|
|
|
|
|
|
Pon Cze 24 2019, 23:07 | | Pomnik Rodzanic (K) Nieopodal opuszczonych kamienic, trzy słowiańskie boginie przeznaczenia – Rodzanice – przędą nicie ludzkiego życie. Zastygłe w bardzo charakterystycznych pozach, „zaklęte” w kamień przez jednego z anonimowych artystów osiemnastowiecznych, przedstawiają sobą bardzo realistyczny obraz. Nawet przelotne spojrzenie na monumentalny pomnik wywołuje nagłe dreszcze na plecach niemal każdego przechodnia. Nie skłania to jednak do natychmiastowego opuszczenia tej części miasta, co najpewniej spowodowane jest legendą, która głosi, że w oczach Rodzanic można dostrzec swoją przeszłość, teraźniejszość lub przyszłość. Wszystko zależy od ich kapryśności, hojnych darów, jakie należy złożyć za każdym razem przed posągiem i szczęścia – wówczas można się spodziewać nagrody. W tym temacie obowiązkowo musisz rzucić kością k6. 1, 2 – nie wierzysz w żadne przepowiednie i nawet nie przypominasz sobie o legendzie związanej z Rodzanicami. 3, 4 – coś w posągu Rodzanic przykuwa twoją uwagę, dlatego też podchodzisz na tyle blisko, że w ich oczach udaje Ci się dostrzec swoją przeszłość – jedno z najnieprzyjemniejszych wspomnień z dzieciństwa. 5, 6 – legenda o Rodzanicach obiła ci się o uszy, z tego też powodu z premedytacją wpatrujesz się w ich oczy. Ku zaskoczeniu, ukazuje Ci się jakieś wydarzenie z Twojej dalekiej przyszłości, które wywołało w Tobie lekki niepokój. |
| |
Kraków, Polska 33 lata błękitna zamożny rzemieślniczka i malarka |
Wto Paź 22 2019, 21:48 | | 14.10.1997 Często, mimochodem i tak całkiem przypadkiem babka lubi jej wypomnieć podczas betonowych widzeń przez kominek, że nie ma prawdziwego zajęcia (brońcie bogowie pracy, bo kto tak prozaicznie pracuje od do, osiem godzin, fajrant) i pozycji odpowiedniej. Widzenia są tak zabetonowane, że nawet, gdyby chciała, to pewnie by się okazało, że jej kominek w pracowni ma jednak połączenie z siecią. Nauczyła się traktować te nudne i mocno nietrafione konferencje (tak bardzo jednostronne), jak lekcje z cierpliwości, co prawda nigdy jej nie brakowało tej cnoty, gdy na czymś jej zależało oraz koncentracji (madame Salome byłaby bardzo ukontentowana), ale zdarzało się czasem babce Wrońskiej powiedzieć rzecz ciekawą, która łowiła jej uwagę. Poza tym oczywiście myliła się, że Anfisa nie miała zajęcia, choć było ono bardzo nieregularne, to wymagało często jej uwagi na długie dnie, czasem tygodnie, więc zniknęła z horyzontu zdarzeń Petersburga. Czasem się tylko zastanawiała, jak reszta rodzeństwa znosi te miałkie tyrady, bo nikt z koziej piątki nie skończył odpowiednio. Tym razem Tabeau wyłania się z powrotem prosto na jesienny trotuar, jest ciepło, jeszcze zresztą bardziej letnio. Wysłała szybką notkę do Lenki, aby się spotkać, nadrobić, może na chwilę wzajemnie się rozproszyć, bo Anfisa tkwiła nad kolejną pracą zbyt długo, choć na pewno nie w miejscu, bo zdążyła się zwalić na głowę Natalii i znowu siedzieć w długich podziemiach muzeów berlińskich. Okrąża pomnik, przywołuje na twarz pewny siebie uśmiech. Rodzanice są w stylu bardzo klasycznym i bardzo nudnym, choć Anfisa oddaje sprawiedliwość pracownia dała z siebie wszystko, szaty boginek sprawiają wrażenie, jakby miały opaść po wykonanym ruchu, a fałdy materiału rozprostować. Włosy w połowie ruchu opadania z powrotem na ramiona, jakby synchronicznie do jej kosmyków w podmuchu ciepłego wiatru. Zagląda w kamienne oblicza, rzuca wyzwanie, choć zaraz ogarnia ją znajome uczucie i wie, że tego nie zatrzyma. Chwyta się tylko myśli czy panie okażą się rodzące, sądzące czy udzielające. Widzenie jest krótkie, przebłysk zaledwie, w którym widzi swoją starszą siostrę, dużo starszą, choć jej samej dłonie są równie młode, jak teraz, a na placu ma sygnet, choć nie jest to herb ani Tabeau, ani Vasilchenko, a na przegubach obu dłoni tkwią szerokie bransolety, które nie podobają jej się na tylu różnych płaszczyznach, że czuje swoją niechęć do nich, podobną do tej, która maluje się nagle się na twarzy Natalii, gdy ktoś pojawia się za jej plecami. Czuje przestrach, gdy ktoś za nią stojący kładzie rękę na jej ramieniu. Dłoń męska, ten sam sygnet. Niedobrze. Anfisa wraca do tu i teraz. Udzielające. Obdarza spojrzeniem Rodzanice raz jeszcze. Poczuła to jak lekki przytyk, dostała po łapach. Krok w tył, teraz nie będzie się do nich odwracać plecami, oj nie. Niepokój musi jednak zejść na dalszy plan, gdy dostrzega kuzynkę i posyła jej szeroki uśmiech.
Ostatnio zmieniony przez Anfisa Tabeau dnia Wto Paź 22 2019, 22:31, w całości zmieniany 1 raz |
| |
|
Wto Paź 22 2019, 21:48 | | The member ' Anfisa Tabeau' has done the following action : Kostki
'k6' : 5 |
| |
Kaliningrad, Rosja 34 lata poświst błękitna bogaty urzędniczka-badaczka, Prikaz ds. Magicznej Fauny i Flory |
Sro Paź 23 2019, 15:06 | | Krótka notatka, a wystarczająco pocieszyła Helenę i zmotywowała ją do tego, żeby ruszyć z domu. Ostatnie dni spędziła w mieszkaniu i już zaczynała mieć dosyć tych czterech ścian, choć zazwyczaj uwielbiała wylegiwać się i nie musieć widzieć się z ludźmi. Oczywiście to było wtedy, gdy czuła się dobrze i nie musiała się pilnować z czymkolwiek czy też ograniczyć wszelakie kontakty. Mimo wszystko było to dość frustrujące, jednak nie miała zamiaru spowodować, że pół Petersburga nagle zachoruje na smoczą ospę. Wystarczyło, że ona cierpiała. Mogła siebie określić wówczas męczennicą. Te kilka dni spędziła w swoim mieszkaniu. Zdążyła zrobić porządek raz i drugi, do tego dokończyć jedną książkę, aby zacząć kolejną. O zakupy nie musiała się martwić. Ku jej zdziwieniu, raz otworzyła drzwi przed Piotrem, który postanowił przynieść jej produkty, jakie - według niego - będą kobiecie potrzebne. Było to miłe, zważywszy na to, jak ich znajomość odnowiła się w ostatnim czasie i jakie plany mieli rodzice wobec nich. Niespecjalnie mogła go zaprosić do środka, aby z nim porozmawiać. Przeprosiła po raz kolejny za spotkanie, które musiała odwołać, jednak nie chciała sprawiać mu kolejnych problemów. Wystarczyło, że zarówno ona, jak i on musieli oswoić się z myślą, że za niedługo będą dzielić mieszkanie, łoże i po prostu życie. Cieszyło ją to, że Romanov wykazał się zrozumieniem, a mimo tego, że nie został zaproszony, to kontaktował się z nią listownie. Nie dość, że miała dodatkowe zajęcie, to jeszcze mogli w ten sposób się poznać. W każdym razie, czym prędzej zaczęła się szykować. Nawet Ilika pognała, aby równie szybko przyniósł Anfisie wiadomość, że oczywiście, że się spotkają. Zaproponowana została godzina, bo miejsce już było wskazane przez zainteresowaną. Wtedy też dopiero Helena w trybie natychmiastowym zaczęła się odświeżać i ogarniać, żeby wyglądać dobrze. Ostatnią dawkę leku pochłonęła i pozostało jej sprawdzić się czy drugi, czy nawet trzeci raz w lustrze jak wygląda. Nieopodal pomnika Rodzanic z teleportacji pojawiła się Lena. Tuż po tym, jak Tabeau pozwoliła sobie na wnikliwą obserwację. Wrońska wyciągnęła ręce z ciemnobeżowego płaszcza, pod którym miała dłuższy sweter. Zaraz rozłożyła ramiona, chcąc powitać przyjaciółkę. Uśmiech również zagościł na jej twarzy. — Nie spodziewałam się twojej wizyty, ale to dobrze, to bardzo dobrze się składa — zaczęła. Jeśli Anfisa miała problem ze zrozumieniem jej po rosyjsku - a przecież kiedyś tak było - to wystarczyło poprosić i obie przeszłyby na polszczyznę uczoną przez przodków. — Mam ci tyle do opowiedzenia… — zaczęła, zwracając dopiero w tej chwili uwagę na pomnik. |
| |
|
Sro Paź 23 2019, 15:06 | | The member ' Lena Wrońska' has done the following action : Kostki
'k6' : 1 |
| |
Kraków, Polska 33 lata błękitna zamożny rzemieślniczka i malarka |
Czw Paź 24 2019, 23:34 | | Oczy jej się zaświeciły na to tyle do opowiedzenia, pewnie to nie do końca w porządku, ale nigdy nie potrafiła sobie odmówić poślizgnięcia się po aurze, tu się działo więcej, niż zazwyczaj. Cudnie. Uścisnęła serdecznie Lenę, takie gesty bardziej przystawały do nastoletnich uczennic, ale tym też nie zamierzała się przejmować. Opinie i oceny były daleko w tyle. Odstąpiła krok w tył jednocześnie rozkładając ręce, dobrze się nawzajem znały, Anfisa po prostu pojawiała się i już. Do tego wszędzie bardzo dobrze się odnajdując, acz nigdy w swobodzie i bezczelności nie była w stanie przebić Mikiego, ale starszy brat bywał taranem, gdy ona była bardziej podobna do wytrychu (tak samo pokręcona na pewno). - Ścisłe terminy i zapowiedzi - westchnęła, w końcu z wielkim bólem dotrzymywała ich wobec zleceniodawców, tym bardziej, że zajmowała się kapryśną dziedziną zaklinania. - Ścibora - bo w końcu o Wrońskiej babce w rozmowach zwykle mówiła po jej imieniu, bo bardzo się krzywiła na tytuły rodzinne i pewnie była skłonna je wyczuć na setki dzielących je kilometrów, - wspominała coś o doniosłych wydarzeniach, choć w sposób, jakbym była już dawno w temacie. - Być może przekonana, że wieszczy radar jej wnuczki jest stale nastawiony na tylko i wyłącznie na sprawy okołorodowe. - Ale równocześnie to ta sama kobieta, która właśnie załatwiła sobie poltergaistera - zaśmiała się krótko i nieco złośliwie, bo cóż historia była całkiem zabawna. - No cóż, twój brat w końcu postanowił przedłużyć ród ku uciesze naszych wielokrotnie powinowatych rodzin i zgrozie reszty świata? - Jakoś najbardziej prawdopodobny wydawał się ten scenariusz na te doniosłe okoliczności, tym bardziej, że Anfisa nie dopytywała się o szczegóły, raczej stawiając na bezpośrednie źródło. |
| |
Kaliningrad, Rosja 34 lata poświst błękitna bogaty urzędniczka-badaczka, Prikaz ds. Magicznej Fauny i Flory |
Pią Paź 25 2019, 00:04 | | Trudno powiedzieć, żeby Lena nie wierzyła w przepowiednie. Raz, że jej babka potrafiła czasem pokierować się zabobonami, to jeszcze słyszała to u matki i ojca, a nawet u dalszej rodziny. We wszystko wiary nie pokładała, to prawda, ale jednak nie zawsze to ignorowała. Tym razem jednak najwidoczniej była na tyle przejęta zmianami w życiu, jakie niektóre mają się pojawić, że egoistycznie myślała w tej chwili o sobie i tym, z czym będzie musiała się zmierzyć. Co najmniej jakby było to śmiertelne wyzwanie, od którego zależał jej los. — Aż tyle zleceń? — zagadnęła, bynajmniej nie sugerując jakiejś nieudolności u Tabeau. W końcu nie powątpiewała w jej talent czy też pomysłowość. Bardziej dziwiło ją nasilenie klientów i zamówień, które były u niej złożone. Z drugiej strony było to dobre, bo i zarobek, i kontakty, przez co wachlarz różnych znajomości może się nieźle rozwinąć. Mimo to, z pewnością minusem był brak czasu, na który cierpiało większość ludzi dorosłych, którzy byli zabiegani. Niezależnie od tego czy byli to czarodzieje, czy mugole, z jakimi Lena miała sporadyczną styczność. — Och, musisz mi to opowiedzieć, jak to sobie załatwiła — zaraz jej twarz rozświetliła się przez uśmiech. Lubiła wysłuchiwać historii i różnych plotek. Tym bardziej, że jej rodzina potrafiła zagwarantować nie lada rozrywkę. Gorzej, że nie zawsze była ona dobrze postrzegana przez osoby postronne lub zrażonych członków rodu. Kobiety mogły ruszyć czy też przystanąć nieopodal pomnika. Zapewne znalazłoby się jakieś miejsce, gdzie można usiąść i odetchnąć świeżym, choć na szczęście jeszcze niezbyt mroźnym, powietrzem. Helenie, póki co, nie robiło to różnicy. Mógł być spacer dla rozprostowania kości, mogły też usiąść, by w całkowitym skupieniu wymieniać się wszelkimi informacjami, jakie pojawiły się w ostatnim czasie. — Sambor? Tak. Chociaż patrząc na to, jak wydziera koty ze swoją małżonką to wątpię, aby było przedłużenie tak upragnione przez moich rodziców. Wiesz, że ostatnio prawie zaczęli uderzać w siebie zaklęciami na obiedzie? — parsknęła, zerkając na Anfisę. — Nie wiem więc jak to u nich będzie. Może się pogodzą i skończy się ten bunt, gdzie każde z nich próbuje sobie udowodnić, które lepsze i bardziej uparte.
|
| |
Kraków, Polska 33 lata błękitna zamożny rzemieślniczka i malarka |
Sob Paź 26 2019, 22:16 | | Sama była zaskoczona, że tak niszowa dziedzina znalazła zainteresowanych, być może dlatego że zdecydowała się na skostniałą magiczną Rosję. Tu się nigdy nic nie zmieniało, co najwyżej nazwy się wymieniały, dalej były tu elity chore na prestiż, tajemnice i ciężkie intrygi. Anfisa chętnie z tego korzystała, była nieodzowną córką swojego rodu i chwytała się okazji, nawet jeśli musiała najpierw ją stworzyć. Choć mimo wszystko liczyła się, że skończy odnawiając antyki, które dalej chętnie by chwyciła w swoje dłonie, choćby tylko dla ich historii. Byłoby warto, nawet jeśli musiała to okupić nie swoimi snami, bez względu ile razy by nie słyszała z tyłu głowy przestrogi madame Salomé, to byłoby warto. - Względnie, jak sądzę, dla mnie dość, tym bardziej, że zleceniodawcy wymagający. - Czasami odczuwała, że ich kaprysy i ścisłe wytyczne jako kolejną formę rozrywki dla wybitnie znudzonych. Zaś zwykle wysokość wystawianych rachunków służyła jej przyjemności. - To wyobraź sobie, że Ścibora wraz z innymi nobliwymi kwokami zorganizowały seans spirytystyczny. Jeśli dotarło do nich, że mamy przełom wieków, to raczej wydaje im się, że to dalej przełom poprzedni - nawet nie ukrywa kpiny w głosie. Te stare matrony, damy prosto z okowów belle epoque i gorsetów, stały uparcie w miejscu, zawadzając otoczeniu i często ciągnąc je wstecz. W krótkich momentach dzieciństwa, między kolejnymi kontraktami matki, Anfisę osaczała secesja, z jej szklanymi, ozdobnymi i użytkowymi bibelotami, praktycznie była zakopana w tym skansenie i obecnie nic się tam nie zmieniło. - Wywołały siostrę dziadka, baronowa nie przepadała nigdy za bratową, więc jak uchyliły się drzwi, to zdecydowała się nie wracać. Ponoć postawiła warunek, że mają odnaleźć jej pozamałżeńskich spadkobierców, to odnajdzie spokój. - Tabeau chyba, jednak bardziej pogodzą się z uciążliwym duchem baronowej Häimberger, niż otworzą młyn ze sprawą spadkową, tym bardziej, że tytuł przeszedł w ich ręce (jak widać mariaże z tym rodem były obłożone wysokim ryzykiem wrogiego przejęcia) i bardzo chętnie z niego korzystali, sama to zresztą robiła. - Zamieszanie było. Ha, jest okropne - dodała z zadowoleniem, bez widocznego przejęcia. - Lila akurat była przy tym wszystkim, więc wiem wszystko nieprzefiltrowane przez rodzinną cenzurę. - Jej młodsza siostra zaśmiewała się podczas ich ostaniego spotkania, gdy wyliczała wszystkie zbite durnostojki, które przetrwały ich dzieciństwo i ich liczne zamachy, ale nie uniknęły złośliwości baronowej. - Miałam dwa dni kaca po wszystkich toastach dziękczynnych za dokonane zniszczenia, może w końcu zrobi się lżej. - Anfisa zajmowała się rękodziełem, ale jej dom rodzinny, cała kamienica była tak przeładowana, że ciężko było jej tam dłużej przebywać, takie atrakcje to tylko na chwilę. Anfisa nie dała usiąść kuzynce ciągnąc ją uliczki wokół pomnika, między opuszczone kamienice i zdziczały park. - Ten ich kontrakt od początku był chybiony. - Wróżba może była, ale nie uwzględniała chyba ryzyka pobicia się przez małżonków. - Zgodnie z najlepszymi tradycjami wron. - Klątwą najlepiej miotać w rodzinę. - Dobrze, ale to chyba nie podchodzi pod te doniosłe wieści - popatrzyła pytająco na Lenę |
| |
Kaliningrad, Rosja 34 lata poświst błękitna bogaty urzędniczka-badaczka, Prikaz ds. Magicznej Fauny i Flory |
Nie Paź 27 2019, 18:53 | | Z niemałą uwagą wsłuchiwała się w opowieść o Ściborze i jej nagłym postanowieniu zasięgnięcia takiej, bądź co bądź, wątpliwej rozrywki, jaką był seans spirytystyczny. Helena, choć sama miała ochotę spróbować, nie odważyła się na to. Najwidoczniej za często słyszała o gniewnych duchach, o rozbudzeniu i braku spokoju. Lepiej było nie ryzykować. Wystarczyło, że lada moment rozpoczynają się dziady i wtedy będzie mogła zaspokoić swoją ciekawość. Była ciekawa czy tym razem pojawi się więcej osób, czy będzie ktoś nowy. Zarazem przeszło jej przez myśl, żeby wybrać się z Piotrem i zagadnąć Anfisę czy również będzie obecna. Wówczas mogłaby ich ze sobą poznać, bo i tak do tego dojdzie. Prędzej czy później. — Nie ma to jak wywołać kogoś, kto ciebie nie lubi. Nie dość, że brak spokoju, to jeszcze można się zirytować obecnością tegoż — parsknęła Lena, która nie zdawała się współczuć Ściborze i jej koleżankom. Wolała w to nie wnikać, choć przyznać musiała, że była rozbawiona w tej chwili. Krok miała niespieszny. Mijały kamienice potrzebujące renowacji, ludzi zbytnio zainteresowanych sobą. Ktoś nawoływał i namawiał do kupna jakiegoś bibelotu. Pomnik Rodzanic pozostał za nimi, choć nie aż tak daleko w tyle. Jeszcze majaczyła sylwetka i co większe detale, które można było dojrzeć z tej odległości. W rodzinie Wrońskich z pewnością musiał znaleźć się ktoś jeszcze, kto zabawił się i sprowadził jakiegoś ducha. Zapewne gdyby zapytała ojca bądź nestorkę rodu, to może dowiedziałaby się czegoś więcej. Zarazem była przekonana, że takie działania nie przejdą bez echa i prędzej czy później ktoś się dowie. Ileż to razy była świadkiem wytykania byle głupoty, żeby tylko rozpocząć całą kłótnię. Swego czasu zastanawiała się czy to wszystko było po prostu ulubioną zabawą jej rodziny, czy mieli jakąś cechę charakteru, przy której nie mogli być spokojni podczas spotkań. Niemniej, nie mogła narzekać na nudę, choć starała się trzymać z boku i nie wdać się w dyskusję. Nie miało to sensu, a przy tak doświadczonych graczach - z pewnością bardzo szybko by przegrała. O ile nie straciłaby nerwów, rzecz jasna. — Och, no mogłabyś czasem trochę tej wiary mieć w naszą rodzinę, nawet jeśli nie jest ci najbliższa — westchnęła Helena, bynajmniej nie będąc w tej chwili urażoną. Niekiedy miała podobne zdanie. — Nie wiem, co prawda, kto wpadł na ten pomysł. Czy mój ojciec, czy moja matka, ale można by pogratulować. Sambor teraz z pewnością ma nie lada rozrywkę w domu — sama pozwoliła sobie na nieco złośliwy komentarz; zwieńczyła go jednak pogodnym uśmiechem. Szybko wyczuła na sobie spojrzenie przyjaciółki. Jednak tym się nie speszyła. Zwlekała z odpowiedzią, gdy mijały kolejne ławki w parku. — Będziesz mogła kolejny raz wywróżyć — rzuciła żartobliwie. — W końcu kto wie, ile potrwa kolejny związek Wrońskich i Romanovów — Helena spojrzała na Anfisę i zaraz kiwnęła głową. — Tym razem stwierdzili, że po Samborze wezmą się za mnie i prawdopodobnie czeka mnie ślub. Po cóż miała tak przekładać nowinę i budować napięcie? Była to sensacja dla samej Heleny. Kobieta jednak czekała na reakcję Tabeau, chcąc zobaczyć czy i w ich przypadku zacznie powątpiewać w udaną relację. |
| |
Kraków, Polska 33 lata błękitna zamożny rzemieślniczka i malarka |
Pon Paź 28 2019, 21:12 | | Pomimo zakopania niepokoju głębiej pod warstwy swojego zaciekawienia i żywego zainteresowania, było jej trochę lżej, gdy pomnik Rodzanic malał i powoli wtapiał się w tło. Dostała po łapach, nie byłyby to pierwszy raz. Skąd, była przyzwyczajona, czy bardziej nawykła, że jej zdolność widzenia dalej co jakiś czas kopie ją w brzuch. Tak było bezpieczniej, na pewno też problem nie tkwił w tym, że wizja dotyczyła niej samej, po prostu, chyba najzwyczajniej okoliczności. Po prostu panie udzielające. Dlatego tym wygodniej było jej się zanurzać w opowieści o lekkomyślności swojej rodziny, dobrze wiedzieć, że nie siedzi w tym sama. Albo jest przewrażliwiona, ale to wymówka dla tych, co nie chcą przyjąć prawdy. - Może Ścibora porzuci Kraków, - tak, tak, nikt by nie miał nic naprzeciw, - na nieszczęście Kaliningradu. Oszczędzili by sobie seansów z medium, żeby uzyskać więcej powodów do irytacji rodowej - zaśmiała się złośliwe, jak ktoś z dobre piętnaście lat młodszy. Choć w tym wieku Anfisie takie zachowania nie były w głowie. - Oj ta para jest mi podwójnie bliska, życzę jak najlepiej z realistycznym zacięciem. - Koniec końców była spokrewniona z oboma stronami, jak to w tych szlacheckich kręgach wypadało, bo do każdego można się było zwrócić drogi kuzynie i słodka kuzynko, co prawda nie do każdego by się chciało. - Może w końcu dorosną. - Tym bardziej w jakimś celu mariaże są zawiązywane. Anfisa spokojnie wysłuchała nowin, była zaskoczona, bo wydawać się mogło, że w ich wieku takie atrakcje, jak ustawiane małżeństwa przeszły do historii poprzedniej dekady. Przede wszystkim Lena miała pozycję niezależną, choć zapominała się w tych rosyjskich salonach, to nie było jej rodzinne miasto zapatrzone mocno w Wiedeń, który miał któreś z kolei nowe otwarcie, nie Berlin prawie w całości w nowym wieku. - Och, tyle historii - każdy wiedział, jak te dwa rody zawiązywały swój sojusz. - Mam już gratulować czy się wstrzymać? - Anfisa się zatrzymała w miejscu. - Czy ty w ogóle tego chcesz? - Oczywiście na pohybel porywom miłości, takie zjawiska to w literaturze, ale to istotny krok, robić miejsce dla kogoś w życiu. Poważne. Poważnie. Śmiertelnie. Nie ostatecznie. |
| |
Kaliningrad, Rosja 34 lata poświst błękitna bogaty urzędniczka-badaczka, Prikaz ds. Magicznej Fauny i Flory |
Pon Paź 28 2019, 23:16 | | — Jak dobrze, że Kaliningrad odwiedzam tylko przy okazji — westchnęła z niemałą ulgą. Faktycznie, we większości jej obecność dotyczyła wizyt, bo ktoś miał urodziny, bo jakaś nowina. Na szczęście omijała imprezy ani, gdzie ani urodzin, ani imienin, więc okazja każda, byle tylko! W każdym razie, Helena nie miała potrzeby pojawiać się dzień w dzień w Kaliningradzie. Swobodnie mogłaby uznać, że wizytę miała raz w miesiącu. Tak to szybciej tylko żeby odwiedzić rodziców, napić się kawy, choć ci preferowali Petersburg czy Moskwę, co było na rękę kobiecie. — Mam nadzieję — nie życzyła bratu źle. Rozumiała jego niechęć, choć spodziewała się, że minie mu ten okres złośliwości i agresji kierowanej. Najwidoczniej Sambor bardziej poszedł we Wrońskich, przynajmniej jeśli chodziło o bycie awanturnikiem. Lena podśmiewała się, że jej brat tak często kłóci się z żoną, że na awantury w rodzinnym gronie nie ma ani czasu, ani energii. Ciekawe jak to będzie w jej przypadku. — Ten komentarz również padł — zwróciła uwagę. Doskonale zdawała sobie sprawę, że co poniektórzy tylko obśmiewali te wszystkie miłosne wzloty i upadki w przypadku Wrońskich i Romanovów. Ileż to było kłótni i rozwodów, w jakich uczestniczyło większość członków rodziny, niezależnie od swojej woli? Nie była w stanie zliczyć, nie mówiąc nawet o tym, że przed jej urodzeniem na pewno była jakaś awantura. Zatrzymała się niemalże w tym samym czasie, co jej przyjaciółka. Spojrzała po niej z uwagą i w zastanowieniu. — Chyba jeszcze wstrzymać — Lena wsunęła dłonie do kieszeni płaszcza. Ot, najzwyklejsze przyzwyczajenie. Zastukała obcasem. — Nie. Nie wiem.Otóż, miała problem z tym i Tabeau przynajmniej raz brała udział w wielkiej dyskusji Wrońskich, gdzie razem z Leną upierały się przy swoim. Zresztą, sama zainteresowana niespecjalnie zgłaszała się i wyczekiwała partnera, z którym przyjdzie jej spędzić resztę swoich dni. A przynajmniej paręnaście miesięcy, póki nie zdecydowałaby się na rozwód. Miała jakieś związki, które jednak nie były na tyle poważne, aby musiała zastanowić się nad odcieniem bieli sukni ślubnej: perłowy, wybielony, wapienny, kremowy czy śnieżny. A teraz, najwidoczniej, nadszedł czas. — Moi rodzice jakieś dwa tygodnie temu pojawili się. Wiadomo, że to zazwyczaj straszna informacja, więc dowiedziałam się, że skoro jestem już tak stara to już czas. Kłótni co nie miara, ale przynajmniej na moje wyszło, żeby spotkać się w jednym miejscu — zaczęła. — A co to było na kolacji to szkoda gadać. Oczywiście szkoda, szkoda, ale tylko zalążek zainteresowania ze strony Anfisy wystarczył, żeby Lena zaczęła śpiewać w tej sprawie. Musiała się przecież wygadać. |
| |
Kraków, Polska 33 lata błękitna zamożny rzemieślniczka i malarka |
Wto Paź 29 2019, 22:00 | | Anfisa uśmiechnęła się krzywo i uciekła wzrokiem gdzieś w bok, no tak, cały arsenał anegdot w jakich to okolicznościach nie powstawał sojusz obu rodów był wiecznie w obiegu. Czasem odczytywała zachowanie Wrońskich, jakby chwalili się swoimi wadami. Całkiem dobra taktyka, bo nikt z zewnątrz nie był w stanie tego samego użyć jako amunicji wymierzonej w nich samych. Mimo wszystko pewne aspekty odkrywała na nowo, nawet nie chodziło o tą odleglejszą gałąź, ale generalnie błękitny Petersburg. Niby zasady wszędzie te same, tylko plansza się zmienia. - Aha.Ten typ sytuacji. Sama postawiona przed takim wyborem, który właściwie nim nie był, znałaby swoją odpowiedź, ale była w innym położeniu i nikt nie śmiałby jej cokolwiek narzucać. A przynajmniej tak jej się wydawało. - Pozostaje ci się cieszyć, że rodzina tak twardo nie obstaje przy aż nie opuszczę cię do śmierci i całym tym na dobre i złe. - Żadne pocieszenie. Welesie chwała ci za rozwody. - Dali ci dużo czasu, prawie byś się wywinęła.Właściwie, jak takie rzeczy się załatwia. I co na tym Wrońscy zyskiwali, bo Romanovie dalej odbudowywali swoją pozycję, więc pewnie liczyli na umocnienie sojuszy, czyste potwierdzenie dobrych relacji. - No to co było na kolacji? - obowiązkowo zapytała z błyskiem w oku, jednocześnie ruszając przed siebie zagłębiając się w alejki zasypane opadłymi liśćmi. Znały się na tyle długo, że dobrze wiedziała, że Lena musi się wygadać i na pewno ponarzekać na rodziców, całkiem jakby miały lat dwanaście, zaraz czekał je powrót do szkoły, więc jeszcze musiały czas spożytkować na kolejne wzajemne utwierdzanie się w układzie my kontra reszta świata. |
| |
Kaliningrad, Rosja 34 lata poświst błękitna bogaty urzędniczka-badaczka, Prikaz ds. Magicznej Fauny i Flory |
Czw Paź 31 2019, 13:30 | | Helena przez moment zastanawiała się czy próba pocieszenia u Anfisy spowodowana była wiedzą o licznych i głośnych rozwodach i problemach związków łączących te dwie rodziny, czy już całkowicie polegała na słowach Wrońskiej. Uśmiechnęła się bez przekonania. Nie miała żalu do Anfisy o taką uwagę, bo i sama się z tego śmiała. Ale dotyczyło to innych osób, po wielokrotnych zapewnieniach, że miłość ci wszystko wybaczy, czy potwierdzeniach, że są dla siebie stworzeni. A tym samym one, obydwie jeszcze wtedy niemyślące o dorosłym życiu, widziały jak na jednej z kolacji rodzinnej z okazji urodzin ciotki Bożeciechy jej syn wywinął nie lada spektakl. Młody Kajmir, ponoć tak spokojny jak na Wrońskich, zaraz wdał się w kłótnię ze swoją partnerką pochodzącą właśnie od Romanovów. Lena nie byłaby w stanie przypomnieć sobie jej imienia, jako że to było ponad dekadę temu, a je szybko przegoniono. Z Anfisą jednak usłyszały poradę od Siemowita: "nie bierzcie nalewki w tej kwiecistej butli, bo pewnie ta jędza Sirka tam splunęła, ale ta druga jest okej. Idźcie, bo zaraz na was się przerzucą o staropanieństwo, a nie są w takim stanie, żeby pojąć, że jeszcze pozostała nauka. No, sio!"W ten sposób nawet przegonił, choć i tak słyszały - idąc korytarzem do swoich kwater - te krzyki i awantury. Te pogróżki i już czyjeś klaskanie dłońmi w oczekiwaniu na więcej. — Wiesz, że mi się Kajmir przypomniał, biedny. A pamiętasz jak mój ojciec nas wypchnął? — chwilowo zmieniła temat na bardziej żartobliwy. W ostateczności Lena spoważniała. Odwzajemniła ten błysk, uśmiechnęła się szerzej i parsknęła. — To była porażka na początku — zaczęła. — Razem z rodzicami pojawiliśmy się w restauracji, no i czekali. Wiesz, moja matka i mój ojciec wyrażali dumę, że się zgodziłam na spotkanie, że wybrałam piękne miejsce. Zaraz stracili mną zainteresowanie, kiedy tylko pojawili się Romanovowie. Ivan z Jekateriną od Aristovów razem z ich synem, Piotrem — spojrzała na przyjaciółkę w oczekiwaniu na jakieś pytania. Bo być może ich znała i kojarzyła, a może jednak chciała wiedzieć coś więcej? |
| |
Kraków, Polska 33 lata błękitna zamożny rzemieślniczka i malarka |
Pią Lis 01 2019, 21:24 | | Gdyby Siemowit dowiedział coś więcej o tej nauce, to by chyba wtedy Anfisę wcisnął pierwszemu lepszemu, który mógłby pochwalić się herbem i sygnetem. Ale to byłoby za późno. Gdy ten Kajmir wypłynął, to zobaczyła siebie doskonale. W domu rodzinnym (w tym czy innym) była oczywiście potulną z tego nie tak do końca dorosłego pokolenia, ale wówczas to już miała swoje za skórą i nie ograniczała się tylko do diabła. Widziała tym lepiej, że też z tych wspomnień nieswoich. Drobny trik, którego nie dałoby się znaleźć w oficjalnych programach nauczania Beauxbatons, a z którego chętnie korzystała w swoich wojażach po arystokratycznych rezydencjach. Tym chętniej, że jej towarzyszka zawsze odwracała od niej uwagę i mogła się ślzgać po aurach, wizjach, wspomnieniach, szybko chwytała to co dotyczyło jej, ich. Widzi siebie słodką, złudną, w cieniu, w którym robi, co chce. bez czujnych spojrzeń Salome, rodziców, a z aprobatą rodzeństwa, bo byli i są siebie warci. Przywłaszczyła sobie kolejne przedmioty, urywki wiedzy, umiejętności tak skrywane przez te sfery wyższe. No a wuj Siemowit tylko wypchnął je stamtąd, chcąc chronić przed kolejną rodzinną awanturą i rzucając przynętę na kaca, bo tak się skończyło zapoznawanie z nalewką, bo nie potrafiła pić mądrze w środowisku bezpiecznym. Nie wie, dlaczego to tak wypłynęło na sam wierzch, ten ciąg wspomnień, może przez Rodzanice, może tak zwyczajnie, jej myśli to nigdy nie były psy na łańcuchach. - Tak, choć już niekoniecznie późniejszego wieczora. - Najpewniej ją armia bożątek i krasnoludków pilnowała przez noc, zaraz po tym, jak ją do sypialni zaciągnęła, żeby się jakiś domownik nie zabił potykając się o jej ciało nieprzytomne naleweczką. - Piotr, to ten medyk? - Orientacja w sferach wyższych była nie najgorsza, nawet jak ze znajomością miasta gorzej. - Pani doktorowa - zaśmiała się krótko. - Rodzice sobie urządzili jakiś turniej z przyszłymi teściami na przytyki czy co się stało? A ten Piotr to jakiś znośny? - Jak się nie znali wcześniej, to chyba jedyne, co można się było wywiedzieć. |
| |
Kaliningrad, Rosja 34 lata poświst błękitna bogaty urzędniczka-badaczka, Prikaz ds. Magicznej Fauny i Flory |
Sro Lis 13 2019, 21:42 | | Helena spojrzała na Tabeau poniekąd pobłażliwie. Nic dziwnego, że nie pamiętała. — Próbowałaś zaczarować kota, przez co ciotka Stefa nie chciała z tobą rozmawiać, bo jej Puszek nie zwracał na nią uwagi później, jako że wolał zdobione talerze — wyjaśniła, prawie jakby czytała z kartki, choć kto wie - pamięć nie ta, to i zapisywać musiała. W końcu tyle informacji, mniej czy bardziej ważnych, przewijało się przez jej umysł. Ileż można było tego wszystkiego nagromadzić? — Ale to Stefa, ona to o wszystko się obraża, kto by się nią przejmował. Chyba tylko Boromir, zapatrzony w nią i Puszka. Zresztą, on kupił, ale nie dożył — machnęła dłonią. Boromir był człowiekiem dobrym, choć zagubionym. Zapatrzony w Stefanię, nie zwrócił uwagę na młodą Antoninę, która świeciła oczami i świeciła parę lat. Sam zaś pogrywał sobie w karty i przegrywał coraz to większe sumy. Skończył w jednym z lasów, zagryziony przez wupara czy inne straszydło. Już przeszło 10 lat minęło od tego wydarzenia! — Mhm, pracuje w Hotynce jako magipsychiatra — przytaknęła. Mogłaby żartobliwie zasugerować, że Tabeau zapewne miałaby szansę skorzystać i ocenić, ale nie były dzieciakami, żeby Helena nie mogła dowiedzieć się czegoś więcej o Piotrze i samej go ocenić. Pozostał jej jedynie żart, że pewnie przez taką znajomość to Romanov jakiś upust znajdzie albo wciśnie między innymi pacjentami. — Och, nie, nie mów tak — zaraz jęknęła, bo i doktorową być - może to jakiś prestiż i uznanie, ale czasem narcystyczne ego Heleny nie pozwalało na bycie tą drugą; czemu nie na równi? — Może pan urzędowy? Parsknęła. — Przytyki może nie, ale zaraz od razu chcieli ustanowić datę ślubu, bo nie ma co zwlekać, że po co, że jesień piękna. Od razu, że pod koniec października, że zmiana wiary, że nie będę musiała pracować... Piotr, jak widziałam, to chyba sam niezadowolony z tego, że takie było spotkanie. Po prostu cudem udało nam się czmychnąć i w cztery oczy porozmawiać. Było lepiej!
|
| |
Kraków, Polska 33 lata błękitna zamożny rzemieślniczka i malarka |
Sro Lis 20 2019, 21:38 | | Anfisa zadarła głowę do góry, wędrując wzrokiem od jednej chmury do drugiej, jak ktoś kto próbuje sobie coś przypomnieć wędrując po bardzo wyblakłych wspomnieniach, o ile w ogóle jakieś miała z tamtego wieczora. - Coś mi świta. - Ma nadzieję, że nie gadała przy tym o poprzedniku Puszka, którego zaklęły z Metaxą, mogłyby się pojawić niewygodne pytania. - Chciałam z niego zrobić Behemota. Chyba? - Kot Stefy miał coś demonicznego w sobie, na pewno chętnie by sobie wódkę wypił i zagrał w pokera. - Był o wiele ciekawszy od właścicielki, to na pewno - dodała wesoło. - Czy Puszek jeszcze żyje? Bo jak tak to pewnie dalej wypada korzystniej Stefy.Tabeau pociągnęła kuzynkę w bok w stronę ławki, na której rozsiadłą się wygodniej. Akurat padały promienie słoneczne, więc skorzystają z ładnej jesieni. - Wiedziałam, że Boromir źle skończy, jak jej wtedy ten pierścień zaczął nosić - dodatkowo dłońmi zaprezentowała jak ta biżuteria przeklęta wyglądała. Chyba musiał przepaść w tym lesie, jako wupar z goblinami napadły. Albo inne złe licho. - Pan urzędowy, ja bym nie narzekała na taki tytuł, ale mogę się nie znać, u mnie w rodzinie zawsze na przekór. - W końcu pan ojciec nazwisko przejął po żonie. - Czemu się oni tak śpieszą? Zwykle z takiego tempa tylko plotki się biorą, to miejscowe pisemko tylko na to czeka. - Anfisa nie potrafiła sobie przypomnieć nazwy Avoski, wiedziała, że pisze często o osobach kompletnie jej nieznanych, choć pewnie w przeciwieństwie do reszty magicznej Rosji. Całkiem prawdopodobnie, dlatego że kręgi, w które ona celowała lubiły ciszę i rzeczowe rozmowy oraz, co niemniej ważne, działania cuchnące magią zakazaną z daleka. - Jaka zmiana wiary, skąd pomysł, że masz z czegoś rezygnować. O, więc jak? - Oczywiście nie chodziło jej o banalne czy przystojny, czy uprzejmy. Lenka miała rękę do zwierząt, nie żeby uważała jej narzeczonego za zwierzaka, ale potrafiła swoje intuicyjnie wybadać. - Chyba będziecie mieć zbieżne podejście do tego zamieszania?
|
| |
Kaliningrad, Rosja 34 lata poświst błękitna bogaty urzędniczka-badaczka, Prikaz ds. Magicznej Fauny i Flory |
Pon Gru 09 2019, 00:16 | | — Tak, prawie ci się udało. Ale tylko prawie, bo zaraz się wydarli i Puszek uciekł. Z tego co mi wiadomo to tak, chociaż już ostatki. Ciągle choruje, stary i leniwy, więc tylko leży i śpi. Męczy się, biedaczysko. Lena, niezależnie od swojej genetyki, współczuła zwierzętom, które były męczone przez właścicieli czy osoby postronne. Nie raz i nie dwa chciało się zwrócić uwagę - i w istocie, to się zrobiło - gdy jakieś dziecko czy, co gorsze, dorosły pieścił zwierzę, nie zważając na sygnały i oznaki, że to niezbyt się podoba. — Cały Boromir. Zakochany i naiwny. Raz pomyślał o szczęściu i widzisz, ile przegrał. Potem znowu, że ta mu szczęście przyniosła i widziałaś jak zmarkotniał. A dobry był — pokiwała głową, nie nawiązując póki co do zmarłego. Może gdy po raz kolejny pojawi się taka okazja, żeby wspomnieć o tym nieszczęśliwcu. — A daj spokój. Może myślą, że ta druga rodzina się rozmyśli albo nie będziemy zdatni do tego, żeby mieć dzieci. A przecież o to też już krzyk, że czas leci, zegar tyka, kalendarz się kończy — przewróciła oczami. Nie wiedziała czy Anfisa dzieliła podobne dramaty i niewygodne tematy w sprawie jej układu rozrodczego, więc Helena chętnie by wysłuchała podobnego narzekania ze strony przyjaciółki. — Już sobie wyobrażam, że zaraz coś będzie — wiedziała, że jest poświstem, ale nie brała pod uwagę tego, że w jednej chwili stanie się prorokiem. Tego raczej nie chciała. Wbiła mocniej ręce w kieszenie. Wzruszyła ramionami, choć nie z niewiedzy, a raczej z bezradności. — Iwan Romanov czyli mój przyszły teść, stwierdził, że jak mam wejść do rodziny to należy zmienić wiarę. Do tego również mogę zaplanować koniec pracy, jako że będę miała inne obowiązki jako żona i przyszła matka, a bez obaw jesteśmy w stanie wyżyć — niespecjalnie jej się to podobało i nic dziwnego. Jakkolwiek byłaby w stanie uszanować czyjeś uwagi, to teraz miała wrażenie, że wtrącali się aż za bardzo. I to ją przytłaczało, jako że przez tyle lat miała spokój od tego wszystkiego. Być może to była kara? Że wszystko tak nagle intensywnie za to, że tyle lat zwlekała? Niemniej, było to absurdalne i cieszyło ją to, że Anfisa potrafi określić wrażenia, które w postaci myśli krążyły po głowie Wrońskiej. — Tak. Piotr po tym postanowił, że idziemy sami. Przejść się poznać, a ślub będzie jak nam będzie pasować. Ładnie im utarł nosa, ale wiesz? Już dawno z taką ochotą nie uciekałam z rodzinnej kolacji — uśmiechnęła się. | ZT x2 |
| |
Trnawa, Czechosłowacja 26 lat półkrwi ubogi tanatopraktor w zakładzie pogrzebowym "Eden", oszust, złodziej i dyletant |
Czw Lip 23 2020, 12:06 | | 22.02.1998 Dzień, ledwo rozpowity z brunatnych kłębów dymu wydobywających się z miejskich kominów i mgieł dżdżystego poranka, zdawał się przechylać się od razu ku niskiemu, bursztynowemu popołudniu, wprawdzie wciąż pachnącemu deszczem i unoszącym się w powietrzu ozonem, lecz rozjaśnionemu przez pierwsze promienie nieśmiałego słońca, które co i raz wychylało się zza chmur, zupełnie jakby niecierpliwie próbowało upewnić się, że zima stopniowo dobiega końca. Idąc nieśpiesznie wzdłuż starych, nieco obdrapanych kamienic, Jozef skręcił w jedną z tych wąskich, tajemniczych uliczek, o których to zawsze mówi się, że trafiło się na nie przypadkiem i zatrzymał się dopiero, gdy spośród zniszczałych fasad wyłonił się posąg - trzy zastygłe w bezruchu boginie losu, choć wykute w kamieniu, sprawiające wrażenie, jakby pod tą cienką warstwą zmurszałego piaskowca wciąż kryły się ich prawdziwe oblicza, sylwetki wysokie i przezroczyste, o bladych policzkach, oczach iskrzących jasno, z włosami zdobionymi kwiatowym puchem. Słyszał o nich wcześniej, a teraz, wiedziony ciekawością lub być może czystym przeznaczeniem, podszedł bliżej, wciąż lawirując po ich skostniałych ciałach, wygiętych w nienaturalnych, tanecznych niemal pozach, by zaraz butnie i z premedytacją unieść wzrok na ich smukłe twarze, spojrzeć bezpośrednio w ciemne, grafitowe oczy, wklęsłe w gładką fakturę pomnika. Przebłysk obcej, niespodziewanej świadomości trwał zaledwie chwilę, zderzył się z jego okrzepłym umysłem z siłą przebijającej niebiosa błyskawicy, powodując, że markotny obraz petersburskiej rzeczywistości rozpłynął się gwałtownie, ustępując wizji czegoś, co, jak osądził, mogło być jedynie fatalistycznym odbiciem niepokojącej przepowiedni, której wprawdzie oczekiwał, lecz w gruncie rzeczy nie wierzył, że się pojawi. Tafla wyobraźni była gładka i klarowna, widok natomiast, choć chyboczący na granicy świadomości ledwie przez kilka sekund, zatrważająco rzeczywisty - pośród krajobrazu podobnego moskiewskim przedmieściom dostrzegł siebie samego, starszego, z bladą twarzą i nierównym zarostem, którego zjeżone wiechcie zdawały się nastroszyć złowrogo. Człowieka z krwią na dłoniach, zaschłą, czerwoną posoką pod brudnymi paznokciami, w starych ubraniach, nadszarpniętych zębem doświadczeń. Człowieka, który przegrał wszystko. Drgnął nieznacznie, czując jak czyjeś palce zaciskają się delikatnie na jego ramieniu, natychmiast powrócił jednak do rzeczywistości i, na widok znajomej twarzy, pozwolił by jego usta rozchyliły się w wyrazie życzliwego uradowania. Obnosił się w obecności Bianki (jak zresztą w obecności wielu ludzi) z egzaltowaną teatralnością, pewną wesołą i entuzjastyczną beztroską, która z taką łatwością przylegała maską do jego podatnych i plastycznych rysów twarzy. Udawać było łatwo, wymyślać nową postać własnej osobowości, fantazjować i przedstawiać ludziom to, co samemu chciałoby się zobaczyć zaglądając w lustro - robił to po wielokroć, dla zabawy i zawodowo, z przymusu i młodzieńczej potrzeby zabłyśnięcia w oczach rówieśników. Mimo to, mimo tej pięknej fasady charyzmatycznego zwycięzcy życiowej loterii, obraz, który ujrzał w oczach Rodzanic wciąż kołatał się nieprzyjemnie w jego pamięci, skłaniając do refleksji, którą musiał kiedyś nareszcie podjąć - czy powinien zamknąć niektóre rozdziały swojej teraźniejszości i starać się uciec od szponów nieobliczalnego fatum, czy dać sobie szansę: kolejną w natłoku tych niewykorzystanych, zmarnowanych, porzuconych? - Niesamowite. Prawdę mówiąc nie do końca wierzyłem w przepowiednie rozsiewane po okolicach przez wszystkie te stare tetryczki, ale zobaczyć w czyiś oczach swoją przyszłość, los pozbawiony najmniejszej choćby skazy? Zawsze byłem pewien, że moje osiągnięcia zdadzą się na coś, ale to tutaj? To zdaje się być naoczny dowód na to, że podążam dobrą ścieżką. - odparł w końcu, ruchem głowy wskazując na pomnik, po czym przenosząc wzrok bezpośrednio na kobietę, uśmiechając się z przyjacielskim i euforycznym zainteresowaniem, tworząc piękny miraż swojego wyimaginowanego sukcesu. - Spójrz im w oczy, widzisz coś?
Ostatnio zmieniony przez Jozef Neizvestny dnia Czw Lip 23 2020, 18:39, w całości zmieniany 3 razy |
| |
|
Czw Lip 23 2020, 12:06 | | The member ' Jozef Neizvestny' has done the following action : Kostki
'k6' : 6 |
| |
Kachreti, Gruzja 86 (wygląda na 25) wupar półkrwi bogaty cukiernik, właścicielka "Starego Domu" |
Sob Lip 25 2020, 09:36 | | Mając do czynienia z kimś, kto przeżył już ponad osiem dekad, łatwo było pokusić się o stwierdzenie, że osoba ta pewnie wiele już widziała. Że, mając tyle czasu, schodziła znacznie więcej szlaków, niż będzie mógł to uczynić przeciętny człowiek, i że zebrane wspomnienia, obrazy, kolekcja zasłyszanych dźwięków i próbowanych smaków - że to wszystko wystarczyłoby do zapełnienia przynajmniej trzech opasłych tomów, co najmniej trzech obszernych albumów ilustrujących minione lata. Bianca swego czasu również tak sądziła. Jeszcze w Kachreti żyła z przekonaniem, że długie życie daje niemal nieograniczone możliwości - wystarczy chcieć je wykorzystać. Potrzebowała czasu, by zrozumieć, że to nie do końca tak. Że możliwości, owszem, są, jest ich bardzo wiele, ale nie po każdą z nich można sięgnąć. Że, choćby być pełnym najlepszych chęci i zapału, niektóre rzeczy po prostu zawsze będą poza zasięgiem. Nie żałowała tych feralnych odwiedzin u Zuraba ani tego, że stali się z Valerianem, kim się stali. Mimo tego czasem, gdy wychodziła na spacer - zawsze popołudniem lub ciemną nocą, zawsze wtedy, gdy niebo spowijały chmury, zawsze przy świetle co najwyżej zachodzącego, skrytego już niema zupełnie za horyzontem słońca - tęskniła za tym, co utraciła. Pamiętając gruzińskie dzieciństwo, nie mogła nie tęsknić. Jeśli odrzeć je z tej tragicznej - choć, jak myślała teraz po latach, także gorzko komicznej - warstwy pod tytułem Bianca i Valerian, jej młodociane lata były... Dobre. Przyjemne. Pachnące polnymi trawami i świeżym sianem, słodkimi bułeczkami pieczonymi przez panią Vierę i ciepłym mlekiem. To wszystko jej uciekło. To wszystko stało się teraz... Nie obce, na pewno nie. Ale też już nie jej. Petersburg nie był tak dobrym miejscem, jak było Kachreti, ale nie było też złym. Po przekroczeniu wielu granic i odwiedzeniu miejsc, o których za dzieciaka co najwyżej marzyła, nie rozpatrując ich jako rzeczywiście osiągalnego celu podróży - po wszystkich tych wędrówkach mogła wskazać lepsze miejsca do życia, ale mogła też wymienić wiele, bardzo wiele gorszych. Tu, w Petersburgu, wiedziała, że zostaną na dłużej. Na tak długo, jak będą mogli, nie narażając swojego bezpieczeństwa. Nie mogła pozwolić, by któregoś dnia mieli stracić jeszcze więcej, niż utracili dotąd. To Valerian był obrońcą, to on był rycerzem i bohaterem, tak wyglądało to z boku, prawda była jednak taka, że Bianca miała znacznie więcej pazura, niż na to wyglądało. Pazura i determinacji, by było dobrze. Teraz, włócząc się po szarych ulicach, nie miała przed sobą celu, nie na dziś. Po prostu szła, pozwalając myślom na nieskrępowany taniec. Zatrzymała ten wir dopiero wtedy, gdy kilka kroków przed nią pojawiła się znajoma sylwetka. Wyczuła go najpierw, dopiero potem zobaczyła, a wuparze zmysły drgnęły tak, jak drgały zawsze w podobnych sytuacjach. Ale Bianca nie polowała teraz, a już na pewno nie zamierzała polować na tego konkretnego człowieka. - Jozef - rzuciła miękko, muskając dłonią męskie ramię. Uśmiechnęła się ciepło, tym uśmiechem, o którym Valerian mówił czasem, że przypomina słoneczne dni w Gruzji. Może. Może i przypominał. Bianca dawno jednak nie patrzyła w lustro, by to sprawdzić. Gdy zerkała w szklaną taflę, robiła to tylko po to, by ocenić iluzję. To też była jakaś strata. - Dobrze cię widzieć. - Przekrzywiła lekko głowę, w kolejnej chwili spoglądając, co zatrzymało Jozefa w tym miejscu. Och, tak. Pomnik Rodzanic. Zwierciadło przeszłości i przyszłości, tak mówili, a Bianca nie widziała powodu, dla którego nie miałaby w to nie wierzyć. Świat był pełen sekretów, a to, że czegoś jeszcze nie widziała, nie znaczyło, że tego nie ma. Na słowa Neizvestny'ego roześmiała się cicho. Biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich się poznali, musiałaby być co najmniej naiwną, by uwierzyć w tę przyszłość bez skazy. Nie wyprowadzała go jednak z błędu, dlaczego miałaby? Lubiła Jozefa i dobrze mu życzyła. To, co zobaczył, było jego sprawą, a ona - ona mogła tylko trzymać kciuki, by, cokolwiek to nie było, było bliższe jego słowom niż Machavariani wierzyła. Przed spojrzeniem w oczy Rodzanic zawahała się. Nie wiedziała, czy chce znać przyszłość, nie była pewna. Biorąc pod uwagę, jak długa miała ona być, na pewno pełna będzie... Wszystkiego. Nie będzie spokojna. Bianca mogła gorąco pragnąć, by było inaczej, ale nie była głupia. To nigdy nie było takie proste. Gdy wreszcie zdecydowała się zerknąć na pomnik, zapatrzeć w niego i pozwolić, by objął ją swą magią, skrzywiła się lekko, przelotnie. Rodzanice nie miały za grosz poczucia humoru czy miłosierdzia, a to, co zechciały jej pokazać, tylko potwierdzało to, co już wiedziała. Nie mogło być dobrze. Nie zawsze. Szybko przywołała uśmiech, łagodny, miękki, beztroski. Kiedyś był jej naturalnym, teraz równie często wywoływała go świadomie, maskując faktyczne uczucia. Miała znacznie więcej iluzji niż tylko tę tworzoną przez pierścień, przez sześć nieśmiertelnych dekad miała czas, by je wypracować. - Nie bardzo - odpowiedziała lekko, nie chcąc myśleć o ciałach przypiętych do krzeseł, rurkach podpiętych do nagich ramion, o krwi zbieranej do fiolek i czymś innym, jakieś nieznanej jej z nazwy, połyskliwej cieczy wtłaczanej przez oddzielne wkłucia. Nie chciała widzieć, a już na pewno nie chciała rozmawiać o cieniu Valeriana gdzieś w tle tego wszystkiego i o tym, jak śmierdzi palone mięso. Przede wszystkim jednak nie chciała się zastanawiać, co dokładnie to oznacza. Może już wiedziała, ale nie chciała sobie tego uświadamiać. - Być może nawet one nie chcą mi jej pokazać, bo moja przyszłość jest tak okropna, że krają im się ich kamienne serca - roześmiała się lekko, spoglądając potem na Jozefa. - Co cię tu sprowadza, Jozefie? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że przyszedłeś tu specjalnie dla nich? - Lekkim ruchem głowy wskazała Rodzanice.
Ostatnio zmieniony przez Bianca Machavariani dnia Sob Lip 25 2020, 10:00, w całości zmieniany 1 raz |
| |
|
Sob Lip 25 2020, 09:36 | | The member ' Bianca Machavariani' has done the following action : Kostki
'k6' : 6 |
| |
Trnawa, Czechosłowacja 26 lat półkrwi ubogi tanatopraktor w zakładzie pogrzebowym "Eden", oszust, złodziej i dyletant |
Sob Sie 01 2020, 00:28 | | Jozef nigdy nie tęsknił za przeszłością. Chociaż już od wczesnych lat dziecięcych słynął z wyolbrzymiana wymyślonych przez siebie historii, rozpowiadania opowieści o wielkich dokonaniach ojca i niegasnącym sukcesie operowym matki, był wprawdzie nie tylko zawstydzony własnymi dziejami, co gotowy całkiem się ich wyrzec, pogrzebać pod suchą ziemią bezbrzeżnej pogardy, na której to, udeptując nogami grunt i depcząc z premedytacją po swoich byłych marzeniach, nie wiedział już nawet co było smutną prawdą, a co fikcją zmyśloną przez jego fertyczny umysł. Nie chciał myśleć o latach, które spędził na obrzeżach Trnawy, gdzie sagan do herbaty między posiłkami używany był do gotowania brudnej bielizny, a porządni ludzie żyli wśród awanturników i starych kirusów, całe życie zbierając pieniądze w poszewkach na poduszki i zardzewiałych puszkach po kawie, by ostatecznie wszystkie swoje oszczędności wydać na karawan pogrzebowy, tym samym uniknąć hańby pochówku w zbiorowym grobie na cmentarzu dla ubogich. Przyszłość natomiast, jak naiwnie sądził, wciąż rozkładała przed nim wachlarz pełen możliwości, obfitowała w szczodre rozdroża, gdzie spośród wielu ciągnących się zygzakiem szlaków mógł wybrać ten najlepszy i najciekawszy, taki, który zdołałaby sprostać jego wygórowanym wymaganiom. Los miał zresztą to do siebie, że zawsze można było go jeszcze zmienić, dostrzec swoje błędy i nie pofolgować kolejnym, krzywdzącym zachciankom, zreflektować nad zachowaniem, które nie przynosiło mu niczego poza druzgoczącą porażką. Dlatego też teraz, w obliczu równie chmurnej wizji, złożył sobie kolejną fałszywą obietnicę - że będzie lepszy, mądrzejszy, zdystansowany, że nie pozwoli by jego sercem wciąż rwały gwałtowne afekty, kłamstwa i napady wściekłości, przez ową krótką chwilę naprawdę wierząc, że mógłby być jeszcze dobrym człowiekiem, że wszelkiego zła, fermentu i grzechu można pozbyć się ot tak, za sprawą nagłego postanowienia, głupiego pstryknięcia palcem. Na słowa Bianki, uśmiechnął się szeroko, być może przesadnie i z nazbyt dużym egzaltowaniem, zważając na to, że miejsce, w którym się znaleźli nie było ani szczególnie ładne ani nawet pachnące jakąś przerafinowaną renomą, w której z takim upodobaniem zwykł się obracać - arywista bez obiekcji, człowiek na skraju moralnego bankructwa, wiecznie stojący po stronie niekonsekwencji, bo posiadający do niej wrodzone predyspozycje. - Ciebie też dobrze widzieć, jak zawsze. - odparł na wpół ironicznie, marszcząc na moment czoło, zupełnie jakby faktycznie problem sprawiało mu przypomnienie sobie okoliczności, w jakich przyszło im zobaczyć się u progu Starego Domu, był bowiem, pomimo swojej dezynwoltury i skłonności do niesnasek z prawem, dogłębnie przekonany o własnym polorze i wyrafinowaniu, które sprawiały, że w obliczu podobnych sytuacji zawsze zdobywał się na wyjątkowo pokrętne, lecz także zaskakująco wiarygodne wyjaśnienia, które nigdy nie sprawdzały się w swojej genezie do kruchości moralnych podstaw jego egzystencji. Dopiero w odpowiedzi na przeczącą odpowiedź kobiety skrzywił się jawnie, wydając z siebie cichy pomruk niezadowolenia, spoglądając raz jeszcze bezpośrednio na skamieniałe twarze Rodzanic, po czym przenosząc wzrok ku śniadej, smukłej twarzy Gruzinki, która, ku jego skromnemu zaskoczeniu, nie wydawała się być przejęta brakiem gościnności ze strony magicznych posągów, które postanowiły najwyraźniej ograniczyć dzisiaj swoje zdolności do używotnienia myśli tylko jednej osoby. Jozef wzruszył ramionami, przysiadając na niskim cokole u podnóża zmurszałej rzeźby. - No, nie dramatyzuj tak, na pewno są odporne na takie widoki, w Petersburgu dużo jest łajdaków spod ciemnej gwiazdy i prawdopodobnie nie jeden już próbował wywróżyć sobie przyszłość z ich kamiennego oblicza. - odparł nieco zaczepnie, opierając tył głowy o twardą łydkę jednej ze słowiańskich bogini i spoglądając z dołu wprost na stojącą nad nim Biankę, nie pozwalając by z twarzy spełzł mu skrzący się wesoło cień przyjacielskiego uśmiechu, który rychło nabrał filuterności i groteskowej kokietliwości, rozbłysłych w jego niebieskawych tęczówkach nastoletnią ekscytacją. - Czyżbyś była zazdrosna? Nie bój się, za sześćdziesiąt lat, jak już oboje będziemy starzy i zwietrzeli, możesz zostać moją jedyną. - zapewnił głosem nieco zachrypłym, lecz niepozbawionym teatralnego przekonania, zuchwałości przebijającej się bezwstydnie w jego stylu bycia, manierze jakże fałszywie sprawiającej wrażenie bycia pozbawionej wszelkiej poruty i zakłopotania. |
| |
Kachreti, Gruzja 86 (wygląda na 25) wupar półkrwi bogaty cukiernik, właścicielka "Starego Domu" |
Nie Sie 09 2020, 12:02 | | Przeszłość była dla niej nie wszystkim, ale jednak... Jednak czymś ważnym. Czymś symbolicznym, odniesieniem do tego, kim już nie była, jakimś wzorcem, z którym mogła się porównywać. A musiała, musiała to robić, musiała wciąż porównywać Biankę z teraz z Bianką z wtedy, bo to pozwalało jej zachować rozum. Pozostać sobą. Mając przed sobą całą wieczność łatwo było się zagubić, zmienić tak, że nagle, pewnego dnia, przestawało się być kimś, kogo się znało. Łatwo było stać się karykaturą samego siebie, kimś nakarmionym wyobrażeniami, jakimiś pokracznymi obrazkami wykształconymi przez lata. A Bianca nie chciała stać się kimś takim. Nie chciała stać się kimś innym, niż tą Bianką, którą była sześćdziesiąt lat temu. Przyszłość natomiast... Nad przyszłością nie chciała się zastanawiać. Była zbyt długa, by Bianca była w stanie ją udźwignąć. Na słowa Jozefa roześmiała się jednak lekko, beztrosko, jakby dyskusje o tym, co ma być, były dla niej równie łatwe jak rozmowy o pogodzie czy o najbliższych zakupach. - W takim razie może po prostu jestem zbyt nudna - rzuciła z rozbawieniem, zerkając to na Rodzanice, to na Neizvestny'ego. - Może moja przyszłość jest zbyt monotonna i zbyt blada, by miały mi co pokazywać.Przecież nie powiem ci, że moja przyszłość jest zbyt długa, by mogła być dobra. Przecież nie powiem, że w pewnym momencie może wymykać się zdolnościom Rodzanic. Że nawet one w którejś chwili mogą nie być już w stanie zobaczyć nic więcej.Na wizję, jaką roztoczył przed nią Jozef, roześmiała się ponownie, głośniej, jeszcze bardziej beztrosko i lekko, jeszcze bardziej odmiennie od tego, co w rzeczywistości czuła. Za sześćdziesiąt lat będzie wyglądała tak samo. Za sześćdziesiąt lat nie będzie wcale starsza - w rozumieniu zwykłej, ludzkiej starości. Za sześćdziesiąt lat będzie może trochę bardziej zgorzkniała, ale poza tym... Poza tym niewiele się zmieni. Może nie będzie jej już w Petersburgu, a może przeciwnie, dorobi się jeszcze dwóch posiadłości i całej sieci cukierni. Może zmieni iluzję, by tymczasowo wyglądać bardziej adekwatnie do wieku, jakiego będą spodziewać się po niej sąsiedzi i może - może - osiądzie tu na dłużej niż gdziekolwiek przedtem. A potem, kiedy znowu wyjedzie, znów wróci do swojego aktualnego oblicza, pojawi się w nowym kraju, nowym mieście ze znowu śliczną, delikatną buźką. I wszystko zacznie się od nowa, jak jeszcze wielokrotnie miało zaczynać się w ciągu nadchodzących dekad, stuleci. Oczywiście, Jozef niczego takiego nie mógł wiedzieć. Nikt nie mógł. - Schlebia mi, co mówisz, chciałam jednak przypomnieć, że jestem zamężna - rzuciła z rozbawieniem, machając znacząco dłonią ze ślubną obrączką. - Valerian raczej nie byłby zachwycony, znając twoje plany.Lubiła Jozefa. Może na początku chciał ją okraść, może chciał zabrać jej to, co wypracowała, ale poza tym - poza tym był sympatyczny. A ona za wiele już widziała, by przejmować się czymś takim, jak skłonności do małego występku. Że złodziej? Może. Kim jednak była, by oceniać jego życiowe decyzje? Sama też jakieś podejmowała i wcale nie była przekonana, że robiła to lepiej niż Neizvestny. Lubiła go. I lubiła tę beztroskę, te łagodne podteksty, ten miękki flirt. To wszystko, czego nigdy by nie było, gdyby Jozef wiedział.Wreszcie, wiedząc, że nie ma na dzisiaj lepszych planów, przysiadła przy posągu obok Neizvestny'ego i przeciągnęła się lekko. Drobne pogaduszki były dobrem, którego ludzie często nie doceniali. Ona też długo nie doceniała. Potrzebowała zostać wuparem, by zrozumieć pewne rzeczy, które jako zwykły człowiek uważała za mało ważne czy oczywiste. - Dawno mnie nie odwiedzałeś - rzuciła lekko. Nie robiła Jozefowi wyrzutów, to było proste stwierdzenie, że złodziejaszka dawno nie było w jej cukierni. Proste stwierdzenie, za którym podążył wyraźnie żartobliwy ton. - Jeszcze zdążę pomyśleć, że o mnie zapominasz. - Nie pomyślałaby tak, oboje o tym wiedzieli. |
| |
Trnawa, Czechosłowacja 26 lat półkrwi ubogi tanatopraktor w zakładzie pogrzebowym "Eden", oszust, złodziej i dyletant |
Wto Sie 18 2020, 14:00 | | Jozef małodusznie marzył o wieczności, o życiu, które ciągnęłoby się dekadami, do którego, jak do jakiejś znakomitej konstrukcji, mógłby w nieskończoność dokładać kolejne elementy, kamień do kamienia, moneta do monety, dopóki nie stworzyłby własnego imperium, królestwa wykładanego diamentami - dzieciństwo spędzone w ubóstwie, pośród labiryntów nędzy i upokorzenia dodawało mu natomiast tylko animuszu i butnej wybujałości w owych infantylnych wizjach przyszłości. Tak długo powtarzał sobie w myślach rozpowiadane wszystkim kłamstwa, że powoli sam zaczynał w nie wierzyć - widział własną matkę na wielkiej scenie praskiego Teatru Narodowego w rozłożystej, wieczorowej sukni, uporczywie odpychając od siebie fakt, że ta od lat gniła za kratami więzienia, że nie miała na sobie nigdy niczego poza burym sarafanem i przewiązaną na głowie bandaną. Przede wszystkim widział jednak siebie jako człowieka, któremu życie już przy narodzinach przeznaczyło sukces i estymę. Miał dwadzieścia sześć lat i gotów byłby zabić za każdy liść oderwany z rozłożystego drzewa jego szczodrych wyobrażeń. - Nudna? - żachnął się, wchodząc jej w pół słowa i uśmiechając z przesadnym, lecz także trochę pobłażliwym rozbawieniem. - To one są jedynie okropnie wybredne. - odparł, odchylając głowę do tyłu tak, by znów spojrzeć na surowe twarze wyrzeźbionych w kamieniu Rodzanic, jednocześnie prawą ręką, w satyrycznym wyrazie dezaprobaty, klepiąc jedną z nich po smukłej, poszarzałej łydce. - Cóż tam zresztą, dosyć już tych bogów i ich parszywych kaprysów! Być może powinnaś być szczęśliwa, że niczego ci dzisiaj nie pokazały, być może lepiej tak właśnie... iść przed siebie bez żadnych oczekiwań. - dodał w przypływie nagłego impulsu, początkowo z żarliwym przekonaniem, niepokornie znów przeciwstawiając się słowiańskiemu panteonowi, zaraz nabierając jednak pokory i pozwalając by słowa wybrzmiały ostatecznie w tonie ponurej refleksji. Zdawało mu się, że pomimo ich krótkiej znajomości, wiedział o Biance bardzo wiele - postrzegał ją poniekąd wedle wykreowanego przez siebie schematu, jednocześnie odnajdując w sobie pokłady sympatii skierowane ku jej łagodnej, przyjaznej naturze, słodyczy, która nie ograniczała się jedynie do pracy w cukierni. Sądził, że znał ją dobrze, nie mógł jednak domyślać się kim naprawdę była. Nie mógł domyślać się, jak abstrakcyjnie wybrzmiały dla niej jego słowa. - Zamężna. - powtórzył z filuternym uśmiechem, zupełnie jakby rozprawiali o czymś całkiem subiektywnym, zachowując jednak, mimo swojej poufałości, uprzejmy dystans, granicę dobrego smaku, której nie chciał i nie zamierzał przekraczać. - Nie myślisz chyba, że w jednej chwili kochać można tylko jednego człowieka? Lub, co gorsza, kochać tylko jego przez całe życie? - odparł, unosząc nieznacznie brwi i spoglądając bezpośrednio na twarz kobiety, gdy ta usiadła obok na twardym, kamiennym cokole. Jego wzrok, uważny i przenikliwy, prędko zsunął się jednak z jej smukłego lica na trzymane na kolanach dłonie, gdzie, poza ślubną obrączką, na jednym z palców połyskiwał także niewielki, zdobiony pierścień. - To też jest od Valeriana? - spytał, wskazując ruchem głowy na przedmiot swojego zainteresowania, lecz naraz tracąc wcześniejszą żywotność, nieumyślnie pozwalając by w niebieskawych tęczówkach błysnął refleks niezdrowego zaaferowania. Miewał od dziecka zapędy ku biżuterii, ta natomiast, choć dotąd niepozorna, zdawała się rozbudzać w nim nieumiejętnie tłumione skłonności, przyciągając uwagę czymś, czego nie był jeszcze do końca w stanie pojąć. Oderwał wzrok od pierścionka, dopiero kiedy Bianca znów się odezwała i, jak lustrzane odbicie, powtórzył jej zadziorny uśmiech ze skrupulatnym oddaniem. - Nie śmiałbym o tobie zapomnieć. - zapewnił, nachylając się do przodu i zawieszając spojrzenie gdzieś w przestrzeni, dopiero po chwili odwracając głowę bezpośrednio ku towarzyszce. - W końcu wciąż wiszę ci przysługę za oszczędzenie mi kłopotów. |
| |
Kachreti, Gruzja 86 (wygląda na 25) wupar półkrwi bogaty cukiernik, właścicielka "Starego Domu" |
Sob Sie 22 2020, 10:33 | | Odetchnęła cicho, po raz kolejny łapiąc się na tym, jak wiele straciła. To nie tak, że żałowała - była przekonana, że gdyby przyszło do decydowania jeszcze raz, gdyby czas się cofnął, a ona znów stanęłaby przez tym samym wyborem, wiedząc to, co wie teraz, to wciąż, wciąż wybrałaby tak samo - mimo tego czasem, jak drobne przebłyski, wracały do niej szczegóły oczywiste dla każdego innego człowieka, a dla niej już nie. Na przykład zapachy. Wiedziała, że miasto jakoś pachnie. Że ma swoją woń tak, jak ma ją każde żywe stworzenie, że pod tym względem jest tylko kolejnym organizmem o własnych cechach. Wiedziała, że ulice pachną różnie i że ten zapach pozwala już na wstępie ocenić, w jakiej dzielnicy się znalazło. Że woń jednego zaułka może być ostrzeżeniem, podczas gdy aromat innego będzie kusił bogatym bukietem kwiatów czy słodyczą kolorowych deserów. Wiedziała. A jednak nic nie czuła. Przez lata udało jej się znaleźć jakiś substytut, coś, co ożywiało zmysły. Miała eliksir, który pozwalał jej kosztować własnych ciast i na powrót poczuć to wszystko, co dla ludzi jest tak oczywiste, że nawet tego nie zauważają. Nie korzystała z nich jednak, nie na co dzień. Wupary nie są bardziej wolne od uzależnień od innych ludzi, a Bianca bardzo nie chciała się uzależnić. Wystarczyło, że tak bardzo zależna czuła się od Valeriana, co w jakiś sposób ją krępowało i... Ograniczało? Możliwe. Możliwe, że tak. Nie chciała do tego dokładać nic więcej. Nie myślisz chyba, że w jednej chwili kochać można tylko jednego człowieka? Lub, co gorsza, kochać tylko jego przez całe życie?Roześmiała się zanim zdążyła powstrzymać ten śmiech. Spontaniczny, lekki, pełen tak bardzo jasnego rozbawienia. Jozef nie mógł wiedzieć, jak brzmiały dla niej jego słowa. Nie mógł wiedzieć, jak brzmiały w kontekście podjętych przez nią decyzji, tego wszystkiego, co zadziało się w jej życiu i tego, co miało się jeszcze zadziać. Nie mógł wiedzieć, jak zabawnie to wszystko brzmi dla niej, która przecież właśnie dla miłości, dla uczuć żywionych do jednego człowieka, zmieniła tak wiele. Znali się z Valerianem od ponad siedmiu dekad, a ona nie uważała, by kochała go mniej niż na początku. W ich życie wkradła się codzienność, gorące uczucia gdzieś po drodze trochę ostygły, ale to był naturalny porządek rzeczy. Tak po prostu się działo i nie miało to nic wspólnego z faktyczną siłą uczuć. - Może to śmieszne, ale chyba tak właśnie myślę - roześmiała się lekko, spoglądając na Jozefa. - Wygląda na to, że jestem niepoprawną romantyczką, ale... - Wzruszyła lekko ramionami. - Dotąd nie stało się jeszcze nic, co podważyłoby moje przekonania. - Uśmiechnęła się szeroko, nie do końca zdając sobie sprawę, że to mogło brzmieć jak wyzwanie. Nie rozumowała w ten sposób, nie w chwili, gdy w jej głowie brzmiały te same słowa, wypowiedziane jednak w trochę inny sposób: przez siedemdziesiąt lat poznałam tylu ludzi, tak wielu, a jednak wciąż to Valerian jest moim słońcem.Powiodła za wzrokiem Jozefa na pierścień, prosty, nieprzesadnie bogaty, z jednym tylko karmazynowym pierścieniem. Uśmiech nieco się rozmył, nie na tyle jednak, by wzbudzić podejrzenia. - Nie - zaprzeczyła. Nie musiała się silić na wymyślanie historyjki. To, co zamierzała powiedzieć, nie było przecież tak dalekie od prawdy, by było kłamstwem. - To prezent urodzinowy od ojca. - Słowa spłynęły gładko, głos nie zadrżał jej i nie załamał się, jak kiedyś się to zdarzało. Teraz przyzwyczaiła się już do takich wyjaśnień. Oswoiła się z nimi i z tym, że to prawda. W jakiś sposób. Ostatecznie faktycznie urodziła się wtedy ponownie - w jakimś sensie - a Zurab rzeczywiście był jakimś jej ojcem. Nie zauważyła nadmiernego, niezdrowego zaaferowania Jozefa pierścieniem. W zamyśleniu spoglądając na małą błyskotkę, nie dostrzegła powoli raczkującego, zbliżającego się na razie niemrawo zagrożenia. Gdy Neizvestny pochylił się, delikatny ruch powietrza otoczył ją jedyną wonią, którą czuła bez porcji eliksiru. Krew. Ludzkie ciepło. Słodycz ciała, mięsa, gorąca pulsującego w śmiertelnych żyłach. Zurab mówił, że z czasem to osłabnie, że zmysł przytępi się do poziomu ułatwiającego życie. Nie było tak. Bianca wciąż czuła tak samo intensywnie i tak samo kusiło ją, by zatopić kły w miękkim ciele. Jedyne, co się zmieniło, to to, że nauczyła się z tym żyć, nie rzucając na każdego człowieka w okolicy. Że panowała nad sobą na tyle, by nie wzbudzać podejrzeń. Co wcale nie znaczyło, że było jej łatwo. Nie było. - Rzeczywiście, wciąż wisisz - przytaknęła lekko, kołysząc beztrosko stopami w powietrzu. - A ja wciąż nie wymyśliłam, czego mogłabym chcieć - roześmiała się. Czego niemal stuletni wupar może potrzebować od jednego, małego człowieka? Zganiła się za tę myśl, mimo wszystko musiała przyznać, że kryje się w niej ziarno prawdy. - A może po prostu lubię trzymać cię w niepewności. W tym napięciu, które każe się zastanawiać, kiedy i co wymyślę. I ile będzie cię to kosztowało. - Uśmiechnęła się z nutą cwaniactwa, spoglądając na Jozefa z rozbawieniem. |
| |
| | |
| |
|