|
|
|
|
|
Pon Kwi 20 2020, 23:58 | | Sala Kominkowa Sala Kominkowa nie jest tak popularna wśród gości jak Salon Północny – brakuje jej bez wątpienia rozmachu, dlatego też zwykle przebywają w niej domownicy, którzy są spragnieni ciepła i spokoju. Jest stosunkowo niedużym pomieszczeniem, ulokowanym piętro niżej pod Salą Balową. Całość została urządzona wyjątkowo skromnie, jak na możliwości Kryształowej Twierdzy – jedynie ściany są obwieszone obrazami i płaskorzeźbami przedstawiającymi najznamienitszych członków dynastii Oneginów. W wielkim kominku, przed którym leży śnieżnobiały dywan, głośno skwierczy przyjemny ogień, a w środku najczęściej panuje klimatyczny półmrok. Do dyspozycji gości są wygodne fotele z błękitnymi obiciami, długie szezlongi, a także solidne mahoniowe stoliki, na których w fantazyjnie rzeźbionych szkatułkach składuje się najlepsze w Rosji cygara. W sali nie mogło również zabraknąć barku z odpowiednim zapasem alkoholu. |
| |
obywatel świata/Moskwa, Rosja 26 lat przyłożnik półkrwi zamożny główny tancerz baletu Bolshoi, utrzymanek Hersilii Mithrokiny |
Wto Kwi 21 2020, 00:02 | | Biegnę do ciebie, Hersilio. Żadna impreza, nawet bal u Oneginów, na który zaprosiła moja droga Hersilia, nie jest podstawą, by skracać godziny ćwiczeń; są pewne zasady, których trzeba przestrzegać i szanuje je nawet - a może zwłaszcza - ona, bo w końcu nie chce, żebym stracił formę i przestał być jasną gwiazdą, której będzie klaskała w ulubionej loży na każdej premierze. Poza tym, ja zwyczajnie nie cierpię początków takich wydarzeń ze względu na nudne przemówienia i ten moment, w którym wszyscy są jeszcze trzeźwi i ruszają po drinki, a ja muszę wylewać alkohol do kwiatków albo przekupywać pieniędzmi Hersilii kelnerów, żeby donosili mi w kieliszku wodę z cytryną lub inne specyfiki, których nie będę musiał przekonywać potem do opuszczenia mojego organizmu w trybie natychmiastowym. Oczywiście o tym jej nie opowiadam, bo to nie dla jej pięknych uszu przeznaczonych do słuchania jedynie najpiękniejszej muzyki naszej wspaniałej orkiestry, chociaż pewnie dobrze wie, co ja tam robię za drzwiami toalety, zanim wrócę znów spokojny i dlaczego czasem piję, lecz nigdy nie mam kaca. Jednak wolę nie pić. Dlatego spóźniam się zawsze, nonszalancko, żeby byli już zbyt rozkojarzeni własnym piciem i nie pilnowali mojego kieliszka z przefiltrowanym sokiem winogronowym. Dziś będę pić tylko biały; bo, zgodnie z ustaleniem mojej towarzyszki, dziś pierwszy raz oficjalnej, pragnę dopasować się do mego anioła sztuki wkroczyć cały w tej barwie, w skrojonym na tę okazję garniturze koloru najbledszej skorupki jaja, takiej również koszuli i wszelkich dodatkach o jakich można zamarzyć (nie wątpię, że i o bieliznę Hersilia spyta), z wyjątkiem pozłacanych guzików. Maska zapewne nie ratuje mnie wielce przez spojrzeniami innych gości; prawdopodobnie przez mój dobrany strój do niewątpliwej gwiazdy wieczoru, a może przez nieodparty urok osobisty. Nie robi mi to wielkiej różnicy - jestem przyzwyczajony do spojrzeń. Bardziej martwi mnie powtarzające się nazwisko Mithrokina i imię Hersilia, przetykające rozmowy pomiędzy którymi przemykam, poszukując jej spiesznie. Wcale mi się to nie podoba. Dostrzegam ją dopiero w sali kominkowej, przy drinkach. Właściwie mogłem się tego spodziewać. - Zaczęłaś beze mnie, aniele? - szepcę łagodnie wprost do jej ucha, zachodząc wdowę znienacka. W bieli tak właśnie wygląda, choć wciąż mam w oczach żałobną czerń oraz wszystkie kolory, które nosiła wcześniej; zdaje mi się, że bez względu na otoczenie, w jej wzroku widzę ten sam nieuchronny smutek. Od kilku lat staję na głowię, by odpędzić go choć na moment, czasem nawet się udaje. - Słyszałem, że pozbawiłaś mnie najlepszej części wieczoru - wypominam półserio, bo przecież uwielbiam te jej skandaliki. A teraz muszę przebić coś, czego nie widziałem; to wcale nie takie proste. To nieuczciwa gra, Hersilio. Niepokoi mnie, że siedzi taka zmarnowana i niespokojna, samotna (już nie!), w otoczeniu tych wszystkich szklanek i kieliszków. Zamiast lśnić, chowa się. Więc siadam obok, blisko, a potem ujmuję jej dłoń pod stolikiem, gładząc delikatne wnętrze dłoni opuszkami palców. - Co się stało? - pytam w końcu. |
| |
Syrakuzy, Sycylia 31 lat medium błękitna bogaty celebrytka, skandalistka, klątwołamacz, astrolog, mecenas sztuki |
Wto Kwi 21 2020, 21:17 | | Życie jest śmieszne. Wszystko wydaje się takie bez znaczenia, takie marne, takie dziwne. Ten piękny pałac i ten piękny bal – zdaje mi się, że wszystko gnije na moich oczach, rozkłada się jak trup. Powoli, ale dla mnie zauważalnie, Jekaterynburg umiera. Świat zamyka się na nim i dusi, dusi, d u s i. Powinnam była stąd wyjść. Powinnam była nigdy nie przychodzić. Wszyscy na mnie patrzą i wiem, że wtedy, w jednym momencie, w którym zerwałam się na scenę, chciałam tego – jest Hersilia Mitrokhina, która pragnęła ich pogardy, ich szoku, ich śmiesznych szeptów i żałosnych żartów, pragnęła, by ci nudni, szanowani sztywniacy skrzywili się, by coś ich w środku ścisnęło, by coś potrząsnęło ich murowanymi zasadami, by poczuli się l e p s i. Chciała słyszeć: ona, ona, ona, pijana, wdowa w bieli, skandal, niewychowana, włoska szmata, brudna kurwa, partner półkrwi, utrzymanek, nie minęło nawet pół roku. Chciała, żeby wszyscy widzieli, że ich idealny Alexandr Mitrokhin poślubił kogoś t a k i e g o. Wstydziłby się, wiem, że by się mnie wstydził. Byłby wściekły. Wpadłby w szał. Tamta Hersilia próbowała zniszczyć j e g o, a jego już tu nie ma. Więc kogo usiłuję teraz skrzywdzić? A chuj z tym.Nie chcę się zastanawiać. Chcę pić. Chcę pić, bo przyszłam na najwspanialsze przyjęcie Europy Wschodniej i serwują tutaj najlepszy alkohol. Chcę się bawić. Nic innego mi nie zostało. Wszyscy już patrzą, będą patrzeć, aż nie znajdą sobie lepszej atrakcji – i dobrze. Niech patrzą. Jeden, zero. Myśl o tym, że zdobywam przewagę w naszym dzisiejszym rankingu (ten wieczór zeruje zeszłoroczne wyniki; nowy rok, nowe nagłówki, stare oburzenie) wywołuje we mnie odrobinę głupiej, prostej satysfakcji, jest słabym promieniem przebijającym się przez niepokój – to, że zdołam rozbawić Luca na chwilę, na moment, ma wyjątkowe znaczenie. On się liczy n a p r a w d ę, jesteśmy ja i on przeciw stadu hien, tylko to, co on o mnie pomyśli, ma znaczenie (on i Grisha, bogowie, b o g o w i e, czy o n tam był? Nie chciałam, Grisha, przepraszam, nie chciałam). Oni myślą, że śmieją się z nas. My śmiejemy się z nich. Przybywa niespodziewanie, mój książę w bieli. Kąciki ust drgają mi lekko, gdy słyszę jego głos (komplement, jak miło). Już jest dobrze. Będzie dobrze, bo nie jestem tu sama. Luc przybył i teraz nic złego nie może się stać. Będę b e z p i e c z n a. — Zmusiłeś mnie do tego, caro mio — odpowiadam chrypliwie. — Jeżeli ciebie tu nie ma, alkohol to jedyna atrakcja, jaka mi pozostała.Obserwuję znad szklanki, jak płynnie zajmuje miejsce obok mnie, cudowny i pełen gracji jak zawsze, i przyglądam się mu uważnie. Naprawdę poważnie potraktował moje wytyczne. Myślałam, że uzna je za żart. Ciekawe, czy bieliznę też ma białą. Nie powinnam zakładać tej białej sukni. Shura na to nie zasłużył. Nie, nie Shura, Shura płonie teraz w piekle, Shura zasługuje na wszystko, co go spotkało. Grisha na to nie zasłużył. Lisa na to nie zasłużyła. Nie. To nieważne. Nie. Niepokój podchodzi mi do gardła i wydaje mi się, że zaraz mnie udusi, zaraz coś się stanie, zaraz – ale wtedy Luc łapie mnie za dłoń. I znowu jest cicho. Trzyma mnie tutaj (w tym świecie?). Patrzę prosto na niego i unoszę kącik ust. Zblazowany uśmieszek, gorzki, jedyny, na jaki mnie stać. Zmuszam się, aby odłożyć szklankę. — Mówili tylko o polityce, caro mio — wyjaśniam łagodnie, choć wydaje mi się, że nie o to mnie pytał. — Absolutni n u d z i a r z e. Dlatego… wzniosłam toast. Wzięłam kieliszki, dwa — podkreślam, unosząc dwa palce (jakże starannie to sobie przemyślałam) — i wypiłam za Sabat. Musiałam zbić drugi, bo nie dodali żadnego widelca. Albo łyżeczki. Nie miałam czym… no — tłumaczę bełkotliwe. Rosyjskie słowa zaczynają mi się gubić. — No zrobić takiego… tiriririri. Takiego… b a m.Uderzam paznokciami w kryształ z alkoholem, żebym pokazać, o co mi chodzi. — Rozumiesz? — Nawet nie czekam, żeby się upewnić, mówię dalej: — Żałuj, że nie widziałeś miny dyrygenta. To jest jeden do zera, Luc, i… i to oznacza, że pierwszy skandal tego roku należy do m n i e. Czuję, że wiszę na krawędzi – chwilowo utrzymuję równowagę, ale wystarczy podmuch wiatru, żebym stoczyła się w przepaść. To ta dziwna chwila świadomości, jasności umysłu pomiędzy krokiem w tył a krokiem w przód. Spadnę. W końcu spadnę. Na razie – Luc mnie przytrzymuje. Luc tu jest. Luc tu jest, więc wszystko jest dobrze. |
| |
obywatel świata/Moskwa, Rosja 26 lat przyłożnik półkrwi zamożny główny tancerz baletu Bolshoi, utrzymanek Hersilii Mithrokiny |
Sro Kwi 22 2020, 01:42 | | Patrzę na nią w ciszy, spokojnie. Słucham uważnie, bo jestem tu dla niej; dla Hersilii, nie dla drogich alkoholi, których przecież nie piję, ani nie dla szlachciców kryjących za maskami jak bardzo nie umieją się bawić. Nie widzę zbytniej różnicy, bo chyba zbyt długo już próbuję wkupić się w ich łaski, żeby wierzyć w jakąkolwiek uczciwość tego świata kryształowych szklanek i dumnych spojrzeń. Czasami zastanawiam się, jak do tego doszło, jak moje naiwne życie przybrało taki obrót. Jest pewien przełomowy moment, który mógłbym obwinić i który odebrał mi wszelką wiarę w bajkowość życia, ale nie o to w tym momencie chodzi. Bo był potem, po tym nieszczęsnym wieczorze i pierścionku, który pozostał już na zawsze skryty na dnie szafy, był szereg decyzji, mniejszych i większych, a później ich nawarstwiających się konsekwencji. Myślę czasami o tym, Hersilio, kiedy staliśmy się przyjaciółmi (kochankowie są prostsi do zdefiniowania), jak to się stało, że pośród tego zepsutego świata odnaleźliśmy kogoś godnego zaufania. Z a b a w n e. Czy czułabyś się ze mną tak dobrze, gdybym nie był przyłożnikiem? Gdybym był zwykłym chłopcem, zdolnym, ale bez uroku odbierającego rozum? Siedziałbym przy tobie teraz? Sam nie wiem. Może wcale byśmy się nie poznali. - Trzeci mogłabyś rzucić w tłum - snuję żartobliwie, choć to przecież irracjonalne. Może próbuję ukryć zmartwienie jej stanem, a może mam nadzieję, że choć przez moment jej uśmiech przestanie mieć smak przegryzionych ziaren kawy. Nie podpowiadam słowa, ale kiwam głową ze zrozumieniem. To całkiem dobrze zaplanowane, jestem pod wrażeniem i zupełnie tego nie ukrywam; pomysły Hersilii są tak orzeźwiające, że wszystkie moje zamierzenia zdają się być szalenie blade. - Nie wiem, czy mogę to uznać z a o c z n i e. - Udaję, że się zastanawiam; że nie chcę przyjąć tej małej porażki, ale w naszej grze główną zasadą jest brak zasad. A poza tym chcę zobaczyć w jej oczach zadowolenie z tego osiągnięcia. Pragnę, żeby na moment wyrwała się z cienia opadających na nią myśli i wizji; była tu i teraz, dla siebie, dla mnie, dla nas. Choć może oboje nie wiemy, co to dokładnie oznacza. Kim jesteśmy. Czym jesteśmy. C z y w ogóle istniejemy. - Zostaje mi więc ostatni - stwierdzam w końcu, odchylając się na moment, ale nie puszczam jej dłoni. Potrzebujemy tego fizycznego kontaktu, odrobiny ciepła, które może dać tylko przyjazny drugi człowiek. Może chodzi o to, że czujemy się przy sobie dobrze i bezpiecznie, odnajdując choć na chwilę metodę w tym szaleństwie, które na siebie nieświadomie sprowadziliśmy w jakimś momencie życia. - Oraz wiele, wiele innych w międzyczasie - dodaję z błyskiem w oku, bo zaczyna kształtować się w mojej głowie plan na ten wieczór i koncepcja zremisowania w tej nierównej walce. Ale zostawiam to na później, najpierw muszę wydostać moją towarzyszkę z tego ciemnego miejsca. Sięgam ku jej twarzy; delikatnie odgarniam kosmyk włosów za ucho, niby to przypadkiem muskając delikatną skórę policzka, a potem nachylam się na nowo, odrobinę zbyt blisko niż pozwalają konwenanse tych wszystkich nudziarzy. Czuję słodki oddech pomieszany z alkoholem i upajający zapach Poison, który osiada również na moim ciele i ubraniach, a później towarzyszy subtelnym cieniem przez kolejne godziny, nawet jeśli ona akurat nie potrzebuje mojej obecności. Palce, wcześniej splecione z kobiecymi, wiodą bez pośpiechu pergaminową skórą przedramienia, zatrzymując się gdzieś przy zagłębieniu łokcia, kiedy łagodnie próbuję nakłonić ją do oparcia głowy o mnie. - Muszę być naprawdę kiepskim towarzyszem, skoro siedzimy tutaj zamiast tańczyć - mówię szeptem, pozwalając dolnej wardze musnąć jej czoło. To w końcu pierwszy raz, kiedy jesteśmy gdzieś r a z e m, zamiast pozostawiać to jedynie do domysłu. Nie skrywam się w cieniu, lecz siedzę tuż obok i nie odprawisz mnie, nawet jeśli przyjdzie tu stado harpii gotowych cię pożreć; zaś nasze nazwiska nie będą połączone jedynie w plotkach. Uważam to za przełom, ale może przesadzam. Przesadzam? |
| |
Syrakuzy, Sycylia 31 lat medium błękitna bogaty celebrytka, skandalistka, klątwołamacz, astrolog, mecenas sztuki |
Sob Maj 02 2020, 03:35 | | Nie wiem, czy gdyby nie był przyłożnikiem, gdyby tamtego wieczoru mnie nie zbałamucił, Luc byłby tutaj dzisiaj. Może nie. Może nasza relacja zaczęła się od drobnego oszustwa i może bez niego nie nawiązałaby się nigdy, ale to nie dlatego trwa. Gdybyśmy byli kochankami, liczyłby się tylko jego urok, jego charyzma, przystojna twarz i (nie zaprzeczę) wyjątkowe doświadczenie w tym, jak obchodzić się z kobietą. Gdybyśmy byli kochankami, może to, że jest przyłożnikiem miałoby znaczenie. Ale tu nie o to chodzi, nie. Nie wiem kiedy i nie wiem dlaczego, ale w pewnym momencie Luc, ten śmieszny, śliczny chłopiec, z którym zawsze bawiło się najlepiej, w pewnym momencie stał się moim p r z y j a c i e l e m. Nie pierwszym (to miejsce, niestety… nie, nie mogę o nim myśleć, nie, nie teraz, o jego zawiedzionych, ciemnych oczach, nie), ale jedynym, który wie, jedynym, któremu ufam w pełni. Nie, on mnie nie skrzywdzi, nie zrobi mi tego, nigdy mi tego nie zrobił. Jestem bezpieczna. Kiedy jesteśmy ja i on, nie mogą nam nic zrobić. Może w oczach świata Luc jest oszustem. Nie obchodzi mnie świat. Dla mnie Luc jest tylko prawdziwy. Oni wszyscy oceniają, patrzą, pokazują tymi swoimi tłustymi paluchami. Gdyby wiedzieli, ukrzyżowaliby nas, odmieńców. Bogowie, co za ignorancki, ohydny naród, zaślepiony własną nienawiścią. Mam ich dość. Nie lubię Rosjan. Zrobią mi krzywdę, chcą mi zrobić krzywdę, wiem to, zagryzą mnie, rzucą mi się do gardła, będą mnie szarpać za włosy i kopać, kopać, kopać, będą mnie sobie podawać jak mięso, Hersilia dziwka, Hersilia szmata, wiem to, wiem, wiem, wiem! Jebać ich. Jebać wszystkich, którzy nie są nami. Boże. Coś jest ze mną nie tak i oni to widzą, prawda? Ale ty, Luc, wiesz, wiesz wszystko, i wciąż tu jesteś. Boże, dlaczego tu jesteś? Nie, nie, bawmy się. Wybucham śmiechem bez żadnego ostrzeżenia, nagle, odrzucam głowę w tył i śmieję się głośno (zbyt głośno i zbyt długo na tak prosty żart), przez chwilę nawiedza mnie myśl, że nigdy nie przestanę się śmiać, że nie mam nad tym kontroli, bogowie, a jak umrę ze śmiechu, a co, jeżeli już umarłam, co, jeżeli to moja kara, czemu się śmieję, czemu się śmieję? Zmuszam się do zamknięcia ust i odwrócenia głowy w jego stronę. Boże, przestałam. Patrzę na Luca i unoszę brwi z pobłażaniem. — Mam trzecie oko, nie trzecią rękę, caro mio — przypominam mu. Unoszę szklankę z alkoholem i zamieram na moment. Zastanawiam się. W końcu jednak tylko biorę łyk – kryształ zostaje cały. Biorę głęboki, drżący oddech. Zginam i prostuję nerwowo palce. Nie wiem, co się dzieje. Nic nie wiem. Sypię się. Powoli, ale niezaprzeczalnie. Nie umiem tego zatrzymać. Świat na moich oczach rozpływa się jak trup, pod maskami twarze gniją, kryształy i diamenty pałacu w Jekaterynburgu zaczynają pękać. Tak będzie, tak wszyscy skończą, ta piękna rezydencja też stanie się tylko ruiną, to kwestia c z a s u. Coś jest nie tak, czuję, że coś jest nie tak (ze światem czy ze mną?). Nie powinnam się tak czuć. Powinnam móc decydować o tym, czy się śmieję, czy piję, moje myśli powinny należeć do mnie – nie należą. Czy ja tak myślałam? Czy ja myślę w ten sposób kiedykolwiek? Nie umiem sobie przypomnieć. Może zawsze tak jest? Wariuję. Wariatka. Zaczyna brakować mi powietrza. Biorę kilka kolejnych, ciężkich oddechów (nic takiego, nic takiego). Uśmiecham się i poprawiam delikatnie kolię (czemu jest taka ciężka?). Luc trzyma mnie za dłoń – skupiam się na tym, na jego ciepłych, szczupłych palcach, żywych, prawdziwych. Ściskam je mocno. Wiem, że stanie się coś złego, jeżeli je puszczę, jeżeli Luc zabierze rękę. Zacznie gnić, jak oni wszyscy. Uruchomię ten precyzyjny, zegarowy mechanizm jak bombę, rozpocznie się odliczanie i jego też dotknie rozpad. Tylko nie jego, Boże, nie, to przeze mnie, przeze mnie. Jebana klątwa. Jebani Caravaggio! Powinnam się bawić, ale jak bawią się żywi? Bogowie, tylko Luc mnie tutaj trzyma. Spadnę. Jestem coraz bliżej krawędzi, ale on jeszcze wiąże mnie z tą rzeczywistością, coraz bardziej odległą, coraz bardziej niezrozumiałą. Pamiętam jeszcze, że przyszłam tu jako Hersilia Mitrokhina, ale skoro nie jestem nią, to kim? Nie. Bredzisz. Co Hersilia by zrobiła? Skup się. Wtulam się w Luca żałośnie, opieram głowę na jego ramieniu. I wszystko znów jest dobrze. Czuję subtelny zapach jego wody kolońskiej, słyszę cichy, miarowy oddech.Patrzę na unoszącą się i opadającą klatkę piersiową. Liczę sekundy. Raz. Dwa. Trzy. Cztery. Żyje. Będzie dobrze. Dopóki on ze mną jest, będzie w porządku. Ale nie powinien ze mną być, prawda? Dla własnego bezpieczeństwa.Uśmiecham się. Tym razem naprawdę, czule. Gładzę powoli jego marynarkę. To nie ma sensu. Najważniejsze, że Luc tutaj jest. To wszystko się jakoś ułoży. — Tańczyć? — Śmieję się krótko, ale już spokojnie, nie histerycznie, szczerze. Już jest w porządku. — Nie ma mowy. Wykluczone. Nie pójdę z tobą na parkiet. Jesteś beznadziejnym tancerzem. — Głupi żart, wiem. Mnie bawi. — Nie umiesz zrobić kroku w rytm. Podepczesz mnie. Przepraszam, najdroższy, ktoś musiał ci to powiedzieć.Cicho parskam śmiechem. Droczę się, choć przecież już podjęłam decyzję. — Chodźmy, caro mio.Ujmuję jego dłoń (nie mogę puścić) i z lekką niechęcią odrywam głowę od jego ramienia. Idziemy się im pokazać. Za mało im rozrywki. Luc i Hersilia do sali balowej |
| |
| | |
| |
|