22.01.1998
Sama idea bycia zmuszonym do czegokolwiek doprowadzała ją do ataku. Vysena nie była osobą skłonną ulegać, co otwarcie prezentowała światu wraz ze swoją osobowością godną obślizgłej jaszczurki. Kiedy ciotka z matką poinformowały ją o podjętych działaniach w związku z nadchodzącą ceremonią zaślubin, chciało się jej rzygać, co mogłoby być widokiem dość spektakularnym, biorąc pod uwagę fakt, że miała na usta przyklejony fałszywy uśmiech. W życiu nauczona była posłuszeństwa jedynie względem swoich rodziców, a i to zobowiązanie ulegało powolnej deterioracji na przestrzeni mijających lat. Im była starsza, tym trudniej było jej zgadzać się bezmyślnie na różne wymysły, szczególnie matki, a choć często starała się przynajmniej w głowie znaleźć odpowiednie usprawiedliwienie jej osobliwych żądań tak dziś miała jej (i ciotki) serdecznie dość.
Poranek przy kawie spędziły na dyskutowaniu o sukniach ślubnych. Kolejnym z całego steku bzdur jakimi zabarwiona była przyszła celebracja, czy dwie, pięć czy siedemnaście sukienek. W kolorze ecru czy bieli,
„oczywiście bieli, moja córka jest dziewicą”, niezręczna dyskusja o seksie w wieku niemal trzydziestu lat, obrzydliwe sugestie ze strony ciotki odnośnie wybredności jej kawalera, kolejna sprzeczka o to, żeby nie nazywać Dolohova jej kawalerem (z naciskiem na
jej, w końcu był bardziej wybrankiem jej ojca niż jej samej), a potem to, co zwykle. Mogła sobie szczekać i szczekać, a finalnie i tak obiecywała ciotce, trzymając ją za schorowaną, słabą dłoń kościotrupa, gładząc palcami cienką jak papier skórę na jej przegubie, że osobiście pokaże Dolohovowi przygotowany ślubny informator i opowie o szczegółach jakie zaplanowały we trzy. Widząc jej pokryte bielmem oczy nie umiała skłamać, choć nawet to czyniąc przecież ciotka by nie zauważyła. A jednak.
Wyszedłszy z domu, zapięła klamrę futra pod szyją i deportowała się, czując dziwnie obce szarpnięcie w okolicach nerek. Nim zdążyła się zorientować, gdzie się teleportuje, okazało się, że wcale nie na próg domu Dolohova, a pod jakiś obskurny lokal, pod którym się potknęła i wywaliła na kolana jak jakaś najgorsza niezdara. Klnąc pod nosem, rozejrzała się, czy przypadkiem nie było tu więcej świadków tego żałosnego zajścia i deportowała się z zamiarem wylądowania tam, gdzie w końcu planowała.
Vysena z tematu