|
|
|
|
|
Pon Kwi 13 2020, 23:30 | | Kryształowy Taras W Sali Balowej można znaleźć sekretne schody prowadzące na słynny Kryształowy Taras. To bez wątpienia jedno z najpiękniejszych miejsc w całym pałacu Oneginów, które uwielbiane jest przez niemal wszystkich gości, choć niektórych może przyprawić o wzmożoną palpitację serca i zawroty głowy. Ośnieżone szczyty Uralu i doliny między nimi zachwycają niemal o każdej porze roku, zwłaszcza wtedy, gdy gwiezdny firmament jest tak rozgałęziony, że zaciera się linia między nim a górami. Cały taras został zabezpieczony, by przypadkiem nikt z niego nie wypadł. Przed tragicznym upadkiem chroni nie tylko kryształowa balustrada, ale także niewidzialna ściana, która uaktywnia się za każdym razem, gdy ktoś za bardzo się wychyli. |
| |
Moskwa, Rosja 27 lat błękitna majętny przedsiębiorca w rodzinnym biznesie, lichwa |
Pon Kwi 13 2020, 23:49 | | 02.01.1998 1:00 Semyon nie wiedział, jak dawno opuścił salę balową i zaszył się na tarasie, ale musiała minąć już co najmniej godzina, ponieważ jego dłonie zaciśnięte wokół balustrady straciły zupełnie czucie, tak samo jak stopy, które musiały utrzymać go w tej pozycji tak długo. Wychylał się daleko poza granicę tarasu i przyglądał górom. Mimo że ich ogrom rysował się tylko czarnym konturem na nocnym niebie, wydawało się, że gdyby tylko zbliżył się jeszcze odrobinę, mógłby zobaczyć krzywiznę zbocza, chropowaty kamień i ostrza grani. Jednocześnie tak wygodnie było mu w tej pozycji, że obawiał się ją zmienić. Nie czując ciała, myślało się o wiele łatwiej – na przykład o tym, że rezydencja Oneginów była najbardziej absurdalnym tworem ludzkiej dumy. Podłogi ukute jakby z lodu, ściany i sufit także z lodu, a mimo to w całej rezydencji było tak ciepło, że równie dobrze mogli znajdować się w Moskwie, czy innym zupełnie zwyczajnym mieście. Oneginowie mogli uważać, że ujarzmili góry i lód, ale tak naprawdę nadal chcieli żyć zbyt wygodnie. Tak naprawdę istniały nieprzyjazne człowiekowi miejsca na świecie i to było jedno z nich. Semyon nienawidził, gdy inni burzyli naturalny porządek. Byli silni i słabsi, mężczyźni i kobiety, bogaci i biedni, wszystko w idealnych proporcjach, aż tu nagle ktoś postanawiał, że nie podobało mu się jego miejsce w tej hierarchii i wtedy wszystko stawało w płomieniach. Ciągnął ze sobą na dno nie tylko bliskich, ale też tych, których los tylko przypadkiem otarł się o niego. Tacy ludzie zasługiwali na najgorsze: na pogardę, na banicję, na wydziedziczenie, na odarcie z resztek godności. Semyon stał się właśnie takim człowiekiem. Ten wieczór pokazał, że tak naprawdę nie miał w sobie ani krzty charakteru. Ile porcji alkoholu wlał w swoje zepsute wnętrzności tego wieczoru? A maska, którą próbował zasłonić się przed konsekwencjami – co mógł powiedzieć na swoją obronę. Ostatecznie nawet to mu nie wyszło, bo przecież kto dałby się nabrać na taką przebierankę, kiedy pod spodem był najbardziej charakterystyczny nieudacznik wśród petersburskiej arystokracji. Zaczął ten rok, ledwo ratując umowę z jednym z najważniejszych kontrahentów – o czym Stanislava nie mogła się dowiedzieć. Nie mogła się dowiedzieć, ponieważ bał się jej gniewu, bał się jej pogardy i bał się dosłownie każdej innej reakcji, na którą przecież zasłużył. Zupełnie jakby nigdy nie wyrósł z czasów, kiedy miał siedem lat, a życie miało tyle sensu, ile tylko potrafił z niego wycisnąć. Tchórz, pomyślał i to pasowało jak ulał. Brakujący element układanki albo inny cholerny fragment mechanizmu, jakim był. Bo nie był człowiekiem. Ludzie przeżywali wzloty i upadki, a on leciał w dół i ciągle w dół. Nagle poczuł, że przechylił się za mocno. Coś odepchnęło go od balustrady i upadł na plecy, na nieszczęście cały i zdrowy. Uśmiechnął się do siebie kpiąco i nie potrzebował lustra, żeby wyobrazić sobie tę minę. A jednak twoje życie nie powinno się skończyć?, podjudzał się dalej, wyobrażając sobie, jak by to było spadać n a p r a w d ę. Jako dziecko spadł z drzewa – to byłoby prawie to samo, tylko że nikt nie pocieszyłby go potem. Nie było już siatki bezpieczeństwa. Ale przecież był dorosły. Nie potrzebował niczyjego pocieszenia. Jak na zawołanie przed jego oczyma pojawiła się wyciągnięta dłoń. Semyon wiedział, że nie był na tarasie sam, co jakiś czas ktoś wchodził pooglądać pejzaż i wychodził, aby powrócić do tej w s p a n i a ł e j zabawy w środku. Ale ta dłoń była wyciągnięta właśnie do niego. Czy powinien ją przyjąć? Obawiał się, czyją twarz miał zobaczyć, kiedy już się podniósł. A jednak ujął tę dłoń i niezgrabnie podniósł się z podłogi tarasu. – Tak, jestem pijany. Nie widać? – powiedział na głos, zamiast zachować te myśli dla siebie. Do diabła z poprawnością! Nie doprowadziła go w życiu do niczego. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Wto Kwi 14 2020, 00:40 | | Co ty tutaj robisz, Anton? To nie twój pierwszy raz w Kryształowej Twierdzy. Bywałeś już tu wcześniej, jeszcze wtedy, gdy żyła twoja matka. Wtedy z niewymowną chęcią uczęszczałeś na najważniejsze bale rosyjskich elit, z beztroskim uśmiechem na twarzy przywdziewając kilka godzin wcześniej swój niezwykle elegancki, dawno za mały frak, który już dawno pokrył się warstwami drażliwego kurzu na strychu w domu rodzinnym w Soczi. Za każdym razem z powodzeniem odkrywałeś nowe zakamarki dynastycznych rezydencji w towarzystwie Grushy i innych znudzonych towarzystwem dorosłych dzieci. Kochałeś celowo gubić się w niekończących się labiryntach pałacowych komnat, z wrodzoną ciekawością zaglądać tam, gdzie oficjalnie nie wolno i uciekać, ile tchu w piersiach, byleby tylko nie zostać przyłapanym na gorącym uczynku, zostawiając za sobą niosące się po korytarzach echo śmiechu. Później beztroskie wojaże po rezydencjach zamieniłeś na pijackie schadzki w schowkach, aż dorosłeś, by szaleć na parkiecie i być świadkiem rozmów przy suto zastawionych stołach, bo byłeś już na tyle dojrzały, by móc wreszcie przebywać wśród dorosłych i z cichym przyzwoleniem podsłuchiwać, o czym rozmawiają. Teraz masz trzydzieści jeden lat i nie obowiązują cię żadne reguły – z wyjątkiem utartej kurtuazji, która gryzie cię jak ta czarna koszula zapięta na ostatni guzik pod szyję. Możesz swobodnie przebywać w Sali Balowej, rozmawiać z innymi ludźmi i włóczyć się po Kryształowej Twierdzy, a jednak – niespodziewany stan nostalgii wywołany zbyt dużą dawką alkoholu w szkarłatnych żyłach nie pozwala ci przebywać zbyt długo w tłumie ludzi, ostatecznie prowadząc cię w kierunku tarasu. Widok ośnieżonych szczytów górskich dalej niezmiernie zapierał dech w piersiach, choć był tak absurdalny zarazem. Rotacja ludzi na Kryształowym Tarasie przez ostatnie trzydzieści minut utrzymywała się na stosunkowo niskim poziomie – goście Oneginów o wiele bardziej woleli bawić się na dole, niż niepotrzebnie zadręczać się nieznośnymi myślami, które o tej porze pojawiały się częściej niż zwykle, najczęściej prowadząc do pijackich konwersacji na tematy lekkie, poważne i śmieszne zarazem. Jeśli już – przychodzili tylko na moment, by zaczerpnąć świeżego, górskiego powietrza, po czym wracali do środka. Jedynie on, ten ciemnowłosy mężczyzna, który stał na drugim końcu tarasu, był tutaj równie długo, co ty. A może nawet dłużej? Łatwo stracić poczucie czasu po alkoholu. Choć początkowo jego obecność ci nie przeszkadzała, co pozwoliło ci w spokoju zanurzyć się w odmętach umysłu, to jego niespodziewany upadek momentalnie sprowadził cię na ziemię. Nie mogłeś nie zareagować; nawet nie wiesz, w którym momencie pojawiłeś się przy nim, bezinteresownie wyciągając zimną dłoń w jego kierunku. - Nie oceniam. – Nie oceniasz, bo twój stan pozostawia wiele do życzenia, więc kim jesteś, by komukolwiek wypominać pijaństwo, tym bardziej, że nie masz pojęcia, z kim w rzeczywistości przyszło ci rozmawiać. Pojawia się jednak w twojej głowie myśl, że znasz skądś ten głos, choć nie masz pojęcia, do kogo mógłbyś go przypasować. To cena anonimowości na Balu Zimowym u Oneginów. Przynajmniej chwilowa. Nieznajomy mężczyzna się nie podnosi, lecz ty dalej utrzymujesz swoją pozycję. – Wstawaj. Nic ci się nie stało? – W końcu skorzystał z twej pomocy, więc uśmiechasz się nieznacznie w jego stronę – ostatecznie tyle mógł dostrzec spod fantazyjnej, złotej maski. |
| |
Moskwa, Rosja 27 lat błękitna majętny przedsiębiorca w rodzinnym biznesie, lichwa |
Sro Kwi 15 2020, 18:25 | | Oczywiście, że nie zobaczył niczyjej twarzy, znajomej lub nie, tylko jedną z tych przeklętych masek przylepionych do szlacheckich, ale nie szlachetnych, obliczy. Szczerze rzygał już tą dziecinną zabawą w zgadywanie, kto krył się za kolorowymi kawałkami plastiku. Nie wiedział, czy za tą złotą maską krył się przyjaciel, czy raczej wróg; ktoś równie samotny tej nocy, czy dusza towarzystwa, która zapragnęła ochłonąć po serii zaprawionych śmiechem tańców z damami. Dlaczego miałoby go interesować, kto właśnie wyciągnął do niego rękę? Równie dobrze mogli się nigdy więcej nie spotkać. Nie musiał być mu wdzięczny, nie musiał odzywać się do niego, nie musiał nawet na niego patrzeć. „Nie oceniam” – te słowa zabrzmiały tak pusto, tak obco, że Semyon nie rozumiał, jak mogły wyjść z czyichkolwiek ust. To wszystko przez te konwenanse, które krępowały i powodowały wyrzuty sumienia. Ale w ich odrzuceniu także nie było wolności, przynajmniej nie dopóty, dopóki cała reszta kurczowo się ich trzymała. Trzeba było wybierać między harmonią naturalnej hierarchii albo buntowaniem się przeciw temu, co zawsze wydawało się ustalone i pewne. Tak, Semyon nienawidził buntowników, ale dzisiaj podjął pierwszy krok w ich stronę. Czy dzięki temu było lepiej? Nie. Było dokładnie tak samo. Przyszłość malowała się takimi samymi czarnymi barwami, jak góry widoczne z tarasu. Dlaczego Semyonowi wydawało się, że… dlaczego śmiał sądzić, że poruszył góry? Nieznajomy uśmiechnął się pod maską. Tak, rzeczywiście, to było śmieszne, przyznał mu rację w duchu. Zastanowiło go, czy ten dziwnie przyjazny mężczyzna także uciekł na taras, żeby nie przebywać już z kolorowym towarzystwem wewnątrz. Nie żeby miało to coś zmienić, ponieważ nadal byli sobie obcy. – W stosunku do tego, że prawie spadłem z tego cholernego tarasu, to nie – odpowiedział szczerze. Nie wiedział, skąd wziął w sobie tyle odwagi, żeby być szczerym wobec tego człowieka. Nie, tak naprawdę to nie była odwaga, dopóki skrywał swoją twarz za maską. Równie dobrze mógłby mówić do nienaturalnie ocieplonego magią powietrza oddzielającego go od gór. Co gorszego mogło spotkać Semyona tego wieczoru, jeśli ujawniłby się przed tym nieznajomym? I tak zdążył dostatecznie się skompromitować, niezależnie od tego, czy ktokolwiek miał pamiętać o tym na drugi dzień. Najważniejsze było to, żeby on nie zapomniał, że wychylanie się z bezpiecznych ram i powrót w nie wywoływał ten sam nie-efekt. Semyon zdjął z twarzy czarną maskę i otrzepał klapy marynarki ze złotego brokatu. Przed oczami zawirowało mu tak, że o mało nie upadł ponownie, próbując złapać się balustrady. Tak, jestem pijany, ocenił szorstko. Nie przeszkadzało mu to, ponieważ czuł się lżej; ponieważ jego umysł w tym stanie nie skupiał się na jednej myśli zbyt długo, tylko fruwał od jednej do drugiej, a wszystkie były dostatecznie niewyraźne, żeby nie miały poważnych konsekwencji. A może jednak miały tak daleko idące skutki, że nie był w stanie dostrzec teraz, że za dzień lub dwa mogła uderzyć w niego ich moc? Semyon nie wiedział, jak przestać o tym myśleć. Maska trzymana w dłoni parzyła go, chociaż sądził, że nie obchodziło go, czy nieznajomy poznał jego tożsamość. – Nie uważasz, że zabezpieczenie tarasu magią to zbędna fatyga? – wypalił. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Sro Kwi 15 2020, 20:55 | | - A oprócz tego? – Nieznajomy mężczyzna nie wyglądał w końcu na kogoś, kto byłby… szczęśliwy? To chyba odpowiednie słowo w tym przypadku, przynajmniej tak ci się wydawało po jego pijanym głosie, który początkowo był dość szorstki w odbiorze. Może nie powinieneś mu w ogóle przeszkadzać? W końcu nie wiesz, z kim masz do czynienia. Za późno, nie mogłeś się powstrzymać, by po raz kolejny upewnić się, czy na pewno dobrze się czuje. Przeklęte bale maskowe. Z nich lubisz tylko Carnevale di Venezia, bo wtedy całe miasto żyje i bawi się na ulicach miasta. To nie to samo co tutaj, w sztucznych ścianach Kryształowej Twierdzy. Tu jakby życie zastygło, to nie jest karnawałowa Wenecja. Nie ma spontaniczności, prawdziwej zabawy i niewymuszonych uśmiechów na twarzach gości, choć wszyscy dobrze się bawią – nie wierz w to, nie bądź głupi, to tylko (nie)doskonała iluzja – i lawirują wśród innych par na parkiecie. Czujesz, że w ogóle tu nie pasujesz. Nie jesteś częścią tego świata, choć ze względu na matkę, która ci o nim przypomina, nie potrafisz go opuścić. Widmo przeszłości. Należysz w końcu już od lat do Cafe Hylaea, która coraz śmielej krytykuje obecną politykę, a ty wciąż od czasu do czasu chodzisz na przyjęcia organizowane przez Sabat. To nie wypada. A może po prostu nie widzisz w tym nic złego? Może po prostu już zawsze będziesz na swój sposób dualny, zawieszony przez pochodzenie między dwoma światami. Tylko co, jeśli przyjdzie ci zdecydować? - Zbędna fatyga? – Z tym akurat nie możesz się zgodzić. Nie jako człowiek, który na co dzień zajmuje się ratowaniem żyć ludzkich na Oddziale Pierwszej Pomocy. Wzdychasz cicho pod nosem, po czym opierasz się o kryształową balustradę, nie zauważając nawet, że nieznajomy mężczyzna niespodziewanie postanowił zdradzić swoją tożsamość. – Pomyśl wówczas, ilu ludzi zakończyłoby dziś tę noc z powodu pijaństwa w górskich szczytach. – Zbyt wielu. Dopiero po tych słowach przypadkiem dostrzegasz czarną maskę niedbale ułożoną w jego pajęczej dłoni. Z ciekawością podnosisz swój wzrok, w końcu tak naprawdę nie wiesz, kogo się spodziewać. Na dzisiejszym Balu Zimowym u Oneginów byli wszyscy – nawet ci, którzy w normalnych warunkach nie mieliby nigdy wstępu do Kryształowej Twierdzy. Ale to on. Delikatny uśmiech nie schodzi ci z twarzy, choć prawdopodobnie powinien – to przecież Semyon Aristov, który w rzeczywistości utożsamiał cały ten zepsuty świat, wywołujący w tobie nieprzyjemne poczucie winy i zbyt wiele wspomnień z przeszłości. Tylko dlaczego uciekał przed innymi? Czy to ważne, Anton? Pewnie chciał się tylko przewietrzyć. Nie każdy stale przeżywa wewnętrzne rozterki. Po raz kolejny wyciągasz dłoń w jego stronę – tym razem na przywitanie, po czym postanawiasz się zrewanżować, ujawniając swoją twarz. Nie masz z tym problemu. Nie należysz wszak do tych gości, którzy za wszelką cenę próbują dziś zachować anonimowość. - Semyon. – Jego głos od samego początku wydawał ci się niepokojąco znajomy. Mimo to, z założoną maską w ogóle nie potrafiłeś go do nikogo dopasować. Zagadka rozwiązana. Dawno się nie widzieliście, a przynajmniej – nie mieliście okazji dłużej porozmawiać ze sobą w cztery oczy. Teraz spotykacie się jednak w tym samym środowisku, co zawsze. Nie mogłoby być przecież inaczej. Uścisk dłoni. – Dobrze cię widzieć. – Wciąż się uśmiechasz w jego kierunku; pewnie dlatego, że jesteś pijany i szumi ci w głowie. Napiłbyś się jeszcze, w końcu to bal. Nagle przypominasz sobie, że zostawiłeś butelkę zwiniętą z Sali Balowej na drugim końcu tarasu, gdy podbiegłeś mu pomóc. Zaraz po nią wrócisz. |
| |
Moskwa, Rosja 27 lat błękitna majętny przedsiębiorca w rodzinnym biznesie, lichwa |
Wto Kwi 21 2020, 01:48 | | Na początku Semyon nie zrozumiał pytania, a kiedy już to się stało, nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. Jeszcze niedawno był tak głęboko zanurzony we własnych myślach, że nadal się wynurzał i wystarczyła iskra, żeby znów zaczynał tonąć. To nie były przyjemne myśli, przynajmniej nie byłyby za takie uznane, gdyby wypowiedział je na głos, ale każda z osobna przynosiła mu ulgę – bo łatwiej było zwrócić się przeciw sobie. Nawet nie musiał się wysilić, żeby znaleźć warte potępienia wady, bo właściwie był z nich utkany. Ale jak miałby to wyjaśnić? Albo czy w ogóle powinien? Nieznajomy miał taki ciepły i przyjazny ton, a Semyon nie wiedział, czy chciał teraz słuchać jakichś pocieszających mów. Czy miał na to wpływ? – Nic szczególnego – wybełkotał, próbując wrócić do rzeczywistości. Wydawało mu się, że ta lakoniczna odpowiedź powinna była wystarczyć dwóm nieznajomym. Chociaż sam ściągnął maskę, jego rozmówca nadal pozostawał anonimowy, zupełnie jakby Semyon otrzymał od świata sygnał. Tylko co ten sygnał mógł oznaczać? Oczywiście, że nic dobrego – a zresztą świat był tak obojętny na jednego człowieka co na całe rosyjskie społeczeństwo. Świat to nie była żyjąca, myśląca istota, tylko pozbawiony ciepła twór jakiegoś idioty. Semyon znów zerknął ku górom wpijającym się ostrymi szczytami w nocne niebo. Kamień, jak kamień, pomyślał. Cały świat jest jak kamień. Wystarczyłoby, żeby tarasu nie osłaniała magiczna bariera, a połączyłby się z tym zimnym tworem. Ilu ludzi zakończyłoby dziś tę noc?, zastanowił się, słysząc pytanie nieznajomego. Powiedział to tak, jakby to miało jakieś znaczenie. Co najmniej jeden, Semyon odpowiedział na niezadane pytanie. Nie potrafił znaleźć w sobie ani odrobiny współczucia dla tych, którzy pijani wychyliliby się zbyt daleko za balustradę kryształowego tarasu. To byłaby z pewnością ich wina. Nie zasłużyliby na najmniejszą namiastkę współczucia, skoro w taki nierozsądny sposób postępowali ze swoim życiem. Tak, oceniał ich. Oceniał s i e b i e. Gdyby wypadł – jak szybko odnaleziono by jego ciało? Z tą myślą w głowie Semyon uścisnął wyciągniętą do niego rękę. Była niezwykle silna i nieco szorstka, zapewne zahartowana pracą. Nie musiał jednak zgadywać, czym trudził się nieznajomy, ponieważ złota maska zniknęła, a spod niej wyjrzał szeroki uśmiech. Z zamroczonego alkoholem umysłu Semyon wygrzebał imię – Anton. Nie pamiętał nazwiska. Ale czy było to naprawdę ważne? Jeszcze przed chwilą rozmawiał z bezosobową złotą maską, a teraz miał już przed sobą człowieka z krwi i kości, i, co najważniejsze, z imieniem. Tylko dlaczego się uśmiechał? Semyon odwzajemnił ten gest, jeszcze nie pamiętając, dlaczego wydawało mu się to właściwe. Wspomnienia zbierały się w jego głowie leniwie, a wystarczyło, żeby się rozproszył, i nagle wszystkie stawały się na powrót rozmyte nie do rozróżnienia. Mimo to zdołał wyłuskać jedno wspomnienie albo coś na jego kształt – sam nie wiedział, czy było ono w pełni prawdziwe. Rozmawiali już kiedyś, choć dość krótko. To mógł być jakiś bal; to mogło równie dobrze być nieplanowane spotkanie. Semyon nie miał sił i przede wszystkim ochoty zajmować się takimi szczegółami. Właściwie wciąż nie rozumiał, dlaczego mieliby teraz rozmawiać. Chociaż z drugiej strony, dlaczego mieliby tego nie robić? Jeśli potrafił odpowiadać na pytania nieznajomego w masce, to mógł też odpowiadać na pytania Antona. „Dobrze cię widzieć” – to brzmiało nieszczerze. Dlaczego d o b r z e?, Semyon zapytał się w duchu. Sam pewnie przeszedłby obojętnie obok kogoś takiego. Wcale nie było dobrze go widzieć, wiedział o tym najlepiej. Zapewne jego oczy świeciły się od alkoholu, a koszula widoczna spomiędzy rozpiętych połów marynarki była wygnieciona. Czy nie stracił dzisiaj jednego guzika? Już nie pamiętał. Nie obchodziło go to, bo przecież bez guzika czy z nim był tym samym człowiekiem. Żadne eleganckie ubranie kupione za pieniądze, na które być może ( na pewno) nie zasłużył nie przykrywało jego osobowości. A raczej jej braku. W takim razie mógł zacząć od zera, zupełnie jakby nie znał przeszłego siebie. W meandrach jego żył krążyła pustka, był przezroczysty dla świata. Mógł upić się do nieprzytomności, ponieważ nie pamiętał już, że w przeszłości istniał trzeźwy Semyon. Mógł też nie wracać do sali balowej, ponieważ to przeszły Semyon zostawił tam urwane rozmowy i wspomnienie pocałunku. Zupełnie jakby urodził się na tym tarasie, równie zagubiony jak noworodek, tylko że dorosły. – Anton – wymówił to imię. Miało ciekawe brzmienie, które odbijało się echem w przeszłości, ale nic poza tym. Pustka. – Dlaczego tu jesteś? Znudził cię bal? |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Wto Kwi 21 2020, 14:29 | | - Skoro tak… – Nie jesteś tutaj po to, by na siłę ciągnąć go za słowa. To tylko zrządzenie chimerycznego losu sprawiło, że zaczęliście ze sobą rozmawiać na Kryształowym Tarasie – w innym przypadku nie zwrócilibyście na siebie uwagi. Jeśli nie chce nic mówić, to nie możesz go do tego w żaden sposób zmusić; dobrowolnie rezygnujesz więc ze swych starań, choć w dalszym ciągu nie masz pewności, co do słuszności swoich alkoholowych podejrzeń. W przeciągu kilku lat praca magomedyka wiele cię nauczyła. Jedną z takich rzeczy było krytyczne podejście do pacjentów, a zaraz po nim zapamiętywanie twarzy ludzi, dat, przypadków i innych rzeczy, na które nikt inny, z wyjątkiem ciebie, najczęściej nie zwracał uwagi. Masz zaskakująco dobrą pamięć, mimo że czasem wolisz się do niej publicznie nie przyznawać – niekiedy przysparza ci to więcej kłopotów niż pożytku, czyniąc cię szalenie pamiętliwą i skrupulatną osobą. W związku z tym pamiętasz każde spotkanie z Semyonem Aristovem, nawet jeśli podczas nich nie wydarzyło się nic szczególnego – nic, co byłoby warte nagłego przywołania fragmentów przypadkowych rendez-vous z odmętów zamroczonego umysłu. Zawsze ten sam, przewidywalny scenariusz, podobne miejsce i szablonowe rozmowy, które w rzeczywistości różniły się niewielkimi detalami. Czy teraz będzie tak samo? Czy to kolejne spotkanie, które nie będzie miało znaczenia? Być może. Być może jutro będzie tylko mglistym wspomnieniem wspomaganym przez ból głowy. - Dlaczego? – powtarzasz odruchowo zaraz po swoim towarzyszu, zapobiegawczo chcąc zyskać kilka sekund na zebranie swoich chaotycznych myśli, co niewątpliwie nie należało do najłatwiejszych czynności w twoim aktualnym stanie, który pozostawiał wiele do życzenia. Z jednej strony upadek Semyona w mgnieniu oka postawił cię do pionu, niemal jak na Oddziale Pierwszej Pomocy, gdy w środku nocy niespodziewanie pojawia się pacjent w potrzebie, a ty musisz się nim zająć; z drugiej zaś wciąż nie mogłeś przestać myśleć o butelce, którą wcześniej położyłeś na drugim końcu tarasu, jakbyś niewystarczająco się dziś upodlił. Dlaczego tu jesteś?, niewinne pytanie wyartykułowane przez Semyona rozbrzmiewa ci w głowie. Po alkoholu miałeś w zwyczaju nadmiernie się rozwlekać, bezsensownie mówić o rzeczach, które w rzeczywistości nikogo nie interesowały, co najwyżej twoich najlepszych kumów z Cafe Hylaea, i silić się na filozoficzny ton; należało więc znaleźć krótką odpowiedź, która zaspokoiłaby ciekawość ciemnowłosego mężczyzny. – Mam wrażenie, że to nie dla mnie. – Niespodziewanie uświadamiasz sobie, że na Balu Zimowym nie ma dla ciebie miejsca, to nie twój świat. Nigdy nie był twój. Był ich. Co z tego, że siedzisz przy wspólnym stole z Goncharovami, z którymi teoretycznie jesteś spokrewniony przez matkę, skoro z wiekiem dostrzegasz różnice nie do pogodzenia. Nie jesteś jak oni, choć tatarskie serce daje o sobie czasem znać i chce się wyrwać z piersi. - Miałem nie przyjść. – A jednak. Wzruszasz bezwiednie ramionami, a twój wzrok po raz kolejny wędruje w kierunku Semyona. Sztywne konwenanse nieoczekiwanie zaczęły cię męczyć, podobnie jak klasyczne tańce wykonywane dziś na parkiecie. Wszystko było powtarzalne i wyreżyserowane; w Kryształowej Twierdzy nie było prawdziwego życia, którego zaciekle poszukiwałeś od powrotu z Bałkanów. Wybrałeś niewłaściwe miejsce. Czy nie lepiej było ci zostać w Cafe Hylaea? Tam chociaż mogłeś czuć się swobodnie. – A ty? Nie powinieneś czasem być ze swoją towarzyszką i brylować na parkiecie? – Przyjście samemu na tak ważne wydarzenie było źle postrzegane, ale ty się tym nie przejmujesz. Nie ciąży nad tobą brzemię odpowiedzialności z powodu nazwiska. Nie jesteś też dziedzicem ani nikim szczególnie ważnym na tym świecie, kto zapisze się na kartach historii tego świata. Całe szczęście, jako Anton Gorodecki masz więcej wolności od nich wszystkich razem wziętych. Nie mógłbyś być przecież produktem cudzych i nierzadko chorych oczekiwań, którego życie było zdeterminowane od początku do końca. Ograniczenia zawsze były czymś, co jak na zawołanie doprowadzało cię do szału. W końcu za pomocą różdżki, której jeszcze nigdzie nie zgubiłeś, bo okazuje się, że dalej jest w kieszeni czarnej marynarki, przywołujesz butelkę z czerwonym winem wytrawnym. Noc była jeszcze młoda. |
| |
Moskwa, Rosja 27 lat błękitna majętny przedsiębiorca w rodzinnym biznesie, lichwa |
Wto Kwi 21 2020, 16:55 | | Semyon odniósł wrażenie, że po raz pierwszy tego wieczoru znalazł u kogoś zrozumienie. Tak, bal raczej nie był dla Antona. Nie był też dla Semyona. Cała ta kolorowa farsa: szampan, suknie, garnitury, maski, zdarzyła się tylko dlatego, aby połechtać przerośnięte ego rodu Oneginów. Kryształowa Twierdza była samotnym monumentem wzniesionym przez pychę, utrzymywanym przez zawziętość i wreszcie bezczeszczonym przez bezmyślność. Może wcale nie należało przychodzić na ten bal? Przecież nie wydarzyło się nic, czego nie można się było wcześniej spodziewać. Semyon mógł oszczędzić sobie to całe przedstawienie i uczcić nadejście kolejnego roku szklanką whisky wypitą w cieple posiadłości Aristovów. Zamiast tego stał teraz na tarasie, z którego prawie spadł. Jeśli wierzyć przesądom, to czekał go niezwykle obfity w porażki rok. Czy miał zamiar coś z tym zrobić? Nawet jeśli zamierzałby, nie wiedział, od czego zacząć. Jak mógł nie odnosić porażek, a jednocześnie nadal wieść swoje dawne życie? Nie, nie ma dawnego życia, uświadomił sobie. Postawił już krok ku złamaniu zasad, ku zaburzeniu hierarchii, która prowadziła go, odkąd pamiętał. Musiał narodzić się na nowo i nie pozwalać przyciągać się przeszłości. Starał się albo przynajmniej tak mu się wydawało, ale był na to za słaby. Przeszłość trzymała go zbyt mocno, nie mógł jej zignorować. To bolało, choć nie rozumiał dlaczego. Może potrzebuję pomocy? Nie, odrzucił tę myśl, zanim zdążyła się zakorzenić w jego umyśle. Gdyby tylko spróbował wyrazić na głos to, co czuł, najpewniej otrzymałby zdziwione spojrzenie i słowa pełne litości – nie zniósłby ani sekundy. Pocieszanie było drogą do nikąd, ślepym zaułkiem, w którym można się skulić, jak przystało na tchórza, ale nie pójść naprzód. Więc powinien przestać się pocieszać. Powinien zaakceptować to, co wiedział od dawna: był beznadziejnym rozmówcą, żałosnym przedsiębiorcą, okropnym bratem i żadnym materiałem na męża. Zupełnie jakby Anton czytał mu w myślach, zadał pytanie, którym Semyon też obrzucał się już kilka razy tego wieczoru. Zaśmiał się krótko, mimo że wiedział, że prawdopodobnie to nie był żart. Cyniczny śmiech zastępował wszystkie inne reakcje – Semyon mógł jedynie śmiać się pusto na kolejną ze swoich życiowych porażek. Tak, powinien być ze swoją towarzyszką, może w jego wieku wypadałoby już nazywać ją n a r z e c z o n ą. To byłoby odpowiednie dla arystokraty: tańczyć na noworocznym balu z wybranką swojego serca (albo swoich rodziców) i potem, może jeszcze tego samego roku, urządzić własną uroczystość – wesele – a na niej odbierać gratulacje i życzenia lepszego życia. Bo życie po ślubie z a w s z e było lepsze w oczach postronnych. Semyon nienawidził tej wizji. Małżeństwo nie stanowiło dla niego obietnicy poprawy. Wręcz przeciwnie – oznaczało lata spędzone w klatce społecznych oczekiwań i oszukiwania się nawzajem w tym dwuosobowym układzie, do którego obie strony zostały zmuszone. Już dzisiaj dowiedział się, że pocałunek kobiety nie potrafił zmienić go w prawdziwego mężczyznę. – Może powinienem. Ale jeśli ja, ty także powinieneś. – odpowiedział obojętnym głosem Semyon. – Tak się składa, że żadna dama nie odpowiada moim gustom.Powiedział albo za dużo, albo dokładnie tyle, ile potrzebował. W tym niepozornym zdaniu kryła się groźba, ale łączyła się ona z ulgą. Semyon zerknął na butelkę wytrawnego wina, która właśnie pojawiła się w dłoni Antona. W duchu liczył, że była pełna. – Powiedz mi, co robisz, żeby zapomnieć? – zapytał. Skoro sam nie umiał tego zrobić, może ktoś na tym śmiesznym świecie potrafił. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Wto Kwi 21 2020, 19:42 | | Od samego początku rozmawiałeś z wieloma gośćmi, mimo że nic nie zapowiadało tego, byś tego wieczoru z kimkolwiek złapał wspólny język. Znałeś ich przecież dobrze, a przynajmniej na tyle, by wreszcie uświadomić sobie, że w rzeczywistości nie masz z nimi nic wspólnego. Na co dzień zwykle swobodnie czułeś się w towarzystwie ludzi, a teraz denerwowali cię niemiłosiernie jak gryzący sweter, który został wyciągnięty po latach z dna szafy. Z godziny na godzinę robiło się coraz gorzej, nie wspominając już o tym, że dziadkowie od strony matki w dyskretny, choć wyjątkowo jednoznaczny sposób próbowali cię sprzedać, bo inaczej raczej nie można tego nazwać, jakiejś młodej i urodziwej szlachciance z dobrego domu. Och, Anton, przecież w twoim wieku nie wypada już być kawalerem. Galina na pewno by chciała, abyś wreszcie wziął z kimś ślub. Nie, nie chciałaby. Jesteś tego pewien niemal w stu procentach. Niby dlaczego twoja matka nie poślubiła nikogo z dynastii magicznych? Nie bez powodu. W dalszym ciągu nie docierało do nich to, że małżeństwo z Lazarem Gorodeckim częściowo uwolniło ją od tego zakłamanego świata, choć nie mogła wyprzeć się swojego tatarskiego pochodzenia; że są ludzie, którzy w ogóle mogą nie chcieć do niego należeć; że aranżowane przez rodzinę związki to nie jest rozwiązanie dla każdego, a już na pewno nie dla ciebie. Dlatego w końcu podjąłeś decyzję, by uciec stamtąd na Kryształowy Taras, gdzie mogłeś spróbować w samotności zapomnieć o tym przeklętem wieczorze. Czy to więc automatycznie czyni cię dezerterem? Jeśli tak, to teraz jest was dwóch. Semyon Aristov najwyraźniej też przed kimś uciekał, a ty wcale mu się nie dziwisz. - Och – wyrywa ci się znienacka z ust, gdy niedbale przykładasz butelkę czerwonego wina do swoich ust. Niezbyt elegancko, ale tym się wcale nie przejmujesz. To już ta pora, kiedy prawie nikt nie przykłada uwagi do tego, czy pijesz z gwinta, czy z kryształowych naczyń. W międzyczasie siadasz na podłogę, opierając się plecami o barierkę, po czym z lekką konsternacją spoglądasz z dołu na Semyona. Teraz nie masz pojęcia, jak właściwie powinieneś zinterpretować jego słowa, który wzbudziły w tobie kolejne wątpliwości. Czyżby…? – Aż tak wybredny jesteś? Czy czekasz, aż z kimś cię swatają? – podchwytujesz szybko temat, po czym częstujesz Semyona butelką wina. Gdzie twoje maniery, Anton? – Niby tak, ale powiedzmy, że jestem ponad to wszystko. Przyszedłem sam, nie zamierzam nikomu nic udowadniać. – Po trzydziestce rzekomo należało się już ustabilizować. Przypominali ci o tym dziadkowie. Galina by tego chciała. Przypominały koleżanki z Hotynki. Doktorze Gorodecki, proszę tylko się rozejrzeć, ile wokół pięknych niewiast. Gówno prawda. Niektórzy nawet zastanawiali się, czy kiedykolwiek widziano cię z jakąś kobietą, ale ty nigdy z żadną nie byłeś w związku. Nawet w Akademii Koldovstoretz unikałeś niepotrzebnych scenek i nie trzymałeś się ostentacyjnie z dziewczynami za ręce, bo od samego początku wiedziałeś, że to nie jest to. Zawsze byłeś sam. Przynajmniej oficjalnie. Nieoficjalnie za to twoja kartoteka miłosna była dłuższa, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Przypomnij sobie choćby Bałkany, Anton. Wciąż pamiętasz ich imiona, choć tylko jedno zapadło ci najdłużej w pamięć. Enver. Dałbyś wiele, by o nim wreszcie zapomnieć. - Nie znam odpowiedzi na to pytanie – przyznajesz się bez zastanowienia, wzdychając cicho pod nosem. Gdyby tak było, nie zmarnowałbyś tyle czasu na Envera. Nie zamierzasz jednak dłużej zawracać sobie nim głowy, a już na pewno nie w tym roku. Pora odciąć się od niewygodnej przzezłości, pora zrobić krok do przodu i zacząć żyć na nowo. Proszę państwa, oto 1998 rok, w którym Anton Gorodecki ostatecznie zapomni o Enverze Mihalache. Pierdol się, chuju. – Czasem tylko pomaga mi w tym praca, podobnie jak alkohol. – Problem w tym, że i to przestaje niekiedy wystarczać, więc nie jesteś w stanie podać mu złotego środka na tacy. – Uśmierciłem wczoraj pacjenta. – Przeżywasz, choć to normalne, że nie każdego da się na tym świecie uratować. Pogódź się, że nie jesteś żadnym zbawcą i nigdy nim nie będziesz. Tylko czy powinieneś mu o tym mówić? Cóż, z każdym kolejnym łykiem robi ci się to coraz bardziej obojętne. I tak nikt nie będzie o tym pamiętał. |
| |
Moskwa, Rosja 27 lat błękitna majętny przedsiębiorca w rodzinnym biznesie, lichwa |
Pią Kwi 24 2020, 23:54 | | Czy Semyon czekał, aż ktoś w końcu rozkazałby mu poślubić jakąś wysoko urodzoną kobietę? Być może tak by było łatwiej – po prostu wiedzieć, że nie miało się wyboru, że nigdy się go nie miało i że niezależnie od tego, co mógł zrobić, o ile tylko nie wywołał skandalu na całą Rosję, jego narzeczona, zmuszona tak jak on, czekała na wyrok ślubnej obrączki. Nie chciał się żenić, ale przecież kiedyś i tak musiało to nastąpić. Nie mógł mieć dwudziestu siedmiu lat wiecznie, niedługo mógł stracić nawet ten jeden atut, jakim był młody i zadbany wygląd. Co wtedy by mu pozostało? Ale czy to miało znaczenie w małżeństwie bez miłości? Zapewne nie. Wiele rzeczy nie miało znaczenia w małżeństwie bez miłości, bo przecież skoro nie było żadnej głębokiej więzi, nie można się było zranić, nie można było też uciec. Nie różniło się to niczym od niewolnictwa, obrączki nawet przypominają kształtem kajdany. Była jednak druga strona takiego układu. Coś znacznie gorszego dla Semyona niż zwykła obecność obcej kobiety przy jego boku i może w jego łożu. Musiałby oszukiwać wszystkich wokół tak, jak do tej pory – jego życie zostałoby napiętnowane kłamstwami, póki śmierć by go nie uwolniła. Czy naprawdę chciał dla siebie czegoś takiego? Jeśli nie, czy mógł to jakoś powstrzymać? Czas nie biegł wstecz i lada dzień mogło się okazać, że wybór został podjęty za niego. Już wiedział, że nie potrafił być prawdziwym mężczyzną; nie potrafił spełnić swoich obowiązków jako najstarszy syn z rodu. Przynajmniej nie z własnej woli. Semyon przyjął z prawie werbalnym okrzykiem ulgi butelkę wina i pociągnął potężny łyk. Nienawidził takich kobiecych alkoholi, ale nie mógł wrócić do sali po cokolwiek innego w takim stanie. Teraz prawdopodobnie wlałby w siebie choćby truciznę, byleby miała w sobie dużo procentów. Może to było rozwiązanie? Jeśli upiłby się w odpowiednim czasie, może mógłby w jakiś sposób… spełnić swój obowiązek. Nie! Nie mogę!, krzyknął na siebie, oddając z lekkim żalem butelkę do ręki Antona. Nawet zaklęcie usuwające pamięć nie mogłoby sprawić, żeby nie był obecny, nie był ś w i a d o m y w tamtym momencie. Nie widział rozwiązania. – Niech mnie wyswatają – odpowiedział wymijająco. Wcale nie miał tego na myśli. W ogóle nie miał nic na myśli, ponieważ grał na zwłokę. Prawda nie mogła wyjść z jego ust tak łatwo. Tak, Anton nie wyglądał na kogoś, kto chciał udowadniać światu, że był warty ich uwagi albo zachwytu – albo przynajmniej tak się Semyonowi wydawało. Tylko że świat arystokracji rządził się prawem reputacji, a ona nie lubiła być stabilna. Naturalną koleją rzeczy było ożenić się, założyć rodzinę, rozwijać kontakty i poszerzać zyski rodowego biznesu. Jeśli ktoś ośmielał się zwlekać z którymś z tych obowiązków albo próbował się od nich uchylić, narażał się na skandal. Społeczeństwo nie lubiło o d s t ę p i e ń c ó w. Dlaczego mieliby ich tolerować?, zapytał się w duchu Semyon. Ostatecznie normy ustalała większość, a hierarchię historia, więc nic nie było zależne od żadnej z żałosnych jednostek. A na pewno nie od Semyona. Uśmiechnął się na wzmiankę o alkoholu. To, że usypiał wszelkie wątpliwości, nie oznaczało, że był panaceum. Semyonowi wydawało się, że Anton musiał to wiedzieć, ponieważ jego mina była zacięta, gdy wypowiadał te słowa. Zupełnie jakby on sam znalazł się na tarasie z butelką w ręce z jakiegoś powodu. I wtedy padła odpowiedź na niezadane pytanie: uśmiercił pacjenta. – Nie zabiłeś go – powiedział Semyon, kładąc głowę, która nagle zaczęła mu ciążyć, na ramieniu podpartym o balustradę. – Próbowałeś go uratować. Nie sądzisz, że to duża różnica?Dla Semyona to była zasadnicza różnica między ich światami: Anton ratował ludzi, on mógł ich co najwyżej krzywdzić. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Sob Kwi 25 2020, 20:54 | | - Nie mów, że jest ci to aż tak obojętne – dziwisz się na głos, zastanawiając się, czy to sprawka alkoholu, czy Semyonowi faktycznie wszystko było bez różnicy. A może zdążył się już pogodzić ze swoją sytuacją? Ty z kolei nie wyobrażasz sobie tego, gdyby to ktoś za ciebie miał podejmować najważniejsze decyzje. Już twoi dziadkowie w nieudolny sposób próbowali to zrobić, co wywołało w tobie ostry sprzeciw. Twoja matka chciałaby, abyście z Grushą byli po prostu szczęśliwi, dlatego najzwyczajniej w świecie nie byłeś w stanie uwierzyć ich kłamliwym słowom. Poza tym, to zdecydowanie nie to, czego chciałeś od życia. Nieustannie wierzyłeś przecież w prawdziwą miłość, nawet jeśli wielokrotnie dała ci w kość; nawet jeśli niemal za każdym razem przypadkowo wybierałeś beznadziejne obiekty westchnień. – Tak sobie myślę, że współczuję wam wszystkim. – Wam, szlachcicom. Bo ty do nich nie należysz; pomimo tatarskiej krwi, coraz mniej utożsamiasz się z tym światem. Aranżowane małżeństwa, choć powoli odchodziły do lamusa, w dalszym ciągu były praktykowane w niektórych rodzinach szlacheckich, a zawieranie związków małżeńskich bez miłości było czymś normalnym. Tylko po co to komu było? W imię dawno nieaktualnych tradycji? Przypieczętowania rodzinnych interesów? – Nie chciałbyś stąd uciec? Zrzucić brzemię dziedzica Aristovów? Żyć po swojemu? – pytasz coraz śmielej, w pewnym momencie odbierając od niego butelkę wina czerwonego, z której pociągnąłeś kolejnego łyka. Odnosisz dziwne wrażenie, jakby to wszystko go uwierało, choć bardzo możliwe, że po prostu się myliłeś. Nie znałeś go przecież na tyle dobrze, by czytać z niego jak z otwartej księgi. W końcu co jeśli tylko przyłapałeś go na momencie słabości, w którym nie chciał mieć nic wspólnego ze swoim światem? Każdy człowiek miał swoje granice. - Niby tak. – Potakujesz nieznacznie swoją głową, po czym wzruszasz bezradnie ramionami, a z twoich ust wydobywa się ciche westchnięcie. Słowa Semyona wcale nie są pocieszające, choć bez wątpienia doceniasz jego gest. Praca magomedyka rządziła się jednak swoimi prawami. Mimo że musiałeś liczyć się ze śmiercią niektórych pacjentów, w końcu to normalne, że nie każdego byłeś w stanie uratować, to jednak wciąż ciężko było ci zaakceptować tę okrutną rzeczywistość. Pierwszego pacjenta zapamiętuje się na całe życie – później ponoć jest łatwiej, mimo że dalej niekiedy pojawiają się wyrzuty sumienia, tak jak to się stało wczoraj. Gdyby tylko magomedycyna była bardziej rozwinięta i otwarta na naukowe eksperymenty, to wówczas zapewne byłoby inaczej. A teraz mierzyliście się z czymś, czego wcześniej w takim zestawieniu nie widzieliście. Był to zły znak, tym bardziej, że nie jedyny. Ale o tym nie chciałeś nic mówić. Nie będziesz zawracał mu głowy swoimi sprawami z Hotynki. – Jestem tego świadomy, tylko człowiek czasem nie odpowiada za swoje myśli. – Nawet alkohol w takich przypadkach przestaje być użyteczny. – Robiłem wszystko, co w mojej mocy, tylko co, jeśli popełniłem przy tym jakiś błąd? – zastanawiasz się głośno, zwracając swój wzrok w kierunku Aristova, który właśnie oparł swoją głowę na ramieniu. Mimo że wczorajsza sytuacja w dalszym ciągu nie dawała ci spokoju, to raczej wypadało zakończyć ten niekomfortowy temat. - Nie powinienem cię tym zanudzać, wybacz, Semyon. – Odruchowo chwytasz go za dłoń w przepraszającym geście, uśmiechając się niepewnie. Pozwalasz sobie na zbyt wielką zuchwałość niemal nieświadomie; zaraz jednak cofasz się, by podać mu po raz kolejny butelkę z alkoholem. Na zdrowie. Jesteś już coraz bardziej pijany i szumi ci mocno w głowie, lecz to przecież nie jest ważne. Nie da się ukryć, że trochę się dziś rozgadałeś, ale czy przypadkiem nie tego było ci trzeba? Porozmawiać z kimś zupełnie niezobowiązująco, bez żadnych oczekiwań i zupełnie przypadkowo, by później się rozejść i nad ranem o sobie nawet nie pamiętać. Taki układ całkowicie ci dzisiaj wystarcza. |
| |
Moskwa, Rosja 27 lat błękitna majętny przedsiębiorca w rodzinnym biznesie, lichwa |
Sro Kwi 29 2020, 18:17 | | Semyon prychnął na słowa Antona, ale kiedy chciał zabrnąć jeszcze dalej w to oczywiste kłamstwo, nie potrafił znaleźć dobrych słów. W głębi czuł, że nie było mu wcale obojętne, jak miał spędzić resztę swojego życia. Nie, on to w i e d z i a ł. Tylko że jeśli miał nie być nastawiony do tego obojętnie, to nie pozostało mu już wiele emocji do wyboru. Mógł być wściekły i kilka razy już był; mógł też snuć się smutny po domu – to też zdarzyło się parę razy. Ostatecznie jednak nie mógł wracać ciągle do tych samych wniosków, prawda? Zwłaszcza, że alkohol starczał tylko do czasu. W końcu ta ponura wizja małżeństwa musiała mu spowszednieć. Po prostu starał się przyspieszyć ten proces. – Nie ma czego nam współczuć – odpowiedział Semyon, odwracając twarz w stronę gór. Przynajmniej na moment przestał czuć na sobie mądre spojrzenie brązowych oczu. Zawsze wydawało mu się, że marzeniem każdego czarodzieja – i mugola, jeśli dowiedziałby się o ich świecie – było w jakiś sposób związać się z wielkim rodem, zasmakować trochę błękitnej krwi. Kto nie chciałby mieć tak obrzydliwej fortuny, że nigdy nie musiał martwić się, co zjeść następnego dnia i mógł co miesiąc kupować całą szafę nowych ubrań? Takie życie było dostępne jedynie dla garstki, podczas gdy reszta rosyjskiego społeczeństwa mogła się jedynie przyglądać poczynaniom tej elity z zazdrością. Semyon zawsze myślał, że świat działał według jasnego schematu i że ludzie zawsze pożądali więcej. To przecież było naturalne, ludzkie. Anton pewnie wiele razy doświadczył z pierwszej ręki arystokratycznego życia. Więc dlaczego im współczuł i dlaczego dystansował się od innych szlachciców w swoich słowach? Tak, prawie wyrwało się z ust Semyona. Przeraziła go ta nagła i wyraźna myśl. Oczywiście, że chciałby uciec od wymagań rodziny, kolorowych balów, samotnych nocy z butelką whisky i perspektywy aranżowanego małżeństwa. Nawet jeśli przemawiało przez niego tchórzostwo, nauczyłby się jakoś żyć z wyrzutami sumienia – w końcu czym by się to różniło od jego życia teraz? Ale to była bajka. Nie mógłby tak po prostu zostawić za sobą dawnego siebie. Urodził się Aristovem, spędził dwadzieścia siedem lat jako Aristov i jako Aristov musiał też umrzeć. Co z tego, że fizycznie znalazłby się daleko od rodu, być może wygnany, bez tytułu i rodowych pieniędzy, jeśli nadal społeczeństwo widziałoby w nim jego szlachecką przeszłość? Nadal miałby na sobie spojrzenie tysięcy, tym razem jednak otwarcie nieprzychylne. Nie potrafił żyć w taki sposób. Czy to była słabość? Nie mógł zaprzeczyć, że może tworząc takie ponure wizje, próbował jak najgorszy tchórz wyperswadować sobie jakąkolwiek opcję zmiany. Ale jeżeli tak było, to czy tym bardziej nie zginąłby zaszczuty słowami społeczeństwa? Bał się zmian – ta myśl była jak rozżarzone żelazo. – Nie mogę – odpowiedział po chwili ciszy. Cholera, dlaczego przyznaję się do tego akurat jemu?, zapytał się z wyrzutem, ale nie znał przyczyny. To się po prostu działo, szczerość za szczerość, jakby spłacał dług. – Nie mogę – powtórzył, utwierdzając się w tym. Semyon wiedział, jakie to uczucie nie odpowiadać za swoje myśli. Czy to właśnie z tego powodu oboje znaleźli się na kryształowym tarasie i rozmawiali z taką otwartością? A może to był tylko przypadek, który wspomógł alkohol? Okazywało się, że problemy zbliżały nieznajomych bardziej niż rodzinne więzy – Semyon nie wyobrażał sobie, że mógłby cokolwiek, co powiedział dzisiaj Antonowi, wyznać Stanislavie albo Gieni, albo nawet Darii. Zresztą jego relacja z siostrami była dość chłodna w obie strony. One też nie dzieliły się z nim swoimi prywatnymi sprawami. Nie był im więc nic winien. – Nie zanudzasz… – chciał odpowiedzieć pełniej, ale urwał, kiedy poczuł uścisk dłoni Antona na swojej. Tym razem to nie było powitanie dwóch nieznajomych w maskach. Semyon zesztywniał jak rażony piorunem i wstrzymał oddech. Ten gest był tak spontaniczny, że nie potrafił go w porę zrozumieć. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?!, wrzeszczał w duchu, próbując w jakiś sposób pobudzić swój spowolniały umysł do pracy. Zamiast tego pracowało jego serce, zdwajając rytm, który słyszał już w uszach. Przecież się nie znali, a przynajmniej nie tak dobrze, żeby silić się na jakieś uprzejme przyjacielskie gesty. Przecież nikt nie patrzył, czy zachowywali się odpowiednio, więc nie było powodu udawać kurtuazji. Przecież Anton nie mógłby ścierpieć rozmowy z nim, gdyby nie okoliczności, które postawiły ich w jednym miejscu i czasie z butelką wina na dwoje. Więc dlaczego? Dlaczego?!Uścisk trwał moment, ale dla Semyona to oznaczało dłużej niż wieczność. Przyjął drżącą ręką dzieloną butelkę i pociągnął znów potężny haust. Gdyby nie musiał dzielić się alkoholem z Antonem, zapewne wypiłby całość. A może powinien i tak to zrobić? Nie potrafił podjąć decyzji, nic już nie wiedział. Miał dwadzieścia siedem lat, a zachowywał się jak uczniak idący do pierwszej klasy – cały w nerwach i przytulony do matczynej spódnicy, o ile miał jeszcze matkę. Policzki zaczęły go piec. Jakie to szczęście, że twarz miał już wcześniej zaczerwienioną od alkoholu. Postąpił krok do przodu i zachwiał się. To był odruch ucieczki – tak, chciał uciec od uczuć, których nie rozumiał. W ostatniej chwili znalazł oparcie na ramieniu Antona, ale nie wiedział, w jaki sposób to się stało. Zamroczyło go. Przed chwilą był przecież oparty o balustradę i patrzył na ogrom gór, a teraz opierał się całym ciężarem ciała na ramieniu Antona. Ta noc była pełna niespodzianek i z każdą kolejną Semyon był coraz mniej przekonany o tym, czy chciał poznać następną. – Przepraszam – wybełkotał przez zaciśnięte gardło. Chwycił się za brzuch, co nie było dobrym znakiem. – Chyba… powinienem już iść.Byle jak najdalej od ciebie, żebyś nie widział mnie w takim stanie, dokończył w myślach. Nie zauważył, kiedy zaczęło mu zależeć na tym, co Anton o nim myślał. To się po prostu stało, jak większość rzeczy tego wieczoru. |
| |
Soczi, Rosja 31 lat czysta zamożny magomedyk ogólny na Oddziale Pierwszej Pomocy i niespełniony pisarz |
Czw Kwi 30 2020, 09:51 | | - Myślałem… – Cóż, czy to jest ważne, co sobie w ogóle myślałeś, Anton? Dobrze wiesz, w jaki sposób najczęściej kończą się pijackie kłótnie, dlatego nie zamierzasz ich teraz niepotrzebnie wszczynać. Nie było w końcu racjonalnego powodu, byś to robił. – Nie zamierzam się kłócić. – Kiwasz tylko nieznacznie głową na słowa Semyona, odwracając na moment wzrok od swojego towarzysza w kierunku ośnieżonych szczytów górskich. Nie masz pojęcia, czy w tym momencie było to coś w rodzaju wyparcia, wyjątkowo zacięta próba brnięcia w swoje kłamstwa czy może Aristov faktycznie tak uważał – każda z opcji była w tym przypadku możliwa. W końcu nie znałeś go na tyle dobrze, by mieć stuprocentową pewność, czy mówił akurat prawdę, przez co nie chciałeś kwestionować jego racji. Większości szlachcicom zapewne odpowiadało ich życie – szanowane nazwisko na pierwszych stronach gazet magicznych, długoletnia historia rodu, obrzydliwy majątek, który zalegał w rodowych skarbcach, wystawne bale, niemal jak ten w Kryształowej Twierdzy, na którym teraz byliście. A wszystko to za cenę wolności. Za nią przecież zawsze jest odpowiednia zapłata; nie ma niczego na tym świecie za darmo. Kiedyś, jeszcze w dzieciństwie, przyglądałeś się im z nieskrywaną zazdrością, nawet jeśli byliście spokrewnieni z Goncharovami i nie mogliście teoretycznie narzekać na swoje życie, to zawsze byliście gdzieś z boku. Dziś już rozumiesz, że nie mógłbyś grać pierwszych skrzypiec – to nie była rola dla ciebie. Zaczynasz więc wierzyć, że Semyon był taki jak oni. Wszystko wskazywało, że wygłupiłeś się swoimi słowami, aż nagle powiedział coś, co cię zadziwiło. Nie mogę. A jednak. Semyon się złamał – było w tym coś rozpaczliwego i nieoczekiwanego, co sprawiło, że momentalnie spojrzałeś na niego z niewymuszonym współczuciem, które pojawiło się na twojej twarzy. Teraz miałeś niemal pewność, że był przytłoczony natłokiem obowiązków i odpowiedzialnością, która mimowolnie spoczęła na jego kruchych barkach w dniu narodzin – jako przyszły dziedzic od najmłodszych lat zapewne musiał pieczołowicie przygotowywać się do objęcia zaszczytnego stołka Nestora Aristovów. Ty nie mógłbyś za to bezrefleksyjnie spełniać cudzych oczekiwań na każdym kroku; miotać się między rodzinnymi powinnościami a nieskończonymi pragnieniami tatarskiego serca. Próbowałeś częściowo zrozumieć, co teraz nim targało, mimo że nie byłeś w stanie postawić się w jego sytuacji. Transakcja na zasadzie szczerość za szczerość została zakończona – ty przypadkiem przyznałeś się do dokuczliwych wyrzutów sumienia związanych z wczorajszym wypadkiem w Hotynce, a Semyon – do swoich ludzkich słabości. Starałeś się nie przejmować tym, że przypadkowo się przed nim uzewnętrzniłeś – i to przed osobą, o której niemal nic nie wiedziałeś. Jutro i tak najprawdopodobniej będzie ci wszystko jedno, czy cokolwiek będziesz pamiętał, a każdy kolejny łyk alkoholu nieuchronnie zbliżał cię do przyjemnego stanu nieważkości. Chciałeś w końcu zapomnieć o swoich problemach. Wszystko jednak wskazywało na to, że dobrze byłoby trochę wytrzeźwieć – Semyon zaczynał się źle czuć, a w tobie uruchomił się magomedyczny instynkt. - Przestań – oponujesz niemal od razu, odkładając niemal w całości opróżnioną butelkę na bok, po czym łapiesz Aristova w pasie, który niebezpiecznie się zachwiał i niewiele brakowało, by upadł na podłogę. – Wszystko w porządku, Semyon? Dobrze się czujesz? – Przecież nie możesz pozwolić na to, by ktoś go w takim stanie zobaczył – chcąc nie chcąc, był dziedzicem Aristovów, który zapewne bardzo szybko padłby ofiarą magicznych mediów, gdyby ktoś go teraz zauważył. A przecież nie chciałeś, by częściowo z twojego powodu był sprawcą skandalu, o którym najprawdopodobniej rozpisywaliby się czyhający na każdym kroku dziennikarze „Avoski”. Miałeś w tej sytuacji tylko dwa wyjścia – albo wrócić z nim do Kryształowej Twierdzy i zostawić go na pastwę losu, by najadł się wstydu przed innymi, albo teleportować się w bezpieczne miejsce i spróbować mu pomóc. Z oczywistych względów postanowiłeś wybrać tę drugą opcję. – Nie zostawię cię tutaj – dodajesz jeszcze na koniec, próbując go udźwignąć i pozwalając mu się oprzeć na twoim ramieniu. Czas stąd uciekać. Anton i Semyon z tematu |
| |
| | |
| |
|