|
|
|
|
|
Pon Cze 24 2019, 23:08 | | Pchli targ Bazarek znajdujący się na niewielkim placu utworzonym między chruszczowkami. Większość sprzedawanych tutaj bibelotów jest nic niewarta, jednakże wprawne oko wypatrzy od czasu do czasu cudeńko, którego nie umie wycenić biednie odziany staruszek czy kłótliwa baba w kwiecie wieku. Od czasu do czasu kręcą się tu poszukiwacze zabytków lub szarzy mieszkańcy Petersburga, którzy liczą na napotkanie okazji życia albo kupno papierów wartościowych za bezcen. Z reguły są okradani wprawnymi rękami złodziejaszków albo oskubani podczas słynnej gry w trzy czerwone kubki – ale tak to już jest, że jak raz spróbujesz w nie zagrać, to mili panowie cię nie puszczą, aż od razu nie przepuścisz wszystkich pieniędzy. |
| |
Perm, Rosja 27 lat rusałka czysta zamożny urzędniczka w Prikazie Administracji Publicznej w Ministerstwie Magii |
Sob Sie 29 2020, 05:06 | | 27.02.1998 Długo wyczekiwane piątkowe popołudnie w końcu nadeszło i szara urzędniczka z Ministerstwa Magii nie mogła się wręcz doczekać aż wybije konkretna godzina, która nareszcie pozwoli jej zamknąć przeszklone drzwi do swojego skromnego gabinetu i wyjść z pracy. Chociaż szczerze uwielbiała to co robiła, ostatnimi dniami nie potrafiła skupić się na powierzanych jej zadaniach, prędko traciła zainteresowanie, jej myśli były rozbiegane a na dodatek coś ją rozkładało od środka. Ciężko było to wytłumaczyć ale zwyczajnie czuła, że coś było z nią nie tak i zmęczenie nachodziło ją znacznie szybciej niż dotychczas. Dziwne mrowienie i drętwienie w palcach pojawiało się i znikało o różnych porach dnia i nocy, chociaż gdy rusałka była pochłonięta pracą niespecjalnie zwracała na to uwagę, by móc bliżej się temu przyjrzeć. Idąc powoli w stronę swojego mieszkania zdecydowała się przejść przez pchli targ i właśnie wtedy poczuła to dziwne drętwienie w obu dłoniach. Wyciągając je z kieszeni płaszcza, ściągnęła wełniane rękawiczki i przyjrzała się obu dłoniom z taką samą starannością. Początkowo myślała, że może nieubłagane rosyjskie zimno przemknęło się przez grube rękawice i zwolniło krążenie w palcach, ale obie dłonie były niemal spocone od przegrzania i nie widniały na nich żadne ślady zmarznięcia, a już na pewno nie odmrożenia. To dało jej więcej do myślenia, bo jeszcze nigdy nie spotkała się z czymś takim i nie znała nikogo kto mógłby wesprzeć ją swoją radą. Co prawda jej babcia była aptekarką, ale od czasu śmierci jej matki ich kontakt znacznie się osłabił, a relacje ochłodziły. Rusałka nie widziała więc sensu dlaczego miałaby zawracać starej kobiecie głowę takimi pierdołami. Podchodząc do jednego ze straganów zaczęła przyglądać się różnym przyprawom i ziołom zamkniętym w małych słoiczkach oraz cienkim ksiązeczkom i poradnikom zielarskim. Cały stół zastawiony był różnymi pierdołami i przez moment blondynka zastanowiła się czy nie warto byłoby spróbować przyrządzić jakiś eliksir. Może to pomogłoby jej z tym dziwnym drętwieniem i poprawiło jej poziom skupienia, które samo nie potrafiło się pozbierać do kupy? Już miała poprosić mężczyznę o pewną poradę, gdy jej wzrok padł na kobietę stojącą nieopodal niej. W oczy rzuciły jej się długie i ciemne włosy, a gdy ta odwróciła się by na coś spojrzeć, Esfir dostrzegła również jej egzotyczną urodę, od której nie mogła tak prędko oderwać wzroku. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że zwyczajnie gapiła się na nieznajomą i czym prędzej odwróciła swoje zmieszane spojrzenie. To nie zdało się na zbyt wiele bo co kilka krótkich chwil spoglądała w tamtą stronę kątem oka. Z jakiegoś powodu tajemnicza nieznajoma wzbudziła w niej ciekawość, a gdy już raz zwęszyła coś interesującego ciężko jej było się od tego oderwać. |
| |
Tobolsk, Rosja 31 lat wilkołak błękitna przeciętny superhero wonderwoman genetyczno-magicznie wyklętych istnień |
Sob Sie 29 2020, 22:56 | | Perła ukryta pośród niespokojnych, zachwianych codziennym chaosem wielkomiejskich wód, od lat tkwiąca niezłomnie w zapomnianym załomie petersburskich aort – jakby sam Weles w przypływie jednego ze swoich kaprysów rzucił ją między zębiska chruszczowek, by tam cierpliwie czekała na wytrwałych poszukiwaczy osobliwości, na zagubionych obieżyświatów – nagroda i przekleństwo, przyciągająca swoim ewenementem, zespalająca ze sobą istnienia tak kuriozalne, w równie kuriozalny sposób, że trudno to nieraz uznać za dzieło pospolitego przypadku. To jedno z tych miejsc, w których prawdziwa magia ujawnia się w ludziach – nawet tych pozornie magii pozbawionych, żyjących zawsze na granicy dwóch światów, gdzie w centrum mugolskiego Petersburga bije serce czarodziejskich kramów; gdzie stare zielarki i lawiranci mający nadzieję na ubicie łatwego interesu na naiwnych mugolach mogą bez patrzenia im na ręce robić swoje – czynić cuda niczym średniowieczni święci, których ikony z autentycznymi relikwiami chowane są pod kramami, czekające na specjalnych klientów; spełniać się w roli ulicznych magików, czarując w majestacie prawa; okradać z godności, rozumu i ostatnich rubli amatorów nielegalnej sztuki. To jedno z tych miejsc, gdzie najłatwiej zdobyć informacje, gdzie najprościej ukryć wszystko to, czego nie powinny widzieć niewłaściwe ocz, gdzie nikt nie zwraca uwagi na odmienności, bo wszystko tu pasuje do siebie, jak pięść do nosa. Za każdym razem, gdy zjawiałaś się na pchlim targu fale ulgi rozlewały się leniwie po całym twoim ciele, a myśli dominowały wyłącznie jedno stwierdzenie: będzie w porządku. Po to samo będzie w porządku przyszłaś tu i tym razem – po Nowoleciu, po pogrzebaniu wspomnień ze stycznia, w których swąd dymu i fetor spalonych ciał wkradały się we wszystko, czego się podejmowałaś; w których lęk przed tłumem, przed każdym dziwnym zachowaniem i osobnikiem paraliżował cię do tego stopnia, że nie potrafiłaś wychynąć poza bezpieczne cztery ściany własnej sypialni, zaszczuta jak zwierzę – po tym wszystkim potrzebujesz wyłącznie impulsu, substytutu normalności, jakiej w pełni nigdy nie otrzymasz, dopóki zbiegli z Chatangi więźniowie wciąż będą przebywać na wolności, a Biała Gwardia nie zmniejszy w jakimkolwiek stopniu odsetka przestępczości na terenie całej Federacji Rosyjskiej. Potrzebujesz również wrócić do pracy, do zatroszczenia się o właściwy rozwój Równoświatu i jego mieszkańców, skąd nie zwlekałaś ze spotkaniem z matuszką Galiną. Słuchając jej wyjaśnień odnośnie zaaranżowanego na jutro spotkania z domowikami, niespiesznie przyglądasz się wystawionym przez nią ikonom – gdy wiedzieć, na co patrzeć, dostrzec można na nich znamiona magii: niezauważalne, powolne sunięcie wzroku świętych, strzegących tych, komu zostaną ofiarowani. - Miałaś się tu z kimś jeszcze spotkać? – Ostrzegawczy ton w głosie mniszki potwierdza jedynie twoje obawy – mrowienie w karku nie jest spowodowane wślizgującymi się za kołnierz szaty jęzorami chłodnych podmuchów. Bez przekonania spoglądasz w bok, jakbyś próbowała znaleźć kolejne stoisko, przy którym mogłabyś się zatrzymać – jakbyś potrzebowała uciec od starowinki nie przestającej snuć sobie tylko znane opowieści. Odwracasz się do niej ze wdzięcznym uśmiechem; oczywiście, że nie miałaś się z nikim więcej spotkać w tym miejscu. Będzie w porządku, mrugasz porozumiewawczo, odkładając ikonę z Błażennają Ksienią Pieterburgskają. To tylko przypadek. Przypadkom należy wychodzić naprzeciw, by nie zmieniły się w przykre niespodzianki. - Mogłabym przysiąc, że skądś panią kojarzę. – Mogłabyś, gdybyś nie była przekonana, że kobietę o takiej urodzie na pewno byś zapamiętała. – Nie mijamy się codziennie na Placu Odrodzenia? – Pozornie niewinne pytanie, wszak w Petersburgu nie brak dziesiątków placów, ale ten Odrodzenia jest tylko jeden, znany wyłącznie czarodziejom. |
| |
Perm, Rosja 27 lat rusałka czysta zamożny urzędniczka w Prikazie Administracji Publicznej w Ministerstwie Magii |
Nie Sie 30 2020, 05:02 | | Brązowe oczy rusałki przesuwały się niespiesznie po rzędach skrzętnie ustawionych słoiczków, które pełne były suchych liści i korzeni, które miały mieć naturalne właściwości lecznicze odpowiednie do szybkiego wyleczenia każdej bolączki jaka mogła najść pierwszą lepszą osobę. Wszystkie naczynia były dokładnie podpisane czarnym flamastrem, ale cienkie paski papieru przyklejone do pokrywek zwykłym - szkolnym zapewne - klejem były już dość starte i zniszczone, pożółkłe na krawędziach i w większości zaczęły odchodzić na rogach od ciągłego odkręcania i zakręcania wieczek. Mimo to nazwy wciąż były dość czytelne i znaczna większość była jej znana od dawna. Nic jednak dziwnego, bo prezentowany na targu asortyment przypominał ten jaki znaleźć można było w zwyczajnym osiedlowym sklepie. Rozmaryn, korzenie imbiru, goździki, gwiazdki anyżowe, laski cynamonu i kilka jasnych koralików jemioły... To była zaledwie część ale właściciel straganu wciąż musiał żyć w bożonarodzeniowym nastroju i nie było mu wcale spieszno do pożegnania się z tym okresem, choć święta skończyły się już dawno temu. Wkrótce śnieg zacznie topnieć, a pogoda będzie się ocieplała i dni będą się wydłużać. Petersburg znów zamieni się w betonową dżunglę, której władcami będą kobiety i mężczyźni w strojach odkrywających gładkie połacie schowanej teraz pod grubymi płaszczami skóry. Przyglądając się ofercie ziół, Esfir dotykała czubkiem palca każdej pokrywki wyglądając przy tym jakby nuciła pod nosem wyliczankę mającą jej pomóc w wyborze tego właściwego składnika, który mógł pomóc i jej. Dłoń rusałki zatrzymała się na dłużej przy anyżowych gwiazdach i kobieta podniosła naczynie ponad całą resztę. Poruszając nim lekko na boki wprawiła aromatyczną przyprawę w ruch i brązowe koraliki anyżu zaczęły z brzdękiem odbijać się od ścianek słoika. Jednakże palce blondynki wciąż były sztywne i nieprzyjemnie ją mrowiły i naczynie wyślizgnęło jej się z ręki. Spadając na resztę szklanej wystawy narobiło nieco hałasu za co sprzedawca zgromił ją niezbyt sympatycznym spojrzeniem. Policzki dziewczyny przybrały mocniejszego odcienia czerwieni poprzez rumieniec jaki rozgrzał jej twarz. Na domiar złego nieznajoma kobieta musiała wszystko widzieć bo stała teraz obok niej i zaczynała coś mówić. Z początku rusałka stała nieco oniemiała i mrugała zaledwie oczami ale szybko się zrehabilitowała i szczęśliwie wychwyciła słowa brunetki. - Ach, doprawdy? Czy pracuje pani w okolicy tego Placu? - spytała z wahaniem w głosie ponieważ nie mogła sobie teraz przypomnieć, aby kiedykolwiek natknęła się na nieznajomą w tym konkretnym miejscu. Możliwe, że po prostu nigdy jej nie zauważyła chociaż było to mało prawdopodobne. Na Placu Odrodzenia była przecież przez pięć dni w tygodniu, dwa razy dziennie. Gdyby miały mijać się każdego dnia jak podkreśliła to brunetka, Esfir prędzej czy później na pewno by to zauważyła. - Proszę mi wybaczyć, ale zdaje się, że ostatnio zawodzi mnie pamięć. Mam na imię Esfir. - Powiedziała uprzejmie i oferując kobiecie swoje imię, wyciągnęła do niej dłoń w geście powitania. - Przepraszam jeśli poczuła się pani niekomfortowo przez moje wcześniejsze patrzenie. Nie zamierzałam się tak niegrzecznie... gapić. - Przyznała nazywając rzeczy po imieniu. |
| |
Tobolsk, Rosja 31 lat wilkołak błękitna przeciętny superhero wonderwoman genetyczno-magicznie wyklętych istnień |
Nie Sie 30 2020, 20:01 | | Chłód przegryzający się chciwie przez niedostatecznie gruby materiał rajstop, drażni się ze skórą opinającą sprężyste łydki, kiedy zatrzymujesz się w pół kroku przed straganem zielarza – jakby widmowa kurtyna opadła tuż przed tobą, kończąc przedwcześnie spektakl, którego zalążek nie zdążył choćby wykiełkować w twojej myśli. Intuicja, na którą zazwyczaj zdajesz się w takich sytuacjach, wybrzmiewa zatrważającym milczeniem, nie wyciągając w twoim kierunku choćby palca mogącego pchnąć sytuację do przodu, rozchylającego tę nieoczekiwaną firanę wątpliwości każącą ci zwolnić kroku, zatrzymać się, wycofać, póki żadne słowa nie zdążyły zachwiać murem obcości wznoszącym się między tobą, a nieznajomą kobietą. Jeszcze na ułamek sekundy, grając z nieuniknionym na zwłokę, wyszarpując sobie z osi czasu ostatnie chwile na zastanowienie, zerkasz za siebie na zostawioną za plecami matuszkę Galinę, jakby w jej wszechmądrych oczach mogłabyś dostrzec potrzebne wskazówki. Nie. Samodzielność przylgnęła do ciebie gładko jak druga skóra; we wszystkim od przeszło dwudziestu lat zdajesz się na siebie, nie pozwolisz więc, by dzisiejszy incydent odznaczał się niechlubną plamą na dotychczasowym zestawieniu własnych dokonań. W ostatnim przypływie dobrej woli los podsuwa ci jeszcze jedną szansę na wycofanie się w iście angielskim stylu – gdy jeden ze słoiczków z przyprawami wykonuje krótki, niezgrabny taniec w powietrzu, dołączając do swoich niewzruszonych towarzyszy, roztrącając ich na boki, zasiewając chaos w szeregach do tej pory tkwiących na baczność szklanych żołnierzy stojących na straży zdrowia każdego: czarodzieja i mugola. Ostry dźwięk wibruje ci w czaszce, wyłuskując z podświadomości jedną z półprawd, pryncypialną zasadę ostrożności, która w ramach zwyczajowego dzień dobry przemyka ostrożnie przez pierwsze takty konwersacji, by pozwolić w błyskawiczny sposób ocenić ku granicy którego ze światów powinno się zwrócić. - Niestety nie. Po prawdzie jest mi bardzo nie po drodze, ale tylko tam sprzedają najsmaczniejsze rogaliki drożdżowe w całej Federacji Rosyjskiej. – Teraz już wcale nie mijasz się z faktami, mimo że sprostowanie poprzedniej kwestii bezdusznie odkładasz na wieczne później, mamiąc samą siebie, że może wcale nie zajdzie konieczność uregulowania ze światem rachunku kłamstw i prawd. – W tak młodym wieku? Stąd pomysł, by poszukać na targu czegoś na jej wzmocnienie? Żartuję; ostatnio panujący w kraju młyn jest w stanie nadwyrężyć nawet najtęższe umysły. Geriel, miło mi – kończysz niemal beztrosko i w tak samo niemal beztroski sposób prawie ujmujesz podaną ci dłoń. Tym razem zawahanie trwa dłużej, a żarłoczna obawa wypełza jak jaszczurka na słońce. Zaciskasz dłoń w pięść, posyłając kobiecie przepraszający uśmiech i wraz z nim wyciągając ku niej łokieć – bezpiecznie obleczony w solidną warstwę wełnianej szaty. – Przepraszam, jako matka wolę dmuchać na zimne. – Słowa składają się na nieporadne, wstydliwe wyjaśnienie. O względach bezpieczeństwa w czasie tajemniczej epidemii zapominasz częściej niż powinnaś, pobłażając sobie, dzieciom i mężowi na niemal każdym kroku, karmiąc się niejasnym przekonaniem, że wilkołacza odporność jest remedium na wszelkie problemy natury zdrowotnej mogące na was spaść. A mimo to, ostrzegająca ulotka wręczona ci na do widzenia w trakcie Nowolecia, wrzucona niedbale do kieszeni, niemalże dosłownie parzy za każdym razem, gdy dłonią muśniesz gładki papier. |
| |
Perm, Rosja 27 lat rusałka czysta zamożny urzędniczka w Prikazie Administracji Publicznej w Ministerstwie Magii |
Wto Wrz 01 2020, 05:40 | | Na targu panował gwar jak to w każdy piątek. Ludzie przechodzili od straganu do straganu szukając dla siebie jakiegoś wyjątkowego skarbu, bez którego nie wyobrażali sobie dalej życia. Nie ważne czy była to używana szachownica z drewnianymi pionkami, porcelanowa figurka kupidyna, któremu brakowało jednej nogi czy też smukła szklana dłoń, na której kobiety wieszały swoją ulubioną biżuterię. Jakimś cudem każdy potrafił znaleźć coś dla siebie i wychodził z targu z szerokim uśmiechem na twarzy, niezmiernie zadowolony napotkaną - i zapewne niepowtarzalną w jego mniemaniu - okazją. Fakt, że wychodzili z placu o kilka rubli lżejsi zdawał się pozostawać niezauważony, bo chwilowa radość płynąca z nowo nabytej rzeczy wprawiała klientów w stan zadowolenia, który nie pozwalał przyziemnym myślom ujmować przyjemności z zakupu. Dwie nieznajome sobie kobiety stały zaś przy jednym z sowicie zastawionych towarem stołów, ale żadna z nich nie przyglądała się oferowanym przedmiotom i nie zachwycała zgrabnymi słoiczkami oraz ich mniej lub bardziej pospolitą zawratością. O dziwo, bardziej były zainteresowane sobą nawzajem, nawiązując lekką i niezobowiązującą do niczego rozmowę, dzięki której miały szansę lepiej się poznać lub... zwyczajnie zamienić kilka płytkich i uprzejmych słów, by po chwili pozostawić ich konwersację na wieczne zapomnienie, skupiając się na reszcie obowiązków jaka niewątpliwie czekała je jeszcze tego dnia. Słuchając słów brunetki, Esfir odtworzyła w pamięci rozkład Placu, o którym rozmawiały i przeszukując swoje wspomnienia próbowała przypomnieć sobie o jakim miejscu mogła mówić kobieta. Wskazówka o najlepszych drożdżowych rogalikach była wystarczająca, aby urzędniczka szybko zorientowała się o jaki lokal chodziło. Z uśmiechem przytaknęła jej głową bo sama doskonale znała to miejsce. - Jestem niemal pewna, że wiem o którym miejscu mowa. W rzeczy samej te rogaliki nie mają sobie równych. - Odpowiedziała z entuzjazmem, który uzewnętrznił się również w jej oczach. Spojrzenie jej ciemnych tęczówek chwilowo pojaśniało na samo wspomnienie drobnych słodkości, którymi raczyła się nie raz i nie dwa. Niestety lub stety miała słabość do wszelkiego rodzaju słodyczy i nie potrafiła długo im się opierać. - Gdy mam możliwość zaglądam tam czasami przed pracą, aby polepszyć sobie dzień. Niestety zaglądam tam dość rzadko, bo często jestem w pośpiechu. - Przyznała z lekko zawstydzonym uśmiechem, bo chociaż starała się uchodzić za osobę punktualną często gęsto pojawiała się na miejscu na styk, albo nawet spóźniała o kilka minut. Szczęśliwie dla niej nie robiła tego nagminnie i jeszcze nikt nie zostawił jej wypowiedzenia na biurku. - Moja mama zwykła powtarzać, że to wszystko przez nadmierne solenie jedzenia. - Zaśmiała się w odpowiedzi na żart nieznajomej, chociaż prawda była taka, że bardzo chętnie skorzystałaby z czegoś na poprawę pamięci i skupienia. Jej myśli było ostatnio tak rozbiegane i chaotyczne, że czasami sama miała problem żeby za nimi nadążyć. Gdyby chodziło tylko o nią samą z czasem pewnie jakoś by się do tego przyzwyczaiła i to rozpracowała, ale w jej pracy nie było miejsca na pomyłki i niedociągnięcia. Stojąc z wyciągniętą ręką rusałka lekko się zdziwiła, gdy Geriel cofnęła zaciśniętą w pięść dłoń i wystawiła do niej łokieć. Musiała przyznać, że nie było to codzienny widok i przez moment zaczęła się zastanawiać czy to w ten sposób witała się dzisiejsza młodzież i brunetka jakimś cudem przyjęła ten obyczaj. Dopiero po dłuższej chwili jak i wytłumaczeniu o co chodzi, w głowie Esfir trybiki wpadły na swoje miejsce. Z jej ust uciekło stłumione " oooooooch" po czym sama wystawiła łokieć do kobiety i chwilowo zetknęła ich łokcie. - Proszę nie przepraszać, to zupełnie moja wina. Jako pracownik Ministerstwa powinnam być bardziej świadoma panującej sytuacji i nowych reguł. W zupełności panią rozumiem i mnie również bardzo miło poznać. - Uśmiech, który zagościł na jej ustach w miarę szybko przygasł i zniknął. Mięśnie jej twarzy były dziwnie sztywne i uśmiechanie się bądź marszczenie czoła przyprawiało ją o dyskomfort. Unosząc dłonie do policzków, kilka razy lekko się uszczypnęła mając zamiar rozgrzać mięśnie twarzy. Może to wszystko przez zimno, może zbyt długo była na zewnątrz albo po prostu gdzieś ją zawiało? Nigdy nie przepadała za sezonem zimowym i łatwo marzła, więc może miało to coś wspólnego z pogodą. - Czyżby dzisiejszy dzień był wyjątkowo mroźny, czy to tylko ja mam takie wrażenie? - spytała pół żartem pół serio i przeniosła swoje spojrzenie na mężczyznę, który wciąż krzątał się przy swoim stoliku. Nawet nie spojrzał w jej stronę, zupełnie ignorując jej pytanie. Chyba wciąż był obrażony, że jeszcze niczego nie kupiła siejąc tylko zamęt. |
| |
Tobolsk, Rosja 31 lat wilkołak błękitna przeciętny superhero wonderwoman genetyczno-magicznie wyklętych istnień |
Sob Wrz 05 2020, 23:07 | | Wyszłaś z wprawy. Zapomniałaś. Zapomniałaś, jak przyjemne potrafią być niezobowiązujące wymiany zdań. Zapomniałaś, na czym polega urok nawiązywania krótkich, szybkich rozmów w oczekiwaniu na zmianę świateł, na przyjście sprzedawcy, na przesunięcie się kolejki. Choć starasz się temu za wszelką cenę zaprzeczyć, w ostatnim czasie pęd życia wyplenił z ciebie wszystkie te chwile, w trakcie których mogłabyś się zatrzymać i bez piekących wyrzutów sumienia zboczyć z drogi z jednego miejsca pracy do drugiego, od jednego potrzebującego człowieka do drugiego, by tylko dla siebie wykraść drobny fragment czasu – schować się w pachnącym pomarańczami i cynamonem wnętrzu kawiarenki, nad rzeką nakarmić swoją uwagą spragnione atencji kaczki i łabędzie, skryć się pod rozłożystymi koronami drzew w podmiejskich lasach i biec, biec, biec do utraty jasności myślenia, do momentu aż zatrze się między tobą a naturą granica, której, obiecałaś sobie, nie będziesz przekraczała bez potrzeby. I chłoniesz teraz tę chwilę, wymazując z pamięci wcześniejszą obawę, która stała się impulsem do nawiązania kontaktu z, jeszcze wtedy, nieznajomą; chłoniesz gorąc wstępujący podstępnie na policzki, zdradziecki, tak różny od tego wywołanego zwyczajowo o tej porze roku wędrującym w podmuchach wiatru mrozem. Mrozu nie ma – nie takiego, który tłumaczyłby rumieńce; ale nigdy nie szukałaś usprawiedliwienia dla swojego zachowania. - W takim wypadku chyba wszystko już jest jasne – wygląda na to, że za sprawą wyroków boskich do tej pory pisane było nam mijanie się. – Nawet w żartach, tak łatwo jest obarczać winą los, odpowiedzialność za własne błędy i przeoczenia odsuwać jak najdalej od siebie, nie szukać już więcej drogi ku najlepszemu rozwiązaniu patowej sytuacji. Zbyt często za późno zwracasz na to uwagę, mamiąc się przekonaniem, że to wybaczalne przeoczenie, że Perun nie ześle na ciebie gromów, a Marzanna nie szykuje już dla ciebie odpowiedniego kotła, w którym będziesz smażyła się za swoje bluźnierstwa. – Oby od dzisiaj los okazał się łaskawszy i pozwolił nam któregoś dnia wspólnie delektować się smakiem tych rogalików. – Więcej w twych słowach wybrzmiewa nut propozycji niż pospolitej nadziei na odmianę waszej sytuacji. Okraszasz je uśmiechem, który prędko niknie zastąpiony wyrazem zatroskania. Szybki rzut okiem na prezentowany przez zielarza asortyment nie pozostawia złudzeń – Esfir nie znalazłaby u niego remedium na swoje problemy z koncentracją i pamięcią, jeśli rzeczywiście jakiekolwiek u niej występują. Jedynie anyż, który, ustawiony z powrotem do pionu przez sprzedawcę, wcześniej znajdował się w kręgu zainteresowania kobiety, mógłby w mizerny sposób ją wspomóc. Efekt widoczny byłby jednak dopiero po długo trwałym stosowaniu. - To tylko jedna strona medalu. Wspomniałaś, przepraszam, mogę ci mówić na ty?, że ciągle jesteś w pospiechu, śmiem więc wnioskować, że masz za dużo na głowie, a w takich sytuacjach najlepiej stosować krwawnik i macierzankę. Niezawodnie oczyszczają umysł i pobudzają świadomość – sugerujesz uprzejmie, ściszając odrobinę głos, by jeszcze bardziej nie narazić się obserwującemu was mężczyźnie. W takich momentach nie potrafisz powstrzymać się od udzielenia kompetentnej porady przynajmniej w zakresie sięgania po właściwe zioła. Nigdy nie potrafiłaś. Altruistyczna chęć niesienia pomocy ściera się każdorazowo z egoistyczną potrzebą udowadniania sobie i światu, że jesteś ważna, że nie ma w tobie niczego gorszego, że jesteś taka jak Jullian. - W porządku. Chyba wszyscy jesteśmy tą sytuacją skonfundowani – kwitujesz pojednawczo, podchwytując kwestię, która zainteresowała cię odrobinę bardziej. – Pracujesz w Ministerstwie? W jakim prikazie, jeśli wolno spytać?Wahasz się. Niezobowiązująca wymiana zdań przybiera nieoczekiwany obrót i nie jesteś pewna, czy w swojej ciekawości nie posuwasz się za daleko – grymas, jaki przecina twarz Esfir dosadnie wskazuje na to, że powinnaś się powstrzymać. - Nie, nie wydaje mi się. – Zaniepokojenie ostrożnie kiełkuje ci na wysokości mostka. – Coś jest nie tak? |
| |
Perm, Rosja 27 lat rusałka czysta zamożny urzędniczka w Prikazie Administracji Publicznej w Ministerstwie Magii |
Wto Wrz 08 2020, 05:24 | | Wysłuchując uważnie słów Geriel, na twarzy blondynki majaczył delikatny uśmiech, który co jakiś czas był mniej lub bardziej widoczny. Nagłe odrętwienie twarzy nie do końca pozwalało jej kontrolować grymasy pojawiające się na jej ustach, ale przecież sama niczego nie czuła, prawda? Ciężko więc było stwierdzić bez spoglądania w lustro czy rzeczywiście coś było nie tak jak potrzeba. Mając jednak nadzieję, że jej twarz wykrzywiona była w przyjaznym i łagodnym uśmiechu, blondynka przytaknęła głową. Nie zawsze wierzyła w takie rzeczy jak zrządzenie losu, o którym wspomniała jej rozmówczyni, ale matka zwykła jej często powtarzać, że wszystko działo się z jakiegoś konkretnego powodu i prowadziło do czegoś większego. W tej właśnie chwili Esfir przypomniała sobie o tych słowach i zamyśliła się nad nimi przez kilka krótkich sekund jakie nastąpiły. - Cieszę się jednak, że w końcu udało nam się spotkać i porozmawiać. - Przyznała szczerze, bo rozmowa z Geriel poprawiła jej humor i w pewien sposób dodała energii. Chyba nawet sama nie zdawała sobie sprawy jak zmęczona była po całym tygodniu pracy i jak bardzo wyczekiwała weekendu oraz kontaktu z ludźmi, szczególnie tymi nie związanymi z jej pracą w Ministerstwie. Miała bowiem wrażenie, że jeśli przyjdzie jej z kimś dłużej rozmawiać o pracy i obowiązkach jakie nadal ją czekały, to już zupełnie postrada zmysły. Przecież już teraz miała problem z koncentracją i zwróceniem na coś uwagi dłuższej niż kwadrans. Siedzenie nad kolejną stertą dokumentów bądź aktywne rozprawianie o ważnych rzeczach zdecydowanie nie było w agendzie jej weekendu. - Mam na to szczerą nadzieję! Już dawno tam nie byłam, a wizyta w cukierni w dobrym towarzystwie brzmi jeszcze bardziej zachęcająco. Nie powinnyśmy przegapić takiej możliwości. - Odparła pogodnie, od razu zastanawiając się w który ze zbliżających się dni mogłyby zaplanować takie spotkanie. Umówienie planów było znacznie bardziej opłacalne niż zostawienie tego w rękach losu, z tym nigdy nic nie było wiadomo i któż to wiedział? Może bez szczególnego starania się znów mijałyby się przez wiele tygodni nim w końcu zaskarbiłby sobie wystarczająco dużo szczęścia od losu żeby na siebie wpaść w tamtej okolicy. Już miała sięgnąć po notes i długopis, które miała zawsze w torebce przewieszonej przez ramię, ale kilka ruchów wykonanych palcami podpowiedziało jej, że przewracanie kartek i ręczne notowanie czegokolwiek mogło okazać się znacznie bardziej uciążliwe i czasochłonne niż do tej pory. Porzuciła więc ten pomysł, nie chcąc alarmować nowo poznanej kobiety swoim stanem zdrowia. Na dobrą sprawę, nie wiedziała przecież nawet czy cokolwiek było nie tak. Może rzeczywiście była po prostu zbyt przemarznięta albo dorwało ją przeziębienie, które objawiało się w wyjątkowo dziwny sposób. Nie było sensu zamartwiać nikogo przed poznaniem fachowej opinii. Być może była to najwyższa pora żeby odwiedzić Hotynkę. Zwlekała już z tym od tak dawna, a zdrowie przecież było tylko jedno. - Oczywiście, mów mi po imieniu. Formalności poza Ministerstwem czasami wprawiają mnie nawet w zakłopotanie. Żadna ze mnie Pani. - Zaśmiała się i kiwnęła Geriel głową aby w żadnym wypadku nie krępowała się przed porzuceniem zbędnej w ich przypadku kurtuazji. - Och, to bardzo miłe z twojej strony. Na pewno będę miała to na uwadze, gdy następnym razem będę uzupełniać gablotkę z ziołami. Szczerze mówiąc dzisiaj jestem tutaj zupełnie przez przypadek i nie szukałam niczego konkretnego. Wydaje mi się, że jestem po prostu przepracowana, a może to przesilenie wiosenne już do mnie dociera. - Zastanowiła się, wzruszając lekko ramionami. Była to myśl dość spontaniczna i niezbyt przemyślana ale im dłużej nad tym myślała tym więcej sensu zaczęło to stwarzać. Miała tylko nadzieję, że cały jej problem był cięższym przypadkiem przesilenia i niczym innym. - Jestem urzędnikiem w prikazie administracji publicznej. W głównej mierze pracuję z czarodziejami, którzy potrzebują pomocy z pewnymi dokumentami, które mogą pozyskać wyłącznie w Ministerstwie. - Poinformowała ją i wyciągnęła z bocznej kieszeni torebki prostą wizytówkę, na której znajdowały się jej dane zarówno z informacją jak najlepiej się z nią skontaktować. Wręczając ją brunetce, uśmiechnęła się do niej ciepło. - Jeśli będziesz kiedykolwiek czegoś potrzebować, daj mi znać. Postaram się pomóc jak mogę. - Zaoferowała się wiedząc doskonale, że nikt nie lubił załatwiać spraw urzędowych. Jeśli więc miała jakąś sposobność żeby ułatwić coś swoim znajomym, zawsze próbowała swoich sił. Lecz wkrótce jej pogodna twarz spochmurniała, a oczy przybrały nieco zmartwionego wyrazu. Chowając dłonie do kieszeni przestąpiła z nogi na nogę. - Wszystko w porządku - odpowiedziała krótko i raz jeszcze zerknęła na stragan z ziołami. - Chyba po prostu coś mnie rozkłada. |
| |
| | |
| |
|