmyły się, rozlały w niewartą uwagi kałużę w obliczu tego jednego, ostatniego pytania. Pytania, na które Sarnai westchnęła cicho, nic nie mówiąc. Patrzyła na statki. Na nadruk cycatego sandacza. Na tanią jakość kubeczków, na łagodne kołysanie portowych wód, na pobliski stragan z rybami - podobno świeżymi - i nie tak odległą tawernę - podobno przyzwoitą na tyle, na ile przyzwoity może być tego typu przybytek.
Patrzyła, a w międzyczasie analizowała możliwe odpowiedzi.
Nie było najkrótszą, najprostszą z nich i, szczerze mówiąc, chyba też mocno zbliżoną do stanu faktycznego. Sarnai nie wiedziała, czy chce rozmawiać, czy chce poważnie porozmawiać, ale ta jedna, króciutka, stanowcza sylaba całkiem dobrze brzmiała jej w uszach. Nie. Mimo tego nie wypowiedziała jej, bo chyba nie była odpowiednia. Była bliska prawdy, ale chyba nie... Chyba nie była nią. To chyba nie do końca tak, że Barga nie chciała porozmawiać.
Może. Nie wiem. Nie jestem pewna. Kilka krótkich zwrotów, zdecydowanie bardziej naturalnych. Takich, które można było wypowiedzieć bez żalu, bo one akurat nie były kłamstwem. Sarnai rzeczywiście nie wiedziała. Nie była pewna. Tego jednak też nie powiedziała.
Ty mi powiedz. Ty mi powiedz, czy chcę poważnie porozmawiać, Jullian. Odpowiedź-zagadka. Odpowiedź-podstęp, bo skąd Vankeev miałby to wiedzieć? Oczywiście, dużo wiedział - o życiu, o dorosłej codzienności i o niej, o Sarnai. Ale tego raczej nie mógł. Bo i skąd? Poprosiła go o to wyjście, niczego nie tłumacząc. Potrzebowała jego obecności, ale sama nie wiedziała, w jakiej formie - więc skąd miałby wiedzieć to on?
- Jak było wtedy? - Po długiej ciszy wreszcie wypowiedziane słowa były nagłe, trochę zbyt ostre i zaskakujące. Pytaniem na pytanie to niefortunna strategia obronna, ale Barga tylko tak w tej chwili potrafiła. Zresztą, tak naprawdę... To nie był atak. To przecież nie była ofensywa, choć jej ton mógł na to wskazywać. Na paniczną ucieczkę, odbicie piłeczki gwałtownie i bez pomyślunku. Nie było tak. Na zadane pytanie oczekiwała odpowiedzi, nie ucięcia tematu.
Oczekiwała rady, choć przecież ich sytuacje były inne. W obu chodziło o samotność, Sarnai nie była jednak tak przegranym przypadkiem, by uważać, że ma tak źle, jak wtedy miał Jullian. Doskonale wiedziała, że nie, że to inna skala. Jedno i drugie bolało, ból był jednak tylko podobny, nie taki sam.
- Wtedy, kiedy zostałeś sam - brnęła jednak, może zbyt oschle, zbyt bezpośrednio. Nie ugryzła się jednak w język, a w tej bezpośredniości przebrzmiała wreszcie desperacja, niemal paniczne wołanie o pomoc. Prośba, której nie umiała wypowiedzieć wprost.
- Jak... - chrząknęła cicho, zbierając słowa, myśli. Wreszcie spojrzała na Julliana poważnie, smutno, z żalem, którego nie ukrywała już. - Jak sobie radziłeś?
Miałeś magiczny sposób na ból? Na poczucie straty? Na niesprawiedliwość? Szukałeś pocieszenia? Wrzeszczałeś w pustych ścianach? Powiedz mi, co działa. Pokaż, jak sobie radzić.
Za jednym zadanym pytaniem kryło się kilkanaście innych, niewypowiedzianych, ale wciąż głośnych, wciąż wyraźnych tak, jakby i je ubrała w słowa.
Zakołysała kubkiem z sokiem i westchnęła cicho.
Była do bólu świadoma, że zachowuje się jak nastolata, że złamane serce to... Zaśmiała się gorzko, krótko, chyba na głos. Nie spodziewała się, że tak boli. Nie pamiętała, że to tak boli. Już kiedyś kogoś przecież straciła. Savę. A jednak było tak, jakby nie wyciągnęła z tego żadnej nauki. Jakby nic podobnego się nie wydarzyło, jakby nie miała własnych doświadczeń.
Gdzieś z tyłu głowy kryło się przekonanie, że powinna zrobić tak, jak wtedy sobie nie pozwoliła. Wtedy, po Savie. Bo on jednak umarł, należał mu się szacunek i... A teraz, teraz chodziło tylko o kosza. Tylko o odrzucenie.
Powinna się zapomnieć. Z kimś innym, gdzieś indziej, jakkolwiek. Przecież to nic złego. Przecież tak można. Przecież była dorosła.
Jullian Vankeev
Jullian Vankeev
przełóż-mnie-przez-kolanko-daddy
Tobolsk, Rosja
8 lat (rocznikowo 33)
błękitna
zamożny
magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych
https://magicznarosja.forumpolish.com/t1006-jullian-vankeevhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1191-jullian-vankeevhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1192-jullian-vankeevhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1017-swinka-halinkahttps://magicznarosja.forumpolish.com/

Pią Sie 14 2020, 01:15
Usłyszał pełne zrezygnowania? goryczy? smutku? westchnięcie, a jedna z jego krzaczastych czarnych brwi powędrowała do góry. Nigdy nie rozumiał kobiet. Nie, żeby nie próbował. Spędził całe lata, próbując zrozumieć, jak wiele myśli potrafią generować i jak sprawnie nimi wszystkimi operować. Były niczym żongler, który kręci talerzami na druciku. On radził sobie z jednym problemem na raz, skupiał się głównie na jednym talerzyku, reszcie pozwalając się tłuc, bo przecież zawsze można wszystko skleić. Kobiety zaś potrafiły utrzymać kilkanaście takich talerzyków w ruchu, ciągle pamiętając, by nakręcać te, których ruch zdążył się spowolnić. Podziwiał tę umiejętność. Wychodził jednak z założenia, że płeć piękna o wiele lepiej wykorzystuje te swoje myśli i talerzyki. Jego matka mistrzowsko operowała swoimi myślami, martwiąc się o wszystkich, zajmując się domem, księgowością firmy i w międzyczasie odmawiając modlitwy do bogów o zdrowie i szczęście swoich dzieci- nawet tych, które już wydziedziczono. Może za Riel modliła się nawet bardziej, ale prędzej obcięłaby sobie język, niż się do tego przyznała. On teraz myślał o tym, że kawa jest zbyt cierpka w smaku i nie przepada za taką, że ma dość epidemii i że Sarna ma zdecydowanie zbyt wiele na głowie, biorąc pod uwagę niedorzecznie wczesną godzinę.
Jak było wtedy?
Zmarszczył czoło, bo wiedział od razu, o które "wtedy" jej chodziło.
Wtedy kiedy stracił rodzinę.
Nie trudno się domyślić, że było źle. Był zły, rozczarowany, obolały i niedorzecznie oszukany. Niby jego Olga nie była najwierniejszą żoną i miała całą listę wad, ale... znała go jak nikt inny. Wiedziała, że trzeba się nim zaopiekować, bo sam w dorosłym świecie radził sobie umiarkowanie dobrze, ciągle z nosem w książkach i wizją zbawienia całego świata. Potrzebował, żeby ktoś wyjaśniał mu, jak działa świat, do którego nigdy go nie ciągnęło, bo wolał swoje książki. Wolał swój gabinecik, gdzie każda, nawet najmniejsza rzecz miała swoje miejsce i musiała leżeć dokładnie w tym miejscu. Lubił jej opowiadać w prostych słowach to, czego skomplikowanego się nauczył. Ona dopytywała, drążyła, tak długo aż zrozumiała. Jeśli nie potrafił jej czegoś wyjaśnić, to był znak, że sam tego jeszcze nie umiał. Ona zajmowała się domem i wszystkim tym, co było związane ze światem rosyjskiej socjety. Lubił słuchać, jak ekscytowała się plotkami, tak naprawdę bojąc się, że mógłby kiedykolwiek zostać z tymi wszystkimi ludźmi sam na sam. Lubił, że była kompletnie inna, że miała w sobie życie. Wierzył, że mieli przed sobą długą przyszłość. Chciał być ojcem. Chciał wpoić swojemu potomkowi pracowitość i skromność, którą wpoił mu jego własny ojciec. Tak wiele chciał od przyszłości. Może zbyt wiele.
Wtedy, kiedy zostałeś sam.
Wtedy musiał pochować razem z nimi cząstkę siebie i poradzić sobie w samotności. Nikt nie nauczył go bycia samemu. Z Vaschylienką był po słowie, zanim jeszcze ona wypowiedziała swoje pierwsze słowo. I tak miało być już na zawsze. Miał ochotę złożyć reklamację na cały ten świat. Wtedy zdał sobie sprawę z faktu, że tak naprawdę nie znosi ludzi. Nie lubi tego ich wiecznego pierdolenia, tych fałszywych uśmiechów i ciągłych kalkulacji czy coś się opłaca, czy nie. Nie znosił kondolencji, pytań o samopoczucie i tych spojrzeń pełnych litości. Teraz męczyło go, że wszyscy sugerowali mu, że powinien znaleźć nową żonę, która wypełni lukę po tej starej i da mu potomka, na którego najwidoczniej nie zasłużył. Nie chciał nowej żony. Bał się, że straci ją równie szybko co poprzednią.
- Mam wrażenie Sarna, że wcale sobie nie radzę. Nie mam już tej pasji, którą miałem idąc na medycynę. Boję się zaufać, boję się, że kiedy tylko znów poczuję się szczęśliwy, to znów Dola mi dojebie. Nie umiem się już tak cieszyć. Nie umiem odnaleźć się wśród ludzi, a jednocześnie nie lubię zbyt długo zostawać sam. Wspomnienia atakują szybko i boleśnie. Moje małżeństwo nie było idealne, ale... kochałem ją. To było życie, które znałem. Miałem lada moment zostać ojcem. Chciałem być ojcem. Byłbym w tym lepszy niż w byciu mężem. Teraz zostało mi tylko bycie Vankeevem. Silnym mongolskim synem, który będzie pilnował interesów swojego rodu. Przez tę presję codziennie rano wstaję i staram się funkcjonować. Tylko to trzyma mnie przy życiu. Śmiało, możesz być teraz mną rozczarowana - mówił powoli, co jakiś czas zaciągając się papierosem. Nie lubił rozmawiać o emocjach. Czuł wtedy, że próbuje okiełznać chaos, którego nie jest w stanie nazwać. Wiedział jedynie, że był smutnym tchórzem z dwulicową gębą, serwującą każdego dnia ten starannie wystudiowany uśmiech, sprawiający wrażenie sympatycznego. Był wrakiem człowieka, którym kiedyś był.

[oboje z/t]
Sponsored content


Skocz do: