Pereus był ofiarą własnego geniuszu - tak twierdziła jego żona, Efrosinya. Przegrał na życiowej loterii, biorąc na swoje barki szaleństwo swojego pokolenia. Bujał w obłokach, pogrążony w twórczym szaleństwie, przerywanym kolejnym kieliszkiem wódki.
Złoty chłopiec, najdroższy Leonteus, był jego pierwszym i jedynym sukcesem. Sprowadził na świat pierwszego, męskiego potomka, nadzieję rodu.
Jego obraz jest zamazany w moich dziecięcych wspomnieniach. Ojcowska twarz gubi się w plątaninie wyblakłych wspomnień sprzed prawie trzech dekad. Jako dziecko byłem ślepy - liczyło się tylko to, że grymas niezadowolenia na cherubinowej twarzy był kluczem do spełnienia chłopięcych zachcianek. Nie czując ciężaru ojcowskiej ręki nad głową, wychowując się pod czujnym aczkolwiek łagodnym okiem matuszki, żyłem w pewności, że to do mnie należy ostatnie słowo.
Nie pamiętam już, w którym momencie stryj Aeneas wziął mnie pod swoje skrzydła. Wtedy, mając zaledwie kilka lat, nie przywiązywałem do tego uwagi. Powoli temperował moją pyszałkowatość i rozwydrzenie, jednocześnie nie zabijając pewności siebie, która miała być kluczem do sukcesu. Czy to on był odpowiedzialny za powolne odbieranie jakiegokolwiek szacunku, jakim darzyłem pana ojca? A może pod jego kierunkiem zorientowałem się, jak słabym człowiekiem był Pereus Zakharenko. Luka w pamięci, blada, ledwie widoczna ojcowska sylwetka nabierała kolorów - odcienie słabości i ułomności pokolorowały obraz Pereusa w mojej głowie. Zobaczyłem go oczyma reszty rodziny; karykatura człowieka, zbyt słaby, aby dosięgnąć gwiazd. Zbyt słaby, aby stać się filarem, fundamentem, na którym można odbudować świetność i wielkość rodu Zakharenko.
Dla stryja Aeneasa stałem się synem, którego się nie doczekał, a dla mnie był ojcem, którego chciałem mieć. Prezentował sobą siłę niezachwianą przez najpotężniejsze wiatry. To nie w szkolnych murach, a w rodzinnym Sewastopolu odebrałem naukę niezbędną do tego, aby wspiąć się na sam szczyt. Szkolne mury były próbą generalną, przed wejściem na salony; chłonąc naukę płynącą od stryja, pojąłem sztukę władania słowem niczym swym najmocniejszym orężem. Pełne usta, wyginające się w subtelny uśmiech stały się przepustką do niewieścich serc, zaś naturalna charyzma uczyniła ze mnie przywódcę grupy przyjaciół, składającej się jedynie z tych, którzy byli godni mego towarzystwa. Patrzyłem na nich wszystkich z góry, chociaż nie zdawali sobie z tego sprawy, wszakże maskowałem to przyjacielskim śmiechem, dobrą radą.
Prikaz Kultury i Sportu Magicznego stał się celem, który obrałem. Stanowisko urzędnicze nie było spełnieniem marzeń, nie mogło nakarmić wygłodniałej bestii drzemiącej w mojej piersi - ambicji. Piąłem się po szczeblach kariery, podejmując odpowiednie decyzje, będąc w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Powoli osiągałem to wszystko, o czym mój ojciec nie mógł nawet pomarzyć. Wraz z rosnącą satysfakcją powiększała się także odraza względem ojca, które lekceważyłem na każdym kroku. Pławiłem się w sukcesie, wynagradzając matce drogimi prezentami lata męki spędzone u boku mego ojca, jednocześnie nie osiadłem na laurach.
Wszakże, niczym cień, kroczył za mną Narcyz - największe zagrożenie. Stał za moimi plecami, przez co paranoicznie oglądałem się za siebie. Urodzeni w tym samym roku, bratankowie seniora. Wiedziałem, że czekał na moje potknięcie, pragnął tego bardziej niż można to sobie wyobrazić. I chociaż pewność siebie nie pozwalała mi wątpić w swoją wartość, to niespokojnie zerkałem w stronę
najdroższego kuzyna. Doskonale wiedziałem, jak stryj wskaże swojego ulubieńca, symbolicznie namaścił go na swojego następcę i okaże mu zaufanie, tak wielkie, aby powierzyć mu
ją.
Złota gwiazdka, niezaprzeczalnie piękna, najpiękniejsza z córek stryja Aeneasa była niczym trofeum, jej smukła dłoń miała stać się oznaką triumfu. Obiecałem całym swoim jestestwem, że nie dopuszczę, aby spotkała ją krzywda, nie zazna jej z mojej ręki. Och, jakże głupi byłem składając tak solennie te obietnice przed obliczem stryja.
W przeddzień ślubu z najdroższą Rheą, udałem się do babki, niczym grecki bohater do delfijskiej wyroczni, skuszony możliwością odkrycia kart przyszłości. Jednakże jej słowa sprawiły, że po raz pierwszy w mym sercu zagościł strach. Miałem wspiąć się wysoko, upadek miał być równie bolesny, co wielki był mój sukces.
Początkowo nie dawałem wiary słowom najdroższej babuszki, wierząc, że lata błądzenia wśród nitek przyszłości mogły nadwyrężyć kondycję wieszczki. Mamiłem się tą myślą, próbowałem cieszyć się małżeństwem i urokliwą żoną, uparcie ignorując poczucie pustki, które nie wypełniło się wraz z pierwszym pocałunkiem, z dotykiem jej ciała. Jednakże los jest nieubłagany, dosięga nas, okrutnie wyrywając nas z objęć słodkiej iluzji szczęścia.
Fatum, zawisło nad naszymi głowami, kiedy kolejne dzieci nie miały szans na ujrzenie światła dziennego. Najpierw, me oczy zakrywały się szklaną powłoką, ściskałem pieczołowicie drobną dłoń mojej gwiazdki, przecież obiecałem, prawda? Z czasem jednak ta obietnica gasła. Piękno dawnych wizji przyszłości zaczęło ranić niczym nóż. Miałem ochotę krzyczeć, irracjonalna złość narastała w mojej klatce piersiowej. Pragnienie posiadania potomstwa i jednoczesna świadomość, że mogę się go nie doczekać, doprowadzała mnie do szaleństwa. Początkowo - jak każdy Zakharenko - próbowałem znaleźć ujście w sztuce, w mocnych brzmieniach fortepianu, w agresywnie stawianych akordach. Jednakże to nie mogło wypełnić pustki, miejsca, które przygotowałem dla swego dziecka, spadkobiercy fortuny, którą zachłannie gromadziłem. Miało patrzeć na mnie z podziwem, tak, jak ja nigdy nie mogłem spojrzeć na Pereusa.
Oddałem się pokusom, pozwoliłem przygodnym relacjom pozornie zapełnić palącą dziurę w moim jestestwie, ale ostatecznie na koniec dnia i tak zasypiałem obok niej.
Jesteśmy na siebie skazani, najdroższa.