|
|
|
Niespodziewane spotkanie (J. Vankeev, N. Mukhrani, grudzień 1997) |
Tobolsk, Rosja 8 lat (rocznikowo 33) błękitna zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Pon Sie 31 2020, 15:30 | | 20.12.1997 Prawda była taka, że Jullian uwielbiał chlać. Oczywiście, nie jest to rzecz chwalebna. Nie jest to nic, czym należałoby się chwalić. Wręcz przeciwnie. Dlatego nie dzielił się tą informacją ze wszystkimi, tak samo jak nie dzielił się masą innych informacji o sobie i o swoim życiu. Swoje zamiłowanie do dobrego wina trzymał przede wszystkim dla siebie, w obawie, jak wielką panikę wywołałoby to u jego rodziców. Jak nic uznaliby, że to efekt bycia wdowcem, zaczęliby od nowa ten niedorzeczny casting na nową panią Vankeev (który to ostatnio przerwał przed ogłoszeniem finałowej trójki) i generalnie zaczęłoby się to całe niedorzeczne gadanie, a to przecież tylko kilka lampek wina w spokojny, wolny wieczór. Nie chcąc wzbudzać podejrzeń wśród swoich domowników, ubrał się niczym szczur na otwarcie kanału lub woźny w dzień nauczyciela. Wypastowane lakierki niemalże świeciły, spodnie zaprasowane w kancik (a jakże!) i koszula śnieżnobiała niczym świeży śnieg. Włosy zaczesane do tyłu, do tego pasująca do spodni marynarka i mamy komplet. Wieczorne wyjście w takim stroju dawało alibi, albowiem wszyscy uznali, że idzie na jakieś przyjęcie, a ich zaproszenia zaginęły w niewyjaśnionych okolicznościach. Zdarzyło się to już kilkakrotnie w przeszłości, więc dlaczego miałoby się nie zdarzyć teraz? Matka wyrzucała większość korespondencji, więc nie byłoby to niczym nowym. Widząc odjebanego Julka, nawet się cieszyli, że ktoś bronił honoru ich rodziny i świecił pyskiem, gdzie trzeba. Z pewnością jednak nie spodziewali się go przy barze w Hotynce zamawiającego kolejną lampkę wina i przeglądającego ostatnie wydanie mugolskiej gazety, a konkretniej działu dotyczącego nieruchomości. Planował zakupy. Nie wiedzieć czemu, okolica Hotynki nagle stała się nader atrakcyjną lokalizacją i postanowił, że może przecież troszeczkę wyprowadzić się z rodzinnej posiadłości i posmakować bardziej uroków życia samemu w wielkim mieście. Dlatego siedział ze swoim piórem, w skupieniu zaznaczając kolejne pozycje, podczas gdy nader miła barmanka dbała o to, by jego ulubione cierpkie wino z północnych Węgier zawsze było w kryształowym kieliszku. Uwielbiał to miejsce. Prywatność, spokój, miła dla ucha muzyka uwalniana ze starego gramofonu. Tak, zdecydowanie to najlepsze miejsce, w którym można było spędzić wolny wieczór. |
| |
|
Pon Sie 31 2020, 15:30 | | Z włosami idealnie ułożonymi na wałki. Z makijażem odwalonym conajmniej jak na ślub samego Cara Rosji. W futrze z norek, pod którym kryła się ciasno opinająca jej ciało mała czarna. Z kozakami sięgającymi jej conajmniej połowy ud. I z papierosem — tak właśnie zawitała do pubu „Matrioszka” panna Mukhrani, która wyszedłszy przed chwilą z obrzydliwie drogiej restauracji obok, musiała szybko schować się w jakimkolwiek miejscu, które zagwarantuje jej schronienie. Matrioszka była wyborem absolutnie oczywistym, ze względu na prywatność, jaką oferowała. Tu przecież nikt jej nie znajdzie, nawet jeśliby szukał. Co z tego, że właśnie oszukała na poważną kwotę Moskiewskiego biznesmena? Co z tego, że diamentowa kolia, którą oficjalnie miała od niego kupić, a którą tak po prostu bezczelnie ukradła, znajdowała się właśnie w jednej z ukrytych kieszeni owego futra? Taka praca, co poradzić, a na świecie wciąż jeszcze pozostawało mnóstwo mężczyzn, których z łatwością da się omotać, oszukać i ogołocić szybciej, niż da się wypowiedzieć „Sankt Petersburg”. Dzwoneczek nad drzwiami... Niee... Nie było żadnego dzwoneczka. Przypominam, że mówimy o Matrioszce. Nina wpadła do pubu i nic nie oznajmiło jej przybycia, prócz powiewu mroźnego chłodu z zewnątrz, który dostał się wraz z nią, zupełnie nieproszony. Omiotła szybki spojrzeniem wnętrze pubu; sprawiający zawsze wrażenie pustego przybytek, dziś niczym nie różnił się od dni poprzednich. Choć w środku w istocie znajdowało się kilku klientów, ten wciąż wydawał się być nieodwiedzany przez nikogo, jakby ludzie kompletnie o nim zapomnieli. A przecież był, stał w tym samym miejscu niezmiennie od lat i zapraszał w swoje progi ludzi takich jak Nina. Nina, która upewniwszy się, że ma jeszcze chwilę czasu, musiała na szybko wymyślić coś, co pozwoli jej uniknąć zdemaskowania. O, jakże wiele dałaby za przypadłość starszego Mukhraniego. To znacznie ułatwiłoby jej życie, gdyby nagle mogła kompletnie zmienić swój wygląd i z niewysokiej brunetki, stać się nagle otyłą nastolatką z dorodnym trądzikiem na twarzy. Któż podejrzewałby już i tak mocno skrzywdzone przez los dziecko? Nikt. No właśnie. Zamierzała schować się w jednym z zamykanych boksów, jakich kilka znajdowało się w pubie. Diamentowa kolia ciążyła jej niezmiernie, była powodem do dumy, cieszyła ją niewymownie. Nina musiała oddać ją Nino, ale dopiero wieczorem. Teraz powinna przeczekać w ukryciu, aż potencjalne niebezpieczeństwo zmaleje niemal do zera. Nie mogła zostawić po sobie śladu teleportacji. Nie mogła zostawić po sobie zapachu perfum. Musiała czym prędzej schować się i zrobić to tak umiejętnie, by nikt nawet nie poddał w wątpliwość tego, co robiła przez ostatnie pół godziny. Zrobiła kilka kroków w stronę prawego, odosobnionego boksu. Cholera, nie mogła tam pójść sama. To byłoby bez sensu. Rozejrzała się więc jeszcze raz, aż jej uwagę przykuł mężczyzna siedzący przy barze i studiujący zawzięcie jakąś nudną gazetę. Skądś znała te ramiona. Gdzieś już widziała te zaczesane do tyłu, czarne jak noc włosy. Vankeev. Był tu i właśnie miał uratować jej skórę po raz drugi w tak krótkim czasie. O ironio. Odległość dzielącą ją od miejsca, w którym stała do baru, pokonała w mniej niż dwie sekundy. Chwyciła niczego nie świadomego Julliana za rękę i ścisnęła ją mocno. — Chodź — powiedziała, po czym pociągnęła go za sobą do wypatrzonego wcześniej boksu. Zanim zamknęła za sobą drzwi, upewniła się jeszcze, że nikt niepożądany nie wszedł właśnie do Matrioszki, po czym usiadła na przeciwko mężczyzny. W pośpiechu ściągnęła z siebie futro, otworzyła niewielką, skórzaną torebkę i wyciągnęła ze środka zwyczajną koszulę w kratę (swoją ulubioną, naprawdę wygodną), oraz jeansy. — Czy mógłbyś...? — Spojrzała na Julliana wymownie, dając mu do zrozumienia, by odwrócił wzrok, po czym błyskawicznie naciągnęła spodnie na swoje gołe nogi, a także zręcznie wymieniła małą czarną na rzeczoną koszulę. Następnie sukienkę oraz futro, w którym ukryta była kolia, wepchnęła do torebki, magicznie zaczarowanej tak, by pomieścić cały jej dobytek. Przez ten czas nawet raz nie spojrzała na mężczyznę. W skupieniu i z papierosem trzymanym w ustach, przebierała się i pozbywała swojej chwilowej tożsamości. Gdy ostatni guzik koszuli został już zapięty, Nina wzięła papierosa między dwa palce, zaciągnęła się i wypuściła dym, który momentalnie wypełnił wnętrze boksu. Perfumy. Tak właśnie maskowała perfumy. Choć na codzień nie była za pan brat z tytoniowymi używkami, doceniała ich istnienie w takiej chwili, jak ta. Machnęła jeszcze ręką w powietrzu, rozgramiając dym na boki i dopiero wtedy przeniosła wzrok na Julliana. — Za moment ci wszystko wyjaśnię — obiecała, choć absolutnie nie miała takiego zamiaru. Zamiast prawdy, w głowie szykowała już bajeczkę, którą sprzeda mu i w którą Vankeev uwierzy, bo nie będzie miał innego wyjścia. Nie mogła powiedzieć mu przecież, że właśnie kogoś okradła. To by było zbyt... nie na miejscu. — Najpierw proszę, zamów mi drinka. Ta robota ją kiedyś wykończy. |
| |
Tobolsk, Rosja 8 lat (rocznikowo 33) błękitna zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Pon Sie 31 2020, 15:31 | | Powoli sączył krwistoczerwoną ciecz w całkiem wyszukany sposób, próbując w swej głowie nazwać wysublimowanym wokabularzem i adekwatnym do sytuacji, smak tegoż oto wina. Owszem, lubił chlać, ale starał się nawet w tej dziedzinie sprawiać wrażenie człowieka kulturalnego i obytego. Obawiał się, że zapytany znienacka "Jak panu smakuje?" nie będzie umiał odpowiedzieć elokwentnie, tylko wydusi niemrawo, że smacznie. Och, kogoż on próbował oszukać! Kelnerzy zawsze pytają o takie rzeczy w najmniej odpowiednim momencie, nie dając człowiekowi czasu na żadną inną reakcję poza "Smaczne" wyduszone pomiędzy gryzami i to w dodatku, jak się bardziej przypomina chomika niż obywatela Rosji. Swoją drogą... Jullian nie przypominał aż tak obywatela Rosji, a przynajmniej tego stereotypowego. Mongolskie geny były tymi zdecydowanie dominującymi nad innymi, więc wyglądał bardziej Azjatycko i egzotycznie niż większość rodowitych mieszkańców tego cudownego kraju. Zimnego jak diabli, jednak cudownego. Wracając do Julka. Siedział sobie i pił grzecznie i kulturalnie, kiedy nagle poczuł ciepłą dłoń, która ujęła jego dłoń. Instynktownie chwycił więc kieliszek wina, zanim ruszył za elegancką kobietą, a raczej w jej towarzystwie w kierunku ustronnego boksu. W pierwszej chwili nie rozpoznał w tejże damie odzianej w norki swojej byłej pacjentki, której w sposób miły, jednak bezczelny, zaproponował randkę. Na szczęście ona miała w sobie na tyle zdrowego rozsądku, ażeby odrzucić zaloty wdowca i zająć się sama sobą. Teraz jednak znów pojawiła się w jego życiu. Kiedy znaleźli się sam na sam, a on opadł na kanapę, odstawiając bezcenne kryształy, miał w końcu chwilę i okazję, żeby przyjrzeć się swojej porywaczce. Ciężko było mu odmówić jej uroku i elegancji. Z pewnością spędziła wiele czasu przed lustrem, albowiem kunszt wykonania jej fryzury był cholernie czasochłonny. Bezbłędnie nałożony makijaż jedynie podkreślał jej nieco orientalną (jak na rosyjskie warunki) urodę, a jej odzienie... niewątpliwie działało na wyobraźnię. Wyobraźnia Juliana nie potrzebowała zbyt wiele, by pokazać mu, jak te nogi odziane w kozaki mogą być owinięte wokół jego talii, podczas gdy niewielki biust przylegałby ciasno do jego klatki piersiowej. W ciszy boksu dostrzegł w eleganckiej damie Ninę Mukhrani i nie mógł się do niej szeroko nie uśmiechnąć. - Dobry wieczór - powiedział jak gdyby nigdy nic, patrząc, jak zrzuca z siebie wspomniane wcześniej norki. Na twarzy czarodzieja wykwitł delikatny rumieniec, bo przecież ostatnio został boleśnie spławiony i na samo wspomnienie, ciarki żenady przebiegały po jego plecach. Teraz jednak była tutaj i w dodatku się rozbierała. Co do chuja?Zamrugał kilkakrotnie, kiedy zapytała, czy mógł. Oczywiście, że mógł. Był za dobrze wychowany, żeby nie móc. Odwrócił się więc tyłem do niej, chcąc zapewnić jej maksimum prywatności. Zapach tytoniu pchał się do nozdrzy, podrażniając przy tym gardło i przypominając mu o starym nawyku. Po śmierci Olgi zaczął palić. Była to doskonała opcja, na zajęcie dłoni i uspokojenie umysłu. Wdech, wydech, wdech... Ach, ileż w tym było poezji! Uwielbiał palenie. Działało uspokajająco, kojąco i terapeutycznie. Dokarmiało też jego małego raczka-nieboraczka, który z pewnością w odpowiednich warunkach mógłby rosnąć duży okrąglutki. Największa z zim, ta dwa lata temu, sprawiła, że rzucił, bo nigdzie nie wolno było palić, a odmrażanie sobie dupy pod Hotynką nie było w jego stylu. To zbyt pospolite. Dlatego zaczął palić cygara. Te również musiały odejść do lamusa, kiedy ciężko było dostać te kubańskie, kręcone na powabnych udach młodych dziewcząt. Długotrwałe szukanie używek nie miało sensu w momencie, kiedy szukanie zajmuje więcej czasu niż przyjemność. Dlatego odpuścił. A teraz? Teraz miał ochotę wyrwać tego papierosa z jej pełnych warg i zaciągnąć się nim w pełni. - Daj mi najpierw zdecydować, czy chcę wiedzieć - powiedział, tuż po tym jak w końcu się obrócił. Całkowicie zmieniła styl. Z elegantki zamieniła się w zwyczajną dziewczynę, tylko papieros został. Zacisnął dłonie na brzegu stolika, co by go nie korciło i posłał jej lekko nerwowy uśmiech. Zamówić jej drinka? Oczywiście. Posłusznie załatwił sprawę, ciesząc się, że może na chwilę opuścić zadymiony boks. Powrócił z kieliszkiem wina, które już wiedział jak określić wysublimowanymi słowami: - Rubinowe, lekko pikantne, nieco szorstkie, ale dość lekkie. Pasuje idealnie do dań mięsnych. Czy miałaby pani ochotę na posiłek, panno Mukhrani? - pochylił się niczym kelner, gotowy ruszyć po kolejne zamówienie, a na jego twarzy malowało się ewidentne rozbawienie. - Wolałem elegancką wersję Niny - stwierdził jeszcze bezczelnie, ale to już za sprawką wina, które już potrafił określić. |
| |
|
Pon Sie 31 2020, 15:31 | | Najlepiej na sam koniec związałaby jeszcze włosy, ale na swoje nieszczęście zapomniała zaopatrzyć się w cokolwiek, co mogłoby jej to ułatwić. Nie zaglądała już więcej do swojej małej, jednakże przepastnej torby, wiedząc, że nie znajdzie w niej ani gumki, ani klamry, ani nawet najmniejszej wsuwki, która teraz tak bardzo by się jej przydała. Musiała zadowolić się koszulą i jeansami, które tak uwielbiała. Delikatny dotyk grubej bawełny, plus zapach jej ulubionego proszku do prania przywodziły jej na myśl dzieciństwo, gdy wraz z Nino mieszkali jeszcze w swoim ojczystym kraju, życie było bezstresowe, a dni płynęły zwyczajnym torem, nie zmącone żadnymi obowiązkami, poza jedzeniem posiłków. — Cóż, pewnie i tak byś nie uwierzył. — Mrugnęła do niego. Podczas ich ostatniego spotkania (które wcale nie było tym pierwszym, jak się pannie Mukhrani wydawało), przyszła do niego w piżamie. Dziś miał okazję zobaczyć ją w nieco innym wydaniu, ale na potrzeby sprawy musiała powrócić do swojego zwyczajnego wydania, a Vankeev musiał się z tym pogodzić. Oczywiście, że pamietała iż chciał się z nią umówić, a ona odmówiła. Co miała zrobić? Jullian nie zrozumiałby pobudek, jakimi się wtedy kierowała. Ściśle rzecz biorąc Nina wciąż nie miała zamiaru nigdzie się z nim wybierać, obecną sytuację traktując jako konieczną konieczność. Ot, przypadek. Znalazł się tutaj, a ona go wykorzystała. Czy jest sens drążyć ten temat? Pod nieobecność mężczyzny zgasiła papieros w popielniczce, znajdującej się idealnie na środku stolika. Postukała niecierpliwie kilka razy obcasem, poprawiła włosy, zakładając je z prawej strony za ucho, sprawdziła, czy jej różdżka znajduje się wciąż na swoim miejscu, po czym obdarzyła wracającego mężczyznę swoim najpiękniejszym uśmiechem, na jaki było ją stać. A potem? A potem przechyliła kieliszek i opróżniła jego zawartość na raz, zanim Jullian zdążył w ogóle wspomnieć o jedzeniu. — O cholera — powiedziała, gdy poczuła w ustach smak cierpkiego, aczkolwiek naprawdę dobrego wina. — Poproszę tego całą butelkę — stwierdziła, opadając plecami na obity miękkim welurem narożnik wewnątrz boksu. Na wspomnienie o posiłku nagle poczuła, że faktycznie jest głodna. Danie mięsne? O tak. Najchętniej coś... — A dają tu steka? Takiego półkrwistego? — rzuciła dość bezpośrednio, nie mając pojęcia, czy w Matrioszce otrzyma coś więcej, niż śledziowe koreczki. Zwykle przychodziła tu pić, nie jeść. Ceniona restauracja znajdowała się tuż za ścianą, ale z oczywistych względów Nina nie mogła zaproponować Julianowi wizyty w niej. Na całe szczęście nie była zbyt wybredna. Nie należała do towarzyskiej śmietanki, z której każdy tam miał francuskie podniebienie. Tak naprawdę w obecnej chwili mogłaby zjeść nawet zwykły chleb z masłem i zapić go zsiadłym mlekiem. Wszystko było dla ludzi. Takiego zdania była Nina Mukhrani. Zmrużyła oczy, gdy z ust mężczyzny padły słowa, dotyczące jej ubioru. Spojrzała w dół na swoją czerwoną, kraciastą koszulę, po czym pokręciła głową i w odpowiedzi zlustrowała garnitur, który Vankeev miał dziś na sobie. Nie mogła mu nic zarzucić. Leżał idealnie. Sam mężczyzna prezentował się w nim jeszcze przystojniej niż w lekarskim kitlu, toteż Nina westchnęła przeciągle, nie spuszczając wzroku z jego ciemnych oczu. — Elegancka Nina, to towar luksusowy. Zarezerwowany wyłącznie na specjalne okazje, a ta nią nie jest. — Wypowiadając te słowa, przeniosła spojrzenie na idealnie skrojone usta mężczyzny. Cholera, wypiła zaledwie jeden kieliszek wina, a już na myśl o tym, jak miękkie muszą być te usta, czuła w środku to znajome, przyjemne uczucie. Czyżby Vankeev dolał jej czegoś do kieliszka? Boks nagle otworzył się, a do środka wszedł kelner, trzymający w dłoniach butelkę tego samego trunku, który przed chwilą tak bezpardonowo potraktowała, zamiast się nim delektować, jak przystało na damę. Najpierw zapełnił kieliszek kobiety, postawił ją na stole, przyjął zamówienie, po czym skinął głową i zniknął tak szybko, jak się pojawił. — No ale skoro już tu jesteśmy — złapała za nóżkę kieliszka i zrobiła ręką okrąg w powietrzu — to może opowiesz mi o sobie coś więcej, Julianie. Wiem już, że miałeś żonę i ratujesz biedne Gruzinki z opresji. Ach, no i jesteś magomedykiem. Zaraz, czy ty przypadkiem nie chodziłes do akademii Koldo... Cholera, nigdy nie umiem poprawnie wymówić tej nazwy. — Zaśmiała się i pacnęła w czoło. — No jasne, że chodziłeś! Chyba cię nawet pamietam! |
| |
Tobolsk, Rosja 8 lat (rocznikowo 33) błękitna zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Pon Sie 31 2020, 15:32 | | Cóż, pewnie i tak byś nie uwierzył.I ot tak, nagle, cała jego ciekawość się włączyła. Chciał wiedzieć. Strasznie chciał wiedzieć. Nawet jeśli miała zamiar opowiedzieć mu stek kłamstw, to wierzył w nią i jej umiejętności, że poda mu ten stek idealnie medium rare. Wierzył w nią. To dziwne, biorąc pod uwagę krótką historię znajomości, ale Julian był nieco naiwny. Chciał być. Życie wyruchało go na wszystkie możliwe sposoby, czuł się oszukany przez świat i Welesowskich bożków, więc chciał jeszcze ufać ludziom, bo tylko to mu pozostało. - I teraz mnie zaintrygowałaś. Powiedz mi, chcę wiedzieć - oświadczył, a jedna z jego kruczoczarnych brwi powędrowała nieco wyżej. Złapał się też na tym, że nie może od niej odkleić oczu. Skłamałby, mówiąc, że o niej nie myślał. Bo myślał. Zdecydowanie za dużo. Przed snem uparcie rozpamiętywał, jak grzecznie, aczkolwiek stanowczo mu odmówiła. Niby wiedział, że nie jest najlepszą partią w całej Rosji, ale do najgorszej też mu całkiem sporo brakowało. A co jeśli się z kimś spotykała? Niby nie miała męża, ale nie trzeba od razu brać ślubu, żeby chodzić na randki i budzić się w nie swoim łóżku. O Welesku, ale by z siebie wtedy zrobił idiotę! Jednak teraz siedziała tutaj i piła... Wróć. Wychlała winko postawione na stole. Machnął więc na kelnera, a on, chociaż poza zasięgiem wzroku wiedział, że jest potrzebny. Zamówił całą butelkę i... - Półkrwistego steka z najlepszej restauracji. W sumie to dwa - zamówił pewnym siebie tonem, bo wiedział, że ze swoim nazwiskiem może poprosić o świnię z jabłuszkiem w pysku i ta świnia na tym stole wyląduje. Miał pieniądze, nazwisko, renomę... Świat stał otworem dla ludzi takich jak on, zwłaszcza świat gastronomiczny. Może i w Matrioszce się piło, ale jeśli chciało się zjeść, obsługa była na tyle miła, że za odpowiednią opłatą zajmowała się takimi szczegółami jak posiłek. Jullian oczywiście zamierzał sowicie nagrodzić starania młodzieńca. I znów zostali sami. Wrażenie, że ma do czynienia z damą nieco opadło po tym, jak zobaczył jej sztuczkę ze znikającym winem. Czy mu to przeszkadzało? Skądże znowu. Wciąż uważał tę znajomość, za powiew świeżego powietrza, w zakurzonym kuferku z relacjami. Złapał się teatralnie za klatkę piersiową, jęcząc przeciągle. - Łamiesz mi serce! Drugi raz w tym miesiącu, panno Mukhrani... - teatralnie opadł na miękkie welury narożnika, wzdychając przy tym ciężko. Zaraz jednak się uśmiechnął, po raz kolejny w tym miesiącu. Naprawdę, nie szczerzył się tak szczerze w towarzystwie innych ludzi. Przy niej jednak chciał być zabawny. Chciał być jakiś. Chciał jej zaimponować. Och, on strasznie dużo chciał. Nie przypominał sobie już czasów, kiedy ostatnio był tak bardzo pożądliwy w stosunku do czegokolwiek, a tym bardziej w stosunku do kobiety. Nigdy nie był kobieciarzem i tak na dobrą sprawę, nigdy nie miał szansy i okazji by nim być. Odkąd sięgał pamięcią, był zaręczony z przedstawicielką innego zacnego rodu. Przez lata tak oswoił się z tą myślą, że nawet nauczył się kochać cygańską złośnicę. A teraz? Teraz bez niej nie umiał sobie poradzić w życiu. - Koldovstoretz. Tak, chodziłem. Mam nadzieję, że mimo wszystko nie pamiętasz. Miałem wtedy dziwną fryzurę i fatalną cerę - to prawda. Wciąż uważał czas w Akademii za cudowny, jednakże miał wrażenie, że zmienił się od tamtej pory pod każdym względem. Nie był już tak strasznie introwertyczny, potrafił kontrolować swoje pedantyczne odruchy i nie był prawiczkiem. Czyli wszystko wyszło na lepsze od czasów szkoły! - Wydaje mi się jednak, że wiesz o mnie więcej niż ja o Tobie. Fakty zdrowote się nie liczą. Więc czym się zajmuje Twój rodzinny biznes? - zapytał z uśmiechem, zaraz jednak poczuł, że jeden fakt o sobie może zdradzić, albowiem wiedział, ile ona ma lat. Tym może się z nią podzielić, to nie wielki sekret. - Dla wyrównania rachunków mogę dodać, że nie mam chorób w rodzinie i mam osiem lat. Dziewiąte urodziny za 3 lata o ile mnie pamięć nie myli. Zaprosiłbym, ale nie lubię dostawać kosza więcej niż raz w roku - znów puścił jej oczko, uśmiechając się szeroko. Technicznie rzecz ujmując, nie powinien więc pić tego wina, ale hej! Nikt nie prosił go o wylegitymowanie się, kiedy je zamawiał. - Czym się interesujesz? - zagaił ze szczerym zainteresowaniem. Upił kilka łyków tego fantastycznego winka i wygiął swoje wargi w delikatnym uśmiechu, który miał już tak wyuczony po pracy w Hotynce, że można by go uznać za jego naturalny wyraz twarzy. |
| |
|
Pon Sie 31 2020, 15:32 | | Jak to mówią: najciemniej pod latarnią. Nina właśnie zdała sobie sprawę, że wcale nie musi kłamać, wymyślać i wysilać się, by następnie nie pogubić się przypadkiem w stworzonych przez swoją wyobraźnię wątkach, bo przecież ta najprawdziwsza prawda była już na tyle nieprawdopodobna, że Vankeev z pewnością nie da jej wiary. Dlatego więc, mieszając w kieliszku resztkę wina, postanowiła powiedzieć mu wszystko tak jak było. I choć w kłamaniu była w końcu mistrzynią, uznała, że tym razem uciekanie się do czegoś tak nikczemnego nie było konieczne. W końcu Vankeev był dobry. — Właściwie to uciekam przed mężczyzną, którego niespełna dwadzieścia minut temu oszukałam na kilkaset tysięcy rubli. Gdyby tu przypadkiem wszedł, to nie nazywam się Anastasya Maksimowa, a nasze spotkanie — tu wskazała najpierw na Juliana, a potem na siebie — trwa już od dobrej godziny. Jej myśli od razu uciekły w stronę diamentowej kolii, która schowana bezpiecznie w wewnętrznej kieszeni futra, była przedmiotem rzeczonego oszustwa. Nie miała bladego pojęcia co jej brat miał zamiar z nią zrobić, ale była to idealna replika kolii należącej do osławionej Carycy Katarzyny, toteż Nina chętnie przygarnęłaby ją nawet na własność. Była kobietą, lubiła błyskotki. Może nie obwieszała się złotem, jak na przykład ta przeklęta baronowa Smirnova, ale lubiła drogie rzeczy. Drogie ubrania, drogi alkohol, drogie perfumy, które mimo wszystko nie dały się zamaskować papierosowemu dymowi. — Bo wiesz, tak naprawdę jestem członkiem gruzińskiej mafii, a na codzień zajmuję się właśnie oszukiwaniem. — Mrugnęła do niego żartobliwie i przechyliła głowę, opróżniając kieliszek. — Choć ja osobiście wolę nazywać to załatwianiem interesów na swoją korzyść.Oczywiście, że Nina także myślała o przystojnym magomedyku, który jakby nie było, uratował jej życie, a przynajmniej zdrowie. Tej samej nocy, powróciwszy do domu, długo nie mogła zasnąć, próbując przekonać samą siebie, że dobrze zrobiła, odrzucając propozycję spotkania. Nie pasowali do siebie. Ona była ogniem, a Julian wodą. Nina nie nadawała się do długotrwałych relacji ze względu na swoją profesję. Choć teraz udawała, że żartuje, nie chciała wiedzieć, co Julian by sobie o niej pomyślał. Znaczy — absolutnie nie wstydziła się bycia Mukhrani. Kochała Mekkę, swojego ojca i brata, którym zawdzięcza całe jej życie, ale nie była do tego stopnia skrzywiona moralnie by nie wiedzieć, że to co robi jest po prostu niewłaściwe. Jakby to wyglądało: oszustka i lekarz? Dobrze, że Julian nie należał do Gwardii jak Arman. To dopiero byłyby jaja. W każdym razie nie mogła Nina odmówić mężczyźnie swego rodzaju uroku osobistego. Z jego oczu bił spokój. Spokój, za którym Mukhrani tak często tęskniła. Czuła, że on mógłby jej go zapewnić, ale jakim kosztem? Wiedziała, że prędzej czy później szanowny pan uzdrowiciel zwątpiłby w sens istnienia ich relacji. Poszedłby po rozum do głowy i zwyczajnie by się wycofał. Choć Nina na codzień wręcz kipiała pewnością siebie, jednego wyprzeć się nie mogła. Że bała się odrzucenia jak niczego innego na świecie. — Jeśli zdarzy się, że następnym razem spotkamy się już nie przez przypadek, obiecuję być najbardziej elegancką wersją siebie — powiedziała. Dlaczego tak powiedziała? Czy właśnie przed chwilą nie pomyślała sobie, że to nie miałoby sensu? Najwidoczniej alkohol śmiało już poczynał sobie z jej rozsądkiem, dlatego wypaliła coś tak śmiałego. Trzeźwa Nina ugryzłaby się w język. Nina pod wpływem tego pysznego wina nie mogła oderwać wzroku od szerokich ramion, oraz przystojnej twarzy mężczyzny. Nie mogła ich oderwać nawet wtedy, gdy chwilowo zajęty był zamawianiem jej tego stęka, w co kobieta wciąż do końca nie wierzyła. Ukradła diamentową kolię, spędzała popołudnie w towarzystwie gorącego magomedyka, a w dodatku porządnie się naje. To był zdecydowanie najlepszy dzień jej życia. Najlepszy. Przebijający nawet tamte święta piętnaście lat temu, gdy ojciec podarował jej kuca. — Chyba kojarzę to nazwisko — zmarszczyła brwi — właśnie ze szkoły. Ja raczej nie byłam najpopularniejsza, także moja osoba mogła ci umknąć — wyznała. Za szkolnych czasów miała kilku przyjaciół, z którymi wciąż sporadycznie utrzymywała kontakt, ale nic poza tym. Żadnych skandali, tytułów królowej balu, czy jakichś innych osiągnięć. Raz kiedyś starała się o miejsce w drużynie Quidditcha, ale bez większych rezultatów. Nie była mistrzynią latania na miotle. Znacznie lepiej szło jej z przekonywania innych, że powinni myśleć tak, jak ona. — Dziewiąte urodziny? — zdziwiła się, jednak szybko uświadomiła sobie o co Julianowi chodzi. Ah, ostatni dzień lutego. No popatrz. Nigdy wcześniej nie znała nikogo, kto urodziłby się w tak wyjątkowym dniu. To z pewnością musiało coś oznaczać. — Tak się składa, że akurat lubię urodziny. To doskonała okazja by móc najeść się na koszt solenizanta, aczkolwiek nie wiem, co będę robić za trzy lata. Dobrze będzie jeśli dożyję końca tego roku. — Kolejne mrugnięcie. Nina ewidentnie była już na rauszu. Ewidentnie była też coraz bardziej przychylna Julianowi, do tego stopnia, że gotowa była zaprosić go na swoje urodziny, które zazwyczaj obchodziła wyłącznie w towarzystwie brata, oraz pracowników Mekki. Co ją opętało? Na szczęście w porę się opamiętała. Zresztą, obchodziła urodziny w czerwcu. Do tego czasu Julian już dawno o niej zapomni. Mimo to, musiała przysunąć się nieco bliżej. W tym celu złapała za swoją niewielką torebkę bez dna, chwyciła kieliszek w dwa palce i zgrabnie przemieściła się kilka kroków bliżej Vankeeva. Welurowe obicie narożnika było przyjemnie miękkie. Boks, utrzymany w ciemnych kolorach dawał poczucie intymności, który skutecznie się Ninie udzielił. Posłała Jullianowi leniwy uśmiech, zastanawiając się nad odpowiedzią na zadane przez niego pytanie. Czym się interesowała? Zarabianiem pieniędzy. No ale tego mu przecież nie powie. — Mam psa. To okropna klucha zamknięta w ciele rotweillera. Kocham wychodzić z nim na wieczorne, długie spacery. Lubię też operę i balet. Tu, w maryjskim teatrze widziałam już Dziadka do Orzechów przynajmniej piętnaście razy. I zarzekam się, że wciąż nie mam dość. |
| |
Tobolsk, Rosja 8 lat (rocznikowo 33) błękitna zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Pon Sie 31 2020, 15:33 | | Z nieukrywanym rozbawieniem słuchał jej historii, unosząc brwi coraz wyżej i wyżej, nie kryjąc niedowierzania. Cała ta historia w jego oczach była absolutnie nierealistyczna, a jednak jakiś cichy głosik w jego głowie nie odnotował oznak fałszu. Jednak Jullian wiedział, po prostu wiedział, że się z niego nabija. I jakoś trudno było mu zaprzeczyć, że go to nie bawi. Nikt dotychczas się z niego nie nabijał w taki sposób. Ludzie zwykli robić dwie rzeczy: albo serwowali mu bolesną prawdę, albo bezczelne kłamstwa mające wyglądać na prawdę, albowiem prawdomówność była w dzisiejszych czasach, tak samo jak w każdych innych czasach, na miarę złota. Mało kto wprawnie władał sarkazmem i ironią, jak najlepszym orężem. Och, panicz Vankeev uwielbiał sarkazm. Uwielbiał słodkie słówka, które miały to drugie dno. Uwielbiał podszywać nim swoje wypowiedzi w taki sposób, żeby jego rozmówcy nie wiedzieli, że właśnie zostali obrażeni. Praktykował tę trudną sztukę każdego dnia w pracy, odpowiadając każdego dnia na te same wątpliwości. Nie rozumiał, jak ludzie nie mogli przyjąć do wiadomości faktu, że są całkiem zdrowi, tylko pozwalali, by hipochondryczne myśli zatruwały ich głowę i zdrowy osąd. Szczerze nienawidził hipochondryków. I emerytów. I rencistów. I matek z dziećmi. I debili. Generalnie bardzo wielu osób nie trawił, ale zawsze starał się zachowywać to dla siebie. Kto wie? Może kiedyś Ci właśnie ludzie zadecydują o jego losie? Lepiej, żeby wtedy pamiętali jego uprzejmość niż chamstwo. - Mamy jednak drobny problem, panno Anastasyo... Ja nie jestem wybornym kłamcą - powiedział, jednocześnie kłamiąc. Oczywiście, że kłamał! Każdego dnia dokładał mały kamyczek grzeszku do swojej szali przewinięć: pięknie pani wygląda, cudowny pomysł, ma pan rację, wszystko będzie dobrze. Otóż prawda była inna. Pani wyglądała szpetnie, pomysł był do dupy, pan się ostro myli i nic nie będzie dobrze. Odkąd Jullian został wdowcem jego pesymizm i zgorzkniałość wzięły górę, a w kierunku bliskich nie potrafił skonstruować ani jednego zdania, które nie byłoby wyrównaną kombinacją sarkazmu, ironii i kłamstwa. - Wszystko wskazuje więc na to, że jesteśmy do siebie podobni. Ja też jestem członkiem dość dużej rodziny o stabilnej pozycji w świecie czarodziejów, a na co dzień zajmuję się nierówną walką człowieka z trucizną. Raz lepiej... - tu wskazał na nią kieliszkiem w ten sposób, który znają tylko bogaci ludzie, którzy nie rozstają się z kieliszkami - ... a raz gorzej - tu wskazał tym burżujskim gestem na siebie, bo przecież to on stracił najwięcej na śmierci swojej własnej żony, której nie potrafił uratować. Trucizna była zbyt dobra, było zbyt późno, a on był na miejscu zdecydowanie po czasie. Do dzisiaj go to prześladowało w snach, które są zbyt bolesne, by zdobyć zbyt lekkie miano koszmarów. - Brzmi to tak, jakbyś dawała mi szansę - zauważył, przechylając lekko głową. Wzniósł za to niemy toast i upił kilka łyków, rozkoszując się bukietem smaków na języku. Och, kochał winko. Winko jako jedyne rozumiało i nie zadawało masy niepotrzebnych pytań. - Też nie byłem królem szkolnej socjety. Byłem już wtedy ze swoją żoną, unikałem tłumów, siedząc w szklarni i hodowałem różne ziółka i inne składniki do eliksirów, a o imprezach dowiadywałem się dzień po. I w sumie niewiele się zmieniło. Wciąż jestem skrajnie nudną postacią, panno Mukhrani - wzruszył ramionami, bo wspomnienia ze szkoły nie były raczej tym, czym chciałby się chwalić na tym przesłuchaniu o rolę osobnika, który zabierze ją na pierwszą randkę. Można równie dobrze określić to też mianem niespodziewanej próby generalnej przed występem, który może nigdy nie nadejść. - Może więc czas na zmianę kariery na spokojniejszą? Z tego co wiem ludzie, którzy nie są przestępcami, żyją dłużej - puścił jej oczko, a jego wypowiedzi ciężko było odmówić żartobliwej nuty. Bardzo liczył na to, że dożyje końca tego roku. I kolejnego. I co najmniej pięćdziesięciu kolejnych. - Czuję się trochę ograbiony z przywileju urodzin. Ostatnie były trochę do bani, bo to właśnie wino odkryłem w tym roku, więc było bardzo, bardzo sztywno - stwierdził z przekąsem, aby znów unieść kieliszek w niemym toaście. Kochał to wino. Bardziej niż swoją ciotkę Vasylisę. - Skoro więc twoja rodzina jest mafią, to jaka jest wasza specjalizacja? Dziwki, narkotyki, rozboje, grabieże drobne czy też zabijacie na zlecenie? A może szmuglujecie rzeczy? Czy wszystkiego po trochu? - zapytał, nie kryjąc ciekawości w głosie. Jedyne co go tak ciekawiło, to takt, jak daleko jest w stanie zabrnąć jej wyobraźnia i jak długo jest w stanie przechowywać kłamstwa. On był nadzwyczajnie dobry w magazynowaniu informacji i jego skośnym oczkom niewiele umykało. Zwłaszcza, jak był w trybie podrywu. - A widziałaś "Śpiącą królewnę"? To dopiero uczta dla oczu! - Julek uwielbiał balet. I sztukę jako całość. Nie miał jednak wystarczająco dużo czasu, by być na bieżąco z nowymi dziełami współczesnych artystów, za to z klasykami radził sobie przyzwoicie. Cóż, to element wychowania każdego dżentelmena na miarę XX wieku. |
| |
|
Pon Sie 31 2020, 15:33 | | Przewróciła oczami. To ona się tu tak produkuje, wyjaśnia mu w prostych słowach, choć dość żartobliwych, co się właśnie wydarzyło, streszczając mu niejako praktycznie pół swojego życia, a on jej chce jej wmówić, że w razie gdyby faktycznie ktoś tu przyszedł twierdząc, że jej szuka, on nie umiałby skłamać? Cóż, Nina umiała, dlatego lepiej będzie, jeśli w razie czego to ona będzie mówić. — Zawsze możesz przyjść do mnie na kilka prywatnych lekcji naginania prawdy. Od kogoś tak przystojnego jak ty, pobieram tylko połowę standardowej opłaty. Kosztowałoby cię to... — tu udała, że się zastanawia, lub po prostu liczy wymyśloną połowę z wymyślonej standardowej stawki za tę wspaniałą naukę — jakieś tysiąc rubli. Co ty na to? Jawny komplement z ust panny Mukhrani to coś niebywale rzadkiego. Dobre słowa zarezerwowane były dla jej brata, ewentualnie tancerki z Mekki, której imię chwilowo umknęło z jej głowy. Nina nie komplementowała mężczyzn z zasady. Żaden na to nie zasługiwał. Oczywiście mówiła im jacy są męscy, szarmanccy, dobrze zbudowani... to wszystko jednak na potrzeby pracy. Prywatnie jedynym komplementem jaki kiedykolwiek sprzedała drugiej osobie było pochwalenie czyjegoś zapachu. A teraz? Chyba naprawdę rzuciło się jej na mózg, skoro tak chętnie szastała komplementem. I to w stronę osoby, której praktycznie nie zna. — Cóż, moja rodzina do największych nie należy — stwierdziła z przekąsem, mieszając zawartość swojego kieliszka, po czym upiła go, po raz kolejny sprawiając, że był zupełnie pusty. To wino było zdecydowanie zbyt dobre. Nina zdecydowanie zbyt chętnie nalała sobie kolejną porcję. — Natomiast zdecydowanie należy do tych wpływowych. Tak czy siak, to, że moje nazwisko nic ci nie mówi, tym lepiej o tobie świadczy. To znaczy, że nigdy nie przebywałeś w naszym diabelskim przybytku zwanym Mekką. — Specjalnie to powiedziała. Chciała wiedzieć, jak Jullian zareaguje na tę nazwę. Chciała wiedzieć, czy faktycznie nie był jednym z klientów, szukających uciech w tym domu nocy. To podstawowa weryfikacja, od której powinna zacząć tę znajomość i pewnie by tak zrobiła, gdyby spodziewała się, że obecny wieczór spędzi właśnie z nim. Mimo że była czarownicą, wcale jednak tego nie przewidziała. Mało tego, była tym zapewne tak samo zdziwiona, jak on. Czy dawała mu szansę? Czy to wina alkoholu krążącego w jej żyłach? Czy to wszystko miało sens? Podświadomość krzyczała, że nie. Rozsądek wolał i wzywał Ninę do opuszczenia Matrioszki. Sama Nina jednak ani myślała teraz opuścić tak zacne towarzystwo Julliana, który patrzył na nią w ten sposób. Nie jak na obiekt pożądania, którym często bywała, a jak na kobietę. Kobietę, z którą można porozmawiać. Mukhrani zbyt wiele razy była uprzedmiotowiana, by tego nie docenić. I chyba właśnie to był główny powód tego, że z każdym kolejnym łykiem coraz bardziej się jej Vankeev podobał. — Chyba właśnie tak jest — przyznała. — Chyba właśnie daję ci szansę. Tylko nie zapomnij o mnie za trzy lata, bo skoro już o tym rozmawiamy, to znaczy, że się przygotuję, kupię prezent, a potem będę bardzo niepocieszona, jeśli to pójdzie na marne. Moje wysiłki znaczy. Tak czy siak, nie przesuwała się do niego po to, by słuchać o jego żonie. Nie chciała o niej myśleć. Chciała wierzyć, że Jullian nie ma za sobą takiej przeszłości, w której istniała już jakaś pani Vankeev. Była dość zazdrosna. Cholerne wino. Cholerny Jullian, który pachniał tak nieziemsko! Na całe szczęście, słowo „żona” padło tylko raz. Na całe szczęście mężczyzna nie rozwodził się nad tym tematem, zgrabnie zakańczając swoją wypowiedź stwierdzeniem, z którym wręcz musiała się nie zgodzić. Vankeev nudny? Też coś. Mukhrani przecież już dawno nie spotkała kogoś, kto byłby tak interesujący. — Chyba pomyliłam boksy. Czy to faktycznie wciąż jesteś ty? Ktoś musiał dosypać mi czegoś do wina. Jeszcze się przecież nie zdarzyło, byś powiedział coś tak bzdurnego. — Mrugnęła do niego. Miała ochotę położyć mu przy tym dłoń na ramieniu, ale ostatecznie powstrzymała się przed tym. Dotyk był granicą, której nie chciała przekraczać. Jeszcze. Co prawda patrzyła na jego cudownie skrojone usta i zastanawiała się, kiedy w końcu użyje ich w innym celu niż mówienie, ale Nina miała dziwne poczucie systemu wartości. Jullian mógł ją pocałować, mógł to zrobić nawet teraz i nic by się nie stało. Gdyby jednak objął ją ramieniem, w jej głowie na pewno zawyłoby kilka syren alarmowych naraz. — W punkt, panie Vankeev. — Tu chodziło jej o fakt, dłuższego życia, przy prowadzeniu spokojniejszego jego trybu. — Natomiast nie, nie zmienię swojej profesji. Dobrze mi z tym. Lubię swoją pracę i fakt, że jestem w niej dobra. Czy ty robisz to, co kochasz? W czym dobrze się czujesz? Co sprawia ci radość? Kocham ten dreszcz emocji. Adrenalinę z tym związaną. Kocham nawet fakt, że mi nie wierzysz, choć ja przecież wcale nie skłamałam. To tylko upewnia mnie w tym, że mogę dalej być kim jestem. Nikt nie wierzy w to, że właśnie jest oszukiwany przez kobietę. Tu w Rosji mężczyźni są rubaszni. Widzą w nas tylko narzędzie; ciało i żądze. Z ogromną przyjemnością sprowadzam ich na ziemię. — Cholera. Czyżby właśnie powiedziała mu wszystko co leżało jej na sercu? Czyżby właśnie posyłała mu jedno z tych spojrzeń, którym nie można się oprzeć? Coś w jego oczach skłoniło ją do zwierzeń. A może to znów to wino, choć przecież piła już nie pierwszy raz i nigdy wcześniej nie czuła się tak dobrze w czyimś towarzystwie. Przeklęty Jullian. Przeklęty on, jego idealnie skrojony garnitur, ciemne włosy, spokój i rozbawienia kryjące się w jego oczach. I jego przeklęte usta. — Musiałabym cię zabić, gdybym ci to powiedziała. Wolałabym tego jednak nie robić, bo przyda mi się w życiu ktoś, kto być może w przyszłości po raz kolejny uratuje mi życie. — Uśmiechnęła się. — A co do śpiącej królewny... Tak, widziałam. Widziałam jednak zdecydowanie zbyt małą ilość razy, by móc zaliczać się do fanek. Dziadek do orzechów wygrywa w moim rankingu w przedbiegach. |
| |
Tobolsk, Rosja 8 lat (rocznikowo 33) błękitna zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Pon Sie 31 2020, 15:34 | | Tysiąc rubli za lekcje kłamstwa? To niewątpliwa okazja, a takie okazje nie zdarzają się zbyt często. Zacmokał z niezadowoleniem, wyraźnie się zastanawiając. Tak naprawdę taka kwota była w zasięgu jego budżetu. Może i jego budżet miał ograniczenia, ale niezbyt wielkie. Powiązania z Aristovami dają pole do pożyczkowych popisów, z których najchętniej Jullian nie skorzystałby nigdy. Wiedział, że kuzyni sobie liczą za takie usługi i mógłby wpaść w spiralę długów. Na szczęście mu to nie groziło. Był zbyt rozsądny, żeby tak szaleć. Nie mniej jednak wierzył, że kolejne spotkanie z Niną jest warte tych pieniędzy. Samo patrzenie na nią było swoistą ucztą dla oczu, a rozmowa ucztą dla duszy. Brakowało mu takich uczt. - Ceni się pani, panienko Mukhrani. Mam nadzieję, że to będzie naprawdę zajebista lekcja - uśmiechnął się do niej ciepło, a jego słowa były idealnym świadectwem na to, że był frajerem. Jeśli chciała go ogolić na łyso z kaski, to proszę bardzo. Nie będzie to nazbyt trudne. Za chwilę może się okazać, że całkiem niebrzydki doktorek jest jej najłatwiejszą zdobyczą. Mekka.Ta nazwa obiła mu się o uszy, bo słynęła z burleski. Jego znajomi z pracy zachwycali się kobietami tam pracującymi, a konkretniej rzecz ujmując tym, co miały do zaoferowania swojej publiczności. Podobno przedstawienia były niezwykle wysublimowane i warte zobaczenia, ale... tak naprawdę Jullian się do tego nie nadawał. Oczywiście, widok kobiet zrzucających swe odzienie w nieszablonowy sposób z pewnością jest godzien jego uwagi, nie mniej jednak obawiał się tego, że któregoś dnia, któraś z tych dam (bo niewątpliwie wszystkie one były damami!) zostanie jego pacjentką, a on nie będzie w stanie spojrzeć jej w oczy, mając w pamięci jej krągłości. Jego dżentelmeńskie wychowanie i wrodzona nieśmiałość do płci przeciwnej nie pozwalały na taki afront. Pamięć Julliana skrzętnie przechowywała wszelakie wspomnienia związane z nagością, a już tym bardziej tą kobiecą nagością, więc z pewnością nie zapomniałby. Nosiłby ten obraz w swoim serduszku niczym talizman, który ochroniłby go przed smutkiem w gorsze dni. - Wbrew pozorom ta jaskinia diabła cieszy się całkiem dobrą reputacją. Dotychczas nie było mi jednak po drodze - wyjaśnił spokojnie, a jego oblicze nieco się zaczerwieniło. Prawda była taka, że trochę bał się kobiet, a trochę go fascynowały. Gdyby zobaczył tyle kobiet na raz, tyle piersi na raz, niewątpliwie dostałby oczopląsu i wtedy już z pewnością zakończyłby żywot samotnie. Chociaż, prawdę mówiąc, nie liczył na szczęśliwe zakończenie w swoim przypadku. Był pesymistą w bardzo wielu kwestiach. Kelner pojawił się znikąd, niosąc steki na dwóch deskach, od razu ze sztućcami, dokładnie takie, o jakich marzyła panna Mukhrani. Vankeev podziękował mu póki co słowem i uśmiechem, a wychodząc, podziękuje mu także swoim portfelem. Lubił zostawiać tipy. Widział później, że to się opłaca. Obecna sytuacja była tego idealnym przykładem. - Smacznego. Mam nadzieję, że to miałaś na myśli? - sam zaczekał, aż ona zacznie pierwsza jeść. To konsekwencje wpojenia wszelkich zasad zachowania się przy stole. - Tylko spróbuj nie przyjść! Ja pamiętam wszystko, więc będę czekał w tej śmiesznej czapeczce i z tortem godnym dziewięciolatka. Nie chciałabyś tego przegapić! - posłał jej szeroki uśmiech, czując się znów tak rozkosznie... dobrze. Tak bardzo na miejscu i tak jak powinno być. Ciężko określić czy kiedykolwiek w swoim życiu tak się czuł. Zwykle miał wrażenie, że zawsze odstaje. Nawet w kontaktach z żoną miał wrażenie, że nie pasuje. Tutaj jednak pasował. Ona wydawała się lubić i rozumieć jego osobliwe poczucie humoru, a to już naprawdę ogromny plus. Tak ogromny, że nawet jeśli była szefową mafii to i tak zaprosiłby ją na kolację. Kolejną kolację. - Moja rodzina zajmuje się medycyną od wieków. Robię to, co umiem, co lubię i do czego zostałem stworzony. Nie wyobrażam sobie innego życia. Alchemia jest wypadkową, która uzupełnia medycynę. Bardzo dobrze się to łączy. A radość... Wydaje mi się, że kiedy ma się pieniądze i solidną pozycję społeczną proszenie o radość i szczęście to nadmierna zuchwałość - filozoficzny ton pana pesymisty już wybrzmiał. Prawda jednak była bolesna, bo nawet kiedy wydawało mu się, że jest szczęśliwy to i tak w pełni nie był. Społeczeństwo wmówiło mu, że powinien być. Rodzice wmówili mu, że powinien kochać Olgę. Więc kochał. A przynajmniej tak mu się wydawało. Jej strata była bolesna. Bardzo bolesna. Jednak czy to była tak naprawdę miłość, czy jedynie przywiązanie? Ciężko to jednoznacznie stwierdzić, bo przecież ona była w jego życiu niemalże od zawsze. Dokąd sięgał pamięcią, ona była zawsze gdzieś obok, a jeśli nie obok, to w jego myślach. Prawdę mówiąc, bardziej bolała go utrata dziecka. Byłby zajebiście dobrym ojcem. - I nie widzę w Tobie jedynie ciała i żądzy. Najwidoczniej nie jestem rubaszny - uśmiechnął się ciepło, zanim ukrył ten uśmiech kieliszkiem z winem. |
| |
|
Pon Sie 31 2020, 15:34 | | — Albo możemy ustalić walutę inną niż ruble. Możemy w ramach zapłaty wymienić się usługami. Ja nauczę cię kłamać, a ty... — Dotknęła zalotnie jego ramienia. — a ty może nauczysz mnie czegoś z dziedziny trucizn. Taka wiedza z pewnością przyda się w mojej karierze. Uśmiech nie znikał z jej twarzy. To z pewnością częściowo zasługa tego wybornego wina, którym nieustannie raczyła się nie zważając na stan nieważkości, jaki przejmował nad nią kontrolę, ale na pewno także sama obecność Julliana brała udział w jej jakże wyśmienitym nastroju. Był naprawdę przystojny. Biorąc pod uwagę mężczyzn, których do tej pory poznała w swoim życiu, pan Vankeev zajmował jedno z wyższych miejsc na jej liście, jeśli nawet nie jedno z pierwszych. Te orientalne rysy twarzy dodawały mu tajemniczości, czarne, gęste włosy zachęcały by ich dotknąć, a uśmiech błąkający się w kącikach jego ust był przepustką do utraty zmysłów. Nina była powściągliwa. Nie, wróć, BYWAŁA. Coś jednak w spojrzeniu tego mężczyzny sprawiało, że powoli traciła swoje bariery ochronne; znikały jak mgła, rozpływały się w powietrzu. — Oczywiście nie mówię o żadnych śmiercionośnych truciznach. Mówię o takich niezbyt groźnych, jednak skutecznych. Atmosfera w zamkniętym boksie pubu Matrioszka robiła się coraz gęstsza, a przynajmniej tak wydawało się pannie Mukhrani. Poprawiła włosy, które zaczęły opadać jej na twarz i po raz kolejny z rzędu posłała Jullianowi leniwe spojrzenie. Od ilości alkoholu we krwi robiło się Ninie coraz cieplej. Musiała więc odpiąć jeden z guzików, odsłaniając przy tym więcej dekoltu, niżby chciała na początku, ale nic nie mogła poradzić na fakt, że w towarzystwie Vankeeva po prostu roztapiała się prawie dosłownie. Z miejsca w którym siedziała, czuła zapach jego perfum. Choć w powietrzu wciąż dało się wyczuć papierosowy dym, to te delikatne nuty, działające na zmysły panny Mukhrani, były po prostu obezwładniające. W zasadzie to ledwo już zwracała uwagę na to co mówił. Chyba jedyne o czym myślała to jego usta. Patrzyła jak poruszają się, odsłaniając co chwilę idealny rząd równych, białych zębów. Poczuła dreszcz przebiegający jej po plecach. Dreszcz należący do tych przyjemnych, którego pojawienie się zdziwiło Ninę, a jednocześnie jakby się go spodziewała. Co on tam jednak powiedział? Tak, mówił o Mekce. Wypadałoby mu coś odpowiedzieć, by Vankeev nie pomyślał sobie o niej czegoś niestosownego. Była złodziejką; kradła pieniądze mężczyzn oraz ich godność, ale nie należała do osób, które rzucają się na nowo poznanego mężczyznę. To on musiał zrobić pierwszy krok. Co prawda Nina dotąd nie sprawiała wrażenia zainteresowanej — w końcu przecież dała mu kosza, teraz jednak byłaby skłonna ulec jego prośbie. A tak w ogóle to przecież właśnie jakby byli na randce. Wino jest, obiad także... czy potrzeba do randki czegoś więcej? Ach, no tak, śniadania po spędzeniu całej nocy uprawiając dziki, namiętny seks w którymś z domów. — To tylko dobrze o panu świadczy, panie Vankeev — powiedziała z uśmiechem. — Nie pasowałby pan do tego środowiska. Środowiska gości, jacy odwiedzają nasz... klub. To nikt, z kim można usiąść przy niedzielnym obiedzie. Same szumowiny i mendy. Prostacy jakich mało. Skoro nigdy nie było ci po drodze, właśnie zarobiłeś dziesięć punktów do swojego ogólnego rozrachunku. Uwaga, brakuje ci tylko kilku punktów do uzyskania pełnej puli. Przysunęła sobie bliżej talerz z wybornie pachnącym stekiem. Chwyciła sztućce, sprawnie przekroiła mięso w pół i uśmiechnęła się do siebie. Półkrwisty, idealny stek pachniał wybornie. Zapach wypełniający wnętrze boksu sprawiał, że pannie Mukhrani poczuła się wyjątkowo głodna. — O tak. To jest właśnie to, czego chciałam — zamruczała, wkładając do ust idealny kęs. Cholera, to naprawdę był najlepszy wieczór jej życia. Najpierw diamentowa kolia, teraz to... Czego brakowało Ninie do szczęścia? Namiętnego pocałunku, ot co. Musiała przyznać, że posiłek nieco ją otrzeźwił. Zamglony wzrok ustąpił temu bardziej wyraźnemu, ale gdy odsuwała od siebie pusty talerz, wciąż nie mogła odmówić Jullianowi uroku osobistego. Po drugie lubiła, gdy ktoś mądrze mówił. To taki powiew świeżego, wiosennego powietrza, który wita się z radością po zbyt długo trwającej zimie. Nina miała dość zimy. Miała dość rubasznych troglodytów, chcących jedynie zaciągnąć ją w zaułek. Chyba właśnie fakt, że Vankeev był inny tak strasznie się jej podobał. — Uważam, że pieniądze, pozycja oraz szczęście wcale nie muszą się wzajemnie wykluczać. Ja na przykład jestem szczęśliwa. Bogata i szczęśliwa. Nie w pełni, ale chyba warto nauczyć się doceniać to, co się ma — mrugnęła do niego, podnosząc kieliszek na wysokość twarzy. — Zdrowie, panie Vankeev. Za szczęście. — Upiła wino i westchnęła cicho. Czy naprawdę była szczęśliwa? Z jednej strony tak: miała brata i zawód, którym może i nie mogła zbytnio się poszczycić, ale który dawał jej satysfakcję. Miała skrytkę w banku wypełnioną tysiącami rubli, za które mogła kupić co się jej żywnie zachciało. No i miała psa. Samotne noce jednak nie były spełnieniem jej marzeń. Były jej wyborem, koniecznym, ale wciąż wyborem, pozostawiającym rysę na tej idealnej tafli szkła, zwanej szczęściem, lub życiowym spełnieniem. Utkwiła spojrzenie w mężczyźnie, jakby szukając w jego twarzy potwierdzenia, że mimo wszystko jednak jej wierzy. Czy wyglądała na nieszczęśliwą? Niemożliwe. Wyglądała na pewną siebie kobietę, w której życiu zawsze było z górki. — Kolejny plus na twoje konto, za ten brak rubaszności. I za odwagę, w sumie za odwagę również powinnam przyznać ci kilka punktów. Zaprosiłeś mnie na randkę po kilku minutach znajomości, co świadczyć musi albo o ogromnej odwadze właśnie, albo o głupocie. O głupotę cię nie posądzam, więc tak... zostaje odwaga. — Uśmiechnęła się. Cholera, naprawdę miała ochotę go pocałować, ale nie chciała robić pierwszego kroku. Znów dotknęła jego ramienia, dając mu jednoznaczne zaproszenie by to Vankeev wykazał inicjatywę. To on tu przecież był odważny. Ona była tylko kobietą. |
| |
Tobolsk, Rosja 8 lat (rocznikowo 33) błękitna zamożny magomedyk-specjalista na Oddziale Zatruć i Wypadków Magicznych |
Pon Sie 31 2020, 15:34 | | Trucizny? Jedna z jego krzaczastych brwi powędrowała nieco wyżej, bo to było najmniej lubiane słowo w jego życiu. Wszystko zaczynało i kończyło się na truciznach. Wszystko, co stracił, wszystko, co potrafił- wszystko sprowadzało się do tej wąskiej dziedziny alchemii, która sprawia, że komuś dzieje się krzywda. Kiedyś był tym niezwykle zafascynowany, jednak całe jego zainteresowanie uleciało. Teraz liczyły się tylko antidota. Wszystko, żeby cofnąć tragiczne skutki lub zminimalizować szkody tych płynnych katastrof. - Chyba jednak wolę ruble - uświadomił Gruzinkę z przyjemnym dla oka uśmiechem. O Welesie, jaka ta kobieta była niesamowita. Bezczelna i szczera. Pewna siebie w taki prawdziwy sposób, a nie butny i głośny. Nie była szarą myszką, choć może wolałaby czasami wtopić się w tłum. Nie spotkał takiej kobiety od lat. W sumie siedząc tutaj teraz z nią, nie był pewien czy kiedykolwiek dane było mu poznać równie niezwykłą kobietę. Jego żona, świeć Welesie nad jej duszą, była zdecydowanie mniej wyjątkowym okazem, ale nigdy za jej życia nie ośmielił się pomyśleć o niej źle. Nawet jak w Akademii wolała spędzać czas z każdym innym chłopcem niż z nim. Nic dziwnego. Był nudnym pedantem, co to za atrakcja tracić przy kimś takim bezcenne chwile? Gdyby chociaż miała zainteresowania psychologiczne, to pewnie spędzałaby z nim czas by móc analizować jego choroby i zaburzenia, które niewątpliwie miał, bo nikt normalny nie czyści pióra po zakończonych zajęciach z kaligrafii, bo nikt normalny na tę kaligrafię nie chodził. Proste. - Nadal wolę nie - powiedział tym tonem nieznoszącym sprzeciwu, który nauczył się od ojca. Ton ucinający wszelakie dyskusje i narzucający autorytaryzm. Ton, z którego niemalże nigdy nie korzystał, bo był na niego zbyt grzeczny i bał się reakcji ludzi. Wiedział jednak podświadomie, że nie urazi tym samym swojej rozmówczyni, a z czasem pewnie zrozumie jego reakcję i niechęć do dzielenia się tą wiedzą. Słuchał uważnie jej wypowiedzi, a na jego twarzy wymalowało się rozbawienie. Czyli to nie jest najlepszy moment na wspomnienie, że większość jego znajomych lubiła tam chodzić? Nie, to nie był ten moment. Lepiej było zadać pytanie, na które nie oczekiwał odpowiedzi: - Skąd więc pomysł na przybytek dla takiej klienteli? - choć podejrzewał, że odpowiedź może być bardziej przyziemna, niż mogłoby się wydawać. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to zapewne chodzi o pieniądze i nie mógł jej tutaj winić. W sumie Jullian był człowiekiem dalekim od jednoznacznych osądów. Każdy musiał z czegoś żyć, a skoro na prostakach można było się dorobić, to grzechem było nie wykorzystać ich rubasznej natury do pomnażania swojego majątku. Dobrze, że jego rodzina żyła dosłownie z cudzego nieszczęścia, bo z leków- przynajmniej nie trzeba mieć przy nich do czynienia z niemoralnymi prostakami. Spokojnie jadł swój stek, kątem oka obserwując, jak panna Mukhrani delektuje się swoim posiłkiem. Gdyby tylko jej uwierzył! Wtedy już tak swobodnie nie wsuwałby tego kawałka mięsa. Ba! Wtedy to już dawno by go tutaj nie było. Jego poczciwość nakazałaby mu się teleportować tam, gdzie pieprz rośnie, bez żadnego słowa wyjaśnienia. Ale on był pewien, absolutnie pewien, że ona żartuje. - Za szczęście, panno Mukhrani - poszedł w jej ślady i upił kilka łyków wina, które faktycznie zajebiście komponowało się z tym kawałkiem dobrze wysmażonej wołowiny. Po tak sytym posiłku zapewne odpuści sobie jutrzejsze śniadanie, bo nie znajdzie na nie miejsca w swoim żołądku. Jednak nie będzie przecież teraz rozmyślać o tym czy się nażarł, czy nie. To nie miejsce na takie dywagacje! - Może powinnaś zająć się księgowością, skoro tak skrupulatnie mnie rozliczasz? - zasugerował z uśmiechem, aby zaraz stracić ten uśmiech. Widział jej spojrzenie. Znał to spojrzenie. Pożerała go wzrokiem w równym stopniu, co on pożerał ją. Widział jej rozszerzone tęczówki, przyspieszony oddech i cholera, czuł się dokładnie tak samo. - Wydaje mi się, że mam komplet punktów - powiedział cicho, zanim zamknął jej usta w pocałunku. Początkowo delikatnym i niepewnym, lecz kiedy go nie odepchnęła, a otworzyła zachęcająco wargi, zmienił się na pocałunek pewny, wręcz butny. Bezczelnie brał wszystko, co zechciała mu dać. Dłoń spoczęła na jej karku, a myśl, że musi ją wypuścić ze swoich objęć, była nieznośna niczym brzęczenie muchy w pokoju, kiedy się już leży na łóżku po bardzo ciężkim dniu. Jednak odpuścił. - Do zobaczenia, Nino - powiedział niskim głosem, zanim odsunął się i ruszył w kierunku wyjścia, regulując wcześniej rachunek. Wyszedł tuż za róg i patrzył, jak ona też wychodzi i udaje się w swoim kierunku. Spojrzeniem odprowadził ją do końca ulicy i sam znikł, by znaleźć się w domu i jeszcze przez długi czas rozważać co właśnie się stało. [koniec retrospekcji] |
| |
| | |
| |
|