Ilarion Romanov
Ilarion Romanov
Ilarion Romanov
Ilarion Romanov BONq3Fk
Petersburg, Rosja
31 lat
błękitna
bogaty
organizator imprez w hotelu "Europa"; z zamiłowania pianista
https://magicznarosja.forumpolish.com/t1253-ilarion-romanovhttps://magicznarosja.forumpolish.com/https://magicznarosja.forumpolish.com/t1465-ilarion-romanovhttps://magicznarosja.forumpolish.com/t1464-fabergehttps://magicznarosja.forumpolish.com/

Pią Maj 15 2020, 20:03
Меня зовут
ILARION RAFAILOVICH ROMANOV



DATA URODZENIA: 19.12.1966 / NAZWISKO MATKI: Wrońska / WIEK: 31 lat
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Petersburg, Rosja / STATUS KRWI: błękitna
STATUS MAJĄTKOWY: bogaty / ZAWÓD: pianista, organizator imprez w hotelu „Europa” / KORGORUSZ: łabędź


ALCHEMIA: 5 / FAUNA I FLORA: 5 / MAGOMEDYCYNA: 5  
MAGIA KREATYWNA: 35 / CZARNA MAGIA: 0 / OKULTYZM: 5  
TRANSMUTACJA: 15 / ZAKLĘCIA I UROKI: 30 / WIEDZA OGÓLNA: 20
SIŁA FIZYCZNA: 15 / SIŁA WOLI: 15 / WYTRZYMAŁOŚĆ: 15 / SZCZĘŚCIE: 10


Szeherezada, Rimsky-Korsakov

Pierwsze, co pamięta to delikatne uderzenia w klawisze i zapach płatków mydlanych. Siedział chwiejnie na kolanach niańki, a wokół niego biegały wysokie nuty, oplątywały jego głowę – był wśród nich spokojny. Sześcioletni, rozpieszczony dzieciak siedział jak nigdy – w kompletnym bezruchu i ciszy. Zaczarowała go pasja jasnowłosego chłopaka, kandydata do konserwatorium, który w miesiącach letnich grywał do kotleta w hotelu „Europa”.
Na podobieństwo rozbieganych dźwięków, Larya ganiał potem po najwyższych piętrach i drażnił tych, których nie powinien. Na końcu korytarza był gabinet dziadka; tam się nie wchodziło. Zza drzwi dochodziły tylko niskie głosy mężczyzn, echo kryształów i niespokojne kroki. Przez długie lata pamiętał te kroki; zawsze zwiastowały kłopoty i były nie do zniesienia dla dziecięcych uszu.
Ilarion, powiedziała matka, trzymając go maleńkiego przy sobie. Niech chociaż on będzie szczęśliwy.
Od pierwszych dni życia miał ciemne włosy i smukłe paluszki. Był podobny do ojca, tak powtarzał każdy, kto schylił się nad kołyską. Ojca nie było przy nim, gdy dorastał. Podróżował po Europie zbierając wiedzę o rozrzuconych po kontynencie magicznych przedmiotach kupionych i wytworzonych przez Romanovów. Był już wtedy cenionym pisarzem, autorem wielu spisów genealogicznych, albumów o złocie i antycznych meblach, kilku powieści osadzonych w dziewiętnastowiecznej Rosji.
Ilariona wychowywała więc matka, czuła, niemal nadopiekuńcza kobieta. Po kilkunastu latach odkrył, skąd wzięła się dysproporcja między chłodem ojcowskiego podejścia i nadmierną matczyną troską. Rafail Romanov i Klara z Wrońskich Romanova mieli przed nim jeszcze jedno dziecko. Anastasia urodziła się jesienią roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego czwartego, a zmarła niemal dwa lata później, tuż przed narodzinami Ilariona. Pierwsze dziecko, córeczka, było najpilniej strzeżonym skarbem człowieka, który wychował się w złotym pałacu i niecierpliwie wyczekiwaną pociechą jego żony trwającej w małżeństwie zaaranżowanym dla dobra interesów między rodzinami. Skłonność Romanovów do zakochiwania się w Polkach nie ujawniła się w przypadku Rafaila, z Klarą byli więc razem z obowiązku, dopiero po trzech latach małżeństwa zyskując coś, co mogło trwale spoić ich rodzinę. Zbyt szybko i niespodziewanie stracili to, co rozjaśniało ich serca jak nic przedtem, a mrok, w którym trwali przez kilka miesięcy zanim w pałacu Romanovów zaświeciło nowe życie nigdy już ich nie opuścił. Ilarion z czasem to zrozumiał i wybaczył rodzicom, że to nie jego kochali najbardziej, lecz faktem zostało, że jego dorastanie bardziej niż rodzice nadzorował czujnie przypatrujący się wszystkiemu zza mahoniowego biurka dziadek i brygada nauczycieli starannie dobranych przez niego jeszcze przed narodzeniem chłopca. Ojca Ilarion zyskał dopiero w wieku czternastu lat; przedtem Rafail Romanov był tylko mglistym obrazem na zdjęciach i krokami dochodzącymi co jakiś czas zza drzwi gabinetu dyrektora hotelu „Europa”, którego obowiązki nestor rodu przejął w pełni po zakończeniu błyskotliwej kariery w polityce. Rafail rzadko wracał do Petersburga, do rodzinnego domu jeszcze rzadziej. Nie chciał słyszeć o synu więcej, niż było konieczne, wciąż bolejąc po nagłej utracie córki. W hotelu załatwiał konieczne sprawy i znikał, wiedząc, że któregoś dnia będzie musiał zastąpić swego ojca w gabinecie dyrektora.

Menuet G dur, Mozart

W bibliotece petersburskiego pałacu mały chłopiec znalazł raz katalog Kochla. Tytuł odczytał z wiedeńskim lektorem niemieckiego, pierwsze menuety wystukiwał mozolnie pod okiem pierwszego nauczyciela muzyki – tamtego chłopaka z hotelu, którego kariera rozkwitła dzięki wspaniałym sznyclom, popisie szefa kuchni z „Europy”. Przepadał za nimi dyrektor Romanov, a usłyszawszy raz, jak zręcznie wygrywa się mozartowskie figle przy głównych posiłkach, zatrudnił młodzieńca nazwiskiem Nureyev do nauki swego wnuka. Płacił już nauczycielom niemieckiego, geografii, szermierki, francuskiego i historii, jedna pensja więcej nie stanowiła problemu dla zasobności rodzinnego skarbca. Otwarta w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym „Europa” przynosiła zyski, a odzyskiwane po latach wojen i sporów posiadłości należne rodzinie Romanov stanowiły żyzny grunt pod jeszcze większe zarobki.
Po roku czy dwóch spędzonych przy fortepianie z Mozartem, skończył się nagle czas na muzykowanie, a zaczął – na naukę w Koldovstoretz. W wieku dziesięciu lat dobrze znał już dyscyplinę i potrafił spełniać wymagania nauki. Dużą część programu szkolnych kursów zrealizowali z nim z wyprzedzeniem prywatni korepetytorzy, pobyt w Akademii był dla Ilariona raczej sprawdzianem zdolności społecznych. Dobrze wychowany, radosny z gruntu chłopak zdał go śpiewająco, pod koniec szkoły mogąc pochwalić się nie tylko dobrym dyplomem, ale też szerokim gronem przyjaciół. Spragniony prawdziwych, rodzinnych relacji szybko się przywiązywał, w bólach ucząc się potem, jak dobierać najbliższych kompanów. O szkolnych osiągnięciach donosił listownie rodzicom, ulubionym nauczycielom, których traktował jak krewnych i niani, która dbała o niego od chwili narodzin. Danica Kešelj przyjechała z Serbii do Petersburga w poszukiwaniu pracy. Znalazła się dla niej posada w pralniach „Europy”, tam znalazł ją mały Larya i tam okazało się, że Serbka ma dobrą rękę do dzieci i doskonałe usposobienie, by utemperować charakterek małego Romanova. Byli z sobą bardzo zżyci, do tego stopnia, że Ilarion w wieku ośmiu lat płynnie posługiwał się już jej ojczystym językiem. W miarę jak dorastał, a Danica z pomocnicy przy praniu zmieniła stanowisko na posadę najzdolniejszej szwaczki w „Europie”, założyła rodzinę i urodziła własne dzieci, oddalali się od siebie – chłopiec, który dawno nie był już chłopcem i kobieta o sercu zbyt dobrym, by przestać odpisywać mu na listy. Straty były ciężkie, każda z nich po kolei, ale Ilarion podnosił się po nich, silniejszy niż przedtem, wszystko było dobrze. Sprawy pokomplikowały się dopiero później.

Pawana na śmierć infantki, Ravel

Spał. Śniło mu się białe światło, a kiedy otworzył oczy drobinki kurzu fruwały bezwładnie w jego mlecznych smugach przedzierających się przez niedomknięte story. Lewą rękę podłożył pod głowę, pod prawą spoczywała opasła kronika, Dzieje Magicznej Słowiańszczyzny. Z głuchym łomotem okładki księgi zwarły się, a on usiadł do fortepianu. Leniwie wystukał na klawiszach pierwsze takty smętnej pawany. Pomylił nutę lub dwie, palce ciężko opadały na kość słoniową.
Postanowił, że nie będzie kolejnym smutnym chłopaczkiem, który młodość spędzi w kolejce do konserwatorium. Miał talent, a rodzice mieli pieniądze na nauczycieli lepszych od tych z akademii. Płacili nawet chłopcu z „Europy”, by po tylu latach wciąż przychodził i chociaż znali się już jak łyse konie, pensja wpływała do skarbca Nureyeva na zlecenie wpływające do banku z przyzwyczajenia.
Czas zajął sobie studiami na kursie historii magii. Dostał na ten czas jeden z apartamentów w „Europie”, gdzie nikt nie zawracał mu głowy. Był zaledwie u progu dorosłości, ale wszyscy w hotelu wiedzieli, gdzie mieszka, co jada i dokąd wychodzi ten drugi Romanov. Ojciec odwiedzał go czasem, budził z drzemek w samo południe pukaniem do drzwi, a potem stał przy oknie i godzinami opowiadał o rodzinie. Wymieniał obowiązki, jakie czekają następcę Nestora.
Wszystko to nudziło wtedy Ilariona niepomiernie. Chciał, by studia były mitycznym czasem na korzystanie z życia. Chciał łudzić się, że cała jego przyszłość nie została jeszcze zaplanowana co do dnia.

Nokturn cis-moll, Chopin

Pił. Pod zmrożoną butelką mókł dyplom z PUM, uznanie trzyletniej pracy, setek nocy spędzonych przy świecy i traktacie historycznym, przeobrażało się nader łatwo w szarawą papkę i plamy atramentu. Pił. Cholerny Nureyev – Valentin, jego Valya – wyjeżdżał do Francji.
Ilarion już rozumiał, czuł że więcej się od niego nie nauczy. Przy fortepianie siadali od dawna jak równy z równym, grywali na cztery ręce, rozmawiali, czytali, pili słodką herbatę (Valentin lubił taką z trzema łyżeczkami miodu), jedli, nawet spali. Dorastali obaj, aż w końcu zrobili się za starzy na pozory. Jeden już dawno się nie uczył, przy fortepianie trzymała go ciekawość, a drugi dawno już marzył o innym świecie niż złota klatka Romanovów. Uciekał przed ciekawością chłopca, który wszystko dostawał na srebrnej tacy.
Z wyjazdem Valentina Larya tracił wyjątkową przyjaźń. Został skazany na pożegnanie się z pamięcią o swych początkach przy fortepianie, z fascynacją, która zostanie z nim na całe życie. Czuł, że nie zapomni, jak Nureyev grał i wiedział, że choćby mimo woli będzie za tą grą tęsknił całym sercem.
W tamtym czasie, kiedy miesiącami marniał bezczynnie po studiach, zamknięty w swoim apartamencie, najpiękniej wygrywał wszystkie wzruszenia i nostalgie chopinowskie. Valya najbardziej lubił słuchać, kiedy grał Chopina.

Dziewczyna o włosach jak len, Debussy

Któregoś dnia podniósł ciężką od wypitego w nocy alkoholu, spryskał twarz lodowatą wodą. Ubrał się w ulubiony garnitur, uczesał przydługie od kilkumiesięcznego niedbalstwa włosy.
Koniec. Tkwił zawieszony w ciemnym i brudnym niebycie, ale to już koniec. Pojechał odwiedzić matkę, wypić kawę z którąś z jej przyjaciółek. Jak gdyby nigdy nic. Salon Romanovów był wciąż pełen gości, kawowe stoliki pełne wymyślnych słodyczy. Raczyły się nim damy o szanowanych nazwiskach, ich młodziutkie śliczne córki. Ilarion grał dla nich czasem, jeśli któraś potrafiła wykrzesać coś z fortepianu – zapraszał do swego boku. Szybko się nimi męczył, choć wdzięczyły się pięknie, wyglądały i pachniały jak ogrody pełne róż.
O pierwszą z nich poprosiła go matka. Drobniutka Katerina miała trzynaście lat, wiecznie niezadowoloną minę, ale kiedy grała, wszystko było dobrze. Zdawała się spokojniejsza, dojrzalsza, mądrzejsza. Ilarion sam dorastał w ten sposób przed fortepianem.
Nie sądził, że starczy mu cierpliwości, by córki i synów szlachty uczyć gry. Czuł przedtem, że tylko samotna, rwąca się z zupełnej ciszy, coraz doskonalsza gra mogłaby go cieszyć, lecz to się zmieniło. Polubił słuchanie, jak muzyka zmienia się wraz z pianistą. Lubił, kiedy go słuchano, jak mówił, a gdy grał – wpatrywano się w niego jak w święty obraz.
Przy uczniach czuł się staro i młodo jednocześnie. Rozumiał, co trzymało przy nim samym Valentina Nureyeva. Z kilkoma dziewczętami został na parę lat, widział, jak kończyły Koldovstoretz, dorastały. Czuł, że zakochują się w nim, kilkukrotnie pozwolił sobie odwzajemnić któreś z ich nieśmiałych, nęcących go świeżością uczuć.
Muzyka była przy nim zawsze. Lata odmierzały się w taktach, koncertach dawanych z podopiecznymi, czasami także tych, które tylko oglądał z widowni, doznając przedziwnego uczucia pokrewnego ojcowskiej dumie. Czas mijał spokojnie, powoli, Ilarion nie czuł potrzeby, by go liczyć. Po pięciu latach grania z pannami z bogatych domów i jednym feralnym popołudniu, kiedy matka zapytała, czy oświadczy się w końcu ślicznotce, którą od miesięcy ukradkiem całował po szyi, w końcu poczuł, jak pali mu się pod nogami grunt. Był szczęśliwy, ale wiedział, że wiedzie życie na dnie swojego potencjału. Dwugodzinne lekcje fortepianu i leniwe umizgi do dziewcząt to za mało dla syna Nestora.
Westchnął, powiedział matce, że się nie oświadczy. Przestał dawać lekcje.

Waldszenen op. 82, Schumann

Miał dwadzieścia siedem lat, było ciepło. Na Krymie zawsze są wakacje. Livadia nawet pokryta kurzem była piękna. Romanowowie kochali piękno ponad wszystko, a ich pałace były jego świątyniami. Złoto, marmury, piękne płótna, rzeźby i klejnoty – to, co z nich zostało. Stracili wiele, kiedy w siedemnastym roku niemagiczna gałąź rodu została wymordowana.
Negocjacje z mugolską władzą komunistyczną były ciężkie i niezbyt owocne. Początek wspólnej drogi Biura Łączności z Mugolami i Ilariona Romanova był wyboisty. Wyruszył w trudnym dla sztuk pięknych czasie, czasie, który chciał zapomnieć o świetności arystokracji. Miał przed sobą ciężkie zadanie odzyskania skarbów, których przynależność do rodziny udało się niezbicie udowodnić.
Był mimo wszystko coś winien straconym pokoleniom Romanovów. Losy strony magicznej i rozrastających się przez wieki gałęzi mugolskich przeplatały się tak długo, że gdy Ilarion przyszedł na świat stanowiły już nierozerwalny gąszcz. Czarodzieje, cierpliwi i nieco bardziej pokorni z Romanovów, mieli oko na krewniaków dzierżących carską władzę. Żyło im się razem dobrze, dostatnio. Lata zdobywania wiedzy i kształtowania charakterów pozwoliły na utrzymanie delikatnej równowagi pomiędzy zachowaniem tajności czarów a uświadamianiem carskiej dynastii o istnieniu czarodziejów.
W siedemnastym roku po stronie mugoli runęło wszystko. Spełniły się najczarniejsze wizje, a Romanovom po magicznej stronie została żałoba i rozpaczliwe próby ratowania wielowiekowego dziedzictwa rodziny.
Ilarion na bieżąco zdobywał wiedzę o dyplomacji, groźbach, przekupstwie. Miał w sobie upór i determinację, by nie pozwolić mordercom historii zawłaszczyć cennego dobytku. Wartość posiadłości Romanovów, wszystkiego, co w nich przez lata zebrali, nie mieściła się w głowie komuś, kto nie poznał ich historii, nie był świadom lat pracy oraz ogromu zdolności i przywiązania do sztuki.

Preludium op. 23, Rachmaninoff

Kroki w gabinecie ojca brzmiały zupełnie inaczej, gdy stał po drugiej stronie niegdyś zakazanych drzwi. Teraz sam stawiał je na dębowym parkiecie i to jego głos – łudząco podobny do ojcowskiego barytonu – słyszały przemykające korytarzem pokojówki i obijający się południami bagażowi. Już nie zwracał na nie uwagi.
Chociaż ojciec wrócił, kiedy Ilarion był już młodzieńcem, prawie dorosłym mężczyzną, to wciąż, nawet gdy miał przekroczyć trzydziestkę, nazywał go zdrobniale Ilaryochka.
Byli do siebie podobni. Taki sam ujmujący uśmiech, swobodna mowa ciała. Kiedy siadali naprzeciw siebie, dwie smukłe figury usadowione w dziewiętnastowiecznych fotelach, można by pomyśleć, że jeden jest lustrzanym odbiciem drugiego.
Ojciec zawsze mówił w sposób, który sprawiał, że chciało się wierzyć w słuszność każdego słowa.
Ilarion miał się ożenić. Ojciec szybko się postarzał, coraz mniej cierpliwie czekał, aż jego następca przedłuży główną linię rodu.
Małżeństwo było niepojętym wymysłem, nieprzystającą do życia Ilariona skamieliną zalegającą beznadziejnie u podnóża historii każdej z magicznych dynastii. Wypierał myśl o wzięciu żony odkąd osiągnął pełnoletniość i zrozumiał, że prędzej czy później założy rodzinę, niezależnie od własnej woli. Rozumiał mechanizm działania historii; wiedział, komu i kiedy potrzebni są synowie, którzy przejmą dom, dobytek, nazwisko i wszystko to przekażą następnemu pokoleniu.
Po to istniał rodzaj ludzki, tak twierdziła biologia, ale musiało chyba jeszcze być w życiu coś jeszcze. Zwłaszcza w życiu młodego mężczyzny, który miał potencjał i możliwości. Zdawało mu się, że miał jeszcze dużo czasu nim nadejdzie godzina ustatkowania się – nie próbował więc zrozumieć tego pojęcia, oswoić się z nim.
Nigdy nie widział, by ktoś uciekał z gabinetu dyrektora i na krótką, przerażającą chwilę doświadczył przekonania, że on zrobi to jako pierwszy. Był jednak Romanovem nie po to, by uciekać.
Postanowił wynegocjować dla siebie alternatywę.

Westchnienie, Liszt

Usiadł do fortepianu. Zaraz przyjdą florystyki, by stroić salę balową przed bankietem, ale miał jeszcze kilka chwil. Już od dwóch lat zajmował się organizacją imprez w hotelu. Małżeństwo miał mieć odpuszczone na czas nieokreślony, jeśli zrezygnuje z pracy w Ministerstwie i zacznie uczyć do przejęcia hotelu od Novahoffa. Ojciec nie dawał już rady pełnić funkcję zarządcy, znalazł więc kompetentnego zastępcę, ale „Europa” powinna zostać w rękach rodziny, była wszak jedynym następcą wszystkich ich pałaców.
Przyjął warunki ojca, zamieszkał w jednym z apartamentów na piątym piętrze. Wstawiono tam fortepian, zasłony w oknach wymieniono na ciężkie, w ciemnym, ale uspokajającym odcieniu zieleni. Miał widok na najpiękniejsze punkty w Petersburgu.
Siadał przy każdym fortepianie w „Europie”, z każdym się cierpliwie oswajał. Nie myślał już o chłopcu, który przed laty grał na tych samych klawiszach niecierpliwe mazurki i powłóczyste etiudy. Czuł się w swym położeniu niezwykle kontent, mając swobodę, umowę, której dotrzymania mógł być pewien, czas, który mógł wykorzystać na wszystko, co zechce.
Zadomowił się w hotelu na dobre, zbudował kolejną glinianą figurkę. Najpierw ulepił Sergeia, wyjątkowo czarującego, obdarzonego operowym basem mężczyznę w średnim wieku, niezastąpionego concierge „Europy”. Naprędce doklejał do hotelowej rodziny Emina i Bayara – braci, którzy poza sobą nawzajem i wózkami pełnymi bagaży bogatych gości nie mieli nic. Utoczył górującą nad wszystkim sylwetkę Vovy, szefa hotelowej kuchni, co gotować zaczynał w wojskowych garach na małej butli gazu. Nie poznaliby go już ci, których karmił cienką grochową. Przez dziesięć lat w „Europie”, maczania rąk w śnieżnobiałej mące i tłuczenia do biszkoptu jajek o skorupkach z porcelany, pozwolił swemu talentowi rozkwitnąć do pełni i raczył teraz swych gości wybornym sandaczem, rozpływającą się w ustach potrawką z królika i najlepszą ratatouille na wschód od Rouen. Z Rouen była matka Vovy, która zaszczepiła w nim pasję do gotowania. Larya żałował, że nigdy nie przyjechała do Petersburga i nie zdołał zaprosić jej do siebie.
Był już jednym z nich. Każdego w hotelu znał przynajmniej ze słyszenia (a kręcąc się między pokojami słyszał dużo i wszystko pamiętał), sprzątaczki, muzyków, gości, którzy wracali do „Europy” co miesiąc i tych, którzy pamiętali, jak hotelem zajmował się Oleg Romanov. Nie był jeszcze dyrektorem, Novahoff wciąż trzymał pieczę nad księgami, ale od jednego bankietu do drugiego, od narady zarządu do potańcówki w styczniowy wieczór – Ilarion zaczął brać sobie „Europę” i to ją kochał najbardziej.
Ilarion. Niech chociaż on będzie szczęśliwy.
Kilkoro ludzi zwróciło na niego uwagę, mijając uchylone drzwi sali balowej. Obrócił się przez ramię, by zajrzeć w ich zaciekawione twarze. Czarującym uśmiechem zaprosił do środka. Dłonie lekko opadły na śnieżnobiałe klawisze.
Ilarion. Niech będzie szczęśliwy.
Jestem, mamo. Jestem.

Mistrz Gry
Mistrz Gry
Ilarion Romanov Xfrk63Q
https://magicznarosja.forumpolish.com/https://magicznarosja.forumpolish.com/https://magicznarosja.forumpolish.com/https://magicznarosja.forumpolish.com/https://magicznarosja.forumpolish.com/

Wto Maj 19 2020, 19:38
Здравствуйте

Jak to było dorastać w korytarzach sławnego hotelu „Europa”, Ilarionie? Tam, gdzie zapach charakterystyczny jedynie dla tego przybytku mieszał się z wonią kolejnych, rozkładanych na pulpicie nut; gdzie poważny głos ojca przeplatał się z odgłosem kroków dochodzących zza drzwi gabinetu? W gąszczu wytyczonych dla siebie ścieżek zdołałeś jednak znaleźć dla siebie własną drogę – nie zrezygnowałeś z siebie, równocześnie spełniając oczekiwania ojca, jak przystało na przyszłego Nestora rodu. Jesteś jednak całkiem szczęśliwy, choć tak wiele osób nagle zniknęło z twojego życia pozostawiając po sobie niemałą pustkę, ale co Cię nie zabije, to Cię wzmocni.  

Bonusy za kartę postaci

+5
Transmutacja
+5
Wytrzymałość


W prezencie chciałabym podarować Ci przenośny magiczny fortepian. To nowy nabytek w Twojej kolekcji, który, jeśli tylko zechcesz, zmieści się nawet w twojej kieszeni. Musisz jedynie rzucić na niego zaklęcie zmniejszające, a zmieści się tam bez większego problemu. Przeciwzaklęcie przywróci mu odpowiednie rozmiary, instrument wciąż będzie idealnie nastrojony, a jego brzmienie nie straci nic z wcześniejszego kolorytu. Dodatkowo otrzymujesz ode mnie wszystkootwierający klucz – ułatwia Ci on nie tylko poruszanie się po labiryncie korytarzy Twojego hotelu, ale jest także w stanie otworzyć niemal wszystkie drzwi, jak również wszelkie meble i skrytki, z niebywałą łatwością dopasowując się do nich swoją wielkością i kształtem.

Na zakończenie

Stworzona przez Ciebie karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz na start 800 punktów fabularnych do wykorzystania w punkcie Mistrza Gry. Możesz już bez przeszkód zacząć rozgrywkę na forum, lecz przed rozpoczęciem fabularnych przygód Twojej postaci prosimy o skrupulatne uzupełnienie pól w profilu. Warto również wnikliwie zapoznać się z tematami zamieszczonymi w dziale fabularnym. W razie jakichkolwiek wątpliwości, problemów lub sugestii odnośnie rozwoju naszej magicznej społeczności, zachęcamy do kontaktowania się z administracją forum. Życzymy ciekawych rozgrywek w grze i przyjemnego spędzania z nami czasu!


Skocz do: