Czy imię jest takie ważne? Niektórzy uważają, że przynajmniej po części wpływa na charakter osoby je noszącej. Natomiast osoby bardziej sceptyczne nie wiążą ze sobą tych dwóch rzecz. Młody Dolohov byłby potwierdzeniem tezy dla tych pierwszych. Był dzieckiem szczęścia.
Już od małego wykazywał się niezwykłym fartem. Jeśli zrobił jakiś głupi kawał którejś siostrze lub kuzynce, to zwykle winą byli obarczani jego starsi bracia. Groźnie wyglądający upadek z wysokości? Nic takiego, ledwie parę stłuczeń i zadrapań. Niezapowiedziany test w Akademii? Feliks zwykle dostawał te pytania, na które chociaż trochę znał odpowiedź. Oczywiście czasem i on miewał pecha, ale znacznie częściej los był dla niego łaskawy.
Raczej nie wyróżniał się jako dziecko. Ciężko zresztą się wyróżnić przy trójce starszego rodzeństwa. Jedyne co można było o nim powiedzieć to to, że co najwyżej był bardziej ruchliwy w porównaniu do reszty Dolohovów. No i to, że uwielbiał otaczać się różnymi zwierzętami, a te lgnęły do niego.
Domowy kot spał z nim razem w łóżku, po jakimś czasie mały Feliks nie wiadomo skąd przytargał do domu jaroszka, który później łaził za nim niczym pies. Czasem można było zaobserwować, jak chłopiec tłumaczył coś poważnym tonem zwierzakom, kiedy te za bardzo dokazywały. Nikt się temu jakoś specjalnie nie dziwił, zrzucano to na wyobraźnię chłopca i co najwyżej uśmiechano się z pobłażaniem na te „wykłady”. Jednak z biegiem czasu jego rodzice zaczęli patrzeć krzywo na jego pogaduchy z futrzakami. W końcu był coraz starszy.
Pewnie definitywnie by mu zabroniono „się wygłupiać”, gdyby nie pewne wydarzenie. Dziesięcioletni Feliks poszedł do ojca, oznajmiając mu, że trzy z rodzinnych orłów źle się czują i są chore. Początkowo nie chciano mu wierzyć. Ptaki wyglądały całkiem w porządku. Jednak dzień później pierwszy z orłów zrobił się osowiały. Po zawezwaniu weterynarza faktycznie okazało się, że wszystkie ze wskazanych przez chłopca zwierząt złapały jakąś zarazę. Wtedy też jego rodzice postanowili się wywiedzieć, skąd u licha ciężkiego dziesięciolatek był w stanie dostrzec problem.
Po ich minie można było poznać, że absolutnie nie spodziewali się odpowiedzi typu „no przecież mi o tym powiedziały” wypowiedzianej tonem, jakby to było coś oczywistego. W pierwszym odruchu Vadim się tylko zdenerwował i już miał posądzić swojego najmłodszego syna o przytrucie ptaków. Na szczęście matka w porę przypomniała sobie rodzinną legendę, którą zasłyszała parę razy w dzieciństwie. Podobno któraś z prababek, albo więcej „pra”, była poświstem. Nikt w to specjalnie nie wierzył, ale biorąc pod uwagę słowa Feliksa… może i w tej legendzie było ziarno prawdy? W ciągu paru kolejnych dni Vadim potwierdził, że to nie był żaden przypadek, a jego syn jest tak zwanym poświstem. Sam zainteresowany był nieco zaskoczony, że jego dar jest w pewnym stopniu wyjątkowy. Do tej pory wydawało mu się, że to nie było nic niezwykłego. Nie myślał o tym jednak zbyt wiele.
Paradoksalnie wraz z tą informacją zbyt wiele w życiu chłopca się nie zmieniło. Jedynie to, że teraz już się nie musiał tłumaczyć z obecności zwierzyńca w swoim pokoju. Jedynie przed wyjazdem do Akademii przestrzeżono go, by na wszelki wypadek nie chwalił się na prawo i lewo swoimi zdolnościami. Feliks nie bardzo rozumiał, dlaczego, ale zamierzał się zastosować do rady rodziców. Dzięki temu mógł przeżyć całkiem zwyczajne życie w Akademii. Nikt nie patrzył na niego jak na jakiegoś dziwoląga i nikomu nie musiał się tłumaczyć. O tym jednak zdał sobie sprawę dopiero dużo później.
Czasy szkolne były dla niego wyjątkowo spokojne. Nabywał nowych umiejętności i znajomości. Nie można było powiedzieć, żeby młody Dolohov odznaczył się specjalnymi talentami w dziedzinie magii. Uczył się w miarę dobrze, szybko łapał nowe zagadnienia, brakowało mu jednak samozaparcia by zgłębiać bardziej swoją wiedzę. Bezoar leczył z większości trucizn? No to super, warto wiedzieć. Nie interesowało go jednak, dlaczego tak się działo. Trzeba było przyznać, że miał dość szeroką wiedzę, tyle tylko, że dosyć powierzchowną. Jedyne przedmioty, które faktycznie go fascynowały była, a jakże, opieka nad magicznymi stworzeniami oraz miotlarstwo. Chociaż w tym drugim dużo bardziej wolał się ścigać niż grać w quidditcha. W wakacje za to dla relaksu zajmował się magicznym łucznictwem.
Jego życie wypadło z utartego rytmu w momencie, gdy skończył 17 lat. Udało mu się wtedy uprosić ojca, by w ramach prezentu urodzinowego pozwolił mu wziąć udział w amatorskim wyścigu na gryfach. Pewnie częściowo na tę decyzję wpłynął fakt, że chłopak był poświstem, a jego możliwości co prawda powoli, ale się rozwijały wraz z wiekiem. Start jak na debiutanta poszedł mu całkiem nieźle, a do tego młodzik złapał zupełnego bakcyla na punkcie magicznych wyścigów.
Od tej pory podczas każdej przerwy w Akademii spędzał swój wolny czas na wyścigach, albo zajmując się gryfem. Zwierzę, na którym wziął udział podczas swoich pierwszych zawodów, stało się jego regularnym wierzchowcem, a pod koniec swojej nauki w Koldovstoretz byli już całkiem zgranym i utytułowanym duetem. No, przynajmniej w amatorskich wyścigach. Jego rodzice pewnie woleliby, żeby spędził trochę więcej czasu na nauce, Feliks miał natomiast inne plany.
Po skończonej nauce w Akademii za aprobatą swoich rodziców zapisał się na wydział medycyny i magizoologii. Może jedynie ich rozczarował tym, że nie wybrał ani kursu uzdrowicielskiego, ani warzelnictwa eliksirów. Zresztą nie miałby większych szans przetrwać pierwszych egzaminów. Zamiast tego wybrał się na kurs hodowli i tresury. Mim, że był uważany za jeden z cięższych kierunków, to Feliks wierzył, że jego niezwykłe umiejętności pozwolą mu nieco ułatwić sobie życie. Początkowo co prawda myślał o weterynarii, jednak bardzo źle radził sobie ze śmiercią zwierząt. Obawiał się, że nie dałby sobie rady.
Żeby zwiększyć swoje szanse na dostanie się na upragniony kierunek, nie będąc pewnym czy jedynie dobry wynik z przedmiotów dotyczących magicznych stworzeń i przeciętne z całej reszty, podczas aplikowania na uniwersytet dołączył informację o swoich dodatkowych zdolnościach.
Równocześnie zaczął startować w większych wyścigach, gdzie konkurencja była dużo mocniejsza. Mimo to radził sobie całkiem nieźle, a po paru startach zaczął nawet bywać na podium. Feliks miał zamiar przez czas studiów latać na gryfie, chociaż w przyszłości miał małe marzenie, żeby przerzucić się kiedyś na smoka. To by było coś. Równocześnie z rozpoczęciem studiów przeniósł się też do Petersburga, chociaż często odwiedzał rodzinne włości.