22.01.1998
Mówią do trzech razy sztuka - otóż wcale nie znaczy to, że za trzecim razem ma się udać. Epicki ślizg jakim wpadła w rozmokły śnieg w ogrodzie przed rezydencją Dolohovów powinien być nagrany i wrzucony do najbardziej z poczytnych gazet. Doprawiając rozkwaszone kolana całym bokiem wyrżnęła się w kałuże tak kompletnie oszołomiona, że początkowo nie wiedziała nawet czy stoi czy leży. Fikołek w żołądku tym razem nie pozwolił się zignorować w związku z czym kiedy tylko podniosła się na rękach zwymiotowała całą tę gorzką kawę i wszystkie cytrynowe ciasteczka, którymi próbowała umilić sobie poranne dyskusje o ślubie z matka i ciotką. Jęknęła przy tym okropnie, żadna to przyjemność się zrzygać i z trudem wstała na nogi chwiejąc się jak pijak-szaleniec.
-
Co do kurwy… - jęknęła opierając się ręką o najbliższe drzewo. Było stare, powykręcane i suche, właściwie przypominało drzewo jedynie umownie, bo śmielej można było założyć, że to jakaś prześmiewcza rzeźba mająca imitować naturę. Przetarła usta rękawem futra robiąc dwa chwiejne kroki i rozglądając po okolicy. Jedynym plusem całości było to, że przynajmniej dotarła tam gdzie chciała - choć stan w jakim się prezentowała z pewnością nie przekonywał jej do jakiejkolwiek wizytacji. Westchnęła czując ciężar złamanego słowa, które dała swojej ciotce - jednak nie zdołała się deportować do domu, ku własnemu przerażeniu. Zrobiła jeszcze jeden, drugi krok, podskoczyła nawet - i nic. Przez ramię spojrzała na górujący w oddali czarny dwór Dolohovów i zadrżała na myśl o tym, że miałaby się tam pokazać w takim stanie. Już wolałaby chyba iść do Samary na piechotę! Nie zdążyła jednak podjąć żadnej decyzji, spaczona teleportacyjna czkawka wybrała za nią…
zt