|
|
|
Karczma „Pod smoczym skrzydłem” |
|
Wto Cze 09 2020, 13:14 | | . Karczma „Pod smoczym skrzydłem” Duża, drewniana karczma „Pod smoczym skrzydłem” przy rynku, prowadzona przez małżeństwo Abga od wielu już lat. Wieczorem zazwyczaj wypełniona gwarem, ciepłym światłem, czasem nawet muzyką, gdy któryś z gości przyniesie ze sobą bałałajkę i zaczną się wspólne śpiewy. W środku mieści się dużo szerokich, ciężkich, drewnianych stołów, przy których stoją prosto ciosane ławy i stołki. Za ladą stoi półka ze skromnym asortymentem głównie lokalnych alkoholi, nad którą wiszą łowieckie trofea pana Abga. Bardzo lubi się nimi chwalić, więc gdy tylko znajdzie jakiegoś chętnego, by go słuchał, zaraz gotów jest szczegółowo opowiedzieć historię każdego z nich.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Wto Cze 09 2020, 21:38, w całości zmieniany 1 raz |
| |
|
Wto Cze 09 2020, 13:20 | | 24.02.1998 Był wieczór i Vitaly Mirikov miał wyjść tylko na jedno piwo. Po oporządku, z sąsiadami, niewinnie. Skończyło się na – no, na jednym piwie się nie skończyło i tyle jest ważne. Opierał się ciężko łokciami o stół, niby znudzony obracając zimny kufel między dłońmi. O czymś była mowa (pewnie o zimie, węglu, o cenach, o polityce – o tym się tylko mówi), ale nie słuchał już. Myślał – sam nie wiedział, o czym myślał. O czym myśleć można w takich chwilach? Chyba się raczej nie chce myśleć o niczym. — No to gadaj, Vitaly — podjął nagle stary Bakhva, wyrywając ponurego przyjaciela z zamyślenia. Vita poderwał głowę i spojrzał niezainteresowany na przyjaciela. — Moja już mi mówiła plotki. Ty się ugadywał z Aguzarovami, nie? Mężczyzna westchnął. — Ano się ugadywał. — I byłby na tym skończył, gdyby nie te piwa. Na trzeźwo Mirikov znany był z raczej cichej, mrukliwej natury – milczący, niezbyt towarzyski, zwłaszcza po śmierci żony. Piątka dzieci, z czego dwoje już odrośniętych, gospodarstwo wcale niezłe z bydłem, owcami, koni nawet kilka, parobków parę, dobre obroty. Dziwak czasem, ale każda wioska musi mieć swojego dziwaka – nie taki zły człowiek. Po pijaku się rozgadywał. Mówił, co mu ślina na język przyniesie, czasem zupełne głupoty, co ich nawet nie myślał. Dlatego nie powinien pić – przypominał to sobie codziennie rano, a potem szedł do pracy, zawsze tej samej, potem siedział w ciszy w kuchni i patrzył na swoje równie co on milczące dzieci, z których żadne nie było podobne do jego Mashki, i ta cisza dłużyła się i dłużyła, jakby trwać miała całe lata, i on w końcu wstawał, zakładał kożuch i wychodził, żeby tylko te drzwi trzasnęły, żeby coś się stało, żeby te dni nie były takie upiornie ciche. Poranne nie powinienem pić zamieniało się w popołudniowe jedno piwo, a popołudniowe jedno piwo zamieniało się w to wieczorne spotkanie. Wziął łyk. — Szkoda dzieciaka — dodał po chwili. Bo szkoda. Śliczny i energiczny chłopiec, jak go pamiętał za zdrowia, teraz, kiedy Vita odwiedził zimny dom Osetyjczyków, leżał skulony na przypiecku i blady jak pierzyna z głową na kolanach matki. Roksolana nawet nie patrzyła na Mirikova, gdy rozmawiali z Asmatem – tylko na tego swojego Khasana. Tatiana wtedy siedziała w kącie, jakby niezainteresowana całą dyskusją, choć przecież pewnie słuchała. Tylko plotła coś, strasznie skupiona, a gdy skończyła, to ożywiła się nagle i ładnie jej oczy rozbłysły, i podeszła do brata i matki, i zamachała mu tym, co uplotła, przed twarzą. Khasan wtedy trochę się ruszył i wyciągnął ręce w jej stronę; zacisnął palce na tej kolorowym czymś (co to było – to już Vitaly nie dojrzał). Coś mu powiedziała po osetyjsku, ale Mirikov tego ich charczenia to za chuj nie rozumiał. Nie musiał zresztą – umieli mówić po rusku, to gadali z nim po rusku. — No szkoda — przytaknęli wszyscy i zapadła na chwilę ponura cisza. Nie po to był jednak wieczór i jedno piwo po oporządku, żeby przybijać się takimi smutnymi tematami. Bakhva ruszył do akcji, by milczeniu położyć kres i porządnie Vitę za język pociągnąć. — No i co ty, Vicia — drążył, świdrując go podejrzliwym spojrzeniem — ty im tak za darmo pomożesz? Ja słyszał… — No nie. — Krótko i na temat. Wszyscy przy stole się uśmiechnęli. Rozpoczął się rytuał sugestywnych, porozumiewawczych „aaa, no właśnie”. Vita czuł, co nadchodzi. Wziął kolejny łyk. — Ta ich sarenka — podpuszczał go Yerik — to taka niezła raczej, nie? |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Wto Cze 09 2020, 14:46 | | Miał pogadać z Dimą. Przez jakiś czas nawet naprawdę chciał pogadać z Dimą. Nie stchórzyłby, bo Mitrokhinowie nie tchórzą, ale on był tym innym, tym słabym synem. Wycofał się ze swojego zamiaru w ostatniej chwili. Pomówił w rezerwacie ze Stivą, pytał wprost o rzeczy, które jego brat zapewne zaniedbał. Spotkało go zaskoczenie, Dimitry rzekomo pilnował teraz rzeczy nieco lepiej niż jeszcze dwa miesiące temu. Grisha niemal pomyślał, że udało mu się powiedzieć w końcu bratu do słuchu, ale z Dimą nie mógł być pewien niczego. Dowiedział się najważniejszych rzeczy od pracownika rezerwatu, posiedział chwilę z Lisą, choć został w bezpiecznym oddaleniu od smoków. Dimitry tylko mignął mu gdzieś, gdy przechodził z jednego budynku do drugiego, może wracał już do Petersburga. Złapią się następnym razem, żadnemu z nich nie spieszyło się do odbudowywania mostów. W drodze powrotnej Grisha wpadł do „Smoczego skrzydła”. A może „Smoczych skrzydeł”, żadna różnica, cały magiczny Kisłowodzk to festiwal smokopochodnych nazw i imion, przestał już zwracać uwagę. Znał wszystkich, którzy siedzieli w karczmie. Wiedział, że go nie lubili. Większość miejscowej ludności lubiła Mitrokhinów tylko w żartach opowiadanych przy piwie, większość tylko szanowała smoki, ich opiekunom nie poświęcając uwagi więcej, niż to było konieczne. Grishy taki układ pasował. Nie musieli znać go ani lubić, on i tak musiał interesować się ich sprawami. Tak nauczył go ojciec, tego obowiązku nie potrafił zignorować. Grisha wypił kieliszek raki na rozgrzanie. Był już naprawdę zmęczony wlewaniem w siebie dużych ilości alkoholu, ale przecież nie mógł zupełnie przestać pić. W środku Kaukazu, w środku ciężkiej zimy, nie uchowa się żaden abstynent. Pan Abga od razu polał mu drugiego i zwrócił uwagę na swą najnowszą zdobycz, zawieszoną w centralnym miejscu skromnej ekspozycji. Grisha skinął głową, popatrzył na skórę rozciągniętą na ścianie, ale słuchał go piąte przez dziesiąte. Docierały do niego także fragmenty innych rozmów, kaukaska ludność nie potrzebowała dyskrecji. Słyszał, że zachorowała krowa Kasyanenków. Słyszał, że najstarszy syn Kapitona Kukleva znów nie wrócił na noc do domu. Grisha kojarzył chłopaka, byli mniej więcej w jednym wieku. Burian miał podobno jakąś dziewczynę w sąsiedniej wsi, wymykał się do niej. Może warto byłoby pogadać z nim, gdyby się zobaczyli, przypomnieć, że ojciec potrzebuje pomocy, bo zima jest ciężka. Na dziewczynę będzie miał jeszcze czas. Usłyszał też nazwisko Aguzarovów i aż przechylił się nieco w krześle, oparł łokieć o oparcie krzesła i zerknął kątem oka, kto o nich rozmawiał. Vita Mirikov był szanowany w okolicy. Chlał na umór, żonę, zanim biedulka zmarła, tłukł, dzieci pewnie też, ale miał gospodarstwo, utrzymywał zwierzęta, jako jeden z nielicznych nigdy, ani razu jeszcze nie pił na krechę. Był dokładnie taki, jaki być powinien gospodarz i ojciec rodziny według tutejszych zwyczajów. Mirikov mówił mniej, niż jego towarzystwo, a towarzystwo mówiło już dość niewyraźnie, ale Grisha słuchał, nieco uważniej niż innych rozmów, jakie go otaczały. Pan Abga polał trzeci kieliszek raki. |
| |
|
Wto Cze 09 2020, 18:39 | | — No niezła — skomentował krótko Vita i zamyślił się zaraz. Aguzarovom to on chciał pomóc, zasadniczo, z dobroci serca – miał swoje dzieci z Mashką, parę stracili. To straszny ból, kiedy młode odchodzą. Masha to się pochorowała chyba z tej rozpaczy, jak tak o tym myślał, po ich małej Boyce – zmarły niedługo po sobie. Mógł pomóc, to chciał. Ale świat jest taki, że nic za darmo nie ma. On by może sam sobie na gospodarstwie dał radę, jednak jego dzieciaki potrzebowały jeszcze matki. Tatiana była gospodarna, umiała pracować przy owcach, a przede wszystkim – dobrze dogadywała się z dziećmi. Lubiły ją. Mogła się nimi opiekować, gotować i sprzątać, czasem mu w oporządku pomóc – nie wymagał wiele więcej. Wiedział, że musi sobie kogoś znaleźć, by się domem zajął, bo po śmierci Mashy sobie zwyczajnie nie radził. I oto trafiła się okazja – bez wiana, co prawda, ale lepsza partia mu pewnie nie wpadnie. Na dodatek była ładna, musiał przyznać. Młoda – pewnie dlatego niebrzydka. — Ładne ma te — szukał słowa, przywołując sobie w myślach obraz Tanyi takim, jakim go zapamiętał; machnął wokół głowy ręką, na migi usiłując przekazać, o co mu chodzi — włosy. I dupę całkiem, całkiem. Taką…— A mój kuzyn, Sidor, wiecie który — zapalił się nagle wcześniej badający dno kufla Gogol — to miał zupełnie coś takiego jak ten Khasan. I ozdrowiał zupełnie. Ja to wiem, jak to trzeba zrobić. — Rozłożył ręce i przystąpił do opowiadania swojego planu, jak gdyby był doktorem z dwudziestoma latami doświadczenia. — To trzeba znaleźć szeptuchę, ale dobrą. A wiecie, jakie to są najlepsze szeptuchy? T ę s k n i c e — wyjawił, bardzo z siebie i tego wniosku widać dumny. — Wiecie, ja to przyrzekam, jak ja Żywię kocham, ja widziałem tęsknicę raz, jak ja się stoczył z Góry Peruna. Tak się ja poturbował, ciemno, ból, myślałem – koniec nadejdzie, ale mi się ukazała ta… i taka smutna była, aż mi się zimno zrobiło. Ale zrobiła nade mną tak — zamachał rękami — i ból odszedł na-ten-tych-miast. I ja wstał, poszedł do domu. O własnych siłach. Wy to sobie wyobrażacie? — Nie wyobrażali sobie. — No i to trzeba właśnie taką do Khasana wynaleźć. Ona to będzie wiedziała, co robić. Nasmaruje czymś albo rytuał odprawi, rozgrzać go może trzeba, deską zastawić piec, popiołem posypać, cytrynę pod poduszkę... a właśnie, widzicie, cytryny to są bardzo zdrowe… i będzie dziecko jak nowe. Wierzyli, mniej lub bardziej żarliwie, w gusła i jak przychodziło co do czego, znachorom ze wsi ufali bardziej niż magomedykom z miast – ale zwidy Gogola bywały zbyt naciągane nawet na ich rozumowanie świata. Szeptuchę, mogliby się wszyscy zgodzić, znaleźć było trzeba – ale tęsknicę? Wszyscy przy stole patrzyli na niego nieodgadnienie. Zapadła cisza. Bakhva, po taktownym łyku piwa, odchrząknął. — To ty, Gogol, idź i poszukaj tęsknicy dla małego — odpowiedział po chwili — a my jeszcze zamówimy. Abga! — ryknął. — Polejże! Na koszt pana młodego! I roześmiał się głośno, szczerze; poklepał porządnie Vitę po ramieniu. — Wyrobisz ty z taką młodą, co, staruchu? Mirikov uśmiechnął się i potoczył wzrokiem po siedzących przy stole. Są rzeczy, których przy kobietach się nie mówi, ale przy kolegach to już wypada, a nawet należy, żeby nie zostać posądzonym o bycie zbyt miękkim. Vita nie był ani miękki, ani przesadnie przebierający w słowach – a już na pewno był dość pijany. — Wątpisz? — zaczepił Bakhvę. — Mam cię zaprosić na noc poślubną, żebyś skontrolował, jak ja sobie z taką młodą radzę?— I może się czegoś nauczył — dodał rozweselony Yerik. Zaraz zorientował się, że jego kufel już jest pusty, więc wydarł się: — Kurwa, Abga, gdzie ty! Bakhva machnął na nich łapą i mruknął coś niewyraźnie pod nosem. — Abga! Chodź tu polać! — ryknął znowu. Po chwili dodał ciszej: — Świętujemy udane polowanie, nie? — No a jak. — Vita uśmiechnął się rozbawiony. — Abga nam o tej swojej skórze. — Gogol wskazał podbródkiem nowe trofeum właściciela karczmy. — A ty nam o Taniuszce. Taki wieczór. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Wto Cze 09 2020, 22:30 | | Każdy wieczór w knajpie musi prędzej czy później dostać swoją gwiazdę. Kogoś, kto upije się najbardziej, będzie śmiać się najgłośniej, a nazajutrz będzie najsrożej żałował swoich wyskoków i tych kilku kufli za dużo. Grisha podziękował właścicielowi przybytku, rezygnując z kolejnej raki. Z każdą chwilą stawało się jasne, że nie ma co nawet startować do tytułu gwiazdy wieczoru. Wszystko wskazywało na to, że zaszczytnym mianem będzie musiał podzielić się kwintet Vity Mirikova. Takie poruszenie w męskim towarzystwie mogły spowodować tylko nieliczne tematy, w tym najczęściej bywały to zwierzęta, kobiety lub pieniądze. Była to prawda niezmienna, obejmująca wszystkie klasy społeczeństwa. Grisha miał bowiem świadomość, że w swoim towarzystwie uczestniczył już w łudząco podobnych pokrzykiwaniach, licytacjach i toastach. Normalna rzecz. Ale co mogli mieć do tego Aguzarovowie? Po namyśle, Grisha podsunął swój kieliszeczek bliżej barmana. Posiedzi jeszcze chwilę, w końcu i tak nie miał się gdzie podziać. Postanowił najpierw rozmówić się porządnie z bratem, a dopiero potem zacząć bywać w domu rodzinnym jak dawniej. Męczyło go już strasznie przemykanie się tam jak szczur, ale przynajmniej dzięki temu poznawał świat na nowo. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy był „pod Smoczym Skrzydłem” ostatnio, i to sam. W ślad za naczynkiem sam także przybliżył się do pana Abga i podpytał, czy coś mu wiadomo, o czym tak zawzięcie mówią przy tamtym stoliku. Abga nie wiedział. Miał już głowę pełną spraw ważnych dla innych ludzi, słuchał ich przez lata, aż w końcu nauczył się filtrować nawet najbardziej szokujące rewelacje. Królowa angielska mogłaby mu wejść do lokalu, usiąść na miejscu, które teraz zajmował Grisha, a on pewnie nawet by nie mrugnął. Cóż jednak Grishy po podziwu godnym opanowaniu karczmarza, jeśli chciał zdobyć wiedzę, której Abga nie zamierzał posiadać. Wytężył słuch nieco bardziej, a huczni panowie przy stoliku jakby zorientowali się, że chciał posłuchać i zaczęli wydzierać się jeszcze głośniej. Grisha prychnął w swój kieliszeczek. Żałosne pijaki. Książęta też rzygają po wódce, ale przynajmniej rzygają do kryształowych mis albo na pozłacane tapety, z tym Grishy jakoś łatwiej było się pogodzić. Zdziwiło go, gdy usłyszał w pokrzykiwaniach mężczyzn imię Khasana. Pamiętał, że to najmłodszy syn Asmata, ale nic poza tym. Kiedy parę dni temu przypadkiem wplątał się w ich obchody święta Welesa, dzieciak nie wyglądał najlepiej. Wyziębił się najpewniej, Grisha ufał, że Kostya zajął się nim odpowiednio. Dlaczego mówili o nim teraz? Grisha bezwiednie zwinął dłoń w pięść i uderzył nią lekko w lepiący się od brudu blat kontuaru. Co jeśli chłopcu się pogorszyło? Konstanty chyba by go o tym poinformował… Chyba że Asmat z żoną nie zgodzili się, by lekarz z Hotynki w razie potrzeby zabrał ich dziecko do miasta. Chyba nie umarł? Grisha musiał mocno trzymać się chybotliwego stołka, by pod wpływem tej myśli nie popędzić prosto pod drzwi Aguzarovów. Nie mógł umrzeć. Wszyscy by o tym mówili, wszyscy chyliliby głowy; wśród mężczyzn nie panowałaby ta wesołkowata atmosfera, która działała Grishy przedziwnie na nerwy. Kiedy zawołali do siebie pana Abgę, wulgarnie i niecierpliwie, przez moment sam miał ochotę wstać do nich, ale powstrzymał się. Czekał. Imię Khasana znikło z ich rozmowy, huczni panowie zajmowali się teraz tematem nocy poślubnej. Grisha słuchał spokojnie, nie wiedząc, że pięść wciąż zaciska mu się, i to coraz mocniej, paznokcie wbijają się w skórę, zostawiając ślady niemal do krwi. Czekał. |
| |
|
Sro Cze 10 2020, 01:29 | | Abga w końcu przyszedł, milczący i spokojny jak zawsze. Wziął kufle, napełnił je porządnie, po brzegi, jakby chcąc, żeby wyjątkowo wymagający stolik dał mu spokój na chociaż najbliższe dziesięć minut i oddał je prędko. Jak tylko trunki znowu pojawiły się na stole, cała banda rzuciła się stukać kuflami i wznosić toasty – a gdy ten krótki rytuał dobiegł końca, Gogol, bardzo widocznie jeszcze rozmarzony, postanowił zwrócić uwagę wszystkich w kierunku tego, co ważne. — Ta tęsknica to była piękna. Jak anioł — mówił dalej o swoim widzeniu. — Taką trzeba Khasanowi znaleźć. Raz dwa wyleczy, co się dziecko pochorowało. Taka jasnowłosa, śliczna… Yerikowi zaczynała już pękać żyłka. Nienawidził odmieńców. Wszystkich – choćby i inni mu mówili, że dobrzy ludzie, że przydatny talent, że trzeba szanować, bo go dosięgnie gniew boski, że ma być kiedyś równość (nieobejmująca cieni, medium i innych tych demonów, bez przesady) – on na wszystkich równo pluł. Szlag go trafiał od tych dziwadeł. Pewnie dlatego odezwał się, nagle bardziej agresywny niż przed chwilą: — Kurwa, Gogol, przestań mi z tą tęsknicą, bo ci zaraz zrobię krzywdę. — Kiedy to prawda! — bronił się urażony mężczyzna. Po chwili spochmurniał: — Święta prawda. Ja na własne oczy widział. Ale wy to jesteście ludzie małej wiary… — Pokręcił głową z dezaprobatą i pogroził im palcem. Groźniej by to może wyglądało, gdyby już nie przymykał, zmorzony alkoholem, oczu. — Wam to się nigdy nic nie ukaże. — Bo mniej pijemy od ciebie — odparł krótko Vita, choć po stanie całej czwórki wcale tego nie było widać. — Ty mi żadnej tęsknicy nie szukaj, bo jak tak szybko wyleczy, to żadnego ślubu nie będzie. Osetyjczycy mają te swoje, no — wytężył umysł — prawo. Posrane.— Jak ja mam gadać z Osetyjczykami, to mi się od razu kurwik zapala. — Pokiwał głową Yerik. — Nie dość, że charczą, jakby im chuj w gardłach utknął, to jeszcze mają to pokurwione... Ja tam nie wiem. — Machnął ręką. — A daj spokój. — Zirytowany Vita pociągnął z kufla. — Mają napierdolone we łbach. I język brzydki. Ale dziewczyny ładne.— No Osetyjki to jest towar pierwsza klasa — potwierdził chętnie Bakhva. — Ciemne. Wysokie. — A ta twoja Tanya to ma cycki ładne? Dawno ją widziałem — zainteresował się Yerik. Vita spojrzał na niego uważnie i zmarszczył brwi. — A co ciebie to tak interesuje? Moja jest.Z pijanymi ludźmi to jest tak, że szybko od śmiechu można przejść do rękoczynów. I oto nad stolikiem kisłowodzkich filozofów zawisły ciemne chmury: atmosfera zgęstniała, cisza zabrzęczała niespodziewanie między nimi. — Nie no, chłopie, ty mnie źle rozumiesz. Nerwus jesteś jakiś — powiedział uspokajająco Yerik, speszony nieco. — Ja tylko pytam, no bo wiesz. Młoda, nie. Moja to już… nie ma na co popatrzeć w ogóle. Pytam, czy masz szczęście. Vita rozchmurzył się trochę. Usatysfakcjonowały go chyba takie wyjaśnienia. Znów się skupił, zebrał w sobie, żeby przypomnieć sobie sylwetkę swojej przyszłej żony, i zacmokał niezadowolony. — Małe trochę.— A desek to ja nie lubię — wtrącił się Bakhva. Gogol wciąż milczał; nieobecna mina sugerowała, że zajęty był myśleniem o tej tęsknicy-anielicy. — Po porodzie zwykle są większe. Chyba. — W sumie to nie pamiętał, ale tak mu się wydawało. — Będzie rodzić? — zapytał Bakhva. — No jak zostanie moją żoną, to raczej będzie, nie? — To wydawało się oczywiste. Mirikov nie potrzebował kolejnych gęb do wykarmienia, ale trzeba było wszystko zrobić tak, jak należy: ślub, potem dzieci. Nie chciał, żeby sąsiedzi pomyśleli, że z nową żoną mu się nie układa. Denerwowały go głupie plotki. — No ale przynajmniej tego stada nie sprzedają. Czy tam pół. Tyle dobrego — podsumował po chwili Vita. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Sro Cze 10 2020, 21:08 | | Mogło się wydawać, że teraz już nie tylko Grisha przysłuchuje się rozmowie Vity i jego świty. Kilkoro znajomków Gogola wyśmiewało jego odę do blond tęsknicy. Jakaś okoliczna grupka podjęła temat choroby Khasana, ale Grisha nie mógł się skupić na tym, co mówili. Vita miał wziąć za żonę Tatianę Aguzarovą. Asmat został w końcu zmuszony przez okoliczności, by zwyczajnie sprzedać córkę, jakby była kolejną owcą w stadzie. Grisha zdziwił się, jak długo zajęło mu poskładanie faktów do kupy. Przecież niedawno u nich był, na własne oczy widział, że gospodarstwo upada. Aslana już nie było, a ojciec rodziny, choć był mądry i pragmatyczny nade wszystko, starzał się i niedomagał. Do ostatniej chwili chciał przekonywać wszystkich wokół, że wciąż jest silny jak kiedyś, wciąż jest twardy jak skała. Stare, dumne pokolenie ludzi-gór z Kisłowodzka. Rąbnął w końcu pięścią w blat. Hałas zagubił się gdzieś w gwarze, jaki od pewnego czasu tylko wzrastał, coraz trudniej było posłuchać własnych myśli. Grisha, na swoje nieszczęście – a może właśnie odwrotnie? – myślał coraz mniej. Tylko pan Abga podskoczył, zdziwiony, że najspokojniejszy gość w lokalu nagle się unosi. Grisha podziękował mu za cierpliwe polewanie raki, pogratulował najnowszej łowieckiej zdobyczy. Pan Abga był jeszcze ze starego pokolenia mieszkańców Kisłowodzka, ludzi cichych i twardych, ludzi z godnością. Mimowolnie spojrzał na kotłujących się przy stoliku nieopodal pijanych mężczyzn. Wstał, zarzucił płaszcz na ramiona i w miarę pewnym krokiem skierował się do wyjścia. Nie wiedział, co go podkusiło, ale w połowie drogi zatrzymał się, nachylił nad Vitaliyem Mirikovem. - Może skończcie już, panowie, tę błazenadę. Nie tylko sobie wstyd robicie.Grisha nie wszczął awantury. Nie mówił też zbyt głośno. Vita może nawet nie zorientował się, kto właściwie się do niego odezwał, ale na konfrontację w karczmie było już za późno. Grisha zrobił parę kroków i już po chwili dało się słyszeć trzaśnięcie drzwiami. Zimne powietrze na zewnątrz zabolało jak policzek, ale coś ciągle w nim wrzało. Chciał po prostu pójść w swoją stronę, a po drodze wygonić z głowy wszystko, co naopowiadali sobie tamci pijacy, ale nie mógł ruszyć się ani o milimetr do przodu. Oparł się plecami o ścianę karczmy i czekał nadal. Minął może kwadrans, może dwie godziny. Z karczmy wysypywali się stopniowo goście. Jedni zauważali Grishę, inni nie. Jedni odważyli się zatrzymać, by podać mu rękę, większość odwracała wzrok. W końcu przez drzwi wytoczył się także Vitaly. Podtrzymywał go Yerik, pozostali huczni panowie musieli już wcześniej powracać do domów, do żon. Grisha odetchnął głęboko. Mógł załatwić to inaczej, naprawdę mógł. - Panie Mirikov! – zawołał, nim pijany duet zdążył oddalić się od karczmy. Dogonił ich szybko, a że zatrzymali się na obrzeżach obszaru oświetlonego przez pochodnie i latarnie wokół karczmy, mogli go rozpoznać. – Na słowo.Nie prosił, jak starszych, doświadczonych w życiu mężczyzn o uwagę i radę proszą chłopcy zdesperowani, by się wybić z błota, w którym dorośli. Wydawał polecenie, jak robią to pracownicy rezerwatu, podchodząc do smoków. Mówił tym samym tonem, co ojciec, kiedy ważni goście przychodzili do niego w ważnych sprawach. A nie spodziewałby się nawet w snach, że umie być tak podobny do Leonida. |
| |
|
Czw Cze 11 2020, 15:09 | | Mirikov nie myślał o sobie jako o osobie bez godności. Wręcz przeciwnie: z tego, co osiągnął, był raczej dumny. Powiększył schedę po ojcu nie tylko o wiano Mashy, ale i o to, na co sam zapracował. Przykładał się do gospodarstwa, nigdy nie pił na krechę, w ogóle nigdy nie brał niczego na krechę. Rodzinnie układało mu się różnie, ale przecież wszyscy mają swoje problemy – to jeszcze nie odbierało mu dostojeństwa. Samozwańczy książę Kisłowodzka: gdy Mitrokhini siedzieli w tej swojej wieży i robili chuj-wie-co, on się uważał za pana Kaukazu. No, a przynajmniej najbliższej okolicy. Kilkudziesięciu hektarów to już na pewno. Ta odzywka – po głosie nie poznał, kto by to mógł mówić, a odwrócić się i zobaczyć twarzy nie zdążył – zirytowała i jego, i jego towarzyszy. Przy stole zapadła na chwilę cisza, żeby zaraz za chwilę cała banda zawrzała pijackim oburzeniem. Yerik się już wyrywał, żeby iść za nieznajomym, tylko Bakhva, ostatni rozsądny w towarzystwie, go powstrzymał. Zaczęły się wyzwiska, zawołano Abgę i zaczęto pytać, co to był za chojrak: karczmarz bez mrugnięcia okiem wyznał, że nie wie, nie widział, nie słyszał, zajęty był wtedy. Tak szybko jednak, jak podniosła się wrzawa, tak szybko opadła. Z czasem o tym bolesnym ciosie w dumę zapomniano: pijana pamięć nie może mieścić zbyt wielu wspomnień. Mówiono dalej: o gospodarstwach, kobietach, polityce. Bakhva wyszedł pierwszy ( jakby na was w domu moja czekała, to też byście wracali wcześnie), potem Gogol, który dziś się z kolegami nie dogadał i tłukł się do domu głęboko urażony tym, że nikt o jego niezwykłych zdarzeniach nie chciał słuchać. Następnym razem będą musieli go goręcej przekonywać, żeby z nimi wyszedł. Yerik i Vita tylko zostali. Wypili jeszcze, wypalili parę papierosów. Wieczór kończył się powoli i nawet oni doszli wreszcie do wniosku, że należy już karczmę opuścić i wracać do rodzin. Wytoczyli się razem, a raczej Yerik wytoczył Mirikova, dzielnie podtrzymując przyjaciela, na zewnątrz i mieli już jakoś sadowić się w saniach, gdy zimne powietrze przeciął głos. Obrócili się – i patrzyli wprost na Mitrokhina. Nie tego najstarszego gwiazdusia, z niego to chyba smoki zrobiły skwarkę, ale teraz Vita nie był pewien; też nie tego drugiego, co to czasem „pod Smoczym Skrzydłem” bywał i wszyscy plotkowali już, że to zachlajmorda; nie, to musiał być ten najmłodszy, ten picuś-glancuś z futonem, fularem czy jak się ten śmieszny szaliczek nazywał. Mirikov nie był ekspertem od galanterii damskiej. Ważne, że szaliczek nosił, babski jakiś. Nie miał zielonego pojęcia, czego od niego wielki pan może chcieć – ale skoro chciał na słowo, to Vitaly wspaniałomyślnie postanowił poświęcić mu minutę. Niech zna łaskę. Machnął uspokajająco ręką na Yerika, żeby chłop nie stał tak, nie denerwował się. Jego kolega skinął tylko głową i odszedł parę kroków w stronę sań. Pozbawiony nagle oparcia Mirikov zachwiał się lekko, lecz zaraz odnalazł znów równowagę. Oparł rękę o biodro, ciężko przeniósł ciężar na drugą nogę i spojrzał z całą przytomnością, na jaką było go stać, na Grishę. — Słucham. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Sob Cze 13 2020, 23:16 | | Gdyby nie nazwisko, leżałby gdzieś w rowie z obitą przez Mirikova i Yerika mordą, nie miał co do tego wątpliwości. Szczerze mówiąc, Grisha nie zdziwiłby się, gdyby wybiegli za nim od razu i wzięli za szmaty. Ludność z gór musiała pielęgnować swój wewnętrzny ogień, czuwać, by nie zgasł, bo bez niego zmarzliby na kość w ciemne kisłowodzkie grudnie. Nie trzeba ich było długo przekonywać do zadania ciosu, czasami wystarczyło tylko krzywo spojrzeć. - Panu się zdaje, Mirikov, że ubił dobry interes. – Grisha zaczął powoli, spokojnie. Wciąż byli blisko karczmy, mijali ich ludzie, pan Abga wyglądał przez okno. – I dobry uczynek przy okazji.Rzygać mu się chciało, kiedy wyobrażał sobie, co dzieje się w głowie Vity. Jak każdy podwórkowy szef, Mirikov był pewny siebie, wręcz przekonany, że nie ma na niego mocnych w promieniu stu kilometrów. Prawda była taka, że należał do pokolenia, które powoli usuwało się w cień. Świat należał już do zapłakanych, osieroconych dzieci, które czekały na niego w domu. Grisha pomyślał, i od tej myśli zemdliło go jeszcze bardziej, że Vitaly oczekuje, że Tanya, nowa, młoda żonka także będzie co noc godzinami czekać na niego, aż wróci po jednym piwie, chwiejąc się na nogach. Mirikov myślał, że jest dobroczyńcą, a za jego pomoc cała rodzina Asmata będzie mu dozgonnie wdzięczna. Grisha wiedział, że tak będzie, bo Osetyjczycy źle znoszą ciężar długu, którego nie można spłacić. Życie za życie, to prosta zasada, ale ludzie tacy jak Mirikov lubią trzymać swą wielkoduszność nad ludźmi jeszcze długo po wyrównaniu rachunku. Co musiało się stać, by zmusić Asmata do ubicia targu z tym człowiekiem? Był najbogatszym z ich sąsiadów, ale wciąż także starzejącym się pijakiem. Musieli chcieć dla Tanyi czegoś więcej. Aslan w końcu ożenił się dopiero, kiedy sam zechciał się oświadczyć. Młodsi synowie Asmata byli jeszcze w szkole, Aguzarov zostawał więc tylko z pomocą Tanyi przez większą część roku. Mógł chcieć wydać ją za mąż, jak nakazywał obyczaj, ale dlaczego tak nagle i dlaczego, do jasnej cholery, dlaczego miała iść za byle kogo? Mirikov chciał go wyśmiewać, Grisha dobrze znał ten wyraz twarzy. Widział go zbyt często u Szury i Dimy, by teraz się nim przejąć. Skoro Vita, szef podwórka, chciał z niego kpić – proszę bardzo. Na swoje szczęście miał gromadkę dzieci na utrzymaniu, nie mogło mu się nic stać. - Radzę pomyśleć dwa razy, zanim następnym razem zachce się panu przechwalać, na czym położył swoje brudne łapy. Rzecz jasna, jeśli nie zaboli to pana za mocno. |
| |
|
Nie Cze 14 2020, 16:47 | | Vitaly myślał, że będzie to tylko chwila; jakaś głupia rozmowa na temat jego gospodarstwa, być może. Nie wiedział sam, czego Grigory Leonidovich mógł od niego chcieć, ale nie spodziewał się – bogowie, nie spodziewał się – że usłyszy t o. Tego jeszcze tylko brakowało, żeby Mitrokhin, nawet nie nestor, nie dziedzic, tylko najmłodszy, mały śmieć, którego – Vita dobrze pamiętał – podpiekły smoki (kim byli Mitrokhini bez nich?), wtrącał się w jego sprawy i oceniał, o czym on rozmawia z kolegami wieczorami w karczmie. Siedzieli w swojej Wiecznej Wieży, wymyślali sobie dziwaczne żonki z eksportu, opiekowali się tymi białymi bestiami i dobra; stąd nikt im się nie wtrącał otwarcie w to, co robią. Baby plotkowały, trochę się żartowało i tyle. Panowie rozsyłali czasem węgiel czy jedzenie, ładnie z ich strony, ale na tym ich wkład w kaukaską społeczność powinien się skończyć. Już od dawna nie znali ludzi, stracili kontakt z wioskami, zaczęli się przenosić do wielkiego świata z tym ich martwym, białozębnym gwiazdusiem na czele. Gówno wiedzieli, a teraz – teraz mieli czelność jeszcze go oceniać, komentować, ba, o b r a ż a ć go! Go, który żył tutaj od zawsze, który pomagał, kiedy mógł, który pamiętał jeszcze, jak na tej ziemi panował dziad tego smarkacza, go, który i gorsze zimy niż ta przeżył! Co to miało być?! Mirikovowi skończyła się cierpliwość. Nie ma zgody, nie ma, żeby ktokolwiek tak się do niego odzywał. Choćby i następnego dnia miał do niego przyjść sam Leonid Mitrokhin, gotów Vicie wypowiedzieć wojnę za obicie gładkiej buźki jego synalkowi, nie zamierzał przyjąć takiej zniewagi i pokornie wsiąść za Yerikiem do sań. Na szali była jego duma – towar na Kaukazie najcenniejszy. Rozeźlony, doskoczył do Grishy, wystrzelił łapą na oślep, złapał coś – płaszcz chyba – i przyciągnął za szmaty do siebie, drugą ręką złapał go za pysk, mocny, ciężki uchwyt człowieka, który codziennie pracował fizycznie. Zachwiał się przy tym, ale trzymał uparcie, choćby miał pociągnąć za sobą Mitrokhina w śnieg. — A co pana Mitrokhina to, kurwa, obchodzi, co ja w karczmie mówię, hm?! — ryknął wściekle Mirikov. — Taki jesteś strażnik Kaukazu, młody? To ja ci coś powiem. Słuchaj no. — Zacisnął mocniej palce na płaszczu Grishy, przestąpił na drugą nogę. — Moje układy, moja dziewczyna, moja sprawa. Chuj ci w dupę. Pilnuj siebie i swojej rodzinki, zamiast mi się tutaj panoszyć. Chuj. ci. w dupę. Rozumiesz?!Mówił bełkotliwie, ale był pewien – w chwili dziwnej trzeźwości – że dość wyraźnie, by Grisha go zrozumiał przekaz d o b i t n i e. Yerik coś tam pokrzykiwał z sań, ale chyba był zbyt pijany, żeby się już z nich wytoczyć. Vita był sam. Nie szkodzi. Był pewien, że załatwi to z Grishą bez wsparcia. Puścił go w końcu, po długiej chwili, nabrał dobrze śliny i splunął mu pod nogi. Tak szanował te jego cenne uwagi. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Nie Cze 14 2020, 23:07 | | Grisha wciąż milczał jak zaklęty, obserwując jak Vitaly szybko się zagotowuje. Dokładnie tak samo wyglądał Dima, kiedy Grishy udawało się go wkurwić – jak dzikie, pozbawione kontroli i brutalne zwierzę. Milczenie nie przemawiało do takich jak on, milczenie oznaczało słabość, a prawdziwy mężczyzna – co Vitaly udowadniał, zapamiętale plując sobie na brodę i kołnierz – kiedy chce coś powiedzieć, to musi drzeć ryja. - Twoja? Co, kupiłeś ją sobie? A co ty masz, Mirikov? Kim ty jesteś? – Grisha nie uniósł się do krzyku. Mówił spokojnie, i chociaż sam nie był w pełni trzeźwy, na pewno wyraźniej niż Mirikov. Pogarda wylewała mu się z ust, nie powstrzymywał jej ani trochę. Pewniej niż Vita trzymał się na nogach, co dawało mu przewagę. W innych warunkach miałby przeciwko niemu marne szanse, ale mimo to musiał stawiać opór. Przywykł do tępaków, którzy wykorzystywali siłę fizyczną do zaznaczenia wyższości. Jeszcze niedawno własny brat okazał się durnym, narwanym osiłkiem, który zaczyna lać, kiedy nie wie, co powiedzieć. Grisha, może wystarczy. Może wystarczy już tylko mówienia, bo naprawdę wszystkich chyba zagadałby na śmierć. Szarpnął się więc w uścisku Mirikova, zwinął dłoń w pięść i z całą siłą, na jaką pozwoliła mu ograniczona przestrzeń, uderzył w brzuch Vity, tuż pod miejscem, gdzie kończy się mostek. W tym samym momencie Mirikov puścił go, ale utrzymał się na nogach. Splunął mu pod nogi, ale Grisha się tym nie przejął. Przywykł. Miał swoją dumę, w końcu też był człowiekiem z Kaukazu, ale smok nie odwraca nawet głowy, kiedy byle patyk trąci łuski na jego grzbiecie. - Jesteś pijak i kurwiarz, wyobrażasz sobie nie wiadomo, co, bo masz garść rubli więcej od sąsiada. Myślisz, że Aguzarov umawiał się z tobą z własnej woli? Myślisz, że gdyby nie musiał, dałby ci córkę, bo taki byłbyś dla niej dobry?Ręce niemal świerzbiły go, by jeszcze dołożyć Mirikovowi, ale obawiał się, że jeśli spowoduje poruszenie i wywabi z karczmy pana Abgę, wszystko skończy się źle. Jeden Mitrokhin i jego wybryki bywał już na ustach wieśniaków, Grisha nie chciał do niego dołączać. Wydało mu się nagle, że kiedy Szura żył, więcej uchodziło im dwóm, młodszym synom z mniej olśniewającymi uśmiechami, na sucho. - To przestań, kurwa, myśleć. Nie wygrałeś na loterii, idioto. Nie masz się czym chwalić. Asmat zrobił błąd, duży błąd, prosząc cię o pomoc. Ja wyprowadzę go z tego błędu. A ty zacznij traktować stare rodziny z szacunkiem. Jesteśmy tu dłużej niż twoje krowy, konie, zasmarkane dzieciaki, cały twój żałosny dobytek, którym teraz tak się szczycisz. Ta „twoja” dziewczyna jest córką człowieka, którego szanuje się wszędzie, którego się słucha. Jeszcze raz wytrzesz sobie nimi mordę, jeszcze raz powiesz o Aguzarovie, jego córce, kimkolwiek z jego rodziny jedno obelżywe słowo, a przysięgam ci, Mirikov – nie zostanie z ciebie nic. |
| |
|
Pon Cze 15 2020, 01:30 | | Vitaly był wściekły. Był wściekły, bo był tak pijany, że ta pierdoła mogła mu dokopać – na trzeźwo to by się nie stało, tego był pewien – i był wściekły, bo ta pierdoła mówiła i mówiła. Obrzucała go jakimiś obelgami, obrażała jego dorobek, jego dzieci, groziła mu – to było zwyczajnie bezczelne. Bezczelne, żeby nie powiedzieć gorzej. Vicie brakowało słów, żeby opisać to, jak bardzo chciał teraz coś mu zrobić, temu zarozumiałemu chujowi, brakowało słów i możliwości, by to okazać. Frustracja i złość buzowały w nim i mogły znaleźć ujście tylko w krzyku. — A spierdalaj, kurwa, spierdalaj! — Stara jak świat, dobra odpowiedź na wszystko. Tyle miał do powiedzenia w tej sprawie. W przeciwieństwie do Grishy, Mirikov ograniczał się w słowach i to było jego ograniczenie. Machnął ręką, żeby tylko ten Mitrokhin nie zapalił się znowu i nie zaczął mu gadać. — I co ty mi niby zrobisz, co? — zapytał zaczepnie, ale zaraz potem się rozmyślił, dochodząc do wniosku, że z tymi smokami to mu może zrobić w sumie całkiem dużo. Obrócił się i chwiejnie ruszył w stronę sań, walcząc przy tym z mdłościami (wywołanymi ciosem w brzuch, alkoholem, kombinacją obu? Nie wiedział). Vita miał dosyć. Swoje powiedział, za szmaty wytargał, splunął. Wystarczy. Podejrzewał, że arystokracik i tak gówno zrobi. Pan kożuch obiecywał, ciepłe słowa jego – tak się ci szlachcice palili do bycia bohaterami, a potem na ostrych słowach się kończyło. Mitrokhinów nie obchodziły tak naprawdę sprawy prostych ludzi. Nie rozumieli ich, nie znali ich problemów, nie przeżyli tego, co oni i z nimi nie pili. Teraz sobie młody umyślił, że ma jakąś misję, ale jutro, pojutrze, za tydzień jego zapał osłabnie. Tego Mirikov był pewny. I wszystko będzie tak, jak sobie Vita zaplanował. A następnym razem, jak się gówniarz pojawi w okolicy i będzie fikał, to dostanie po dupie. Tak Vitaly postanowił. Wtoczył się do sań i rzucił ostro: — Jedź, Yerik, kuźwa, jedź. — Spojrzał ostatni raz na Grishę. — Głupi kutas! Słyszałeś?! — ryknął na odchodne i oto odjechali, kisłowodzcy carowie, nierównym slalomem w noc. Grisha i Vita z tematu |
| |
| | |
| |
|