Mistrz Gry
Mistrz Gry
Jadalnia Xfrk63Q
https://magicznarosja.forumpolish.com/https://magicznarosja.forumpolish.com/https://magicznarosja.forumpolish.com/https://magicznarosja.forumpolish.com/https://magicznarosja.forumpolish.com/

Nie Maj 17 2020, 16:37
Jadalnia

Pełni funkcję salonu i jadalni, jest sercem całego domu. Największym meblem jest długi, dębowy stół. Jest solidny, rzeźbiony w tradycyjne, osetyjskie wzory. Otoczony jest przez kilka prosto ciosanych krzeseł. Na kamiennej ścianie wisi haftowany ręcznie dywan, a na nim dumnie błyszczy (a raczej błyszczała, teraz zmatowiała) szabla, przekazywana z pokolenia na pokolenie dziedzicowi schedy. W chłodne dni w jadalni jest zimno, a wiatr świszczy przez nieszczelne, drewniane okna, nawet mimo zamknięcia okiennic.

Tanya Mitrokhina
Tanya Mitrokhina
a ja szumię, a ja lubię, a ja kocham, ja się czubię
Kisłowodzk, Rosja
23 lata
czysta
bogaty
żona
https://magicznarosja.forumpolish.com/t700-tatiana-aguzarovahttps://magicznarosja.forumpolish.com/t786-tatiana-aguzarova#2189https://magicznarosja.forumpolish.com/t787-tatiana-asmatovna-aguzarova#2190https://magicznarosja.forumpolish.com/t783-salomon#2163https://magicznarosja.forumpolish.com/f128-dom-aguzarovow

Pią Sie 21 2020, 14:30
Święto Welesa z owczarni

Skłamałam Grishy odrobinę, gdy powiedziałam, że to już. Święcenia się skończyły, to prawda, ale nie święta. Święta się dopiero zaczynają. Przy stole. I to jest tak samo ważne, jak to, co się stało w owczarni: teraz trzeba oddać cześć bogom, teraz jest czas na jedzenie, toasty, na łączenie się i modlitwy.
Trzy ciasta, baranina, butelka araku, dzban wody i owczego mleka, trochę piwa. Część z tego to tylko zasługa Aslana – gdyby nie on, nie wiem, czy stać nas by było dzisiaj na świętowanie tak, jak należy. Wszyscy się jednak cieszymy, że w tym roku jakoś dało radę. Sam Aslan świętuje dziś ze swoimi dziećmi i żoną – nie zmieścilibyśmy się tu wszyscy, niestety.
Ale krzesło Aslana jest wolne, to po prawej ojca. Tam musi usiąść gość. Ojciec wskazuje więc Grishy to zaszczytne miejsce, zaprasza go tutaj oficjalnie. Sadowią się wszyscy tylko po to, żeby podnieść się, kiedy papa wstaje.
Początek.
Ojciec stoi, poważny i dostojny, jak skała. Święci dania, napoje, odmawia modlitwę, a potem unosi róg i napełnia go piwem. To pierwszy toast. Papa nie lubi przedłużać, ale trzeba powiedzieć parę słów. Więc mówi: ładnie, jednak konkretnie, z siłą. Jak trzeba. O bogach, od których łaski wszystko zależy; o sile święta; o zaszczycie, jakim jest bycie częścią tego obrzędu; o gościu i o radości, jaką nas napełnia jego przybycie.
 — Za Wielkiego Boga! — grzmi. Jego głos brzmi, jakby piorun uderzył w skałę.
Piją wszyscy, a ostatnie krople wylewamy na ziemię.
Kobiety nie wznoszą toastów, zazwyczaj. Ale jesteśmy zbyt małą rodziną, by przy jednym stole wykluczać kobiety, a babcia jest tutaj najstarsza i najpiękniej mówi. Więc gdy papa, głowa rodziny, kończy toast, podaje róg babci. I oto zaczyna się.
Uwielbiam słuchać i patrzeć, jak babcia opowiada. Wszystko w niej wtedy ożywa, jakby historie rozpalały w niej ogień, stary, jasny i silny. Lśnią jej oczy, wydaje się wyższa, silniejsza. Ma ostre, władcze spojrzenie, takie, jakie mają tylko królowe i bogowie. Jaśnieje pradawnym blaskiem, którego nie widziałam u nikogo i zadziwia mnie: jak jedna osoba, posiwiała staruszka z reumatyzmem, może wydawać się jak góra, jak w jej głosie może brzmieć huk oceanu i zapomniana muzyka niesiona echem między skałami.
To jej gruzińska krew, zgaduję, tak w niej wykształciła piękną mowę. Tę ostrość – papa mógł odziedziczyć po niej. Gdy stoją obok siebie, gdy mówią, dobrze widać rodzinne podobieństwo.
I babka mówi. Nie tak długo, ale dłużej niż tata. Uzupełnia wszystko, co jego małomówna natura z toastu ucięła.
Może wydawać się komuś, że nie mamy wiele. Materialnie: to prawda, nie mamy. Kilkadziesiąt owiec, parę kóz, parę kur, dwa psy; starą chatę z nieszczelnymi oknami, stary stół, starą szablę; suknię ślubną z odszytymi zdobieniami, trochę kożuchów. Ale nie wydaje mi się, żeby można było o nas powiedzieć, że mamy mało. Nie, to na pewno nie tak. Mamy mnóstwo. Mamy więcej, niż wiele, wiele ludzi i mamy więcej, niż mogłyby nam zapewnić wszystkie pieniądze na świecie. Mamy góry, których jesteśmy strażnikami i opiekunami i które nas bronią i kształtują. Mamy tradycje, które przekazywano z ojca na syna, z matki na córkę od bardzo, bardzo dawna; tradycje, za które żyło i z którymi umierało wiele pokoleń. Mamy bogów, których imiona znamy tylko my. Mamy święta, mamy toasty, barwniejsze i piękniejsze niż gdziekolwiek indziej (a przynajmniej tak powie ci każdy na Kaukazie). Mamy legendy i historie, które są żywe – wystarczy pójść nad jakie jezioro, stanąć pod jakąś górą, żeby zobaczyć, że bohaterowie i bogowie nie umarli i nie umrą nigdy. Jak mogą, gdy od ich czasów nic się w przyrodzie nie zmieniło?
I mamy siebie. Możemy być zupełnie różni. Możemy się kłócić. Ale nieważne, co się stanie, jesteśmy z tej ziemi i wobec jej pięknego okrucieństwa – mamy siebie.
O tym przypomina mi toast babki. Dlatego babcia jest taka niezwykła i taka ważna dla tej rodziny. Spaja nas.
Chciałabym być kiedyś chociaż trochę taka jak ona.
Ona kończy, unosi róg i huczy z mocą fali rozbijającej się o brzeg:
— Za Wielkiego Boga!
Wstajemy wszyscy i wtórujemy jej głośno. I pijemy – bo trzeba pić. Wlewamy w siebie słodki arak, a ostatnie krople wylewamy na ziemię. Dla boga, dla tego najwyższego, który dał nam magię. Może Welesa, a może Chuycau. Nie wiemy, dlatego jest wielki. Nie chcemy obrazić żadnego. Nawet mały Khasan niezdarnie unosi drewniany kubeczek i przechyla, by ostatnie krople mleka spadły na podłogę.
Babcia siada i wydaje się, że nagle znowu jest człowiekiem. Dziwne. My siadamy również.
Są trzy ciasta na stole, tak, jak należy, i baranina. Zwykle nie ma takich obfitości, ale to jest święty dzień, więc je i pije się za bogów. Tak trzeba. Wszystko jest poświęcone przez papę, jednak to nie koniec formalności. Podajemy sobie talerze z rąk do rąk, płyną kolejne toasty, już krótsze, za zwierzęta, za rodzinę, za zdrowie, za Grishę, za Mitrokhinów, za łaskę, krzyczymy po każdym amen Chuycau. Przy stole wszystko ma swoje miejsce. Lubię ten porządek. Jest coś pięknego w tym, jak każdy wie dokładnie, co trzeba zrobić, co trzeba powiedzieć, kiedy milczeć, coś ujmującego w geście podawania sobie jedzenia.
Stół jest jak ołtarz i tak się trzeba zachowywać: jakby to było miejsce święte.
Dla Grishy to pierwszy obiad z nami – w dodatku w święto. Dlatego szepczę mu ciągle, gdy tylko wychwytuję, że nie jest pewien, co teraz ma zrobić; cicho, krótko objaśniam mu i prowadzę go łagodnie przez zawiłości naszej etykiety. To na lewo, to na prawo, to zostaw. Wstań, usiądź, unieś kieliszek. Pij, nie pij, wylej na podłogę. Ojciec też mu mówi, zaprasza go, by jadł pierwszy. Mama delikatnie, z ciepłym uśmiechem wskazuje mu, gdzie powinien postawić tacę i komu podać. Tu chodzi o bogów, ale też o gościa. Ma się czuć jak jeden z nas i wszyscy o to dbają.
Długo trwają te rytuały, nim rozpoczynają się pierwsze rozmowy. Jemy akurat miękkie, słone ciasto i można wreszcie mówić swobodnie, ale wiem, że kolejne rundy toastów nadchodzą. One się nigdy nie kończą, a wraz z nimi wraca sakralny charakter, skupienie, milczenie.
Z kieliszkiem w ręku jesteśmy wiernymi Osetyjczykami, którzy mają podtrzymywać sklepienie tradycji własnymi ramionami. W przerwach między kieliszkami: jesteśmy ludźmi, którzy dyskutują o zwyczajnych sprawach. Lokalnych. Co się komu stało w okolicy, kto co robi, czy stary Mefodiy w końcu naprawił ten swój płot (już dawno powinien, przecież to się może stać tragedia; Nika, pójdziesz tam jutro, zobaczysz, czy mu nie trzeba pomocy), jakie są zmiany w naszym Kisłowodzku. Stół rozbrzmiewa plotkami – wszyscy o wszystkich wszystko muszą natychmiast wiedzieć.
Mama wtedy, chyba z rozpędu, może dlatego, że Grisha siedzi na miejscu Aslana, wyskakuje nagle:
— Grishka, słońce moje, ty mieszkasz w Kisłowodzku, w domu, prawda? Nie w Petersburgu? — upewnia się słodkim tonem – i nagle, na chwilkę, przy stole zapada cisza. Mama uświadamia sobie, co powiedziała. Dostrzegam, jak spada na nią świadomość własnych słów i zmienia coś w jej spojrzeniu.
Babka gwiżdże krótko, tak, jakby chciała skomentować to teraz dowaliłaś, Roksolana, ale tylko upija rozbawiona mleko ze szklanki. Papa nie odzywa się. Mama śmieje się skrępowana, odruchowo kryje twarz w dłoniach, cała się rumieni.
— Przepraszam, panie Mitrokhin! Chuycau… Nie chciałam pana urazić… Miałam na myśli…
Czuję, że musze działać, zanim mama spali się ze wstydu.
Nikala, słyszałeś — odzywam się niespodziewanie. — Grisha jest teraz słońcem mamy. Odstępujesz mu łóżko. Wypad z domu. Raz, dwa, trzy! — odliczam po osetyjsku, klaszcząc rytmicznie.
— Jego to już dawno trzeba było z domu wyrzucić — mamrocze babcia, nieumiejętnie kryjąc pod nosem uśmiech — za te wybryki.
— Nie wyrzucicie mi syna z domu — oponuje natychmiast mama i przechyla się, by z czułością pogładzić go po ramieniu.
— Jakby to ode mnie zależało, to już by spał w owczarni. Baran. — Babka macha ręką, jakby samym ruchem nadgarstka mogła go tam wysłać. — My się z Tanieczką zgadzamy. Moja dziewczynka.
Uśmiecham się do babci słodko, a ona puszcza mi oczko.
— Dość — zarządza spokojnie ojciec i nagłe poruszenie uspokaja się. Poznaję po jego tonie, że nie jest zły. Po prostu pilnuje porządku. — Roksolana?
Mama obraca się do Grishy i znowu zaczyna:
— Przepraszam. Najmocniej przepraszam. Pan mieszka w Wiecznej Wieży, nie w stolicy? — ponawia pytanie.
Grisha Mitrokhin
Grisha Mitrokhin
Jadalnia L8NoPcA
Kisłowodzk, Rosja
29 lat
błękitna
bogaty
rzeczoznawca majątkowy, polityk
https://magicznarosja.forumpolish.com/t553-grigory-mitrokhinhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t560-grisha-mitrokhin#792https://magicznarosja.forumpolish.com/t564-grisha-mitrokhin#810https://magicznarosja.forumpolish.com/t569-elbrushttps://magicznarosja.forumpolish.com/t557-grisha-mitrokhin

Czw Wrz 03 2020, 18:26
Proszą Grishę do środka, więc idzie. Zna swoje miejsce w szeregu i swoją rolę dziedzica. Coś jeszcze z kaukaskich porządków zostało nawet w Petersburgu, nawet w nowych czasach. Żaden Mitrokhin zresztą nie mógłby naprawdę się ich wyzbyć. Wrośli na dobre w minione wieki i żadna próba oderwania się od górskiego masywu nie mogłaby powieść się w pełni, nawet gdy się ubiorą jak fircyki i zaczną topić we własnej próżności.
Tak tutaj o nich mówili, ojciec sam zresztą wypominał im to czasem. Że osłabli, pozapominali. Nie mówił tylko, bo nie przechodziło mu przez gardło, że jeśli oni nie przejmą po nim godności Mitrokhinów to ona zginie bezpowrotnie.
Grisha nie wiedział, jak miałby stanąć przed pokoleniami, które przetoczyły się już przez Kaukaz, jak do nich dołączyć i jak z nimi rozmawiać. Długo, właściwie całe życie, był nie całkiem jednym z nich.
Mówił niewiele i niepewnie, zazdroszcząc tym ludziom ich wiary. Toasty powtarzał, kiedy należało, ostatki wylewał razem ze wszystkimi. Kilka zwyczajów chyba nawet sam rozpoznawał, choć były raczej jak cienie na ścianie niż wspomnienia żywych figur i prawdziwych słów. Skupił się na słuchaniu, gdy Tanya podszeptywała mu, co i kiedy ma robić (dyskretnie, lecz z pewnością nie dość cicho, by nie słyszeli, że wyjaśnia mu pewne sprawy od podstaw) i kiedy babka utyskiwała pod nosem na braki w jego wychowaniu. Kiedy pomrukiwali między sobą we własnym języku, jak robi się to także w wielu okolicznych domach – Kaukaz brzmi setkami dialektów, a góry przyjmują je wszystkie do siebie, spragnione bliskości życia człowieka. Grisha słyszał, jak wiatr staczał się z całą mocą ze zbocza góry i rozbijał się o słabe ściany chaty Aguzarovów. Zimno przeciskało się przez okna, świszcząc lekceważąco na kożuchy na plecach mężczyzn i parujące miski w rękach kobiet. Chociaż nie czuł już zimna siadając do stołu, mróz nie dawał tu ani na chwilę zapomnieć o sobie.
Przy stole w Wiecznej Wieży Grisha miał swoje miejsce. Zajmował je za każdym razem, przy każdym święcie i każdym przyjęciu, każdym śniadaniu, znad którego nawet nie spoglądali na siebie z rodziną. W domu Aguzarovów nie było miejsca dla Mitrokhina. Nikt tu na niego nie czekał, nic tu nie należało do niego, a jednak naprędce zrobili mu miejsce, przygarnęli go do siebie. Grisha zwrócił uwagę, że zajmuje miejsce po Aslanie i zrozumiał, że oddaje mu się w ten sposób cześć, która wydała mu się nagle nieprzystająca do jego osoby. Był to naturalny, swojski i wręcz swobodny rodzaj grzeczności, do której Mitrokhin nie przywykł. Odpowiadał na pytania, jakie z rzadka zadawał mu Asmat, przez większość czasu jednak obserwując życie rodziny Aguzarovów jak spektakl. Odgrywał swoją rolę w tej scenie z zaskakującym zaangażowaniem. Tak, ojciec zdrowy, chociaż poluje rzadziej niż kiedyś. Ostatnimi czasy przekonał się za to do wędkowania. Zdziwiło Grishę, jak wiele szczegółów z życia codziennego w Wiecznej Wieży mógł swobodnie przytoczyć, choć przecież nie czuł, że sam także w nim uczestniczy. Był tylko widzem, a mimo to zapamiętał, że matka zaplanowała renowację salonu wypoczynkowego, a nawet brzmiało mu w pamięci nazwisko człowieka, którego chciała zatrudnić do wymiany obić foteli.
Nie pytali go o rezerwat, o życie po stracie Alexandra, o wyniki wyborów i jego karierę w polityce. Rozmawiali o życiu, które z wolna stawało się dla Grishy zbyt zwyczajne, z łatwością wciągali go z powrotem, a Mitrokhin słuchał jak urzeczony. Nie zauważył, kiedy Roksolana zwróciła się do niego po imieniu. Przez myśl nie przeszło mu nawet, by mogła na dodatek użyć zdrobnienia. Nikt nigdy nie powiedział na niego „Grishka”. Bardziej niż poufały zwrot Roksolany zdziwiło go mimo to pełne napięcia milczenie, jakie zapadło między Aguzarovami. Grisha także zachował ciszę, przez chwilę wodząc zaciekawionym i nieco rozbawionym spojrzeniem po domownikach. Miał ochotę, lecz nie powinien się śmiać, by nie uznali, że kpi z ich przewinienia. A nie poczuł się urażony; potrzeba znacznie więcej niż czułe zdrobnienie imienia, by obrazić człowieka, który dorastał przy smokach, a starzeć się miał w otoczeniu polityków.
- Zgadza się. Wciąż mieszkam w Kisłowodzku i zamierzam zostać tu tak długo, jak to możliwe. – odrzekł, zyskawszy na swobodzie znacznie odkąd zasiadł z Aguzarovami do stołu. Roześmiał się nawet, jeszcze zagubiony w humorze, jaki go otaczał, bardziej z niedowierzania, że znalazł się w tej sytuacji.
- Nie ma mnie pani za co przepraszać. – kiedy ojciec rodziny spoważniał i zwrócił żonie uwagę, Grisha także uznał, że powinien jasno zapewnić, że nie został urażony. – To ja powinienem przeprosić, że do tej pory zwlekałem z podziękowaniem pani za przyjęcie mnie w swoim domu.
Sponsored content


Skocz do: