|
|
|
|
|
Sob Cze 06 2020, 15:19 | | Owczarnia Długi, bielony budynek, wydający się najbardziej zadbanym ze wszystkich na posesji, o szerokim wejściu z obu stron. Przy jednym z nich znajduje się ogrodzony drewnianym płotem, niewielki okólnik. W środku owczarnia jest dobrze zorganizowana: konstrukcje wewnętrzne są solidne, a powierzchnia jest podzielona na wyraźne, porządnie oddzielone od siebie zagrody dla jarek, tryków, ciężarnych samic oraz izolatkę. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 23 lata czysta bogaty żona |
Sob Cze 06 2020, 23:36 | | 09.02.1998 Mijają trzy tygodnie – świat jest znów normalny. Nie mam czasu na rozmyślanie i chyba jestem za to wdzięczna. Pracy jest dużo, jak zawsze: zimą tylko robi się trudniejsza, owce łatwiej chorują, robią się nerwowe, bo brakuje nagle ruchu. Spacery po okólniku nie wystarczają – nasze dziewczyny się niecierpliwią. Tak samo nasze owczarki kaukaskie. Wybiegam z Gromem i Krasą, ale trudno im się poruszać w śniegu. Zwłaszcza Krasie, jest już stara. Nie nadąża za młodym. Chciałabym, żeby robiło się już cieplej. Ta zima jest wyjątkowo ciężka i wykańczająca. Węgiel wysłany przez Mitrokhinów pomógł – na jakiś czas, bo już się kończy. Nie uchronił on też Khasana od przeziębienia: lekkiego, ale wystarczającego, by pięciolatek zrobił się marudny, a wszyscy, zwłaszcza matka, zamartwiali się na śmierć. Mama nie odstępuje teraz małego na krok i chyba co pół godziny mierzy mu temperaturę, tak się denerwuje. Aslan też robi, co może, ale nie oczekujemy od niego, że utrzyma dwie rodziny, zwłaszcza teraz. Ale przynajmniej jest tydzień Welesa i Nikala przyjechał. Soslan został w szkole, ma jakiś egzamin po feriach świątecznych, a on jest pilne dziecko i uczy się jak należy. Na szczęście, mój drugi brat to taki debil, że jemu to obojętne, czy będzie w Akademii, czy nie będzie, bo i tak pewnie wynikiem się nie ma co chwalić. Cieszę się, że chociaż on tu jest. Weselej w domu, nawet zimą, gdy gada te swoje głupoty. Wszyscy mężczyźni są w kożuchach wywróconych na drugą stronę – nawet mały, który uparł się, że on też chce brać udział w święcie jak duży chłopiec. Owinęłyśmy go z matką w szaliki i tak nasunęłyśmy mu czapkę, że chłopaka zamaskowałyśmy – świat widzi tylko jego duże, błyszczące, brązowe oczy. Ja i mama za to – odświętnie, są takie dni, kiedy trzeba – wyjęłyśmy grube, tradycyjne sukienki osetyjskie, ciemne, ale pięknie haftowane, przykryłyśmy głowy chustami. Wszyscy są gotowi, tylko czarownika nie widać. Nikalę oddelegowali do wyglądania, czy kto idzie. Widzę, jak stoi, dureń, oparty o płot. Podchodzę cicho do niego, unosząc rąbek sukni. Śnieg skrzypi mi pod nogami. |
| |
|
Nie Cze 07 2020, 00:21 | | Pierwsza rzecz — kożuch odwrócony na drugą stronę wygląda ś w i e t n i e. Druga — wyglądałby lepiej, gdyby wszyscy nie nosili się tak samo. To odbiera mi należną oryginalność. Wiem oczywiście, że nie można tak mówić; wiem, jak ważne są obrzędy, naprawdę. To jest w jakiś sposób budujące, gdy wyglądamy wszyscy tak ładnie; gdy jesteśmy tacy odświętni i poważni, może nawet dostojni, jeśli mogę to powiedzieć o naszej rodzinie i o wszystkich innych. Po prostu... trudno to wyrazić. Khasan jest chory, a zima ciężka. Gdy byłem dzieckiem, jako pierwsze zauważyłbym ośnieżone szczyty albo próbowałbym sprawdzić, co dokładnie zmieniło się w gospodarstwie — może to dałoby mi pomysł, jaki żart zrobić Tanyi. Teraz stoję oparty o płot i chociaż chciałbym, żeby jakiś mój debilny żart mógł wyleczyć naszego brata albo chociaż sprawić, że mama nie będzie marszczyła tak czoła, to tak naprawdę nie przydam się na wiele. Ale przynajmniej jest tydzień Welesa i przyjechałem. Jestem tu i mogę kręcić się pod nogami, wyglądać groźnie na podwórze albo opierać się nonszalancko o płot. Wiem, niewielka pociecha, gdy oni wszyscy zamartwiają się na śmierć, próbując ją, śmierć znaczy, jednocześnie przegonić z domu. Ale no, jestem. Przynajmniej tyle. Powroty do domu zawsze są bolesne. Na przykład, mama powiedziała mi, że urosłem, ale to nieprawda — po prostu to ona jest mniejsza, za każdym razem, gdy przyjeżdżam tu znowu. Soslan nie miał nic aż tak ważnego, żeby się nie pojawić, tak przynajmniej myślę, nie wiem, czy to prawda. Zapytałem go tydzień wcześniej, czy na pewno nie zmienił zdania, ale on tylko spojrzał na mnie bez słowa i tyle z tego było. Nie muszę zresztą pytać, nawet domyślać się nie muszę. Tam, w Koldo, naprawdę jest inaczej, tam jest quiddith, wszystko w ogóle sprawia, że zawsze czujesz się, jakbyś unosił się kilka centymetrów nad ziemią. Tutaj jest tak... ciężko. Przyjechałem tydzień temu i chociaż wszystko wydawało się takie same, wiem, że za każdym razem, gdy wracam, dom jest mniejszy, cieńszy, a psy starsze. No i zimna, jeszcze zimna jest teraz ciężka. — No i co się tak skradasz głupio? Myślałaś, że nie słyszę? — rzucam, odwracając głowę w bok, dbając przy tym, żeby włosy opadły mi na czoło nonszalancko. Niewielka ze mnie pociecha, tak, ale przynajmniej mogę wyglądać dobrze w tym kożuchu odwróconym na drugą stronę i z tą moją śliczną buźką. Czekam, aż moja siostra zbliży się wystarczająco, a potem daję jej mocnego kuksańca w bok. Tęskniłem, Tanya, nie mów nikomu, ale naprawdę za tobą tęskniłem. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Nie Cze 07 2020, 00:31 | | Mijają trzy tygodnie – jest coraz gorzej. Dwadzieścia jeden dni, a każdy łudząco podobny do poprzedniego: stres, alkohol, polityka; stres, alkohol, polityka; i tak w kółko. Czasami przypominał sobie jeszcze, że w Kisłowodzku, w jego kaukaskiej oazie, czeka kolejne napięcie. Kiedyś musiał spojrzeć Dimie w twarz, zaryzykować, że znowu zaczną się spierać, walczyć ze sobą jak rozdrażnione smoki. Po takiej walce mogą zostać tylko zgliszcza. A Grisha za wszelką cenę chciał tylko ocalić to, co Mitrokhinowie budowali na swojej trudnej ziemi przez wieki, uszanować ich wysiłek, wszystkie wyrzeczenia, na które zgodzili się, by zatrzymać przychylność smoków. Nie chciał przyczynić się do ruiny dziedzictwa, więc siedział w Petersburgu, do domu wracając rzadko i zawsze tylko na kilka godzin w środku nocy. Trwał zakleszczony w pościgu, który lada chwila miał dobiec końca. Poprzedniego dnia odbyła się debata, rozwlekające się i niepotrzebne przedstawienie dla debili, na które zmarnował kilka godzin. Nazajutrz Rosja miała ruszyć do urn, wybrać nowego Dumę. Grisha mimowolnie denerwował się wynikiem głosowania. Miał serdecznie dość. Dzisiaj musiał więc wrócić do Kisłowodzka i przypomnieć sobie, że są rzeczy ważniejsze od polityki, rzeczy starsze i świętsze, które nie proszą o respekt, nie wygłaszają mów, które mają przekonać do nich człowieka – rzeczy, które po prostu się dzieją i za samo ich miejsce w tradycji corocznie egzekwują należny im szacunek. Nie słyszał nic prócz podmuchów wiatru. Smagały go po twarzy bezlitośnie, wietrzysko wyło wprost do uszu, które przeszywał ból. Zima w Kisłowodzku była cięższa niż w stolicy, była prawdziwa. Po prostu szedł, nie patrząc przed siebie. Zahipnotyzował go rytm opadania stóp w gładką, grubą warstwę śniegu na ścieżce i to wystarczało. Nie mógłby się zgubić na drogach Kaukazu, nawet w środku zimy, kiedy śnieg oszukiwał zmysły a zmrok zapadał szybko, po zaledwie kilku krótkich godzinach dnia. Szedł przed siebie, podnosząc głowę tylko, gdy zahaczał ramieniem o nierówne sztachety jakiegoś płotu, mikrą gałązkę drzewa, kiedy zaczął obszczekiwać go jakiś pies. Młody, dobrze odchowany owczarek kaukaski stanął przy płocie i zaczął ujadać, bez wątpienia na Grishę. Na drodze nie było nikogo innego, a zwierzęta zawsze reagują tak na ludzi żyjących blisko smoków. Szczególnie psy drażni zapach siarki. Grisha nie dziwił im się; zdążył już zupełnie do niego przywyknąć, ale kiedy wrócił do Kisłowodzka po studiach, przez jakiś czas znowu czuł go w pełnej okazałości. Nie był to zapach, który łatwo polubić. Gwizdnął na psa krótko, co – jak się spodziewał – nie przyniosło rezultatu. Owczarek nie przestał szczekać. Grisha spodziewałby się, że przy święcie, szczególnie ważnym dla okolicznych gospodarzy, ktoś zaraz wyjdzie uciszyć zwierzę. Ktoś stał już nieco dalej przy płocie. Grisha, uznając, że ostatecznie psim przeznaczeniem jest szczekać, skinął głową gospodarzowi i ruszył w dalszą drogę. A potem poznał, że mija obejście Aguzarovów i stanął jak wryty. Zaszedł dalej, niż mu się zdawało. Cofnął się o pół kroku, przyjrzał chłopakowi stojącemu przy furtce. Cholera, który to? Najstarszego i najmłodszego z nich Grisha dobrze pamiętał; Asmat miał tylko jedną córkę, to też ułatwiało sprawę. Ale tych dwóch, może trzech środkowych braci – zabijcie, a Grisha nie powie, który jest który. - Jest ojciec? – zapytał więc, bo odwołanie do ojcowskiego autorytetu nie potrzebuje zwracania się do dzieciaka po imieniu. Może stary Aguzarov mimochodem rozwiąże kłopot Grishy. Albo jego córka. Podeszła do płotu kiedy i on się do niego zbliżał, a na jej widok Grisha jakby zwolnił kroku, niemal zatrzymał się, ale dlaczego? Tego nie rozumiał. Przywitał Tatianę skinieniem głowy i czekał, aż któreś coś do niego powie. Był panem Mitrokhinem, skoro już wykazał zainteresowanie sąsiadami, musiał wytrwać w roli do końca. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 23 lata czysta bogaty żona |
Nie Cze 07 2020, 02:55 | | Jest lepiej, łatwiej, ładniej, kiedy chłopcy wracają latem. Kaukaz jest wtedy zielony i pełen życia – kiedy wszystko wokół rozkwita, nie myśli się o śmierci. Jest śmiech, są głupie przepychanki, są żarty Nikali i wyścigi, kto szybciej doniesie wiadro z wodą do domu (Nika coraz częściej mnie prześciguje, cholerny sportowiec), za co ojciec zawsze nas ruga, bo rozlewamy wodę i jesteśmy w ogóle niepoważni, mamy iść jeszcze raz i teraz p o r z ą d n i e ( was dwojga to w ogóle nie ma co puszczać do roboty, machnięcie ręką, jakby papa chciał, żebyśmy mu zeszli z oczu – ale uśmiechnie się, wiem, że się uśmiechnie). Z mamą pieczę habizhdjin, a Khasan przychodzi wtedy do kuchni i oznajmia, że chce pomóc robić habibi (zaczynam wątpić, że kiedykolwiek nauczy się to dobrze wymawiać), więc dajemy mu proste zadania, które, jak każdy kilkulatek, wykonuje z ogromną uwagą i staraniem – dopóki nie usłyszy jakiegoś hałasu na dworze i nie wytłumaczy nam mądrze, że on musi iść, i już go nie ma. Teraz, gdy przyjeżdżają na ferie świąteczne, gdy Kisłowodzk jest jasny i lodowaty, gdy wieje w twarze ostrym wiatrem, gdy trudno rozpalić ogień w piecu, gdy zwierzęta i ludzie chudną i chorują – teraz łatwo jest zrozumieć, dlaczego to zimą oddaje się cześć Welesowi. Choć jest mi smutno bez nich, spokojniej mi, gdy chłopcy zostają wtedy w szkole. Tam są bezpieczniejsi, wciąż na Kaukazie, ale oddzieleni grubymi murami od przykrych spostrzeżeń, które wyjątkowo rzucają się w oczy, kiedy długo nie było się w gospodarstwie. Nie mogę winić Soslana za to, że nie chce widzieć, że jego ukochana Krasa jest starsza i wolniejsza, niż była jesienią, że babka już nie plecie tak sprawnie warkoczy, jak plotła zawsze, a ojciec, podobno góra, nie człowiek, garbi się tylko bardziej i bardziej, i Aslan jest nam odrobinę bardziej, niż wtedy, kiedy Soso pakował walizki, potrzebny, żebyśmy w ogóle przetrwali tę zimę. Świat jest wystarczająco zimny i surowy, więc musimy znaleźć jakieś źródło ciepła. Ludzie to jedyne, co mamy – więc najważniejsze, że jesteśmy razem – że Nika przyjechał – i jakoś to będzie. Nawet jeżeli jutro się pogorszy, wciąż będziemy razem. Gdy życie jest niepewne, to jedyne, co naprawdę się liczy. — O, umyłeś uszy na święto? — odpowiadam z udawanym zaskoczeniem i p o d z i w e m dla dedykacji mojego brata, stawiając kolejne kroki w jego stronę. — No proszę, proszę! — znęcam się nad nim z żartobliwą złośliwością. Słyszę jednym uchem, jak Grom ujada (czarownik już jest?), ale nie przejmuję się tym jeszcze. Nika też. Daje mi kuksańca akurat w momencie, w którym, zaalarmowana tym, że pies nie przestaje szczekać, patrzę na drogę. Oddałabym Nice, powiedziała mu coś, przytuliła go – normalnie. Ale oto patrzyliśmy teraz na samego Grigoryego Leonidovicha Mitrokhina. Zamieram, nie wiem dlaczego, serce staje mi na chwilę – tak krótką, jak wtedy, na moście. Szczekanie Groma rzeczywiście brzmi jak echo burzy. Jest potężne, głośne, groźne. Po jakimś czasie boli od niego głowa. — Grom! Cichaj! — Macham dłonią stanowczo. Owczarek zna komendy, tata go dobrze ułożył, żeby na pastwisku była dyscyplina – dlatego pies siada grzecznie, choć warczy jeszcze nieufnie dla dobrego rachunku, jeszcze świdruje Grishę wzrokiem, jakby był zagrożeniem dla owiec. Pewnie czuje od Mitrokhina smoki. Zwlekam sekundę, nim znowu patrzę na Grishę. Nie widziałam go od trzech tygodni – i świat był normalny. Wciąż jest. Po prostu nie wiem, jak mam się zachować: to była dziwna noc dla nas obojga. Prosta pasterka nie powinna widzieć takim swojego pana, pan nie powinien przytulać prostej pasterki – taki jest porządek. Wydarzyło się wszystko wbrew powinno się, a ja po prostu – ostatecznie, pod koniec dnia, kiedy najbardziej rozmywają się granice między panem a nikim – okazałam tyle życzliwości, ile mogłam człowiekowi w potrzebie. To jest aż tak proste. Tyle —— tyle. Nie wiem, jaką on może mieć sprawę do mojego ojca w święto, ale nie wypada mi pytać. Uśmiecham się więc serdecznie. — Jest. Zawołam — oferuję się. Nika musi zostać przy furtce i powitać gościa, jak Osetyjczykowi należy. Mnie tego nie wolno. Gość w dom, szczęście w dom – a my od dawna nie mieliśmy gości. Może Grisha przynosi z sobą trochę boskiej łaski, żeby odgonić śmierć. Idę szybko pomiędzy budynki gospodarcze. Krążę chwilę po podwórku: Krasa, zaciekawiona moimi wycieczkami, podrywa się i leniwie drepcze za mną. Wreszcie znajduję tatę koło owczarni. — Papa — zaczepiam go po osetyjsku. — Pan Grigory Leonidovich Mitrokhin do ciebie. |
| |
|
Wto Cze 09 2020, 17:41 | | Grisha pierwszy mógł usłyszeć pieśni śpiewane przez towarzyszących czarownikowi chłopców. Szli wszyscy w zwierzęcych maskach i w odwróconych kożuchach małym korowodem, a jeden z młodzieńców trzymał turonia. Sam żerca za to miał maskę kościaną, zasłaniającą górną część jego twarzy. Całe ciało zakrył odwróconym na lewą stronę płaszczem i powoli kierowali się w twoją stronę. Pamiętasz jeszcze, Mitrokhin, że trwa Tydzień Welesa? Przyszli poświęcić twojej Tanyi owce. Pies słysząc recytowane głośno rytualne teksty zaczął na nowo ujadać, przez co z chałupy wyjrzał również Aslan. Widząc nadchodzący korowód, siostrę z ojcem idących w stronę bramy, a także gościa wrócił się do domu, aby poinformować matkę i babkę o sytuacji. Można było się spodziewać, że ubiorą Khasana znowu i wyjdą wszyscy na zewnątrz. Przecież Roksolana nie pozwoliłaby choremu synowi biegać na takim mrozie bez powodu przez dłuższy czas. Za to na ciebie, Tatiano, ojciec spojrzał zdziwiony, po czym odrzekł tylko po osetyjsku: - Już idę - i ruszył dość żwawym krokiem do niespodziewanego gościa. Dziś prócz zwykłych obowiązków upewniał się, że czarny bez jest żywy, a cały zwierzyniec gotowy na święcenia. Nie mógł jednak przecież zignorować gościa, nawet jeśli nie pochodziłby ze szlacheckiego rodu. - Witaj szanowny Grigory Leonidovichu - wpuścił go bez wahania na podwórze uciszając Groma. Uśmiechał się przy tym, w końcu gość oznaczał łaskę bożą. - Co pana do nas sprowadza? - spytał, zerkając dyskretnie na zbliżający się pochód. Nie mógł zignorować kaznodzieja, dlatego kwestię ewentualnego zaproponowania udziału w święceniach postanowił uzależnić od sprawy, w jakiej mężczyzna przyszedł. W najgorszym razie planował odesłać żonę lub córkę, by się zajęły gościem, a sam z resztą rodziny dopilnować, aby obrzęd przebiegł jak należy, a jego synowie przypadkiem nie obrazili nadchodzącego czarownika. |
| |
|
Sob Cze 13 2020, 14:35 | | — Tak — odpowiadam z szerokim uśmiechem, nie próbując nawet się odciąć, po prostu wkładając w to tyle dumy, ile jestem w stanie. Myślę zaraz, że chciałbym, żeby Tanya nie była taka cicha. Cicha — a może smutna po prostu, jakaś ciężka, nie wiem, bardziej zamyślona. Tęsknię trochę za tymi wieczorami, kiedy wbrew wszystkiemu, co mówią ojciec albo babka, gramy w karty jak nienormalni, za tymi letnimi, dusznymi dniami, kiedy klepię ją w plecy i ścigamy się do studni, a przegrany niesie wiadro wygranego przez połowę drogi powrotnej. W ogóle — teraz jest zimno, jest ciężko i nieprzyjemnie. Chciałbym, żeby zimy dla Kisłowodzka nie oznaczały częściowej śmierci, nie były zawsze takie ostateczne i brutalne. Powinno zawsze świecić słońce. Nie wiem, po co światu zima i gdybym mógł, to bym się jej pozbył po prostu. Z drugiej strony, trafia mi zaraz do głowy myśl, wystarczająco okrutna, żebym szybko poczuł się z nią źle — za dużo ciepła to też chyba nie jest dobrze, dla niektórych szczególnie, Mitrokhinów na przykład. Wyłania się przed nami — wysoki jak sam Elbrus, szanowany Grigory Leonidovich Mitrokhin, przez mamę traktowany jak kolejny syn i jestem pewien, że go kocha bardziej ode mnie. Uśmiecham się trochę głupio, zerkam na siostrę i prostuję się, bo tak wypada. Powietrze jakoś gęstnieje, śnieg skrzypi mu pod drogimi, miastowymi butami, gdy się zbliża. Mierzę go uważnym spojrzeniem — to znaczy, on pewnie nie zauważa, ale ja i tak to robię, jak dobry syn gospodarza, zaznaczam swój teren. Założę się, że Mitrokhin nie wie, którym Aguzarovem jestem. Sekundę później Tanya znika w środku, a ja cofam się trochę i kłaniam trochę przed naszym gościem. Zaraz po tym wracam do mojej poprzedniej pozycji, opieram się znowu o płot. — Panie Mitrokhin — rzucam lekko, otwieram furtkę. — Zapraszam do środka. Nie wiem, tak szczerze mówiąc, co mam powiedzieć. Powinienem chyba go jakoś zagadać, zazwyczaj zresztą to nie jest dla mnie problemem — ale wtedy, gdy nie muszę uważać na słowa, a teraz jest dużo takich, których trochę się boję. Mógłbym na przykład zapytać, jak zdrowie — ale u nas w domu leży Khasan, mama szaleje z niepokoju, a ja jestem tym smutniejszy, im smutniejsza jest ona, nie wiem więc, czy chcę poruszać taki temat. Mógłbym zapytać o smoki — ale one nie były zbyt posłuszne ostatnio, więc tym razem to on chyba nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Cóż, gdybym miał coś powiedzieć, tak naprawdę, to poradziłbym, żeby inny Mitrokhin się w paszczę smoka nie pchał, bo mama tym razem to już na pewno się zapłacze na śmierć. Ale nie wydaje mi się, żeby to spodobało się komukolwiek. Ojciec pojawia się w końcu i wybawia mnie od tej sytuacji. Nie wiem zresztą, czy Mitrokhin w ogóle czegoś ode mnie oczekiwał, nie wydaje się szczególnie przejęty. Gdy mija mnie, odnajduję Tanyę, staję obok niej i mruczę głupio, prawie pod nosem, po osetyjsku. — Dlaczeg oni są tacy wysocy? |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Sob Cze 13 2020, 22:06 | | Nie wiedząc, gdzie ma podziać ręce, ani w którą stronę patrzeć, Grisha czekał, aż Nikala (tak, zdaje się, że tak się nazywa) wyprostuje się z ukłonu. Wyciągnął do niego rękę, uścisnął dłoń chłopca. - Wystarczy Grisha, chłopcze.Kiedyś, może już niedługo, Nikala będzie głową rodziny. To, co mówił mu ojciec to jedno, ale kiedy obcy zaczną traktować go jak mężczyznę, może weźmie to za znak, że pora dorosnąć. Przydałby im się tu jeszcze ktoś, kto w razie potrzeby zajmie się ważnymi sprawami. Nikala najwyraźniej nie umiał jeszcze nawet uciszyć psa. Tanya zrobiła to za niego. Grisha ledwie zdążył na nią spojrzeć, a już odeszła szukać ojca gdzieś w podwórzu. Podszedł do Asmata i role się odwróciły. To on ukłonił się płytko przed gospodarzem. Odważył się też uśmiechnąć, skoro stary Aguzarov zrobił to pierwszy. Nie wiedzieć czemu, Grisha czasami krępował się przed rówieśnikami ojca, ludźmi, którzy pamiętali czasy, kiedy Leonid był młody i sam sprawował pieczę nad smokami Mitrokhinów i ziemią wokół Kisłowodzka. - Panie Aguzarov. – wymienili uścisk dłoni. Znajdując się na cudzej ziemi, Grisha był tylko gościem. Pan Mitrokhin został na dróżce, być może udało mu się przewiesić niezdarnie przez płot, ale Grisha był już daleko od niego, wszedł w głąb podwórza. - Przepraszam, że wam przeszkadzam. – pochylił głowę. Był zakłopotany. Pamiętał, że miejscowi gospodarze oddają w tym czasie cześć Welesowi. Wiedział, że to ważne święto, chociaż w Wiecznej Wieży nie było co święcić. Nie mieli obór ani chlewów, nie pędzili żadnych stad na pola, a smoki nie podlegały pod obchody tygodnia Welesa. Miały swoje święto w sierpniu, najważniejszy dzień w roku dla każdego Mitrokhina. Nawet Alexandr, kiedy podczas składania jaj w rezerwacie był na drugim końcu świata – planował uważnie, by do tego nie dopuścić, ale mimo to zdarzyło się tak dwa lub trzy razu – pisał do domu pilnie, chcąc dowiedzieć się, jak Drakonitsa przebiegła w tym roku. Może powinien zostawić tym ludziom ich święto, nie mieszać się. Może obecność obcego mogłaby coś popsuć, nawet jeśli obcy przychodził w dobrej wierze. Minął miesiąc odkąd Mitrokhinowie zamówili węgiel dla kilku wiosek wokół Kisłowodzka. Większość rodzin powinna mieć jeszcze dość, ale nie z samego opału człowiek żyje. W ostateczności ich małe domki mogłaby ogrzać magia, węgiel był tylko zabezpieczeniem na naprawdę ciężkie mrozy. Trzeba było sprawdzać na bieżąco, czy gospodarstwa nie potrzebują czegoś jeszcze. Ludzie w Kisłowodzku byli dumni, nie prosili o pomoc, jeśli głód nie zaglądał w oczy ich dzieciom. Obowiązkiem Mitrokhinów było kiedyś zatroszczyć się, by nie doszło do tak ciężkich sytuacji. Gdy przychodziła zima, nawet po trzystu latach, kiedy po mugolskiej stronie w mieście królowały dżinsy, wata cukrowa i rock’n’roll, synowie smoków przypominali sobie o opiece nad ludźmi. - Byłem u sąsiada w okolicy, pomyślałem, że wpadnę i do was, zapytam, czy czegoś nie trzeba. – wyjaśnił, ściszając głos bezwiednie. Zauważył, że Asmat wygląda już czarownika, który miał święcić ich owce. To nie był odpowiedni czas na załatwianie spraw przyziemnych, wyciąganie na wierzch trudności, z jakimi zmagali się Aguzarovowie. Słyszał już śpiewy, już idą. Grisha myślał, że ma więcej czasu. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 23 lata czysta bogaty żona |
Nie Cze 14 2020, 16:45 | | Idę do furtki za ojcem, a za nami drepcze Krasa, królowa podwórka. Gdy staję przy Nice za plecami ojca, ona podchodzi leniwie do Grishy. Szczeka parę razy, ale nie tak głośno i natarczywie jak Grom. To brzmi bardziej jak powitanie. Okrąża go parę razy, obwąchuje, aż wreszcie siada grzecznie. Caryca gościa akceptuje, to jest najważniejsze. Obserwuję ten jej proces uważnego badania przybysza z pewnego oddalenia. — Żeby patrzeć na ciebie z góry — szepczę dyskretnie do Nikali, lekko rozbawiona. Zaraz jednak łapię brata delikatnie za rękaw i szarpię niezbyt silnie. — Mam cię na oku, młody — ostrzegam go cicho, choć nie wiem, czy to coś da; nie jestem siostrą, która pochwalić może się szczególnym autorytetem wśród braci. Zerkam na niego surowo kątem oka, tak na wszelki wypadek. To delikatna sytuacja. Jeżeli coś pójdzie nie tak, jeżeli któreś z nas obrazi czarownika albo Grishę, to zła wróżba na cały rok. Nika ma jednak taki czar, coś takiego, że wszyscy mu wybaczają, nawet gdy spieprzy koncertowo. Może na bogów też to działa. Babka opowiedziała mi kiedyś taką historię, legendę właściwie, o Uastyrdzhim i trzech braciach. Szło to jakoś tak: dawno temu święty mężczyzn zszedł na ziemię pod postacią biednego pielgrzyma, bo chciał zobaczyć, jak ludzie żyją na ziemi. Na swojej drodze spotkał ubogich braci i poprosił ich o gościnę. Oczywiście, jak Osetyjczykom należy, przyjęli go z honorami mimo tego, że niewiele mieli. Zadowolony z ich dobrych serc, Uastyrdzhi postanowił spełnić ich życzenia. Najstarszy brat dostał obfite plony i żyzną ziemię; środkowy brat dużo owiec, bydła, kóz i koni; najmłodszy zaś poprosił o dobrą żonę. Dobrze im się powodziło. Rok później bóg wrócił do nich, tym razem przebrany za żebraka, a najstarsi bracia odmówili mu schronienia. Przyjęła go jednak żona najmłodszego i wszystko robiła tak, jak należało. Żeby nie zasmucić gościa, nie wspomniała mu nawet o tym, że niedawno jej dziecko zmarło. Bóg wzruszył się tak bardzo, że przywrócił ich synowi życie i dom błogosławił, by nigdy nie opuszczało go szczęście – a braci, którzy nie chcieli go przyjąć, przeklął i odebrał im wszystko, co im wręczył. To tylko legenda, oczywiście. Ale wydaje mi się, że w nią wierzę. Tu, na Kaukazie, zwłaszcza w ciemne, surowe zimy, łatwo czuć bliskość nieznanego. Jest święto, a do nas, przed czarownikiem nawet, przychodzi Grisha – to może być znak od bogów. Gość dom, bóg w dom. Musi się u nas czuć ciepło witany, bezpieczny, szczęśliwy. Tak trzeba. Nie można go odprawić. Czuję, że nie można. Podchodzę bliżej taty. — Papa — odzywam się nagle — może niech Grisha z nami świętuje. Tak będzie dobrze. — Nie mogę zadecydować o tym sama, ale mogę przecież proponować. Przenoszę wzrok z ojca na Grishę i uśmiecham się lekko, nerwowo, sama nie wiem, dlaczego – bo on też się uśmiecha? Dziś jest ważne; denerwuję się trochę. Ale on przecież nie powinien. Wyciągam nieśmiało rękę i muskam opuszkami palców jego płaszcz. To tylko sekunda, nie zdążam nawet poczuć faktury wyprawionej skóry. — Powinieneś odwrócić kożuch. Na drugą stronę — instruuję cicho, łagodnie. |
| |
|
Pon Cze 22 2020, 20:21 | | - Nic się nie stało – mężczyzna zapewnił Grishę. Nie powinien czuć się zakłopotany, w końcu był gościem. Nawet jeśli ich rodzina musiała przyjąć czarownika nie mogli przecież go wygnać, nawet mając takie wytłumaczenie, bo zawiedliby jako Osetyjczycy. - Nie, dziękujemy. Niczego nam nie trzeba – skłamał gładko, jak gdyby chodziło o coś błahego, a nie mróz, który wdzierał im się do chałupy co każdą zimniejszą noc. Mały, rytualny orszak już prawie podszedł do wejścia na podwórze, kiedy Tanyu podeszłaś do rozmawiających mężczyzn. Ojciec spojrzał na ciebie niespokojnie, kiedy zaproponowałaś dołączenie do świętowania Grishy. Przeniósł wzrok na na ciebie, Grigory, patrząc przepraszająco. Nie był pewien, jak to odbierzesz. - Jeśli zechcesz, Grigory Leonidovichu, to zapraszamy do świętowania – powiedział wreszcie. Jednakże na twoje kolejne słowa Tatiano już spojrzał groźniej. - Tatiano – tyle wystarczyło. Znałaś ten ton – wiedziałaś, że wedle ojca mogłaś być zbyt zuchwała. W międzyczasie, ubrana ciepło, wyszła cała reszta rodziny Aguzarovów – nie było wśród nich tylko Soslana, który został w szkole oraz dzieci i żony Aslana, które zostały w rodzinnym domu kobiety. Szczególnie najmłodszy Khasan, mimo że marudny i niespokojny przyjrzał się tobie z zaciekawieniem, Grisha. Cała wasza trójka mogła za to zauważyć, że Roksolana i Bedisa trzymały w rękach jedzenie – zapewne dary konieczne do złożenia w ofierze bogom. Znając już decyzję odnośnie uczestniczenia gościa w święcie Asmat podszedł do Nikali. - Choć młody, zobaczysz jak należy witać żerców – rzucił do syna i skierował się z nim w stronę pochodu. Wolał mieć najbardziej niesforne dziecko pod kontrolą. Święcenia trzody czas zacząć! |
| |
|
Pią Cze 26 2020, 16:05 | | Coś jest nie w porządku — czuję to pod skórą, gdy widzę cały ten tłum. A może po prostu nie przywykłem. — Dobrze, panie Grisha — rzucam z szerokim uśmiechem. Przez chwilę (tylko sekundę, mamo, naprawdę, obiecuję) waham się, czy nie podać mu imienia Soslana, żeby już na zawsze biedaczek mylił mnie i mojego brata. Ale atmosfera chyba nie jest właściwa, daruję sobie więc ten żart. — Nikala jestem — zniżam trochę głos, żeby ojciec nie usłyszał. — Ten przystojniejszy bliźniak. Dbam o to, żeby mój uścisk dłoni był wystarczająco pewny. Może i zawsze nas mylą z Soslanem, ale to jedno ma nas odróżniać, żeby pan Mitrokhin sobie zapamiętał — Nikala to ten od genialnego uścisku dłoni. Nie wydaje mi się, żeby w ogóle się na tym skupił; bardziej zajęty jest moim drogim ojcem. Zostaję na chwilę przy furtce, nie wiem sam, wyglądając kogoś jeszcze, chociaż przecież najważniejszy z możliwych gości przybył. Jest mi dziwnie — teraz, gdy tu stoję tak zupełnie sam, ścina mnie jakby zmartwienie i wpatrując się w ten zimny, prawie martwy krajobraz, którego nawet wieś nie umie pobudzić do życia, myślę o Khasanie ściętym chorobą w izbie. I o Soslanie, który został zupełnie sam w Akademii, jakby to tam był dom, a nie tutaj. Nie wiem, co mam robić, jeśli mam być szczery. — Oj, nie przesadzaj — rzucam jeszcze do Tanyi cicho. — Co mógłbym zrobić? Nie będzie nawet okazji, żeby opowiedzieć te wszystkie okropne historie z tobą w roli głównej. Stracona szansa, ale grafik napięty.Śmieję się w cicho, ale tylko chwilę, bo jaki sens ma śmianie się, gdy nikt nie widzi, że jesteś rozbawiony? Podążam zaraz za całym tym tłumem, ale tylko trochę, bo wciąż mnie nie zwolnili z tej waznej funkcji pilnowania wejścia. Prawda jest taka, że nie lubię bogatych, Mitrokhinów też nie lubię za bardzo. Wiem, że powinniśmy ich kochać i ja ich kocham, tak jak cała moja rodzina, ale to taki typ osobistej niechęci; ja ich chyba po prostu zwyczajnie nie rozumiem. Na przykład teraz, Grisha Mitrokhin pojawia się u nas, żeby zapytać nas, czy czegoś nam nie trzeba i to naprawdę jest miłe, ale dlaczego powinniśmy to rozpatrywać jak jakiś wielki, wspaniały gest z jego strony? Ludziom trzeba pomagać, tak? Ja pomagam, gdy ktoś prosi, Tanya też, ale nie dostajemy za to żadnych szczególnych nagród albo takiego uwielbienia i szacunku, z jakim mama zawsze mówi o Mitrokhinach. To dziwne, no bo oni przecież mogliby pomóc najbardziej i niby pomagają, ale jestem pewien, że niewystarczająco. Gdyby na przykład odrzucili to swoje wystawne, drogie, bogate życie i żyli tak, jak my, albo chociaż podobnie — to ilu osobom mogliby pomóc tak naprawdę? Po co w ogóle im tyle pieniędzy? Po co Grishy Mitrokhinowi polityka, skoro marnuje władzę, którą dostał, na pisanie jakichś głupich artykułów do gazet i rozprawianie, czy jakiś podatek to jest warty wprowadzenia, a jakaś osoba warta słuchania? Przecież tutaj można tyle zrobić. Wiem, że to pewnie trochę płytkie, co ja sobie myślę. Ale tak to wygląda w mojej głowie, gdy ich widzę — i to właśnie mam w głowie teraz, przynajmniej do momentu, gdy moja siostra dotyka płaszcza Grishy i nagle robi się jakoś... dziwnie. Od kiedy ona czuje się przy nim tak swobodnie? Gdy ojciec mi każe, zostawiam posłusznie swój posterunek i ruszam za nim, by mógł mi pokazać, jak się wita tych żerców. W tym momencie jednak jestem o wiele bardziej zainteresowany tym, w jaki sposób moja siostra ich wita. W ostatniej chwili uśmiecham się jeszcze do niej i unoszę trochę brew, stając w taki sposób, by Mitrokhin mnie nie zobaczył. Powinienem częściej wracać do domu. Chyba dużo się tu pozmieniało. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Sob Cze 27 2020, 00:08 | | Nikala za dużo paplał. Grisha nie mógł nadążyć za jego żarcikami, wpatrywał się więc tylko w usta chłopaka, które otwierały się i zamykały, ale jakby nie wydobywał się z nich żaden konkretny dźwięk. Czyli bliźniak. Trochę rozjaśniło się Grishy pojęcie o dzieciach Asmata, ale ogarnięcie myślą całej rodziny, jeszcze z żoną gospodarza, babką, która czuwała nad rodziną chyba już setny rok, najmłodszym ich synem wciąż znajdowało się daleko poza możliwościami Mitrokhina. Uczył się o całych pokoleniach, które przed nim mieszkały w Wiecznej Wieży, widział ciężkie, misternie tkane rodowody smoków i ludzi, ale stojąc pośród prostej, wiejskiej rodziny gubił się. - Aha. – bąknął, średnio przekonany co do gadaniny, jaką go uraczył młody Aguzarov w tak zwanym międzyczasie. Kiedy rozmawiał już z głową rodziny, speszył się nieco. Oczywiście, gościa nie wolno odprawiać, chociaż Grisha najchętniej by odszedł. Nigdy się to jednak nie godzi, a w dzień świąteczny zakrawa na grzech. Grisha powinien był o tym pamiętać. Kiedyś i w jego życiu liczyły się te rzeczy. Ojciec mówił kiedyś o święcie Welesa, miał nawet piękny gruby kożuch, identyczny jak te, które nosili w wioskach pod Kisłowodzkiem. Grishy wydawało się nawet, że chciałby wziąć w nim kiedyś udział. Kiedyś myślał, że zawsze już będzie tylko w Kisłowodzku i to mu wystarczy. Nie mogło. Dla ludzi takich jak on, żyjących w czasach magicznych parlamentów, przełomów w myśleniu, przekraczania granic, które kiedyś były nie do pokonania, dom rodzinny może być tylko idyllą odwiedzaną raz na jakiś czas. Podwórkiem do zabawy, gdzie wraca się, by obejrzeć stare kąty, odetchnąć nieco świeższym powietrzem, ale zaraz po tym wrócić tam, gdzie życie toczy się naprawdę. - Zostanę. – kiwnął głową. Może i nie żył tutejszym życiem, może uważano, że rozmiękł, ale znał jeszcze najstarsze obyczaje i będąc w miejscu, gdzie są szanowane – on także umiał je szanować. Przestał się wiercić i rozglądać jak nierozgarnięty pachołek. Oczekiwano od niego, by wiedział, co robi i na ogół wystarczało, by przy podobnych okazjach stał i patrzył. W Wiecznej Wieży był tylko najmłodszym synem, synem bez znaczenia. - Co? – zapytał półgłosem, kiedy Asmat odszedł z synem przywitać przywódcę orszaku, a Tanya została w tyle wraz z nim. – Tego się chyba nie da odwrócić… – w Petersburgu nie szyli zimowych płaszczy na ewentualność święcenia stada owiec. Grisha stracił wątek, nie wiedząc, czy lepiej żeby płaszcz zdjął, czy zostawił. Kiedy z domu wyszły kobiety, przywitał się z nimi, choć bez należnych honorów – miały zajęte ręce i inne obowiązki podczas święta niż przyjmowanie gościa, który zaszedł do nich przypadkiem w najmniej odpowiedniej chwili. Z pewną dozą konsternacji Grisha zauważył, jak czujnie obserwuje go najmłodszy Aguzarov. Odwzajemnił to baczne spojrzenie, widząc w małym dziecku stworzenie bardziej podobne do nieprzewidywalnego zwierzątka niż pociesznego małego człowieka. W porę jednak zreflektował się, że mają zacząć się obchody święta i skupił się na żercach. Nigdy przedtem nie był tak blisko samego obrzędu podczas tygodnia Welesa. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 23 lata czysta bogaty żona |
Sob Cze 27 2020, 02:36 | | — Przepraszam — mówię szybko – ale bardziej do papy niż do Grishy, choć tego tata już nie musi wiedzieć. Wiem, że pod okiem ojca nie wolno mi wiele rzeczy, że chciałby, żebym zachowywała się inaczej, była grzeczniejszą, bardziej ułożoną córką, dobrą Osetyjką – ma ten swój ton, właśnie ten, który zawsze ścina mi na moment krew w żyłach i potrafi przywołać mnie do porządku. Szanuję papę i szanuję jego poglądy na świat, ale nic nie poradzę na to, że trudno byłoby mi żyć dokładnie tak, jak tego by ode mnie oczekiwał. Myślę czasami, że jest mną po prostu rozczarowany. A ja nie mogę nic z tym zrobić – bo tą dziewczyną, którą chciałby, żebym była, nie umiem się stać. Wzdycham cicho – i gdy unoszę spojrzenie, napotykam wzrok Niki. Patrzy na mnie z tym swoim głupim uśmieszkiem i nagle pojmuję, do czego pije, co sobie pewnie tam właśnie roi w tej swojej główce. Peszy mnie to trochę. Chciałabym już, teraz, wyśmiać jego domysły, zanim się chłopak rozkręci, ale jest za daleko. Bogowie, teraz nie da mi żyć. Wtedy odzywa się Mitrokhin. Patrzę na niego i zastanawiam się przez moment. — Zaraz to załatwię, poczekaj chwilę — szepczę do Grishy dyskretnie. W tej sytuacji lepiej chyba, żeby zdjął płaszcz, ale nie pozwolimy mu przecież marznąć. To byłoby śmieszne. Idę szybko do domu, otwieram szafę i szperam. Jestem pewna, że Aslan miał jeszcze jeden kożuch, zostawił go u nas przy przeprowadzce. Grisha jest trochę wyższy, ale posturą są podobni, a takie rzeczy zawsze szyje się większe – wydaje mi się, że może na niego w sam raz pasować. Znajduję – tak, jak oczekiwałam. Wychodzę prędko z domu i wracam do Mitrokhina. — Zdejmij i załóż to, proszę. Twój płaszcz powieszę w domu — mówię cicho, przytrzymując odwrócony kożuch tak, by mógł szybko wsadzić ręce w rękawy. Wiem, że prawdopodobnie jest zmieszany naszymi tradycjami i zwyczajami. Smoków się nie święci – nie wie więc, jak powinien się zachować wobec żerców. To normalne. Mówią, że Mitrokhini, przynajmniej to młode pokolenie, są oderwani od życia na Kaukazie. Że nie rozumieją naszych zwyczajów, tego, jak żyjemy i z jakimi trudami się zmagamy, że nie rozróżniają setek różnych kultur, których u nas bogactwo, że pieniądze i życie w niedostępnej Wiecznej Wieży oddaliło ich od nas, że są coraz bardziej miastowi, a mniej nasi. Ludzie coraz częściej gadają z dezaprobatą o dzieciach Leonida – ale gadali zawsze, pewnie i o samym Leonidzie, gdy był młody. Ja nie oceniam. Nie wiem o nich nic, a nie lubię wydawać osądów, zwłaszcza tak ostrych, o ludziach, których nie znam i nie rozumiem dobrze. Niektórzy mają zwyczaj dawać innym mniej życzliwości, żeby potem naprawić swój błąd, gdy okaże się, że sytuacja wcale nie wygląda tak, jak ją ocenili – ale wydaje mi się, że zawsze lepiej jest dawać komuś więcej miłości, niż potrzeba, nawet jeśli potem miałoby się okazać, że nie jest tego wart. Jeżeli Grisha nas nie pojmuje – wyjaśnię mu, bez zbędnego oceniania i wymądrzania się. Gdy mężczyzna zakłada kożuch, odzywam się półgłosem: — Przepraszam, wiem, że to może być dla ciebie niekomfortowe. — Przyjmuję jego płaszcz. — Ale nie możesz być na święceniach bez tego. To może rozgniewać boga. Przynosi pecha. — Nikt o zdrowych zmysłach nie chce zajść za skórę Welesowi, a Grisha wcale nie wydaje mi się wariatem. — Dziękuję, że to robisz. — Że szanujesz nasze tradycje – tutaj to dla nas dużo znaczy. W chwilę wchodzę do domu, wieszam okrycie Grishy na wieszaku i wracam. Udało nam się to zrobić prędko. Całe szczęście. Zauważam, że Khasan przygląda się niepewnie, ale z godną podziwu uwagą nieznajomemu. Śmieję się krótko. Babka i mama zajmują się święceniami – mały zapewne nie ma pojęcia, co ze sobą zrobić, zwłaszcza w obecności pana Mitrokhina. Wyciągam w jego stronę rękę. Chłopiec łapie ją odruchowo. Widzę, że drugą dłonią już majstruje coś przy czapce. — Tylko spróbuj mi ją zdjąć, Khasan — przestrzegam go ostro. — Odmarzną ci uszy i odpadną. I będziesz bez uszu.Marszczy brewki. — Nieprawda. — Prawda. Sama widziałam. Już masz pewnie całe niebieskie od mrozu.Chyba chce się jeszcze buntować, ale po przemyśleniu wszystkich za i przeciw braku uszu (w razie, gdyby moja historia jednak była prawdziwa) opuszcza rękę. Strzela teraz tylko błyszczącymi oczami to na mnie, to na Grishę, i zbliża się do mnie onieśmielony, obejmuje moją nogę. Zadziera głowę i patrzy na mnie. Pewnie chciałby zapytać, kto to, ale się wstydzi. Uśmiecham się rozbawiona. — Grisha, to jest Khasan. Khasan, to jest Grisha. Przywitasz się, skarbie?Kilkulatek waha się przez moment, a potem odwraca głowę w stronę mężczyzny i nieśmiało mówi, sepleniąc trochę: — Dzień dobry. Gładzę go czule po głowie. Ładnie. Przenoszę roziskrzony wzrok z dziecka na Grishę. — Chodźmy do owczarni. — Łapię znowu za rękę chłopca, jednak, jak każdy pięciolatek, zaraz się rozmyśla i puszcza mnie, podejmując dojrzałą decyzję, że chce iść sam jak prawdziwy mężczyzna. Drepcze obok, gdy zmierzamy w stronę budynku, aż wyprzedza nas dwoje i leci w stronę mamy. Przybliżam się do mężczyzny i mówię mu cicho: — Jeżeli masz jakieś pytania, pytaj. Wszystko ci wyjaśnię. — Po chwili namysłu dodaję: — Potem będziemy jedli razem obiad. Moi rodzice pewnie zaproszą cię oficjalnie. Nie musisz się zgadzać, jeżeli nie chcesz, ale będzie nam bardzo miło, jak do nas dołączysz. Mama będzie wniebowzięta.To będzie pewien dyshonor dla Osetyjczyka, jeżeli Grisha odmówi jedzenia z nami, ale żadne z nas nie zamierza naciskać. Nie kłamię, że będzie nam miło. Naprawdę cieszymy się z gościa, a że jeszcze jest Mitrokhinem – mama pewnie będzie o tym mówić przez następny tydzień i filozofować nad tym, czy smakowało mu jej ciasto, bo jeżeli tak, to może powinna mu wysłać orłem kawałek, a jeżeli nie, to się pewnie zapłacze. Ten obiad stanie się dla pani Aguzarovej kwestią kulinarnego życia i śmierci. Nika zawsze się śmieje, że nasza mama kocha Mitrokhinów bardziej niż nas wszystkich i czasami jestem w stanie przyznać, że może mieć rację. |
| |
|
Sro Lip 08 2020, 12:43 | | Wraz z ojcem, Nikala, wpuściliście cały zmierzający do was pochód z odwróconymi na drugą stronę kożuchami, maskami na twarzach i turoniem. Mały Khasan aż chciał do was podejść, by przyjrzeć się z bliska takim dziwadłom, ale matka szybko go zatrzymała. Nikt nie chciał przecież obrazić czarownika, który pewnym siebie krokiem wszedł do waszego gospodarstwa. Widziałeś, jak ojciec powitał żercę niemal pokłonem i zaczął go prowadzić pod czarny bez. Wraz z nim ruszyli wszyscy, aby złożyć ofiarę Welesowi, który był w końcu bóstwem nie tylko magii. Zanim jednak do tego doszło żona i matka Asmata przywitały cię Grisha jak należało, oczywiście jeśli pominąć ograniczenie w postaci zajętych rąk. Musiały przecież przygotować odpowiednie dary, aby bóg trzody mógł spojrzeć na ich gospodarstwo łaskawym okiem. Kto wie czy się wcześniej nie pogniewało któreś z bóstw, skoro Khasan był chory i coś nie mógł wrócić do zdrowia, a przynajmniej nie tak szybko, by Roksolana się nie martwiła. Ciebie, Tanyo, zaczepił młodzieniec trzymający turonia. Parę razy ubódł cię jego rogami, ale wiesz przecież, że to nie wredota chłopaka, a tradycyjna forma składania życzeń. Musiał tak traktować domowników, a szczególnie młode niewiasty - w końcu ta maszkara symbolizowała płodność. Tymczasem kaznodzieja w staro-cerkiewno-słowiańskim wraz z dwiema najstarszymi kobietami w rodzinie złożył ofiary pod czarnym bzem. Nie wypadało w końcu pragnąć święceń bez ofiarowania czego w zamian. Dopiero wtedy Asmat wraz z tobą, Nikala, i czarownikiem poprowadził cały pochód, rodzinę i niespodziewanego gościa do owczarni, by w tym samym języku poświęcić waszą całą trzodę. Żerca symbolicznie ochlapał najważniejszy budynek w waszym gospodarstwie wodą, a samo rzucanie próśb do Welesa o poświęcenie zwierząt gospodarskich trwało jakieś dziesięć minut. Reszta musiała tylko czasem powtórzyć wybrane słowa. Wreszcie wyszliście. Święcenia zostały skończone, zostało tylko odprowadzić pochód do ścieżki, a ten już odnajdzie kolejne gospodarstwo. |
| |
|
Sro Lip 08 2020, 23:04 | | Aha. Po prostu aha. Nie wierzę, jak sztywni potrafią być bogacze. Może jestem głupi i irytujący, ale przynajmniej nie jestem nadęty. Żartuje oczywiście, to zresztą myśl zbyt bezczelna, żebym chciał się do niej przyznać. Prawdą jednak jest, że jest mi trochę dziwnie pod spojrzeniem Mitrokhina. Szybko staje się jasne, że nie przyszedł tam dla mnie i chociaż nieszczególnie mnie to boli, to niepokoi mnie myśl — dla kogo przyszedł w takim razie? Jestem niemal gotowy spytać; potem pojawia się ojciec i psuje nam całkiem atmosferę. Czuję to dziwne napięcie w mojej siostrze, to samo, które znajduję zawsze w Soso, gdy ten otwiera się na mnie za bardzo. Ja... jestem inny. Jestem tym, któremu wybacza się najbardziej — jakby to nie znaczyło, że mam najwięcej do wybaczenia. Tak naprawdę jednak jest tak, że wszystkie rzeczy, które robię źle, najchętniej ukrywa się przed surowością ojca. Szczęściarz, wiem. Ja też czuję się z tym okropnie. Ale tutaj wszystko jest inne. Ojciec jest trudny. Dobrze, tak powinno być. Ojciec powinien być trudny, bo to on odpowiada za trudne decyzje — a dla części spośród nas to nie są decyzje błahe; wiem, że są światy, w których największe ryzyko podejmujesz, lokując gdzies pieniądze, zawierając umowy i biorąc pożyczki; światy, w których śmierć to co najwyżej słowo czyniące noc trochę ciemniejszą, ale nigdy realna, zimna dłon, która siedzi ci na karku. Tutaj, w naszym świecie, wszystko jest bardziej ostateczne i fizyczne, wszystko ociera się o swój przyszły koniec. Potrzebujemy kogoś, kto będzie decydował. Nie chcę być jak ojciec. Nie chcę nim być, a wiem, że kiedyś się nim stanę. To odległy, bolesny strach, który powraca do mnie zawsze w chwilach takich jak ta — gdy Khasan jest chory. Zastanawiam się, czy Mitrokhin to rozumie. Myślę — pewnie nie, ale coś z tyłu głowy szepcze mi, że jestem zbyt surowy. Potem powraca do mnie to wrażenie, gdy widzę, jak wiele cierpliwości okazuje mu moja siostra, jak on dobrowolnie przyjmuje kożuch i nie próbuje w żaden sposób nas obrazić. Tak, jestem zbyt surowy. Ale jestem też przestraszony, odrobinę. To dlatego. Podążam więc za ojcem na czele pochodu i próbuję zachować jeszcze dobry nastrój, który miałem chwilę wcześniej, gdy żartowałem sobie z Tanyą. Tylko że teraz zrobiło się jakoś poważnie; szczególnie gdy widzę Khasana wesoło spacerującego sobie za rękę z Tanyą. Milczę podczas święceń. Tym razem wiem doskonale, że to nie czas na żarty; z takich rzeczy żartować nie można. Być może bywam trochę przygłupi i zuchwały, może wszystko wyrywa się we mnie, żebym rzucił się teraz do Tanyi i zapytał, o co chodzi w tym wszystkim, ale stoję. Święcenia się kończą. Dziwne. W tamtym roku nie były tak smutne. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Czw Lip 09 2020, 15:38 | | Grisha z szacunkiem obserwował dyscyplinę zaprowadzoną w rodzinie Aguzarovów. Widział gołym okiem, że Asmat rządzi w swoim domu żelazną ręką. Czasy się zmieniały, wolność była w cenie, a twarde rządy stawały się przeżytkiem. Ale nie tutaj. Tutaj praca wciąż była przede wszystkim fizyczna, a zima była największym postrachem. Stara wiara jedyną nadzieją. Idąc za radą Tanyi, Grisha zdjął płaszcz. Powiedział, że zostanie przy święceniach, więc musiał się podporządkować. Czy chce, czy nie – był teraz bardziej z Aguzarovami niż z ramienia panów Mitrokhinów. Nie wiedział, jak się zachować. Dziś rano nie sądził, że tutaj trafi, nie przygotował się tak jak oni. Był ubrany pospolicie, przypadkowo, wręcz niedbale, gdyby miała to oceniać matka. Grisha mógł tylko liczyć, że kożuch odwróci od tego uwagę, jeśli ktoś zechce bliżej się przyjrzeć intruzowi. Okrycie, które przyniosła mu Tanya grzało zupełnie inaczej niż płaszcz noszony w Petersburgu. Kożuch dawał ciepło, które podbudowywało człowieka, ciepło prawdziwe, a po pewnym czasie wręcz niewygodne. Dopóki jednak kazał tak stary zwyczaj, Grisha musiał zostać w kożuchu po Aslanie. Zdawało mu się, że trochę czuć od niego kurzem i naftaliną. - Tanya, ja… – zająknął się, wciąż półgłosem, bo nawet pan Mitrokhin nie odważy się mówić z pełną mocą, kiedy orszak wchodził na podwórze. Chociaż to nie jego święto, rozumiał sam obowiązek uhonorowania go. Rozumiał, że nie należy mu się za to żadna wdzięczność. Ale czy mógł jej Tanyi zabronić? Ostatecznie wdzięczność miejscowych to nic nowego dla pana na włościach. - Tak trzeba. – powiedział w końcu, sądząc, że to wystarczy; ten argument chyba załatwia tu większość spraw, bo wszyscy wiedzą, jak trzeba. Wszyscy doskonale o tym pamiętają, tylko czasami powtarzają sami sobie tak trzeba i życie staje się pewniejsze. Grisha Mitrokhin potrafił zachować wewnętrzną równowagę w obliczu święta Welesa. Potrafił wysłuchać każdego zażalenia, z którym ludzie z okolicy nie mają dokąd iść. Kiedy wgapiało się w niego małe dziecko zupełnie tracił rezon. Miał dziesięcioletniego bratanka. Miał krewnych wśród Kuraginów, którzy pozakładali dobre, prawdziwe rodziny, zupełnie inne niż to, co on sam pamiętał i to, co obserwował w przepołowionym przez rozwód życiu Dimy. Miał kontakt z dziećmi, ale dzieci szlachty chyba nigdy nie są dziećmi naprawdę. Od pierwszych lat wymaga się od nich, by zaczęły dorastać. Z tego, co Grisha widział po Nikali, od dzieci zwykłych ludzi czasami nie oczekuje się tego aż do momentu, kiedy wyrosną na wysokie jak dęby. Grisha poczuł się nagle tak zagubiony, że to raczej jego Tanya powinna teraz zachęcać, by się przywitał. Ostatecznie jednak stanął na wysokości zadania i ukucnął przed chłopczykiem. - Dzień dobry. – odpowiedział, choć chciał wybrać jakieś bardziej przyjazne, bezpośrednie słowa. Nieco zbiła go z tropu powaga, jakiej nabrał mały Khasan. Grisha uśmiechnął się mimowolnie, rozbawiony tym kontrastem. – Słuchaj siostry, mały, i trzymaj czapkę na głowie. Sam widziałem, że to prawda. Wiesz, pracuje u nas w rezerwacie jeden człowiek, któremu kiedyś ucho odpadło na mrozie. Trzeba teraz do niego bardzo głośno krzyczeć. – stanął na równe nogi i zerknął niepewnie na Tanyę. Miał dobre intencje, ale co jeśli opowieścią o odpadniętych uszach bezpowrotnie naraził na uraz umysł rozwijającego się dziecka? Co jeśli malec już nigdy nie będzie chciał zdjąć dziś włożonej czapki? Grisha poszedł do owczarni za Aguzarovami, w głowie obliczając, czy może uniknąć spędzania z nimi dalszej części dnia. Byłoby to zbawienne dla jego poczucia komfortu, gdyby mógł opuścić ich gospodarstwo razem ze świątecznym orszakiem, ale jeśli zaproponują mu gościnę – nie godziło się odmówić. Przyniósłby sobie wstyd, a im wielką obrazę. Zostanie, jeśli go poproszą. Kiedy odbywały się święcenia, Grisha patrzył z uwagą. Odniósł wrażenie, że pamięta drobiazgi tego święta z dzieciństwa, lecz wszystko pojmował jeszcze raz jako dorosły, obcy temu zwyczajowi człowiek. Rozumiał, że to ważny dzień dla całej rodziny, lecz mimo wszystko dziwił się temu. Naprawdę spędzał codzienność zbyt daleko od Kisłowodzka. Szybko się skończyło. Mitrokhinowie, kiedy przychodzi ich święto, czekają całą noc, więc Grishę nieco zaskoczyło, że w zaledwie chwili zamknęły się całe obchody święta. - To już? – szepnął dla pewności, kiedy pochód zawrócił, a on wraz z Tanyą wciąż tkwili na jego szarym końcu. Być może powinien jej powiedzieć, że nie musi się nim zajmować – zrozumiał swoje miejsce nieoczekiwanego przybysza i nie potrzebował uwagi, jaką zwykle trzeba otaczać Mitrokhina. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 23 lata czysta bogaty żona |
Czw Lip 16 2020, 23:41 | | — Już — odszeptuję. Święta Welesa zazwyczaj są krótkie, ale wszyscy tutaj nadają im ogromne znaczenie. To tradycja, a skoro to tradycja, to też wiara. Trzeba się jej trzymać, nawet jeżeli nie jest się Słowianinem, tak na wszelki wypadek – jeżeli coś powtarzane jest od wieków, nie wolno tego naruszać. Tak się nie robi, nie tutaj. Północny Kaukaz zna wielu bogów; religie i kulty przeniknęły się nawzajem, przemieszały i zlały ze sobą, ale zawsze, nieważne, które imię wymawia się w modlitwach, chodzi tylko o to, by dodać sobie nadziei na jutro. Poświęciliśmy owce, kozy, kury, nawet Krasę i Groma, i możemy teraz wierzyć, że to odgoni widmo śmierci na następny rok. Zaprosiliśmy gościa – możemy wierzyć, że to dobry omen. W Kisłowodzku trzeba w coś wierzyć. Odprowadzamy powoli pochód do ścieżki, milczący i poważni. Przyglądam się tym kolorowym strojom i maskom; znam je dobrze. Były te same, kiedy byłam mała i będą takie same, gdy będę stara. Ale to wszystko jest nowe dla mojego brata. Khasan, gdy jest tyle nowości, na początku jest trochę nieśmiały i ostrożny, ale nie potrzebuje dużo czasu, żeby się przełamać. Wtedy chce zobaczyć wszystko i rozmawiać z każdym. Gdy jest chory, jest kapryśny i w złym humorze, ale wystarczy parę nowych twarzy, dziwny pochód, żeby znalazł w sobie niespodziewane pokłady energii. Dzieci są niesamowite. Rozczula mnie ich szczerość i prostota uczuć – warto je w sobie zachować. Życie jest piękniejsze, gdy nie wyrasta się tak zupełnie, gdy pozwala się sobie jeszcze czuć i zachwycać się najmniejszymi rzeczami z siłą może nieprzystającą już poważnym dorosłym. Trudno to w sobie utrzymać. To słaby i chybotliwy płomień, a zima dmie silnym wiatrem. Mróz skuwa serca, wykręca stawy, ma moc odebrania wszystkiego. Jakkolwiek piękny jest Kisłowodzk wiosną i latem, zima zawsze nadchodzi i przypomina, że nie powinniśmy się tutaj czuć zbyt bezpiecznie, bo góry nie są dla ludzi. Góry są dla bogów i smoków. Na Kaukazie życie wszystkich doświadcza, śmierć prześladuje i zagląda w oczy. A mimo to dzieci są pełne radości, pełne energii. Lubię się tego od nich uczyć. Zastanawiam się, czy Grisha ma w sobie coś z dziecka. To głupia myśl, prawda? Przynajmniej dla niego, tak myślę. Wydaje mi się, że uznałby ją za głupią, gdybym mu ją zdradziła. Trzeba myśleć, że tacy ludzie jak on – jak mój ojciec – nie bywają dziećmi. Szanowani i poważni, twardzi, jakby rodzili się już małymi dorosłymi. Szukanie podobieństw między nimi a kilkulatkami mogliby odczytać jako obrazę, a ja nie mam niczego złego na myśli. Jestem tylko ciekawa. Khasan wymyka się matce i podbiega do nas. Wyciąga znacząco ręce w moją stronę; schylam się i go unoszę. — Nie zdjąłem czapki — chwali się niewinnie, jakby było to ogromne osiągnięcie i patrzy wielkimi, roześmianymi oczami na Grishę. Wydaje mi się, że go bada, próbuje nawiązać z nim kontakt, ale nie wie jeszcze, jak i na ile może sobie pozwolić. Osetyjscy starsi stronią od interakcji z dziećmi, gdy dorośli są wokół, więc Grisha, który odzywa się do niego – to nowe i ciekawe dla dziecka. — Sprawdzę ci uszy — mówię cicho. Odchylam lekko materiał czapki i przyglądam się im z wielką uwagą, żeby po paru chwilach wydać werdykt: — Hm, chyba wciąż na swoim miejscu.Khasan odruchowo sam sprawdza rączkami, czy naprawdę jeszcze ma uszy (jego ulubionym zajęciem jest też kwestionowanie wszystkiego i wszystkich – babka mówi, że to pewnie dlatego, że za dużo czasu spędza ze mną), i trzyma je tak, jakby miały odpaść lada chwila. Z szerokim, nieśmiałym uśmiechem spogląda to na mnie, to na Mitrokhina, zanim opuszcza ramiona, uznawszy zapewne, że tak, nie został okłamany, wciąż słyszy dobrze i nie będzie trzeba do niego krzyczeć jak do tego pracownika rezerwatu. Czterolatek już robi się ciężki. Poprawiam go na ramieniu, ale po chwili zastanowienia stawiam go z powrotem na ziemi, w miękkim, wydeptanym śniegu. Mały chce protestować, już odwraca się do mnie niewątpliwie z zamiarem okazania swojego wielkiego niezadowolenia, ale cokolwiek chce powiedzieć – jego słowa topi silny, suchy kaszel. Miałam tego nie robić, ale ten dźwięk ściska mi serce. Marszczę brwi zmartwiona i biorę mojego brata z powrotem na ręce. Uczepia się mnie, nagle przygaszony. Unikam wzroku Grishy. Nie można martwić gościa. |
| |
|
Czw Lip 30 2020, 13:54 | | Tobie, Nikala, ojciec niemo pokazał, że macie odprowadzić czarownika. Kiedy jednak kierujecie się w stronę bramy turoń jak zawsze przed odejściem pada na ziemię, a twoja babka i matka zaczynają cucić go wódką. Młodzieniec dźwigający na sobie dziś jego rolę po chwili wstaje, a wy powoli zbliżacie się do furtki i patrzycie, jak pochód oddala się ścieżką prowadzącą do kolejnego gospodarstwa. Potem cała wasza rodzina podeszła do was, Grisho i Tanyu, a Khasan aż sprawdzał swoje uszy, aby się upewnić, że nie chodzi o nie. Asmat uśmiechał się ledwo co, nauczony, że nie powinien być za bardzo emocjonalny, za to Roksolana i Bedisa miały nawet roześmiane twarze. Z jednej strony cieszył je gość, z drugiej martwił wnuk i syn. Ojciec spojrzał na ciebie trochę groźnie Tatiano widząc, że postawiłaś na swoim w kwestii kożucha, ale nic nie powiedział. Być może postanowił z tobą przedyskutować tę kwestię po obiedzie. - Grigory Leonidovichu, dziękujemy za chęć uczestniczenia w święcie na część Welesa. Czy uczynisz nam ten zaszczyt i zostaniesz również z nami na posiłek? Nie chcemy cię zatrzymywać, jeśli masz ważniejsze sprawy, ale byłoby nam bardzo miło - powiedział, a Roksolana nieśmiało pokiwała głową. Zdecydowanie czekali na twoją decyzję w tej sprawie. W międzyczasie Aslan, starając się nie rozpraszać was w tej podniosłej dla każdego Osetyjczyka chwili, po cichu wziął najmłodszego brata za rękę do domu. Matka go poprosiła, by wziął go i babkę w międzyczasie, aby się wygrzali i jedno z nich może ozdrowiało, a drugie nie zaziębiło. Zaraz po tym miał wrócić do siebie, gdzie czekała na niego żona. |
| |
Kisłowodzk, Rosja 29 lat błękitna bogaty rzeczoznawca majątkowy, polityk |
Wto Sie 11 2020, 11:44 | | Czasami Grishy zdawało się, że kiedy czasy nakazują ludziom, by się spieszyli – nie ma od tego ucieczki. Nawet tutaj, gdzie z pozoru zatrzymał się bieg lat, a ludzie nie zmieniali się od wieków, zawitał pewien pęd, coś zawsze goni człowieka od jednej rzeczy do drugiej; tak, że nawet dla Boga zaczyna brakować mu czasu. Obchody święta dobiegły końca, Mitrokhin nie umiał zaś powstrzymać nawet tej odrobiny rozczarowania, która mimowolnie się w nim poruszyła, dziwnie nastrajając myśli. Znalazł się w ciasnym, wąskim miejscu pomiędzy ucieczką na swobodę, do siebie, tam, gdzie być powinien, a przyjęciem kolejnej powinności – i byciem tym, kim być powinien. - Zostanę. Dziękuję. – zgodził się, nie mogąc wyprzeć spośród swoich myśli, że ojciec zrobiłby tak samo. Nie wolno gardzić uprzejmością ludzi silnych, przyzwoitych, swoich. Może i to biedna, prosta uprzejmość, do której nie nawykają wymuskani mężczyźni w pięknie skrojonych płaszczach z Petersburga. Coś tak małego, że może przeniknąć gdzieś między palcami dłoni, które obracają wielkie stosy monet i dokumenty zmieniające bieg historii. Dla Grishy ten niewielki, ale jakże przy tym naturalny i ważny gest, musiał stać się wartością najwyższą, wobec której musiał odmierzyć swój czas i poczucie komfortu. Spojrzenia Aguzarovów, które spoczywały na nim po kolei, były dla niego niemal fizycznie odczuwalnym ciężarem. Łaskotały go po twarzy, szyi, czuł nawet jak osiadają na ramionach okrytych kożuchem. Nie mógł postąpić inaczej, bo wyczuł, że spoglądają na niego z nadzieją. Przypadek włożył mu w ręce błogosławieństwo dla tej rodziny; jeżeli im odmówi, będą żyli ze strachem gniewu bożego. Dosyć im już było ciężko tej zimy, Grisha widział, jak mizerniały ich twarze, wiosną pełniejsze, weselsze, piękniejsze urodą ludzi, którzy nie umieją żyć pośród duszącego tłumu. Słyszał, jak malec na ramieniu Tatiany zanosi się kaszlem i zauważał, jak każdy z pozornie zajętych święceniami domowników rzuca okiem w jego stronę. Widział, jak się boją. Grisha i wszyscy z tematu |
| |
| | |
| |
|